Białostocka Czarna Ręka

 

   Na początek trzeba odwołać się do znakomitej encyklopedii  Carla Sifakisa pt. „Mafia amerykańska”, w której autor pod hasłem Czarna Ręka pisał m.in. : „Proceder Czarnej Ręki polegał na wymuszaniu haraczy pod groźbą śmierci i był praktykowany niemal we wszystkich włoskich społecznościach na terenie USA”. Działo się tak w pierwszych dziesięcioleciach XX w., kiedy z Sycylii emigrowali na potęgę tamtejsi mafiosi, przyzwyczajeni już bardzo do życia na koszt swoich rodaków.
    W okresie międzywojennym zawołanie „Czarna Ręka” stało się niebywale modne w miastach i miasteczkach II Rzeczypospolitej. Posługiwały się nim rozmaite szajki opryszków, którym zachciało się zdobyć łatwe pieniądze. Ówczesny Białystok nie mógł być  oczywiście gorszy.         
 

  Wszystko zaczęło się w 1930 r. Najpierw doświadczyli tego zapóźnieni przechodnie w centrum miasta, którzy tracili portfele i obrywali guzy. Wkrótce niebezpiecznie zrobiło się w okolicznych restauracjach, barach i salach bilardowych. Niosły się słuchy, że wszystko to jest dziełem bandy o groźnej nazwie „Czarna Ręka”. Policja nie mogła przez dłuższy czas nikogo aresztować. Poszkodowani nie chcieli składać zeznań w obawie przed zemstą.
  Tymczasem białostocka „Czarna Ręka”, składająca się z kilkunastu chanajkowskich oprychów w wieku od 15 do 27 lat stawała się coraz bardziej bezczelna. Po pewnym czasie nie tylko wymuszano pieniądze i poczęstunek od właścicieli i gości sal bilardowych i potajemek, ale pięściami i nożami załatwiano prywatne porachunki. Uszkadzano opony w autobusach zamiejscowych i wykonywano tzw. dintojry. Strach  przed bandą był tak wielki, że człowiek pokrojony nożem w jednej z restauracji nawet na łożu śmierci nie chciał ujawnić policji swoich oprawców. 
 

   Terror „Czarnej Ręki” trwał w Białymstoku około dwóch lat. Pewnego lutowego wieczoru 1932 r. do sali bilardowej Polonia przy Rynku Kościuszki wkroczyło dwóch członków osławionej  szajki: Lejba Kagan i Zorach Tyszlerman. Zaczęli zaczepiać gości. Jednemu zrzucili z głowy kapelusz, drugiego poczęstowali kułakiem w pierś. W końcu podeszli do niejakiego Szlomy Fina, też nielichego rozrabiaki i zażądali od niego 100 złotych. Ten jednak wcale nie poczuł „mojry”, kazał się odczepić i spokojnie wrócił do przerwanej gry w bilard. Kagan, herszt bandy, widząc to lekceważenie, wyrwał Finowi z ręki kij bilardowych i zaczął go nim okładać. Potem sięgnął jeszcze po sprężynowca. Fin podniósł krzyk.
Hałasy z sali bilardowej  sprowadziły do środka policjanta patrolującego właśnie ulicę. Zatrzymał Tyszlermana, który nie zdążył uciec.  To pierwsze aresztowanie w sali Polonii sprawiło, że zastraszeni dotąd kupcy i przedsiębiorcy białostoccy zaczęli zeznawać. Za kratki trafili następni członkowie „Czarnej Ręki”, noszący przeważnie bardzo egzotyczne przezwiska: Karaban, Szames, Snajteta i inne.
 

 
   Jesienią 1932 r. sprawa białostockiej mafii była już zakończona. 14 października odbył się proces. Tego dania sala Sądu Okręgowego przy ul. Mickiewicza przedstawiała niezwykły widok. Zapełniali ją złodzieje kieszonkowi, włamywacze na zwolnieniu warunkowym, no i oczywiście panienki lekkich obyczajów. Na ławie oskarżonych zasiedli zaś ich bliscy kompani: Lejba i Josel Kaga- nowie, Abram i Zorach Tyszlermanowie, Israel Fiszer, Szepsel Chiński i jeszcze kilku innych.
  Przed obliczem sądowego trybunału przewinęło się kilkudziesięciu świadków. Choć przejęci lękiem opowiadali o swoich krzywdach, doznanych od rozwydrzonych wyrostków. Na koniec prokurator Bartoszewicz w mocnej przemowie zażądał surowych kar dla wszystkich oskarżonych. Następnego dnia Sąd wydał wyrok. Najbardziej  krewcy wymuszacze dostali po trzy lata kratek. Białystok odetchnął. Ale czy na długo?

Włodzimierz Jarmolik