Dzisiejsze życie polityczne w porównaniu z międzywojennym to potworna nuda. Tamte emocje widać było wszędzie. Najczęściej na ulicy. Czasami przybierało to formę zabawy w Indian i szeryfa. Ale do rzeczy, a raczej do tytułu.
Partie komunistyczne w drugiej Rzeczypospolitej były zdelegalizowane. Nie oznaczało to bynajmniej, że w związku z tym niewidoczne. Wręcz przeciwnie. Białostockie ulice co i rusz były teatrem, na których rozgrywane były rozmaite polityczne dramy.
Tak też było we wrześniu 1927 roku, kiedy to białostocki Związek Młodzieży Komunistycznej postanowił zorganizować kolejną manifestację. Prowodyrem był niejaki Benjamin Szuster. Jego pomocnicami były, zapatrzone w niego jak w obraz, Rywka Surażska, Cyrla Szachnowicz i Belka Kańczuk. Na miejsce zwołania demonstrantów wybrano ulicę Nowy Świat. Szybko zebrane towarzystwo zaczęło wykrzykiwać “precz z policją” i “niech żyje komunizm”. Z minuty na minutę przybywało uczestników zgromadzenia.
Gdy zebrała się już spora grupka to Benjamin, który stanął na czele pochodu, zarządził marsz w kierunku ulicy Szlacheckiej. Ledwo ruszyli, gdy nagle ze Szlacheckiej wyjechał na rowerze posterunkowy Kleżel. Jechał do pracy, na dyżur. Przez chwilę zawahał się, widząc przed sobą zwarty szereg demonstrantów.
Jechać dalej, czy nie. Ale trwało to moment i Kleżel niczym samotny szeryf z klasycznego westernu ruszył powoli w kierunku tarasującej całą ulicę grupy manifestantów. Ci zamarli. Co robić. Pierwszy zreflektował się Benjamin. Cisnął czerwony sztandar na ziemię i ile sił w nogach zaczął uciekać. Za nim uczynili to jego towarzysze.
Zdumiony tym nagłym obrotem sprawy Kleżel nawet nie gonił uciekających. Zajął się natomiast skrupulatnym zbieraniem porzuconych ulotek. Tymczasem Szuster, a za nim reszta towarzyszy dobiegli na Suraską. Tu zziajani zauważyli, że nikt ich nie goni. Ponownie więc nabrali odwagi.
W Benjaminie znów obudziła się natura wodza rewolucji. Opanował zadyszanych towarzyszy, uformował z nich ponownie kolumnę i zarządził marsz w kierunku Rybnego Rynku. Ledwo znów zaczęli wznosić okrzyki “precz z policją” to właśnie ona, jakby na przekór skandującym zjawiła się w postaci kilku posterunkowych. Tym razem doszło do szarpaniny. Większa część demonstrujących szybko jednak uciekła co pozwoliło policjantom zająć się Benjaminem oraz Rywką, Cyrlą i Bellą. W efekcie cała czwórka wylądowała w areszcie, a wkrótce stanęła przed sądem. Ten był surowy. Benjamin z a swoje wyczyny dostał 6 lat ciężkiego więzienia. Rywka zarobiła cztery lata. Obronną ręką z opresji wyszły dwie pozostałe dziewczyny, którym sąd nie potrafił udowodnić przynależności do Związku Młodzież Komunistycznej.
Nie mniej ciekawie było w listopadzie 1927 roku. Miejscowi komuniści postanowili uczcić 10 lecie założenia przez Feliksa Dzierżyńskiego osławionej czerezwyczajki. Uchwalono więc, że w mieście odbyć się “potężna machkomuna”, czyli demonstracja uliczna. Miejscem zbiórki i formowania kolumny pochodu miała być ulica Mińska, przebiegająca tuż obok cmentarza żydowskiego.
O oznaczonej godzinie zjawił się tam spory tłumek komunistycznej młodzieży. Wnet rozwinięto czerwone sztandary i dla dodania sobie animuszu zaczęto wznosić okrzyki. I to był błąd. Okrzyki te bowiem usłyszeli policjanci patrolujący ulicę Suraską. Bez namysłu kilku z nich udało się na Mińską.
Widząc to demonstranci zaczęli czmychać w liczne w tym rejonie miasta zaułki i na sam cmentarz “porzucając na ulicy czerwone płachty i pliki bibuły komunistycznej”. Stróże porządku rzucili się za uciekającymi w pościg. Posterunkowemu Kozie udało się schwytać jednego z nich. Był to Pinkas Celnik.
Znaleziono przy nim zakazane broszury. Wkrótce i on stanął przed białostockim sądem, który za takie ekscesy wrzepił mu 4 lata ciężkiego więzienia.
Białostockie organizacje komunistyczne działały w ścisłej współpracy z towarzyszami wileńskimi i warszawskimi. Toteż potężnym ciosem dla nich było rozbicie wielkiej drukarni Związku Młodzieży Komunistycznej w Warszawie. Sukces warszawskiej policji, której udało się aresztować 60 komunistów, podciął też skrzydła białostockim czerwonym. W sierpniu 1928 roku do Białegostoku dotarły hiobowe wieści, że bibuły nie ma i długo nie będzie. Policja zacierała ręce z zadowolenia. Jej sukcesem było też i to, że w warszawskim lokalu znaleziono “oryginały instrukcji nadesłanych z Moskwy”.
Andrzej Lechowski