Mój Białystok

  Urodziłem się 10 marca 1947 r w Białymstoku .Białystok mojego dzieciństwa rozciągał się od hal targowych, Siennego Rynku, Młynowej po stadion w Zwierzyńcu i lotnisko Krywlany. Nie bez powodu wymieniam te miejsca.
  Rynki – Sienny, Koński i Rybny, zatłoczone furami z kłębiącym się tłumem ludzi były atrakcją samą w sobie. Już z rana sunęły Mazowiecką fury z pobliskich wiosek. Dialogi towarzyszące targowaniu, zachwalanie towaru (często całymi poetyckimi tekstami), gra w lusterka czy trzy karty – to stanowiło pasjonujące zajęcie dla nas dzieciaków.

  Na stadionie (wtedy mówiło się boisko) w Zwierzyńcu byłem codziennym gościem. Pierwszego dnia pobytu w szkole podstawowej (chodziłem do czerwonej szóstki) już na drugiej lekcji znudzony uciekłem z klasy właśnie na boisko. Kibicowaliśmy tam trenującym piłkarzom i lekkoatletom.
  Jaka to była frajda odkopnąć piłkę zza bramki. Na sprzęt sportowy nie było nas stać. Aby pograć w tenisa Oskarowi Liedtke, gospodarzowi stadionu, przynosiło się książki (był ich zapamiętałym czytelnikiem); na czas, kiedy zagłębiał się w lekturę kolejnego “tygrysa” dawał rakietę i można było pograć w tenisa. Sprzęt – kulę i dysk “zorganizowaliśmy” sami. Za poprzeczkę służył sznurek.
  Zwierzyniec to także wieża spadochronowa, rozbijane pod nią- zanim nie przeniosły się na Kawaleryjską – cygańskie tabory, górka za cmentarzem, boisko przy kamieniu, grzyby (podbrzeźniaki zbierało się w miejscu gdzie dziś stoi rozgłośnia radiowa).
  Krywlany to już była dalsza wyprawa. Największą atrakcją wcale nie były samoloty, ale pełne tajemnic bunkry. Inną daleką wyprawę odbywaliśmy latem nad staw na Bażantarni.
Z rodzicami    Białystok mojego dzieciństwa to obecne osiedle 1000 – lecia i miasteczko akademickie Politechniki, to moja ulica – Mała. Moje ulice to także: Mazowiecka, Wiejska, Zwierzyniecka, Gęsi Dwór, Morwowa, Smutna, Lubelska. Ulice drewnianych domów z chlewikami, ulice, którymi przeganiano stada krów na wypas na lotnisku.
  Mój Białystok to dzielnica sadów, łąk i ogrodów. To była taka dziwna bardziej wiejska niż miejska część miasta. Prawdziwe miasto zaczynało się w okolicach rynku poczynając od “Cutra” – Młynowa Śledziowa, Piwna, po części Żelazna.
  Mój Białystok to sąsiedzi, dzielnica gdzie wszyscy się znali, przesiadywali przed domem niczym na wsi, wspólnie gościli się (piło się z karafek, a nie butelek), razem chodzili do kina (telewizji jeszcze nie było), najlepiej na “miłośne filmy”. My dzieciaki byliśmy pod stałą baczną kontrolą. Pamiętam, że ze strachu przed sąsiadami (każdy miał prawo wytargać za uszy) chodziliśmy do lasu palić papierosy Moje pierwsze w życiu (miałem 6 lat) to “Mewy” palone w towarzystwie jeszcze trzech kolegów, w miejscu gdzie obecnie jest rozgłośnia radiowa na Świerkowej. Wypaliliśmy od razu całą paczkę. Niewiele pamiętam. Zwymiotowałem.
  Białystok mojego dzieciństwa to najbliżsi koledzy. Razem chodziliśmy w arendę na śliwki, jabłka czy gruszki; zjeżdżali z górki na Smutnej lub za cmentarzem wojskowym, czepiali się na łyżwach samochodów samochodów; grali w cynę, “banczek”, cymbergaja; strzelali z klucza napełnianego karbidem; obowiązkowo we wrześniu, po wakacjach o puszczali latawce, kibicowali okolicznym hodowcom gołębi.
  To był piękny Białystok, w którym wszyscy byli sobie bliscy, a nawet żulia miała honor. Honor liczył się bardziej niż pieniądze.

JERZY JAMIOŁKOWSKI