Truszczoba, czyli złodziejska melina u ciotki

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

   Świat przestępczy II Rzeczypospolitej, zwłaszcza ten z jej wschodnich kresów, miał w swojej bogatej gwarze wiele określeń odziedziczonych po czasach carskich. Jednym z nich było słowo “truszczoba”. Kto w dzisiejszym Białymstoku wie, co ono oznacza? Wielki słownik rosyjsko-polski podaje następujące możliwości: matecznik, gąszcz leśny, zapadły kąt, rudera, w końcu spelunka. Do złodziei pasowało, jak najbardziej to ostatnie znaczenie.
  Niezwykle obrazowo scharakteryzował funkcje truszczoby Sergiusz Piasecki w swojej złodziejskiej trylogii, poświęconej podziemnemu Mińskowi (temu na Białorusi) w początkach lat 20. W pierwszej jej części pt. “Jabłuszko” tak oto pisał: “Truszczoba Cypy była miejscem zebrań arystokracji złodziejskiej miasta Mińska. Spelunkę uważano za zupełnie pewną, bo Cypa umiała zjednać sobie policję mundurową i śledczą. Jak mówią złodzieje: Mentów i moserów.
  O każdej rewizji z góry wiedziała. Gdyby nawet nie uprzedzono jej, to spelunka posiadała swych obserwatorów i takie skrytki, że odnaleźć je można by chyba po zburzeniu murów i zerwaniu podłóg. A dla niebieskich ptaszków zawsze było w pogotowiu kilka wyjść.
  U Cypy można było załatwić każdy trefny interes. Znaleźć paserów na każdy towar. Kupić fałszywy paszport lub dolary. Tu można było nabyć kokainę lub morfinę, zdobyć do wykonania kradzieży narzędzia. Nie wychodząc, można było załatwić wiele niezbyt zgodnych z prawem interesów. Słowem była to złodziejska giełda, biuro informacyjne, pośrednictwo pracy i klub”.
  Złodzieje w przedwojennym Białymstoku też mieli rzecz jasna swoje truszczoby, które zwano najczęściej melinami lub metami. Mieściły się one głównie na Chanajkach i w pobliżu tej zakazanej dzielnicy. Tutaj bowiem mieszkali ich potencjalni bywalcy, w tę stronę kierowali swoje kroki przybyli do miasta przestępcy z innych stron Polski. Owe dyskretne lokaliki prowadziły zazwyczaj kobiety, zwane familiarnie ciotkami lub babkami.
  U ciotek z ul. Brukowej, Marmurowej czy Sosnowej zawsze można było przenocować, a nawet zadekować się na dłuższy czas, napić się wódki, pograć w karty, dostać adres miłej dziewczynki z sąsiedztwa. Wszystko to dotyczyło oczywiście znanych, miejscowych worychów i mających odpowiednie rekomendacje obcych przybyszów. Melina była często miejscem, gdzie złodzieje planowali skoki.
  O ile chanajkowscy włamywacze sami potrafili upatrzeć odpowiedni obiekt, przyjezdni spece od łomu i wytrycha, choćby z nieodległego Wilna (3 godz. jazdy pociągiem), potrzebowali wskazówek. Od czego więc był meliniarz czy meliniarka. Dawali namiary, biorąc w zamian część łupu.
  W 1932 r. przyjechał do Białegostoku na gościnne występy znany złodziej wileński Szloma Złotkin. Zatrzymał się na ul. Młynowej 27, gdzie melinę dla lepszego towarzystwa trzymała Chinka Wróbel. Bywały u niej wszystkie okoliczne asy od ciemnych interesów.
  Odwiedzał przybytek doświadczony klawisznik Dawid Duczyński, pojawiał się młodziutki, zdolny kieszonkowiec Tewel Jelowski, zaszczycał autorytet złodziejski dla Młynowej i okolic, Zeweł Szuster. Szloma Złotkin kwaterował u Chinki bezczynnie przez kilka dni, a następnie odstawił numer przy Marmurowej 3, w mieszkaniu spekulanta Chaima Kiznera. Skradł woreczek z biżuterią, zwitek dolarów i kilka złotych zegarków. Wydział Śledczy orientował się już o przyjeździe wileńskiego włamywacza do naszego miasta. Znał także miejsce jego pobytu.
  Na Młynowej 27 odbyła się gruntowna rewizja. Choć przy Złotkinie nie znaleziono skradzionych fantów, obszukanie korpulentnej madame Wróbel dało dobre rezultaty – dwa zegarki należące do lichwiarza z Marmurowej. Szuster zainkasował dwa lata więzienia, zaś Chinka Wróbel pół roku.
  Zbliżona historia przydarzyła się innemu specowi wileńskiemu, Michelowi Jazgurowi. Do Białegostoku zaprosił go znajomek, właściciel meliny i paser Ela Warszawczyk z ul. Suraskiej. Nadał mu skok na sklep Mordki Litwina z Giełdowej, który sprowadził akurat transport modnych pończoch. Złodziej trafił łup wart kilkaset złotych. Zasypał się jednak później przy kradzieży walizki na Rynku Kościuszki. To nie była jego melina. Wpadł sam, wpadła melina.

Włodzimierz Jarmolik

Poszli śladem Białegostoku. Sprzedali grunty, a teraz zmniejszą i wyremontują dworzec

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Dworzec autobusowy w Łomży zyska nowy blask. Już jesienią tego roku powstanie tam centrum przesiadkowo-komunikacyjne. Idąc śladami Białegostoku władze sprzedały część gruntów obecnego dworca, zaś na pozostałej części będzie nowy obiekt. To dobry kierunek. Dzisiaj komunikacja autobusowa nie potrzebuje aż tak wiele miejsca. Choć w przypadku w Łomży – nie ma połączeń kolejowych, to coraz więcej osób ma własne samochodu lub korzysta z przejazdów zorganizowanych. Często małe “PKS-y” przegrywają z innymi formami podróży przez to, że flota jest w kiepskim stanie, a komfort podróży bardzo niski.

 

Nowe centrum przesiadkowe będzie składać się z dworca, zadaszonych ośmiu peronów, a także stanowisko obsługi pasażerów. Nie zabraknie też przystanków komunikacji miejskiej. Całość będzie działać już w październiku.

 

fot. UM Łomża

Pierwsze żurawie już na Podlasiu. Czy trzaskający mróz je zabije?

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Silne mrozy prosto z Syberii nadeszły na Podlasie. Tymczasem pierwsze żurawie się pośpieszyły i wróciły już do naszego regionu, przez co tak silne mrozy mogą je zabić. Ich łapki mogą przymarznąć i uwięzić zalodzonych zbiorników wodnych. Trudno też o zdobycie pożywienia. Ptaki te są wszystkożerne, najczęściej ich dieta składa się z nasion, korzonków, źdźbła i młodych pędów. Przy tak niskich temperaturach ciężko jednak będzie im zdobyć taki pokarm. Żurawie jedzą także owady, pająki, robaki i mięczaki. Jeżeli ptaki nie dostaną się do jakiejś ciepłej, obłożonej sianem stodoły, gdzie takie pożywienie mogą znaleźć i nie zamarzną, to może ich czekać ciężki los. Miejmy nadzieję, że ptakom pomogą przetrwać ludzie. Choć nie należy ingerować w naturę i ptaków nie dokarmiać, to raz można zrobić wyjątek i rozsypać trochę pożywienia w pobliżu miejsc, gdzie żurawie się gromadzą.

 

Przypomnijmy, że w drodze do Polski są bociany. Tydzień temu informowaliśmy, że ptaki wyruszyły już. Ostatnio były w okolicach Izraela. Obecnie powinny znajdować się w okolicach Turcji. Pierwsze ptaki w Polsce powinny wylądować za około 2 tygodnie.

Oszust zawsze znajdzie dla siebie jakieś zajęcie

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

   Wolf Lichter, młodzian z ul. Miłej karierę oszusta zaczął na początku lat 20. Czasy były powojenne, dużo chaosu i wielu obcych przybyszów przewijających się przez podniszczony Białystok. Okolicznych wieśniaków z ich targowymi sprawami, handlowców z głębi Polski czy licznych uciekinierów z bolszewickiej Rosji. Policja była zapracowana, zajęta szerzącym się bandytyzmem i grubymi rabunkami. Na opryszków od ulicznej hochsztaplerki nie starczało jej ludzi ani siły. Tak więc Lichter mógł śmiało doskonalić wybrany zawód farmazona, zwłaszcza że trafił na dobrego nauczyciela.
  Ignacy Galiński z ul. Głuchej, bo to on stał się właśnie mentorem Wolfa, różnymi kombinacjami i aferami parał się jeszcze w czasach wojennych. Miał w swoim repertuarze kilka ulubionych trików. W 1924 r., kiedy Władysław Grabski, premier II RP i jednocześnie minister finansów, przeprowadził reformę walutową i do obiegu trafił nowy pieniądz złoty polski, Galiński nie przepuścił takiej okazji. Stworzył fikcyjną wytwórnię pieniędzy, by w ten sposób kantować naiwnych kmiotków z prowincji. Sposób był prosty. Wystarczyła tylko mała prasa do odciskania znaków na papierze, zamykający ją na klucz sztorcowy i kilka flaszek z tajemniczym płynem. Kiedy znajdowała się potencjalna ofiara, gotowa zainwestować w nielegalny interes garść skrywanych dotąd złotych 5-rublówek, Galiński prezentował jej swoją fabryczkę.
  Zapełniał prasę pociętym papierem, między który wkładał kilka banknotów 20-złotowych, skrapiał bezcenną miksturą i zamykał urządzenie na klucz. Ten oddawał na przechowanie zachłannemu rodakowi i kazał cierpliwie czekać. Sam znikał i nie pojawiał się już nigdy. Z nim oczywiście przepadało pokaźne honorarium w złocie albo dolarach. Galiński wpadł dopiero pod koniec 1924 r. Znaleziono przy nim blisko 2 tys. zł i oczywiście przyrządy do fabrykowania pieniędzy przeznaczone dla kolejnego “klienta”.
  Wolf Lichter, który pomagał Galińskiemu w wyszukiwaniu chciwców łasych na łatwy zarobek. Nie wybrał drogi swojego mistrza. Gdy ten poszedł siedzieć, zaczął wykręcać własne numery. Najpierw był to handel fałszywą biżuterią. Proceder może nie tak zyskowny jak kantmaszynka, ale o wiele bezpieczniejszy. Operując między Rynkiem Siennym a knajpkami przy Suraskiej czy Lipowej, młody farmazon wyszukiwał gospodarzy, którzy sprzedali swój towar (zwykle świnie lub cielaki) i oblewali transakcję. Umiejętnie podsuwał im lipne świecidełka i zwykle trafiał na dobrego, acz podchmielonego klienta. Ilu ludzi w ten sposób oszukał, trudno powiedzieć. Było ich na pewno sporo. Wpadł dopiero w 1926 r. Wytypował na niejakiego Wróbla z Wysokiego Mazowieckiego, który jednak nie dał się oszwabić. Interweniowała policja. Lichter trafił do aresztu i zainkasował 8 miesięcy odsiadki. W celi więziennej przy Szosie Baranowickiej spotkał podobnego sobie farmazona, niejakiego Leona Rabinowicza, od którego dowiedział się, jak operować wekslami i czekami. To mu się spodobało. Po wyjściu na wolność sam wziął się do tego kantu. Co było do niego potrzebne? Przyjemna aparycja, nieco gotówki, fałszywe nazwisko i adres. W październiku 1928 r. Lichter zjawił się w sklepie galanteryjnym Chaima Guzika przy ul. Sienkiewicza 2 i zamówił elegancką bieliznę za 70 zł. Gotówką wyłożył 10 zł, na resztę wystawił fałszywy weksel. Zdobyty towar sprzedał natychmiast paserowi za 25 zł. Te pieniądze następnego dnia zainwestował w zakup biżuterii w jubilerni M. Waniewskiego (Lipowa 2). Na resztę należności z 250 zł wystawił czek płatny w Banku Gospodarstwa Krajowego przy ul. Sienkiewicza, oczywiście nieprawdziwy. Biżuteria poszła do pasera, a w kieszeni Lichtera, w ciągu dwóch dni, znalazło się zamiast 10 – 125 złotych.
  Wkrótce jednak i to zajęcie skończyło się dla Lichtera rocznym wyrokiem i kratkami. Kiedy pojawił się znowu na bruku białostockim, zajął się pośrednictwem w załatwianiu różnych spraw w urzędach państwowych. Od spadków po zezwolenie na wyszynk alkoholu i sprzedaż papierosów. Podawał się za współpracownika Urzędu Śledczego z dużymi możliwościami. To już była większa mistyfikacja. Po wpadce kosztowała ona oszusta 2 lata pozbawienia wolności.

Włodzimierz Jarmolik

To charakterystyczny punkt miasta. Jej okolica mocno się zmieni, a ona sama?

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

W Białymstoku w okolicach dworca PKP dojdzie do rewolucji. Wkrótce cała okolica zmieni się nie do poznania. Ul. Bohaterów Monte Cassino przy łączeniu z Kopernika będzie miała gigantyczne rondo (a w jego środku planowana jest zatoka autobusowa), sama droga będzie poszerzona, a także powstanie nowa droga dojazdowa do tunelu im. Gen. Fieldorfa Nila. Zamiast pawilonów Centrum Park będziemy mieli zaś centrum przesiadkowe. Podobno ma powstać także tunel pod torami dla autobusów, by szybko mogły przemieścić się z Bohaterów Monte Cassino na Zwycięstwa, czyli bez konieczności krążenia ślimakami wiaduktu.

 

Te wszystkie wielkie inwestycje zmienią całe otoczenie. Jest jednak pewien obiekt, który miejmy nadzieję po zmianach nie zniknie. Jest umiejscowiony w ten sposób, że nie powinien. Bowiem stoi między torami wylotowymi na Warszawę, a technicznymi do manewrów przy lokomotywowni. Jest to budynek, który widać z wielu części miasta. Nie jest za wysoki, ale położony jest w takim miejscu, że praktycznie nic go nie zasłania.

 

Wieża powstała w połowie lat. 50. Opiera się na żelbetowych podporach, które podtrzymują zbiornik na wodę. Obecnie wieża stoi pusta, używana jest jednak jako miejsce na anteny radiokomunikacyjne. 

 

Budynek należy do spółki PKP zajmującej się nieruchomościami. Nie są znane żadne plany na funkcjonowanie tego budynku w przyszłości. Dobrze by jednak się stało, gdyby odremontowano budynek, a jego wnętrza mogłyby służyć ludziom. W wielu miejscach na świecie stare wieże ciśnień służą jako mieszkania czy lokale usługowe.

 

W Białymstoku są też inne wieże ciśnień. Najładniejsza stoi na wylocie do Wasilkowa, inna na tyłach Galerii Białej przy ul. Augustowskiej, zaś jeszcze jedna stoi na terenie Mispolu – w Starościelach. Każda z nich to bardzo uroczy budynek, który z racji zmiany technologii dostarczania wody można by było zagospodarować w zupełnie inny sposób.

 

Brawo! Radni nie są pazerni. Zobacz za co nie będzie trzeba płacić

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Augustów wie jak przyciągnąć turystów. Letnia stolica Polski ma wiele do zaoferowania wczasowiczom. Wspaniała plaża, rejsy statkiem, zabawa aż do rana, strefa uzdrowiskowa, kajaki, narty wodne i wiele wiele innych. Radni postanowili, że w sezonie letnim w Augustowie nie będzie strefy płatnego parkowania. Burmistrz zarzekał się, że nie chce zarabiać, lecz by udrożnić ruch w mieście.

 

Jednak radni 10:9 przegłosowali, że żadnej strefy nie będzie. Przynajmniej na razie. Strefy płatnego parkowania są dość problematyczne. Powstały po to, by kierowcy nie parkowali całymi dniami w centrach miast. Jednak przez lata maksymalna cena za postój uległa inflacji, przez co parkowanie w centrum przez cały dzień stało się relatywnie tanie. Są plany, by opłatę podwyższyć. Jednak – prowadzenie strefy płatnego parkowania to nie przymus. Jak widać w Augustowie nie przeszkadzają nikomu zaparkowane samochody na dłużej.

 

Prawda jest taka, że gdyby rzeczywiście nie chodziło o pieniądze, ale o to by kierowcy nie parkowali zbyt długo, to są odpowiednie znaki drogowe, które zakazują postoju dłuższego niż np. 10 minut czy godzina. Wystarczy dogadać się z zarządcą drogi. Dlatego radni pokazali, że nie są pazerni na pieniądze turystów, którzy zostawiają ich latem i tak sporo. Bardzo dobra decyzja!

Wielki konkurs coraz bliżej! Wspólnie wybierzemy Najlepsze Miasto Województwa Podlaskie 2018

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Już w następny czwartek ruszamy z wielkim konkursem na Podlaskie.TV. Spośród 40 podlaskich miast będziemy wybierać najlepsze miasto Województwa Podlaskiego 2018. To właśnie Wasza mała ojczyzna może wygrać ten tytuł. Nagroda główna to film promocyjny dla zwycięskiego miasta. W każdym etapie biorący udział w zabawie będą mieli szansę wygrać nagrody-niespodzianki rzeczowe. Zapowiada się niesamowita zabawa! 

 

I Etap będzie polegać na zebraniu kapitału w postaci punktów. Przyjęliśmy zasadę, że 1 punkt dane miasto otrzyma jak za 1 mieszkańca. Głosy przeliczymy na procenty, a następnie na punkty.

 

Przykład: W głosowaniu Białystok otrzymuje 500 głosów. Jest to 0.16 proc. mieszkańców czyli w zabawie tyle samo głosów. Miasto otrzymuje 16 punktów. Kleszczele w głosowaniu otrzymują 1326 głosów. Oznacza to wynik na poziomie 100.00 proc. Ilość punktów? 10 000.

 

Dzięki temu rozwiązaniu każde miasto musi tak samo się zmobilizować. W innym przypadku najłatwiej byłoby wygrać miastu, które ma po prostu najwięcej mieszkańców. 

 

Ale to dopiero I etap. W drugim ten, kto zyska mniej punktów będzie mógł przejąć punkty tego, który zyskał ich więcej. Łącznie będzie 5 etapów. W ostatnim finałowym zostanie 5 miast. Serdecznie zapraszamy do zabawy już od 1 marca 2018!

 

Opis całego konkursu: http://serwer180971.lh.pl/najlepsze-miasto-wojewodztwa-podlaskiego-2018/

Klucze kontra wytrychy

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

 
    Przedwojenni dozorcy dzielili się na dwie kategorie. Byli to dozorcy domowi, dbający o porządek i spokój wokół zwłaszcza zamożniejszych kamienic przy ulicach śródmiejskich i dozorcy zawodowi, pilnujący w nocy fabryk, instytucji publicznych, różnych zakładów i sklepów.
  Jedni i drudzy mieli sporo do roboty. Ci pierwsi z ciągłym sprzątaniem swoich posesji, aby nie trafić do policyjnego protokołu i zainkasować grzywnę w sądzie grodzkim, drudzy zaś skuteczną ochronę powierzonych sobie obiektów przed różnej maści złodziejami. A chętnych na cudze, przede wszystkim kupieckie mienie, nad Białką nigdy nie brakowało. Poświadcza to jeszcze raz dobitnie poniższa historia.
  Wielki kryzys gospodarczy dotarł również na ul. Sienkiewicza. Tutejsi handlowcy w dzień zarabiali coraz mniej, zaś nocną porą tracili jeszcze więcej na rzecz zuchwałych włamywaczy. Na początku 1934 r. narodził się w Białymstoku całkiem niegłupi pomysł. Powstała firma “Klucze”, oferująca na korzystnych zasadach dozorców – strażników do wynajęcia. W celach zapewne li tylko marketingowych właściciel przedsięwzięcia oferował potencjalnym klientom polisy ubezpieczeniowe od różnych strat.
  Z dostarczeniem odpowiednich dokumentów jednak się nie śpieszył. Liczni kupcy z ul. Sienkiewicza, zwłaszcza ci, stratni już w potyczkach z miejscowym światkiem przestępczym, skwapliwie skorzystali z usług “Kluczy”. Niektórym wyszło to jednak niespecjalnie. Gdzieś późną wiosną wspomnianego powyżej roku zawiązała się w zaułkach Chanajek spółka złodziejska, która z uporem zaczęła nękać sklepy ochraniane przez dozorców z firmy “Klucze”. Może był to przypadek, a może podjęte przez chanajkowskich mistrzów od łomu i wytrycha rzucone im wyzwanie. W każdym razie na ul. Sienkiewicza zaczęło się dużo dziać. Najpierw włamano się do sklepu artykułów galanterii papierniczej pod nr 22, należącego do Chaima Wajnsztedta.
  Złodzieje odwiedzili go wieczorem, kiedy na ulicy trwał jeszcze duży ruch. Zakradli się do komórki obok sklepu, stąd zrobili otwór w ścianie i splądrowali wszystkie półki. Cały majdan załadowali na podstawiony furgon i tyle było ich widać. Dozorca – “klucznik”, który w nocy obchodził swój rewir, niczego nie zauważył. Dopiero następnego dnia, kiedy do interesu zajrzał przypadkowo właściciel, kradzież wyszła na jaw. Policjanci z Wydziału Śledczego nie mieli tu nic do roboty. Innym razem pracownik firmy “Klucze” zauważył około północy, że w magazynie sukna przy Sienkiewicza 14 spółki Lipkies i Szczuczycki nie pali się lampka, pozostawiona, aby umożliwić obserwację sklepu z zewnątrz. Zaintrygowany, udał się do drugiego wejścia od strony podwórza i stwierdził, że drzwi są otwarte. Znowu do akcji wkroczyli agenci śledczy. Ustalili oni, że złodzieje weszli najpierw w dzień do sąsiedniego, pustego magazynu, a kiedy nastała sprzyjająca pora, wybili dziurę w ścianie i tą drogą wynieśli trzy czwarte towaru.
  Szczytem zuchwałości szajki włamywaczy było to, co zrobili oni pod koniec miesiąca września. Jako cel wybrali składy manufaktury p. Słonia przy ul. Sienkiewicza 1. Najpierw dotarli na schody prowadzące do lokalu byłej Resursy Obywatelskiej, stąd wyłamali otwór do upatrzonego magazynu i wynieśli wprost na ul. Żydowską, towar wartości blisko 4 tys. zł. Nie zapomnieli też o futrze właściciela, które ten nieopatrznie zostawił w sklepie. I znowu, najęty dozorca z firmy “Klucze”, nic a nic nie słyszał. Dopiero rano stwierdził skutki obecności rabusiów.
  Po tych kradzieżach policja rzecz jasna zainteresowała się bliżej działalnością pechowej spółki ochroniarskiej. Dozorcom nie udowodniono jednak złej woli podczas wykonywania przez nich, licho zresztą, podjętych obowiązków. Okazało się, że sami kupcy narzucali niekiedy kandydatów na strażników. Chcąc ratować nadwątloną reputację, ci ostatni postanowili się uzbroić, aby mieć więcej szans w starciu z opryszkami. Jeden z nich, niejaki Józef Węgrzyk miał kupić za składkowe pieniądze rewolwery i naboje dla wszystkich. Niestety, powierzoną mu forsę przehulał i na wniosek kolegów sam trafił pod więzienny klucz.

Włodzimierz Jarmolik

Idą silne mrozy, ale wiosna już naprawdę blisko!

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Ciężkie dni idą dla województwa podlaskiego. Ze wschodu przywędruje niż, który kompletnie zmrozi nasz region. W najbliższą noc temperatura spadnie do nawet -8, zaś kolejne noce będą jeszcze zimniejsze osiągając nawet spadek do 15 kresek poniżej zera. Najgorsze, że w dzień również nie będzie zbyt ciepło. Temperatura będzie cały czas oscylować w okolicach -10.. Taki stan rzeczy potrwa od tygodnia do 3 tygodni. Ostatnio pisaliśmy o bocianach wracających do Polski. Można powiedzieć, że miały nosa, tzn. dzioba do pogody, bo gdy przylecą to mrozy powinny się właśnie skończyć.

 

W każdej sytuacji jednak należy doszukiwać się plusów. Jednym z nich jest słoneczny dzień. Po ostatniej długiej serii szaroburych dni w końcu będzie można naładować się porządnie witaminą D. Jeżeli komuś mrozy nie straszne może wybrać się również na spotkania z naturą. W Puszczy Knyszyńskiej i Białowieskiej nie zabraknie żubrów, które w takich temperaturach jeszcze chętniej będą korzystać z czekających na nie stogów. Srogie mrozy to także piękne krajobrazy, gdyż w połączeniu ze słońcem wszystko wokoło błyszczy.

 

Niestety mrozy spowodują, że mieszkańcy będą dogrzewać się czym popadnie, w efekcie normy zanieczyszczenia powietrza będą mocno przekroczone. Dlatego też lepiej wybrać się za miasto, do lasu czy na wieś. Tam nie będziemy musieli się truć. A jeżeli ktoś nie może wyjechać z miasta, bo praca, to… lepiej po godzinach nie wychodzić z domu. Szkoda zdrowia.

Historia niepopularno-prawdziwa

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

  

   W okresie międzywojennym proboszcz parafii św. Rocha Adam Abramowicz udzielał poparcia patriotycznym działaczom politycznym i społecznym .
  Jedną z takich organizacji był Związek Mieszkańców Przedmieść. Centrum działalności Związku mieściło się przy parafii św. Rocha. Sztandar Związku Mieszkańców Przedmieść jest przechowywany do dziś dnia w parafii św. Rocha, a nawet co roku jest noszony w procesji Bożego Ciała, ulicami miasta. Oczywiście działo się to wszystko za wiedzą księdza proboszcza Adama Abramowicza.
  Wielu działaczy Związku Mieszkańców Przedmieśći  mieszkało na terenie parafii jak np. Hipolit Kaliszewski, przywódca ONR i żołnierz NSZ w mieście oraz rodzina Cichoszów z Antoniuka. Zdecydowanie patriotyczny charakter, miała gazetka parafialna „Jutrzenka”, przedmiot ataków lewicy przed wojną, a nawet po wojnie.
  Na terenie parafii organizowane były również akcje mające na celu ograniczenie wpływów lewicy w mieście. I tak 25 października 1936 roku odbyła się przy kościele manifestacja patriotyczna, w której wziął udział Alfons Zgrzebniok, były dowódca Powstań Śląskich, w tym czasie wicewojewoda białostocki. W czasie manifestacji protestowano m. in. przeciwko artykułom, zamieszczanym w gazetce szkolnej Państwowego Gimnazjum Żeńskiego im. Anny Jabłonowskiej, w którym gloryfikowano komunistyczną rebelię w Hiszpanii. W rezultacie nastąpiła zmiana na stanowisku dyrektorki tego Gimnazjum.
  Oparciem i zapleczem dla działaczy prawicy była parafia św. Rocha i pracujący tam księża. Z Narodowymi Siłami Zbrojnymi utrzymywali kontakty dwaj wikariusze parafii: ks. Adolf Jan Frydrykiewicz i ks. Piotr Maziewski. Natomiast trzeci wikary ks. Cezary Trzeciak ps. „Urwis” był kapelanem miasta Białystok w Armii Krajowej.
  Na plebani parafii św. Rocha istniał od 1942 roku punkt łączności Komendy Okręgu Narodowych Sił Zbrojnych, który obsługiwała siostra Beata ze Zgromadzenia Misjonarek Świętej Rodziny. Przez plebanię przewinęło się wielu dowódców ze sztabu Okręgu XIII NSZ oraz komendantów Powiatów z terenu Okręgu. Zbigniew Machalski ps. „Pilar”, przed objęciem Komendy Powiatu Sokółka NSZ instrukcje otrzymał na plebani św. Rocha.
  Do NSZ należała grupa młodzieży, która spotykała się na próbach parafialnego chóru, m. in. Eugeniusz Stępkowski ps. „Beniowski”, Walentyna Stępkowska ps.„Żabka”. Stale na plebani mieszkał Józef Bagnowski ps. „Witold”, jeden z najaktywniejszych żołnierzy Okręgu.
  Na plebani parafii św. Rocha miał swoją siedzibę Okręgowy Delegat na województwo białostockie, wybitny działacz Józef Przybyszewski ps. „Grajewski”. Wojewoda Przybyszewski, w czasie pobytu w Białymstoku miał tam pokój, w którym mieszkał i przyjmował pracowników Delegatury Rządu. Trzeba przy tym pamiętać, iż w tym czasie na plebani mieszkał również oficer Gestapo wraz z

Na podstawie :
romandmowski.edu.pl

Gdzie kucharek sześć…

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

   W połowie sierpnia 1919 roku zrzeszeni we własnym związku kucharze wystąpili do restauratorów z żądaniem tygodniowych podwyżek wynagrodzenia o 150 – 200 marek. Dodatkowo żądali 6 marek za każdą dodatkową godzinę pracy i trzymiesięcznego trybu wypowiadania umów. Restauratorzy nie mogli spełnić tych warunków. W efekcie tej patowej sytuacji po Białymstoku zaczęła krążyć grupa delegatów związkowych składająca się z kucharzy, “którzy sami nigdzie nie pracują” i “zabierała z kuchen restauracyjnych kucharzy”.
  Oburzenie restauratorów i konsumentów było ogromne. No bo jak to? Ktoś czekał na zamówionego sznycla, a tu zamiast niego dostawał komunikat, że kucharz “zabrany” i jest strajk. Sami kucharze też zaczęli kręcić nosami na taką formę protestu, bo jako stały dodatek do pensji otrzymywali codziennie “śniadanie, obiad i wieczerzę”, ale jak zastrajkowali, to kto to miał im przyrządzić? Wkrótce jednak sytuacja została opanowana, choć i w następnych latach strajki personelu w białostockich lokalach gastronomicznych zdarzały się często.
  Przyczyny były najczęściej takie same. Ale to co wydarzyło się w zimie 1936 roku, przekroczyło wszelkie normy. Białystok aż kipiał z oburzenia dowiedziawszy się o praktykach stosowanych w bufetach na dworcu kolejowym. Prowadzenie tych lokali było intratnym interesem. Potencjalni dzierżawcy bili się o podpisanie umowy, a następnie, gdy już ją mieli, to chcieli szybko osiągnąć maksymalne zyski przypuszczając, że kolejna umowa będzie podpisana z innym kandydatem. Bywało więc w tych bufetach różnie, ale to co wyprawiał dzierżawiący je Józef Dyrlacz, przekroczyło normy przyzwoitości.
 

Jak pisano “w stosunku do swoich pracownic stosuje niesłychany wprost wyzysk”. Kobiety zatrudnione w jego bufetach pracowały po 12 – 13 godzin na dobę za 1 złotówkę dziennie. Uważano, że Dyrlacz wykorzystuje wysokie bezrobocie panujące w mieście, a na skargi i prośby miał jedną odpowiedź – “nie podoba się? – won!” Tu nawet strajki nic by nie pomogły. W tak dramatycznej sytuacji pozostawało jedynie współczuć . Ale gdy w tym samym 1936 roku wybuchł w Białymstoku strajk w Cafe – Lux, to wzbudził tylko żarty. Można też zapisać go w annałach miejskiej anegdoty.
  Cafe – Lux była popularną cukiernią, którą w maju 1927 roku otworzyła Estera Sztejn. Lokal znajdował się w nieistniejącym już dziś budynku przy Sienkiewicza 38. Jak twierdzono, urządzony był “na modłę europejską”. Jedną z jego atrakcji były nader przystojne kelnerki. Wieczorami trudno było znaleźć tu wolny stolik. Całe miasto wiedziało, że w Luxie odbywają się “randes – vous miejscowej inteligencji”. Oprócz sali, w której popijając aromatyczną kawę raczono się miejscowymi ploteczkami, były oddzielne sale do tańca i do gry w karty. Tą ostatnią szczególnie upodobała sobie miejscowa złota młodzież. I tu trudno było znaleźć wolne miejsce. Grano głównie w brydża, ale nie stroniono od pokera, a amatorzy szybkich wrażeń zgrywali się w popularne oczko.
  I oto nagle, w pewien sobotni wieczór, tuż po sylwestrze 1936 roku, gdy w sali byli już wszyscy gracze, to zamiast siąść do tasowania krat, rozpoczęto wiec. Wkrótce okazało się, że było tylu chętnych do wiecowania, że całe towarzystwo musiało przejść do większej sali tańców. Tu jeden z mówców podniesionym głosem perorował, że przez Białystok przelewa się fala strajków, wobec której nie można być obojętnym. Inni karciarze zauważyli też, że znacznie spadły ostatnio koszty utrzymania. Kolejny mówca podniecał słuchaczy, krzycząc, że gdy ceny chleba, cukru, soli, węgla spadają, to należy stanowczo żądać obniżki opłat za grę w karty w Luxie! Manifestanci ochoczo spisali swe postulaty i przedstawili je kierownictwu lokalu, a następnie proklamowano strajk! Karciarze wybrali popularną wówczas wersję strajku polskiego. W ich wydaniu wyglądał on tak, że przy stolikach siedzieli brydżyści, pokerzyści i oczkowcy, ale “bezczynnie z założonymi rękami nie opuszczając warsztatów pracy” i cierpliwie czekali na decyzję kierownictwa Luxu.
  Ale szybciej zareagowała opinia publiczna. Kpiono sobie z karciarzy, a jeden z miejscowych publicystów w kabaretowej manierze napisał, że “chodzą słuchy po mieście, że w tych dniach zastrajkować mają wszystkie parkany białostockie. Tłem strajku jest podobno fakt, że parkany są oburzone na swoich właścicieli z racji zupełnego zaniedbania. Nadto mają wnieść rezolucję domagającą się u władz, ażeby zechciały wniknąć w ich aż nazbyt widoczną niedolę, na co wskazuje sam wygląd parkanów. Po strajku z Luxu będzie to drugi z rzędu oryginalny strajk”. Ot i taka garść strajkowych perypetii z minionych lat.

Andrzej Lechowski

Mieszkańcy wdychają truciznę. Czy prezydent coś z tym robi?

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Województwo Podlaskie kiedyś okrzyknięte było zielonymi płucami Polski. Dzisiaj smog sączy się w Białymstoku wielokrotnie przekraczając normy. Jadąc samochodem brud śmieci ulatujący z kominów osiada na kopcących samochodach. To wszystko wdychamy my – mieszkańcy. Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że ile by Straż Miejska nie wlepiła mandatów, nie rozwiąże to problemu. Tkwi on bowiem w portfelach palaczy.

 

Nikt mi nie wmówi, że wszyscy, którzy palą śmieciami robią to dla przyjemności. Ludzie głównie robią to z konieczności. Środki na drewno czy węgiel, a już na pewno na ekogroszek są mocno ograniczone. Trzeba je rozdzielać pomiędzy rachunkami czy jedzeniem. Teoretycznie program 500 plus miał zlikwidować ubóstwo. Rząd się chwalił, że tak się stało. Jednak, gdy nadeszły zimne dni i noce widać właśnie dobitnie jaka jest prawda. A odpływające pieniądze z mandatu na penwo sprawie nie pomagają.

 

Nie ma też co bronić palących śmieciami. Po prostu trzeba im pomóc. Jednych edukować, drugim pomagać finansowo. Skoro miasto potrafi wyrzucić 10 milionów złotych na budżet obywatelski, by ludzie mogli stawiać figurki i pomniki, to drugie tyle powinno znaleźć się na pomoc tym wszystkim, którzy nie chcą zamarznąć, ale nie stać ich, by całą zimę palić tym czym trzeba.

 

Poraża bezczynność miasta, które nie podejmuje żadnych realnych działań, by problem rozwiązać. Na osiedlu prezydenta są jednak same bloki, a i las blisko. Może tam smogu nie widać? Jednak, gdy Pan Tadeusz jedzie rano do pracy, albo zasiada już w fotelu, to z piątego piętra w urzędzie powinien zauważyć problem. Chyba, że wiedzę o smogu czerpie z filmików z YouTube, które tak namiętnie udostępniają jego pracownicy na facebookowym profilu miasta. Bo na pewno na wskaźniki stacji badawczych nie patrzy.

 

Rewolwer i melonik

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

   Posiadanie broni w II RP było stosunkowo łatwe. Pozwolenie wydawał starosta po zasięgnięciu opinii policji.Ta jednak z reguły nie stawiała żadnych przeszkód. Tak więc gdy otrzymało się stosowne zaświadczenie, można było bez obaw kupić sobie wymarzonego colta lub browninga.
  Inną sprawą było to, że pozostałością po wojnie była masa broni, której mimo specjalnej ustawy wydanej w 1919 roku, nie zalegalizowano i pozostawała ona w dyspozycji wielu osób, które o zaświadczenie starosty nawet się nie starały.
 Z kupieniem broni nie było też wielkiego kłopotu. W Białymstoku około 1930 roku istniały trzy sklepy oferujące szeroką gamę rozmaitych kalibrów. Największą popularnością cieszył się Magazyn Broni Stanisława Homana przy Rynku Kościuszki 5, czyli w dawnym klasztorze Sióstr Miłosierdzia. Sam Homan był znanym działaczem samorządowym oraz radnym miejskim w latach 1919 – 1927. Drugi, też dobrze zaopatrzony sklep prowadził Jan Gołębiewski przy Sienkiewicza 29. Ostatni, mniej znany, znajdował się przy Kraszewskiego 17 A i należał do Chileckiego.
  Ta łatwa dostępność do broni spowodowała to, że w mieście mnożyły się incydenty związane z jej użyciem. Wiele z nich było szeroko komentowanych i trudno oprzeć się wrażeniu, że panowała w związku z tym wyraźna obawa i poczucie zagrożenia. Odczucie to potęgowało to, że celem ataków bywały też znane w mieście osobistości.
  Tak było 2 czerwca 1924 roku, gdy około godziny 10 rano w mieszkaniu znanego przemysłowca Oswalda Tryllinga przy Warszawskiej 7 rozległ się trzask tłuczonego szkła. Okazało się, że ktoś z zewnątrz strzelał do balkonowych drzwi w tej okazałej kamienicy. Szczęściem nikogo w tym czasie nie było w pobliżu. Z notatki policyjnej dowiedzieć się natomiast możemy, że była to “zabłąkana kula”. Można by przypuszczać, że ot tak, nie wiedzieć czemu wpadła do tryllingowych apartamentów.
  Podobne zajście miało miejsce 8 kwietnia 1925 roku, a jego mimowolnymi uczestnikami byli Wincenty Hermanowski, znany aptekarz i późniejszy prezydent miasta oraz Teofil Morelowski, dziennikarz i działacz polityczny.  Obaj panowie spotkali się wieczorem w lokalu Chrześcijańskiej Demokracji, której byli członkami, przy Rynku Kościuszki 7. W trakcie ich rozmowy z rynku padł strzał. Kula przebiła podwójne balkonowe szyby, “rozsypując odłamki szkła po całym lokalu”, a następnie “przeleciawszy między głowami prezesa Hermanowskiego i sekretarza Morelowskiego, poczem odbijając się od pieca zupełnie spłaszczona, upadła na podłogę”. I tu szczęśliwie nie było ofiar.
 

   W związku z tym incydentem dociekano, czy był to “zamach zbrodniczy z zemsty, czy względów politycznych”. Hermanowski był przekonany, że był to zamach na Morelowskiego. Policja nie ustaliła jednak żadnych okoliczności powodów oraz nie ujęła sprawcy.
  W mieście mnożyły się również zwykłe bandyckie napady. Nie było tygodnia, aby w prasowych kronikach policyjnych nie podawano informacji o zbójeckich porachunkach i wyczynach z użyciem broni palnej. Wśród tego towarzystwa nierzadko znajdowali się też szaleńcy. Ot choćby w styczniu 1934 roku jeden z mieszkańców ulicy Piasta po wypiciu większej ilości wódki wpadł w alkoholowy szał. Z rewolwerem w dłoni wtargnął na jedną z posesji przy ulicy Glinianej. Najpierw strasząc bronią rozpędził bawiące się na podwórzu dzieci, a potem będąc już w mieszkaniu, pobił znajdujące się w nim osoby i krzycząc, że wszystkich zabije, zaczął na oślep strzelać. I znowu szczęśliwie nikogo nie trafił, co przypisać można tylko jego upojeniu.
  Bandytyzm paraliżował Białystok. Strach powstrzymywał okolicznych włościan przed przyjeżdżaniem do miasta na targowiska, gdyż w drodze powrotnej często stawali się ofiarami czyhających na nich bandytów. Jedna z głośniejszych tragedii rozegrała się w marcu 1925 roku na skrzyżowaniu szosy Baranowickiej i Michałowskiej. Powracających wieczorem z Białegostoku z targu braci Anisiuków i towarzyszącą im żonę rzeźnika z Michałowa Klatową zatrzymał “gardłowo rzucony rozkaz: stój, dawaj pieniądze, z wozu zleź”. Gdy przerażeni podróżni zeszli z furmanki, jeden z braci krzyknął: “pomocy!”. To sprowokowało napastnika. Strzelił. Ciężko ranił Anisiuka i śmiertelnie trafił kobietę.
  Policja wszczęła energiczne śledztwo. Szybko ustaliła, że napastnikiem był niejaki Antoni Kowalski, mieszkaniec Dziesięcin, znany policji z kradzieży i napadów w Białymstoku. Przebiegły bandyta “ukrył się jednak zręcznie” i dopiero po ponad pół roku policjanci zauważyli, że wieczorem pewnego wrześniowego dnia zjawił się w rodzinnym domu na Dziesięcinach. W trakcie próby ucieczki jeden z policjantów zastrzelił bandytę.
  Często broń była też narzędziem samobójczym. Tragedia taka wydarzyła się w rodzinie znanego w mieście przemysłowca branży drzewnej Mozesa Szlachtera w jego domu przy Św. Rocha 14. 25 sierpnia 1925 roku pod nieobecność rodziny 19-letni syn Szlachtera, Naftali w chwili załamania psychicznego za pomocą ojcowskiego browninga strzelił sobie w głowę. Powodem tego desperackiego czynu miały być “niekorzystne transakcje i operacje finansowe”. Przypadki użycia broni dla wyrównania rozmaitych porachunków były na porządku dziennym. Ledwo przebrzmiało echo samobójstwa Szlachtera, to na początku września tegoż roku na Dojlidach w trakcie sprzeczki dwóch tamtejszych mieszkańców, jeden z nich nagle “wyjął z kieszeni rewolwer i strzelił dwukrotnie”, raniąc swego przeciwnika, po czym zbiegł.
  Nasilające się zbrodnicze incydenty zmusiły władze do ostrej reakcji. Policja zaostrzyła kontrole. Dodatkowo uznano, że traktowane dotąd za nieszkodliwe małokalibrowe flowery, których posiadanie nie było ograniczane żadnymi pozwoleniami i zakazami, “są bronią niebezpieczną”. Tak więc w sierpniu 1925 roku ministerstwo spraw wewnętrznych objęło i ten rodzaj broni pozwoleniami, zaznaczając jednocześnie, że “prawo posiadania broni nie jest równoznacznem z prawem używania jej i strzelania na drogach, miejscach publicznych, lub miejscach gdzie spowodować może nieszczęśliwe wypadki”.

Andrzej Lechowski
 

Bociany wracają do Polski! Zobacz, kiedy będzie wiosna

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

Chyba nic bardziej nie zwiastuje wiosny jak bociany w gniazdach. Jako, że nasze piękne ptaki, głównie mieszkające na Podlasiu szykują się już do lotu, to można przewidzieć, że rychło wraz z nimi pojawi się wiosna. Bociany w Afryce przebywają od RPA, Kongo po Egipt i Izrael. To właśnie na terenie tego ostatniego państwa badacze zaobserwowali “Sejmiki bocianie” czyli wspólne zbieranie się ptaków na polach. Tak dzieje się, gdy nasze bociany planują odloty z Polski lub do Polski.

 

To, że wybierają zawsze nasz kraj nie jest przypadkowe. Są tutaj dla nich idealne warunki do rozmnażania. Czyli umiarkowany klimat, a także pola pełne owadów i… żab. Tego wszystkiego nie brakuje im właśnie wiosną, a także gdy lato nie jest przesadnie suche. Dopiero coraz niższe temperatury oraz suche pola skłaniają te ptaki do odlotów z Polski. Bociany bardzo też lubią towarzyszyć rolnikom przy żniwach. Bowiem kombajny odsłaniają pola i łatwo wtedy o pożywienie. 

 

Najważniejsza jest jednak informacja kiedy może być wiosna. Łatwo to obliczyć. Bociany dziennie lecą od 100 do 200 km. Nie lecą jednak po linii prostej. Cały czas trzymają się wybrzeża. Oznacza to, że przed bocianami z Izraela jest aż 3500-4000 km drogi. Oznacza to, że w Polsce pojawią się za około 20-40 dni. Zatem pierwsze ptaki w gniazdach powinniśmy zaobserwować między 10 a 31 marca. Prognozy długoterminową mówią, że na początku marca może nastąpić ocieplenie. Być może bociany będą dryfować w powietrzu razem z ciepłym wiatrem z powietrza. 

Przystojny młodzieniec z ul. św. Rocha

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

   To, co sprowadziło Franciszka Więckowskiego, przystojnego młodzieńca z ul. św. Rocha na złą drogę, można określić jednym słowem – kobieta !
  Na początku lat 20. był on jeszcze przykładnym uczniem Liceum Handlowego i miał zadatki na solidnego urzędnika, ale niestety nie oparł się urokom pewnej panienki, która okazała się być nieco lekkich obyczajów i wymagała stałych inwestycji pieniężnych. Nie mogąc liczyć w tym względzie na pomoc rodziców, został Franio przedstawicielem znanej firmy fotograficznej z Warszawy i zaczął na ulicach miasta i w przyległych doń mniejszych osadach namawiać ludzi do wykonywania portretów i powiększonych zdjęć ślubnych.
  Miał całkiem wiarygodną aparycję, więc łatwo otrzymywał zaliczki, na które akuratnie wystawiał pokwitowania. Ponieważ prowizja przestała mu wystarczać, bo hulał radośnie ze swoją ukochaną po różnych restauracjach, przestał odsyłać pieniądze do centrali, czyli mówiąc krótko, dokonywał malwersacji.Sąd skazał Więckowskiego na pół roku więzienia.
   Po wyjściu na wolność na dobre związał się z półświatkiem. Najczęściej można go było spotkać w restauracji “Łącz” albo w sali bilardowej “Polonia”.
   Były to miejsca szczególnie ulubione przez miejscowych letkiewiczów i niebieskich ptaków. Tutaj z pomocą szemranych znajomków już całkiem dorosły Franciszek nauczył się nowych oszukańczych, można rzec śmiało, złodziejskich sztuczek. Żeby nie zrywać całkowicie ze swoim fachem, zaczął pracować na tzw. fotografa.
  Metoda ta szczególnie skutkowała w chłodne dni. Posługujący się nią złodziejaszki wchodzili w marynarce do kawiarni, restauracji czy hoteli i korzystając z nieuwagi szatniarza, zdejmowali (niczym aparatem – stąd nazwa triku) wybrane futro lub palto na ciepłym podbiciu, i tak odziani opuszczali, jak gdyby nigdy nic, gościnny lokal.
  Franciszek Więckowski praktykował zdejmowanie cudzych okryć do 1927 r., kiedy to wpadł ze skradzionym futrem w domu zajezdnym Rybałtowskiego i trafił znowu na półroczny pobyt za kratkami.
    Po opuszczeniu więzienia, dzięki poczynionym tam znajomościom, Więckowski szybko wsiąkł w miejscowe środowisko złodziei mieszkaniowych. Nie zadawał się jednak ze zwykłymi włamywaczami, którzy chodzili na robotę z ordynarnym łomem, lecz jako szpagat (inteligent) preferował towarzystwo klawiszników z Chanajek.
  Jego rodzinna ul. św. Rocha leżała na obrzeżach tej mocno kryminogennej dzielnicy. Różnica pomiędzy zwykłym włamywaczem a klawisznikiem polegała na tym, że ten ostatni gardził prymitywnymi sposobami grabieży. Klawisznicy bowiem, będący obok kasiarzy arystokracją złodziejskiego rzemiosła, forsowali drzwi do upatrzonych lokali za pomocą przemyślanych wytrychów i dorobionych kluczy (tzw. klawiszy). Przygotowanie odpowiednich klawiszy, inaczej szperaków, wymagało sporo umiejętności i zachodu. Najpierw trzeba było zrobić odcisk dziurki od klucza, najlepiej w mydle, później poprzez sondowanie tegoż otworu specjalnym drucikiem uzyskać informację co do nacięć na podrabianym kluczu. Takie, ostrożne zabiegi musiały nieco potrwać. Trzeba się było strzec dekonspiracji przed mieszkańcami wybranego obiektu oraz wzrokiem sąsiadów i ciekawskiego dozorcy.
  Klawisznicy pracowali zwykle w grupkach. Na początku lat 30. Więckowski znalazł się w jednej z nich. Jej liderem był doświadczony złodziej Icek Goldstein, z zawodu ślusarz i właściciel pięknej kolekcji najrozmaitszych wytrychów i podrobionych kluczy. Za głównego pomagiera miał mistrza w rzeźnickim fachu Nochima Abelewicza. Teraz do tej dwójki dołączył rokujący duże nadzieje Więckowski. I rzeczywiście! Były już fotograf szybko wyrobił się w nowej profesji. Przez kilka lat kradł całkiem bezkarnie.
  Dopiero w lutym 1934 r. powinęła mu się noga. Wpadł ze swoimi kompanami przy próbie ograbienia składów przedsiębiorstwa “Warrant”. Ponieważ zdjęcie Więckowskiego pojawiło się w kartotece Wydziału Śledczego, policja miała go od tej pory na oku. Wpadł w 1936 r. Już z nowym wspólnikiem Kazimierzem Golińskim dokonał zuchwałej kradzieży biżuterii z mieszkania na Antoniuku.
  Jego styl włamania rozpoznał jednak ekspert z policji śledczej Karol Sznekangerg. Za Franciszkiem Więckowskim znów zamknęła się brama więzienna.

Włodzimierz Jarmolik

Regulamin konkursu “Najlepsze Miasto Województwa Podlaskiego 2018”

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni
  1. POSTANOWIENIA OGÓLNE

    1. Organizatorem konkursu oraz głosowania “Najlepsze Miasto Województwa Podlaskiego 2018” jest właściciel serwisu podlaskie.tv – firma AAOO.pl Kamil Gopaniuk z siedzibą przy ul. Kalinowskiego 8/51 15-875 Białystok, zwanej dalej “siedzibą”

    2. Organizator  działa na zlecenie własne.

    3. Konkurs „Najlepsze Miasto Województwa Podlaskiego 2018″ trwać będzie w dniach od 01.03.2018 od godz. 00:00:00 do 31.05.2018 godz. 23:59:59 na terenie Rzeczpospolitej Polskiej.

    4. I etap – głosowanie SMS „Najlepsze Miasto Województwa Podlaskiego 2018″ trwać będzie w dniach od 01.03.18 godz. 00:00:00 do 18.03.18 godz. 23:59:59 na terenie Rzeczpospolitej Polskiej

    5. II etap – głosowanie na portalu Facebook „Bitwa na fotki” trwać będzie w dniach od 19.03.18 godz. 00:00:00 do 31.03.18 godz. 23:59:59 na terenie Rzeczpospolitej Polskiej
    6. III etap – głosowanie SMS „Wybór Miss i Mistera” trwać będzie w dniach od 09.04.18 godz. 00:00:00 do 22.04.18 godz. 23:59:59 na terenie Rzeczpospolitej Polskiej
    7. IV etap – głosowanie SMS „Wybór Zwariowanego Dzieciaka” trwać będzie w dniach od 01.05.18 godz. 00:00:00 do 13.05.18 godz. 23:59:59 na terenie Rzeczpospolitej Polskiej
    8. V etap – głosowanie Facebook „Seria głosowań finałowych” trwać będzie w dniach od 14.05.18 godz. 00:00:00 do 31.05.18 godz. 23:59:59 na terenie Rzeczpospolitej Polskiej
    9. Udział w Konkursie jest dobrowolny.

    10. W  Konkursie nie może brać udziału członkowie redakcji Podlaskie.TV oraz innych podmiotów związanych z organizowaniem i przebiegiem Konkursu, a także ich małżonkowie i krewni w linii prostej.

    11. Konkurs nie jest grą losową w rozumieniu art. 2 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

  1. WARUNKI UCZESTNICTWA W GŁOSOWANIU I KONKURSIE

    1. Uczestnikiem konkursu oraz głosowania  może być  każda osoba, która posługuje się telefonem komórkowym i ma prawo wysyłać SMS Premium, a także każda osoba posiadająca konto w serwisie Facebook.

    2. Konkurs polega na wyborze “Najlepszego Miasta Województwa Podlaskiego 2018” spośród wszystkich 40 miast. Konkurs będzie składać się z 5 etapów podczas których odbywać się będą głosowania przy pomocy SMS Premium, a także przy pomocy portalu Facebook.

    3. I etap polega na głosowaniu przy pomocy SMS Premium na jedno z 40 miast w konkursie „Najlepszego Miasta Województwa Podlaskiego 2018″.

III drugi etap polega na wysyłaniu zdjęć jednego z 40 miast, a następnie głosowanie na najlepsze zdjęcia przy pomocy portalu Facebook.

III etap polega na wysyłaniu zdjęć kandydatów na “miss lub mistera” oraz na głosowaniu SMS premium na kandydatów, którzy najbardziej podobają się uczestnikom konkursu.

IV etap polega na wysyłaniu przez rodziców zabawnych zdjęć swoich dzieci, a następnie na głosowaniu SMS Premium na zdjęcia, które najbardziej się podobają uczestnikom.

V etap będzie polegać na głosowaniu przy pomocy Facebooka na jedną z dwóch opcji do wyboru. Ostatecznym zwycięzcą konkursu zostanie jedno z pięciu miast, które wybrane zostanie głosami uczestników najwięcej razy podczas serii czterech głosowań. 

    1. W SMS Premium dopuszcza się użycie/a liter małych i dużych. SMS konkursowy musi zawierać ściśle określoną treść przez organizatora. Nie może zawierać polskich znaków.  

    2. Aby wysłać smsa na jedno z 40 miast w konkursie „Najlepszego Miasta Województwa Podlaskiego 2018″, należy wysłać smsa na numer 7255 o treści PODL(1-40) . Cyfry od 1 do 40 oznaczają konkretne miasto:

Augustów – 1
Białystok – 2
Bielsk Podlaski – 3
Brańsk – 4
Choroszcz – 5
Ciechanowiec – 6
Czarna Białostocka – 7
Czyżew – 8
Dąbrowa Białostocka – 9
Drohiczyn – 10
Goniadz – 11
Grajewo – 12
Hajnówka – 13
Jedwabne – 14
Kleszczele – 15
Knyszyn – 16
Kolno – 17
Krynki – 18
Lipsk – 19
Łapy – 20
Łomża – 21
Michałowo – 22
Mońki – 23
Nowogród – 24
Rajgrod – 25
Sejny- 26
Siemiatycze – 27
Sokółka – 28
Stawiski – 29
Suchowola – 30
Supraśl – 31
Suraz – 32
Suwałki – 33
Szczuczyn- 34
Szepietowo – 35
Tykocin – 36
Wasilków- 37
Wysokie Mazowieckie – 38
Zabludów- 39
Zambrów- 40

    1. Przesłanie SMS-a Premium jest dobrowolne i oznacza jednoczesną akceptację przez Uczestnika postanowień niniejszego regulaminu.

    2. Koszt smsa na numer 7255 wynosi 2,00 zł netto – 2,46 zł z VAT.

    3. W odpowiedzi na każdy wysłany prawidłowy SMS gosowania, będzie odsyłany SMS zwrotny potwierdzający zgłoszenie udziału w głosowaniu. SMS zwrotny odsyłany będzie automatycznie po zarejestrowaniu prawidłowego SMS-a w systemie SMS, nie później jednak niż w ciągu 24 godzin od godziny zarejestrowania zgłoszenia w systemie SMS.

    4. Rozwiązanie zadania konkursowego, o którym mowa w pkt. 2.2 polega na zdobyciu przez wskazane przez organizatora opcje jak największej ilości punktów będących składową SMS Premium oraz głosów na Facebooku.

    5. W Konkursie uwzględniane będą jedynie SMS-y wysyłane na numery SMS Premium o wskazanej treści przez organizatora.

    6. Ilekroć w niniejszym regulaminie jest mowa  o  zarejestrowaniu prawidłowego  SMS-a w systemie SMS, należy przez to rozumieć wpływ SMS-a na serwer systemu teleinformatycznego wyspecjalizowanego podmiotu przyjmującego SMS-a w imieniu Organizatora.

    7. Organizator nie ponosi odpowiedzialności za funkcjonowanie sieci GSM, za pośrednictwem których Uczestnicy przesyłają SMS.

    8. Organizator nie  ponosi odpowiedzialności za zgłoszenia zagubione przez system SMS, treści przesyłane SMS-em, indywidualne ustawienia  telefonów komórkowych oraz sposób ich konfiguracji, a także ustawienia występujące u operatorów sieci komórkowych.

    9. Operatorzy GSM odpowiadają jedynie za prawidłowe wykonanie usług telekomunikacyjnych w zakresie przesyłania wiadomości SMS w ramach głosowania.

    10. Organizator nie zwraca kosztów wysłania SMS osobom, których SMS nie dotarł w wyznaczonym terminie lub dotarł, ale został potraktowany jako zgłoszenie nieprawidłowe.

  1. ZASADY PRZYZNAWANIA NAGRÓD W KONKURSIE

    1. Zwycięzcą konkursu będzie jedno z czterdziestu miast – reprezentowane przez jednostkę samorządu terytorialnego, które znajdzie się w V etapie i zostanie wybrane przez uczestników konkursu najwięcej razy jako „Najlepsze Miasto Województwa Podlaskiego 2018” w serii czterech głosowań.

    2. Osoby wysyłające SMS Premium dokonują jedynie głosowania i nie biorą udziału i nie otrzymują za to nagród. 

    3. Osoby biorące udział w wyborze poprzez portal Facebook mogą wziąć udział w dodatkowych konkursach, które będą polegały na udzieleniu odpowiedzi opisowej w komentarzach w serwisie Facebook. Za najlepsze odpowiedzi organizator przyzna nagrody rzeczowe. 

    4. Zwycięzcy nagród rzeczowych w konkursie poprzez portal Facebook będą powiadamiani przez organizatora o wygranej i o rodzaju wygranej nagrody poprzez wiadomość prywatną w serwisie Facebook. Zwycięzca  zobowiązany jest odpowiedzieć na wiadomość, potwierdzić swoje uczestnictwo w  Konkursie  poprzez odpowiedź na zadane pytanie  „Czy brał Pan/Pani udział w konkursie….?” oraz przesłać na adres Organizatora swoje dane osobowe (imię, nazwisko, adres zameldowania lub zamieszkania). Próba uzyskania odpowiedzi od Zwycięzcy podejmowana będzie jednorazowo. Czas na odpowiedź wynosić będzie 7 dni. W wypadku braku odpowiedzi od Zwycięzcy zgodnie z opisaną powyżej procedurą spowoduje, że nagroda zostanie wyznaczona innej osobie.

    5. Nagroda główna, gdy zostanie już przygotowana, zostanie wręczona osobiście przedstawicielowi jednostki samorządu terytorialnego zwycięskiego miasta w postaci filmowego pliku cyfrowego. Data i miejsce przekazania nagrody głównej zostaną ustalone indywidualnie z reprezentantem Zwycięzcy. Wydanie nagrody głównej nastąpi jednak nie później niż 60 dni po zakończeniu konkursu.

    6. Regulamin nie zwalnia Uczestników głosowań oraz uczestników konkursów dodatkowych z ciążących na nich obowiązków publicznoprawnych na podstawie ogólnie obowiązujących przepisów prawa.

    7. Organizator nie ponosi odpowiedzialności za niemożność ani utrudnienia odbioru nagrody z przyczyn nie leżących po jego stronie.

    8. Nagrody nieodebrane w terminie ulegają przepadkowi na rzecz Organizatora.

    9. Odbiór nagród dodatkowych i głównej reprezentant Zwycięzcy lub Zwycięzca – w przypadku nagród dodatkowych pokwituje swoim podpisem. Doręczenie nagrody do rąk osoby nastąpi pod adresem wskazanym przez Reprezentanta Zwycięzcy lub Zwycięzcy – w przypadku nagród dodatkowych i podpisanie potwierdzenia odbioru uznaje się za skuteczne wydanie nagrody  dodatkowej. W przypadku nagrody głównej  i/lub dodatkowej  w momencie przekazania i podpisania przez Reprezentanta Zwycięzcy lub Zwycięzcę oraz potwierdzenia odbioru nagrody głównej  i/lub  dodatkowej  Zwycięzca lub Reprezentant Zywcięzcy stają się wyłącznie odpowiedzialni za nagrody, a Organizator nie ponosi odpowiedzialności za zdarzenia, które będą miały miejsce po odebraniu nagrody głównej  i/lub dodatkowej, a będą dotyczyć bezpośrednio lub pośrednio tej nagrody.

    10. Organizator dochowa wszelkiej staranności przy dostarczaniu nagród, nie odpowiada jednak za ewentualne opóźnienia wynikające z nieprawidłowości w funkcjonowaniu poczty  lub firmy kurierskiej.

    11. Organizator nie ponosi odpowiedzialności za zmianę miejsca zamieszkania i/lub podanego przez  Zwycięzcę  adresu do korespondencji lub zmianę innych danych, jeżeli Zwycięzca nie powiadomi niezwłocznie Organizatora o takiej zmianie – uniemożliwiającą przesłanie nagrody, jak również za niemożność odbioru lub nieodebranie nagrody, z jakiejkolwiek przyczyny przez Zwycięzcę. W takim przypadku Zwycięzca traci prawo do nagrody, która przechodzi na własność Organizatora, zgodnie z pkt. 4.17

    12. Organizator ma prawo w każdym momencie trwania Konkursu wykluczyć Uczestnika z udziału w  Konkursie, jak również odmówić mu przyznania nagrody, w stosunku do Uczestnika, do którego powziął podejrzenie o działania sprzeczne z regulaminem  po przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego stwierdzającego dokonanie naruszeń.

  2. POSTANOWIENIA KOŃCOWE

    1. Niniejszy regulamin jest jawny. Regulamin dostępny na stronie internetowej podlaskie.tv

    2. W kwestiach nieuregulowanych niniejszym regulaminem stosuje  się  odpowiednie  przepisy Kodeksu Cywilnego.

    3. Zasady przeprowadzania Konkursu określa wyłącznie niniejszy regulamin. Wszelkie materiały promocyjno-reklamowe mają charakter wyłącznie informacyjny. Wizerunek nagród przedstawiony w materiałach reklamowych może odbiegać od ich rzeczywistego wyglądu.

Zakręt śmierci na Dąbrowskiego

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

W międzywojniu w odniesieniu do fragmentu ulicy Dąbrowskiego potocznie używano  innej nazwy – zakręt śmierci. Powstała ona na skutek zakrętów pod kątem 90 stopni z obu stron dojazdów do wiaduktu.

Białostoccy kierowcy, czy to za sprawą brawury, czy nieumiejętności, mieli duży problem z pokonaniem tego drogowego zygzaka. Wypadki wraz z rozwojem motoryzacji mnożyły się. Jeden ze znamiennych wydarzył się w sierpniu 1932 roku. Oto kierowca taksówki Abram Mikołajewski wiózł do szpitala w Choroszczy pewnego umysłowo chorego. Traf chciał, że z naprzeciwka jechała inna taksówka. No i spotkały się na samym zakręcie śmierci. Na szczęście nic się nikomu nie stało, ale “obydwa samochody zostały ciężko uszkodzone”.
Mikołajewski tłumaczył się, że “wypadek spowodował chory, który rzucił się na niego i uniemożliwił mu kierowanie autem”. Ale dociekliwi policjanci ustalili ponad wszelką wątpliwość, że to raczej Mikołajewski był chory umysłowo, bo w tak niebezpiecznym miejscu “zamiast objeżdżać zakręt łukiem, skrócił sobie drogę i wjechał na nadjeżdżający z przeciwnej strony samochód”.

Problem z zakrętem śmierci narastał, aż musiał zainteresować się nim sam wojewoda Marian Zyndram Kościałkowski. W listopadzie 1933 roku do Białegostoku przyjechał dyrektor wileńskiej dyrekcji PKP inżynier Kazimierz Falkowski. Kościałkowski zaprosił go na “konferencję w sprawie t.zw. zakrętu śmierci”, gdzie “wskutek bardzo ostrego łuku dochodzi w tem miejscu często do katastrof”.

Obaj panowie uzgodnili, że konieczną jest budowa nowego wiaduktu “który pójdzie ponad torami kolejowymi w linii prostej, a więc skróci zarazem drogę do stacji i ogromnie ułatwi ruch kołowy”. Obaj też wybrali się na Dąbrowskiego, aby naocznie stwierdzić, że budowa jest nieodzowna.

Przez cały 1934 rok trwały prace przygotowawcze i dopiero w drugiej połowie 1935 zarząd miasta “przy poparciu wileńskich władz kolejowych” rozpoczął budowę. Jeszcze w tym samym roku wzniesiono przyczółki nowego wiaduktu na Dąbrowskiego.
Zakładano, że budowa zakończy się w 1936 roku, ale zabrakło niezbędnych funduszy. Prezydent miasta Seweryn Nowakowski wystarał się o dodatkowe pieniądze na roboty publiczne i w 1937 roku prace ruszyły pełną parą.

Budowę w maju 1937 roku wizytował nawet premier generał Felicjan Sławoj Składkowski. Po spotkaniu w magistracie, w którym uczestniczył następca wojewody Kościałkowskiego, Stefan Kirkitlis, Nowakowski zaprezentował premierowi prace przy regulacji Białki, a na zakończenie wizytacji wszyscy pojechali na Dąbrowskiego.
Składkowski uważnie zlustrował likwidację zakrętu śmierci i wyraźnie zadowolony z tego, co mu pokazano, żegnając się z Nowakowskim stwierdził – “no, Białystok ostatnio mocno się podciągnął”.

Andrzej Lechowski

Wkrótce w telewizji zobaczymy serial kręcony na Podlasiu

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Już za miesiąc w Canal+ będzie można obejrzeć nowy serial, którego akcja częściowo dzieje się na Podlasiu. Czy klimatyczne miejsca naszego regionu przypadną do gustu widzom? Na ekranie zobaczymy Michała Żurawskiego, Cezarego Łukaszewicza, Katarzynę Wajdę, Annę Nehrebecką, Jerzego Schejbala czy Mariusza Jakusa, który wcieli się w białostockiego policjanta.

 

Serial opowiada o tym jak inspektor Adam Kruk (Żurawski) przyjeżdża z Łodzi do Białegostoku – swojego rodzinnego miasta. Będzie tu szukać porwanego nastolatka, a także będzie się zmagać z własną przeszłością. Zapowiada się ciężka, mroczna, kryminalna historia.  Niestety scenarzyści nie chcieli zrealizować serialu w całości na Podlasiu. W niektórych scenach jako Podlaskie wystąpi… miasto Łódź. Głównym problemem były odległości od plenerów. Żeby realizować zdjęcia w “podlaskiej dziczy” trzeba sporo się najeździć. Przy produkcji serialu, gdzie używa się bardzo dużej ilości sprzętu, kostiumów i pracy ludzi jest to naprawdę wielki problem logistyczny. Dużo łatwiej jest zrealizować wszystko w filmowej Łodzi, gdzie wszystko jest na miejscu. Jednak, jak to się mówi sztuka nie uznaje kompromisów. Dlatego też na szczęście w filmie zobaczymy Białystok, Supraśl, Czarną Białostocką czy też Kruszyniany. Oprócz policjantów pojawi się też postać szeptuchy.

 

Premiera już 18 marca 2018, o godz. 21.30 w Canal+. Mamy nadzieję, że Podlaskie będzie przedstawione godnie.

Najlepsze miasto Województwa Podlaskiego 2018. Ogłaszamy wielki konkurs miast!

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Portal Podlaskie.TV ogłasza I konkurs Najlepsze miasto Województwa Podlaskiego 2018! Stawką jest film promocyjny dla Twojej małej ojczyzny. Stworzymy taki dla zwycięskiego miasta. I teraz najważniejsze – wcale nie wygrywa te miasto, które tylko dostanie najwięcej głosów, liczy się bowiem pracowitość i pomysłowość!

Kto zatem wygra? Najbardziej pracowite społeczności! 

Wyszliśmy z założenia, że najwięcej głosów otrzymałoby te miasto, które ma najwięcej mieszkańców. Jakie szanse miałyby Kleszczele z Białymstokiem? Dlatego sposób na wygraną będzie trudniejszy, bo wymagać będzie internetowej pracowitości danej społeczności. Wygranych ogłosimy Najlepszym miastem Województwa Podlaskiego 2018W nagrodę zaś – stworzymy film promocyjny danego miasta, którym będziecie mogli szczycić się przed innymi. 

 

Konkurs będzie składać się z 5 etapów. 

1. Głosowanie na miasto (Wyliczymy procenty: liczba głosów z liczby mieszkańców – 100 punktów za każdy 1 proc.)

 

2. Bitwa na fotki (miasto z największą liczbą punktów zmierzy się z miastem o najmniejszej liczbie. Fotki z miasta, które otrzyma więcej lajków sprawią, że miasto przechodzi dalej zgarniając punkty przegranego). 

 

3. Wybór Miss i Mistera (pozostanie 10 miast, które miało najwięcej punktów. 2 miasta, które zdobędą tytuły Miss lub Mistera przechodzą do finału).

 

4. Wybór Szalonego Dzieciaka (pozostanie 8 miast. Jedno miasto, które zdobędzie tytuł Szalonego Dzieciaka przechodzi do finału).

 

5. Wielki finał (Walka każdego z każdym. Miasto, które dostanie najwięcej głosów – po 3 punkty za każde zwycięstwo, 1 za każdy remis, 0 za przegraną – w potyczkach miasto vs miasto wygrywa wielki finał i zostaje ogłoszone Najlepszym miastem Województwa Podlaskiego 2018 i zdobywa nagrodę).

 

Konkurs i pierwsze głosowanie rusza 1 marca 2018. Do tego czasu rozpowszechniajcie informację wśród znajomych, mobilizujcie się tak, by to Wasze miasto wygrało konkurs!

Dokładne informacje o konkursie:

W województwie podlaskim jest 40 miast. Każde ma identyczne szanse na wygraną. Całość będzie się składać z kilku etapów.

 

Etap 1 – kapitał

Każde z miast dostanie na początku zabawy punkty. Będą one wyliczone na podstawie ilości głosów na dane miasto w proporcji do ilości mieszkańców.

 

Przykład: 

– 1 głos to 1 mieszkaniec. Białystok liczy 296 628 mieszkańców. W głosowaniu otrzymuje 500 głosów. Jest to 0.16 proc. mieszkańców czyli w zabawie tyle samo głosów. Miasto otrzymuje 16 punktów.

 

– Kleszczele liczą 1326 mieszkańców. W głosowaniu otrzymuje 1326 głosów. Oznacza to wynik na poziomie 100.00 proc. Ilość punktów? 10 000 punktów. 

 

– Możliwy jest też wynik powyżej 100 proc. Jeżeli miasto otrzyma 354 proc. będzie to adekwatnie przeliczone na 35 400 punkty.

 

Etap 2 – bitwa na fotki

Nie oznacza to jednak, że małe miasta będą faworyzowane, a dużym będzie trudniej. Dlatego też po drugim etapie odpadnie połowa miast. Silniejsi przejmą punkty tych co odpadli. W drugim etapie będzie turniej miast. Miasta stoczą wirtualną bitwę o punkty między sobą. Głosować zaś będą wszyscy, których przekonacie do głosowania.

 

– Bitwę stoczą ze sobą miasta, które będą miały najmniej punktów z tymi, które punktów mają najwięcej. Do tego doliczone zostaną punkty z drugiego etapu zabawy.

 

– Na przykład najwięcej punktów będą miały Suwałki, zaś najmniej Brańsk. Mieszkańcy obu miast będą wysyłać zdjęcia ze swoich miast. Galeria oraz poszczególne zdjęcia, które otrzymają łącznie więcej “lajków” na Facebooku wygrają dla miasta drugi etap. Głosować może każdy użytkownik Facebooka, więc warto mobilizować kogo się da.

 

– Na przykład Suwałki wyślą łącznie 24 zdjęcia, zaś Brańsk 32 zdjęcia. Galeria tego pierwszego miasta otrzyma “100 lajków”, zaś poszczególne zdjęcia w galerii łącznie 154 lajki. Suwałki dostaną 254 punkty. Wygrywa te miasto, które otrzyma więcej punktów. 

 

– Następnie przegrane miasto odda swoje punkty z poprzedniego etapu wygranemu. 

 

Etap 3 – Miejska Miss i Mister

W tym etapie pozostanie już tylko 20 miast. Każde z nich będzie miało już sporo punktów. Szkoda, by taki kapitał zmarnował się. Uratować miasto może tylko piękna kobieta i przystojny mężczyzna! 

 

– Wszystkie mieszkanki i mieszkańcy z pozostałych w zabawie 20 miast, którzy uważają, że mają nieprzeciętną urodę mogą wysłać swoje zdjęcie oraz weryfikację.

 

– Na zdjęciu musi być odsłonięta twarz, a także widoczna cała sylwetka. 

 

– Zdjęcie może być wykonane profesjonalnie lub amatorsko

 

– Ze zgłoszeniem należy wysłać zdjęcie weryfikacyjne (fotka z kartką w ręku z napisem “konkurs miast”)

 

– Najpierw wszyscy uczestnicy konkursu będą głosować na wszystkie zgłoszenia. Każde zdjęcie oddzielnie (bez informacji z jakiego miasta jest kandydat)

 

– Po głosowaniu wszystkim miastom zsumujemy i doliczymy punkty z głosowania na kandydatów z ich miast

 

– Ostatnim punktem tego etapu będzie wybór Miss i Mistera z 10 kandydatów (również bez informacji o mieście kandydata)

 

– Tu także doliczymy wszystkie punkty miastom, zaś wybór Miss lub Mistera zagwarantuje miastu udział w finale!

 

– 8 pozostałych miast, które po wszystkich podliczeniach będzie miało najwięcej punktów przejdzie do przedostatniego etapu. 

 

Etap 4 – Szalone dzieciaki

W tym etapie ostatnie punkty będą zdobywać szalone dzieciaki. Wystarczy zrobić nietuzinkowe zdjęcia swoim pociechom, a następnie zgłosić do konkursu. Wspólnie wybierzemy najbardziej szalone zdjęcia dzieciaków. W finale znajdzie się miasto z Miss, Misterem, Szalonym Dzieciakiem, a także dwa miasta z największą ilością punktów.

 

– W tym etapie zostanie 8 miast walczących o tytuł Szalonego Dzieciaka i o kolejne punkty

 

– Rodzice wysyłają zdjęcia swoich szalonych pociech z krótkim opisem sytuacji na zdjęciu, a także zdjęcie weryfikacyjne rodzica z dzieckiem i kartką z napisem “konkurs miast”

 

– Tutaj analogicznie jak w poprzednim etapie najpierw uczestnicy głosować będą na wszystkie zdjęcia, potem na 8 finałowych zdjęć Szalonych dzieciaków. Po obu głosowaniach doliczymy punkty, zaś w obu głosowaniach nie będzie znane miasto. Ujawnimy to dopiero, gdy będzie wiadomo, które zdjęcie wygrało. Miasto Szalonego Dzieciaka będzie w finale.

 

Etap 5 – Finał

W finale znajdzie się 5 miast. Te, które zdobędzie tytuł Miss, tytuł Mistera, tytuł Szalonego dzieciaka, a także 2 pozostałe miasta, które w zabawie zgromadziły największą ilość punktów. 

 

– Ostateczne rozstrzygnięcie to będzie głosowanie typu “każdy z każdym”. Czyli seria głosowań “Miasto A czy miasto B”. Każde miasto jak w piłce nożnej dostanie 3 punkty za wygraną, 1 punkt za remis, 0 za przegraną. Pierwsze w tabeli miasto zostaje ogłoszone Najlepszym miastem Województwa Podlaskiego 2018. Zaś Podlaskie.TV wyrusza do zwycięskiego miasta, by nagrać tam film promocyjny.

Proceder – Rodzinka.sp.zoo

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

  Oparciem dla przedwojennych białostockich opryszków, oprócz wypróbowanych kumpli, była najbliższa rodzinka. Żona, siostra czy córka wnosiły całkiem wiele do ciemnych interesów swoich mężczyzn. Włamywacze potrzebowali zaufanych świec do ustalania i obstawiania miejsca do skoku, doliniarze sprytnych tycerek, zasłaniających ich manipulacje przy cudzych kieszeniach, sutenerzy zaś odpowiedniej ręki przy rekrutowaniu i nadzorowaniu prostytutek. Kobiety nadzwyczaj skutecznie odgrywały tę rolę.
  W drugiej połowie lat 30. grasowała w Białymstoku szczególnie zuchwała szajka włamywaczy, tzw. lipkarzy, którzy do mieszkań dostawali się przez okno. Wybierali lokale na I lub II piętrze, których właściciele pozostawiali otwarte okna, drzwi balkonowe bądź lufciki. Szefem bandy był Jan Piłasiewicz, złodziej od zarania II Rzeczypospolitej.
  Jego kompanem był Henryk Gebauer, także wytrawny rzezimieszek z solidną kartoteką. Rolę głównego wywiadowcy i obserwatora miejsc skoków pełniła natomiast dwudziestokilkuletnia żona Piłasiewicza, Zofia z domu Moroz. Mieszkała wraz z mężem (o ile ten nie siedział w więzieniu lub nie ukrywał się po ucieczce z niego) przy ul. Piłsudskiego nr 45, prowadząc zakonspirowaną melinę. Tutaj spotykali się członkowie szajki przed każdym skokiem, pieczołowicie przygotowanym przez energiczną gospodynię. W ciągu miesiąca Zofia Moroz potrafiła wystawić mężowi i jego pomagierom nawet kilkanaście mieszkań.
  W zbieraniu informacji nadobna Zosieńka wyręczała się często obrotnymi chłopaczkami z sąsiedztwa, a nawet znajomymi prostytutkami . Swoją gromadkę pomocników trzymała silną ręką. Kiedy jedna z ulicznic została podejrzana o sprzedanie Jana Piłasiewicza glinom, rozsierdzona połowica pobiła ją brutalnie, strasząc jeszcze czymś gorszym. Na początku 1938 r. odbył się głośny proces bandy lipkarzy.
  Prowodyr otrzymał łączną karę siedmiu lat i sześciu miesięcy pobytu w domu naprawy. Jego żona Zofia dostała pół roku w zawieszeniu na dwa lata. Z braku pomocnej, męskiej ręki sama zajęła się kradzieżami. Ale wszystko na co ją było stać, to wyrywanie torebek z rąk samotnych kobiet. Latem 1939 r. została za to zatrzymana w Zwierzyńcu i trafiła do aresztu.
  Pomagiera w spódnicy miał także włamywacz recydywista Karol Gorbik. Jego szajka działała na przełomie lat 20. i 30. Gorbik wciągnął do niej siostrę Tereskę. Ta rezolutna panna stała się szybko okiem i uchem szajki. Obserwowała głównie klientów sklepów jubilerskich i futrzarskich, ustalała ich adres, no a potem braciszek ze swoją kompanią w odpowiednim momencie, składał białostockim mieszczuchom niezapowiedzianą wizytę.
  W 1928 r. kosztowało go to dwa lata więzienia. Gorbikówna wywinęła się wówczas bez szwanku, wpadła dopiero w 1934 r. i to nie w Białymstoku, ale w stolicy. Brat, który po opuszczeniu celi w szarym domu przy Szosie Baranowickiej, powrócił do złodziejskiego procederu, wysyłał ją ze zdobytym łupem do Warszawy. Miał tam solidnego pasera. Panna Teresa wpadła jednak na warszawskim dworcu w policyjny kocioł i została odstawiona pod eskortą członków szajki z kochanym braciszkiem na czele. Ten dostał na rozprawie cztery lata, siostrzyczka trafiła za kratki na rok.
  Znaczną wyrękę ze strony rodzinki miał również Jankiel Rozengarten, znany w Chanajkach pod przezwiskiem Jankieczkie. Był to niewątpliwie jeden z królów przedwojennego, białostockiego podziemia. Złodziej, oszust, paser, a zwłaszcza sutener trząsł dzielnicą i miał duże wpływy w całym mieście.
  W prowadzeniu interesu pomagała mu żona Rachela, syn Połtier i córka Tauba. Szczególnie wyróżniała się młodziutka Tauba, która wspierała słynnego tatuńcia w prowadzeniu nielegalnego domu schadzek. Werbowała odpowiedni personel, zajmowała się finansami, naganiała klientów.
  Po śmierci ojca, który w 1933 r. zginął w bójce na noże ze swoim szwagrem Szmulem Gornfinkielem, Tauba Szulc z domu Rozengarten przejęła całe rajfurskie przedsiębiorstwo. Niemal od razu inkasowała pierwszy wyrok – rok więzienia. Tyle przewidywał 209 artykuł kodeksu karnego za czerpanie zysków z nierządu. A później co i rusz trafiała Tauba do aresztu.

Włodzimierz Jarmolik

Dlaczego komunistyczny pomnik nikomu nie przeszkadza?

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

W centrum Sejn znajduje się pomnik czczący 25-lecie PRL. Ten i 20 innych pomników w województwie podlaskim jest na liście do usunięcia… w związku z ustawą dekomunizacyjną. Nasuwa się tu pewna refleksja. Od prawie 30 lat żyjemy w III Rzeczypospolitej, która jest demokratyczna. Jak to możliwe, że w naszym kraju wciąż znajduje się tyle pomników wspominających poprzedni ustrój, który był totalitarny i opresyjny. Dlaczego mieszkańcy sami z siebie nigdy nie starali się usunięcie tych pomników, bądź po prostu tego nie zrobili, tak jak kiedyś usuwało się pomniki na przykład Lenina. 

A za komuny to było lepiej

Odpowiedź być może jest banalna. Ludzi, którzy pamiętają czasy młodości w PRL jest dużo więcej niż osób, które znają te czasy tylko z przekazów historycznych. Zatem w tych pierwszych PRL kojarzy się z młodością, zaś u tych drugich z totalitaryzmem i opresyjnością. Wiele starszych osób, które nie rozumieją procesów gospodarczych z łezką w oku wspominają czasy PRL, bo wtedy dostali mieszkanie, jeździli na wycieczki do Bułgarii oraz… każdy miał pracę. Innymi słowy – państwo wydawało potężne pieniądze, których nie miało, aż w końcu doszło do katastrofy gospodarczej i upadku PRL.

 

O komunistyczne pomniki raczej nie mają pretensji raczej także osoby, które wtedy pracowały na rzecz państwa – czyli wszyscy wojskowi, milicjanci, służby bezpieczeństwa, urzędnicy państwowi oraz urzędnicy partyjni, a także wszyscy inni żyjący bezpośrednio z budżetu państwowego. 

A może ludzie wolą komunizm?

Patrząc na obecne poparcie obecnej partii rządzącej trudno stwierdzić ile osób popiera ją ze względu na usuwanie pomników, a ile ze względu na rozdawanie 500 zł każdego miesiąca. Wydaje się, że jednak te drugie rozwiązanie bardziej zachęca elektorat Prawa i Sprawiedliwości. Skoro tak, to oznacza, że w Polakach nadal tkwić może tęsknota za PRL-em, którego domeną był właśnie socjalizm tak jak jest domeną obecnej partii. Wtedy też młodzi rodzice dostawali “wyprawkę”, “becikowe”, “talony”. Warto tu jednak zaznaczyć, że na takie dodatki mogli liczyć tylko pracujący. Dzisiaj przy wypłacie 500 zł miesięcznie nie ma to znaczenia. 

 

Wracając do komunistycznych pomników. Warto przytoczyć badania CBOS sprzed 4 lat. 19 proc. Polaków twierdzi, że miało do czynienia bezpośrednio lub pośrednio (np. rodzina, znajomi) z represjami lub prześladowaniem w PRL. 44 proc. pozytywnie ocenia ten okres w historii Polski, zaś 46 proc. negatywnie. Warto też przytoczyć jeszcze inne dane. W 2014 roku, czyli w czasie przytaczanego badania PiS popierało ok. 25 proc. badanych. Jednak tylko połowa ich wyborców (czyli ok. 12 proc.) negatywnie oceniała PRL. Poparcie dla PiS obecnie wynosi ponad 40 proc. Oznacza to, że albo przybyło przeciwników PRL, albo jednak 500 plus zrobiło swoje. 

 

Podsumowując – usuwanie komunistycznych pomników ma wymiar symboliczny i jest próbą rozliczenia się z historią, ale rządzący robią to bardziej dla siebie i przyszłych pokoleń, bo w większości obecni mieszkańcy miast, gdzie znajdują się takie pomniki, mają to gdzieś…

W Puszczy Augustowskiej pojawiły się żubry. Będzie ich więcej

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Rozpoczęły się pierwsze zasiedlenia Puszczy Augustowskiej żubrami. Dzięki staraniom naukowców i przyrodników zwierzęta trafiły na Suwalszczyznę z Mazur, gdzie dziko żyły. Przenosiny zwierząt nie są przypadkowe. Dzieje się to w ramach “Kompleksowego programu ochrony żubra przez Lasy Państwowe”, który zakłada zasiedlenie Puszczy Augustowskiej 50 osobnikami. 

 

W augustowskim kompleksie leśnym pojawiły się 4 sztuki, wkrótce stado powiększy się o kolejne osobniki. Wszystkie zwierzęta na początku spędzą czas w ośrodku adaptacyjnym, a po kilku tygodniach zostaną wypuszczone na wolność i będa mogły dalej żyć zupełnie dziko. Warto tutaj dodać, że sam ośrodek też nie jest klatką – to 2 hektarowy obszar, gdzie żubry mają pokarm i wodę pod dostatkiem. Mało kto wie, że do Puszczy Augustowskiej wcześniej same przywędrowały 2 sztuki. Oznacza to, że na obszarze Suwalszczyzny przebywa łącznie 6 sztuk zwierząt. 

 

Początkowo miejscowa ludność była przeciwna zasiedlaniu żubrami lokalnych terenów. Jednak wszystko się z czasem zmieniło, dlatego że mieszkańcy kiedyś nastawieni byli na działalność rolniczą, dzisiaj skupieni są na turystyce. A wiadomo, że dzikie żubry przyciągają. Szczególnie, gdy na dokładkę ma się takie walory jak krystalicznie czyste jeziora. Jeżeli do tego dodamy, że rolnicy z gminy powiatu hajnowskiego za dostarczanie siana żubrom na zimowe stogi otrzymują spore pieniądze… i rolnicy z gminy Augustów też mogą się o to postarać, to okaże się, że dzikie zwierzęta naprawdę nikomu nie będą przeszkadzać.

 

Oczywiście przewożenie żubrów nie jest robione “pod turystów” ani “dla pieniędzy”. Ochrona żubra polega przede wszystkim na zminimalizowaniu zjawiska wsobności genetycznej. A mówiąc ludzkim językiem – by żubry ze sobą spokrewnione nie rozmnażały się, bo będą rodzić się sztuki słabe i niedorozwinięte. Dlatego też mieszanie stad chroni te piękne zwierzęta przed samozagładą.

 

 

Podpalacz ,szofer za pan brat

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

    W drugiej połowie lat trzydziestych, kiedy rozwój motoryzacji w Polsce był coraz większy, na drogach i szosach kraju dochodziło także do licznych wypadków samochodowych. Dla poszkodowanych właścicieli i pasażerów aut powodowało to różne skutki. Niekiedy okazywało się, że nie zawsze są one korzystne.
  Przekonał się o tym Hersz Zelkowicz, prowadzący w Białymstoku firmę spedycyjną “Autostrada”. Wiosną 1936 r. jedna z ciężarówek Zelkowicza wioząca towar do Lublina po drodze wpadła w poślizg. Skutkiem była wywrotka i gwałtowny pożar wozu. Ładunek szlag trafił, ale kierowca Rzepka jakoś ocalał.
  Nieszczęśliwy wypadek dał Zelkowiczowi do myślenia. Ciężarówka i przewożone przez nią towary były zasekurowane w białostockim towarzystwie ubezpieczeniowym, straty Zelkowicza zostały więc pokryte z nawiązką.
  Ładna sumka za wysłużonego wraka zrobiła na przedsiębiorcy wrażenie, zaczął kombinować, jakby tu jeszcze raz nie skorzystać z okazji. Szybko pojawił się w jego głowie plan. Najpierw, doświadczony już ognistym karambolem szofer Rzepka otrzymał zadanie znalezienie i nabycie jakiegoś przeznaczonego na złom ciężarowego rzęcha. To kosztowało grosze. Później nieco zabiegów kosmetycznych sprawiło, że nabytek ów zyskał znośny wygląd, a nawet, o dziwo, powoli, ale jeździł. Wtedy Zelkowicz zarejestrował ciężarówkę na podstawionego człowieka. Oczywiście nie obyło się przy tym bez łapówki. Teraz nastąpiło wysokie ubezpieczenie wozu. Szef “Autostrady” dokonał tego w towarzystwie asekuracyjnym w Wilnie, w którym nie był jeszcze znany.
  Zgodnie z podpisaną polisą, w razie nieszczęśliwego wypadku drogowego właściciel ciężarówki otrzymać miał aż 24 tysiące złotych. Suma była wręcz oszałamiająca. Teraz należało zrealizować drugą część hochsztaplerskiego projektu – znaleźć klienta, który zgodziłby się na stratę towaru w czasie transportu. Wybór Zelkowicza padł na wytwórnię wyrobów gumowych “Jagielski – Windenbaum i spółka”. Świeżo upieczony aferzysta miał już z nimi do czynienia i wiedział, że nie są oni zbyt drobiazgowi, co do formalnej strony swoich interesów i przestrzegania prawa. Jagielskiemu i Windenbaumowi spodobał się pomysł wyłudzenia wysokiej asekuracji. Szybko ubezpieczyli na 10 tysięcy zł transport dętek kierowany do Lubartowa i przygotowali do drogi 20 skrzyń z gumowymi odpadkami.
  Na początku sierpnia 1936 r. ciężarówka Zelkowicza z kierowcą Rzepką wyruszyła w trasę. Ten ostatni otrzymał od pryncypała 100 zł i dokładne instrukcje. Od ich właściwego wypełnienia zależało, czy po powrocie do Białegostoku trafi w jego ręce dalsze 400 zł. Wszystko udało się nadzwyczaj. Tuż pod Lubartowem Rzepka oblał silnik samochodowy benzyną i podpalił. Ogień szybko strawił cały pojazd wraz z lipną zawartością. Policja lubartowska stwierdziła, że był to nieszczęśliwy wypadek. Wileńskie towarzystwo asekuracyjne musiało, acz niechętnie, wypłacić znaczne pieniądze. Zelkowicz triumfował i od razu zaczął przygotowywać kolejny kant.
  Znalazł się jednak człowiek, który odkrył ten proceder. Był to Jan Stankiewicz, urzędnik białostockiej komendy Wojewódzkiej Policji Państwowej, któremu podlegały sprawy ubezpieczeniowe. Ale zamiast zdekonspirować hochsztaplera, zaproponował mu spółkę. Za 50 proc. zysku obiecał zachachmęcić w papierach każdy następny, płonący wypadek, aby firma Zelkowicza pozostała poza wszelkimi podejrzeniami. Ten nie namyślał się długo, przystał na propozycję pazernego policjanta.
  Spółka Zelkowicz-Stankiewicz rozpoczęła owocną działalność. Ciężarówki z białostocką rejestracją płonęły pod Zambrowem, Łodzią, Katowicami. Za każdym razem sprawę wypadku brał w swoje ręce Stankiewicz. Kontaktował się z posterunkiem policji i swoimi służbowymi możliwościami uzyskiwał korzystne dla oszustów opinie o przyczynach zniszczonego samochodu i ładunku.
  Hochsztaplerka ta trwała długo. W końcu sprawa się rypła. Wiosną 1939 r. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Zelkowicza na 4 lata więzienia. Jego umundurowany wspólnik dostał tylko o pół roku mniej.

Włodzimierz Jarmolik

Idzie wiosna? Zwierzęta już zaczynają się szykować

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Pogoda jak na początek lutego jest dosyć zaskakująca. Zwykle o tej porze jest wszędzie biało, a śniegu dosypuje regularnie. W ostatnim czasie natura cały czas zaskakuje. W ubiegłym roku, przez prawie cały lipiec padało, a o słonecznej pogodzie w większości lata było można raczej pomarzyć, tak teraz nie ma prawdziwej zimy. Biało na Podlasiu było przez kilka dni. Pogoda jest tak nieoczywista, że zwierzęta szykują się już do wiosny. Bobry zaczęły budować żremia, a łosie zrzucają już z głów stare łopaty. wkrótce mogą pojawić się dzikie gęsi, a jelenie zaczną podobnie jak łosie zrzucać poroże, by pod koniec lata znów mieć okazałe.

 

Luty to także okres godowy. Wiewiórki mają się ku sobie, a także Bieliki. Co ciekawe – nasze narodowe ptaki można obserwować na niebie, jak razem wykonują loty godowe. Jest to wspaniałe przedstawienie. Jeżeli ktoś chciałby wybrać się, by zobaczyć na żywo jak to wygląda, to może pojechać do Puszczy Knyszyńskiej lub Puszczy Białowieskiej, a także w Biebrzańskim Parku Narodowym. Bieliki spotkamy także przy Bugu, Narwi oraz na bagnach w okolicach Suraża. Ptak ten żeruje głównie w pobliżu zbiorników wodnych i na terenach podmokłych, gdzie poluje na ryby i ptactwo wodne. Zimą nie stroni od padliny.

 

Wybitnie niepoprawny złodziej z ulicy Stołecznej

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

   
    Zimą 1922 r. jeden z potentatów  branży płatnej miłości  z ul. Stołecznej wydawał córkę za mąż, uroczystość weselna odbyła się w okazałym lokalu tanecznym w centrum miasta. Zjawiło się na niej blisko 150 prostytutek, alfonsów, kieszonkowców i innych chojraków z całej szemranej dzielnicy.
  Wśród gości weselnych znalazł się oczywiście również Jankiel Geller, stały mieszkaniec ul. Stołecznej 9. Był to wybitnie uzdolniony złodziejaszek, który swoją przestępczą karierę rozpoczął w wieku 14 lat i szybko wyrósł na asa mieszkaniowych i sklepowych skoków. Praktykę przeplatał z wiedzą teoretyczną, nabywaną od starszych klawiszników podczas pierwszych, więziennych odsiadek. Z biegiem czasu zaczęły interesować go głównie kusze (łupy) złożone ze złotych monet, biżuterii oraz drogich zegarków. W zaułkach Chanajek dorównywał powoli takim mistrzom, jak Szmul Gorfinkiel z ul. Orlańskiej czy Abram Azji z ul. Krakowskiej, a byli to nie lada mistrzowie w tym złodziejskim fachu.
  W maju 1927 r. dokonane zostało zuchwałe włamanie do mieszkania Chaima Szpiro przy ul. Kupieckiej. Sprawcy dobrze wybrali swoją ofiarę. Ów handlarz żelaznym towarem znany był z częstych odwiedzin w składach jubilerskich. Pewnej majowej nocy cały złoty skarb pana Szpiro zniknął. Policja przeprowadziła rewizję i tymczasowo zatrzymała znanych w mieście specjalistów od łomu i wytrychów. Znalazł się wśród nich również Janiekl Geller. Był wszak w kartotece Ekspozytury Urzędu Śledczego wysoko notowanym klawisznikiem i do tego specem od złotych precjozów. Zabrakło jednak przekonywujących dowodów.
  Zanim jednak złodziej ze Stołecznej opuścił areszt, spotkał go szkaradny pech. Razem z nim w celi przebywał m. in. Jan Bakun, również zatrzymany w związku ze skokiem na Kupieckiej. Ten przyznał się w zaufaniu Gellerowi, którego uważał za mistrza, że ma zaszyte w marynarce złote dwudziestodolarówki. Policja nie wpadła na ich trop. Geller, wysłuchawszy tych zwierzeń, postanowił uwolnić goja Bokuna od jego okrycia wraz z cenną zawartością. Niestety dał się przy tym złapać na tej czynności. Kradzież marynarek to nie było niestety jego emploi, jak mówią Francuzi. Dlatego pozostał za kratkami jeszcze przez cztery niepotrzebne miesiące.
  Przez następne lata różnie układały się losy Jankiela Gellera z ul. Stołecznej. Bywał na wozie, ale zdarzyło się mu też z niego spadać. W 1936 r. wybrał się na gościnne występy na kresy Rzeczypospolitej. Dotarł do Słonimia. Tutaj, w małym zakładzie jubilerskim trafił na duży łup. Był i złoty zegarek z masywną bransoletą, dwa pierścionki z kamykami, kilka broszek i wisiorków. Z tym wszystkim wrócił do Białegostoku i zamelinował zdobycz w domu. Jednak policja kryminalna, która miała stale gwiazdę stołecznych (nie mylić ze stolicą) włamywaczy na oku, przeprowadziła u niego kolejną rewizję. Trafione w Słonimie fanty znalazły się w sejfie Wydziału Śledczego przy ul. Warszawskiej, zaś Jankiel ponownie trafił do więzienia, tym razem na dwa lata.
  Po wyjściu na wolność postanowił, ze względu na swoją wątpliwą popularność, mniej udzielać się osobiście. Znalazł w sąsiednich domach kilku sprytnych chłopaczków, przeszkolił i zaczął posyłać na przygotowane przez siebie roboty. Trwało to jednak niedługo.
    W czerwcu 1939 r. dwóch wyrostków – Jankiel Lik ze Stołecznej 9 i Abram Klaczko z domku tuż obok – wpadło przy wynoszeniu z mieszkania Efroima Zyrbelblata przy ul. Polnej, starych zabytkowych lamp. Po krótkim przesłuchaniu przyznali się, że ich instruktorem i mentorem był Jankiel Geller. Klawisznikowi temu zabrakło więc nie tylko fartu, ale i chyba umiejętności pedagogicznych.

Włodzimierz Jarmolik

Cwany lwowiak, ale nie nad Białką

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

   Wydawałoby się, że lwowiaka nie można nabrać na byle plewy. Wystarczyło jednak, kiedy jeden taki spryciarz przyjechał do przedwojennego Białegostoku.
  Było to w 1932 r. Pojawił się u nas Chil Elbaum, człowiek z gotówką i pomysłami. Chciał założyć interes. Traf chciał, że na Lipowej spotkał dawnego kompana Szyje Grosschutza.
  Gdy Grosschutz zorientował się, że koleś ze Lwowa ma w zanadrzu sporo dolarów, postanowił go bez sentymentów oszwabić. Zaproponował spółkę przy podrabianiu banknotów. Wyjaśnił mechanizm oszukańczej akcji, wspomniał o zdolnym wspólniku, inżynierze, no i nadmienił o braku forsy na odpowiedni papier i drogie chemikalia.
  Elbaum przystał na intratną, jak mu się wydawało propozycję. Kiedy fałszywy inżynier zademonstrował możliwości kantmaszynki, cwany lwowiak był wniebowzięty. Wyłożył 100 dolarów i ruszyli w miasto. Raptem wokół nich powstało dziwne zamieszanie. Odezwały się krzyki: “łapaj”, “trzymaj”. Ktoś kogoś gonił, ktoś uciekał. Towarzysze Elbauma także dali drapaka, wołając do niego, żeby zrobił to samo.
  Wieczorem w tej samej knajpce na Lipowej Elbaum natknął się na przyjaciela Szyje Grosschutza. Ten miał zatroskaną minę. Okazało się, że “inżynier” wpadł w ręce policji. Agenci wydziału śledczego znaleźli w jego mieszkaniu fabryczkę fałszywych dolarów. Trzeba jakoś wyciągnąć kamrata z aresztu – dowodził białostocki cwaniak. Inaczej, przyciśnięty w czasie przesłuchania gotów wszystko wyśpiewać o przygotowywanej aferze. Znam pewnego adwokata, który ma duże stosunki na policji i w sądzie. Chodzimy do niego po poradę. “Adwokatem” okazał się pokątny doradca, jakich w mieście było na pęczki. Nazywał się Mojżesz Kempel. Ten wysłuchał całej sprawy i odrzekł, że jej załatwienie będzie kosztowało 100 dolarów. Plus koszty dla niego. Wystraszony Elbaum wyciągnął dolary i zapłacił. Według “mecenasa” aresztowany miał wrócić do domu nazajutrz z rana.
  Dopiero po kilku dniach i nocach rozmyślań Elbaum doszedł do słusznego wniosku, że został podstępnie nabity w butelkę. Całe przedstawienie z kantmaszynką i aresztowaniem inżyniera było specjalnie zainscenizowane. W ramach skromnego rewanżu zgłosił się na policję i wszystko opowiedział. Grosschutz i Kempel znaleźli się za kratkami. Wkrótce dołączyli do nich pomagierzy oszustów. Elbaum natomiast jak niepyszny powrócił na własne lwowskie śmieci.

Włodzimierz Jarmolik

Ten grzyb może leczyć raka. Naukowcy odkryli go w Puszczy Białowieskiej

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni
Rak to bardzo poważna choroba, która nie jest jeszcze dostatecznie opanowana przez medycynę. Problem jest przede wszystkim złożony dlatego, że komórki rakowe nie są jednolite i nie można ich leczyć w ten sam sposób. W zwalczaniu nowotworu jelita grubego może pomóc grzyb Korzeniowiec sosnowy. W Puszczy Białowieskiej jest około 1700 gatunków grzybów. Naukowcy badają je oraz ich właściwości. Wiele z nich ma właściwości lecznicze. Jeden z nich, właśnie Korzeniowiec sosnowy w badaniach wypadł bardzo dobrze. 
 
 
Naukowcy sprawdzali jego wpływ na hamowanie wzrostu komórek nowotworowych. Wynik imponujący, bo aż 80 proc.  Grzyb rośnie głównie na drzewach iglastych, ale również na niektórych liściastych – takich jak: brzoza, buk czy dąb. 
 
 
Puszcza Białowieska to gigantyczna mieszanka gatunkowa zwierząt, roślin, ptaków oraz grzybów. Szacuje się, że naukowcy odkryli dopiero połowę tego, co występuje w tym wyjątkowym lesie. Korzeniowiec sosnowy rośnie na spróchniałych drzewach. W rezerwacie ścisłym Białowieskiego Parku Narodowym takich nie brakuje, gdyż człowiek zupełnie nie ingeruje w przyrodę w tamtym miejscu. Wszystko reguluje natura. W normalnych lasach zaś prowadzi się gospodarkę leśną – wycinając jedne drzewa, by chronić inne oraz zakładając szkółki leśne. 
 
 
Jedno jest pewne, zjedzenie grzyba byłoby dla człowieka zabójcze – tak jak jest zabójcze dla drzewa, na którym grzyb się rozwija. Naukowcy mogą jednak pozyskać z niego substancję leczniczą i wykorzystać w leczeniu raka. Czy tak się stanie czas pokaże. Produkcja leku od momentu wynalezienia do przygotowania do sprzedaży trwa bardzo wiele lat. Trzymajmy jednak kciuki za Korzeniowca sosnowego, by mógł posłużyć chorym na raka.
 
fot. Jason Hollinger / Wikipedia

 

Król przestępczego światka

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

   Jankiel Rozengarten, zwany przez chanajkowskich kompanów Jankieczkie, był na przełomie lat 20. i 30. niekoronowanym królem białostockiego półświatka. Ów sutener, włamywacz i paser widział ze swego domu przy ul. Orlańskiej wszystkie warte zauważenia szwindle w mieście. W niektórych brał udział, inne łaskawie przyjmował do wiadomości. W wielu sprawach sąd powoływał go na świadka.
  Jankieczkie odpowiadał zwykle bardzo wykrętnie. Przedstawiciele Sądu Okręgowego byli szczególnie zainteresowani wiedzą Jankiela Rozengartena na temat dwóch głośnych afer, które miały swój początek w 1920 r. – podpalenia składów towarowych “Warrant” oraz prowadzenia fabryczki fałszywych dolarów i złotówek przez Salomona Jankiela. Śledztwo w obu sprawach trwało bardzo długo i dopiero po sześciu latach, w 1932 r. zaczęły działać obie pierwsze instancje sądowe.
  Towarzystwo Handlowo-Transportowe “Warrant” miało magazyny przy ul. Fabrycznej. Pożar wybuchł w nich 23 września, po północy. Nie udało się go opanować, choć straż pożarna walczyła dzielnie przez kilka godzin. Piętrowy, murowany budynek spłonął doszczętnie.
  Według późniejszych zeznań współwłaściciela firmy, Kugla, Furmana i braci Krugmanów, a także kupców, którzy w “Warrancie” składowali towary, głównie futra i skóry – spłonął majątek wartości blisko pół miliona złotych. Strata była rzeczywiście ogromna, że aż podejrzana. Zwłaszcza, że handlowcy swoje skórki soboli, tchórzy czy lisów ubezpieczyli na duże sumy i to w różnych towarzystwach asekuracyjnych.
 

Policja rozpoczęła żmudne i przewlekłe śledztwo. Przesłuchano w tej sprawie mnóstwo świadków, dokonywano rozmaitych wizji lokalnych i ekspertyz, w końcu wniosek był jednoznaczny – umyślne podpalenie. W 1932 r. na ławie oskarżonych zasiadło 10 osób ze współwłaścicielem “Warrantu” Lejzorem Kuglem na czele. Była to dopiero pierwsza instancja sądowa. Proces miał trwać jeszcze kilka lat i trafić aż do Sądu Apelacyjnego w Warszawie.
  Również w 1920 r. Sąd Okręgowy odbył pierwszą sesję w sprawie afery fałszowania dolarów i złotówek, którą miał rozpocząć Salomon Janielew, zwany Rudym, właściciel firmy budowlano-remontowej. Procederem podrabiania banknotów zajął się Rudy po reformie walutowej ministra Grabskiego z połowy 1924 r. Początkowo uniewinniony, Janielew trafił pod sąd sześć lat później.
  Osławiony Jankieczkie wskazany na świadka przez prokuratora przebywał akurat w więzieniu. Wisiało na nim kilka wyroków. Zeznająca w tym samym procesie jego córka stwierdziła, że ojca co i rusz odwiedzał Jankiel Najdorf, znany policji jako największy pokątny bankier w razie potrzeby umiejętnie korumpujący miejscowych urzędników, sędziów i policjantów.
  Grał z ojcem i innymi bossami chanajkowskich złodziei w karty i omawiał aktualną sytuację w białostockim światku podziemnym. Miał on ponoć zaproponować Jankieczkie 10 tys. dolarów za podpalenie “Warrantu”. Także z tym podejrzeniem Najdorf znalazł się na ławie oskarżonych.
  Rozengarten, doprowadzony z więziennej celi do sali sądowej twierdził, że kategorycznie odmówił dokonania tego zbrodniczego czynu. W ustach zatwardziałego rzezimieszka, wielokrotnie karanego za rozmaite przestępstwa brzmiało to szczególnie zabawnie. Poza tym Jankieczkie, jak to zwykle było z szemranym świadkiem, zasłaniał się niepamięcią i brakiem jakichkolwiek kontaktów z głównymi oskarżonymi.
  Jego zeznania przed sądem różniły się od złożonych w śledztwie. Powtarzał tylko to, co miał jakoby słyszeć od innych. Również przy zeznaniach w procesie Janielewa Rozengarten był oszczędny w słowach. Choć twierdził, że starał się współpracować z organami ścigania, to jego informacjom brak było precyzji. Po drodze przydarzył mu się też znamienny wypadek.
  Wypuszczony pod koniec 1932 r. czasowo na wolność był pod ścisłą obserwacją agentów śledczych. Zrewidowany niespodziewanie na ulicy okazał się właścicielem 8-strzałowego rewolweru. W kieszeni marynarki zabrakło tylko pozwolenia na broń.

Włodzimierz Jarmolik

Tłusty Czwartek

Tłusty czwartek na Podlasiu.

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Tłusty Czwartek i dawne zwyczaje, jakie panowały tego dnia na Podlasiu. Do dzisiaj w niektórych miejscowościach obchodzi się go odświętnie. Dziś masowo kupujemy pączki w cukierniach, dyskontach i hipermarketach. Ich smak znacząco się różni od dawnych wypieków, które samodzielnie gospodynie przygotowywały w domach. Oprócz pączków wypiekano także chrust, którymi częstowano swoich gości podczas wieczornych, zakrapianych uczt. Oczywiście Tłusty Czwartek wypada tydzień przed Środą Popielcową. Dawniej trzy dni przed tym świętem nazywano “Kusakami”. Wówczas we wszystkich karczmach bawiono się. Panny oraz kawalerzy ze wsi do karczmy przyciągali drewniany kloc. Następnie polewano ich wodą, do momentu, gdy wszyscy wkupili się swoimi poczęstunkami w łaski pozostałych biesiadników. Przyciągnięty kloc służył do kolejnej zabawy. Skakano przez niego “na len” oraz na “owies”. Wyznaczało to wielkość zbiorów. Kolejnego dnia od domu do domu chodzili “przebierańcy”, którzy prosili gospodarzy o podarki. Otrzymywali słoninę, chleb oraz nocleg.

Tłusty Czwartek – pączkowa tradycja

W dzisiejszych czasach Tłusty Czwartek polega głównie na objadaniu się pączkami bez opamiętania. W kolejne dni ludzie wychodzą do miast i bawią się dyskotekach po raz ostatni przed rozpoczęciem Wielkiego Postu, w czasie którego wyciszają się. Czas wolny spędzają np. na czytaniu książek i rozmyślaniu. Polacy czerpią jednak dużymi garściami z zachodu. Przestają obchodzić post, zaś kolejne weekendy do Wielkanocy traktują tak samo jak poprzednie weekendy. Na Podlasiu jednak czas płynie wolniej i zachodnie zwyczaje docierają tu też niezbyt szybko. O ile w Białymstoku nie jest to aż tak widoczne, a kluby muzyczne funkcjonują normalnie, to w pozostałych podlaskich miastach pod koniec tygodnia w lokalach wieje pustkami. Oczywiście nie można zapomnieć o istnieniu „Pączków serowych podlaskich”. Oto przepis:

 

Składniki:

– 2 szklanki mąki krupczatki (typ 450)
– 30 dag półtłustego sera twarogowego
– 3 łyżki cukru
– 1/3 szklanki mleka
– 6 dag masła
– 3 dag drożdży
– 2 całe jajka
– 2 żółtka
– łyżka soku pomarańczowego
– skórka otarta z pomarańczy
– sól
– 750 ml oleju do smażenia
– cukier puder do posypania

 

Sposób wykonania:

Połącz rozczynione drożdże z mielonym twarogiem, dodając stopniowo skórkę i sok z pomarańczy, aby uzyskać kremową masę. Następnie stopniowo wlewaj do niej utartą mieszaninę masła, cukru i jaj, cały czas dokładnie mieszając, aż uzyskasz jednolitą konsystencję. Dodaj przesianą mąkę z solą, wyrabiając ciasto, które następnie pozostaw do wyrośnięcia w cieple. Gdy ciasto podwoi swoją objętość, formuj z niego niewielkie kule, układając je na stolnicy posypanej mąką. Po wyrośnięciu smaż partiami na rozgrzanym tłuszczu, a następnie odsącz na papierowym ręczniku. Posyp końcowy produkt cukrem pudrem, aby uzyskać chrupiącą i słodką przekąskę.

 

Smacznego!

Dawne cmentarze w Białymstoku. Zamienione w bazary, parkingi i miejsca rozrywki

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Nawet najbardziej prymitywne plemiona na świecie, po śmierci swoich bliskich urządzają jakiś rodzaj ceremoniału pożegnalnego. Dzisiaj opowiemy o tym jak rozwijał się Białystok, a wraz z nim nekropolie, których na początku XX wieku było w mieście aż 9! Dzisiaj na dawnych cmentarzach znajdują się 2 kościoły, Park Centralny, Opera, zamykany właśnie parking przy ZUS-ie i odgrodzony pusty teren przy Młynowej. W przeszłości były też bazary, amfiteatr i parkingi dla taksówek bagażowych. Zaś macewy z żydowskich cmentarzy można było znaleźć na podwórkach okolicznych domów i… w rozebranym już murku przy białostockim ratuszu.

Białystok przypominał wieś

W Białymstoku przez swoją historię, sąsiadowały ze sobą różnie wyglądające cmentarze. Historię białostockich nekropolii zaczniemy od XVIII wieku. Warto przypomnieć, że wcześniej na mapie w okolicy były ważniejsze miasta takie jak Suraż, Tykocin czy Grodno. Zaś Białystok był malutkim drewnianym miasteczkiem przypominającym wieś. Dzisiejsza stolica województwa podlaskiego zaczęła się rozbudowywać na początku XVIII wieku właśnie. Zaczęli tu przyjeżdżać katolicy, a także Żydzi. Miasto zamieszkiwali również ewangelicy, którzy pracowali na dworze Jana Klemensa Branickiego. Wtedy to miasteczko było jeszcze w Polsce, lecz należy pamiętać, że w kolejnych dekadach nastąpiły czasy rozbiorów. Dlatego też w 1795 roku, po III rozbiorze Białystok został włączony do Prus Nowowschodnich, później był częścią Imperium Rosyjskiego. W tym czasie Białystok intensywnie się rozwijał. Miasto było zamieszkiwane w większości przez Żydów, Polaków, Niemców, a później też Rosjan, Białorusinów, Litwinów i Tatarów.

 

W ciągu 100 lat przez Białystok przewinęła się niesamowita liczba osób o różnych kulturach, narodowościach czy wyznaniach. Ludzie tu się rodzili, ale też umierali. Stąd też powstawały kolejne cmentarze. W okolicach dzisiejszego centrum Białegostoku było aż 5 nekropolii! Niemalże obok siebie funkcjonowały dwa cmentarze żydowskie, prawosławny, ewangelicki oraz dwa katolickie. Jeden z nich znajdował się wokół dzisiaj już najstarszego budynku w mieście – kościoła pw. Wniebowzięcia N.M.P. Teraz stoi tam między innymi Bazylika Mniejsza (Katedra). Drugi cmentarz zorganizowany był wokół kaplicy Św. Rocha (dzisiaj to Kościół Św. Rocha). W tym pierwszym najpierw chowano parafian, zaś później tylko wybitnych mieszkańców – w tym, w krypcie, hetmanową Izabelę Branicką. Cmentarza przestano używać w latach 70. XVIII wieku. 130 lat później na tym terenie zaczęto wznosić neogotycką dobudówkę. Natomiast cmentarz przy kaplicy św. Rocha (kościół zaczął istnieć od 1925 roku) funkcjonował mniej więcej od 1750 roku. Co ciekawe, nekropolia ta wówczas był poza granicami Białegostoku. Dzisiaj skrzyżowanie Św. Rocha i H. Dąbrowskiego to niemalże ścisłe centrum stolicy województwa podlaskiego! Cmentarz był przepełniony już około 1760 roku. W tym samym roku powstał też pierwszy żydowski cmentarz przy ul. Sosnowej (dzisiaj to Park Miejski przy Teatrze Lalek). Wcześniej osoby wyznania mojżeszowego były chowane prawdopodobnie w Tykocinie. Niezależna od tego miasta białostocka Gmina Żydowska powstała dopiero w 1745 roku.

Manchester północy

W kolejnych latach zmieniła się struktura wyznaniowa miasta. W 1796 roku, Białystok został ustanowiony stolicą departamentu Prus Nowowschodnich. Do miasteczka przyjechało około 1000 osób. Urzędnicy, rzemieślnicy, a także wojskowi z rodzinami. U schyłku XVIII wieku władze pruskie utworzyły cmentarz wielowyznaniowy na Wzgórzu św. Marii Magdaleny. Wiemy o nim nieco więcej, gdyż od 2002 roku archeolodzy badali jego tereny aż 3 krotnie. Najpierw przy przyłączaniu wodociągu do cerkwi na wzgórzu, później przy rozbiórce amfiteatru i budowie Opery, zaś ostatni raz w 2010 roku – gdy przebudowywano ul. Kalinowskiego. W wyniku ostatnich badań odkryto 387 grobów oraz szczątki 398 osób. Warto zaznaczyć, że w tamtych czasach Białystok zamieszkiwało około 3500 osób. Było 1500 katolików, 1500 Żydów, a także 500 unitów – o których niewiele wiadomo. Dzięki badaniom wiemy, że mieszkańców nie zawsze chowano w trumnach. Przy pracach archeologicznych odkopano także metalowe i szklane guziki oraz tryptyki podróżne i mosiężne unickie krzyżyki. Naukowcy odkryli również fragment bramy cmentarnej oraz aleję prowadzącą do kaplicy i cerkwi.

 

W 1807 roku Białystok był pod zaborem rosyjskim. To spowodowało, że do miasta zaczęli napływać prawosławni. W ciągu 30 kolejnych lat zamieszkało tu około 500 osób tego wyznania. Nasze miasto mocno się rozrastało. Dlatego też potrzeba było nowych miejsc na cmentarze. Szczególnie, że kolejne 50 lat miasto rozwijało się wręcz gwałtownie. Wszystko dlatego, że Białystok w 1834 był granicą celną pomiędzy Królestwem Polski a Imperium Rosyjskim.

 

 

W 1843 roku cmentarz na wzgórzu św. Marii Magdaleny stał się nekropolią prawosławną. Granica celna została zniesiona w 1851 roku, lecz nie zahamowało to rozwoju miasta. Fabrykanci z Łodzi zaczęli przenosić się masowo do Białegostoku. Wtedy miasto zostało okrzyknięte “Manchesterem północy”. W 1860 roku miasto liczyło już 16500 mieszkańców. W ciągu 60 lat wzrost populacji wyniósł 400 procent! To wszystko spowodowało, że ówczesne władze musiały zacząć myśleć o nowych cmentarzach poza miastem.

Nowy cmentarz po epidemii cholery

Miasta nie wyludniła nawet epidemia cholery, która w 1831 roku zabrała ze sobą na tamten świat 2000 osób. Po masowej śmierci tylu osób powstał cmentarz żydowski przy ul. Bema, gdyż to głównie wyznawców wiary mojżeszowej dotknęła choroba.

 

Miasto rozwijało się tak mocno, że w latach 80. XIX wieku zaplanowano 4 różne cmentarze przy dzisiejszej ul. Wasilkowskiej, Wysockiego, Wschodniej i Raginisa. Pierwszy pochówek odbył się w 1885 roku – na cmentarzu ewangelickim (którego tylko fragment istnieje do dziś). Cmentarz prawosławny przeniesiono w 1887 roku. W tym samym roku powstał też nowy cmentarz przy dzisiejszej ul. Raginisa. Najpóźniej chowano Żydów na dzisiejszej ul. Wschodniej, bo dopiero od 1890 roku.

 

 

Cmentarze w centrum miasta, choć już nieczynne istniały jeszcze przed 1939 rokiem. II Wojna Światowa zmieniła Białystok na zawsze. Dzisiejsza stolica województwa podlaskiego mimo utraty dawnych obywateli nie utraciła swojego wielokulturowego i wielowyznaniowego ducha. Obecnie zamieszkiwana jest głównie przez katolików i prawosławnych, a także z garstką mieszkańców wyznających inne religie.

Koniec parkowania na byłym cmentarzu. Petenci będą wściekli.

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Każdy, kto załatwiał cokolwiek w białostockim ZUS i przyjechał samochodem wie doskonale jaką mordęgą jest zaparkowanie samochodu w okolicy. Jedyna możliwa opcja to dziki parking w pobliżu budynku. Teren zostanie jednak za kilka dni ogrodzony. Wszystko dlatego, że w przeszłości na całym obszarze przy ZUS znajdował się cmentarz, tymczasem, gdy porządkowano go to zagospodarowano tylko część. Ułożono płyty, a także Gwiazdę Dawida z bukszpanu.

 

Zarząd Mienia Komunalnego w Białymstoku, który gospodaruje tym terenem wyłonił już firmę, która ogrodzi teren. Wczoraj rozpoczęły się pierwsze prace. Do piątku teren powinien być całkowicie ogrodzony. Odseparowanie byłego cmentarza i sprawienie, by kierowcy nie parkowali na grobach jest słuszne, ale powstaje pytanie – gdzie mają pozostawiać auta kierowcy? 

 

Miejsc parkingowych w okolicy jest jak na lekarstwo, tymczasem w obecnym miejscu potrafiło stać nawet kilkadziesiąt samochodów. Brak miejsc parkingowych w Białymstoku jest problemem głębszym, który omówimy w oddzielnym artykule.

Fachowcy z ul. Młynowej

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

    Cała przedwojenna Młynowa to blisko 80 numerów. Dla miejscowej policji ciekawe były szczególnie te z 20.  Tutaj bowiem gnieździli się najaktywniejsi w różnych występkach indywidua.        Przodowały dwa domy, pod numerem 24 i 28. Nic zatem dziwnego, że kiedy miała miejsce w mieście – a zwłaszcza w okolicach Chanajek – jakaś większa przewalanka, to tam właśnie kierowali swoje pierwsze kroki przodownicy z IV komisariatu czy agenci Ekspozytury Urzędu Śledczego.
  W latach dwudziestych królem wśród złodziei z ul. Młynowej był Chaim Szepes. Cieszył się dużym szacunkiem w swoim otoczeniu. Nic dziwnego, szlify włamywacza zdobył jeszcze za czasów cara Mikołaja II.
  Każdy młodziak startujący w przestępczej robocie chciał z nim pracować. Jednak Szepesa miała na oku także białostocka policja kryminalna. Kiedy latem 1922 roku wybierał się na rekonesans na ul. Polną, gdzie wcześniej przyuważył zamożne mieszkanie, zaraz na ulicy został zatrzymany. Policjanci znaleźli przy nim narzędzie do kłódek i zamków, a także pusty worek na przewidywane łupy. Po wyjściu z krótkotrwałego aresztu Chaim Szepes nie zamierzał spocząć na laurach.
  W sierpniu 1923 roku przyuważył na Rynku Kościuszki pod 7. nowootwarty skład manufaktury. Dobrał sobie do spółki Kalmana Zilberblata i Jakuba Machaja, no i razem pozbawili handlowca Juchniewicza towaru na 500 mln marek. EUS jednak nie próżnował. Złodzieje wpadli z częścią łupu. Szepes załapał znowu roczną odsiadkę.
   Kiedy wyszedł na wolność, postanowił na krótko zmienić klimat. Miał znajomych w Grodnie, którzy zaproponowali mu robotę u siebie. Na początku 1925 roku nasz Chaim z Młynowej znowu znalazł się w tarapatach. Nie udała mu się kradzież biżuterii w domu zamożnego grodzieńskiego fabrykanta. Kolejne półtora roku musiał spędzić w przepełnionej sali więzienia przy ulicy Baranowickiej. Kiedy jednak Szepes wyszedł tylko na wolność, mieszkania w Białymstoku znowu znalazły się w dużym niebezpieczeństwie.
  Przekonał się o tym osobiście doktor Emil Kew z ul. Jurowieckiej. Pewnego dnia, po powrocie do domu, nie znalazł swojego zegarka oraz złotego Krzyża Zasługi i innych odznak wojskowych. Wywiadowcy policyjni tradycyjnie udali się na ul. Młynową do Szepesa. Trafili dobrze.
  W latach 30. fachową pałeczkę po Chaimie Szepesie przejął Zawel Szuster (Młynowa 24). Dzielnie wspomagała go w złodziejskim procederze żona Chana. W zimowe dni i noce 1932 roku specjalnością Szustera stały się kradzieże drewna opałowego, węgla i nafty. Wychodził naprzeciw potrzebom mieszkańców Białegostoku. Towary te bowiem były wówczas usilnie poszukiwane. W końcu wpadł przy opróżnianiu składu Samuela Kapulskiego, mieszczącego się przy ul. Angielskiej. Do aresztu trafił też Rubin Lach z Młynowej 8, który zasponsorował złodzieja i przejął od niego ukradzioną naftę do dalszej, zyskownej dystrybucji.
  W czasie, kiedy mąż poszedł za kratki, Chana Szuster nie próżnowała. Założyła z Chaimen Winersztejnem spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, zajmującą się niby to skupowaniem niepotrzebnej i niezdatnej do użytku odzieży. Chodzili więc po mieszkaniach, przeprowadzali złodziejski wywiad, a później, w stosownym momencie dokonywali włamania.
  Wydział Śledczy przy ul. Warszawskiej co i raz otrzymywał zawiadomienia o takich przypadkach. Wytypowano potencjalnych sprawców i zaczęła się żmudna inwigilacja. Chana Szuster była wśród podejrzanych. Na ul. Młynowej pod 24. co i rusz pojawiali się policjanci. W końcu udało się złapać złodziejską parkę na gorącym uczynku. Nastąpiło to pod drzwiami mieszkania Judes Ladelskiej przy ul. Jurowieckiej 9. Chana ze wspólnikiem próbowała uciekać, rzucając policjantom w twarz gruby pęk wytrychów. Nie na wiele to się zdało. Wkrótce sąd podsumował ich niecną działalność, wymierzając stosowną karę.

Włodzimierz Jarmolik

Bardzo cenne znalezisko! Opisuje tragiczne chwile Białegostoku

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Znaleziono pamiętnik z getta w Białymstoku, które utworzyli niemieccy naziści okupujący Polskę podczas II Wojny Światowej. To bardzo cenne odkrycie. Swoje myśli na bieżąco spisywał 18-letni Żyd Dawid Szpiro. Getto istniało 26 lipca 1941 roku. Mieszkało w nim ponad 40 tys. Żydów z Białegostoku oraz okolic. Główna brama do wydzielonej dzielnicy żydowskiej znajdowała się przy ul. Kupieckiej w pobliżu skrzyżowania z ul. Lipowej (dzisiaj Kupiecka to ul. Malmeda). Do Getta można było wjechać także przy Jurowieckiej 4, a także przy skrzyżowaniu Fabrycznej i placu Wyzwolenia (okolice Komendy Wojewódzkiej Policji).

 

Tydzień po utworzeniu getta weszło w życie rozporządzenie, które zakazywało Żydom opuszczać getto pod groźbą śmierci. Ponadto każdy z nich musiał nosić białe opaski z gwiazdą Dawida, a także żółte gwiazdy na lewej stronie klatki piersiowej, a także gwiazdę na plecach. Racjonowano także żywność. Żydzi nie mogli kupować jedzenia w poza gettem, zaś osoby pracujące otrzymywały 0,5 kg chleba dziennie. Później 0,3 kg. W getcie zaczął szybko panować głód, bo wkrótce zakazano także handlu.

 

Żywność, nielegalnie dostarczali Żydom, ryzykując życie Polacy. Przyłapanym groziła wywózka do niemieckiego obozu koncentracyjnego. Życie codzienne w getcie opisywał Dawid Szpiro. Jest to jeden z bardzo niewielu dokumentów z tamtego okresu. 18-latek pisał między innymi o tym, że uciekł z Supraśla do Białegostoku, tam zamieszkał w getcie i pracował w policji. Dawid Szpiro opisywał okupację sowiecką, ale też niemiecką. Z pamiętnika można się dowiedzieć, że Białystok był mocno zniszczony, lecz ludzie starają się żyć normalnie – kochają, żenią się, rodzą dzieci. 18-latek opisywał także swoją pracę.

 

Pamiętnik kończy się w lipcu 1943 roku. Autor najprawdopodobniej wojny nie przeżył. Niemcy 5 lutego 1943 roku zaczęli wyłapywać wytypowane osoby do wywózki do obozu zagłady w Treblince, która jest oddalona od Białegostoku około 90 km. Historycy przyjmują, że w ciągu 8 dni Niemcy wywieźli z getta ok. 12 tys. osób, zaś 2 tys. zamordowali.

 

Złodzieje mieli sporo tupetu

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

  

   Dobry, przedwojenny złodziej musiał mieć sporo tupetu. Czy to był kasiarz, kieszonkowiec czy też pajęczarz, nawet schwytany na gorącym uczynku nie tracił zimnej krwi. Miał zawsze w zanadrzu jakieś alibi na swój niecny postępek.
  W ówczesnym Białymstoku szczególnym tupetem odznaczali się włamywacze. Oto np. w styczniu 1924 roku niejaka Liza Ajert, zamieszkała przy ul. Giełdowej, wybyła z miasta razem ze swoimi dziećmi na zimowe ferie.
  Tydzień później w domu tym pojawiło się trzech mężczyzn. Otworzyli oni jak najspokojniej wytrychem drzwi do mieszkania pani Ajertowej i zaczęli plądrować szafy, kredensy i biurka. To co zwróciło ich uwagę – nowa garderoba, srebrne zastawy i inne cenne przedmioty – pakowali do przyniesionych ze sobą worków.
  Wkrótce pod dom przy Giełdowej zajechały sanie zaprzężone w mocnego perszerona. Złodzieje wynieśli swój łup i pieczołowicie umieścili go na saniach. Sąsiad z przeciwka, który zaciekawił się ową ruchliwością na korytarzu, otrzymał odpowiedź, że jest to tylko zwykła przeprowadzka. Jeden z włamywaczy zaproponował mu nawet, aby pomógł w wynoszeniu mebli.
 Kiedy rodzina Ajertów wróciła z wakacji, była oczywiście ogromnie zaskoczona i zmartwiona stanem mieszkania. Policjantom z Ekspozytury Urzędu Śledczego nie udało się odnaleźć tupeciarzy z wytrychem.
 Również wiele okazji dla ujawnienia swojego tupetu mieli szopenfeldziarze, czyli złodzieje sklepowi. W pierwszej połowie lat 20. Białystok zaszczycał swoją obecnością Dawid Dąb rodem z Warszawy. Kiedy w końcu 1924 roku stanął on wreszcie przed sądem, akt oskarżenia liczył wiele stron. Było w nim opisane 142 pomysłowych kradzieży i oszustw dokonanych w Warszawie, jak też na terenie całego kraju, w tym również i w Białymstoku.
 Dawid Dąb miał w swoim repertuarze wiele rozmaitych sztuczek. Przede wszystkim lubił swój wygląd. Do każdej roboty przebierał się w inny strój, golił lub zapuszczał wąsy, doczepiał niekiedy sztuczną bródkę, zmieniał okulary w przeróżnych oprawkach. Właśnie między innymi dla tych przebieranek policja, w tym także białostocka, nie mogła połączyć go z różnymi, zuchwałymi kradzieżami na terenie całej Polski.
Kiedy Dąb miał już dosyć skoków na sklepy jubilerskie, gdzie zazwyczaj prezentował się jako zamożny ziemianin z kresów, poszukujący jakiegoś ładnego drobiazgu dla żony – przerzucił się na wyłudzenia towaru za pomocą sfałszowanych rachunków.
 Sposób wymyślił bardzo prosty i bezczelny. Najpierw wpłacał niewielki zadatek, a później zmieniał sumę na otrzymanym pokwitowaniu, po dodaniu symbolicznej kwoty stawał się np. posiadaczem pięciu garniturów, nowoczesnego radia czy luksusowego roweru. Oczywiście nie gromadził tego wszystkiego dla siebie, miał stałych paserów, którzy z ochotą przyjmowali przynoszone im fanty.
 Kiedy i te machinacje znudziły się szopenfeldziarzowi, wówczas zabawił się podbieraniem z lady sklepowej przedmiotów zamówionych i zapłaconych przez innych klientów. Proceder ten wymagał szczególnie dużo tupetu, ale Dąb, jak widać lubił się hazardować.
 Fartowna działalność pomysłowego złodzieja trwałaby zapewne jeszcze długo gdyby nie pracownik jednej firmy futrzarskiej, mającej swoją siedzibę w stolicy. Na początku 1924 roku Dąb pojawił się w sklepie i wybrał kilkanaście najlepszych gatunkowo skórek, prosząc o odesłanie ich na prywatny adres. Na miejscu miał uregulować należność.
 Kiedy woźny sklepowy dotarł na miejsce, spotkał na schodach niedawnego klienta swojej firmy. Ten wziął dostarczoną paczkę, jeszcze raz na klatce schodowej obejrzał skórki, po czym zwrócił je, twierdząc, że w sklepie oglądał zupełnie inne. Jakież było zdziwienie w magazynie futrzarskim, kiedy woźny zamiast cennych cybetów przyniósł jakieś wyleniałe króliki. Sprytny złodziej potrafił w sposób niezauważony podmienić towar.
 No i tutaj rozpoczyna się pech Dawida Dęba. Okpiony woźny poznał go na ulicy i wskazał policjantowi. Warszawski Sąd Okręgowy także się na nim poznał. Odsiadka miała trwać aż sześć lat.

Włodzimierz Jarmolik

Morowy Felek Zdankiewicz

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

  Stefan Perka był raczej miernym kieszonkowcem. Kradł głównie w autobusach. Często wpadał. Ostatni wyrok otrzymał wiosną 1939 roku. Z dumą pochwalił się ławie sędziowskiej, że jest uczniem samego Felka Zdankiewicza.
  Kim był Felek Zdankiewicz? To przedwojenny słynny bandzior warszawski. Choć jego popularność w przestępczym świecie przypadała głównie na czasy carskie, to jednak i w II Rzeczypospolitej był on dobrze znany, a to dzięki śpiewanym przez podwórkowych kataryniarzy balladom i piosenkom.
  Pod koniec XIX wieku Felek Zdankiewicz za swoje liczne występki, w tym dezercję z wojska, został skazany przez sąd carski na bezterminową katorgę.
  Po blisko 20 latach, tuż przed I wojną światową, udało się mu uciec z Syberii i po licznych perypetiach dotrzeć do Warszawy. Wrócił jako zamożny człowiek, bowiem dorobił się na Wschodzie na handlu futrami.
  Jedną z jego głównych myśli było wyrównanie rachunków z ekskochanką, która stała się po części sprawczynią jego syberyjskiego nieszczęścia. Ta tymczasem prowadziła w Warszawie dobrze prosperujący dom publiczny. Zdankiewicz zjawił się niespodziewanie w burdelu i, jak śpiewano później w balladzie o nim, krew zmazała dawną, podłą zdradę.
  Warszawscy stójkowi wkrótce znowu zainteresowali się Felkiem. Z jednej strony doszło do policji zawiadomienie o jego ucieczce z Sachalinu, z drugiej zaś głośną stała się jego wzmożona złodziejska działalność. Zdankiewicz znowu trafił do cyrkułu.
   W cyrkule okazał on jednak dobrze spreparowane, fałszywe dokumenty i po krótkim aresztowaniu naczelnik Pawiaka wypuścił bandytę na wolność.
  Morowy Felek Zdankiewicz próbował nawet zacząć nowe, uczciwe życie. Miał spory kapitalik, więc kupił dom na Mariensztacie, a także restauracyjkę na ul. Widok. Taka pomyślność oczywiście przyciągnęła zaraz kobiety. Pierwsze małżeństwo Felka nie było zbyt udane, a drugie jeszcze gorsze.
  Druga żona, piękna Jadzia, zakochała się w pewnym momencie w przystojnym fordanserze i zostawiła męża na lodzie. Kolejna zdrada bardzo mocno ugodziła Felka. Pozbył się kamienicy, zrezygnował z knajpki, a jedyną myślą jaką teraz żył, to dopaść umykającą przed nim wiarołomną małżonką. Gonił j po całej Polsce. Wyzuł się ze wszystkich pieniędzy. Kiedy powrócił do Warszawy, był całkiem zrujnowany. Znowu wrócił na drogę występku. Kradł, rabował, a nawet parał się mokrą robotą.
 

Niebawem za morderstwo dokonane za zamożnej handlarce Felek Zdankiewicz znowu trafił za kratki. Było to już w wolnej Rzeczypospolitej, nie groził mu więc już Sybir, lecz tylko ciasna i wilgotna cela na Świętym Krzyżu w zakładzie karnym dla wyjątkowo groźnych oprychów.
  W więzieniu Felek też cieszył się dużym mirem. Cóż z tego, kiedy coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Na wolność wyszedł już jako całkowity starzec. W Warszawie nikt na niego nie czekał. Nie miał już dawnych kumpli, ani żadnego majątku. Sypiał więc w przytułkach, zarabiał zaś na jedzenie opowieściami o swojej bogatej przeszłości.
  W pewnym momencie zabrał się do edukowania młodych uliczników w trudnej sztuce kradzieży kieszonkowych. Jego wychowankowie po usamodzielnieniu się szybko jednak zapominali o swoim sędziwym nauczycielu.
  Jak pisze w swoich wspomnieniach Henryk Lange, komisarz warszawski policji, pewnego razu Zdankiewicz przyszedł oburzony do komisariatu ze skargą na swoich uczniów: “Przeklęte koniki, ukradli mi laskę i kapelusz”. Felek Zdankiewicz zmarł w przytułku dla starców.
  Wróćmy jeszcze do białostoczanina Stefana Perki, który podawał się za ucznia Feliksa Zdankiewicza. Sąd Okręgowy wlepił mu dwa lata więzienia. Jak na mało fartownego doliniarza, był to wyrok całkiem spory. Zresztą pod koniec lat 30. sędziowie srożyli się bardzo. Może gdyby Perka nie chełpił się głośno swoim warszawskim mentorem, kara byłaby mniejsza.

Włodzimierz Jarmolik

Dobra wiadomość dla turystów. Zapłacimy kartą w pociągach regionalnych!

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Dobra wiadomość dla turystów. Zwiedzając województwo podlaskie nie będą musieli przejmować się brakiem kas na zamkniętych dworcach kolejowych, a także brakiem bankomatów w pobliżu w mniejszych miejscowościach. Takie miejscowości jak Augustów, Knyszyn czy Osowiec-Twierdza są często odwiedzane, a dojazd do nich możliwy jest pociągiem. Turyści jednak muszą kupować bilety bezpośrednio w pociągu. Muszą też płacić za nie gotówką. Na szczęście to się zmieni.

 

Już niedługo za bilet w pociągu Polregio zapłacimy kartą. Przewozy Regionalne podpisały umowę na dostawę nowoczesnych terminali mobilnych. Warto przypomnieć, że od dawna za bilet kartą można zapłacić w pociągu Intercity. Teraz taka możliwość pojawi się w pociągach regionalnych. Tylko się cieszyć, że XXI wiek zawita również i tutaj.

Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach wiele lat temu. Do dziś wywołuje kontrowersje.

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Kim był Aleksander Węgierko – patron Teatru Dramatycznego w Białymstoku? Aleksander Węgierko był aktorem i reżyserem teatralnym, a także dyrektorem artystycznym tetarów. Założył Teatr Dramatyczny w Białymstoku. Przyszło mu żyć w trudnych czasach. W 1940 roku Białystok był pod okupacją sowiecką. Właśnie wtedy do miasta przyjechał Aleksander Węgierko, wtedy doświadczony już aktor, a także dyrektor artystyczny teatrów w Krakowie, Warszawie i Grodnie.

 

Teatr w Białymstoku otrzymał fundusze, zaś gmach został rozbudowany. Żeby to było możliwe, Aleksander Węgierko musiał dobrze żyć z ówczesnymi władzami. I właśnie rozpala od lat podlaskich polityków. Pada pytanie czy jest godzien patronować białostockiemu teatrowi. Aleksander Węgierko był patronem teatru od wielu lat. W 2007 roku radni wojewódzcy nie potrafili zbudować koalicji, w związku z tym władzę przejął komisarz. Rozpisano też nowe wyboru. W tym czasie Związek Piłsudczyków zwrócił się o zmianę patrona. Jako argument padło zdanie, że Węgierko współpracował z okupantem sowieckim. Patronem na pół roku został Józef Piłsudski.

 

Kiedy politycy już doszli do porozumienia radni Platformy Obywatelskiej oraz Lewicy przywrócili poprzedniego patrona. Sprawa jednak się nie skończyła. W ostatnim czasie rząd zajął się dekomunizacją. W jej ramach znów wrócił temat Aleksandra Węgierki. IPN wydał opinię, która mówi, że władze nie są zobligowane do zmiany patrona, gdyż patronowanie teatrowi przez Węgierkę nie można uznać za propagowanie komunizmu lub ustroju totalitarnego.

 

IPN stwierdził też, że nie ma powodu, by oskarżać Węgierkę o współpracę z NKWD czy wrogość wobec kultury polskiej, wręcz odwrotnie – zarówno repertuar teatru (w tym wieczór mickiewiczowski), jak i opieka, jaką roztaczał nad członkami zespołu, chroniąc przed wywózkami, wystawiają mu dobre świadectwo. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej.