Długi weekend wzdłuż Kanału Augustowskiego. Zobacz nasze propozycje

Przed nami kolejny długi weekend w tym roku. Tym razem będzie bardzo upalnie, zatem propozycja z naszej strony może być jedna! Wszyscy nad wodę! Jak wiadomo Augustów, to letnia stolica Polski i właśnie ten kierunek najlepiej obrać. Oczywiście wiadomo, że miasteczko nie pomieści wszystkich chętnych (szczególnie last minute), lecz na szczęście w okolicy Augustowa mamy jezioro Sajno, Przewięź, Serwy, Płaską, Perkuć czy Mikaszówkę. Wybór jest niesamowity. A czas spędzony w ty ch wszystkich miejscach to czysta przyjemność. Dziś zabieramy Was w podróż wzdłuż Kanału Augustowskiego, w samo serce Puszczy Augustowskiej. Przybliżymy Wam poszczególne miejsca, gdzie można dobrze wypocząć.

 

Augustów

W samym Augustowie możemy polecić zajechanie na ul. Turystyczną. Tam posilimy się bardzo świeżą rybką, a następnie możemy ruszać nad Necko. Dokładnie to na drugą stronę ulicy, gdzie możemy plażować lub wypożyczyć sprzęt wodny (kajaki, rowerki) by popływać po wielkim jeziorze lub zwiedzić Rospudę (wypływając Necko w lewo, Rospuda w prawo).

Przewięź

W Przewięzi znajduje się słynna “Patelnia”. Tutaj możemy kąpać się w jeziorze Białym lub jeziorze Studzienicznym. Przy okazji w okolicy możemy zwiedzić zespół budynków kościelnych w Studzienicznej.

Sucha Rzeczka

Kolejne miejsce uwielbiane przez turystów. Sucha Rzeczka różni się od Augustowa przede wsyzstkm dużym spokojem. Tutaj czas płynie wolniej, a pogoda tak samo wspaniała.

Płaska

Jezioro Płaska i Śluza Paniewo to miejsce, które ma wsspaniałą zaletę. Jest Karczma Starożyn, gdzie właściciele są bardzo gościnni i przyjaźni – serdecznie pozdrawiamy! W okolicy wieczorem można napotkać wiele ognisk z kiełbaskami. Zaś na samym końcu drogi za Śluzą znajduje się pole namiotowe. Wokół jest tylko las, jezioro oraz normalna toaleta. W Karczmie jest możliwość wynajęcia sprzętów wodnych.

Mikaszewo

Nad Mikaszewem w Jazach znajduje się pole namiotowe i kamperowo. To kolejne miejsce dla osób, które kochają nocować w ten sposób.

Rygol

W Rygolu mieszają się ze sobą Kanał Augustowski oraz rzeka Czarna Hańcza. Wokół tego miejsca można spędzić czas na Kempingu oraz relaksować się przy napojach chłodzących w Barze Rygol.

Rudawka

Ostatnim przystankiem w polskiej części Kanału Augustowskiego jest Rudawka. Możemy tam wypożyczyć kajaki, spędzić czas na agroturystycznych kwaterach, a także zobaczyć Śluzę Kurzyniec, która jest jednocześnie przejściem granicznym. Po spełnieniu pewnych formalności, bez wizy możemy się dostać do kraju sąsiada. Oczywiście kajakiem.

 

Kanciarz z ul.Głuchej

 

   Według faktów przedstawionych w kronice kryminalnej Dziennika Białostockiego historia ta wydarzyła się jesienią 1927 r. Pewnego, ciepłego jeszcze październikowego dnia, tuż przed południem, do kancelarii białostockiej Ekspozytury Urzędu Śledczego przy ul. Warszawskiej 6 wszedł mocno pobudzony jegomość. Dyżurującemu policjantowi przedstawił się jako Szloma Mełamed, szanowany współwłaściciel kinematografu w Bielsku Podlaskim. Następnie, niemal płacząc i z wyrazistą gestykulacją oznajmił o stracie 300 dolarów, które, przed niespełna godziną, wyłudzili od niego dwaj nieznani mu bliżej mężczyźni.
  Siedzący za biurkiem policjant poprosił o szczegóły. Opowieść Mełameda musiała być długa i barwna, do protokołu trafiło jednak tylko jej streszczenie.  Oto co według słów prowincjonalnego przedsiębiorcy kinowego przytrafiło się mu w stolicy województwa.
  Do Białegostoku Szloma Mełamed przybył w ważnych sprawach osobistych. Po ich uregulowaniu, mając jeszcze nieco czasu do odjazdu pociągu, postanowił dowiedzieć się o aktualny kurs dolara. Miał przy sobie kilka banknotów z podobiznami prezydentów Stanów Zjednoczonych i chciał zamienić je korzystnie na bardziej potrzebne mu w tym momencie złotówki. Gdzie najlepiej było przeprowadzić taką operację? Oczywiście na ul. Giełdowej, na której stale urzędowali miejscowi, pokątni waluciarze.
  Już na samym rogu Lipowej i Giełdowej Mełameda Szloma zaczepił schludnie odziany młody człowiek z kozią bródką. Dopytywał się o dewizy. Szloma otwarcie przyznał, że ma do wymiany 300 „zielonych”. Młodzieniec natychmiast zaoferował ułatwienie kontaktu z właściwą osobą. Właściciel kina po chwili wahania zgodził się na propozycję uprzejmego waluciarza.   Poszli więc razem Lipową i dotarli do ul. Suraskiej. We wskazanej przez przewodnika bramie czekał już inny mężczyzna o dosyć przyjemnej powierzchowności. Ten od razu przystąpił do rzeczy. Najpierw dokładnie, jakby bał się oszustwa, obejrzał proponowane dolary, po czym włożył je do wyciągniętej z palta koperty i schował. Z drugiej kieszeni wydobył portfel i zaczął wyjmować polskie pieniądze. Niestety okazało się niebawem, że ma ich za mało. Przepraszając za swoje roztargnienie mężczyzna z bramy zwrócił Szlomie Mełamedowi kopertę z jego dolarami i prosząc o chwilę cierpliwości, udał się do pobliskiego domu po brakującą kwotę. Kiedy minęło pół godziny, a ten nie wracał, zniecierpliwiony kinowiec zrezygnował z dalszego czekania.
  Tknięty jednak dziwnym przeczuciem rozerwał trzymaną wciąż w ręku kopertę. Zamiast dolarów znalazł w niej równo pocięte kawałki papieru. Zrozumiał, że padł ofiarą kantu i czym prędzej pobiegł na policję. Pomimo dokładnego przejrzenia albumu z fizjonomiami znanych w mieście farmozonów i aferzystów, Szloma Mełamed nikogo nie rozpoznał. Zmartwiony poniesioną stratą powrócił do Bielska. Mało pocieszyły go słowa policjanta, że oszuści powinni dać jeszcze znać o sobie. Wówczas znając podane rysopisy wywiadowcy z EUS na pewno ich nakryją. 
  I tak się stało. W miesiąc po niefortunnej wyprawie Szlomy do Białegostoku jeden z oszustów znalazł się za kratkami. Okazał się nim wszechstronny kombinator Ignacy Galiński, stały bywalec chanajkowskich spelunek.
  Mieszkał przy ul. Głuchej, czyli tuż obok tak feralnej dla Mełameda Suraskiej. Sprzedawał fałszywą biżuterię, bywał nieuczciwym akwizytorem, szukał naiwnych prowincjuszy na dworcu i przed biurami podróży. Wpadł w ręce przedstawiciela władzy podczas wykonywania swojego popisowego numeru – nabierania frajera „na kantmaszynkę”. Było to pomysłowe oszustwo. Na czym polegało? O tym nieco później, w wykonaniu innego hochsztaplera z Chanajek – Chaima Ginsburga.

Włodzimierz Jarmolik

Podlaskie będzie miało swoją ulicę w USA

Honorary Województwo Podlaskie Way, Poland – taka tablica zawiśnie wkrótce w Chicago – w dzielnicy River Grove. Wszystko za sprawą miejscowej polonii, która stworzyła taką inicjatywę. Na nazwę honorową województwa podlaskiego zgodzili się radni dzielnicy. Teraz nazwa ta będzie nadana części ulicy West Belmont Avenue. Na miejsce wybiera się Jerzy Leszczyński – marszałek województwa podlaskiego. W realizację pomysłu zaangażowały się różne środowiska polonijne – biznesowe, samorządowe, polityczne. Dlatego marszałek liczy, że uroczystość nadania honorowej nazwy ulicy będzie dobrą okazją do pobudzenia kontaktów rodzinnych i biznesowych z chicagowską Polonią. Podczas wizyty w Chicago marszałek Leszczyński ma zaplanowane spotkania m.in. z Polsko-Amerykańską Izbą Handlową, Kongresem Polonii Amerykańskiej. Przewidziano też wystąpienia w polonijnych mediach, spotkania z politykami, przedsiębiorcami i wizytę u Konsula RP w Chicago.

 

Przypomnijmy, że w Chicago swoją ulice mają już podlaskie Mońki. Teraz czas na kolejne “nasze” miejsce w USA. Czy coś z tego wszystkiego wyjdzie? Istnienie tych ulic nas nic nie kosztuje, a być może więzi polonii zostaną wzmocnione z naszymi, zaś środowiska biznesowe będą chciały zainwestować na Podlasiu. Na razie brzmi to oczywiście jak pobożne życzenia, bo Polska z USA w kwestiach gospodarczych nie ma czym konkurować, lecz należy pamiętać, że niektórzy prowadzą biznes także z pobudek patriotycznych.

 

Ostatecznie, jeżeli nic z tego nie wyjdzie, to w Chicago będzie można napotkać fajną tabliczkę. 

 

fot. wrotapodlasia.pl

Dla mnie się podobasz – czyli jak memy, loga i powiedzenia zawładnęły emocjami Polaków

 

Podlasie jest ostatnio na fali wznoszącej. Wszystko za sprawą mema, który całej Polsce – niczym szybko rozprzestrzeniająca się reklama – pokazuje coś, co nie wzbudza w nas Podlasianach aż tak wielkich emocji. A mianowicie nie mówienie “Tobie” tylko “Dla Ciebie” i tak dalej… Oczywiście są tacy, którzy się tak bardzo wstydzą “dla”, że popełniają błąd w drugą stronę – unikając “dla” za wszelką cenę. Na przykład pod Topolanką na Wasilkowskiej w Białymstoku możemy zobaczyć napis na znaku “parking klientom baru”.

 

Pytanie brzmi – czy jest się czego wstydzić? A może warto “dla” promować? Kiedyś w Białymstoku wymyślono, że będzie nowe logo miasta. Skończyło się to potwornym skandalem na całą Polskę, gdy nowe logo było niemalże identyczne jak logo organizacji osób homoseksualnych z Nowego Jorku. Ostatecznie logo przepołowiono i teraz “Wschodzący Białystok” już mógł odetchnąć od całego szumu. Wracamy do tamtych wydarzeń, bo przy okazji powstawania logo – szef grupy zajmującej się cała koncepcją forsował promowanie “śledzikowania”, nawet pokusił się o stwierdzenie, że “śledzikowanie jest sexy”. Finał tego pomysłu był taki, że każdy obśmiał propozycję i szybko o niej zapomniano.

 

Czy taki sam los powinien spotkać podlaskie “dla”? Przede wszystkim nie wywołuje ono negatywnych emocji tylko pozytywne, więc dlaczego by tego nie wykorzystać? Wiele lat temu znany do dziś Krzysztof Kononowicz w swoim sławnym spocie reklamowym wielokrotnie używał podwójnego “się” np. mówiąc “co się stało się”. Te stwierdzenia i popularność kandydata na prezydenta spowodowały, że wiele osób myślało, że u nas tak mówią wszyscy.

 

Zatem skoro pojawił się ten mem i wzbudza powszechnie uśmiechy na ustach, może by temat “Dla” kontynuować? Wszak każdy region z czegoś słynie? Nasz z tego, że jest tu bieda. Może warto zmienić to na jakieś bardziej wartościowe skojarzenia? Co sądzicie? Piszcie w komentarzach.

Most na ulicy Nowoszosowej

 

    Wśród wielu znanych i rozpoznawalnych do dziś zdjęć z albumu „Widoki miasta Białegostoku 1897” jedno z ważniejszych miejsc zajmuje fotografia przedstawiająca wiadukt na ul. Nowoszosowej. Jak wspomniałem  autor fotografii, Józef Sołowiejczyk, nieprzypadkowo poświęcił kilka pierwszych zdjęć w swoim dziele okolicom dworca kolejowego, który jako główny węzeł kolejowy odgrywał istotną rolę w życiu miasta.
   Był także miejscem, gdzie witano cara Mikołaja II po jego przyjeździe z Warszawy.  W „Kurierze Warszawskim” z 6 września 1897 r. tak opisywano ten moment: „na dworcu kolejowym oczekiwała warta honorowa ze 117 pułku jarosławskiego piechoty. U drzwi apartamentu cesarskiego znajdowali się: minister komunikacji, gubernator grodzieński Batiuszkow, marszałkowie szlachty, prezydent grodzieński Michalski oraz szlachta miejscowa z żonami.
   Tamże również stał zarząd miejski białostocki w pełnym komplecie, mając na czele prezydenta Reszetniewa. Nieco dalej stała deputacja od rzemieślników miasta Białegostoku i wójtów gmin. O  godzinie 5-ej pociąg cesarski stanął przy peronie. Jego cesarska mość najjaśniejszy pan, odebrawszy raport, przywitał się […]. Prezydent miasta Białegostoku również podał chleb i sól, poczem ich cesarskie mości opuścili dworzec kolei”.  Jednym z widoków rozciągających się z dworca kolejowego w kierunku północnym był właśnie most na ul. Nowoszosowej i okoliczna zabudowa, którą utrwalił na zdjęciu Sołowiejczyk.
   Tamtędy też car Mikołaj II udał się w kierunku majątku Dojlidy, gdzie czekał na niego nocleg w pałacu Rüdygierów. Ulica Nowoszosowa powstała najprawdopodobniej niedługo po wybudowaniu linii kolei petersbursko-warszawskiej oraz głównego dworca w Białymstoku. W związku z tym, że inwestycja ta przecięła u granic miasta oddaną do użytku w 1825 r. szosę warszawską, czyli ciąg dzisiejszych ulic św. Rocha i Zwycięstwa, pojawiła się pilna potrzeba reorganizacji ruchu w rejonie stacji kolejowej. Niestety, brakuje materiałów źródłowych, które ukazałyby więcej faktów z historii wiaduktu, ale przegląd starych map daje pewne wskazówki. 
   Jeszcze na planach Białegostoku z lat 70. i 80. XIX w. widoczny jest najstarszy przebieg ul. Nowoszosowej, która po rozwidleniu i ominięciu posesji kościelnej z cmentarzem św. Rocha biegła w linii prostej przez tory aż do ulicy położonej równolegle do torów kolejowych. Można z tego wnioskować, że mostu do końca lat 80. XIX w. po prostu nie było i poruszano się bezpośrednio przez torowiska. Ostatni raz brak wiaduktu został odnotowany na mapie z 1887 r., podczas gdy Józef Sołowiejczyk w 1897 r. uwiecznił już nową sytuację.
   Bardzo możliwe, że budowa wiaduktu nad torami wiązała się z inną, bardzo ważną inwestycją w zakresie infrastruktury komunalnej – budową i uruchomieniem linii tramwajów konnych.  O nich opowiem szerzej przy innej okazji, ale warto wspomnieć, że kontrakt z belgijską firmą zawarto w 1893 r., a pierwsze tramwaje wyjechały na ulice miasta dwa lata później.
   Data ta koresponduje z przypuszczeniem, że most na ul. Nowoszosowej powstał w pierwszych latach ostatniej dekady XIX w. Kolejny raz dochodzimy więc do wniosku, że kierując w tę stronę swój obiektyw, Sołowiejczyk z dumą utrwalał niedawną inwestycję miejską w postaci wiaduktu oraz świeżo uruchomionego tramwaju konnego, który z pewnością celowo został uchwycony w czasie jazdy po moście.  Obiekt ten został zniszczony w sierpniu 1915 r. przez wycofujących się Rosjan i niemal natychmiast odbudowany przez okupantów niemieckich.
 

   W tym stanie przetrwał do końca lat 30. XX w., kiedy to staraniem prezydenta Seweryna Nowakowskiego wybudowano nowoczesny wiadukt, którego następcą jest dzisiejszy obiekt. Warto jednak zwrócić uwagę, że z pierwszego wiaduktu z końca XIX w. ocalał do dziś jego zachodni przyczółek, widoczny wciąż z ul. Henryka Dąbrowskiego.
Ulica Nowoszosowa, jako główna ulica dojazdowa z dworca do centrum Białegostoku, była pod koniec XIX w. uznawana za prestiżową lokalizację, dlatego już wówczas wzdłuż jej północnej pierzei stał szereg domów należących do średniozamożnych mieszczan. 
   Na zdjęciu Sołowiejczyka widoczny jest nowy, dwupiętrowy narożny dom. W 1897 r. stanowił on własność Karola Augusta Moesa, jednego z największych miejscowych przemysłowców. Oba budynki po 1919 r. przyporządkowane było do ul. H. Dąbrowskiego 28 i 30. Karol August Moes sprzedał je na początku XX w. Karolowi i Helenie z Białeckich Warsenke, którzy pozostawali właścicielami tych nieruchomości jeszcze w okresie międzywojennym (Helena zm. w 1924 r.), po  czym prawa własności przeszły na ich syna Karola Władysława (w latach 30. XX w. mieszkał w Madrycie). Przed 1939 r. kamienica przy ul. Dąbrowskiego 28 została rozbudowana o dodatkową kondygnację. Obie kamienice pod nr 28 i 30 zostały znacznie uszkodzone w czasie wojny. Co ciekawe, narożny budynek rozebrano niedługo po 1944 r., ale okazały dom pod nr 28 odbudowano. Tak więc zachowana do dziś okazała kamienica przy ul. H. Dąbrowskiego 28, chociaż na pierwszy rzut oka wygląda na obiekt współczesny, ma znacznie wcześniejszą metrykę.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Po 20 latach znów będą polowania na wilki? Myśliwi tego pragną!

Dwie dekady spokoju, jakie zaoferował człowiek wilkowi w Polsce skończyło się tym, że populacja tego wspaniałego zwierzęcia zwiększa się. Po takich wiadomościach pewne lobby już rozmyśla o wznowieniu polowań i zaczyna forsować swój idiotyczny pomysł. Na razie trwają dyskusje, ale wystarczy minister-szkodnik i może dojść do katastrofy. Na szczęście ministra-szkodnika zastąpił minister, który z niczym się nie wychyla. Wprowadził trochę spokoju w obszary środowiska. Nie oznacza to, że w jego ślad poszło też lobby.

 

Największą szansę na spotkanie wilka człowiek ma zimą. Warto dodać, że nawet jeżeli wiemy gdzie mniej więcej przebywają te zwierzęta, to nasz zapach spowoduje, że żaden wilk do nas nie wyjdzie. Technicznie rzecz biorący wilki nie boją się tylko okolicznej ludności, bo jej zapach znają. Dlatego na przykład, gdy ktoś obcy chce sfotografować watahę, to musi często chodzić drogami, którymi chodzą też wilki, aż do oswojenia ich ze swoim zapachem. Jak widzicie spotkać wilka nie jest łatwo.

 

Na przełomie 2017 i 2018 roku zaczęła się kampania nienawiści skierowana w te zwierzęta. – Wilki terroryzują mieszkańców bieszczadzkich miejscowości. „Jeszcze nie chodzą po miastach, ale drogami, ulicami chodzą. Może dojść do dramatu. Dzieci nie chcą w tej chwili już chodzić do szkoły” – twierdził poseł PSL Mieczysław Kasprzak. Tego typu bzdury wygłaszał z trybuny sejmowej. W styczniu w branżowym czasopiśmie “Łowiec Polski” ukazał się na okładce wilk z podpisem “Święty drapieżnik”. “Kto chce wspierać wilki, musi popierać ich odstrzał”. Tak twierdzi David Mech – przedstawiany przez czasopismo jako “jeden z największych ekspertów na świecie, który całe swoje życie poświęcił na badanie tego gatunku”.

 

Ostatnio myśliwi nie mają dobrej prasy, przez co Sejm uchwalił prawo, które dla branży łowieckiej jest mocno nie w smak. Uparcie jednak dążą do celu, by wilki zabijać. Można się dowiedzieć o tym z najnowszego raportu naukowców dot. ochrony Wilka w Wigierskim Parku Narodowym. Czytamy tam – Zachowanie właściwego stanu ochrony tego gatunku wymaga utrzymania odpowiednich parametrów liczebności jego populacji. Tymczasem proponowane zmiany w zarządzaniu populacją wilka w Polsce, które zmierzają do przywrócenia polowania na ten gatunek, miałyby negatywny wpływ na stan ochrony gatunku w obu obszarach chronionych. Mało tego – naukowcy na podstawie obserwacji wilka fotopułapkami wskazali, że osobniki z Wigierskiego Parku Narodowego wpadały we wnyki kłusowników, a nawet zostały postrzelone!

 

Za co myśliwi tak nienawidzą wilków? Otóż za to, że robią im konkurencję w lesie. Wilki żywią się chorą i słabą zwierzyną czyniąc przez to inne populacje silniejszymi, gdyż eliminują z nich najsłabsze ogniwa. Czyli robią dokładnie to samo co myśliwi. Dlatego im nie podoba się, że wilków w lasach przybywa. Więcej wilków, to coraz mniej myśliwych. Miejmy nadzieję, że po zaostrzonym prawie dla myśliwych pójdą kolejne zakazy powoli likwidując ten zawód na rzecz humanitarnego eliminowania zwierząt zagrażających reszcie stada choćby poprzez usypianie.

 

W województwie podlaskim wilki żyją przede wszystkim w Puszczy Białowieskiej, Puszczy Knyszyńskiej oraz Wigierskim Parku Narodowym i Puszczy Augustowskiej.

 

fot. internet – takie zdjęcia można znaleźć w internecie, które zachęcają myśliwych do wyjazdu na Białoruś, gdzie urządzane są polowania na wilki

Piłka nożna w krainie disco polo

    Disco polo. Muzyka (za) lekka, (za) łatwa i (za) przyjemna. Jednym z głównych ośrodków tego gatunku muzycznego jest Białystok i okolice. Piłka nożna na Podlasiu rodziła się jednak w okolicznościach nie pasujących do płytkości charakterystycznej dla disco polo. Długie oczekiwanie na pełnoprawny okręg piłkarski, niestabilne kluby i wszelakie perypetie przed i w trakcie meczów. Tak wyglądał przedwojenny futbol na Podlasiu.

Piłka tylko dla żołnierzy
Pierwszy mecz piłki nożnej na Podlasiu rozegrano 21 lipca 1913 roku. Na placu ćwiczeń stacjonującego w Białymstoku 64. Kazańskiego Pułku Piechoty przy ul. Traugutta zmierzyli się ze sobą żołnierze niemieccy i rosyjscy. Mecz zakończył się remisem 2:2. Tamta konfrontacja była niejako zapowiedzią tego, co będzie dziać się w podlaskich rozgrywkach do momentu wybuchu II wojny światowej. Karty w tamtejszej lidze rozdawać będą wojskowe drużyny z Grodna i Białegostoku. Do momentu uformowania oficjalnych mistrzostw w piłkę grali przede wszystkim wojskowi: czy to w ramach towarzyskich meczów w Łomży (4. Pułk Piechoty Legionów w roku 1917), czy w ramach rozgrzewki przed walkami na froncie polsko-bolszewickim (Batalion Zapasowy 42. Pułku Piechoty pokonał 5:1 zespół o nazwie „Kresowiacy”).

Kluby powstawały już po działaniach wojennych z 1920 roku. Trzy miesiące po „Cudzie nad Wisłą” powstał WKS 42. Pułku Piechoty Białystok. Dwa lata później założono inną wojskową drużynę: 76. Pułk Piechoty Grodno, a w 1921 – Cresovię Grodno. Wszystkie kluby zniknęły z piłkarskiej mapy po II wojnie światowej, jednak do 1939 roku stanowiły o sile podlaskich rozgrywek. Jedynymi zespołami, które funkcjonują do dziś i pamiętają przedwojenne granie na Podlasiu są Warmia Grajewo (1924) i ŁKS Łomża (1926).

Pod skrzydłami Wilna i Warszawy
W 1924 roku Podlasie dorobiło się własnej jednostki organizacyjnej, jednak przez pierwsze pięć lat funkcjonowała ona jako Podokręg Białostocki. Do sierpnia 1927 roku wchodził on w skład Wileńskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej. Później do marca 1929 roku należał do Warszawskiego OZPN.

Podokręg Białostocki miał swoje Mistrzostw. Ich stawką była możliwość awansu z klasy B do klasy A. W dzisiejszych realiach brzmi to jak rywalizacja brzuchatych panów o prawo grania w następnym sezonie z nieco mniej brzuchatymi panami pod okiem kamery Kartoflisk, jednak wówczas oznaczało to po prostu granie na II i III poziomie rozgrywkowym. Dwóm drużynom udało się awansować do klasy A. Były to: WKS 42 PP Białystok (1925) i Cresovia Grodno (1926). Jak widać, podlascy piłkarze nie należeli do najsilniejszych w II RP. Dobitnie pokazało to tournée żydowskiej drużyny Haokah Wiedeń w latach 1924-1925. Reprezentacje Białegostoku i Grodna przegrywały z Austriakami odpowiednio 0:13 i 2:10.

Stadion Zwierzyniecki w Białymstoku – arena najważniejszych piłkarskich widowisk na Podlasiu (rok 1934)
Zanim na Podlasiu zabrano się za tworzenie samodzielnego okręgu piłkarskiego, pomyślano o budowie reprezentacyjnego stadionu. 5 września 1926 roku oddano do użytku białostocki Stadion Zwierzyniecki. Gościł on najważniejsze imprezy piłkarskie i lekkoatletyczne w regionie. Dwa lata później w Grodnie powstał obiekt położony przy ówczesnej ul. Sobieskiego 3.

Awanturniczy mistrz z Grodna
Pełną futbolową samodzielność Podlasie uzyskało 24 marca 1929 roku wraz z utworzeniem Białostockiego OZPN. Związek liczył 46 drużyn. Z kolejnymi latami ich liczebność rosła. Zespoły do 1939 roku rywalizowały w A klasie (6-10 zespołów), B klasie (z co najmniej dwiema grupami terytorialnymi) i C klasie (kilka grup). Pierwszą, historyczną kampanię A klasy stanowiły kluby z Białegostoku (WKS 42 PP, Żydowski Klub Sportowy Białystok i Makabi) oraz Grodna (Cresovia, Makabi i WKS 76 PP).

Podlaska ekstraklasa grała systemem wiosna – jesień. Od samego początku ligę zdominowała Cresovia Grodno i WKS 42 PP Białystok. Po dziesięciu kolejkach obie ekipy miały na swoim koncie siedemnaście punktów. O losach mistrzostwa zdecydował dodatkowy mecz. 10 sierpnia Cresovia pokonała w Grodnie WKS 42 PP 3:2. Zwycięską bramkę w 87. minucie strzelił Chojnoś. Zacięta rywalizacja między Białymstokiem a Grodnem odbywała się nie tylko na boisko, ale i w gabinetach związku. Mistrzem została Cresovia, jednak na pierwszego prezesa Białostockiego OZPN wybrano kapitana Antoniego Buchcika z WKS 42 PP. Kością niezgody był wybór siedziby związku. Ostatecznie drogą kompromisu zdecydowano, że siedziba będzie w Białymstoku, a Wydział Gier i Dyscypliny w Grodnie.

Cresovia Grodno – w 1929 roku zostali pierwszym mistrzem Białostockiego OZPN
W kolejnym roku mistrz zasłynął nie z dobrej gry, ale ze słabych wyników, brutalności na boisku i konfliktów z białostockim związkiem. W III kolejce Cresovia przegrała 2:3 z Makabi Grodno. Sędzia usunął z boiska Juliusza Balloska. Piłkarz został zawieszony na kilka spotkań, przeciwko czemu Cresovia zaprotestowała, grożąc wycofaniem się z rozgrywek. Skończyło się jedynie na oddaniu walkowerem meczu z WKS 42 PP Białystok i zajęciem ostatniego, ósmego miejsca. Cresovia nie opuściła jednak A klasy na mocy decyzji Białostockiego OZPN. W związku z tym promocji nie otrzymała najlepsza w B klasie Jutrznia Grodno.

Rewolwer na boisku
Od 1931 roku podlaską A klasę zdominował WKS 76 PP Grodno. W pierwszym mistrzowskim sezonie przegrali tylko jeden mecz. Rok później plany obrony tytułu próbował pokrzyżować im beniaminek… Jagiellonia. 27 stycznia 1932 roku klub z Białegostoku powstał w wyniku połączenia WKS 42 PP i Związku Młodzieży Wiejskiej. Jagiellonia chciała osiągać sukcesy nie tylko w piłce nożnej, ale i lekkoatletyce, stąd pomysł połączenia dwóch klubów posiadających sekcje atletyczne.

Widząc ambitne plany białostocczan, mistrzowie z Grodna zaczęli posiłkować się zawodnikami mogącymi odbyć służbę wojskową w mieście, a przy okazji pomóc w obronie miana najlepszego zespołu A klasy. Linię ataku WKS 76 PP wzmocnił Jerzy Hasselbusch z Warszawianki. Gole nowego napastnika przyczyniły się do drugiego z rzędu wygrania ligi. WKS zgromadził 26 punktów, zaś Jagiellonia – 23. Najciekawszym wydarzeniem kampanii z 1932 roku nie był jednak wynik końcowy, a incydent podczas jednego z kilku derbów Grodna. W meczu Makabi z Kraftem jeden z piłkarzy miał zastrzeżenia, co do pracy sędziego. Arbiter potraktował więc adwersarza policzkiem. Zawodnik zrewanżował się kopniakiem, na co w rekontrze sędzia wyciągnął… rewolwer. Na szczęście skończyło się tylko na wymachiwaniu bronią.

(Nie) wszystkie drogi prowadzą do Grajewa
W kolejnych latach zmieniano format rozgrywek, ale nie przeszkadzało to piłkarzom WKS 76 PP w zdobywaniu następnych tytułów. Rozgrywki z 1933 roku liczyły osiem zespołów podzielonych na dwie grupy. W finałowym dwumeczu rywalami graczy z Grodna był ŻKS Białystok. Oba mecze wygrali dwukrotni mistrzowie białostockiej A klasy. W całym sezonie nie przegrali ani razu, remisując zaledwie jedno z ośmiu spotkań. Podlaską piłkę zaczęto coraz poważniej traktować w pozostałych regionach Polski. Juliusz Ballosek trafił z Cresovii do Ogniska Wilno. Po latach zagrał w I lidze w barwach WKS Śmigły Wilno. Z kolei napastnik Jagiellonii Antoni Komendo-Borowski opuścił Białystok na rzecz grającej w elicie Pogoni Lwów. Piłkarz zagrał nawet jeden mecz w reprezentacji, uświetniony golem (15 września 1935 roku przeciwko Łotwie). Komendo-Borowski był pierwszym podlaskim piłkarzem, który wystąpił w I lidze i drużynie narodowej. Koledzy nazywali go „Sarenka”, podobnie jak legendarnego Kazimierza Górskiego.

Mapa rozgrywek A klasy w okręgu białostockiego
Od 1934 roku panujący od trzech lat mistrzowie zmienili nazwę na WKS Grodno. Rok później rywale w końcu przerwali ich zwycięski marsz. Zwycięzcą białostockiej A klasy okazała się Warmia Grajewo. W finałowym dwumeczu pokonali hegemona. W Grodnie Warmia wygrała 2:1, natomiast u siebie 1:0. Klub z Grajewa jedno ze spotkań grupowych wygrał główni dzięki nadgorliwości dróżnika PKP z Knyszyna. Stwierdził on, że podróżujący do Grajewa autobusem piłkarze Hapoelu Białystok nie mają stosownego zezwolenia na poruszanie się drogą podlegającą kolejowej jurysdykcji. Hapoel musiał więc jechać objazdem, przez co spóźnił się na mecz z Warmią i przegrał walkowerem.

Reprezentanci na pomoc
WKS Grodno przystępował do rozgrywek 1936 z jednym planem – odzyskać panowanie na Podlasiu. Służba wojskowa w 76. Pułku Piechoty okazała się znakomitą kartą przetargową w pozyskaniu trzech reprezentantów Polski, grających dotychczas w I lidze: Konstanty Haliszka (Garbarnia Kraków), Antoni Piasecki (ŁKS Łódź) i Piotr Jędrzejczyk (Wisła Kraków). Zespół z Grodna prezentował się znakomicie. Od wielu lat w klubie grali już niespokrewnieni ze sobą Tadeusz i Eugeniusz Adamczykowie, który łącznie zdobyli po osiem tytułów w białostockiej A klasie. W WKS grało też dwóch lekkoatletów. Obrońca Wacław Sidorowicz reprezentował Polskę w biegach na 800 i 1500 m, natomiast Aleksander Joczys po przejściu do KPW Katowice został rekordzistą kraju w biegu na 100 m przez płotki.

W drodze po piąte mistrzostwo wojskowy klub musiał przebyć drogę przez zmieniony system. Najpierw w swojej grupie odprawił dwa kluby o nazwie Makabi: z Suwałk i Grodna. Później w grupie finałowej mierzył z ŻKS Makabi Białystok i broniącą tytułu Warmią Grajewo. Po czterech kolejkach WKS i Warmia miały po tyle samo punktów. O mistrzostwie decydował więc dodatkowy mecz. 2 sierpnia 1936 roku na mogącym pomieścić ponad tysiąc osób Stadionie Zwierzynieckim WKS Grodno rozgromiło Warmię Grajewo 4:0. W kolejnych latach wojskowy zespół ciągle nie miał sobie równych. Od 1936 roku zmieniono system rozgrywek na jesień/wiosna. Tuż przed 1939 WKS zaczął odmładzać skład, jednak II WŚ sprawiła, że fiaskiem zakończyła się nie tylko przebudowa drużyny, ale i dalsze istnienie klubu.

Zaproszenie na mecz WKS Grodno – Makabi Łomża. Uwagę zwraca osobliwy komunikat ,,Mecz odbędzie się bez względu na pogodę”
WKS Grodno zdominował regionalne rozgrywki, jednak ani razu nie udało mu się przebić na szczebel centralny. Porażki w tym aspekcie notowali również inni podlascy mistrzowie: Cresovia i Warmia Grajewo. Niemal za każdym razem na drodze zwycięzców A klasy Białostockiego OZPN stawały na drodze kluby wileńskie.

Powojenna rzeczywistość podlaskiego futbolu była już znacznie inna. Przestały istnieć kluby żydowskie, mocno reprezentowane na różnych szczeblach w latach 1929-1939. Przede wszystkim w strukturach nie było już WKS Grodno, odłączonego od państwa polskiego. Regionalne rozgrywki zdominowały kluby białostockie, a niemal każdy sukces klubowy na skalę ogólnopolską kojarzony będzie już tylko z Jagiellonią.

SEBASTIAN CHROSTOWSKI

Rozpoczęły się Juwenalia. Spędź weekend z gwiazdami muzyki

Wczoraj ruszyła parada studencka i oficjalnie rozpoczęto Juwenalia 2018 w Białymstoku. To impreza, w której mogą uczestniczyć nie tylko studenci, ale też pozostali mieszkańcy Białegostoku oraz całej Polski (jeśli ktoś ma ochotę przyjechać). A powody do przyjazdu lub przyjścia na Juwenalia są. Tymi powodami są oczywiście gwiazdy, których można posłuchać w niskich cenach. W czwartek wieczorem na scenie wystąpią kabaret Czwarta Fala, Czadoman, Big Cyc, MIG oraz Bracia Figo Fagot.

 

W piątek Cochise (zespół znany z tego, że występuje w nim Paweł Małaszyński), Akcent, O.S.T.R, a takżę Kult (który uwielbia dawać długie koncerty). W sobotę posłuchamy Alfa Boys, Kękę, Bright Ophidia, Hunter oraz Beata i zespół Bajm, która zapewne zaśpiewa swoje największe przeboje oraz najnowsze hity.

 

Karnety – 25 zł

Nowy patron ulicy wywołuje wielkie kontrowersje

Na osiedlu Skorupy nowa ulica została przez radnych nazwana imieniem Zygmunta Szendzielarza “Łupaszki”. Jest to postać bardzo kontrowersyjne oceniania przez historyków. Gdy tylko pojawiła się tablica z nazwą ulicy – w pobliżu, na płocie z płyt OSB na prywatnej posesji znalazł się napis “Ulica Mordercy!!!”, a także “Miejsce zbrodniarzy jest na śmietniku historii Łupaszko to ludobójca”. Dodatkowo naklejono na samą tablicę z nazwą doklejono kartkę z napisem “ZBRODNIARZ”. To bardzo czytelny sygnał, że nie każdemu pasuje patron nowej ulicy. Jeszcze nigdy w historii miasta, żaden patron nie wzbudzał takich emocji.

 

Zygmunt Szendzielarz ps. “Łupaszko” należał do “Żołnierzy Wyklętych”. Już w PRL historycy pisali o nim jako “krwawy herszt wileńskich bandytów” i “imperjalistyczny szpieg anglosaski”. Propaganda PRL przedstawiała go jako tego, który organizował “napady terrorystyczno-rabunkowe. Nie tylko o Łupaszcze w PRL mieli takie zdanie, lecz o wszystkich “Żołnierzach Wyklętych”. Łupaszko ostatecznie osadzony przez komunistów w więzieniu na ul. Rakowieckiej w Warszawie. Tam przez 2,5 roku był torturowany. Ostatecnie w procesie został “osiemnastokrotnie” skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 8 lutego 1951 roku.

 

Może się wydawać, że powyższe napisy i naklejki umieścili osoby, które nadal wierzą w propagandę PRL. Bardziej jednak prawdopodobne jest to, że wiele osób zarzuca Łupaszcze, że z jego inspiracji, żołnierze którymi dowodził dokonali zbrodni na polskiej, białoruskiej i żydowskiej ludności cywilnej na Wileńszczyźnie, a także za zbrodnie cywilne np. w podlaskiej Narewce, gdzie jak pisano – „zastrzelił Białorusinów chcących żyć raczej w państwie białoruskim niż polskim”.

 

Niewątpliwie sprawa Łupaszki dotyka najbardziej mniejszości narodowych. Dlatego do dziś wywołuje wiele kontrowersji nadanie jego imieniem jednej z ulic w Białymstoku. Mamy tutaj więc próbę czynienia bohatera, z osoby która była “Żołnierzem wyklętym”, znienawidzonej przez władze PRL, a jednocześnie, któremu zarzuca się zbrodnie wojenne.

Politycy, łapy precz od Budżetu Obywatelskiego!

Budżet Obywatelski w Białymstoku po kilku latach istnienia wymaga dwóch istotnych poprawek. Pierwsza z nich to ochrona Centrum, drugi to ochrona przed politykami.

 

Budżet Obywatelski to inicjatywa, która się sprawdziła. Oddało się część pieniędzy mieszkańcom, by zagospodarowali swoje miasto tak jak chcą. Po kilku latach warto jednak poprawić jego funkcjonowanie. Przede wszystkim powinniśmy wyłączyć z budżetu centrum miasta, w którym za chwile będzie jak na jarmarku. Bowiem mieszkańcy ciągle chcą tam wstawiać jakieś figurki i inne duperele. Rynek Kościuszki i jego wygląd może utonąć w kolejnych wątpliwej jakości ozdobach.

 

Drugi problem jest jeszcze bardziej irytujący. Otóż do Budżetu Obywatelskiego zgłaszają się politycy, którzy mogą załatwiać swoje pomysły poprzez radę miejską. Zamiast tego pchają się tam, gdzie ich nikt prosi. Oczywiście nie da się wyegzekwować tego zakazu, bo politycy mogą realizować swoje pomysły “na słupa”. Dlatego apelujmy, piętnujmy i bojkotujmy ich pomysły. Tylko w ten sposób zniechęcimy ich do tego typu działań.

 

Mieszkańców pozostałych osiedli warto pochwalić. Chcą budowy dróg i placów zabaw, a także realizowania pomysłów edukacyjno-społecznych i infrastrukturalnych.

 

Prezydent Tadeusz Truskolaski przedstawia wyniki głosowania na projekty Budżetu Obywatelskiego – fot. Bialystok.pl

Pałac Branickich to chluba Białegostoku. Ogrodzenie się sypie, lecz nie wiadomo kiedy remont

Na murach Pałacu Branickich w Białymstoku sypie się ogrodzenie. Trzeba przeprowadzić jego remont. Póki co pojawiły się siatki ochronne, lecz tylko tyle. Nie wiadomo kiedy obiekt zostanie wyremontowany. Przede wszystkim Wersal Podlaski to najważniejszy zabytek w mieście, a ewentualne remonty muszą być uzgadniane z wojewódzkim konserwatorem zabytków. Jak na razie ten nie wydał opinii w tej sprawie, lecz nawet jak to zrobi to wciąż data remontu nie będzie jasna.

 

Tegoroczny budżet przewidział 100 tys. zł na przygotowanie dokumentacji technicznej potrzebnej do remontu. Jej opracowanie zajmie jakiś czas. Dlatego zamiast ładnego, odnowionego muru będziemy przez najbliższy czas oglądać szpetne siatki ochronne. Miejmy tylko nadzieję, że w przyszłym roku – gdy w Białymstoku pojawią się wiosną pierwsze grupy wycieczkowe, to będą mogły oglądać Pałac Branickich w Białymstoku w pełnej okazałości.

 

Warto dodać, że Wersal Podlaski w 1944 roku, gdy z Białegostoku wycofywali się Niemcy, został zniszczony. Zaś ich dzieła dokończyła jeszcze Armia Czerwona.  Po wojnie pozostało tylko 30 procent tego co mamy dziś. Do lat 60-tych ubiegłego wieku znaczną część odbudowano w pośpiechu, jednak dopiero w 1990 roku odbudowano Pawilon Toskański oraz kaplicę pałacową z kopułą. W 2006 roku na bramie pałacowej pojawił się herb Branickich –  Gryf. Ostatni raz tam był w 1806 roku. W 2011 roku zrekonstruowano Pawilon pod Orłem (gdzie przebywały ptaki). 

 

Rekonstrukcja dawnego Pałacu Branickich ciągle trwa, ale niestety kosztuje gigantyczne pieniądze, dlatego rozłożone jest w czasie.

Fabryka Antoniego Wieczorka

   

   Po ogólnym widoku miasta Białystok, fotograf Józef Sołowiejczyk, autor zdjęć do albumu ofiarowanego carowi Mikołajowi II w 1897 r. – swój obiektyw skierował na jeden z najważniejszych gmachów ówczesnego miasta: dworzec główny kolei żelaznej petersbursko-warszawskiej. Uruchomienie w 1863 r. połączenia kolejowego między stolicami Królestwa Polskiego i Rosji miało przemożny wpływ na rozwój gospodarczy Białegostoku w kolejnych dekadach. Bez względu na to, czy drugie zdjęcie w albumie jest efektem samodzielnego wyboru Sołowiejczyka, czy też jego wykonanie ustaliła Rada Miejska jako zamawiający, obie strony doskonale rozumiały znaczenie kolejowego dworca oraz sens jego uwiecznienia w carskim albumie.    Warto podkreślić fakt, że Sołow iejczyk początkową część swego dzieła poświecił właśnie głównej stacji kolejowej oraz jego najbliższym okolicom. Pamiętając, że car przybył do Białegostoku właśnie koleją, można uznać, że Sołowiejczyk rozpoczął prezentację miasta od pierwszych widoków, jakie Mikołaj II mógł ujrzeć z okna pociągu oraz wiozącego go ze stacji powozu. Dlatego też kolejne zdjęcia przedstawiają nowy most na ul. Nowoszosowej, fragment ul. Staroszosowej (dziś św. Rocha), fabrykę Rudolfa Commichau oraz nasyp wiodący na most na ul. Nowoszosowej w kierunku dworca i znajdującej się na jego zapleczu jednej z największych fabryk Białegostoku – zakładu odlewniczego i budowy maszyn Antoniego Wieczorka. Fabryka Antoniego Wie czork a przy ul. Nowoszosowej (dziś ul. Kolejowa) powstała w latach 1885-1888, ale metryka przedsiębiorstwa jest znacznie starsza.
  Wieczorek przybył do Białegostoku na początku lat 70. XIX w. Początkowo razem z A. Święcickim wydzierżawił zakład budowy maszyn parowych Meinera i Nitnera w uroczysku Krzywa w dobrach dojlidzkich. Wieczorek i Święcicki kontynuowali działalność poprzedników, ale osiągnęli na polu odlewnictwa i budowy maszyn znacznie większy sukces. Wspólnicy, a od 1878 r. sam Wieczorek, produkowali maszyny parowe, warsztaty tkackie, sprzęt i maszyny na potrzeby kolei, wszelkiego rodzaju maszyny rolnicze oraz drobniejsze wyroby, takie jak metalowa galanteria, ogrodzenia czy krzyże nagrobne (tych zachowało się najwięcej).
  Rozwój zakładu i stale rosnący popyt na produkty zmusił Wieczorka do przeniesienia fabryki w sąsiedztwo głównej linii kolejowej Białegostoku oraz budowy własnej bocznicy. W 1880 r. przedsiębiorstwo zatrudniało ponad 60 wykwalifikowanych robotników, a produkcja osiągała wartość blisko 60 tys. rubli. 
  Od 1888 r. zakład Antoniego Wieczorka działał już w nowym miejscu i przy ul. Kolejowej funkcjonował do II wojny światowej. Fotografia Sołowiejczyka ukazuje więc fabrykę odlewniczą dekadę od jej uruchomienia. W kolejnych latach fabrykant poszerzał powierzchnię zakładu, a na początku XX w. składał się on z budynku biurowego i kantoru (widocznego na zdjęciu Sołowiejczyka z dużym szyldem fabryki), ogromnego murowanego piętrowego gmachu budowy maszyn, parterowego budynku warsztatowego, pomieszczeń z maszynami i kotłami parowymi oraz wysokim kominem.
  Wszystkie budynki miały podłączenie do miejskiego wodociągu, gwarantującego bezpieczeństwo przeciwpożarowe. W narożniku posesji stała dwukondygnacyjna rezydencja właściciela fabryki, otoczona ogrodem i odcięta od zakładu szpalerem wysokich drzew. W 1910 r. majątek Wieczorka był najwyżej wycenioną nieruchomość w Białymstoku, wartą 137 500 rubli.   Fabryka Wieczorka, jednego z największych pracodawców w mieście, na początku XX w. była miejscem aktywnej działalności politycznej wszelkich ruchów popierających postulaty robotnicze, a kryzysy ekonomiczne odczuwano w niej szczególnie mocno. Duże strajki u Wieczorka miały miejsce w 1895, 1903 i 1905 r. Tego też roku Wieczorek i jego rodzina stali się obiektem ataku bombowego Białostockiej Grupy Anarchistów-Komunistów. 
  Antoni Wieczorek był dwukrotnie żonaty. W 1876 r. ożenił się w Supraślu z Anną Hildą Jansen, z którą doczekał się dwójki dzieci: Haliny Antoniny (ur. 1877) i Romana Alfreda (ur. 1878). Anna Jansen zmarła w 1879 r., a w 1881 r. fabrykant wstąpił ponownie w związek małżeński – jego wybranką została Julia Kunc, córka właściciela dużego browaru w Grodnie. Ze związku Antoniego i Julii na świat przyszły trzy córki: Stefania (ur. 1882), Zofia (ur. 1886) i Julia (ur. 1888) oraz dwóch synów: Antoni (ur. 1889) i Alfred (ur. 18892). 
  Wieczorek był człowiekiem poważanym i wpływ owym. Zasiadał w zarządzie Białostockiego Komitetu Handlu i Manufaktur, z ramienia którego reprezentował interesy białostockie w Gubernialnym Urzędzie do Spraw Fabrycznych. Nadzorował działalność Szkoły Handlowej, uczestniczył w organizacji Towarzystwa Białostockiej Ochotniczej Straży Ogniowej, razem z żoną wspierał instytucje dobroczynne. Wreszcie aktywnie zaangażował się w budowę nowej neogotyckiej świątyni rzymskokatolickiej w Białymstoku.
  Zmarł w 1906 r. i spoczął na Cmentarzu Farnym. Fabryka po jego śmierci została przekształcona w spółkę akcyjną. W tej formie przetrwała do II wojny światowej, w trakcie której wszystkie zabudowania zakładu uległy zniszczeniu. Dziś w tym miejscu znajduje się częściowo Galeria Madro  oraz gmachy dawnego Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Tekstylno-Odzieżowego. (Po więcej szczegółów odsyłam do artykułu autorstwa Marty Wróbel, poświęconego Antoniemu Wieczorkowi opublikowanego w 19 tomie „Rocznika Białostockiego”).

Wiesław Wróbel

Kasiarz Chaim Garber

   

     Na szczycie hierarchii wszystkich złodziejskich specjalności praktykowanych przez przedwojennych przestępców lokowali się oczywiście kasiarze. Nazywano ich wówczas także kaseorami albo pudlarzami. Pojawili się oni już w połowie XIX w. wraz z wynalezieniem w Anglii kasy pancernej z prawdziwego zdarzenia.
  W II Rzeczypospolitej słynęli zwłaszcza kasiarze warszawscy z carskim jeszcze dorobkiem, którym przewodził Stanisław Cichocki, słynny Szpicbródka. Podziemny Białystok także miał zaszczyt posiadania kilku wyróżniających się speców od raka i bora, czyli podstawowych narzędzi do rozcinania blach.
  Jednym z nich był Chaim Garber, zamieszkały na ul. Wesołej 4, ale częściej widywany i poszukiwany przez policję w zakamarkach Chanajek. Kiedy wiosną 1927 r. złodzieje włamali się do biura białostockiej spółki Trilling i Syn i rozpruli pomyślnie sejf, agenci z Urzędu Śledczego w pierwszej kolejności zajęli się miejscowymi kaseorami. Zatrzymani zostali do wyjaśnienia m.in. Chaim Garber, a także jego kom pan Jankiel Frydland rodem z Brześcia Litewskiego.  Szybko jednak okazało się, że Tryllinga „zrobili” kasiarze z Warszawy, bawiący u nas na gościnnych występach. Białostoczanie byli niewinni. Odzyskali więc swobodę. Ale do czasu. 
  W nocy z 5 na 6 kwietnia 1928 r. miało miejsce włamanie do Żydowskiego Banku Rzemieślniczego przy ul. Lipowej 4. Złodzieje wykorzystali fakt, że ze względu na święta wielkanocne, bank został zamknięty na kilka dni. Ogromnie sprzyjający moment na jego nieformalne odwiedziny.
 

     Jak później ustaliło śledztwo, włamywacze dostali się za pomocą podrobionych kluczy do sąsiadującego z Żydowskim Bankiem Rzemieślniczym składu papieru firmy Serok. W składzie
tym usunęli z półek towar, znaleźli za nim ukryte drzwi, wycięli w nich otwór i już byli na korytarzu bankowym. Dalsza ich działalność była widoczna gołym okiem. Stojąca w kącie pokoju buchaltera kasa pancerna rozpruta została za pomocą raka, niczym puszka sardynek i całkowicie opróżniona.
  Według dyrektora banku, który pierwszy dowiedział się o wizycie złodziei, ich łupem padło 600 dolarów i 700 zł. Policję zastanowiło tylko, dlaczego przestępcy nie zabrali nic z towarów nagromadzonych w składzie Seroka. Może nie chcieli się przemęczać tobołami? I znowu śledczy z Warszawskiej zaczęli od sprawdzania alibi kasiarzy z własnej kartoteki. Chaim Garber i Jankiel Frydland nie czekali na taką okoliczność. To oni byli bowiem sprawcami opisanego powyżej skoku. Postanowili na jakiś czas zniknąć z miasta.
  Nie miał to być jednak zasłużony urlop na jakimś letnisku, lecz ciężka praca w prowincjonalnych miasteczkach posiadających placówki bankowe i do tego niezbyt dobrze zabezpieczone. W ciągu kilku miesięcy dobrana para spenetrowała szereg takich obiektów, m.in. w Suwałkach i Grodnie. Latem Chaim Garber zatęsknił za Białymstokiem. Przyjechał w odwiedziny na Wesołą i, jak to często w takich przypadkach z poszukiwanymi przestępcami bywa, wpadł w ręce czekających na niego z utęsknieniem agentów policyjnych.
  12 lipca powędrował dziarsko pod eskortą posterunkowego na dworzec, skąd miał trafić do Suwałk dla dokonania konfrontacji ze świadkami. Po drodze próbował uciekać. W krótkim pościgu został ujęty. Nie obyło się przy tym bez kilku strzałów na postrach.
  A taką oto notatkę pt. „Kasiarze w potrzasku” zamieścił na początku 1932 r. Dziennik Białostocki: „W związku z kradzieżą w Banku Żydowskim w Śniadowie zatrzymano w Białymstoku jako podejrzanych kasiarza warszawskiego Henryka Gebauera oraz kasiarza białostockiego Chaima Garbera, przedterminowo zwolnionego z więzienia”.  Jak widać pruł nasz Chaimek na potęgę!

Włodzimierz Jarmolik

Koronkowa robota na ul. Pieszej 2

 

    Ameryka dla wielu mieszkańców Europy jawiła się od zawsze jako Ziemia Obiecana. Ciągnęli do niej ze Starego Kontynentu ludzie ubodzy i prześladowani. Całymi rodzinami. Wydając na podróż ostatnie pieniądze, często nawet tracąc przy tym życie. Na przełomie XIX i XX w. emigracją ratowali się zwłaszcza Włosi (Sycylia), Irlandczycy i Żydzi z zachodnich połaci Cesarstwa Rosyjskiego. Ci ostatni pochodzili także z ówczesnego Białegostoku. Uciekali przed pogromami Czarnej Sotni. Szukali lepszego jutra dla siebie, a przede wszystkim dla swoich dzieci. Po jakimś czasie niektórzy z Żydów –  białostoczan wracali do rodzinnego miasta. A tutaj mogły czekać na nich różne przykre niespodzianki. Zwłaszcza w takim miejscu jak Chanajki.
  Po 20 latach nieobecności powrócił do Białegostoku z Nowego Jorku 52-letni Josel Gelberg. Przywiózł ze sobą nieduży „zielony” kapitalik i myślał o jakiejś trafnej inwestycji. Pierwej zajęła go jednak sprawa kupna kawałka domu. Wybrał tańsze  Chanajki, gdzie na ul. Pieszej pod 2,  za wysokim parkanem stał całkiem jeszcze przyzwoity budynek. Nowy sąsiad zwrócił natychmiast uwagę miejscowych opryszków. Zainteresował się nim oczywiście i znany z poprzedniego odcinka Szmul Gorfinkiel z pobliskiej Orlańskiej. Razem ze swoim pomocnikiem Noske Penerem zaczął uważnie obserwować poczynania Gelberga w mieście. Wkrótce doszli do wniosku – gość ma jeszcze sporo dolarów! Najpierw Kokoszkie, jak przezywano Gorfinkiela w zaułkach, zaczął proponować Gelber- gowi git geszefty. Ten był jednak ostrożny i nie wdawał się w dłuższe rozmowy z podejrzanym indywiduum. Złodziejom pozostała więc tylko kradzież. Do skoku przygotowali się starannie. W pewien kwietniowy dzień 1927 r.
  Josel Gelberg zasiedział się u znajomych i późno wracał do domu. Przez całą drogę z Sosnowej na Pieszą wydawało mu się, że ktoś go śledzi. W mieszkaniu zamknął starannie drzwi na klucz, pokrzątał się nieco między kuchnią i pokojem, poczym zaczął się rozbierać. Nagle zakręciło mu się w głowie. Wpół przytomny osunął się na ziemię. Usłyszał obok siebie męskie głosy, przytknięto mu do nosa cuchnącą szmatę. Gelberg stracił resztki świadomości. Gdy po kilku godzinach doszedł do siebie, zauważył straty. Znikła kamizelka, a z nią tysiąc dolarów, przepadł również złoty zegarek z dewizką.  Powiadomiony o nieszczęściu Gelberga Urząd Śledczy przysłał na Pieszą swoich fachowców. Ci szybko ustalili, że powodem omdlenia była duża dawka chloroformu sprytnie rozpylonego przez szparę w drzwiach.
 

Rozpoczęto oczywiście poszukiwania sprawców tej koronkowej roboty. Pomimo dużych strat dochodzenie policji kryminalnej utkwiło w martwym punkcie. Gelberg zaczął więc szukać swoich łupieżców na własną rękę. Chodził po chanajkowskich knajpkach, przysłuchiwał się rozmowom, podpatrywał. Na początku stycznia 1928 r. w piwiarni przy ul. Krakowskiej usłyszał przypadkowo, że w napadzie na „Amerykańca” maczał palce Kokoszkie.
  Teraz do akcji wróciła policji. Na Warszawskiej 6 Gelberg obejrzał fotografie białostockich włamywaczy i rozpoznał typa proponującego mu parokrotnie różne spółki. Później wskazał Gorfinkiela w bezpośredniej konfrontacji. Kokoszkie trafił do aresztu. Pener, wspólnik Gorf inkiela od kradzieży, a później jego żona Małka próbowali wymusić na Gelbergu wycofanie oskarżenia. Grożono mu nawet sądem rabina. Eksnowojorczyk upierał się twardo przy swoim. 
  W sierpniu 1928 r. Szmul Gorfinkiel stanął po raz kolejny przed Sądem Okręgowym. Tym razem zainkasował 2 lata mamra. Może natknął się tam na swojego szwagra Jankieczkie Rozengartena, który w „szarym domu” przy Baranow ickiej odsiadywał 4-letni wyrok.

Włodzimierz Jarmolik

Zwiedzaj Białystok jeżdżąc zabytkowymi autobusami

Do jesieni jeżdżąc po Białymstoku będzie można zwiedzać miasto. Znany z poprzednich lat “Ogórek” oraz trochę nowszy “Jelcz” zawiozą nas w różne miejsca. Ogórek będzie nas wozić po Białymstoku szlakiem białostockich koszar, białostockich cmentarzy oraz szlakiem bitwy o Białystok. Natomiast jelczem zwiedzić będziemy mogli Białystok wielokulturowy, Białystok przemysłowy i Białystok niepodległościowy.

 

Odjazdy ogórka odbywać się będą o godz. 11 i 12 – 20 i 27 maja, a także 11 czerwca, 11 lipca i 11 sierpnia o godz. 11 i 17.

 

Zaś do września w soboty i niedziele o godz. 13, 14 i 15 pojedziemy jelczem. 

 

Godz. 13 – Białystok Wielokulturowy
Godz. 14 – Białystok przemysłowy
Godz. 15 – Białystok niepodległościowy

 

Odjazdy są z parkingu na boku Pałacu Branickich (od strony Kilińskiego). Przejazdy są bezpłatne.

 

Dom Janikowskich

   

    Album „Widoki miasta Białystok 1897”, podarowany przez władze miasta carowi Mikołajowi II w czasie jego wizyty w Białymstoku, do którego zdjęcia wykonał Józef Sołowiejczyk, jeden z najlepszych miejscowych fotografów, zachował się do naszych czasów w dwóch egzemplarzach.
  Pierwsza fotografia przedstawia „ogólny widok Białegostoku”. Sołowieczyk ustawił się gdzieś w pobliżu terenu kolejowego, w miejscu dziś położonym między ul. Poleską a ul. Artyleryjską. Uwiecznił w ten sposób zabudowania części ul. Lipowej oraz przede wszystkim tych ulic, które odchodziły od  ul. Lipowej w kierunku północnym. Na pierwszym planie widoczne są tylne elewacje i pod wórza posesji przy ul. Polnej, a więc dziś ul. L. Waryńskiego, mniej więcej na odcinku od ul. Lipowej do współczesnej al. Józefa Piłsudskiego. Nad dwu- i trzykondygnacyjną zabudową górowały w tym czasie przede wszystkim wieża kościoła parafialnego pw. Wniebowzięcia NMP, kopuła cerkwi św. Mikołaja oraz wieża ratuszowa z plat formą obserwacyjną białostockiego Towarzystwa Ogniowego. Dużą część zdjęcia zajmują ogrody, wcześniej uprawiane przez mieszczan. 
  Warto jednak zwrócić uwagę na widoczny po prawej parterowy dom, stojący najbliżej fotografa. Dziś chciałbym przedstawić historię tego budynku. Działka do lat 90. XIX w. należała do przedstawiciela starej białostockiej rodziny mieszczańskiej Linowskich, którzy już w czasach Branickich posiadali własny dom przy ul. Kupieckiej (dziś ul. Malmeda).   W 1896 r. pas ziemi przy drodze wiodącej do wsi Białostoczek, czyli późniejszej ul. Artyleryjskiej, należał do Michała Linowskiego (otrzymał ją w spadku po ojcu Józefie). Ogród ten był od  jakiegoś czasu w zastawie, a niespłacony dług spowodował sekwestr i wystawienie gruntu na publiczną licytację. 14 sierpnia 1896 r. nabył go Franciszek Malinowski, wybitny białostoczanin, pełniący przez dwie dekady funkcję prezydenta miasta. Już 18 października 1896 r. odsprzedał
ją podpułkownikowi Konstantemu Janikowskiemu. To on jeszcze tego samego roku zbudował na pustej posesji parterowy dom z poddaszem, który uwiecznił na swojej fotografii Sołowiejczyk.
 

Według oficjalnych spisów urzędników państwowych, Konstanty Janikowski był naczelnikiem zarządu policyjnego dróg żelaznych (wydział białostocki). Na tym stanowisku pracował od 1887 r. Wiadomo, że ukończył Szkołę Kawaleryjską w Elizawietgradzie. Janikowski pod zastaw swojej nowej nieruchomość wziął pożyczkę w Wileńskim Banku Ziemskim, dzięki czemu do dziś zachowały się szczegółowe rysunki i plany domu.  W marcu 1899 r. Janikowski, zapewne z powodu przeniesienia na inne stanowisko poza Białystok, postanowił sprzedać swój majątek innemu rosyjskiemu wojskowemu – dymisjonowanemu generałmajorowi Konstantynowi Frybesowi. Notabene Janikowskiego reprezentował wówczas Malinowski, który od Frybesa wydzierżawił jego majątek ziemski Ostrówki w powiecie bielskim.
  W dokumentach kupnasprzedaży wymieniono drewniany dom z oficyną, w której mieściła się pralnia, wozownia i stajnia. Od początku XX w. sąsiednie, puste jeszcze nieruchomości, zaczął skupować Juliusz Zommer. Wywodził się on z Kalisza i był od dłuższego czasu zarządcą fabryki Antoniego Wieczorka, działającej przy stacji kolejowej.
  W latach 1903 – 1905 zdołał wykupić majątek Frybesa z interesującym nas domem, po czym w 1909 r. nieruchomość odsprzedał Edwardowi i Helenie Sztejnhagenom. Nowi nabywcy, a później ich dzieci, pozostawali właścicielami domu i placu przy ul. Artyleryjskiej 2 aż do II wojny światowej.
  O Sztejnhagenach póki co mamy ledwie garść informacji. W 1913 r. Edward był już radnym miejskim. Na co dzień pracował w Białostockim Banku Handlowym, skupiającym we władzach wielu wpływowych białostoczan.  Zasiadał też w zarządzie białostockiego Towarzystwa Dobroczynności, zaś jego żona udzielała się w żeńskim Towarzystwie Dobroczynności „Żłobek”.  Edward i Helena zmarli przed 1923 r., a ich spadkobiercami zostali Artur, Helena, Konrad i Antonina Jadwiga (dwoje pierwszych mieszkało przy ul. Artyleryjskiej 2, a pozostali w Warszawie).
 

W latach 19261932 wyprzedali oni fragmenty nieruchomości od strony ul. Artyleryjskej dając początek nowym nieruchomościom, cześciowo tylko zachowanym do dziś, w tym przy ul. Artyleryjskiej 2/2a oraz 2/2, gdzie do niedawna stał dom Józefa Zaczeniuka, stanowiący ciekawy przykład drewnianego modernizmu z lat 30. XX wieku. 
  Być może dla wielu czytelników zaskoczeniem będzie informacja, że opisywany historyczny dom Konstantego Janikowskiego stoi do dzisiaj  przy ul. Artyleryjskiej 2. Zachęcam wszystkich pasjonatów lokalnej historii do jego odnalezienia w przestrzeni miejskiej. Porównując go oraz jego otoczenie ze zdjęciem Soło- wiejczyka z 1897 r. warto zwrócić uwagę na ogrom zmian, jakie dokonały się w tej części Białegostoku w ciągu ostatniego stuleci.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Tutaj ostatnie chwile spędził król. Czy warto odwiedzić Knyszyn?

Knyszyn dzisiaj to jedno z wielu podlaskich miasteczek, w których czas płynie spokojnie. Dawniej jednak mieścił się tutaj Zamek, w którym od czasu do czasu rezydował Król Zygmunt August. Czy dzisiaj warto jeszcze odwiedzić Knyszyn? 

 

Gdy zajedziemy do Knyszyna i się rozejrzymy, to w życiu byśmy nie powiedzieli, że to jedno z najstarszych miast w województwie podlaskim. Wszystko dlatego, że podczas II wojny światowej w 80 proc. zostało zniszczone. Dzisiejszy Knyszyn to gmina miejsko-wiejska. Tutaj umarł w 1572 roku Król Zygmunt August, a Jan Matejko uwiecznił to na obrazie.

 

 

Dziś jednak warto pojechać do Knyszyna, by zobaczyć kilka ciekawych zabytków. Układ miasta jest jeszcze XVI wieku. Kościół z 1520 roku (rozbudowany w 1902 roku), a także inne budynki z XVII i XIX wieku. Jest także cmentarz żydowski z XVIII wieku. Także, gdy dotrzemy do miasta, możemy tam parę ciekawostek znaleźć dla siebie. Idealnie na wypad rowerem, pociągiem (stacja Knyszyn-Zamek) czy samochodem choćby w najbliższy weekend. Po zwiedzaniu warto zajść do lodziarni, która stoi tuż przy ratuszu.

 

fot. Henryk Borawski

Zacny gość w Białowieży. Czy jego rodacy też przyjadą?

Białowieski Park Narodowy swoją obecnością zaszczycił Prezydent Republiki Czeskiej Milosz Zeman wraz z małżonką Ivaną Zemanovą. Tam przejechali się bryczką odwiedzając najcenniejsze części przyrodnicze parku. Prezydent Czech zobaczył też rezerwat pokazowy Żubrów, w którym dowiedział się o losach tego wielkiego zwierzęcia, a także jak został uratowany przed zagładą, a dlaczego dziś żubr to zwierzę herbowe Białowieskiego Parku Narodowego, symbol Puszczy Białowieskiej i symbol ochrony przyrody w Polsce.

 

Wizyta Prezydenta Czech z małżonką w Białowieskim Parku Narodowym była częścią programu oficjalnej wizyty czeskiej głowy państwa w Polsce. Przypomnijmy, że kilka lat temu Białowieski Park Narodowy odwiedził Książe Walii, Karol Windsor, który także zwiedził rezerwat, a także spotkał się z miejscowymi władzami.

 

Warto zauważyć, że takie wizyty oficjeli są bardzo ważne. Bowiem taka wizyta Prezydenta Czech może przyciągnąć turystów z jego kraju.

Tramwaje w Białymstoku

 

    Istniejąca od 1895 r. Konka przestała wozić pasażerów już w 1915 r., ale tory i wagony nadal istniały.  W Białymstoku po odzyskaniu niepodległości panował doskwierający głód. Mieszkańcy wyczekiwali transportów mąki, cukru i ziemniaków. Transporty żywności przyjeżdżały na dworzec poleski przy ulicy Towarowej.
  I właśnie tam wieczorem 7 maja 1919 r., na końcowy przystanek nieczynnej Konki, niby widmo zajechał zaprzężony w dwa wychudzone konie wagon tramwajowy. W oka mgnieniu załadowany został workami kartofli i ruszył w stronę miasta. Z Sienkiewicza skręcił w Warszawską i zatrzymał się na rogu Elektrycznej gdzie łup został, równie błyskawicznie rozładowany i wniesiony do niewielkiego sklepu. Całe to wydarzenie zauważył przechodzący Warszawską żołnierz. Natychmiast o wszystkim powiadomił policję.
  Ale co tam kartofle. Najważniejsza w tej historii była Konka. Przez następne lata władze Białegostoku podejmowały próby przywrócenia tramwaju miejskiego. Rozmawiano rzecz jasna o tramwaju elektrycznym. Została nawet podpisana umowa z Belgami, którzy zobowiązywali się założyć go w Białymstoku.
  Jednak w 1924 r. na “wskutek niedotrzymania przez Akcyjne T-wo Tramwajów Białostockich umowy koncesyjnej” została ona zerwana. Przystąpiono do licytacji majątku po i tak nieczynnej konce. Po zerwaniu tej umowy władze miejskie nie zrezygnowały jednak z planów realizacji tej inwestycji.
 

Nadal działała powołana już wcześniej Komisja Tramwajowa.   Zwróciła się ona do władz Torunia, Grudziądza, Bielska Białej i Łodzi o nadesłanie umów, na mocy których w tych miastach zorganizowano komunikację tramwajową. Poproszono też dyrektora warszawskich tramwajów miejskich inżyniera Kühna o pomoc. W mieście panowało przekonanie, że “już może w niedługim czasie nie będziemy mówić o tramwajach lecz naprawdę nimi jeździć”. Kluczową rolę w tej przeciągającej się sprawie odgrywał dyrektor białostockiej elektrowni Kazimierz Riegert, który był jednocześnie pełnomocnikiem belgijskiego towarzystwa eksploatacji tramwajów.
  Towarzystwo to, będące od 1895 r. głównym akcjonariuszem Konki, skutecznie blokowało wszelkie poczynania władz Białegostoku. A że projektowany tramwaj miał być elektryczny, więc Riegert rozdawał w tej rozgrywce karty. W mieście panowała opinia, że “sprawa tramwajów posuwa się w żółwim tempie i zdaje się kwestią dalekiej przyszłości”. I sprawa faktycznie ciągnęła się w nieskończoność. Pomimo zerwania umowy w 1924 r., koncesja Belgów okazała się nadal obowiązująca. Do Brukseli jeździli więc kolejni przedstawiciele magistratu. I tak na początku 1927 r. z tramwajową misją udał się tam radny Endelman. Niestety i ta wizyta niczego nie przyniosła.
  Tymczasem Białystok przeżywał ogromne trudności z zorganizowaniem komunikacji publicznej. W 1929 r. koncesję na zorganizowanie komunikacji autobusowej otrzymała firma Samochód.
  Jej usługi wywoływały falę krytyki. Pisano, że “autobusy są niewygodne, obsadzone na zbyt wysokich podwoziach, trzęsą, kopcą i utrzymane są w stanie arcyniehigienicznym. Wnętrza brudne, siedzenia odrapane, podłoga stale zabłocona, obsługa ciężka, ubrana niechlujnie i często niesforna wobec publiczności”.
 

Pomimo tych niedostatków Samochód, jak szacowano, przewoził pół miliona pasażerów rocznie, co przynosiło mu 100 tysięcy złotych czystego zysku.
  Opinia publiczna podnosiła więc po raz kolejny kwestię tramwajów. Upatrywano w nich i dochód dla miasta i wygodę dla pasażerów. Proponowano, że najbardziej opłacalnym będzie udzielenie koncesji aż do 1965 r.! Tramwaje miałyby kursować od godziny 7 rano do 23.
  Proponowano trzy linie, które były zmodyfikowaną trasą Konki. Linia 1 zaczynać miałaby się na dworcu kolejowym i dalej przebiegać Lipową, Rynkiem Kościuszki, Kilińskiego, Pałacową i kończyć się na Mickiewicza.
  Linia 2 startowałaby z Rynku i przez Sienkiewicza dochodzić miała do dworca poleskiego. Linia 3 uruchamiana miała być na czas letni i prowadziłaby ze Świętojańskiej do Zwierzyńca. Proponowano też “przerzucenie linii tramwajowej” do Supraśla i Wasilkowa.
  Pomysłodawcy podkreślali walory komunikacji tramwajowej. Jej bezawaryjność, punktualność i brak spalin. Niestety, lata w których dyskutowano w Białymstoku o tramwajach nie sprzyjały tej inwestycji.
 

Pierwsza dekada po odzyskaniu niepodległości była okresem stałego borykania się z niedostatkiem. Gdy już wydawało się, że Białystok stabilizuje się to na wszystkich zwalił się światowy kryzys gospodarczy. To on skutecznie przeciął dyskusję o budowie tramwaju.
  W PRL-u o tramwajach mówiło się w Białymstoku jak o fantazji. I tak budując szeroką Aleję 1 Maja (Piłsudskiego), zamiast przygotować na niej torowiska snuto mrzonki o tunelu pod Lipową. Gdy modernizowano układ komunikacyjny Białegostoku w okresie tak zwanego białostockiego przyspieszenia, to też nie dostrzeżono szansy budowy tramwajowej trakcji.
  I dziś, gdy tramwaj w Europie przezywa swój renesans my nie podejmujemy żadnych działań, żeby wprowadzić go u siebie. Ciekawe czy kiedykolwiek doczekamy się tramwajowego Białegostoku. Może na 200 lecie Konki? Ale to dopiero w 2095 roku!

Andrzej Lechowski 

Wielki Gościniec Litewski – nowy szlak turystyczny wiedzie przez Podlasie

Wielki Gościniec Litewski – to nowy szlak turystyczny, który prowadzi z Warszawy przez historyczne Podlasie i Białoruś aż do Wilna. Czyli tereny, które należały do Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Szlak ten istniał od XI wieku, lecz największą rolę odgrywał w XV wieku, gdy Polska i Litwa miały unormowane stosunki w postaci unii obu państw. Wtedy na trasie tej przewożono towary na handel, podróżowali posłowie, a także przewożono pocztę.

 

Szlak zaczynał się na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, gdzie znajdowała się poczta. Następnie wiódł przez Liw, gdzie była granica pomiędzy Mazowszem a Wielkim Księstwem Litewskim. Kolejny punkt to Sokołów Podlaski, gdzie swoje majątki mieli Kiszkowie i Radziwiłłowie. W XVIII wieku powstały kolejne stacje, gdy funkcjonowała już regularna poczta królewska. Wówczas na znaczeniu zyskały stacje w Grannem na Bugu, Bielsku Podlaskim i Białymstoku, w którym zachwycano się Wersalem Podlaskim – rządzonym przez Jana Klemensa Branickiego.

 

Kolejne przystanki wiodły przez Wasilków z odnogą do Supraśla, Czarną Białostocką, Sokółkę i Kuźnicę. Później Grodno, Druskienniki, Troki i Wilno. Wielkie Gościniec Litewski stracił na znaczeniu, gdy pojawiła się na tej samej trasie kolej. Dziś szlak turystyczny ma się odrodzić. Ministerstwo Sportu i Turystyki chce go oznaczyć specjalnymi tabliczkami. Po drodze powinniśmy napotkać zabytki, które zachowały się, a pełniły rolę w obsłudze traktu.

Czas na finał konkursu na Najlepsze Miasto Województwa Podlaskiego 2018!

Suchowola, Rajgród, Goniądz, Tykocin czy Dąbrowa Białostocka? Jedno z tych miast zostanie ogłoszone przez nasz portal najlepszym miastem województwa podlaskiego. Następnie do miasta-zwycięzcy przyjedziemy, by zrealizować film promocyjny, którym mieszkańcy będą mogli się chwalić wszędzie gdzie tylko zechcą. Wyżej wymienione miasta podczas naszej zabawy zgromadziły najwięcej punktów. Czas na piąty etap. Będzie on polegać na serii głosowań, które wyłonią ostatecznego zwycięzcę. Każdy z każdym zmierzy się 2 razy, jak w ligowych meczach. Głosowania przeprowadzone zostaną do 31 maja.

 

Suchowola – Goniądz
Suchowola – Tykocin
Suchowola – Dąbrowa Białostocka
Suchowola – Rajgród

 

Rajgród – Goniądz
Rajgród – Tykocin
Rajgród – Dąbrowa Białostocka
Rajgród – Suchowola

 

Dąbrowa Białostocka – Goniądz
Dąbrowa Białostocka – Tykocin
Dąbrowa Białostocka – Suchowola
Dąbrowa Białostocka – Rajgród

 

Tykocin – Suchowola
Tykocin – Goniądz
TYkocin – Dabrowa Białostocka
Tykocin – Rajgród

 

Miasto, które we wszystkich meczach zdobędzie najwięcej facebookowych “lajków” wygrywa naszą zabawę. Pierwsze głosowanie już jutro!

Nasza Wędrowniczka

 

   Fontanna na rynku pojawiła się około 1892 r. Przez lata towarzyszyły jej wydarzenia dramatyczne, a czasem i komiczne. W maju 1936 r., przy fontannie rozegrała się scena, która dziś biłaby rekordy oglądalności na You Tubie. Od strony Lipowej, na Rynek wpadła taksówka nr 77 9974 prowadzona przez niejakiego Gogola. Zaś od kościoła pędziła dorożka nr 154 z Ickiem Robotnikiem na koźle.
  Nadzwyczaj ciepły początek maja obudził we mnie tęsknotę za wodą. Spotęgowała się ona na widok fontanny na Rynku Kościuszki. Niestety przeminęła ona jak w starym dowcipie z PRL-u, gdy sprawozdawca pierwszomajowego pochodu w Warszawie gromkim głosem wykrzykiwał – przeszły już Wola i Ochota. Na mnie zaś podziałała groźnie wyglądająca, urzędowa tablica przy fontannie: „Zakaz kąpieli w fontannie. Woda niezdatna do spożycia”. Po chwili refleksji uświadomiłem sobie, że postawienie tej, na pierwszy rzut oka, absurdalnej tablicy ma jednak swoje historyczne uzasadnienie.
  Ale po kolei. Białostocka fontanna, raczej niepozorna, doczekała się jednak stosunkowo bogatej literatury. Sam w Przewodniku Historycznym poświęciłem jej osobny rozdzialik. Pisał o niej też obecny miejski konserwator zabytków Dariusz Stankiewicz przytaczając bodaj najważniejszy powód dla którego Białystok posiadł fontannę. Otóż gdy 14 maja 1890 r. zasłużony dla miasta Franciszek Malinowski w imieniu Rady Miasta podpisał z Michałem Ałtuchowem kontrakt na budowę wodociągu, to zaznaczał, że „aby nie dać się zdystansować guberni [to znaczy stolicy guberni – Grodnu], umowa polecała wybudowanie dwu fontann, nie gorszych niż w mieście Grodnie”.
 
Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, które z miast wyszło obronną ręką z tego pojedynku. Trudno też powiedzieć, co stało się z tą drugą fontanną. Wiadomo jednak, że około 1892 r. na białostockim rynku pojawiła się fontanna. Musiała być traktowana prestiżowo skoro określano, że uruchamiana ma być, jak pisał D. Stankiewicz „po 2 godziny w dni świąteczne i na specjalne polecenie przewodniczącego Rady Miejskiej”. Prawdę powiedziawszy nie robiła jednak specjalnie wielkiego wrażenia.

W wydanym w 1897 roku albumie fotograficznym Józefa Sołowiejczyka – „Vidy goroda Bielostoka” widać ją na dwóch fotografiach, ale nie jest ich centralnym punktem. Bo i co było fotografować – betonową okrągłą nieckę z centralnie umieszczoną, sterczącą pionowo rurą? Tak, tak, bo dopiero około 1900 r. fontannę ozdobił charakterystyczny wodotrysk. Przedstawia on alegoryczną grupę trzech chłopców (młodzieńców), którzy symbolizują rolników, rybaków i muzyków. Jak te postaci mają się do Białegostoku – na to pytanie też trudno odpowiedzieć bez puszczania wodzy fantazji. Alegorię natomiast wypełniła sama historia fontanny. Można bowiem zaryzykować stwierdzenie, że każda z tych przedstawionych profesji ma w sobie zapisany ruch. No i sama fontanna przez to też stała się ruchliwa. Raz znajdowała się u wylotu ulicy Sienkiewicza (wówczas Mikołajewskiej). A to wylądowała później w krzakach przed ratuszem, aby ponownie przenieść się w pobliże swojej pierwotnej lokalizacji.

  Ale nie tylko na wędrowaniu zasadza się fenomen białostockiej fontanny. Towarzyszyły jej wydarzenia dramatyczne, a czasem i komiczne. Już w 1905 r., 22 czerwca, fontanna zaistniała w białostockich annałach. Pewnie usłyszano o niej aż w samym Petersburgu. Otóż tego dnia, około godziny 22 przy fontannie na rynku stała grupa policjantów. Byli już po służbie. Rozmawiali beztrosko nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół nich. To był niedopuszczalny błąd. Białystok bowiem był w tym czasie jednym z najniebezpieczniejszych miast, w którym zamachy anarchistów były na porządku dziennym. Nieuwagę policjantów wykorzystał zamachowiec rzucając między stojących mężczyzn bombę. Ciężko rannych zostało 4 policjantów.
  Ale dosyć tych okropności, bo jeszcze wystraszę nimi białostoczan, którzy zaczną unikać otoczenia fontanny. Tak więc dla odmiany nieco lżejsza historyjka. Rozpoczynała się niedziela 5 sierpnia 1934 r. Było dobrze po północy, gdy z restauracji Aquarium przy Rynku Kościuszki 6 wraz z towarzystwem wyszedł inżynier Kazimierz Riegert, dyrektor białostockiej elektrowni. Panowie podeszli do fontanny. W tym samym momencie od strony Suraskiej rozległy się nieartykułowane okrzyki.

Dżentelmeni odwrócili się w ich kierunku i ujrzeli jak przez rynek „pędzi ku fontannie jakaś młoda dziewoja, ścigana przez kilku wyrostków”. Gdy napastnicy zobaczyli grupkę mężczyzn wyraźnie im się przyglądających, natychmiast zaprzestali pościgu i znikli jak kamfora. Wówczas dziewczyna jednym ruchem zerwała z siebie sukienkę i naga zaczęła tańczyć wokół oniemiałych panów. „Bezceremonialnie demonstrowała swoje wdzięki, nucąc przy tem piosenkę, słów której w druku powtórzyć nie można”. Popląsawszy gołkiem, dziewczę zaśmiało się i pobiegło w ulicę Sienkiewicza. W następnych dniach gadka po mieście szła, „że pan dyrektor ze zdziwienia tak szeroko rozwarł gębę, że binokle spadły mu z nosa na chodnik i potłukły się”.
  Innym razem, w maju 1936 r., przy fontannie rozegrała się scena, która dziś biłaby rekordy oglądalności na You Tubie. Od strony Lipowej, na Rynek wpadła taksówka nr 77 9974 prowadzona przez niejakiego Gogola. Od kościoła pędziła dorożka nr 154 z Ickiem Robotnikiem na koźle. Wszystkiemu przyglądał się policjant stojący na „kamiennej balijce”, jak nazywali białostoczanie okrągłe podwyższenie, które znajdowało się u wylotu ulicy Sienkiewicza. Stróż prawa oniemiał. Co robić ? Wiać czy interweniować. Nim cokolwiek pomyślał, oba pojazdy zderzyły się. Huk był ponoć przeraźliwy. Z kół dorożki to nawet gumy poodpadały. Icek Robotnik, niczym ptak frunął nad Rynkiem i po chwili jęczał poobijany o bruk. Dorożkarska szkapa czując wreszcie wolność, wykorzystała ten moment i… wskoczyła do fontanny.
  Powojenne lata pisały dalszą historię fontanny. W 1957 r. w Gazecie Białostockiej pojawił się o niej wierszyk Stanisława Szydłowskiego.

„Trzy żałosne figury
Moczy i moczy woda.
Widać, że lubią się moczyć,
Więc mi ich wcale nie szkoda.
Że woda ku ziemi strzyka,
Nie ma się czego pysznić
Przepraszam, taka fontanna,
To nie fontanna, to prysznic.
Na Rynku wszyscy mieszkańcy
Muszą choć raz być na co dzień,
By spojrzeć na te figury,
Czy jeszcze moczą się w wodzie.
W niedzielę zaś obowiązkowo
Pędzę na Rynek Kościuszki
Posłuchać najświeższych nowin,
Popatrzeć na ładne nóżki.
A że jest na co popatrzeć
Pędzę na Rynek ochoczo.
A te figury w tej wodzie
Moczą się, moczą i moczą”.
 

   Jednak to moczenie się w wodzie nieobce było tylko żelaznym figurom. Oto historyjka, która nadaje, według mnie, historyczne uzasadnienie obecnie wystawionej tablicy zabraniającej kąpieli w fontannie. Czerwiec 1953 r. był upalny. Uwagę felietonisty GB przykuła więc fontanna. Pisał: „Poczciwa, stara białostocka fontanna w maleńki krąg dookoła siebie wysyła tysiące chłodnych kropelek. Kiedy się zbliżysz, oprzesz o zimną, kamienną balustradę i kapnie ci parę takich kropelek na twarz czy ręce, już jakoś lżej”. Ale tyle tej sielanki. Zbliżenie się do fontanny było problemem, jak to autor felietonu określił „równie ciężkim jak kupienie odzieży dla niemowląt”. Powodem było okupowanie fontanny przez łobuzów, a raczej przez brewerie jakie przy niej wyprawiali. „Pół nago, albo wręcz nago – stosują zabawy, które nie bardzo przystają nawet na plaży.
 
Nie wspominając już o nurkowaniu i wrzucaniu pustych butelek do basenu, trudno pominąć takie momenty, jak skakanie z wody wprost na przechodniów lub oblewanie ich wodą, co ze względu na upał nie jest wprawdzie przykre, jednak nabiera charakteru rzeczy bardzo nieprzyjemnej ze względu na ubranie”. Na tych nagusów wyskakujących znienacka z fontanny felietonista miał jedną radę – apel do Milicji Obywatelskiej, który sformułował refleksyjnie. „Towarzysze, weźcie za uszy tych <> i zabrońcie urządzania kąpieli w śródmieściu”.
 Kończył historiozoficznie – „Niech stara, dobra fontanna służy nadal swym tradycyjnym <> celom”. W 1994 r. fontanna została uszkodzona. Zdemontowany wodotrysk przewieziono do miejskiego magazynu przy ulicy Wiewiórczej. Tam leżał, aż w 1996 r. stwierdzono, że go w magazynie nie ma. Jak pisał D. Stankiewicz „ sprawców kradzieży nie ustalono i nie odzyskano skradzionych rzeźb”. Ale białostocki rynek bez fontanny już nie mógł funkcjonować – trzeba było wykonać kopię blisko stuletniej rzeźby.

Andrzej Lechowski

1926 r.Dziennik Białostocki

Białystok Fabryczny

Dziś nazwa tej stacji to archaizm. Ani dworca, ani fabryk, ani nawet pociągów. Historia zaczęła się w 1886 roku, kiedy to w ramach rozbudowy białostockiego węzła kolejowego uruchomiona została linia łącząca Białystok z Moskwą.

Trasa wiodła przez Baranowicze, Wołkowysk, a dalej przez Mińsk i Smoleńsk. Nazwano ją koleją poleską, a na budynku dworca umieszczono tablicę “Poleskij wakzał”. Linia ta miała znaczenie wybitnie strategiczne. Ruch pasażerski był na niej raczej nikły. W 1895 r. z usług kolei poleskiej na odcinku Białystok – Baranowicze skorzystało zaledwie 304 podróżnych. Jeszcze mniej wyjechało do Moskwy, bo zaledwie 192 osoby. Byli to najczęściej miejscowi przemysłowcy, urzędnicy i wojskowi. No właśnie – wojsko.

W 1884 r., a więc jeszcze przed uruchomieniem kolei poleskiej w bezpośrednim sąsiedztwie planowanego dworca wybudowano duże koszary. Przeznaczone były dla Kazańskiego Pułku Piechoty.Zlokalizowane były poza miastem. Na wytyczonej regularnej, prostokątnej parceli w ciągu kilkunastu lat wzniesiono ponad 60 rozmaitych budynków. Od strony obecnej ulicy Wasilkowskiej w ich kierunku prowadziła wytyczona specjalnie droga, która jeszcze w 1919 r. nie miała żadnej nazwy. Dopiero, bodaj w rocznicę powstania styczniowego w 1923 r., nazwano ją imieniem dyktatora powstania – Romualda Traugutta. Jedną z ostatnich budowli wzniesionych za “carskich czasów” w kazańskich koszarach była cerkiew Matki Bożej Kazańskiej.

Nie można oprzeć się wrażeniu, że właśnie koszary carskich piechurów zdecydowały o lokalizacji dworca kolei poleskiej. Budynek ten został wzniesiony właśnie w 1886 r..Stylistycznie nie różnił się od dworca w Białymstoku. Był jednak znacznie od niego mniejszy. Ciekawostką jest to, że w odróżnieniu od głównej stacji nie był zaznaczany na rosyjskich planach miasta wykonanych przed 1915 rokiem. Czyżby tajno-wojenna konspiracja? Jeśli tak, to nieskuteczna, bo w 1897 r. M. Miłakowski w swoim “Szkicu o Białymstoku” w końcowych uwagach pisał, że “w Białymstoku jest jeden centralny dworzec Sankt Petersburskiej kolei. Znajduje się on w samym mieście na Szosowej ulicy. Północno-Zachodni (towarowy) dworzec znajduje się niedaleko od Centralnego, a Poleski (towarowy) w przeciwległej stronie miasta, na końcu ulicy Wasilkowskiej, niedaleko koszar kazańskiego pułku”.

Wraz z budową stacji kolei poleskiej, wzdłuż torowiska, od strony ulicy Wasilkowskiej wybudowano kolonię drewnianych parterowych domów. Nie były to proste, typowe budynki. Zgodnie z ówczesną modą ich elewacje ozdobione były misternymi detalami. Wsporniki dachów, ozdobne naroża, okiennice i ganki nadawały tym budynkom reprezentacyjnego charakteru. Było nie było, mieszkała w nich elita, za którą uchodzili wówczas pracownicy kolei. W jednym z tych domów znajdowała się kolejowa szkoła.
Dworzec poleski to była najprawdziwsza, ruchliwa stacja, na której pracowała rzesza ludzi. Aż wierzyć się nie chce oceniając jej dzisiejszy stan, że 100 lat temu było tu rojno i gwarno. Naczelnikiem stacji był Konstanty Rozental. Jej rewizorem (jakby z Gogola) był Aleksander Pawłowski. Mieli aż czterech pomocników. Zatrudniano tam też oddzielnych kasjerów od odprawiania towarów i od ich przyjmowania. Byli również specjalnie przeszkoleni agenci od sprzedaży drobnicy, kontrolerzy załadunku, biuraliści, “kantorszczyki”. Samych telegrafistów było aż 7. Ba, było nawet dwóch felczerów, którzy dbali o zdrowie poleskich kolejarzy.

Po odzyskaniu niepodległości białostocki węzeł kolejowy stracił to znaczenie jakim obdarzyły go władze zaborcze. Przestał, z oczywistych względów, istnieć strategiczny kierunek na Moskwę. Dodatkowo zapaść białostockiego przemysłu spowodowała, że i towarów do przywiezienia i wywozu było znacznie mniej. Białystok podporządkowany wileńskiej dyrekcji kolei nie był już tak ważny. W związku z tym pod koniec 1930 r. nastąpiła istotna zmiana w organizacji miejscowych stacji. Znacznie ograniczone zostało miejsce przeładunków towarowych, które dotychczas usytuowane było nieopodal stacji głównej. Funkcje te przeniesione zostały na dworzec poleski przy Traugutta. Na skutek tego nastąpiła też zmiana nazw białostockich dworców.

Na Kolejowej był dumnie brzmiący “Białystok Centralny”. Na Traugutta po raz pierwszy pojawiła się tablica “Białystok Fabryczny”. Pomimo tej zmiany białostoczanie jeszcze długo używali starej nazwy – poleski. W uzasadnieniu tej decyzji pisano, że “pod względem dogodności i dłuższego czasu na ładowanie i wyładowanie towarów stacja Białystok Fabryczny więcej odpowiada interesom nadawców i odbiorców i na niej głównie koncentruje się ruch towarowy naszego miasta”.

Andrzej Lechowski

Studenci przejmują miasto! Najpierw Medykalia, potem Juwenalia

Zabawę czas zacząć! Ruszyły Medykalia, a zaraz po nich ruszają Juwenalia. Białystok zostaje opanowany przez studentów, którzy najbliższy czas będą się bawić w najlepsze. Inni też mogą się bawić, propozycji będzie co nie miara. Medykalia oficjalnie wystartowały dzisiaj z dziedzińca Pałacu Branickich – czyli z siedziby Uniwersytetu Medycznego. Start miał formę wyścigu po zdrowie – rowerami. A wieczorem na Zaherkach (teren między budynkami UMB, Plantami a Pałacem Branickich) będzie można posiedzieć przy kiełbaskach, karkówce i napojach.

 

Będą też koncerty. Posłuchać będziemy mogli Finest Spirits oraz Dispelled Reality. Nie zabraknie też zespołu Fiłoń. W Herkulesach tradycyjnie już “Fartuch Party”.
Start wieczornych imprez na dawnym “Wembley” i w pobliżu o godz. 19. Natomiast jutro na Plaży W Dojlidach odbędą się Regaty o Puchar Rektora. Medykalia potrwają do jutra do godz. 22.

 

Juwenalia ruszają 24 maja. Na terenie kampusu PB wystąpią Czwarta Fala Kabaret, Bracia Figo Fagot, Big Cyc, Mig. Dzień później koncert Kult, O.S.T.R oraz Cochise i Akcent. Ostatniego dnia Kękę, Bright Ophidia oraz Bajm.

 

Zapowiada się świetna zabawa!

U Pana Boga za piecem po 20 latach. Te miejsce wciąż jest magiczne [ZDJĘCIA]

20 lat temu na ekranach kin mogliśmy oglądać “U Pana Boga za piecem” w reżyserii Jacka Bromskiego. Film ten dziś już jest kultowy, tak jak i jego niektóre sceny. Sama historia filmowa też urzeka. Jednak, to za co kochamy pierwszą część trylogii, to za ukazaną magię Podlasia, która bije już od pierwszej sceny, gdy to ksiądz jedzie na rowerze po polu otoczonym unikalnymi, drewnianymi płotami. Dwie dekady później postanowiliśmy pojechać do Wierzchlesia, by znów zobaczyć kultowe miejsce. Musimy przyznać, że zostaliśmy oczarowani magią płotów. Gdybyśmy mieli rower, sami byśmy się przejechali tamtą drogą, by poczuć się jak w filmie.

 

Sami zobaczcie jak dzisiaj wygląda miejsce z pierwszej sceny filmu “U Pana Boga za piecem”

 

 

A tą drogą pod górę wjeżdżał Krzysztof Dzierma odgrywający rolę księdza. Niestety po prawej stronie został już tylko fragment płotu…

 

Modlitwę łączyli z wysiłkiem, wycieczka rowerowa

Piękna pogoda! Zobacz, gdzie jechać na rower w okolicę

W najbliższym czasie czekają nas upały. Warto ten czas wykorzystać, bo jak wiadomo pogoda zmienna jest i może to się wkrótce zmienić. Szczególnie, że w połowie maja jest tak zwana “zimna Zośka”. Zanim do niej dojdzie warto jeszcze gdzieś pojechać rowerem w wolnej chwili, choćby po pracy albo w weekend. Jednym z takich miejsc może być zwiedzanie najbliższych okolic. Atrakcji pod Białymstokiem nie brakuje, aczkolwiek te najbliższe są w trakcie remontów. Do najbliżej położonego Supraśla nie dojedziemy zbyt łatwo, gdyż droga jest zamknięta, zaś w samym Wasilkowie przy głównej drodze, w samym centrum trwa remont i też trzeba jechać objazdem. Podobnie jest także w Choroszczy – gdzie trwa rewitalizacja centrum. Dlatego jeżeli wybieraliśmy się w te miejsca rowerem – to lepiej wybrać inne miasteczka.

 

Całkiem przyjemnie jest za to w Jurowcach – gdzie możemy posiedzieć nad wodą i łatwo dojechać. Podobnie możemy ruszyć na białostockie Dojlidy. By tam odpocząć na plaży lub posiedzieć na wyspie. Dla tych, co chcą przejechać więcej kilometrów polecamy wypad nad zerwany most w Kruszewie, by podziwiać rozlewiska Narwi. Tak samo ciekawie będzie w Tykocinie, gdzie można posiedzieć w pobliżu tej samej rzeki – lub jeszcze bliżej Białegostoku – w Dobrzyniewie Fabrycznym – nad zaporą wodną (tam płynie Supraśl).

 

Jak widać możliwości jest wiele. Lepiej korzystać z nich, bo w naszym kraju mamy taki klimaty, że lato może zostać niezauważone – tak jak w zeszłym roku. Dlatego korzystajmy póki jest słońce!

Idiotyczna inwestycja trwa. Zamykają drogę na 5 dni

Od środy (9.05) do poniedziałku nie będzie możliwe dojechanie z Białegostoku do Supraśla. Jedyna droga prowadzić będzie przez Wasilków tuż przy samym rezerwacie przyrody. Wszystko przez najbardziej idiotyczną decyzję Podlaskiego Zarządu Dróg Wojewódzkich w Białymstoku. Droga do Supraśla z Białegostoku jest właśnie remontowana. Można by było przyklasnąć tej decyzji, gdyby nie sposób wykonania. Otóż nie jest to jakoś wyjątkowo ruchliwa droga – bo korki tworzą się tam co najwyżej w weekendy, gdy nadmiar turystów chce wjechać z Białegostoku lub wrócić z Supraśla. 

 

Tymczasem inwestor (Podlaski Zarząd Dróg Wojewódzkich) postanowił wydać swoich pieniędzy jak najmniej kosztem przyrody i krajobrazu. Wszystko po to by zawyżyć wartość projektu dofinansowania unijnego (i dzięki temu je otrzymać). W efekcie dostaniemy bardzo szeroką drogę w środku Puszczy Knyszyńskiej, ale jakby tego było mało budowana jest wielka estakada, która w tym miejscu wygląda komicznie. Gigantyczne, betonowe kloce, a na nich droga. Wszystko na poziomie czubków drzew. Często w takich sytuacjach mówi się, że sam Bareja by tego nie wymyślił. 

 

Kto normalny stawia wielkie betonowe kloce w środku Puszczy? Na dodatek w miejscu, gdzie ruch nie jest zbyt wielki i odnowiona nawierzchnia by w zupełności wystarczyła. Żeby estakadę można było zbudować w całości trzeba więc zamknąć drogę całkowicie na 5 dni, a że innej nie ma? Że trzeba będzie jechać z Białegostoku albo przez Sokółkę (zamiast 10 km robiąc 100 km) albo przez leśną drogę (nie możemy się doczekać aż spadnie duży deszcz) Ale kogo to interesuje? Na pewno nie urzędników. Najważniejszy jest przecież fakt, że dostali dofinansowanie, więc muszą wydać unijne pieniądze. Bo jak Unia daje, to trzeba brać, nieważne że nasze dzieło jest idiotyczne, a my ośmieszyliśmy sami siebie. Trzeba brać!

 

P.S inwestycja ma kosztować 120 mln zł (z kasy unijnej dostaniemy 100 mln zł). Cieszycie się?

Szwagier dla szwagra na fujarce zagra

 

   Jankiel Rozengarten, jego szwagier i sąsiad z ul. Orlańskiej  Szmul Gorfinkiel, znany powszechnie w Chanajkach jako Kokoszkie, nie próżnował. Zajmował się tym, co od młodych lat najlepiej mu wychodziło, czyli włamaniami mieszkaniowymi.
  Na początek przypomnijmy taką oto notatkę, którą w 1922 r. zamieścił Dziennik Białostocki: „W nocy z 8 na 9 czerwca nieznani sprawcy przedostali się do mieszkania Mikołaja Dejny na ul. Kaczej 3 i za pomocą podrobionego klucza skradli 22 dolary i 50 tysięcy marek.
  Policja ustaliła, że sprawcą kradzieży jest Szmul Gorfinkiel, którego aresztowano. W drodze do komisariatu Gorfinkiel próbował zbiec. Policjanci oddali za uciekinierem parę strzałów. Jeden z nich był celny. Ranny Gorfinkiel odtransportowany został do szpitala miejskiego”. Pomimo bolesnego postrzału, a później rocznej odsiadki, klawisznik z Orlańskiej nie zamierzał porzucać swojego procederu.
  Podobnie jak szwagier Jankieczkie, Kokoszkie szczególnie pracowicie spędził lato 1926 r. Jako doświadczony złodziej wiedział dobrze, że o tej porze jest w mieście dużo mieszkań, których właściciele bawią na podbiałostockich letniskach, albo i dalej. Pewnej nocy postanowił zwizytować mieszkanie Gitli  Lewinson, znajdujące się na parterze domu przy ul. Odeskiej.
  Wśród chanajkowskiej ferajny krążyły słuchy, że Gitla otrzymuje wcale pokaźne sumy od rodziny z Ameryki. Ponieważ bawiła właśnie z córką w popularnych Druskiennikach, gdzie kurował się zwykle sam marszałek Józef Piłsudski, można było przekonać się jak jest naprawdę. Prosta droga do pomieszczeń zajmowanych przez Lewinsonową prowadziła przez okno. Gorfinkiel, pracujący jak zwykle ze swoim kompanem od wódki, kart i skoków, Noske Penerem, zlikwidowali najpierw solidne okiennice, wzmocnione żelazną sztabą, wycięli po cichu otwór w szybie i już byli w środku.
  Jak zeznała później poszkodowana letniczka, zawiadomiona telegraficznie o włamaniu, złodzieje wynieśli futro karakułowe, palto z ciepłym kołnierzem oraz garść złotej i srebrnej biżuterii. Wszystkiego łącznie na sumę 3259 zł. Nawet bez spodziewanych dolarów był to wcale pokaźny kusz (złodziejski łup).
  Dwa tygodnie później, kiedy o kradzieży na Odeskiej przestano już mówić na chanajkowskich uliczkach i podwórkach, pewien wywiadowca z Ekspozytury Urzędu Śledczego dostrzegł na ul. Sosnowej znanego sobie z kartotek policyjnych,
a poszukiwanego za jakieś sprawki opryszka. Był to oczywiście Szmul Gorfinkiel. Wracał on właśnie do domu od pasera Mowszowskiego i spotkanie z przedstawicielem władzy wcale mu nie odpowiadało. Spróbował uciekać. Wywiadowca był jednak szybszy, dopędził zbiega i zatrzymał.
  Podczas rewizji w siedzibie EUS na ul. Warszawskiej policjanci znaleźli przy Gorfinkielu złoty zegarek i złoty pierścionek z brylantami. Złodziej został osadzony w areszcie. Po opublikowaniu w prasie komunikatu o odzyskanych przedmiotach, do kancelarii EUS zgłaszali się wszyscy ci, którym ostatnio zginęły jakieś cenności.
  Przyszła również Gitla Lewinson. Ku wielkiej uciesze rozpoznała swój pierścionek. Kokoszkie stanął przed sądem i zainkasował swój kolejny wyrok.
  W 1927 r. widzimy Szmula Gorfinkiela znowu jednak na wolności. Tym razem wystąpił ze swoim repertuarem na prowincji, a dokładnie w miasteczku Boćki. Tam również wykorzystując okno, odwiedził mieszkanie pp. Goldwasserów i nie zakłócając im snu, wyszedł z niego ze znaczną sumą dolarów i garścią złota.
  Kilka miesięcy później policjanci w kolejnej gonitwie dopadli niepoprawnego złodzieja, zrewidowali i oczywiście zabrali do aresztu.

Włodzimierz Jarmolik

Las Pietrasze. Skrywa wiele tajemnic, rozgrywało się tu wiele historii

Las Pietrasze kryje bardzo wiele tajemnic. Na jego terenach w historii rozgrywało się bardzo wiele wydarzeń. Fruwały sterowce, miały miejsce zbiorowe egzekucje, znajdowała się tam stara wojskowa strzelnica, a przechadzając się ścieżkami natrafimy na doły, rowy, nasypy czy wykopy. Przez Pietrasze prowadzi także pieszy szlak turystyczny. W lesie znajduje się także najwyższy punkt w mieście – tak zwana “górka miłości”. Kiedyś znajdowała się także inna górka, z której mogliśmy podziwiać z oddali Wasilków. Ta została jednak rozkopana, gdyż trwa tam zabudowa mieszkaniowa.

 

W 1898 odbywały się tam manewry wojskowe, mieszkańcy Getta Białostockiego uciekali do tego lasu, ale też ginęli tam, zaś w czasach komunizmu UB-ecy wywozili tam ofiary represji, gdzie mordowano je bez wyroków. Dziś można natrafić po tych wydarzeniach miejsca pamięci. Bardzo ciekawie jednak wyglada Las Pietrasze po prześwietleniu lidarem (narzędzie
podobne do georadaru).

 

Zaznaczone elementy znajdują się pod ziemią. Oznacza to, że w tych miejscach tereny są nienaturalnie odkształcone. Co robili ludzie, gdy Las Pietrasze był jeszcze bardzo młody i słabo zarośnięty? Mogą to być dawne miejsca walk lub miejsca, gdzie masowo chowano ludzi. Mogą być tam też ślady dawnych osad? Żeby to wyjaśnić potrzebne byłoby rozkopanie tych miejsc i stworzenie stanowisk archeologicznych. Miejmy nadzieję, że kiedyś tak się stanie. Zaś teraz pozostają nam tylko domysły.

 

fot. Geoportal

Bandzior Jankieczkie

   W lutym 1926 r. Dziennik Białostocki zamieścił na swoich łamach krótką notatkę: „Fałszywe 20-złotówki pojawiły się w Białymstoku. Mimo energicznych działań organów policyjnych nie wykryto dotychczas sprawców fałszowania banknotów. Radzimy dokładnie oglądać”. Tylko tyle. Niedługo potem wykluła się jednak z tej niepozornej informacji całkiem interesująca historia z Jankielem Rozengartenem, wspomnianym już w tej rubryce gangsterem chanajkowskim w roli
głównej.
  Na początku lipca 1926 r. Rozengarten, znany w pół- światku kryminalnym miasta pod przezwiskiem Jankieczkie
wszedł w posiadanie pliku fał- szywych 20-złotówek. Trudno byłoby pytać wytrawnego pasera skąd je wytrzasnął. Może
przegrał je w karty w jego nielegalnym kompleksie rozrwkowo-hazardowym któryś z klientów? A może odkupił jeza bezcen od fałszerzy likwidujących swój interes pod naciskiempolicji? W każdym razie trzeba było zamienić lipne pieniądze na prawdziwe.
  Jankieczkie miał na to swoje sposoby. Tym razem postanowił użyć… konia. Mechanizm operacji był prosty. Na jarmarku odbywającym się co i rusz w którymś z miasteczek województwa białostockiego trzeba było kupić od chłopa konia i zapłacić fałszywymi banknotami. Następnie znaleźć szybko chętnego, który odkupiłby dorodną klacz czy ogiera, za nieco mniejsze pieniądze, lecz za to autentyczne. Sztuczkę można było powtarzać wielokrotnie. Należało tylko uważać z wyborem
miejsca zakupu i zbycie zwierzęcia. Na szczęście jarmarków było mnóstwo.
  W lutym 1927 r. Jankiel Rozengarten wybrał się na świą teczną, handlową niedzielę w miejscowości Piaski, w powiecie wołkowyskim. Tam upatrzył konia, a raczej jego właściciela, Bronisława Bachura z Mostów. Po obowiązkowym targu o cenę stanęło na 240 złotych. Rozen – garten zaproponował wręczenie gotówki w jednej z bocznych uliczek. Chociaż Bachur wyglądał ofermowato, dostrzegł jednak, że żydowski kupiec wciska mu do garści podejrzanie nowiutkie 20-złotówki.    Zauważył też, że tamten ma ich znacznie więcej. Obudziło to jego zaniepokojenie. Kto z taką masą forsy kręci się po biednym miasteczku, nawet w jarmarczny dzień. Podniósł alarm. Jankieczkie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Nie zdążył się wycofać, jak został przytrzymany za ręce przez tęgich parobczaków.
  Niebawem zjawił się policjant i zagarnął Rozen – gartena na posterunek. Epilog niefortunnej wyprawy chanajkowskiego bandziora na prowincję miał miejsce pół roku później w Wołkowysku. Odbyła się tam sesja wyjazdowa wydziału karnego Sądu Okręgowego z Grodna. Rozengarten do końca nie przyznawał się do podrabiania i rozprowadzania fałszywych banknotów. Twierdził z uporem, że trefne pieniądze otrzymał za konia, którego sprzedał wcześniej na tym samym jarmarku w Piaskach. Niestety, strażnicy w areszcie przejęli dwa grypsy Jankieczkie ze wskazówkami dla żony Racheli.
  Miała ona wyszukać dobrze prezentujących się świadków, którzy potwierdziliby jego słowa. Owe, nieporadnie sklecone zdania stały się ważnym dowodem przeciwko niewinności Rozengartena. Duże znaczenie miała także jego dotychczasowa kartoteka przestępcy, wypełniona kradzieżami, oszustwami, paserką i sutenerstwem.
  Ostatecznie sąd wlepił gangsterowi z Chanajek 4 lata ciężkiego więzienia. W tym samym czasie Sąd Okręgowy w Białymstoku także nie próżnował. Na jego wokandzie znalazł się sprawa grupki cwaniaków oskarżonych z art. 430 o puszczanie w obieg fałszywych dolarów. Byli to m.in. Boruch Lichcer, Judel Lis, Jochel Jenielew i Berek Lew. Ten ostatni znał się wyśmienicie z Jankielem Rozengartenem, gdyż całymi dniami przesiadywał w jego szulerni przy Orlańskiej. Lew, zwany przez chłopaków z ferajny „Kozą”, także z woli są- du trafił na 4 lata do „kozy”.

Włodzimierz Jarmolik

Białystok może zostać półmilionową metropolią? Da się to zrobić!

O całe 1026 mieszkańców więcej ma Białystok niż Katowice. Według najnowszych danych statystycznych stolica województwa podlaskiego stała się jednym z dziesięciu największych miast w Polsce. Co prawda nie sprawi to, że w końcu zaczną nas pokazywać na mapach pogody albo że masowo zjadą się do nas inwestorzy, którzy na rozwój miasta wyłożą gigantyczne pieniądze, ale udział w każdym rankingu zobowiązuje. Na przykład do zadania sobie pytania czy mamy szansę być na przykład półmilionową metropolią? I tak i nie. W mieście rządzi ten sam prezydent od 12 lat. Czy jeżeli będzie rządzić dalej, to czy w Białymstoku zacznie przybywać mieszkańców? Raczej nie. Szczególnie, że za kadencji Tadeusza Truskolaskiego kilka wsi chciało przyłączyć się do Białegostoku. Ten jednak odmówił, a cała sprawa ostatecznie upadła.

 

Białystok może jednak się powiększyć i nie chodzi o sztuczne wcielanie małych miejscowości. Jest to cała machina, która uruchomiona sprawi, że Białystok będzie gdzieś pomiędzy Wrocławiem, Poznaniem i Gdańskiem. Zacznijmy od podstaw – Poznań i Gdańsk pod względem powierzchni są 2,5 raza większe od Białegostoku, Wrocław zaś 3 razy większy. Dlatego też jeżeli chcemy być metropolią musimy “zwiększyć masę”, a także zyskać wiele terenów inwestycyjnych. Tutaj od razu pojawia się drugi problem. Musimy stworzyć odpowiednie warunki do inwestowania. Przede wszystkim – na Krywlanach oprócz krótkiego pasa startowego, powinniśmy zadbać też rozbudowę pasa, dobudowanie terminala pasażerskiego – ale przede wszystkim o rozbudowę cargo. Białystok może być wschodnim centrum logistycznym. Mamy dobre połączenia z krajami bałtyckimi, Białorusią, a gdybyśmy zadbali o drogi w regionie to i z Ukrainą oraz Obwodem Kaliningradzkim. Kolejną inwestycją jakiej nam brakuje to cargo kolejowe. Mamy infrastrukturę, mamy nieużywany dworzec fabryczny, dlatego też pociągi mogłyby tu przywozić kontenery prosto z portu w Gdyni. Dlaczego tego nie robią? Bo nikomu na tym nie zależy.

 

Białystok w swojej historii swego czasu sprawił, że kupcy z Łodzi przeprowadzili się do Białegostoku. Wszystko dlatego, że byliśmy miastem na granicy dwóch krajów. Dzisiaj również pod tym względem Białystok korzysta na swoim położeniu względem granicy. Problem w tym, że politycy obłożyli podatkami wszystkich tak mocno, że tylko wielkie zagraniczne koncerny zarabiają na przyjezdnych. Na bazarze na Kawaleryjskiej też można zarobić, ale oprócz normalnych podatków, handlujący muszą płacić wysoką opłatę targową oraz czynsz za zajmowane miejsce, które nie oszukujmy się – odbiega od standardów XXI wieku. Oczywiście mogliby zainwestować w coś lepszego. Ale za co? Skoro ciągle ledwo zawiązują koniec z końcem. Biedny konkurując z bogatym nie ma żadnych szans. Dlatego urzędnicy powinni zrobić wszystko aby białostoczanie się wzbogacili. Rosnąca fala “wzbogacających się” przyniosłaby falę nowych mieszkańców, którzy też chcieliby się wzbogacić.

 

Dlatego też jeżeli chcemy się w przyszłości mierzyć z Poznaniem, Wrocławiem czy Gdańskiem – musimy postawić na te 3 czynniki: powiększenie miasta, kluczowe inwestycje, umożliwienie wzbogacenia się obywateli. Bez tego będziemy mogli co najwyżej walczyć z Katowicami, by szczęśliwie zdobytego 10 miejsca nie stracić. Nie oszukujmy się też, że da się to zrobić natychmiast. Białystok może dogonić powyższe miasta w ciągu kolejnych 12 lat. O ile znajdzie się u władzy ktoś, komu będzie na tym zależało.

 

Oto liczba mieszkańców w największych miastach Polski:

 

1. Warszawa – 1 764 615
2. Kraków – 767 348
3. Łódź – 690 422
4. Wrocław – 638 586
5. Poznań – 538 633
6. Gdańsk – 464 254
7. Szczecin – 403 833
8. Bydgoszcz – 352 313
9. Lublin – 339 850
10. Białystok – 297 288
11. Katowice – 296 262

Powojenny Białystok

 

   Pod koniec czerwca 1944 r. na północnym odcinku frontu wschodniego zaczęła się ofensywa wojsk sowieckich pod kryptonimem „Bagration”. W jej wyniku Armia Czerwona rozbiła wojska niemieckiej Armii Środek, zmuszając ją do odwrotu.
  W połowie lipca 1944 r. Rosjanie dotarli do wschodnich granic przedwojennego województwa białostockiego. Już 19 lipca przystąpili oni do kolejnego natarcia celem zajęcia Białostocczyzny. Dowództwo niemieckie nie zamierzało bronić Białegostoku. Po tygodniu żołnierze Armii Czerwonej bez większych problemów wkroczyli (doszło do kilku potyczek) do Białegostoku.
  Białystok był zrujnowany. Wycofujące się oddziały wojskach niemieckich od 23 lipca 1944 r. przeprowadzały systematyczne podpalanie i wysadzanie budynków mieszkalnych, fabryk, budynków samorządowych, magazynów.
  W wyniku tych działań zostały zniszczone: Dworzec Główny, Pałac Branickich, Seminarium Nauczycielskie, koszary 42 pułku piechoty, ulice Piłsudskiego, Sienkiewicza, Kilińskiego, Warszawska, Kupiecka, Zamenhofa, Równoległa, Rynek Kościuszki, fabryka tytoniu, fabryka Bekiera, fabryka wyrobów drzewnych, fabryki włókiennicze przy ul. Sosnowej i Mickiewicza. Niemcy zdemontowali i wywieźli niemal wszystkie zakłady przemysłowe.
  Centrum miasta było zburzone w około 80 procentach i praktycznie przestało istnieć. W kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (fara) i w starym kościele wypadły tylko szyby z okien. Także kościół św. Rocha i cerkiew św. Mikołaja szczęśliwie przetrwały apokalipsę i górowały ponad centrum Białegostoku.

Przy Rynku Kościuszki nie było też ratusza, który władze sowieckie zburzyły w 1940 r. Uwagę zwracała leżąca na ziemi pogięta kopuła wielkiej synagogi. Zniknęła dzielnica żydowska Chanajki, Schulhof (dzielnica żydowska położona pomiędzy ul. Legionową i Suraską). Zabudowania getta zostały spalone w czasie jego likwidacji w 1943 roku. Miasto niszczyły także sowieckie bombowce.
  Maria Kolendo (w czasie okupacji niemieckiej organizatorka tajnego nauczania w Białymstoku) w swoim pamiętniku przechowywanym w zasobie Archiwum Państwowego w Białymstoku zapisała: „sobota 22 lipca 1944 r. : Przeżyliśmy z piątku na sobotę, a więc dzisiejszej nocy jeden z najstraszniejszych nalotów na Białystok, wynikiem którego jest pożar dzielnicy Złotej, róg Sienkiewicza oraz ulicy Lipowej. Z kierunków detonacji i pożarów wnioskujemy, że rozwalone są wszystkie szkolne budynki, urzędy, historyczny pałac Branickich, wszystkie obiekty kolejowe, fabryki w całym mieście płoną. Jednym słowem Białystok w gruzach. Okropne czasy przeżywamy: dręczy nas jeden wróg na ziemi (Niemcy), podpala miasto, rozsadza największe i najlepsze budynki publiczne i prywatne, płoną łuny pożarne przez noc całą, a jednocześnie drugi wróg zagraża nam z powietrza (lotnictwo sowieckie). Łuny krwawe otaczają całe miasto, systematycznie podpalane”
  W sierpniu 1944 r. władzę w Białymstoku przejęli przedstawiciele Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, który miał poparcie Józefa Stalina. Utworzona została Miejska Rada Narodowa i Urząd Miejski w Białymstoku.
  W sierpniu 1945 r. Andrzej Krzewniak pełniący obowiązki prezydenta Białegostoku ogłosił rejestrację szkód wojennych. Obejmowały one utratę życia przez członków rodziny, zdrowia, zdolności do pracy, szkody w nieruchomościach, ruchomościach, inwentarzy, utratę przedsiębiorstw, czy firm, oraz straty w wolnych zawodach. Mieszkańcy Białegostoku złożyli kilka tysięcy kwestionariuszy imiennych rejestrujących szkody wojenne. Władze sporządziły także rejestr zniszczeń wojennych w budynkach gospodarczych, przemysłowych i użyteczności publicznej położonych w granicach administracyjnych Białegostoku, a także drogach i obiektach drogowych przy poszczególnych ulicach miasta. Spisy start pokazują ogrom nieszczęścia mieszkańców Białegostoku i strat, jakie ponieśli w czasie działań wojennych. W zasadzie ocalały tylko obrzeża Białegostoku.
 

Kwestionariusze zgrupowane są zespole archiwalnym Zarząd Miejski w Białymstoku 1944-1950. Archiwum Państwowe w Białymstoku planuje w bieżącym roku zindeksować kwestionariusze dotyczące strat i zamieścić je w internecie, tak aby były dostępne dla wszystkich zainteresowanych. Poniżej przytaczam kilka przykładowych dokumentów:
  Spisy imienne osób, które złożyły kwestionariusze dotyczące rejestracji szkód wojennych:
  1. Oświadczenie księdza Adama Abramowicza – proboszcza parafii św. Rocha: w lipcu 1944 r. podminowano most kolejowy przy ul. Dąbrowskiego i tor kolejowy. W kościele św. Rocha zniszczone zostały szyby, kopuła, wieża. Szyby – 12000 zł, kopuła – 14000 zł, wieża – 19500 zł, łączna kwota strat – 45500 zł.
  2. Dyrekcja Prywatnego Koedukacyjnego Gimnazjum Kupieckiego Polskiego Towarzystwa Krzewienia Wiedzy Handlowej i Ekonomicznej Białystok, ul. Fabryczna1: w lipcu 1944 r., świadome niszczenie mienia przez władze wojskowe niemieckie. Zniszczenie budynku 100%, niewypłacenie poborów, zniszczenie biblioteki 5000 tomów i wyposażenia szkoły. Pełen wykaz szczegółowy utraconych sprzętów szkolnych sporządzony został przez dyrektora Kazimierza Sawickiego.
  3. Oświadczenie Józefa Guszkiewicza, dziekana prawosławnego w Białymstoku: zniszczone mienie parafii prawosławnej w lipcu 1944 r. w Białymstoku, zniszczenie domu czynszowego (4 mieszkania, 12 izb w 90%), zniszczenie zabudowań gospodarczych. Łączna wartość szkód 33570.
  4. Oświadczenie Ety Buszkaniec: Odlewnia Żelaza i Fabryka Maszyn Jowiela Gotliba, ul. Łąkowa 3, demontaż wywiezienie wyposażenie przez Niemców, zburzenie budynków.
 

   5. Oświadczenie Heleny Malinowskiej: aresztowanie przez Niemców 17 września 1943 r. i pobyt w więzieniu jako zakładniczki, męża Mikołaja Malinowskiego, syna Eugeniusza Malinowskiego, utrata ruchomości w tym radio, wysiedlenie z domu czynszowego.
  6. Oświadczenie Księdza Arcybiskupa Romualda Jałbrzykowskiego – Metropolity Wileńskiego: utrata ruchomości (w tym 80 ksiąg), utrata dzierżawy z majątków Krzyżaki i Ponary, utrata domu, pobyt w więzieniu w Mariampolu na Litwie 31 miesięcy.

Marek Kietliński, Archiwum Państwowe

Esperantyści z całego świata

 

Esperantyści na podwórzu przy domu Ludwika Zamenhofa w 1927 r. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego

   Przed ponad stu laty zmarł znamienity białostoczanin Ludwik Zamenhof, twórca esperanta. Już za jego życia miłośnicy owego uniwersalnego języka odbywali regularne, międzynarodowe zjazdy. Latem 1927 r. XIX kongres miał miejsce w Gdańsku. Stąd wielu esperantystów udało się do Białegostoku, ażeby odwiedzić miasto Zamenhofa i wziąć udział w poświęconych mistrzowi uroczystościach.
  Zjazd gdański rozpoczął się pod koniec lipca. Wśród blisko 900 gości z całego świata wzięli w nim także udział reprezentanci białostockiego Towarzystwa Esperantystów – prezes Jakub Szapiro i sekretarz Filip Kuriański. Bardzo mocno agitowali za uzupełnieniem zjazdu o pobyt w Białymstoku. Minęła wszak 10 rocznica śmierci Zamenhofa, przygotowano specjalną tablicę pamiątkową z czarnego granitu według projektu malarza Kryckiego, która miała być umieszczona na jego domu rodzinnym. Chętnych do wizyty w mieście nad Białą było wielu. Organizatorzy zjazdu w Gdańsku uruchomili specjalny punkt informacyjny. Prezes Szapiro dawał wywiady w miejscowym radiu.
  7 sierpnia, w niedzielne popołudnie, na dworzec białostocki wtoczył się pociąg z Warszawy. Na przyjeżdżających esperantystów czekała na peronie licznie zgromadzona publiczność z przedstawicielami władz miasta. Najpierw orkiestra pułku strzelców konnych wykonała hymn „Esperanto”, później były oczywiście wzniosłe przemówienia. „Bonvenon, karaj gastoj!” (Witajcie mili goście!) Tak się zaczynały. Mowę trzymał m.in. reprezentujący wojewodę Rembowskiego dr Wittek. Głos zabrał także komendant policji Skalski. Niebawem goście i gospodarze ruszyli z dworca w kierunku centrum, gdzie na ul. Zamenhofa przygotowana była pierwsza z oficjalnych uroczystości – odsłonięcie tablicy pamiątkowej. O godz. 14 dokonał tego wojewoda Marian Rembowski w obecności kilku tysięcy widzów. Wygłoszono kolejne przemowy. Najpierw oczywiście mówił wojewoda, później głos zabierali prezydent Bolesław Szymański i Abram Tytkin, prezes białostockiej gminy żydowskiej. W imieniu gości dziękował prof. Otto Bujwid z Krakowa. Następnie przybyłym esperantystom zafundowano obiad w reprezentacyjnym Ritzu, a po nim klasycznie przy takich wizytach, nastąpiło oglądanie miejscowych zabytków. I to wcale nie było wszystko, co organizatorzy zaplanowali na ten dzień.
  O godz. 18 do akcji wkroczył ponownie wojewoda Rembowski, zapraszając gości na raut w salach pałacu Branickich. Była to jednak raczej akademia niż biesiada. Grano i śpiewano hymn esperantystów, nie zabrakło też chętnych do wygłaszania okazjonalnych przemówień. Jako jeden z pierwszych głos zabrał, czujący się właściwym gospodarzem, prezes Szapiro. Później wypowiadali się w języku rodzimym lub w esperanto przedstawiciele różnych narodowości. A było ich obecnych wielu. Z Australii, Anglii, Estonii, Finlandii, Francji, Japonii, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Szwajcarii, no i oczywiście z całej Polski. Na późny wieczór gospodarze także zadbali o atrakcje dla swoich gości. Ich miejscem stał się park w Zwierzyńcu. Najpierw odbyła się wspólna kolacja, a o godz. 20 rozpoczęła się zabawa taneczna. Obowiązywały stroje narodowe. Owe radosne, „internacjonalistyczne” pląsania przeciągnęły się do późnej nocy. Ich uczestnicy mieli prawo być na następny dzień nieco zmęczeni. Gospodarze jednak nadal nie ustępowali w swojej gościnności. 8 sierpnia zorganizowali jeszcze przy pomocy członków miejscowego oddziału PTK wycieczkę do Białowieży. Jak później zapewniali uczestnicy, udała się ona nadzwyczajnie. No cóż, nie każdy widział przecież na własne oczy żywe żubry!

Włodzimierz Jarmolik