Nowe pokolenie bandytów

 

  W pierwszej połowie lat 30. ub. wieku odeszli z zaułków Chanajek tuzy miejscowego świata przestępczego: Jankiel Rozengarten i Szmul Gorfinkiel. Pierwszego zabił ten drugi, sam zaś uciekł aż do Hondurasu. Do głosu doszli nowi. Za granicę, do Ameryki Południowej, wyemigrował też główny paser złodziei – Ela Mowszowski, więzienne mury skryły doświadczonego kasiarza Mejera Krynickiego, zaś ziemia na cmentarzu przy ul. Sosnowej króla doliniarzy Szmula Zawińskiego.
  W Chanajkach nastąpiła zmiana warty. Do głosu doszli młodzi, agresywni i prymitywni bandziorzy, nie szanujący tradycji ani złodziejskich fachowości. Ich głównym zajęciem były dzikie awantury i pijatyki w knajpach. Starzy złodzieje nie chcieli mieć z nimi nic wspólnego.
  W latach 1935-38 na uliczkach Chanajek rządziła rodzina Edelsztajnów. Byli to Feliks i Brocha – rodzice, oraz ich synalkowie – Zelik i Alter. Mieszkali oni przy króciutkiej uliczce Pieszej, odchodzącej od Sosnowej, pod nr 4. Naprzeciwko, pod 3, zamieszkiwał ich krewniak – Chaim Edelsztajn. Brocha przy wydatnej pomocy swego męża prowadziła w swoim domu nielegalną noclegownię i oczywiście tajny wyszynk. Zatrzymywali się tam różni rajzerzy, nawet ze Lwowa, pomniejsi złodziejaszkowie z prowincji, a nawet dziewczyny startujące w najstarszym zawodzie świata. Policja znała ten przybytek. Były zatrzymania. Sąd grodzki skazywał właścicieli na krótki areszt.
  Tymczasem trójka młodych Edelsztajnów buszowała po miejscowych uliczkach i miejscach, gdzie można było się napić i zabawić. Ich sylwetki widywane były stale na Krakowskiej, Marmurowej czy Brukowej. Specjalnością braciszków było wymuszanie pieniędzy na wódkę. Nie oszczędzali zarówno klientów chanajkowskich prostytutek, jak i swoich sąsiadów z zaułków. Straszyli szpadryną albo majchrem. Zniknęła więc dawna solidarność dzielnicy. 4 komisariat odbierał co i rusz skargi na bezwzględnych Edelsztajnów.
  5 kwietnia 1937 r. “Echo Białostockie” odnotowało taką oto skargę, którą na policji zgłosił Zelik Cywes (Krakowska 18). “Spotkali mnie na Brukowej. Te jołd, daj na wódkę. Nie dam. To zaraz flaki ci wypuścim i girę z siedzenia wyrwiem”.
 

  W tym czasie żale na komisariacie wylewał Bernsztajn z Marmurowej, a nawet Połtyjer Rozengarten, syn osławionego “Jankieczkie”, który właśnie wyszedł z więzienia i starał się przejąć kontrolę nad interesami ojca. Edelsztajnowie grozili im pobiciem a nawet czymś gorszym. Policjant przyjmujący skargi po prostu zdębiał. Co się dzieje, chanajkowskie łobuzy biją się między sobą, przychodzą do policji na skargi, nie wystarcza im już własna dintojra. Za starych opryszków tak nie było. Kolejne zażalenie na Edelsztajnów komisariat zarejestrował w grudniu 1937 r. Złożył je najpierw Mejer Złotnik z ul. Piłsudskiego. Odwiedził on ul. Krakowską w wiadomym celu. Bracia Zelik, Alter i ich krewny Chaim zażądali od niego 2 litry wódki. Ten z oburzeniem odmówił. Koniec sprawy był prosty, obita twarz i podarta marynarka.
  Pewnego grudniowego wieczoru jeszcze gorsza nieprzyjemność spotkała Stanisława Majewskiego, również na ul. Krakowskiej. Podeszli do niego trzej Edelsztajnowie. Zelik oskarżył go o obciążające zeznania na policji. Miał po nich odsiedzieć 6 miesięcy. Za to należy się dwa litry wódki. Z braku gotówki Majewski odmówił. Poszły w ruch pięści i noże. Pobity i pokłuty nieszczęśnik trafił do szpitala. Później zgłosił się na policję i złożył skargę na napastników.
  W kwietniu 1938 r. odbył się kolejny proces z udziałem Edelsztajnów. W świetle zeznań Majewskiego sprawa przedstawiała się w ten sposób, że Zelik E. pomówił go o donos na policję, jakoby ten ukradł komuś zegarek i za to musiał odsiedzieć pół roku. Bracia Edelsztajnowie dostali 6-miesięczne wyroki w zawieszeniu na 5 lat, a ich krewny Chaim został uniewinniony.

Włodzimierz Jarmolik