Morowy Felek Zdankiewicz

 

  Stefan Perka był raczej miernym kieszonkowcem. Kradł głównie w autobusach. Często wpadał. Ostatni wyrok otrzymał wiosną 1939 roku. Z dumą pochwalił się ławie sędziowskiej, że jest uczniem samego Felka Zdankiewicza.
  Kim był Felek Zdankiewicz? To przedwojenny słynny bandzior warszawski. Choć jego popularność w przestępczym świecie przypadała głównie na czasy carskie, to jednak i w II Rzeczypospolitej był on dobrze znany, a to dzięki śpiewanym przez podwórkowych kataryniarzy balladom i piosenkom.
  Pod koniec XIX wieku Felek Zdankiewicz za swoje liczne występki, w tym dezercję z wojska, został skazany przez sąd carski na bezterminową katorgę.
  Po blisko 20 latach, tuż przed I wojną światową, udało się mu uciec z Syberii i po licznych perypetiach dotrzeć do Warszawy. Wrócił jako zamożny człowiek, bowiem dorobił się na Wschodzie na handlu futrami.
  Jedną z jego głównych myśli było wyrównanie rachunków z ekskochanką, która stała się po części sprawczynią jego syberyjskiego nieszczęścia. Ta tymczasem prowadziła w Warszawie dobrze prosperujący dom publiczny. Zdankiewicz zjawił się niespodziewanie w burdelu i, jak śpiewano później w balladzie o nim, krew zmazała dawną, podłą zdradę.
  Warszawscy stójkowi wkrótce znowu zainteresowali się Felkiem. Z jednej strony doszło do policji zawiadomienie o jego ucieczce z Sachalinu, z drugiej zaś głośną stała się jego wzmożona złodziejska działalność. Zdankiewicz znowu trafił do cyrkułu.
   W cyrkule okazał on jednak dobrze spreparowane, fałszywe dokumenty i po krótkim aresztowaniu naczelnik Pawiaka wypuścił bandytę na wolność.
  Morowy Felek Zdankiewicz próbował nawet zacząć nowe, uczciwe życie. Miał spory kapitalik, więc kupił dom na Mariensztacie, a także restauracyjkę na ul. Widok. Taka pomyślność oczywiście przyciągnęła zaraz kobiety. Pierwsze małżeństwo Felka nie było zbyt udane, a drugie jeszcze gorsze.
  Druga żona, piękna Jadzia, zakochała się w pewnym momencie w przystojnym fordanserze i zostawiła męża na lodzie. Kolejna zdrada bardzo mocno ugodziła Felka. Pozbył się kamienicy, zrezygnował z knajpki, a jedyną myślą jaką teraz żył, to dopaść umykającą przed nim wiarołomną małżonką. Gonił j po całej Polsce. Wyzuł się ze wszystkich pieniędzy. Kiedy powrócił do Warszawy, był całkiem zrujnowany. Znowu wrócił na drogę występku. Kradł, rabował, a nawet parał się mokrą robotą.
 

Niebawem za morderstwo dokonane za zamożnej handlarce Felek Zdankiewicz znowu trafił za kratki. Było to już w wolnej Rzeczypospolitej, nie groził mu więc już Sybir, lecz tylko ciasna i wilgotna cela na Świętym Krzyżu w zakładzie karnym dla wyjątkowo groźnych oprychów.
  W więzieniu Felek też cieszył się dużym mirem. Cóż z tego, kiedy coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Na wolność wyszedł już jako całkowity starzec. W Warszawie nikt na niego nie czekał. Nie miał już dawnych kumpli, ani żadnego majątku. Sypiał więc w przytułkach, zarabiał zaś na jedzenie opowieściami o swojej bogatej przeszłości.
  W pewnym momencie zabrał się do edukowania młodych uliczników w trudnej sztuce kradzieży kieszonkowych. Jego wychowankowie po usamodzielnieniu się szybko jednak zapominali o swoim sędziwym nauczycielu.
  Jak pisze w swoich wspomnieniach Henryk Lange, komisarz warszawski policji, pewnego razu Zdankiewicz przyszedł oburzony do komisariatu ze skargą na swoich uczniów: “Przeklęte koniki, ukradli mi laskę i kapelusz”. Felek Zdankiewicz zmarł w przytułku dla starców.
  Wróćmy jeszcze do białostoczanina Stefana Perki, który podawał się za ucznia Feliksa Zdankiewicza. Sąd Okręgowy wlepił mu dwa lata więzienia. Jak na mało fartownego doliniarza, był to wyrok całkiem spory. Zresztą pod koniec lat 30. sędziowie srożyli się bardzo. Może gdyby Perka nie chełpił się głośno swoim warszawskim mentorem, kara byłaby mniejsza.

Włodzimierz Jarmolik