Mistrzowie od włamu

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

 

   Przy ul. Żytniej nr 9 mieszkał przyzwoity podatnik Józef Kołodko. Miał mały interes saturatorowy i całkiem sporą pomoc od brata zza granicy. Pewnego kwietniowego dnia zastał drzwi swego mieszkania wyjęte z zawiasów, zaś z szuflady kredensowej zniknęło 350 dolarów i prawie 40 tysięcy marek polskich.
  W drugiej połowie lat 20. minionego wieku mistrzem od włamu był niejaki Ignacy Górski. Wyznawał on prostą zasadę: aby dostać się do środka, oczywiście mieszkania, biura czy sklepu. Za pomocą łomu, świdra, a, to już była wyższa szkoła umiejętności, plastra złodziejskiego, którym bardzo cicho usuwano szybę okienną. Nie ominęły go jednak wpadki. Agenci śledczy poznali się na jego metodach i posypały się kary więzienne. Po ostatniej odsiadce pan Ignacy ruszył w teren, na tzw. gościnne występy. Na początek wybrał Knyszyn. Tam zaraz po zamknięciu sklepu Kooperatywy Rolniczej, wybił w cienkiej ścianie spory otwór, wlazł do środka i nakradł różnego towaru na sumę prawie 600 złotych. Jego białostocki paser, Hugo Szatauer nie miał żadnego kłopotu z jego rozprowadzeniem.
  Zachęcony powodzeniem wybrał się Górski bardziej na południe, do Bielska Podlaskiego. Tym razem nocną porą dostał się do sklepu Enocha Częstochowskiego i do zabranego specjalnie worka wrzucił pudełka z papierosami, opakowania herbaty i czekolady. Na tym skoku trafił również kilkaset złotych.
  Ponieważ jego poprzedni paser szpetnie go oskubał, Górski postanowił sam rozprowadzić trefny towar. Podając się za zbankrutowanego kupca z prowincji opylił cały majdan sklepikarzowi Wacławowi Pastuszko. Ale policja miała na tego ostatniego oko, więc złodziejaszek wpadł. Sąd wymierzył mu rok i trzy miesiące więzienia.
  Bardzo klasyczne włamanie miało miejsce w lutym 1932 r., w samym śródmieściu Białegostoku. Był akurat piątek, więc Chaim Wajnsztadt, właściciel sklepu z galanterią skórzaną przy ul. Sienkiewicza 22, zamknął swój interes około godz. 16. Panował już zmierzch, ale ruch na ulicy był jeszcze całkiem spory. Wtedy właśnie zaczęli swoją robotę włamywacze. Sforsowali oni bez trudu główne wejście do budynku, a później z niepozornej komórki przebili łomem grubą ścianę i dostali się do sklepu. Łupu było jednak tak dużo, że wynieśli najpierw tylko część, reszta została w komórce. W sobotę pan Wajnsztadt pojawił się około południa w swoim sklepie po zapomnianą korespondencję handlową. Natychmiast zauważył okropny bałagan, efekt działalności złodziei. Oczywiście zaraz zawiadomił policję. Cóż ona mogła jednak zrobić? Chyba tylko pomóc przenieść z komórki do sklepu niezabraną przez złodziei część partii butów i torebek.
  Szczególną pomysłowością wykazali się pod koniec grudnia 1931 r. bracia Jan i Stefan Popławscy. Był to sezon choinkowy, więc rozstawili swój towar na ul. Mickiewicza koło domu nr 18. Traf chciał, że za ich plecami znajdował się sklep Józefa Wojtanowskiego, a w nim półki z rozmaitymi winami i wódkami. Parawan z zielonych drzewek i posiadanie nieodzownego w takich przypadkach świdra pozwolił pomysłowym braciszkom sforsować drzwi do magazynu, no i oczywiście wynieść z niego dużo flaszek z gorzałką oraz papierosy i inne specjały.
  Niestety Popławskich dotknął pech. Zwłaszcza Jana. Zgubił on w sklepie opatrunek, który miał. W jaki sposób policja, dzięki jego szmatce, dotarła do sprawców włamania, trudno powiedzieć. W każdym razie Jan Popławski zainkasował wyrok jednego roku więzienia, a jego brat mógł w następnym roku już sam sprzedawać choinki.

Włodzimierz Jarmolik