Sprzedawali klejnoty za bezcen. Oszukali setki ludzi.

W latach 20. Białostoccy oszuści do swego kanciarskiego repertuaru dorzucili coś nowego. Chodzi tu o sprzedaż domniemanych brylantów z carskiej korony. Ofiary procederu należy liczyć w setkach. Najczęściej byli to wieśniacy, którzy na chwilę przyjechali do miasta. Wracali zwykle w dobrych humorach, sądząc że zrobili interes życia, kupując cenne klejnoty.

 

W rzeczywistości oszuści wciskali szkło i tomblak. Nie jeden z nich posiadał umiejętności aktorskie. Zwykle sprzedawali bajeczkę o konieczności wyjeździe do Warszawy. Łamiącym się głosem opowiadali kupcom o chorych i głodnych dzieciach. Pieniądze na bilet do lepszego świata mogli zaś zdobyć pozbywając się za odpowiednią kwotę rodzinnych pamiątek.

 

Historie były tak poruszające, że chwytały za serce, głównie panie. Czar prysł, gdy klejnoty zanoszono do jubilera. Kosztowności, za które zapłacono kilkadzieścia złotych były warte dosłownie grosze. Chociaż zgłoszenie sprawy do Urzędu Śledczego zakończyło przygodę kilku kanciarzy, to pieniędzy zwykle nie udawało się odzyskać.