Romans po białostocku

 

   Ilustrowany Kurier Codzienny,  w październiku 1936 roku podał niby serio elektryzującą wiadomość z Białegostoku. Wynikało z niej, że nad Białkę przybyć miał pewien londyńczyk, przedstawiciel organizacji, której celem było ułatwienie wyjścia za mąż niezamożnym pannom.
  Tajemniczy przybysz miał ponoć założyć w Białymstoku filię angielskiego stowarzyszenia. Swoim członkiniom miało ono wypłacać posag w wysokości od 1000 dolarów w górę. Ale, aby otrzymać tę kwotę należało spełnić trzy statutowe warunki:
“1. Panieństwo w latach od 35 do 50. 2. Premiowana brzydota.3. Agresywne usposobienie wobec przyszłego małżonka”.
  Po Białymstoku krążyły już wieści, że biuro lada moment zostanie otwarte przy ulicy Lipowej. Złośliwcy zapytywali znajome panny, które spełniały statutowe warunki, czy już mają odpowiednie posagi, czy też czekają jeszcze w kolejce. Wkrótce okazało się, że wszystko to jest jedynie żartem.
  Tymczasem gwiazdą i tematem wdzięcznych zawsze ploteczek damsko-męskich była nadzwyczaj urodziwa córka Romana Samitowskiego. Prowadził on od 1909 r. ekskluzywny magazyn z obuwiem na Lipowej 16. Samitowszczanka w 1935 r. “uzyskała maturę i zaraz rozpoczęła romansowanie”.
  Pierwszym jej wybrańcem był pewien młody handlarz manufaktury. On też był niedawnym maturzystą, przeto młodzi mieli wiele wspólnych tematów. I gdy wydawało się, że miłość będzie kwitła, to kochliwa panna szybko przerzuciła swe uczucia na bogatego wdowca, też zajmującego się manufakturą. Miał on swój sklep na Sienkiewicza i odtąd dzień w dzień Samitowszczanka z Lipowej kursowała na bulwary, jak czasem nazywano odcinek Sienkiewicza za Białką.
 

   
   Tymczasem “zdradzony maturzysta szalał z rozpaczy i walczył o odzyskanie względów dziewicy”. W trakcie tej walki w dyskretnym liściku poprosił ukochaną o ostatnie spotkanie. Młodzi umówili się właśnie na bulwarach. Cóż za brak roztropności! Gdy młodzian wyjaśniał żarliwie, że bez swej wybranki żyć dalej nie potrafi, to z naprzeciwka, po zamknięciu sklepu, nadszedł jego starszy rywal. Widząc co się kroi, wymierzył sążnisty policzek konkurentowi. Ten bez namysłu odpalił kontrę w nos wybranka swej wybranki. A dalej to już bez czekania na riposty obaj zaczęli się bezprzykładnie bić. A co robiła ona? “Panna chusteczką ocierała krew, spływającą z twarzy obu amantów, którzy dotkliwie poturbowani opuścili wreszcie plac boju”. Sprawa tej romansowej bijatyki swój finał znalazła w sądzie, ale jej wynik nie interesował już Samitowszczanki. Romansowała dalej.
   Nie mniejsze kłopoty, tyle że z romansowym synem miał Oswald Trylling. Fabrykancki synalek, bon vivant, rozbijający się po Białymstoku samochodem, upatrzył sobie pewną 19-letnią robotnicę w ojcowskiej fabryce. Dziewczyna nie potrafiła oprzeć się zalotom przystojnego, bogatego i pewnego siebie młodzieńca. Przeto “różne kumoszki i dziewice miały żniwa językowe dzięki temu romansowi”. W listopadzie 1935 r. kochanka fabrykanckiego książątka zasłabła w pracy. Nikt nie zorientował się, że jest ona w stanie błogosławionym. Wezwano lekarza “nie mającego nic wspólnego z akuszerką”. Ten z miejsca zorientował się w czym rzecz. Na to wszystko nadszedł Oswald Trylling. Jego robotnicy opowiadali później w swoich domach, “gdybyście widzieli jego minę, gdy oświadczono mu, że dzięki jego synowi, robotnica przyczyniła się do wzrostu ludności w naszym kraju”.
   Wkrótce nowa sensacja postawiła na nogi cały Białystok. Była nią wieść o cudownym eliksirze doktora Jaworskiego, który robił oszałamiającą karierę w Paryżu. Dzięki niemu można było przeprowadzić “hormonotransplantację i heteroplastykę”. Białystok opowiadał sobie, że po terapii eliksirem każdy “gentelman wygląda o 20 lat młodziej i gotów jest do każdej akcji na poczekaniu”. Sceptycy, którzy zawsze się znajdą, twierdzili, że jest w tej kuracji groźba “szybkiego zmałpienia”. Ale zwolennicy odpierali te wątpliwości, twierdząc, że “taki jegomość po zastrzykach eliksirem doktora Jaworskiego nie robi zaraz awantur, nie rzuca się na niedolatki, nie napastuje sekretarki, nie kładzie zaraz ręki na kolanie manicurzystki, ale także nie porasta na rękach włochami, nie rży, nie wierzga nogami, nie staje dęba na widok kąpiącego się pensjonatu”.

Andrzej Lechowski