Bandycki rok dziewiętnasty

Polska odzyskała niepodległość. Ale ludziom nie żyło się wcale radośnie. Zniszczenia wojenne, administracyjny niedowład, drożyzna – to wszystko powodowało kiepskie nastroje. Do tego dochodziła jeszcze plaga bandytyzmu.

W 1919 roku rabunki na białostockich ulicach, w sklepikach czy domach zdarzały się bardzo często. Były wręcz na porządku dziennym, a także nocnym. Oto na początku kwietnia, tuż przed zapadnięciem zmroku, do mieszkania fabrykanta Kryńskiego, przy ul. Nowy Świat, wtargnęło kilku uzbrojonych osobników. Wymachując pistoletami, postawili pod ścianą służącą i zaczęli szperać w szufladach, szafach i innych meblach znajdujących się w pokojach.

Zdesperowana pomoc domowa, lękająca się bardziej swojej pani niż bandziorów, wyskoczyła na balkon i podniosła rwetes. Złoczyńcy rzucili się do ucieczki. Na ulicy próbował ich zatrzymać policjant, pełniący w pobliżu służbę. Doszło do strzelaniny. Stróż prawa i porządku został ranny lekko w głowę.

W tym samym roku wiele identycznych napadów rabunkowych dokonywali mężczyźni ubrani w mundury wojskowe. Mogli być to rzeczywiście zdemoralizowani żołnierze albo dezerterzy z pobliskich garnizonów. Strój wojskowy był również często kamuflażem miejscowych opryszków. W mundurach bandyci czuli się szczególnie bezkarnie. Nawet policjanci mieli przed nimi respekt.

Był letni, piątkowy wieczór, kiedy to do mieszkania Jana Gryniewskiego przy ul. Północnej 1 wtargnęło kilku bandytów przebranych w mundury. Na twarzach mieli maski a w rękach rewolwery. Kazali sobie oddać wszystkie pieniądze i inne cenności.

Wystraszony mieszczuch czym prędzej opróżnił swoje schowki. Uzbierało się tego sporo – 15 tys. marek, 30 złotych dziesięciorublówek, 40 rubli w srebrze, złoty i srebrny zegarek na złotym łańcuszku. Po rabunku bandyci zagrozili wszystkim znajdującym się w mieszkaniu, żeby nie próbowali przez pół godziny wychodzić na zewnątrz, sami z kolei spokojnie wyszli.

Nie zawsze jednak bandyckie akcje kończyły się takim, jak powyżej opisane, sukcesem. Niekiedy były też wpadki. Taka jak ta na przykład: 5 czerwca o godzinie drugiej po południu do mieszkania Feliksa Zielińskiego przy ul. Wasilkowskiej 51 wkroczyło z powagą dwóch osobników w żołnierskich uniformach, uzbrojonych w długie bagnety. Oznajmili od progu, że mają nakaz przeprowadzenia rewizji.

Zieliński usiłował protestować. Bandyci zagrozili mu wówczas śmiercią, następnie zarekwirowali kwit na 4,5 tysiąca marek, 75 marek gotówką i dwie pary spodni. Okradziony białostoczanin nie darował jednak swojej straty. Wspólnie ze znajomym policjantem Wenderlichem wytropił kryjówkę rabusiów przy ul. Gogola 60. Zatrzymani zostali Bolesław Korolkiewicz i Grzegorz Jeszko. Przeprowadzona rewizja przyniosła jednak mizerny efekt. Odzyskano tylko jedną parę spodni.

Szczególnie niebezpieczna banda rabusiów działała jesienią 1919 roku. 5 listopada wieczorem dokonała ona napadu na sklep Arona Lacha, mieszczący się przy ul. Angielskiej. Właściciel skromnego, kupieckiego interesu, który wzdragał się przed oddaniem dziennego utargu, został ciężko poraniony nożem.

Następną ofiarą groźnej szajki stała się Marianna Kozłowska, a nieco później, przy ul. Mariapolskiej, Julian Turowski, gospodarz z majątku Rogowo. Za każdym razem w rękach bandytów znajdowały się sprężynowce, których nie wahali się używać.

Podjęta przez policję natychmiastowa obława przyniosła niebywały skutek. W policyjnej sieci znaleźli się od dawna poszukiwani przestępcy: Stanisław Żmojda, Bolesław Wiśniewski, Bolesław Grygieniec, Aleksander Bidrycki, a zwłaszcza ich prowodyr Józef Kragiel, zwany przez kompanów Białym Józikiem.

Pod koniec listopada wszyscy stanęli przed sądem doraźnym. Mogli spodziewać się nawet kary śmierci. Kilka dni wcześniej taka kara spotkała innego bandytę, Arteniusza Ochryniaka, dla którego sąd nie dopatrzył się żadnych okoliczności łagodzących.

Włodzimierz Jarmolik