Najstarszy pomnik stoi w Tykocinie

Jest to najstarszy polski pomnik, który przetrwał w niezmienionej postaci. Wzniesiono go w 1763 r. na życzenie Jana Klemensa Branickiego. Mowa tu o tykocińskim postumencie Stefana Czarnieckiego, który miał zwyczaj mawiać, że wyrósł ”nie z soli, nie z roli, ale z tego co boli”.Warto wspomnieć, że Branicki był prawnukiem ”po kądzieli” słynnego stratega.

 

Pomnik przedstawia hetmana w pełnym stroju szlacheckim. W prawej dłoni dzierży buławę, lewą zaś podpiera się na szabli. Akcentuje to wszelkie przymioty narodowego bohatera. Z każdej strony wyryto również dyplom nadania Czarnieckiemu dóbr tykocińskich. Rzeźbę wykonał francuski artysta Pierre de Coudray. Do rejestru zabytków została wpisana w połowie lat 60.

Kamera podgląda bociany 24 h na dobę

Bociany wróciły już na dobre, więc przyszła najwyższa pora aby je trochę podejrzeć. Coraz modniejsze staje się umieszczenie kamer przy gniazdach tych ptaków. Dzięki temu obserwacja może trwać przez całą dobę. Poprzez dobrodziejstwo internetu, każdy zainteresowany o dowolnej porze, jednym kliknięciem przeniesie się do światu bocianów na żywo. Projekt ten ma trwać przez najbliższe 9 lat.

 

Ostatnia kamera stanęła w miejscowości Rakowy – Czachy w gminie Piątnica. Są to tereny Łomżyńskiego Parku Krajobrazowego Doliny Narwii. Dlatego też oprócz bocianów śmiało podpatrzymy walory przyrodnicze krajobrazy. Kamera odpowie nam na pytania, jak zmiany w środowisku wpływają na zachowania ptaków. Będziemy też być może świadkami wydarzeń z kategorii tragicznych. Nieraz zdarza się bowiem, że bociany wyrzucają jaja czy już narodzone młode. Oczywiście amorów również nie zabraknie. Obecnie trwa konkurs na imiona obserwowanych bocianów. 

 

Link do transmisji znajdziecie poniżej:

Bociany on-line

Zamek strawił ogień. Był to akt zemsty.

Według skromnych zapisków historycznych pełnił rolę strażnicy przy przeprawie na Narwi. Stanowiła ona przed laty granicę między Mazowszem a Litwą. Doniesienia o zamku w Waniewie zostały zweryfikowane dopiero w 2009 r.

 

Co się stało z budowlą? Wszystko rozpoczęło się od sporu miedzy rodami Gasztołdów i Radziwiłłów. Dowódca zamku waniewskiego doprowadził do spalenia fortyfikacji w Tykocinie. Litewski możnowładca Olbracht Gasztołd cudem wyszedł bez szwanku z tego zajścia. Postanowił się zemścić. Rok później dokonał najazdu na Waniewo odpłacając pięknym za nadobne. Most i zamek strawiły płomienie. Tego drugiego nigdy nie odbudowano.

 

Prace archeologiczne rozpoczęte w 2009 skupiły się na kładce po środku Narwi. Tam bowiem widoczna była kępa. Dwa wykopy potwierdziły istnienie twierdzy obronnej. Odnaleziono kafle płytowe z herbem Radziwiłłów, naczynia czy rzadko używane dawniej szyby. Zamek zbudowany był z drewna, a cały gród prawdopodobnie miał wielkość 1 ha.

Leśnicy polubili finlandzki wynalazek

Pottiputki? Gdybyśmy przeprowadzili uliczną ankietę, pytając, co to jest, raczej mało kto znałby poprawną odpowiedź. No chyba, że trafilibyśmy na leśnika. To powstałe w Finlandii narzędzie coraz częściej wykorzystuje się do sadzenia drzew w Puszczy Augustowskiej.

 

Prostota wykorzystania tego narzędzia przewyższa nasze polskie odpowiedniki. Sadzący wbija metalowy klin w podłoże, za pomocą nogi uruchamiając dźwignię. Ta odpowiednio rozchyla ziemię. Potem należy wrzucić sadzonkę w rurę, która prowadzi do jamki. Pozostało tylko ubić ziemię nogą. Sadzący zawsze  ma przy swoim boku pas z plastikowym pojemnikiem z którego sięga po kolejne sadzonki. Ten sposób sadzenia jest znacznie szybszy, a przez co bardziej oszczędne w koszty niż użycie tradycyjnych metod w postaci kostura.  W ogóle nie potrzebne jest przygotowanie gleby, czyli system ten świetnie sprawdza się na terenach gdzie zastosowanie maszyn jest ograniczone. Przede wszystkim jednak nie musimy się schylać .

 

Główną zaletą pottiputki jest szybkość działania. Robotnik w ciągu jednej godziny może zasadzić około 150 sadzonek. Sprzęt ten kosztuje więcej niż zwykły kostur, lecz jest to inwestycja na lata. Zakup zwraca się choćby patrząc na szybkość odnowienia powierzchni i koszty robocizny oraz na zdrowie pracownika i jego późniejszą efektywność. 

kydyrlez

Kydyrlez. ”Trudności dla innowierców, a dla mnie dobrobyt”.

Kydyrlez to jedno z najważniejszych świąt obchodzonych przez Tatarów, które głęboko odzwierciedla ich złożoną historię i bogatą kulturę. Tatarzy są grupą ludów tureckich zamieszkujących zarówno Europę Wschodnią, jak i północną Azję. Ich korzenie sięgają terenów północno-wschodniej Mongolii oraz okolic Bajkału. Historia Tatarów ściśle związana jest z imperium Czyngis-chana, do którego weszli jako część wieloetnicznej armii mongolskiej. Brali oni także udział w wyprawach na Europę. Po rozpadzie państwa mongolskiego stworzyli wiele państw w Europie. To właśnie te wydarzenia sprawiły, że do dziś Tatarzy zamieszkują i pielęgnują swoje tradycje w niektórych europejskich państwach, tj. Rosja, Ukraina, a także Polska. Tatarzy obchodzą różne święta tj.: Święto Nauroz, Święto Derwiza, a także dbają o swoje tradycje: ściśle przestrzegają zasad swojej religii – islamu i nie spożywają mięsa wieprzowego.

Kydyrlez i ognisko

Kydyrlez, obchodzone przez Tatarów, jest wyjątkowym świętem, które przypada zawsze w pierwszą niedzielę maja. Jest to czas, gdy społeczność zbiera się wokół ogniska, które jest symbolem wspólnoty i integracji. Młodzi ludzie z okolicznych wsi przygotowują to ognisko przy meczecie, co jest centralnym punktem obchodów. Wieczorem mieszkańcy, reprezentujący różne grupy wiekowe, gromadzą się wokół płomieni, tworząc atmosferę radości i świętowania. Jednakże Kydyrlez to nie tylko czas zabawy; jest to także okazja do budowania więzi zarówno z naturą, poprzez kontakt z ogniem i otaczającą przyrodą, jak i z innymi ludźmi, poprzez wspólne uczestnictwo w obchodach. To święto odzwierciedla głębokie związki Tatarów z tradycją, kulturą i przyrodą, podkreślając jednocześnie znaczenie wspólnoty i współpracy między jej członkami.

Obchody święta – zabawa z ogniem

Po wieczornej modlitwie najważniejszy mieszkaniec wioski rozpala ognisko i jako pierwszy je przeskakuje. W ślad za nim idą mężczyźni i młodzi chłopcy. Gdy ogień trochę przygasł ten sam rytuał wykonują kobiety i dziewczęta. Każdy w czasie skoku musi wypowiedzieć słowa: “Trudności dla innowierców, a dla mnie dobrobyt”. W dniu święta każda rodzina powinna posadzić jedno drzewo. Mężczyźni jabłoń, a kobiety gruszę.

Kłopotliwy pierwszy raz czyli… pęknięta guma w BiKeRze.

Nadeszła wielka chwila. Mój pierwszy raz. Wcześniej popytałem znajomych, jak to jest. W końcu teraz robi to każdy. Takie czasy, taka moda. Niektórzy ostrzegali mnie przed przedartymi gumami. Nie wziąłem jednak ich słów na poważnie. Trochę się ze mnie śmiali. Uważali, że jako chłopak ze wsi zbyt poważnie podchodzę do tematu. Kumpel przekonał mnie, iż po minucie i tak będzie po krzyku. Całkiem logiczne…

 

Z odrobiną niepokoju wyszedłem z domu. Zmierzam prosto do niej. Każdy krok powoduje lekkie przyśpieszenie akcji serca. Zastanawiam się czy wszystko pójdzie po mej myśli. No dobra, raz się żyje. Jestem na miejscu.  Czas się zapoznać z nią osobiście. Wcześniej widziałem ją tylko w internecie. Na pierwszy rzut oka podobała mi się, nie ma co ukrywać.

 

Tak. Wiem co Wam może chodzić po głowie. Opowieść o mojej pierwszej wizycie w białostockiej stacji rowerów będę z pewnością przekazywał wnukom. Wszystko szło po mej myśli. Wykonałem wszelkie instrukcje pojawiające się na ekranie. Mój rower powinien wyskoczyć z zamka. Tak też zrobił, ale odrzut był niesamowity. Zanim doszedłem do niego, runął na ziemię.

 

Kilka części odpadło i raczej musiałbym mieć zestaw majsterkowicza by złożyć je do kupy. Zapamiętam wzrok innych ludzi. Na odgłos spadającego roweru zareagowali liczni przechodni. Pewnie część z nich uznała mnie za wandala. Stałem bowiem sam jak patyk przy rozwalonym sprzęcie. To ja miałem z premedytacją cisnąć nim o ziemię – wyczytałem to z oczu starszej kobiety z laską.

 

Pęknięte części spakowałem do torby. Nie po to tyle czasu zwlekałem aby teraz porzucić zamiar przejażdżki. Ruszam w drogę. Po kilkunastu sekundach kolejna niespodzianka. Tym razem posłuszeństwa odmówiło siodełko. Nie miałem wyjścia. Musiałem wrócić się po zgubione śrubki. Z ziemi wybierałem je jak diamenty. Pełen sukces. Teraz tylko poskładać wszystko do kupy. Nadeszła kolejna próba okiełznania rumaka.

 

Po drodze mijam innych użytkowników. Wiem, że w czasie jazdy raczej nie powinno się pisać sms-ów, ale nie miałem wyjścia. Samotna jazda mnie nudziła. Napisałem więc do mego kolegi Zbyszka, jednoznaczną dla niego wiadomość – ”może byś tak Damian wpadł popedałować”.  Zbyszek uwielbiał tą piosenkę Lecha Janerki. Niestety miał już inne plany.

 

Widocznie byłem skazany na samotne przemierzanie ulic Białegostoku. Uratowała mnie na szczęście przypadkowo napotkana koleżanka ze studiów. Mimo, że rozmowa się kleiła, jazda raczej nie. Ciężko bowiem jechać obok siebie jednym pasem, gdy z naprzeciwka co raz goni inny cyklista czy grupa nieokiełznanych rolkarzy. Często musieliśmy mówić do swych pleców.

Zbyt wąska ścieżka to był jednak pikuś przy ty, co spotkało mnie pół godziny później. Wjeżdżamy w tunel. Nagle coś mnie zarzuciło. Resztki po butelce piwa załatwiły oponę. Do następnej stacji było daleko. Koleżanka nie specjalnie chciała podrzucić mnie na ramie. Musiałem więc pofatygować się pieszo. Po godzinie spaceru w upale dotarłem na miejsce. Uff!

 

Pierwszego razu z białostockim bikerem nie zapomnę do końca życia. Może nie będzie to wspomnienie, które przywołam w chwili śmierci, ale przynajmniej jest o czym opowiadać. Przygody nie zraziły mnie do ponownego skorzystania z usług wypożyczalni. Na swój drugi raz nie musiałem czekać długo. Tym razem nadszedł upragniony happy end…A u Was jak wyglądał pierwszy raz na bikerze?

Pasjonaci odtwarzają krwawą bitwę

Jedna z najkrwawszych bitew II Wojny Światowej miała miejsce w lasach Czerwonego Boru w okolicach Zambrowa. Garstka partyzantów w liczbie 250 stawiło czoła pięciu tysiącom żołnierzy Wehrmachtu. Co roku, lokalne grupy rekonstrukcyjne, starają się przybliżyć te wydarzenia.

W czerwcu 1944 r. na rozkazy czekały dwa oddziały partyzantów dowodzone przez kapitana Jana Buczyńskiego. Większość z nich to byli młodzi chłopcy nie przekraczający dwudziestego roku życia. Ich cel stanowiło odbicie więźniów przetrzymywanych w Łomży. W starciu brali udział tzw. niemieccy ozdrowieńcy, a więc żołnierze, którzy wrócili do walki po hospitalizacji. Mimo ogromnej przewagi liczebnej wroga, Polacy ruszyli do boju. Mimo bohaterskiej postawy, piętnastokrotna różnica w siłach okazała się decydująca. Niemcy nie brali jeńców. Śmierć poniosło ok. 90 partyzantów polskich. Bitwa, choć przegrana, pokazała ogromnego ducha młodzieży.

Rekonstrukcje pełnią istotną rolę w poszerzaniu wiedzy historycznej. Krzewią również patriotyczną postawę. Dzięki nim możemy przenieść się w czasie. Samo odtworzenie bitwy stanowi ogromne wyzwanie. Należy wykonać ogromną pracę historyczną i dokumentacyjną.

Król znalazł chatkę w środku Puszczy

Władysław Jagiełło zapisał się grubymi zgłoskami w historii Polski. Jedną z jego głównych pasji były polowania. Również towarzyszący mu w podróżach możni panowie lubowali się w zwierzynie. Podczas podróży z Wilna do Krakowa, król zapragnął zaspokoić swe pragnienie. Puszcza była bowiem niezwykle bogata w dziką zwierzynę w tamtych czasach. Przemierzając gesty las, królewscy pracownicy natrafili na wyspę oblaną malowniczym jeziorem. Z lądem łączył ją jedynie wąski przesmyk. Mimo trudno dostępnego terenu znalazło się kilku chętnych do przedarcia się na wyspę.

 

Okazała się ona pełna żubrów, jeleni i innych obiektów polowań. Przeprowadzono więc obławę. Zaczęto bić w kotły, które wypłoszyły zwierzynę. Na wyspie odnaleziono jednak coś jeszcze. Była to chata zamieszkana przez dwóch pustelników litewskich. Król udał się do nich osobiście, dzięki naprędce wybudowanemu mostkowi. Władca zaoferował im pomoc. Ci jednak woleli pozostać na wyspie, wiodąc życie zgodnie z rytmem natury. Nie bali się zwierzą, które oswoili, a jedyne zagrożenie widzieli w ludziach.  Jako, że monarcha w rozmowie z pustelnikami często używał słowa ”wiry”, co oznacza ”mężowie”, wyspę tak właśnie nazwano. Po latach przekształcono ją na Wigry. Jezioro również otrzymało taką samą nazwę.

Wioska św. Mikołaja leży pod Białymstokiem

Co prawda do świąt Bożego Narodzenia jeszcze trochę czasu zostało, ale postanowiliśmy dać Wam namiary już teraz. Otóż wszyscy zainteresowani osobistym poznaniem św. Mikołaja zapraszamy do podbiałostockich Pomigaczy. Istnieje tam bowiem wioska, która przeniesie się nas w magiczny świat Laponii. W wiosce aż roi się od pomocników Mikołaja, czyli elfów. Prowadzą one również warsztaty artystyczne, prezentując ciekawe techniki produkcji ozdób świątecznych.

 

Na miejscu dzieci mogą napisać list do Mikołaja, prosząc w nich, co tylko dusza zapragnie. Jako, że otrzymuje on korespondencję w wielkich ilościach, możemy podziwiać kolekcję kartek z całego globu.Co ciekawe, św. Mikołaj nie ma oporów przed odkryciem swych tajemnic. Bez trudu udostępni swój pokój i opowie o swoich ulubionych sposobach spędzania wolnego czasu.

bednarze

Bednarze nie mają komu przekazać swej wiedzy

Bednarze wykonują jeden z najstarszych zawodów związanych z drewnem, dziś prawie zapomniany – bednarstwo. Jego początki sięgają pierwszych wieków naszej ery. Bednarz zajmuje się produkcją takich przedmiotów jak beczki. Korycin leży w województwie podlaskim, w powiecie sokólskim, w gminie Korycin i jest miejscem będącym niegdyś największym zagłębiem bednarskim na Podlasiu.

Bednarze w czasach problemów ze znikającym zawodem

Na naszych terenach zostało tylko kilku specjalistów bednarstwa. Narzekają, że nie mają komu przekazać swojej wiedzy. Młodzi bowiem nie palą się do nauki zawodu, który może trwać nawet kilka lat. Tradycyjnie zawód bednarza przekazywano z pokolenia na pokolenie. Obecnie jednak coraz mniej osób chce podjąć wyzwanie nauki tego fachu. Zapotrzebowanie na tradycyjne beczki również maleje, co sprawia, że bednarze muszą improwizować i szukać nowych sposobów na wykorzystanie swoich umiejętności. Dlatego też powstają nowe pomysły, takie jak produkcja ozdobnych beczek przeznaczonych do wieszania na ścianę. To nie tylko sposób na dostosowanie się do zmieniających się potrzeb rynku, ale również sposób na przyciągnięcie uwagi nowych klientów. Mogą oni interesować się estetycznymi i oryginalnymi przedmiotami do dekoracji wnętrz.

Różne techniki wykonania beczek

Tradycja bednarska od wieków przechodziła z pokolenia na pokolenie, każda rodzina pielęgnująca swoją własną, unikatową technikę. W sercu tej tradycji tkwiła tajemnica rodzinna, przekazywana z najstarszych do najmłodszych członków rodu. Jednakże, choć metody mogły się różnić, istniał jeden niezmienny element – każda beczka była wytworzona ręcznie. Każdy bednarz kształcił swoje umiejętności i zdobywał doświadczenie, aby tworzyć beczki o doskonałej jakości. Wybór drewna był kluczowy, a zwykle wykorzystywano różnorodne gatunki, jednakże świerk i dąb królowały wśród preferencji. Dąb był szczególnie ceniony ze względu na zdolność nadawania trunkom wyjątkowego smaku, który nadawał im niepowtarzalny charakter. Ta starannie przechowywana tajemnica rodowa, połączona z precyzją i pasją, tworzyła beczki, które nie tylko służyły do przechowywania alkoholu, lecz także nadawały mu niepowtarzalny aromat i smak, czyniąc każdy trunek wyjątkowym dziełem rzemiosła.

Nazywali go pupilem bolszewików. Zasłużył się dla miasta, jak mało kto.

Chyba każdy mieszkaniec Białegostoku wskaże patrona Teatru Dramatycznego. Postać Aleksandra Węgierki od lat lat owiana jest tajemnicą.  Jego życiorys pełen jest luk i niezrozumiałych decyzji. Z pewnością jednak zasłużył się w rozwoju kulturalnym miasta jak mało kto.

 

Teatr Dramatyczny w Białymstoku stanowi żywy pomnik wystawiony przez mieszkańców dla Józefa Piłsudskiego. Jako że w mieście pod koniec lat 20.  brakowało odpowiedniej instytucji kultywującej tradycję utworzono Dom Ludowy. Miano w nim nauczać języka polskiego. W trakcie budowy zmieniono nazwę na Teatr Miejski im. Józefa Piłsudskiego. Dlatego też wiele osób uważa, że obecny patron nie spełnia idei, jaka przyświecała twórcom tego miejsca. Popiersie Marszałka Piłsudskiego przechowano przez czas wojny, ukrywano w PRL-u, wreszcie przekazano do muzeum jako “Mężczyznę z wąsami”.

 

Aleksander Węgierko urodził się w warszawskiej żydowskiej rodzinie. Jego ojciec pracował jako cmentarny ogrodnik. Na deskach teatru zadebiutował mając 20 lat. Szybko zdobył uznanie i rozgłos. W czasie wojny pracował we Lwowie, po czym przeniósł się do Grodna.  Wieli zadaje sobie pytanie dlaczego tak postąpił. Lwów w tamtym czasie skupiał wybitnych artystów, pełniąc rolę skupiska polskiej inteligencji.  Jedni są przekonani, że do zmiany miejsca pracy skłonili go bolszewicy, z którymi nawiązać miał ścisłą współpracę. Inni są pewni, iż w Grodnie miał po prostu większe możliwości samodzielnego rozwoju.

 

W Białymstoku pojawił się w 1940 r. jako znana już postać. Niemal od razu przystąpił do rozbudowy obiektu teatru. Minęło zaledwie 7 miesięcy, a kierowana przez niego grupa zdobyła sławę. Wystawiane przez niego sztuki ochroniły się przed propagandą. Na deskach grano w języku polskim, w tym dzieła z epoki romantyzmu. Nawet radzieccy aktorzy byli ponoć nimi zachwyceni. Wkrótce Węgierko otrzymał propozycję wyjazdu do Moskwy. Bez wahania jednak odmówił.

 

Oskarżony o kolaborację nadal robił swoje. Teatr stał się jednym z najbardziej dochodowych w kraju. Przeciwnicy Węgierki obawiali się, że teatr stanie się przekaźnikiem radzieckiej propagandy. W nagonce zapomnieli o jednym. Sztuki grane w języku polskim były tym, za czym ludzie tęsknili od lat.

 

Nadszedł maj 1941 r. Grupa udała się w występami do Mińska. Między Niemcami a Rosja wybucha wojna. Zespół ratował się ucieczką. Sam wsiadł do pociągu w kierunku Brześcia, gdzie został pojmany przez gestapo. To kolejny zaskakujący krok. Wyjazd do Brześcia był bowiem niczym samobójstwo. Wielu twierdzi, że nie był w stanie wyobrazić sobie życia na tle wojny. Teatr stanowił cały jego świat, który miał utracić. A. Węgierko zginął w niejasnych okolicznościach. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Domniemuje się, że został rozstrzelany. 

 

Unikają ubrań z guzikami i nie piją herbaty. Poznajcie zwyczaje staroobrzędowców.

W całej Polsce żyje ich tylko dwa tysiące, z czego większość na Suwalszczyźnie. Staroobrzędowcy stanowią najmniejszą grupę wyznaniową. Członków społeczności nie przybywa. Czy obrządkowi grozi koniec? Na szczęście są ludzie, którzy walczą o przetrwanie tradycji.

 

Ruch staroobrzędowców nazywanych również zamiennie raskolnikami i filiponami, powstał w wyniku sprzeciwu wobec zmian wprowadzonych do Kościoła Prawosławnego przez patriarchę Nikona. Uznał, on że różnice między obrządkami Rosjan i Greków stanowią skutek niechlujnego przepisywania ksiąg przez mnichów. Wszystkie pisma i zwyczaje nakazał dostosować do tych greckich oryginałów.

 

Od tej pory Rosjanie musieli choćby żegnać się trzema palcami. Zmian oczywiście było dużo więcej. Mimo że Nikon został usunięty z urzędu przez cara, doszło do soboru. Nawet sama jego data, która ostatecznie zatwierdziła reformę wydawała się złowroga (1666 r.) Według przeciwników zmian, trzy szóstki stanowiły niechybny znak, że rozpoczyna się era Antychrysta. Przeciwnicy zmian zostali uznani z kolei za heretyków. Musieli uciekać w trosce o własne życie. Rozłam w cerkwi stał się faktem.

 

Na podlaskich ziemiach staroobrzędowcy pojawili się w XVII w. Obecnie spotkamy ich wyłącznie w małych wsiach z kilkunastoma zabudowaniami. Prowadzą, delikatnie mówiąc, dosyć surowy tryb życia. Nie piją nawet herbaty, gdyż uważają ją za zbyt mocny napój. O alkoholu czy papierosach nie może być więc mowy.

 

Dom modlitwy staroobrzędowców zwany molenną przypomina cerkiew. W kraju odnajdziemy jedynie cztery takie świątynie. W wystroju brakuje wielu znanych elementów – ołtarza czy prezbiterium. Nabożeństwa odprawia zaś świecki przywódca wspólnoty – Nastawnik. On też udziela sakramentów – chrztu czy ślubu. Pełni ponadto rolę spowiednika. W świątyni przestrzega się kilku zasad. Na głowie pań konieczna jest chusta. Zabrania się również mocnego makijażu i biżuterii. 

 

Jednym z niewielu zachowanych aspektów tradycyjnego wyglądu wśród większości starowierców jest długa broda, którą powinien nosić każdy mężczyzna, jako znak naśladownictwa Chrystusa. Odświętny strój męski składa się ze spodni i zakładanej bezpośrednio na ciało koszuli, często przepasanej skórzanym pasem. Dawniej koszula nie mogła być włożona w spodnie, ponieważ traktowane to było jako grzech.

 

Wśród najstarszych wyznawców jeszcze do niedawna istniały liczne przesądy. Większość z nich dotyczyła ubioru.  Nie wiązali chociażby krawatów. Miało to bowiem przypominać pętlę Judasza. Omijano również odzież z guzikami, gdyż uznawano je za ”diabelskie oczy”. Czapka z daszkiem też stanowiła przejaw obcowania z diabłem. Staroobrzędowcy ponadto unikają niektórych dań, zwłaszcza ziemniaków. Pełnią rolę odpowiednika jabłka, którym to wąż kusił Ewę w Edenie.

 

Jako grupa etniczna staroobrzędowcy bardzo dużą wagę przykładali do tradycji i zwyczajów, które wynieśli z domu rodzinnego. Po przesiedleniu się do Polski musieli jednak podporządkować się wielu polskim zwyczajom. Jedną z tradycji, która została odrzucona jest zakaz fotografowania siebie oraz ksiąg i obiektów sakralnych. Obecnie wszyscy wierni chętnie pozują do zdjęć, pozwalają na fotografowanie swoich domów czy ksiąg liturgicznych.

 

Przed II wojną światową w Polsce mieszkało około 50 tysięcy staroobrzędowców. Obecnie pozostała ich garstka tysiąca. Rada Naczelna tego wyznania została reaktywowana w 1953 roku w Suwałkach. Społeczność starowierców jest jednak mocno zdezintegrowana. Wierni z poszczególnych miejscowości praktycznie nie kontaktują się ze sobą.

Georadar się nie mylił. Archeolodzy odkopali kościół w centrum parku

W centrum Suwałk od kilku dni trwają intensywne prace archeologiczne. Na terenie parku miejskiego dokopano się do fragmentów pierwszego miejskiego kościoła. Datuje się go na 1710 r.  Jako, że jego konstrukcja nie należała do solidnych, przetrwał on zaledwie 100 lat.

Dokładną lokalizację świątyni umożliwiły badania georadarowe, przeprowadzone przez fachowców z Akademii Górniczo – Hutniczej w Krakowie. Chociaż fundamenty zaraz po odkopaniu, niemal od razu przykrywane są z powrotem warstwą ziemi, wkrótce zostaną podjęte odważniejsze kroki. Powstała bowiem inicjatywa aby nad fragmentami budowli przeprowadzono prace konserwacyjne i zabezpieczono je szkłem hartowanym. Stworzona ma zostać tablica informacyjna aby każdy chętny zapoznał się z historią tego miejsca.

Miał wziąć ślub. Zamienił się w wilka.

W Augustowskiej Puszczy spotkać można było wyjątkowego wilka. Ci, którzy mieli okazję spotkać go z bliska twierdzili, że był kilkukrotnie większy od przeciętnego zwierzęcia. Nigdy jednak nie wyrządzał szkód. Nie bal się też ludzi. Wycie do księżyca nie przypominało żadnego znanego odgłosu. Niemal cały pokryty był czarną błyszczącą sierścią. Dlatego też białe łapy i szyja tak bardzo wrzucały się w oczy.

 

Według miejscowych opowieści bestia to wilk-pokutnik. Wszystko zaczęło się od wielkiej miłości, która okazała się farsą. Kawaler uciekł bowiem od swej wybranki w czasie drogi do kościoła. Mimo pościgu krewnych dziewczyny, mężczyzny nie udało się odnaleźć. Przypuszczano, że padł on ofiarą czarnej magii. Omamić miała go zielarka mieszkająca w głębi lasu. Niedoszła panna młoda popełniła samobójstwo z rozpaczy. Matka chłopaka przeklęła go wypowiadając słowa ”Bodajżeś w dziką bestię się zamienił i wył i wył za taką sromotę”. Tak też się stało. Mężczyzna uległ transformacji. Stał się czarnym wilkiem. Białe łapy powstały w miejsce białych ślubnych rękawiczek, a biała szyja to pozostałości po kołnierzu. Czarny strój weselny zamienił się w czarną jak smoła sierść.

 

Mieszkańcy przyzwyczaili się do obecności wyjątkowego zwierzęcia w lesie. Mimo że widywano go w różnych miejscach kraju, każdej zimy wracał w znane sobie strony. To go zgubiło. Jeden z myśliwych, który przybył do Puszczy, nie mając pojęcia, kim jest wilk, przerwał jego pokutny żywot.

sok z brzozy jaskoła

Sok z brzozy leczy choroby. Na Podlasiu obchodzą jego święto.

Sok z brzozy, ceniony nie tylko za swój wyjątkowy smak, ale także za potencjalne korzyści zdrowotne, stanowi nieodłączny element obchodów Dnia Brzozy w Poczopku. Już na długo przed datą święta, mieszkańcy wsi oraz okolicznych miejscowości angażują się w przygotowania. Organizują atrakcje, dekoracje i tradycyjne potrawy, co sprawia, że to wydarzenie staje się sercem i duszą całej społeczności Podlasia.

Smak Podlasia: sok z brzozy

W dniu samej imprezy Poczopek ożywa kolorem i dźwiękiem. Wieś wypełnia się ludźmi, którzy przybyli, by celebrować jedno z najważniejszych drzew w kulturze ludowej tego regionu. Widok korowodu wędrującego przez ulice wsi, prowadzonego przez grajka i brzozową panią, jest niezapomniany i poruszający. To moment, kiedy historia splata się z teraźniejszością, a duch lokalnej tradycji staje się żywy. Podczas obchodów Dnia Brzozy nie brakuje różnorodnych atrakcji dla wszystkich uczestników. Sok z brzozy przyciąga smakoszy, którzy chcą doświadczyć autentycznego smaku Podlasia. Ponadto, liczne warsztaty rzemieślnicze i prezentacje folklorystyczne pozwalają na bliższe zapoznanie się z lokalną kulturą i rękodziełem.

Święto brzozy w Poczopku: kultywowanie tradycji i żywa historia

Impreza ta  umożliwia uczczenie brzozy jako symbolu lokalnej tożsamości. To czas, kiedy każdy może poczuć się częścią wspólnoty, wspólnie ciesząc się z bogactwa kulturowego i przyrodniczego, jakie oferuje Podlasie. Dzień Brzozy w Poczopku staje się coraz bardziej znany. Staje się okazją do promocji regionu jako atrakcyjnego celu turystycznego. W ten sposób wydarzenie to przyczynia się nie tylko do zachowania dziedzictwa kulturowego, ale także do rozwoju lokalnej gospodarki poprzez turystykę i promocję lokalnych produktów.

Zasada harmonii: dzień brzozy w Poczopku

Dodatkowo, Dzień Brzozy w Poczopku stanowi ważny moment refleksji nad relacją człowieka z naturą i koniecznością jej ochrony. Poprzez przybliżanie ludziom wartości i znaczenia brzozy oraz edukację na temat ekosystemów leśnych, impreza ta staje się również formą edukacji ekologicznej. Wspierając świadomość ekologiczną społeczności lokalnej i turystów, wydarzenie to inspiruje do podejmowania działań na rzecz zachowania przyrody dla przyszłych pokoleń.

Z Warszawy do Paryża dojedziemy traktorem w półtorej minuty.

Długołęka. Z pozoru mała wieś, jakich to wiele w Polsce. Tak naprawdę jest jedyna w swym rodzaju. Zyskała miano najbardziej europejskiej miejscowości na Podlasiu. Jej dzielnice to bowiem Paryż i Warszawa. Jeśli więc nie posiadamy jeszcze planów wakacyjnych,  obierzmy kierunek na Długołękę. Kto w końcu mógłby przegapić możliwość ekspresowej podróży przez europejskie stolice? To jedynie półtorej minuty…traktorem.

 

Wszystko zaczęło się od…pijaństwa. Według opowieści, w lokalnej karczmie, na początku XIX w spotkały się wojska Napoleona z oddziałami Księstwa Warszawskiego. Winny maraton trwał w najlepsze, aż w końcu któryś z żołnierzy uznał, że miejscowość trzeba podzielić po równo. Chociaż Wieży Eiffla próżno nadal szukać w Długołęce, zamiast zabytku z pewnością spotkamy się z życzliwością mieszkańców.

kruszyn, impreza

Kruszyn – mieszkańcy tej wsi raz w roku tańczą na moście

Kruszyn jest niewielką miejscowością o uroczym położeniu w powiecie monieckim, w gminie Krypno. Położony na zachodnim brzegu rzeki Nereśl, otoczony zielonymi obszarami, zachęca do spokoju i odpoczynku wśród przyrody. Mimo swojej skromnej wielkości, Kruszyn może być oazą spokoju dla tych, którzy pragną oderwać się od miejskiego zgiełku i cieszyć się pięknem wiejskiego krajobrazu. Dodatkowo, bliskość rzeki dodaje uroku temu miejscu, zachęcając do spacerów brzegiem lub relaksu przy jej nurtach. Kruszyn, choć może być mały na mapie, ma duże serce dla tych, którzy doceniają urok wiejskiego życia.

Kruszyn – tradycja imprezowania

Cisza nie jest tam opcją tylko jednego dnia. Skoro piszemy o tej wsi to znaczy, że musi się czymś wyróżniać. Tym razem chodzi o tradycję… imprezowania. Nabożeństwo czerwcowe to forma zbiorowej modlitwy w katolicyzmie poświęconej Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Nabożeństwo czerwcowe w Kruszynie jest nie tylko religijnym wydarzeniem, ale także okazją do społecznej integracji i wspólnej radości. Po zakończeniu ceremonii wszyscy mieszkańcy gromadzą się na moście, gdzie rozpoczynają zabawę, która trwa do późnych godzin nocnych lub nawet do białego ranka. Przed tańcami nie ma ratunku.

Impreza na całego!

Nikt nie wywinie się tradycji.  Tradycja ta jest niezmiennie kultywowana. Na początku wieczoru na malowniczym moście pojawiają się eleganckie panie, których urok sprawia, że panowie z trudem odwracają wzrok. Nie ma potrzeby skomplikowanych zalotów czy wyrafinowanych gestów – wystarczy prosto z mostu poprosić o taniec lub towarzystwo. Ale zanim zanurzymy się w wirze muzyki, trzeba zadbać o odpowiednie pokarmy, które dadzą nam energię do tańca. Dlatego też na brzegu rozstawiany jest bufet pełen wybornych smakołyków, które pozwolą nam na pełne wyczucie rytmu. Warto również pamiętać o przygotowaniu śpiworów, szczególnie gdy noc zaczyna być chłodna. To nie tylko zapewnia wygodę, ale także pozwala nam kontynuować zabawę, gdy tańce przenoszą się z mostu na pobliskie tereny. Wystarczy uważać, aby impreza nie poszła o jeden most za daleko.

Białostoczanin podbija salony.

Znacie go głównie z roli Marcina Opałka z filmu ”Pitbull. Niebezpieczne Kobiety”. Wcześniej wystąpił w wielu produkcjach w rolach drugoplanowych i epizodycznych. Jednak to udział w programie ”Agent Gwiazdy” wyniósł Tomasza Oświecińskiego na szczyty popularności. Przygoda z kinem zaczęła się, jak to bywa wiele razy w życiu, od zwykłego przypadku. Stojąc na bramce w jednej z warszawskich dyskotek, przykuł uwagę producentów. Kariera potoczyła się błyskawicznie. Aktor-amator urodzony w Białymstoku na brak propozycji zawodowych nie może narzekać. Kilka miesięcy temu debiutował nawet na deskach teatru.

 

Ze względu na posturę, grał głównie postaci gangsterów czy ochroniarzy. Swą sylwetkę zawdzięcza wieloletnim treningom. Już jako dziecko uprawiał wyczynowo judo, zostając mistrzem w kategorii juniorów. W wieku 26 lat założył swoją pierwszą siłownię. Tam też spotkał ludzi, którzy sprowadzili go na złą stronę. Odmawiając płacenia haraczu, naraził się gangowi. Po serii prowokacji nie miał wyboru i musiał dołączyć do grupy. Początkowo nie stawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Gdy się zorientował było już za późno. Tomasza Oświecińskiego pogrążyły zeznania pierwszego w Polsce świadka koronnego. Po latach ta sama osoba, pracująca jako ochroniarz w telewizji, na planie programu poprosiła aktora o autograf. Prawdziwa ironia losu.

 

Po odbyciu wyroku zajął się trudną młodzieżą. Chciał im pokazać, że każda osoba ma wybór i tkwi w niej ukryty talent. Powiązania z przestępczym półświatkiem przydały się przy kręceniu ”Pitbulla”. Wiele scen było inspirowanych autentycznymi wydarzeniami. 

 

https://www.youtube.com/watch?v=V2qwHch0qOg

 

Źródło zdjęcia: Kadr z filmu https://www.youtube.com/watch?v=2atrxwf5rmU

Nietypowy maraton. Główną nagrodą jest…krowa.

To jeden z najstarszych biegów na Podlasiu. Już grubo powyżej 20-tu lat w Korycinie organizuje się Półmaraton Mleczny. Nagrodą dla zwycięzcy jest…krowa. Co roku tą najpiękniejszą krasulę w okolicy przyozdabia się białym welonem. Oczywiście zdarza się, że zawodnik nie miałby co z nią zrobić po zakończeniu zmagań. Nie każdy startujący prowadzi przecież gospodarstwo. Dlatego też daje im się wybór.

Krowa albo koperta z pieniędzmi. Każdy musi zdecydować. Czasem to trudny wybór. Są jednak i tacy, dla których to właśnie żywa nagroda stanowi największą motywację. W biegu rywalizują zawodnicy z całej Polski. Zdarzają się jednak i goście z zagranicy. Trasa biegnie od Korycina do Janowa. Uczestniczą w niej zarówno młodzi, jak i osoby starsze.

Pasjonaci dawnych dziejów ściągają do Drohiczyna

Ostatnio pisaliśmy o kontynuowaniu tradycji walk rycerskich w Drohiczynie. Boje są toczone przy użyciu prawdziwych, ostrych mieczy, a nie jakiś lekkich replik. W tym mieście o bogatej historii organizuje się również zlot Słowian, Bałtów i Wikingów. Pod namioty od kilku lat ściągają pasjonaci dawnych dziejów. W ramach imprezy również odbywa się ostra rywalizacja, z tym że uzbrojenie i ekwipunek wygląda nieco inaczej, niż przy bitwach naśladowców zakonnych rycerzy.

W czasie imprezy można zaobserwować jak wyglądały prace rzemieślnicze. Odwiedzimy chociażby hutnika, którego zajęcie wymagało anielskiej cierpliwości. Rekonstrukcja procesu dymarskiego trwa nawet kilka godzin. O odpowiednią atmosferę powrotu do przeszłości dbają również muzycy grający średniowieczną muzykę. Dobra zabawa łączy się z nauka historii. Czy może być coś lepszego? To doskonała rozrywka nie tylko dla cosplayerów. Idealna propozycja na wakacyjny weekend. My polecamy z czystym sumieniem. O terminie najbliższej edycji będziemy informować.

Masz stary samochodów? Zapisz się na rajd!

W Czerwonym Borze niedaleko Zambrowa raz do roku unoszą się tumany kurzu. Słuchać ryk silnika i odgłosy odginającej się blachy. Na terenie ośrodka szkolenia poligonowego odbywają się zawody Wrack Race. Jeśli macie jakiegoś staruszka w garażu, warto wziąć udział w takim rajdzie.

 

Dobra zabawa, a przede wszystkim duża dawka adrenaliny gwarantowana. Zasady są niezwykle proste. Wygrywa ten, kto przejedzie najwięcej okrążeń w danym czasie. Nie każdemu udaje się dojechać do mety. No cóż. To tylko wraki. Nie wymagajmy od nich zbyt wiele, skoro i tak miały pójść ”na żyletki”. W ostatniej edycji na starcie stanęło ponad 50 załóg.

pisanki

Pisanki wskazują, która godzina.

Pisanki to jaja zdobione różnymi technikami. Występują takie rodzaje zdobionych jaj jak: drapanki, kraszanki, pisanki, oklejanki, nalepianki i ażurki. Czy jest miejsce, w którym możemy obejrzeć je wszystkie i pięknie wykonane?

Pisanki i ich muzeum

Nietypowe muzeum w Ciechanowcu istnieje już od kilkunastu lat, zachwycając odwiedzających swoją niezwykłą kolekcją. To miejsce, które kryje w sobie niezwykłe skarby – ponad 1600 pisanek zgromadzonych z różnych zakątków globu. To właśnie tutaj, w sercu miasteczka, przybywający mogą odkryć fascynujący świat jajek w najróżniejszych kształtach, barwach i technikach wykonania. Muzeum powstało z inicjatywy Ireny Stasiewicz-Jasiukowej i Jerzego Jasiuka, którzy z pasją i zamiłowaniem zbierali te unikatowe eksponaty przez wiele lat. Ich prywatna kolekcja, bogata w różnorodność i kunszt, stała się więc fundamentem dla tego niezwykłego miejsca.

Wielka kolekcja pisanek

Co sprawia, że to muzeum wyróżnia się spośród innych? Odpowiedź tkwi w różnorodności zgromadzonych eksponatów. Tutaj pisanek nie znajdziemy tylko od klasycznych kur, ale również od bardziej egzotycznych ptaków, takich jak pingwiny czy emu. Warto również podkreślić, że każda pisanka w kolekcji to nie tylko dzieło sztuki, ale także wyraz niezwykłej precyzji i umiejętności rzemieślniczych. W muzeum można zobaczyć nie tylko same jaja, ale również narzędzia i techniki używane do ich tworzenia. Zarówno tradycyjne metody, jak i nowoczesne technologie są tutaj reprezentowane, co sprawia, że to miejsce staje się nie tylko atrakcją dla miłośników sztuki ludowej, ale także dla wszystkich zainteresowanych procesem twórczym i dziedzictwem kulturowym.

Nowoczesne zdobione jaja

Jako, że w modzie są wszelkie wyszukane gadżety, twórcy prześcigają się w pomysłach. Powstają nawet pisanki z działającym zegarkiem. Pytanie tylko, czy wszystko to zmierza w dobrą stronę. Wkrótce na naszych stołach zagoszczą też jajka – roboty. Choć brzmi to jak scena rodem z serialu sci-fi, taka może być rzeczywistość. Tradycyjne pisanki póki co bronią się same. Kolekcja powiększa się systematycznie z roku na rok. Miejsca na eksponaty jednak nie zabraknie.

śmigus dyngus

Śmigus dyngus. Dawniej polewano tylko najładniejsze dziewczyny.

Śmigus dyngus to zwyczaj, który praktykuje się w Poniedziałek Wielkanocny. Kiedyś to były czasy. Panny można było wrzucić do koryta i sadzawki bez konsekwencji. Teraz za takie działania, do aresztu może nie trafimy, ale każda ceni sobie nietykalność. Ciało to bowiem świątynia. Dzisiaj w lany poniedziałek w mało kto kultywuje dawne tradycje. Jeśli już ktoś się polewa to w minimalnych ilościach. Zamiast wiader czy konewek używa się mikroskopijnych jajeczek jako sikawkę.

Śmigus dyngus – skąd się wywodzi?

Śmigus dyngus ma interesujące korzenie sięgające czasów pogańskich. Pierwotnie był to rytuał obchodzony w okresie wiosennym, związany z oczyszczeniem oraz przywoływaniem urodzaju. Kościół katolicki, widząc w nim elementy niezgodne z jego doktryną, początkowo potępiał ten zwyczaj. Jednakże, zamiast zaniknąć, Śmigus-Dyngus zaczął stopniowo wtapiać się w kulturowy krajobraz, stając się częścią polskiej tradycji. Polewanie wodą, charakterystyczna praktyka tego dnia, miało pierwotnie symboliczne znaczenie. Uważano, że woda oczyszcza z grzechów i wszelkich nieczystości cielesnych, przygotowując tym samym ludzi na nadchodzący okres wiosenny. Ponadto, wierzyło się, że rytuał ten ma moc przyciągania deszczu, który był kluczowy dla obfitych zbiorów rolniczych. Mimo początkowych oporów ze strony kościoła, Śmigus-Dyngus z czasem stał się integralną częścią polskiej kultury, będąc nie tylko okazją do zabawy i żartów, ale także kontynuując swoje pierwotne znaczenie jako symbol oczyszczenia

Im ładniejsza dziewczyna, tym więcej wody używano

Dziewczyny przed laty nie miały oporów przed polewaniem. Jeśli któraś w poniedziałek była sucha, oznaczało to, że nie ma powodzenia u płci przeciwnej. Panowała zasada – im piękniejsza dziewczyna, tym więcej wody na nią przeznaczano. Wizyta w stawie stanowiła zaś spełnienie najskrytszych marzeń. Dlatego też panny wystawiały się nawet na publiczny widok.

Mokry odwet

Według dawnych zwyczajów, za oblewanie wodą w świąteczny poniedziałek kobiety po świętach wielkanocnych aż do Zielonych Świątek mogły brać odwet na mężczyznach i również lać ich wodą. Było to postrzegane jako zabawna tradycja, przynosząca społeczności radość i integrująca ją.

chleb chroni

Chleb artos chroni od burz i ognia

Chleb artos? Większość z nas pewnie nie wie, co to jest. Dla wyznawców prawosławia ma zaś szczególne znaczenie. W języku greckim oznacza chleb pszeniczny. Przez wieki nazwa ulegała różnym przekształceniom fonetycznym i dlatego w obecnej chwili występują na Białostocczyźnie nazwy gwarowe: Atos, Artus, Artur. Z powodu jego statusu świętości, obchodzi się z nim z wielką dbałością.

Chleb artos i jego specjalne przygotowanie

Przed zakończeniem niedzielnej mszy w pierwszy dzień świąt, chleb jest błogosławiony przez duchownych. Na artos nakłada się ponadto ikonę Chrystusa. Przez cały tydzień wystawia się go w cerkwi aż do niedzieli św. Tomasza nazywanej również Antypaschą, po czym artos rozdrobniony przekazuje się wiernym. Na chlebie widnieje wizerunek Chrystusa zmartwychwstałego. Poświęcony w pierwszy dzień Paschy, jego cząstka jest rozdawana wiernym w sobotę Tygodnia Paschalnego, po czym przez cały tydzień jest wystawiony w cerkwiach, na pulpicie ustawionym przed ikonostasem. Artos stanowi wspomnienie wydarzeń opisywanych przez Ewangelię, gdy Jezus ukazywał się uczniom i spożywał z nimi chleb.

Wierzenia związane z artosem

Dawniej wierzono, że artos, czyli święcony chleb, posiada magiczną moc ochronną przed burzami i piorunami. W tradycji ludowej, gdy zbliżała się burza, gospodynie umieszczały artos na parapecie obok zapalonej świecy gromnicznej. Wierzyło się, że ten rytuał miał za zadanie odpędzić chmury i zapewnić ochronę przed uderzeniem pioruna. Ponadto, artosowi przypisywano właściwości łagodzenia bólu i poprawy zdrowia. Stosowano go jako środek łagodzący przebieg chorób. Kawałek namoczonego w święconej wodzie chleba często dawano rodzącej kobiecie, aby przyniósł ulgę w bólu i ułatwił poród. Artos miał także swoje zastosowanie jako środek gaśniczy. W przypadku pożaru, ludzie przekazywali wiarę w jego ochronne właściwości, wierząc, że należy obchodzić płonące budynki z artosem, a następnie oddalić się jak najdalej od ognia, aby uniknąć niebezpieczeństwa. Te wierzenia i praktyki pokazują bogactwo ludowych tradycji oraz sposoby, w jakie ludzie kiedyś szukali ochrony i wsparcia w codziennym życiu, wierząc w magiczną moc święconego chleba.

woda ze święconki

Woda ze święconki pozwala pozbyć się piegów!

Woda ze święconki odgrywa istotną rolę w wielu zwyczajach i tradycjach, szczególnie w kulturze chrześcijańskiej. Jest to woda pobłogosławiona przez duchownego podczas obrzędu nazywanego święceniem wody. Odbywa się on m.in. w okresie Wielkanocy w Kościołach katolickim i prawosławnym. Praktyki te mogą się różnić w zależności od lokalnych tradycji i obrzędów. Woda ze święconki ma symboliczne znaczenie jako symbol oczyszczenia, życia i błogosławieństwa. Ludzie używają jej w różnych celach, zarówno w sferze duchowej, jak i codziennego życia.

Woda ze święconki kluczem do utrzymania dobrego wyglądu na Podlasiu.

Żadna świąteczna okazja nie przemija bez chęci prezentacji się w jak najlepszym świetle, a kiedy wychodzi się w jakieś miejsce publiczne, oczekiwania co do wyglądu mogą być jeszcze większe. Gładka i promienna skóra zawsze przyciąga uwagę, zwłaszcza w tak ważnych momentach. Ciekawym spojrzeniem na tę kwestię jest też tradycja, która sięga nawet pierwszej połowy XX wieku w niektórych domach na Podlasiu. Tamtejsze zwyczaje przypominały, że do koszyczka z święconką często dodawano małą buteleczkę wody, w której wcześniej gotowano jajka. Ta prosta, a zarazem niezwykła praktyka wskazuje, że nie zawsze potrzebne są kosztowne kosmetyki, by osiągnąć efekt nieskazitelnej skóry. Tradycje te, choć niezwykłe (i nie zawsze przynoszące skutki), przypominają nam, że piękno może być czasem proste i naturalne, a kluczem do niego często są rzeczy dostępne w naszym codziennym otoczeniu.

Nieskazitelna skóra?

Po powrocie do domu ze święconką młode dziewczyny obmywały sobie twarz pobłogosławioną przez księdza wodą. Wierzono, że woda pobłogosławiona przez księdza podczas święcenia może mieć właściwości oczyszczające i lecznicze. Z tego powodu używano jej też do pielęgnacji skóry. Młode dziewczyny, po powrocie do domu ze święconką, często obmywały swoje twarze tą wodą. Wierzyły one, że pomoże im pozbyć się wszelkich niedoskonałości, takich jak pryszcze czy piegi. Choć może to brzmieć nieco nietypowo dla dzisiejszych standardów pielęgnacji, dla wielu ludzi było to naturalne rozwiązanie, oparte na wierzeniach i tradycji.

jajko, krowy, chłop roku

Jajko, które było zakopane rolnicy zjadali w dniu rozpoczęcia żniw

Jajko od wieków zajmuje szczególne miejsce w wielu tradycjach, zwłaszcza podczas świąt, takich jak Wielkanoc. To nie tylko smaczny dodatek do świątecznego stołu, ale również symbol głęboko zakorzeniony w obrzędach i zwyczajach ludowych. Jajko jest symbolizuje początek, życie oraz odrodzenie się przyrody – dlatego jest ono spożywane podczas Wielkanocy. Wielkanoc to najstarsze i najważniejsze święto chrześcijańskie celebrujące misterium paschalne Jezusa Chrystusa.

Jajko – tradycyjnie gości na stołach podczas Wielkanocy

Jednym z elementów świątecznego śniadania jest zwyczaj dzielenia się jajkiem. Choć nie każdy lubi składać życzeń, tego dnia odmówić jednak nie wypada. Jako że Wielkanoc stanowi połączenie tradycji chrześcijańskich i pogańskich, wiąże się z nią wiele przesądów związanych ze święconką. Praktykowano je głównie na terenach nadbużańskich.

Zakopane jajko – dobre zbiory

Czasami jedno poświęcone jajko trzymali aż do późnego maja. Następnie zakopywano je wraz z kością na polu, gdzie rosło żyto, była głęboko zakorzeniona w ludowych tradycjach i przesądach. Gospodarze wykonujący ten obrzęd wierzyli, że ta ceremonia przyniesie im pomyślne plony. Kiedy nadszedł czas, aby zająć się polami, gospodarze udawali się na swoje ziemie wraz z poświęconym jajkiem i kością. Wybierali pole, na którym rosło żyto, i tam, w ziemi, dokładnie zakopywali jajko obok kości. Dodatkowo, obok zakopanego jajka i kości sadzili także poświęconą gałązkę wierzbową. W dniu rozpoczęcia żniw odkopywano jajko i uroczyście zjadano dzieląc się nim jak na Wielkanoc. Taka praktyka miała zapewnić pomyślne zbiory.

Święconka a przesądy

Oprócz tego, istniały także przesądy związane z tzw. “święconką”, czyli poświęconymi pokarmami. Ludowa mądrość nakazywała nie wyrzucać resztek święconki, ponieważ wierzono, że mogą one przynieść szczęście. Jeśli zostały resztki pokarmu, zbierano go i wysypywano pod drzewka owocowe, wierząc że wyrośnie z nich marynka — ziele o białych kwiatkach. Okruchy dawano również kurom by lepiej się niosły. Od nadmiaru jaj głowa przecież nie boli. Dokładnie sprzątano również ich skorupki. Dawano je ptakom lub wysiewano do ziemi podczas siania lnu.

zabawa, pisanki

Zabawa pisankami. Nie nudź się w święta!

Zabawa pisankami to nie tylko tradycyjna rozrywka związana z okresem Wielkanocy, ale również doskonały sposób na budowanie i wzmacnianie więzi rodzinnych oraz społecznych. Wspólne malowanie, dekorowanie i dzielenie się pisankami może stworzyć niepowtarzalne i radosne chwile, które będą miłe wspomnieniem na długie lata. Podczas zabawy pisankami, uczestnicy mają okazję do wspólnego spędzania czasu, rozmów, śmiechu i tworzenia czegoś pięknego razem. To doskonała okazja, aby rodzice, dzieci, dziadkowie i przyjaciele mogli aktywnie uczestniczyć w procesie twórczym, wymieniać się pomysłami i wzajemnie się inspirować.

Zabawa pisankami

W okolicach Sokółki w Wielki Piątek wszystkie kobiety obdarowywały jajkami księdza, który objeżdżał wszystkie domy w swej parafii. Dzieci nie mogli się zaś doczekać gry w ”kaczanie”. Polega ona na uderzaniu swoim jajkiem w pisankę przeciwnika. Wygrywał oczywiście ten, którego okaz okazał się silniejszy. Przegrany musiał zaś oddać swoją pisankę. Jeśli w danej miejscowości istniało większe wzniesienia, również starano się je wykorzystać do zabawy. Jajko spuszczano w dół, w zwycięzcą był ten, kto trafił w pisankę kolegi.

Dlaczego malujemy pisanki?

Malowanie pisanek stało się nieodłącznym elementem przygotowań do świąt wielkanocnych. Czy jednak zastawialiście skąd w naszej kulturze ten zwyczaj? Według greckich podań z X w. tradycję malowania jak zapoczątkowała Maria Magdalena. Gdy anioł oznajmił jej, że Chrystus zmartwychwstał, przepełniona radością pobiegła do domu. Tam zauważyła coś dziwnego. Otóż wszystkie jajka jakie przygotowała w naczyniu zmieniły swój kolor na czerwony. Następnie wybiegła na ulicę i podarowała je napotkanym apostołom. Czerwone jajka przekształciły się w ptaki unosząc się do nieba. Odczytano to jako znak, że po śmierci będzie nowe życie.

Pisanki w kulturze prawosławnej

Ciekawy zwyczaj związany z pisankami wykształcił się w kulturze prawosławnej. Lekko rozłupane zabiera się je na groby bliskich i tam też pozostawia. Jest to symboliczny gest, ale bywa, w krajach takich jak Rumunia, że groby stają się stołami. Ma to przypominać, że dzień ich powrotu do życia jest coraz bliższy.

kolędowanie

Kolędowanie na Podlasiu nawet w Wielkanoc! Stary zwyczaj.

Kolędowanie na Podlasiu jest związane z bogatą tradycją i ma kilka specyficznych starych zwyczajów, które wyróżniają ten region od innych części Polski. W powszechnej świadomości, śpiewanie kolęd kojarzy się głównie z okresem Bożego Narodzenia i zimą. Czy można również kolędować w czasie Wielkanocy? Oczywiście! Choć zwyczaj ten zanikł w latach 60. XX wieku, obecnie trwają próby jego wskrzeszenia, co jest znaczącym elementem ożywienia kultury i tradycji lokalnych społeczności. Wielkanoc to najstarsze i najważniejsze święto chrześcijańskie celebrujące misterium paschalne Jezusa Chrystusa: jego mękę, śmierć i także zmartwychwstanie, które jest poprzedzane Wielkim Postem. Odbywa się ono co roku, więc śpiewano też co roku kolędy.

Kolędowanie na Podlasiu – prawosławna tradycja

Tradycję tą praktykowali głównie prawosławni mieszkańcy Podlasia, Litwy i Białorusi. Wiosenne kolędowanie przybrało różne określenia – ”chodzenie z konopielką” lub ”włóczebne”. Samych kolędników określano zaś jako kompanię. Zbierały się one w pierwszym dniu świąt, a śpiewy trwały całą noc. W składzie kompanii próżno było szukać kobiet. Wstęp do elitarnego grona mieli tylko kawalerzy.

Śpiewy i zwyczaje z nimi związane

Na czele grup stał tzw. “zapiewajło”, który oprócz tekstów pieśni znał każdego mieszkańca wsi osobiście. Kompania życzyła gospodarzom udanych przyszłych plonów, a pannom i kawalerom jak najszybszego znalezienia drugiej połówki. Za swoje śpiewy otrzymywali skromne podarunki – kawałek kiełbasy czy kieliszek wódki. Tym, którzy nawet i tego poskąpili, śpiewano, delikatnie mówiąc, niegrzeczne utwory. Istniało przekonanie, że takie przyśpiewki przyniosą nieszczęście w amorach. Prawdziwa tragedia! Nikt bowiem nie chciał zostać starym kawalerem czy starą panną.

Biesiada i pamięć o tradycjach

Po zakończeniu trzech dni intensywnego kolędowania, tradycyjnie organizowano biesiadę, która odbywała się zwykle trzeciego dnia świąt. Była to okazja nie tylko do kontynuowania śpiewania kolęd i życzeń, ale również do jeszcze głębszej integracji społecznej oraz wspólnego spędzania czasu. Ta tradycja stanowiła więc niegdyś istotny element życia społeczno-kulturowego Podlasia, a obecnie budzi zainteresowanie jako część dziedzictwa kulturowego wartego zachowania i ożywienia.

kalendarz, wspólne świętowanie, Wielkanoc

Wspólne świętowanie Wielkanocy. W tym roku świętujemy razem.

Wspólne świętowanie Wielkanocy przez różne wyznania chrześcijańskie jest zjawiskiem dość rzadkim, więc kiedy katolicy i prawosławni obchodzą Wielkanoc tego samego dnia, jest to moment wart zauważenia. W naszym regionie jest dużo rodzin złożonych zarówno z katolików, jak i prawosławnych. Daje to też powód do spędzenia tego Święta wspólnie. Wielkanoc to najstarsze i najważniejsze święto chrześcijańskie celebrujące misterium paschalne Jezusa Chrystusa: jego mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Święto przybrało formę trzydniowego obchodu tzw. Triduum Paschalnego, poprzedzonego czterdziestodniowym okresem przygotowania, kontynuowanego następnie radosną celebracją pięćdziesięciu dni okresu wielkanocnego aż do święta Zesłania Ducha Świętego. W przeciętnych okolicznościach, wyznawcy obu obrządków świętują Wielkanoc w różnych terminach, czasami nawet oddzielając je o kilka tygodni.

Wspólne świętowanie Wielkanocy przez katolików i prawosławnych

To, dlaczego Wielkanoc może być wspólna dla katolików i prawosławnych w danym roku, ma głębokie korzenie w zawiłych mechanizmach kalendarzowych oraz historycznych ustaleniach. Wspólne święta wypadają średnio raz na trzy lata. Ogólne zasady wyznaczenia daty świąt zostały opracowane na pierwszy soborze w Nicei. Zmartwychwstanie miało być obchodzone w pierwszą niedzielę po wiosennej pełni księżyca. Początkowo termin ogłaszano z rocznym wyprzedzeniem. Od połowy V w. przygotowano daty paschy nawet 100 lat do przodu.

Ruchomość daty Wielkanocy

To, dlaczego Wielkanoc może być wspólna dla katolików i prawosławnych w danym roku, ma głębokie korzenie w mechanizmach kalendarzowych. Różnice między kalendarzem juliańskim, stosowanym przez niektóre tradycje prawosławne, a kalendarzem gregoriańskim, przyjętym przez Kościół katolicki i wiele innych instytucji, powodują, że daty świąt mogą się różnić. Główną przyczyną ruchomości daty Wielkanocy jest fakt, że rok księżycowy nie pokrywa się dokładnie z rokiem słonecznym. W konsekwencji, różnica między kalendarzem juliańskim a gregoriańskim sprawia, że daty mogą się znacznie różnić. Są lata, kiedy 13-dniowa różnica między tymi kalendarzami powoduje, że Wielkanoc wypada w tym samym czasie dla obu wyznań. Takie wspólne świętowanie zdarza się średnio raz na kilka lat, dodając więc wyjątkowości i symbolicznego znaczenia temu wydarzeniu.

pożegnanie postu

Pożegnanie postu. Zakopane garnki i powieszone śledzie.

Pożegnanie postu – w tych czasach się nad nim, poza wizytą w kościele, nie zastanawiamy, ale kiedyś było to szeroko świętowane wydarzenie. Po dłużących się dniach trwania postu, trzeba w końcu coś zjeść – kończy się Wielki Post a zaczyna czas świątecznego obżarstwa. Wielki Post to czas pokuty przygotowujący do przeżycia najważniejszych dla chrześcijan świąt wielkanocnych. W Kościele łacińskim zaczyna się w Środę Popielcową, przypadającą 46 dni przed Niedzielą Wielkanocną (do postu nie wlicza się przypadających w tym okresie 6 niedziel). Czas trwania wielkiego postu ma odniesienie do trwającego 40 dni postu samego Chrystusa. Wielkopostny czas przygotowania jest też niezwykle istotny w kulturze chrześcijańskiej. To także okres refleksji, pokuty i umartwienia, który przygotowuje wiernych na celebrację zmartwychwstania Chrystusa podczas Wielkanocy. Tradycje związane z Wielkim Postem często przypominają o tych duchowych wartościach poprzez różnorodne praktyki, obrzędy i rytuały.

Pożegnanie postu – koniec z żurkiem

Przed laty, również na Podlasiu, okres ten witano w niezwykły sposób. Wszystko działo się późną porą w Wielki Piątek, bądź też rankiem w Wielką Sobotę. Jako, że główną potrawą spożywaną w poście był żurek, wylewano go całymi garnkami na ziemię. Czasem nawet zakopywano całe naczynia. Nieraz do środka dodawano jeszcze trochę popiołu. Był to znak nastania końca pokuty. Ową tradycję nazwano ”pogrzebem żuru”.

Kara dla śledzia

Nie tylko żurek był bohaterem tego symbolicznego pożegnania. Śledź, będący często głównym elementem postnych posiłków, także miał swoją rolę do odegrania. Największego, najokazalszego śledzia wybierano i przybijano do drzewa – czasem mogła to być nawet sztuczna ryba wykonana z drewna lub tektury. Ta nietypowa kara była swoistym wyrazem uznania dla śledzia, który przez cały okres wielkiego postu był “królem stołu”, dominującą potrawą na postnym stole. Wieszanie ryby odbywało się z uśmiechem na twarzy, świadcząc o radości z końca ograniczeń żywieniowych i nadchodzącej obfitości pokarmów.

Tradycje jako element kultury regionu

Te tradycje, choć dziś może praktykowane bardzo rzadko albo niepraktykowane, wciąż stanowią kolorowy i fascynujący element kultury i historii regionu. Przypominają one o głębokim znaczeniu wielkopostnego okresu przygotowania w kulturze chrześcijańskiej i oczekiwania na radosne święta Wielkanocy.

Wjechał do hotelu na koniu. Na jego część nazwano pomnik psa.

Do rozwoju Białegostoku przyczyniło się przed laty wiele osób. Niestety po wielu z nich pamieć zaginęła. Taką postacią jest bez wątpienia Mikołaj Kawelin, pułkownik carskiej armii. Słynął z niezbyt atrakcyjnego wyglądu, okazałych wąsów i niebywałego poczucia humoru. Poznajmy bliżej tego przyjaciela miasta.

 

O młodzieńczych latach M. Kawelina posiadamy jedynie strzępki informacji. W zapiskach historyków pojawia się twardymi zgłoskami dopiero z powodu relacji z Józefem Piłsudskim. Ponoć pomógł mu uciec z rosyjskiego więzienia. Kawelin wiedział jak ułożyć sobie życie. Ożenił się bowiem z córką senatora i właściciela ziem Zabłudowa i okolic. Małżeństwo gniazdko uwiło sobie w podbiałostockim majątku Majówka. Tam też zjeżdżała cała lokalna śmietanka towarzyska. Jakież to musiałby być imprezy…

 

Po wybuchu rewolucji bolszewickiej Kawelin z rodziną przeprowadził się do francuskiej Nicei. Po odzyskaniu niepodległości przez Polską postanowił wrócić na Podlasie. Na granicy jednak został zatrzymamy. Pomógł mu dawny przyjaciel J. Piłsudski. Już jako obywatel Polski zawitał do majątku w Majówce. Trzeba było go odbudować. Na szczęście miał za co. Oprócz licznych dochodowych biznesów prowadził działalność charytatywną. Brał udział nawet w przedstawieniach teatralnych, na których zbierano datki na bezrobotnych.

 

 

M. Kawelin zaangażował się głównie w sport. Sam jednak nie wyglądał na aktywnego fizycznie. Użyjmy delikatnego określenia, że był ”przy kości”. Przez trzy lata pełnił rolę prezesa ”Jagielonii”, lecz jego oczkiem w głowie było kolarstwo. To on wytyczył trasę I wyścigu kolarskiego po ulicach Białegostoku. Rajdy organizowano aż do wybuchu II Wojny Światowej. Pułkownik wspierał wielu zawodników finansowo, fundując im cenne nagrody.

 

Kawelin posiadał apartament w słynnym białostockim hotelu Ritz. W miejscu tym co rusz dochodziło do niecodziennych sytuacji. Jednego wieczoru magnat zamówił wszystkie dorożki, które znajdowały się pod obiektem. W jednej usiadł on sam. W drugiej zostawił kapelusz, w trzeciej zaś płaszcz. Każda część garderoby ”podróżowała” oddzielnie. Dlatego też inni goście byli zmuszeni wracać do domu pieszo. Dorożek bowiem zabrakło.

 

Innym razem wykorzystując otwarte okna M. Kawelin wjechał do hotelu na koniu. Zarówno pracownicy, jak i goście musieli być co najmniej zszokowani. Jakby nigdy nic podjechał pod bar i zamówił szampana. Jeden z dwóch kieliszków przeznaczył dla konia. Trzeba przyznać, że takie sceny widzieć można teraz tylko na filmach.

Białostoczanie tak kochali M. Kawelina, że nazwali jego imieniem rzeźbę buldoga angielskiego, która stała przy ogrodzeniu Pałacu Branickich naprzeciw kościoła farnego. Ponoć tak właśnie wyglądał pułkownik. Gdy ten dowiedział się o tym fakcie po prostu śmiał się przez kilka godzin. Psa zabrali Niemcy wycofujący się z miasta latem 1944 r. Myśleli, że ma większą wartość historyczną. Replikę rzeźby można oglądać w białostockim parku planty. Jej autorką jest Małgorzata Niedzielko. Jej odsłonięcie nastąpiło w 2005 r. 

 

M. Kawelin opuścił miasto uciekając przed Armią Czerwoną. Trafił do Warszawy gdzie zmarł w 1944 r. Co ciekawe dzień śmierci pokrywa się z dniem wywiezienia przez hitlerowców rzeźby psa. Niezwykła symbolika. Pułkownika pochowano na cmentarzu prawosławnym na Woli. Kibice Jagiellonii odnowili jego pomnik, stawiając pamiątkową tablicę.

 

 

 

 

Kursanci przyjeżdżają do Łomży nawet znad morza

Zastanawialiście się kiedyś ile razy można zdawać egzamin na prawo jazdy w ciągu dnia? Jeśli komuś powinie się noga, zazwyczaj musi trochę ochłonąć. Zwykle tydzień wystarczy. W Łomży jest jednak inaczej. Kursanci potrafią nawet podchodzić do egzaminu praktycznego w ciągu doby. Przepisy tego nie zabraniają, więc czemu nie? Jeśli znajdzie się szybki termin, wszyscy z niego korzystają. Po co w końcu odwlekać nieuniknione. Z drugiej strony, gdy się człowiek śpieszy, to cię diabeł cieszy…

 

Łomża od lat przyciąga kursantów z różnych zakątków Polski. Miasto jest niewielkie, więc i ruch na drodze będzie mniejszy niż choćby w Białymstoku. Ale co tam stolica Podlasia. Łomżę odwiedzają kandydaci na kierowców nawet znad morza. Dlatego tez mówi się o zjawisko turystyki egzaminowej. Czy na pewno idą oni na łatwiznę? Statystyki mówią, że dziennie zdaje pozytywnie co druga osoba. Gwarancji powodzenia nie ma więc żadnej. Zawsze i tak liczą się nabyte umiejętności.

Bratanica króla spoczywa w Białymstoku

Kilkadzieścia lat temu była to prawdziwa sensacja archeologiczna. We wnętrzu kościoła parafialnego Wniebowzięcia Maryi Panny odnaleziono zamurowane wejście. Gdy udało dostać się na drugą stronę, badacze nie mogli uwierzyć własnym oczom. Leżały tam trumny. W sumie było ich ponad 20. Jedna z nich była bogata zdobiona. Na wieku widniał zaś pozłacany herb rodziny Poniatowskich, a także łacińska inskrypcja.

Okazało się, że spoczywa tam bratanica ostatniego króla Polski. Zmarła Katarzyna Poniatowska była ubrana w jasną koszulę i białe rękawiczki. Zachował się nawet wianek z uschłych kwiatów. Uwagę przyciągały też tekstylne buty. Krypty szukano przez lata. Mimo licznych zapisków w księgach parafialnych badacze mieli nie mały orzech do zgryzienia.  Do tej pory nie udało się ustalić tożsamości większości osób pochowanych w krypcie. Przypuszcza się, że spoczywa tam choćby ojciec fundatora kościoła.

W grobowcach jest m.in. pochowany pierwszy metropolita białostocki abp Edward Kisiel, biskup diecezji mińsko-mohylewskiej Edward Ropp, ale także jest tam trumna żony fundatora Białegostoku hetmana Jana Klemensa Branickiego – Izabeli z Poniatowskich Branickiej. Krypty są niedostępne na co dzień. Bardzo rzadko można je oglądać. Ostatnie takie okazje były w lutym i czerwcu 2010 roku, gdy białostoccy przewodnicy organizowali wejścia do krypt z okazji międzynarodowego dnia przewodnika turystyki oraz w ramach akcji “Lato z zabytkami”

Wprowadzono zakaz wejścia do części Puszczy. Wchodzimy na własną odpowiedzialność.

Od początku kwietnia nie można wchodzić do Puszczy Białowieskiej. Wydawać by się mogło, że to prima aprilisowy żart. To jednak przykra prawda. Na pocieszenie dodamy jednak, że kilka ścieżek edukacyjnych nie zostało objętych owym zakazem. Chodzi tu o chociażby tzw. Zebrę Żubra czy Miejsce Mocy. Na pozostałych terenach, każdy wchodzi na własną odpowiedzialność. Co jest powodem takiej decyzji? Oficjalnie chodzi o zagrożenie ze strony martwych drzew. Nieoficjalnie mówi się, że prowadzi się w Puszczy nielegalną wycinkę. 

 

Jako że zbliża się okres natężenia ruchu turystycznego, hotelarze czy restauratorzy zaczęli protestować. Zakaz wstępu oznacza dla nich jedno – mniejsze zarobki. Również organizacje ekologiczne biją na alarm. Wystosowano odpowiedni list do ministra środowiska. Ubiegły rok był rekordowy jeśli chodzi o liczbę przyjezdnych. Teraz wieloletnie wysiłki społeczności lokalnej zostaną zniweczone. Zakaz może zachwiać ruchem turystycznym.

W Łapach mają pociąg do kolei

Łapy niedaleko Białegostoku były niegdyś kolejarską potęgą. To już przeszłość, choć wspomnienia o wielkości nadal żyją. Po upadku Zakładów Naprawczych tysiące osób zostało bez pracy. Z łezką w oku, co roku, miasto organizuje wystawę makiety kolejowej, która zyskała status imprezy ogólnopolskiej. Towarzyszą jej różne inne atrakcje. Głównym punktem tradycyjnie jest symulacja zderzenia pociągu z samochodem. Mieszkańcy mogą zobaczyć, jaką wielką siłą dysponuje pojazd szynowy. Służby pokazują również jak sprawnie przeprowadzają akcję ratowniczą.

 

Do Łap przyjeżdża regularnie kilkadzieścia wystawców z różnych rejonów Polski. Modelarze z całego kraju przywożą własnoręcznie wykonane makiety tras kolejowych, które łączą w jedną całość. Po miniaturowych szynach poruszają się modele elektryczne pojazdów kolejowych, przemieszczające się wg. rozkładu jazdy. Wystawa jest największą tego typu imprezą w północno-wschodniej Polsce. Małe jest piękne i tego należy się trzymać. 

Stuliściec

Stuliściec – do wyrobu tego ciasta potrzeba… poduszki

Stuliściec, nazywany również “ciastem książęcym”, to niezwykłe danie, które wprowadził do Polski książę litewski Witold, razem z Tatarami, podczas ich przejazdu przez ziemie polskie. Jest to wyjątkowo pracochłonne ciasto, które wymaga nie tylko cierpliwości, ale także precyzji wykonania, zbliżonej do pracy zegarmistrza. Jednak ta precyzja ma swoją nagrodę, ponieważ stuliściec zdobył pierwsze miejsce w prestiżowym konkursie “Nasze kulinarne dziedzictwo”.

Poduszka lniana: kluczowy element procesu przygotowania stuliścieca

W procesie przygotowania stuliścieca kluczową rolę odgrywa poduszka, która jest obszyta lnianym płótnem. To właśnie na niej kładzione jest ciasto, zamiast tradycyjnego wałkowania, co wymaga precyzyjnego rozciągania, by uzyskać odpowiednią grubość ciasta. Ta nietypowa metoda przygotowania sprawia, że proces pieczenia stuliścięca staje się wyjątkowy. Wymaga on również współpracy dwóch osób, co podkreśla jego charakter jako dania, które łączy i integruje ludzi.

Stuliściec: smakowa podróż przez kulinarną tradycję Polski

Stuliściec, choć najbardziej popularny w północno-wschodniej Polsce, na granicy z Litwą, zdobył uznanie i popularność także w innych regionach kraju. Jego nazwa wskazuje na charakterystyczny składnik – “stu” cienkich warstw drożdżowego ciasta, przekładanych masłem i wykorzystanych do zawinięcia maku i rodzynków w charakterystyczne kształty, takie jak podkowa czy ślimak. To połączenie smaków i tekstur sprawia, że stuliściec przypomina makowiec. Jednak dzięki wielości warstw ciasta posiada unikalny smak i aromat, którym zachwyca smakoszy. Tradycyjne przygotowywanie stuliścieca jest także okazją do przekazywania rodzinnych receptur. To nie tylko sztuka kulinarnej precyzji, ale także kontynuacja dziedzictwa kulinarnego i kulturowego.

Stuliściec: nieodłączny element polskiej kultury kulinarnej

Warto zauważyć, że stuliściec, mimo swojej skomplikowanej receptury i procesu przygotowania, jest nadal ceniony i doceniany przez współczesne pokolenia. Jego obecność na stołach świątecznych czy rodzinnych spotkaniach nadal przypomina o bogactwie tradycji i smaków, które tworzą kulinarną tożsamość Polski. Dodatkowo, jego unikalność i specyficzny smak stanowią nie tylko powód do dumy, ale także inspirację do eksploracji różnorodności kulinarnych tradycji regionu. Podkreśla on rolę stuliścieca jako symbolu lokalnej kultury i dziedzictwa.

swiete-miejsce-na-podlasiu.-niesamowita-moc-zrodelka-rospudy

Las, który żądał krwi. Poznajcie jego tajemnice.

Dla młodszych mieszkańców Białegostoku to zwykły las. Dobre miejsce do biegania czy rodzinnego spacery. Wiatr pomykający po gałęziach niesie jednak wiele ciekawych, ale też i tragicznych historii.  Atmosferę tajemniczości napędzają zaś  nietypowe drzewa, rozdwojone tuż przy ziemi. Podobne formacje roślinne spotkać można w słynnym miejscu mocy w Hajnówce. Czyżby z lasem związane były magiczne siły? Tego nie wie nikt. Skupmy się na suchych historycznych faktach.  Las w Pietraszach kryje nie jedną tajemnicę. Czas je odkryć!

Kończył się XIX w. Do lasu przyjechał ponoć sam car, pragnący podziwiać manewry swoich wojsk. Tereny służyły już wtedy jako poligon. Do ćwiczeń wykorzystywany był również intensywnie w okresie międzywojennym. Manewry odbywali żołnierze Wojska Polskiego z koszar przy ul. Traugutta. Do dzisiaj widać liczne okopy, które trochę zdążyły już zarosnąć. Z pewnością znajdzie się nie jeden, kto chętnie będzie się wspinał po ich ścianach.

 

 

Las był niemym świadkiem niemieckiego mordu. Życie stracili nie tylko prześladowani wyznawcy judaizmu, ale też katolicy i prawosławni Białorusini. W okolicy odnajdziemy zarówno zbiorowe, jak i indywidualne groby. Największa tragedia rozegrała się w lipcu 1941 r. Ten miesiąc okazał się ostatnim dla ponad 5 tys. białostockich Żydów. Pod koniec lat. 90-tych, powstało ”Miejsce Pamięci Lasu Pietrasze”.

 

Ziemia w Pietraszach jeszcze nieraz upomniała się o krew. W 1945 r. utworzono tam strzelnicę Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wykonano co najmniej jeden wyrok śmierci. Mowa tu o dezerterze z KBW – Mieczysławie Kaźmierskim, posługującym się pseudonimem ”Huragan”. Mężczyznę przywiązano do drzewa. Wyrok mieli wykonać jego koledzy. Żaden ich pocisk nie zranił poważnie jednak Huraganu. Śmiertelny strzał padł dopiero z broni dowódcy. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że dezerter spoczął w tamtejszej ziemi.

Przechadzając się przez las, z pewnością zauważymy betonowe słupy, przypominające te z linii energetycznych W rzeczywistości z prądem nie mają nic wspólnego. Są to tzw. kotwy, które miała za zadanie cumowanie sterowców. Tak! W lesie znajdowała się baza popularnie nazywanych cepelinów. Oczywiście po hangarach i innej infrastrukturze nie ma już śladów. Wszystko miało miejsce w okresie I Wojny Światowej. Statki powietrzne służyły do niezbyt przyjaznych zadań.

 

 

Mianowicie zrzucały bomby na cele strategiczne. Czego jednak można spodziewać się po carskiej armii. Widok sterowców wzbudzał zatem strach. O zachwycie nie mogło być mowy. W sumie w Białymstoku stacjonowały dwa cepeliny – ”Albatros” i ”Astra”. Ten pierwszy mógł zabrać na pokład 7 osób. Rozwijał prędkość do 70 km/h. Wyposażony był w karabiny maszynowy i niemały zapas amunicji. Do miasta trafił nieco przypadkowo. Pierwotnie z Petersburga miał dolecieć do Olsztyna, lecz plany pokrzyżowała aura. Sterowiec ”Alba”  zapisał się w historii jako bombardier drogi do Osowca. Dlatego nikt nie żałował, że nie za długo polatał nad polskim niebem. Pogoda nie była dla niego łaskawa. Wiatr zniszczył jego zdolności bojowe.

Las Pietrasze dla jednych będzie miejscem wypoczynku, dla drugich miejscem zbrodni, które należy unikać. Pewne jest tylko to, że na stałe zapisał się w historii Białegostoku i okolic.

jagodzianka

Jagodzianka – najlepszą kupisz tylko w Augustowie!

Jagodzianka augustowska to nie tylko smakowa uczta, ale również element więzi społecznych i kulturowych w regionie Puszczy Augustowskiej. Wielu mieszkańców wiąże z nią wspomnienia rodzinnych spotkań przy kawie oraz tradycyjnych świątecznych obiadów. Przygotowywanie jagodzianek często staje się okazją do wspólnego spędzania czasu z najbliższymi oraz dzielenia się receptami i przepisami, które są przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Smakowa podróż przez kulturę i tradycję Puszczy Augustowskiej

Jagodzianki augustowskie przyczyniają się do promocji lokalnych produktów i rolnictwa, korzystając z świeżych, sezonowych owoców. To wspiera lokalnych producentów i handlarzy oraz zachęca do dbania o środowisko naturalne. Jedzenie jagodzianek staje się aktem wsparcia dla lokalnej społeczności oraz zachowania tradycyjnych metod produkcji żywności. Jagodzianki augustowskie, obok innych lokalnych potraw, stanowią atrakcję turystyczną dla regionu, przyciągając uwagę turystów odwiedzających Puszczę Augustowską. Smakowanie tradycyjnych wypieków pozwala lepiej poznać lokalną kulturę i historię.

Niezwykłe dziedzictwo smaku: jagodzianka augustowska

Jagodzianka augustowska, z uwagi na swoje wyjątkowe walory smakowe i kulturowe, stanowi więc nie tylko pyszny przysmak. Stanowi również ważny element dziedzictwa kulinarnego i społecznego Puszczy Augustowskiej. Ich popularność i znaczenie nie maleją wraz z upływem czasu. Zachęcają kolejne pokolenia do odkrywania i pielęgnowania lokalnych tradycji kulinarnej sztuki. Dodatkowo, proces przygotowania jagodzianek augustowskich to nie tylko sposób na przygotowanie smacznego wypieku. Wiele osób w regionie angażuje się w wspólne pieczenie tych bułeczek, co stanowi nie tylko tradycyjną praktykę kulinarnej sztuki, ale także formę spędzania czasu w gronie najbliższych. To właśnie podczas tych rodzinnych spotkań przekazywane są sekrety receptur i sprawdzone metody pieczenia.

Smakowa tradycja i lokalna gospodarka

Obecność tych wypieków w menu lokali gastronomicznych stanowi ważny element promocji lokalnej kuchni i tradycji kulinarnej. Co więcej, jagodzianki augustowskie nie tylko cieszą podniebienia, ale także przyczyniają się do rozwoju lokalnej gospodarki. Wspierają promocję lokalnych produktów i pszczelarzy. Dzięki temu, tradycyjne wypieki stają się ważnym elementem kulturalnym i ekonomicznym regionu, podkreślając znaczenie dziedzictwa kulinarnego dla lokalnej społeczności oraz jego roli w promowaniu regionu jako atrakcyjnego celu turystycznego.

Cenna pamiątka po getcie została ocalona

Do getta żydowskiego w Białymstoku prowadziły trzy bramy. Po dwóch z nich nie ma śladu. Istniały one przy skrzyżowaniu ulic Malmeda i Lipowej, a także Jurowieckiej i Sienkiewicza. Trzecia mieściła się przy ulice Czystej, która była od XIX w. wyłożona kocimi łbami. Obecnie trwa tam remont, który mógł zatrzeć ślady historii. Pozostałością po bramie były drewniane fragmenty ukryte między kamieniami. Teren nie został objęty ochroną konserwatora, więc asfalt wylano tylko do miejsca, gdzie znajdowała się brama. Aby odnaleźć dokładne miejsce pala wbitego w ziemię przed wielu laty, trzeba było przeczesać ulicę fragment po fragmencie. Starania miejskich konserwatorów opłaciły się. 

Białostockie getto utworzono w lipcu 1941 r. Na niewielkim terenie zgromadzono ponad 60 tys. Żydów. Zarówno młodych, jak i starych zmuszano do niewolniczej pracy. Produkowali tkaniny i broń dla hitlerowców. Na wieść o planach likwidacji getta wybuchło powstanie. Kilkuset Żydów przez kilka dni stawiało opór tysiącom żołnierzy niemieckich. Przeżyło jedynie 2 tys. osób. Ci, którzy przetrwali zostali wysłani do obozów w różnych zakątkach kraju.

W Tykocinie odnaleziono ślady po zakonnikach

W Tykocinie jeszcze w XVIII w. działał klasztor bernardynów. Ufundował go Marcin Gasztołd, ówczesny właściciel miasteczka. Dziś pozostałości po nim znajdują się głęboko pod ziemią. Gdy zakonnicy opuścili miasto z nakazu J.K. Branickiego, pusty obiekt niszczał, aż w końcu go rozebrano.

Archeolodzy odnaleźli fragmenty konstrukcji z czerwonej cegły, a także przedmioty codziennego użytku. Ustalenie lokalizacjo było podparte wcześniejszymi badaniami geofizycznymi. Części klasztoru to prawdopodobnie ogrodzenie, a także fundamenty budynków gospodarczych. Stosowano nich techniki budowlane tzw. polskiego gotyku. W wykopaliskach brali udział również zwykli mieszkańcy. Wszyscy byli dumni, że nad rzeką istniała okazała budowla. Tzw. kępa bernandyńska skrywa z pewnością jeszcze wiele tajemnic.

Co w Puszczy robił Edward Gierek?

Wystarczyły dwa dni aby jedno z białowieskich uroczysk przybrało jego nazwisko. Edward Gierek odwiedził Puszczę w ramach odpoczynku po oficjalnych dożynkach w Białymstoku w 1973 r. Towarzyszył mu premier Piotr Jarosiewicz. 

Najważniejszych gości zaproszono do Domu Myśliwskiego mieszczącego się na terenie zabytkowego Parku Pałacowego. Pierwszego dnia panowie odwiedzili rezerwat pokazowy żubra, udając się następnie furmanką do ścisłego rezerwatu. Oczywiście zadbano by dygnitarzom niczego nie brakowało. Ustawiono dwa duże stoły z ławami. Pod wiatą nie groził im żaden deszcz.

Wieczorem przygotowano ognisko na specjalnie przygotowanym terenie. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że okolicę ściśle chroniło dziesiątki funkcjonariuszy. Kolejnego dnia działacze odwiedzili muzeum przyrodnicze, a także spotkali się ze starostą dożynek. Już w czasie trwania wizyty miejsce biesiadowania nazwano Gierkówką. Zabawa musiała być naprawdę udana. Miejsce musiało być szczególnie polecane przez sekretarza. W późniejszym czasie pojawiali się w nim inni działacze komunistyczni.

Już w maju czeka nas zabawa w autobusie

Co prawda wydarzenie to będzie miało miejsce w maju, ale zapisy ruszyły już teraz. Klub Miłośników Komunikacji Miejskiej w Białymstoku po raz kolejny organizuje wycieczkę zabytkowym Jelczem. Tym razem kierunek to Puszcza Knyszyńska. Na trasie przejazdu znajduje się choćby ogród botaniczny w Supraślu, park leśny w Poczopku czy też tatarskie Kruszyniany. Organizatorzy informują, iż nie jest to zwykła podróż autobusem.

O nudzie nie może być mowy. Już na pokładzie Jelcze przygotowano atrakcje. Przejazd tradycyjnie skończy się biesiadą przy ognisku.Klub Miłośników Komunikacji Miejskiej w Białymstoku powstał w czerwcu 2009 roku. Zrzesza on sympatyków transportu publicznego. Więcej szczegółów znajdziecie pod linkiem: Jelczem po Puszczy Knyszyńskiej

To już koniec. Arcybiskup Edward Ozorowski odszedł na emeryturę.

Po dziesięciu latach pełnienia funkcji arcybiskupa metropolity białostockiego, na zasłużoną emeryturę odszedł Edward Ozorowski. Niespełna dwa lata temu obchodził on jubileusz 50-lecia święceń kapłańskich. Zgodnie z prawem kanonicznym, w chwili ukończenia 75 lat każdy biskup zobowiązany jest złożyć rezygnację na ręce papieża. Nie oznacza to jednak końca posługi. Abp. Edward Ozorowski od urodzenia związany był z Podlasiem. Urodził się we wsi Wólka-Przedmieście koło Wasilkowa, a w Białymstoku ukończył seminarium. Jest też honorowym obywatelem Sokółki. 

 

Nowym arcybiskupem został pochodzący z diecezji kieleckiej ks. dr Tadeusz Wojda. Przez ponad 20 lat pracował jako sekretarz w Papieskim Dziele Rozkrzewiania Wiary. Dzięki temu doskonale zna sytuację kościoła na całym świecie. Teraz 60-cio latka czekają nowe wyzwania. Ceremonia otrzymania święceń biskupich odbędzie się 10 czerwca.

biesiada miodowa

Biesiada miodowa i słodka rywalizacja.

Biesiada miodowa w Kurowie, organizowana przez Narwiański Park Narodowy, to nie tylko okazja do degustacji pysznego miodu, ale również wydarzenie, które promuje tradycje pszczelarstwa i lokalne produkty. Od skromnych początków imprezy, gdy pojawiło się zaledwie kilku wystawców, minęło już szesnaście lat. Dziś uczestniczy w niej ponad dziesięciokrotnie więcej producentów. To świadczy o rosnącym zainteresowaniu miłośników pszczelarstwa oraz o popularności wydarzenia wśród społeczności lokalnej i turystów.

Konkurs na najlepszy miód i degustacje nalewek

Jednym z głównych punktów biesiady jest konkurs na najlepszy miód, który przyciąga uwagę zarówno profesjonalnych pszczelarzy, jak i amatorów. Rywalizacja o tytuł najlepszego miodu dostarcza nie tylko emocji, ale również podkreśla różnorodność i wysoką jakość lokalnych produktów pszczelich. Ponadto, impreza oferuje możliwość degustacji miodowych nalewek. Znane są one nie tylko ze swojego wyjątkowego smaku, ale także korzystnych właściwości zdrowotnych.

Miód: niezastąpiony składnik kuchni i naturalny booster zdrowia

Miodowi nie trzeba nikogo przekonywać o jego pozytywnych właściwościach dla zdrowia. To naturalny sposób na wzmocnienie odporności i walkę z jesiennymi przeziębieniami. Warto podkreślić, że polskie miody cieszą się uznaniem nie tylko na krajowym rynku. Również za granicą je doceniają, gdzie eksportuje się ich znaczną ilość. Są one cenione przez dzieci, które lubią ich słodki smak. Ale i dorośli doceniają ich bogactwo smaku i wartości odżywczych. Dodatkowo, warto zauważyć, że miód ma także zastosowanie w wielu tradycyjnych recepturach kulinarnej sztuki, dodając wyjątkowego smaku i aromatu potrawom. Jego wszechstronność sprawia, że jest nieodłącznym składnikiem wielu dań kuchni polskiej i międzynarodowej. Dodatkowo to podkreśla jego wartość zarówno w kuchni, jak i dla zdrowia.

Biesiada miodowa w Kurowie: promocja lokalnego dziedzictwa i ochrony środowiska

Biesiada miodowa w Kurowie to więc nie tylko okazja do delektowania się wyśmienitymi produktami pszczelimi, ale również sposób na promocję lokalnego dziedzictwa i tradycji, które są dumą regionu. To wydarzenie, które integruje społeczność lokalną, przyciąga turystów i promuje wartość naturalnych, ekologicznych produktów. Poprzez organizację biesiady, Narwiański Park Narodowy ukazuje znaczenie ochrony środowiska naturalnego oraz zachęca do wspierania lokalnych inicjatyw pszczelarskich, które wpisują się w ideę zrównoważonego rozwoju.

Miał być wizytówką a tylko straszył. Białostocki dworzec PKS legł w gruzach.

”Największy i najnowocześniejszy na skraju Polski” – tak o nim pisano w prestiżowych pismach transportowych w połowie lat 80-tych. Budynek białostockiego dworca PKS przeszedł do historii. W gruzach legła nie tylko konstrukcja, ale i wspomnienia wielu mieszkańców miasta. Z miejscem pracy musieli pożegnać się liczni sklepikarze. Niektórzy z nich na terenie dworca przepracowali połowę życia. Sami jednak przyznają, że budynek raczej odpychał niż przyciągał. Część handlowców przeniosła lokale, inni po prostu zakończyli działalność. 

 

Młodsi mieszkańcy Białegostoku mogą nie pamiętać, że dworzec przed laty istniał na ulicy Jurowieckiej. Od rodziców czy dziadków mogą dowiedzieć się, iż była to raczej ”buda”. Jako że był zdecydowanie za ciasny postanowiono zmienić lokalizację. Wybrano ulicę Bohaterów Monte Cassino. Kamień węgielny pod wyburzony niedawno dworzec wkopano już w 1974 r. Białostoczanie musieli jednak długo czekać na zakończenie prac, które dwukrotnie wstrzymywano. Otwarcie nastąpiło dopiero 12 lat później. Do Białegostoku zjechali partyjni dygnitarze. Wszystko działo się z wielką pompą. Nie mogło obyć się bez przecięcia wstęgi. Jak na tamte czasy dworzec naprawdę cieszył oko. Działała nawet świetlica, w której dzieci mogły odrabiać lekcje. 

 

Mieszkańcy byli dumni, ale nie trwało to długo. Wkrótce dworzec zaczął zmieniać się w bazar. Budynek powoli niszczał. O konieczności większego remontu nikt zaś nie pamiętał aż do 2007 r. Niewiele się jednak zmieniło na lepsze. Decyzję o budowie nowego budynku podjęto w 2015 r. Koszty mają oscylować w graniach 13 mln zł. Przy dworcu powstanie również galeria handlowa. Przedłużona zostanie również kładka nad torami.

 

Inwestorzy od samego początku mieli pod górkę. Rozbiórka była kilkakrotnie przekładana. Raz na przeszkodzie stawał urząd miasta, raz prywatni działacze, żądający objęcia dworca ochroną zabytkową. Aktywność ”zielonych” opóźni co najmniej o kilka miesięcy oddanie do użytku nowego dworca. No cóż. Należy uzbroić się w cierpliwość. 

 Źródło zdjęcia: Kadr z filmu https://www.youtube.com/watch?v=kTncxGH69UU

 

Wizytówką dworca były z pewnością neonowy szyld. Co się z nim teraz stało? Na razie wylądował w magazynie. W przyszłości planuje się go wykorzystać jako atrakcję turystyczną. Jako, że w planach społeczników jest utworzenie miejskiego muzeum neonów, z pewnością zajmowałby tam zaszczytne miejsce. 

 

Dworzec tuż przed rozbiórką został należycie pożegnany. Zorganizowany w nim imprezę taneczną w ramach ”Up To Date Festival”. W rytmie hip hopu i elektroniki bawiono się przy starych budkach, gdzie sprzedawano jedzenie. Na suficie dworca można było podziwiać napis ”pozdro techno”. Impreza spotkała się z ogromnym zainteresowanie, o czym świadczyły kolejki.

 

Zanim nowy budynek powstanie, podróżni muszą przyzwyczaić się do niebieskich kontenerów. Działają w nim trzy kasy biletowe. Na parterze znajdują się kasy, toalety i poczekalnia, zaś na górze pomieszczenie socjalne dla kierowców.  Co najważniejsze zimą raczej nikt nie uskarżał się w nich na zimno. Początkowo narzekano na brak toalet, ale na szczęście sprawę rozwiązano dosyć szybko. Autobusy odjeżdżają z zaledwie czterech stanowisk. 

 

 

Wisielec straszy w budynku. Nikt nie czuje się bezpiecznie.

Drewniana willa na ulicy Grottgera w Białymstoku skrywa wiele tajemnic. Na co dzień stanowi siedzibę Klubu Pacjenta ”Przystań”. W budynku leczą się osoby z zaburzeniami psychicznymi, głównie schizofrenią. Niepokój wzbudza jednak coś zupełnie innego. Pracownicy obiektu skarżyli się na powtarzające się zjawiska paranormalne.

W środku budynku odnajdziemy niezwykle strome schody. Nie jedna osoba zaliczała upadek. Najgorsze jest to, że słychać na nich kroki, gdy wszystkie drzwi są już zamknięte. Początkowo myślano, iż to sprawka dowcipnisia. Wątpliwości zostały rozwiane dosyć szybko. Dziwne zdarzenia miały miejsce coraz częściej. Codziennie ktoś miał problem z zacinającymi się drzwiami.

Nie raz zdarzało się, że ktoś po ich drugiej stronie siłował się z pracownikami. W środku pomieszczenia nikogo jednak wówczas nie było. Co rusz zauważano późną nocą światła zapalone na korytarzu. Gdy jeden z pracownik wrócił do biura po godzinach wraz ze swoim psem, ten zaczął ujadać,  jakby ktoś obcy i przerażający stał obok niego. Wcześniej Przystań stanowiła siedzibę przedszkola. Stróż, która miał wątpliwą przyjemność tam zarabiać na chleb, zamykał się w kuchni, gdyż tylko tam czuł się w miarę bezpiecznie.

Być może w rozwiązaniu zagadki pomoże historia budynku.  W czasie II Wojny Światowej w miejscu gdzie obecnie umieszczono salę plastyczną, powiesił się Żyd, który widząc, że do budynku wkroczyli Niemcy, postanowił przypieczętować swój los. Czy to on jest odpowiedzialny za dziwne zjawiska?

dojenie krów

Dojenie krów na czas – zawody w Korycinie. Padają rekordy!

Dojenie krów to czynność, z którą dobrze zaznajomieni są posiadacze gospodarstw na wsi. Tak samo jest w Korycinie położonym w województwie podlaskim, w powiecie sokólskim, w gminie Korycin.

Dojenie krów i tradycje

Warto podtrzymywać tradycję. Z takiego założenia wyszli organizatorzy konkursu w ręcznym dojeniu krów na czas. Akcja ma charakter cykliczny, a miejscem rywalizacji jest urocza miejscowość Korycin. Młodzi rolnicy obecnie wyręczają się zdobyczami techniki. Z jednej strony oszczędzają czas, ale pewne umiejętności są po prostu konieczne. Młodzi rolnicy, chociaż korzystają z nowoczesnej technologii w swojej pracy, wciąż doceniają i pielęgnują tradycyjne umiejętności, takie jak ręczne dojenie krów. Konkurs wymaga nie tylko szybkości, ale także precyzji. Zawodnicy muszą wykazać się sprawną techniką, by wygrać turniej.

Święto sera

Wszystko to w ramach Święta sera, podczas którego można spróbować słynnych korycińskich serów podpuszczkowych. Podczas Święta Sera można również spróbować lokalnych serów oraz wziąć udział w innych konkursach z nimi związanych, takich jak konkurs na najlepszą anegdotę o serze czy na najsmaczniejsze danie. To wydarzenie nie tylko promuje lokalną kulturę i tradycje, ale także integruje społeczność i promuje lokalne produkty. Często Święto sera odbywa się podczas Dni Korycina, co pozwala na większe zainteresowanie imprezą.

Zasady i nagrody

Główną nagrodą w zawodach jest Puchar Wójta, a ich zasady są niezwykle proste. W ciągu pięciu minut trzeba zdobyć jak najwięcej mleka. Nagroda główna, czyli Puchar Wójta, stanowi prestiżowy symbol zwycięstwa. Niektóre zawodniczki potrafią wydoić nawet 10 litrów mleka w krótkim czasie, co świadczy o ich doskonałej wprawie i umiejętnościach. Każda z nich przez lata praktyki doskonaliła własną technikę, która pozwala im osiągać imponujące rezultaty. Oczywiście niezbędna jest w miarę spokojna krowa. Inna z pewnością nie wytrzymałaby presji zawodów. Najlepsze zawodniczki potrafią wydoić nawet 1o litrów. Każda z nich przez lata praktyki wytworzyła własną technikę. Na szczęście na co dzień nie muszą się tak śpieszyć. Krowa nie zając. Nie ucieknie.

ogórki

Ogórki rządzą Kruszewem

Ogórki z Kruszewa, produkowane z najwyższą starannością i dbałością o tradycję, stały się nie tylko symbolem tej urokliwej wsi, ale także dumą lokalnej społeczności. W trosce o zachowanie autentyczności i smaku, producenci kruszewskich ogórków konsekwentnie postępują zgodnie z tradycyjnymi metodami uprawy. To właśnie ten naturalny proces produkcji przyciąga do Kruszewa licznych smakoszy i turystów, którzy pragną doświadczyć prawdziwego smaku kruszewskiego ogórka. Dodatkowo, kruszewscy producenci często korzystają z tradycyjnych metod przechowywania ogórków, takich jak kiszenie, co pozwala zachować ich świeżość i chrupkość na długie miesiące.

Opowieść o kruszewskich ogórkach

Produkcja kruszewskich ogórków odznacza się nie tylko tradycyjnymi metodami uprawy, ale także dbałością o każdy detal procesu. Począwszy od wyboru najlepszych nasion aż po staranne pielęgnowanie roślin. W całym sezonie produkcji, rolnicy z Kruszewa angażują się w prace polowe z niezwykłą starannością i zaangażowaniem. Dbają o to, aby każdy ogórek był perfekcyjny pod względem jakości i smaku. Kruszewscy producenci często korzystają z tradycyjnych metod przechowywania ogórków. Na przykład takich jak kiszenie, które pozwala zachować ich świeżość i chrupkość na długie miesiące. Dzięki temu, kruszewskie ogórki są cenione nie tylko za swój wyjątkowy smak, ale także za trwałość i naturalność. Wysiłek i zaangażowanie producentów owocuje wysoką jakością warzyw. Przyciąga to do wsi Kruszewo nie tylko smakoszy, ale także restauratorów i handlarzy, chcących pozyskać te wyjątkowe produkty do swoich lokali czy sklepów.

Ogórki Kruszewo – centrum tradycyjnej produkcji

Tego rodzaju zainteresowanie ze strony rynku przyczynia się do rozwoju lokalnej gospodarki i promocji Kruszewa. Ponadto, kruszewscy rolnicy nieustannie dążą do doskonalenia swoich umiejętności i technik uprawy. Uczestniczą oni w szkoleniach i warsztatach z zakresu nowoczesnych metod rolnictwa ekologicznego. Dzięki temu, Kruszewo staje się nie tylko miejscem tradycyjnej produkcji, ale także ośrodkiem innowacyjnych praktyk rolniczych. Wszystkie te czynniki sprawiają, że kruszewskie ogórki cieszą się uznaniem. Zarówno wśród lokalnej społeczności, jak i w szerszym regionie, stanowiąc niezwykły przykład tradycyjnej, ekologicznej produkcji rolniczej.

Święto ogórka: integracja społeczności i zachowanie tradycji

Święto ogórka, organizowane przez Stowarzyszenie, to nie tylko okazja do wspólnej zabawy i radości. Także moment refleksji nad znaczeniem lokalnych tradycji i dziedzictwa. Konkursy, pokazy, degustacje – wszystko to sprzyja integracji społeczności, podkreślając rolę ogórka jako ważnego elementu kulturowego regionu. Kiszenie kapusty, choć może wydawać się prostym procesem, ma głębokie znaczenie społeczne i kulturowe. Buduje ona więzi międzyludzkie i przekazuje ważne wartości z pokolenia na pokolenie.