Warszawscy złodzieje plądrowali Białystok

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Białostoccy policjanci z 5-go komisariatu nie mogli się nudzić. Do miasta pociągiem z Warszawy przyjeżdżali złodzieje, przemytnicy czy uciekinierzy z wojska. Funkcjonariusze musieli więc mieć czujne oko.

 

Przepełnione wagony stanowiły istny raj dla złodziejaszków. Kieszenie, torebki, walizki – opróżniali wszystko co się dało. Podróżni najczęściej po wyjściu z pociągu dowiadywali się o swej stracie. Część przestępców wysiadała na wcześniejszych stacjach w Szepietowie i Łapach, będąc już zadowolonych z łupów. Ci bardziej zuchwali wjeżdżali do Białegostoku. Chęć pomnożenie bogactwa była silniejsza od strachu przed złapaniem. Nie na każdego jednak czekał happy end. Latem 1934 r. nakryto na gorącym uczynku  stołeczny kieszonkowiec, nijaki Izrael Feld.

 

Na początku lat 20. Białystok odwiedzali spece od kas pancernych. O ich wyczynach rozpisywała się lokalna prasa. Ich ofiarą padło m.in. Towarzystwo Pożyczkowo-Oszczędnościowe zlokalizowane wówczas na ul. Kilińskiego 29. Kilka lat później okradziono również znaną firmę transportową Scheneker i S-ka. Fachowcy od kas byli raczej nieuchwytni. W okresie międzywojennym złapano tylko jednego, ale za to znanego w całym kraju złodzieja Jana Kuryłowicza. Dworcowa policja miała więc czym się chwalić.

 

Najczęściej przestępców dosięgała sprawiedliwość tuż przed ucieczką pociągiem. Dzięki rewizjom bagaży, funkcjonariusze mogli podziwiać ich cały złodziejski ekwipunek – żyletki do przecinania kieszeni, wytrychy, latarki i inne gadżety-niezbędniki rzezimieszka.