Białostoczanki były wyzwolone

  Pisanie o kobietach, to igranie z ogniem. Jakie były białostoczanki przed wojną? Nie owijając można stwierdzić, że bardzo różne. A zaraz potem należy dodać, że oryginalne, jak miasto w którym mieszkały. Czyli mieszanka piękna,romantyczności , wzniosłości,siły .Czasem jednak lekko zaniedbane,nieco złośliwe , krzykliwe.Tak można wyliczać długo, ale im dłużej, tym z większym ryzykiem oberwania rykoszetem.
  W prasie najwięcej wzmianek o kobietach znajdowało się w kronice towarzyskiej i w dziale kryminalnym. Często padały ofiarami zwyrodnialców, ale w determinacji same zdobywały się na czyny śmiałe, także stojące w sprzeczności z prawem.
Bronią niezwykle groźną były buteleczki z kwasem solnym i siarczanym, lub innym żrącym paskudztwem, skutecznie szpecącym twarze partnerów dopuszczających się zdrady.
  Niestety, niewiasty słabszego ducha truły się same (esencja octowa), lub – to nie żart – rzucały się w nurty Białki. Jeden z mostków na naszej rzece zwano mostem samobójczyń, tu kierowały swe ostatnie kroki nieszczęśliwie zakochane.
Złośliwi twierdzili, że to był objaw typowego dla kobiet braku konsekwencji. Samobójczyni miała małe szanse, by utopić się, a większe na wstrząśniecie sumieniem i sercem swego kochasia.
Dziennikarze białostoccy pławili się “w temacie prostytucji”. Pisali z oburzeniem o “ćmach nocnych”, czasem im współczuli, a z pewnością byliby bardzo rozgoryczeni, gdyby tego “kwiatu” zabrakło.
  Pruderyjnie brzmią opowiastki z życia nocnego w Białymstoku. Nikt się nie dziwił tabunom pospolitych pijaków i obiboków, za to długo opowiadano, jak to w 1934 roku od strony ul. Supraskiej do fontanny podbiegła dziewoja ścigana przez młodziaków. Ci zaprzestali pościgu, gdy zobaczyli kilku gentelmanów.
  Dziewoja uśmiechnęła się, podniosła do góry spódnicę i zaśpiewała tak, że “pan dyrektor osłupiał, pan inżynier ze zdziwienia tak szeroko otworzył gębę, że binokle spadły mu z nosa i potłukły się”.
A propos wątków z tak zwanego półświatka, to opowiadano w Białymstoku o utworzeniu nowego stanowiska. Na ulicy Kilińskiego przechodzień zaczepił znanego w mieście lekarza chorób wenerycznych. Gość był nieco podpity i nachalny, a lekarza tytułował panem naczelnikiem. Ten koniec końców się wnerwił i wykrzyknął: Jakim naczelnikiem do stu piorunów. Odpowiedź można uznać za błyskotliwą. Naczelnikiem bezpieczeństwa miłosnego, nasz ty dobrodzieju!
  Na górze stron białostockich gazet wymieniano panie nobliwe i szacowne. Żony dostojników wojewódzkich i miejskich, pani generałowa Kmicic-Skrzyńska.
  To one przewodziły akcjom charytatywnym, odwiedzały szkoły, przytułki i dwa razy do roku – przed wielkimi świętami – więzienie białostockie. Oczywiście występowały także na oficjalnych balach i uświetniały wszelkie uroczystości. W większości anonimowość zachowały panie z Koła Miłośników Historii, Literatury i Sztuki, Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet, PCK, stowarzyszeń oświatowych i opiekuńczych.
  Najmniej niestety wiemy o paniach, które ciężko pracowały. O matkach i babciach, o cichych bohaterkach szarych dni.

Adam Czesław Dobroński