Pierwsza polska gazeta w mieście

 
   Konstanty Kosiński ją redagował, użerał się z władzami, pisał, organizował akcje społeczne, uczył… Był rok 1912, car jeszcze rządził sporą częścią świata, a energiczny dziennikarz zaczynał misję w Białymstoku.
  Do Białegostoku wrócił, ledwo skończył Wydział Matematyczno-Fizyczny Uniwersytetu Moskiewskiego. Uczyć młodzież chciał, ale chciał coś jeszcze – dać rodzinnemu miastu gazetę. Nie tylko społeczną, blisko mieszkańców, reagującą, komentującą. Ale przede wszystkim wydawaną w języku polskim.
  To było coś! W końcu trwa zabór rosyjski. W Białymstoku rosyjski jest też językiem urzędowym. Na wszystko trzeba mieć zgodę władz carskich. Ale buta i odwaga młodego pasjonata się opłacają. Z grupą młodych ludzi Kosiński zwraca się do gubernatora o koncesję na wydawanie gazety w języku polskim. Pierwszy warunek konieczny, by zgodę dostać – ukończone 25 lat wydawcy – był spełniony: Kosiński tyle w 1912 roku ukończył.Z resztą łatwo nie było, ale się udało.
   Kosiński i jego znajomi w końcu otrzymali zgodę obwarowaną wieloma zastrzeżeniami, z których najważniejszym było zachowanie bezbarwności politycznej. Z kolei przestrzeganie tego warunku narażało wydawców na ostre słowa krytyki ze strony czytelników.
   Ale pierwsze koty za płoty. Kosiński zostaje naczelnym i wydawcą jednocześnie. Z młodym dziennikarzem współpracują: dr Alfred Żołątkowski, Franciszek Gliński, Henryk Noskiewicz, Bogdan Ostromęcki. Pierwszy numer gazety wydają 18 listopada 1912 roku.
   Wychodzi jako tygodnik, ma podtytuł „poświęcona sprawom Białegostoku i Gubernji Grodzieńskiej”, a z czasem jeszcze adnotację: „wychodzi na każdą niedzielę”.
   Numer miał 16 stron, kosztował 5 kopiejek, a redakcja była czynna codziennie, od godz. 10 do 1 i od 4 do 20. Kto chciał, mógł pogadać bezpośrednio z żurnalistami – gazeta informowała, że „redaktor przyjmuje od 11 do 12 rano”. Wystarczyło przyjść na ul. Tykocką do Domu Gwina. W samym centrum – Tykocką nazywano bowiem odcinek Lipowej między rynkiem a Kupiecką (dziś Malmeda).
Mówiono o niej też Wąska Lipowa, by odróżnić od szerokiej, czyli tej od cerkwi aż do św. Rocha.
   Pierwsza i jedyna gazeta w języku polskim ukazująca się w Białymstoku w czasach zaboru rosyjskiego zmieniała myślenie mieszkańców. O tym, jak wielką rolę odegrała w życiu miasta, jaką nową jakość stworzyła, można by pisać i pisać, wszystkie peany zaś najkrócej ująć tak: łączyła społeczeństwo, podkreślała ważność narodowego języka i potrzebę skupienia się na sprawach społecznych miasta. Które, jeszcze tego nie wiedząc, stało właśnie u progu przemiany całego świata. Za dwa lata wybuchnie pierwsza wojna światowa, zaczną zmieniać się granice, tworzyć nowa Polska. „Gazeta Białostocka” w pewnym sensie pokazuje ten świat w symbolicznym przededniu.
   Na razie pierwszy numer wychodzi, a w nim odezwa redakcji:
„Do rąk Waszych szanowni czytelnicy oddajemy dziś pierwszy numer “Gazety Białostockiej” – pierwszej stałej gazety polskiej w kraju tutejszym… Nie jest ona taką, jaką chcielibyśmy widzieć ją, jaką wyobrażaliśmy sobie w marzeniach naszych! Nie jest ona doskonałą, lecz to nas nie zraża i nie powinno zrażać też czytelników naszych, ponieważ doskonałości stworzyć od razu nie można.
   Jak człowiek rodzi się słabym i tylko po dłuższym czasie dochodzi do sił – mężnieje, tak i gazeta musi mieć czas na wzrost i udoskonalenie się…
   A chcemy, by “Gazeta Białostocka” była doskonałą, by odpowiadała jak najlepiej potrzebom całego społeczeństwa, by stała się rzeczywiście gazetą społeczną. Wierzymy, że to nasze życzenie jest życzeniem całego społeczeństwa i że przy pomocy Bożej i poparciu dobrych ludzi uda się stworzyć taką gazetę… Będzie ona pismem bezpartyjnem i niezależnem od żadnych grup i zawsze śmiało i bezstronnie wypowiadać swoje zdanie… Niech każdy zrobi, co może – wtedy wspólnemi siłami stworzymy poważną placówkę kulturalną.Do pracy więc! Redakcja”.
   Peruki do wynajęcia
W pierwszym numerze znalazła się refleksja o tym, że działalność społeczna w mieście i w ogóle jakoś opadła z sił. „Po wytężonej pracy przyszło zmęczenie i niwa społeczna legła znów odłogiem. Zapaleni działacze uspokoili się i machnęli ręką na wszelką działalność społeczną. A przecież…”.
   W jednym z artykułów redakcja domaga się „sprawiedliwości dla kobiety”:
„Kto kobietę uważa nie tylko za maszynę do rodzenia dzieci, lecz widzi w niej miłego i wdzięcznego, a sobie równego towarzysza i pomocnika, kto w niej szanuje godność matki i żony, ten powinien wpłynąć na Główny Zarząd Stowarzyszenia Robotników Katolickich, aby tenże postarał się u władz o zmianę niesprawiedliwego paragrafu” (poszło o to, że w czasie choroby członek stowarzyszenia dostaje najwyżej 40 kop. dziennie, a przecież w przypadku kobiet, które opłacają składki na równi z mężczyznami – jak zauważa gazeta – wydatków jest więcej, np. w trakcie połogu).
   W numerze znaleźć też można garść wieści z miasta, przegląd polityczny z całego świata, korespondencję z Grodna, opowiadanie Jerome’a K. Jerome, wspomnienie zmarłego właśnie właściciela pierwszorzędnego zakładu fryzjerskiego Jozefata Polińskiego, który był też pasjonatem teatru, pisał sztuki, wystawiał, deklamował.
   A także całkiem sporo reklam budowanych w charakterystycznym przedwojennym stylu.
Choćby taki cymesik: „Wszyscy zachwycają się tylko patefonami. Grają bez igły, czysto głośno i naturalnie. Uprasza się o przekonanie w magazynie Z. M. Rybickiego przy ul. Niemieckiej”.
   Albo: „Fryzjer Józef Tofiło. Mikołajewska ulica, dom Pinesa. Poleca wszelkie wyroby z włosów; peruki do wynajęcia na maskarady; mycie i farbowanie głów z momentalnem suszeniem”.
  Albo: „M. Samitowska. Szewc w Białymstoku, przy ulicy Lipowej, dom Epsztejna, vis-a-vis soboru. Uprasza się o nadsyłanie dokładnej wiadomości o stanie nogi, braniu miary, wieku i jakiej formy obuwie ma być zrobione: szerokiej, średniej i spiczastej”.
   Gazeta dotrwa niemal do wybuchu pierwszej wojny światowej – ostatni 75. numer wyjdzie 16 maja 1914 r.
Więc nieomal w przededniu wybuchu wojny. W kwietniu 1915 r. „Gazeta Białostocka” zaczęła wychodzić ponownie, w zmniejszonej, ośmiostronicowej objętości; zmalała również liczba współpracowników. W okresie okupacji niemieckiej ukazywała się jako pismo codzienne w ciągu dwóch tygodni (z przerwami). Ostatecznie została zawieszona 24 października 1915 roku – precyzuje Lucyna Lesisz.
   Wszędzie go pełno
Kosiński, nauczyciel z zawodu, którym zresztą po zamknięciu gazety będzie nadal, przypomina trochę pozytywistycznych organiczników. Gdy przychodzi I wojna światowa, a w Białymstoku miejsce po zaborcy rosyjskim zajmuje niemiecki okupant, Kosiński wraz z innymi organizuje szkolnictwo polskie. To właśnie na łamach swojej gazety ogłasza powołanie Towarzystwa Popierania Szkoły Polskiej. I jako jeden z pierwszych z białostockiej elity zbiera fundusze na ten cel, kwestując m.in. wraz z Marianem Dederką, ks. Stanisławem Hałką, Marią Kościanką.
   Dzięki nim już 6 listopada 1915 roku przy ulicy Kraszewskiego 13, w kamienicy Władysława Ostrowskiego otwarto szkołę powszechną. Jej kierownikiem został Michał Motoszko. Nauczycielkami były: Zofia Szmidtówna, Czesława Ostaszewska-Kosińska i Emilia Wenclikówna – opowiada Andrzej Lechowski, białostocki historyk, dyrektor Muzeum Podlaskiego.
   Gdy zaś pojawił się problem, z czego utrzymać powstające białostockie szkoły, to Kosiński właśnie wraz z innymi białostockimi społecznikami wymyśli, że może by tak zorganizować przedstawienia, z których dochód przeznaczyć na nauczycielskie pensje.
   9 stycznia 1916 roku zorganizowano pierwsze amatorskie przedstawienie. Wystawiono niezbyt ambitne „komedyjki” – „Świdrykowski jedzie” i „Z rozpaczy”. Czysty dochód z tego przedsięwzięcia wyniósł 495 rubli, dzięki czemu 10 nauczycieli miało miesięczne wynagrodzenie! Sukces zmobilizował grono działaczy, którzy spotkali się w domu państwa Różyckich przy Fabrycznej 53. Zjawili się tu Konstanty Kosiński, Apolonia Srzedzińska, Michał Motoszko i Stanisław Ostrowski. Podejmował ich Zygmunt Różycki, niestrudzony organizator życia teatralnego w Białymstoku.
   Angażował aktorów, wynajmował sale, reżyserował i grał. W efekcie tych spotkań 12 lutego 1916 roku powstało Towarzystwo Dramatyczne “Pochodnia”. W jego statucie, w 5 paragrafie zapisano, że ma ono zająć się „szerzeniem zamiłowania do sztuki dramatycznej i oświaty wśród najszerszych mas za pomocą odczytów popularnych, pogadanek, wycieczek krajobrazowych, przedstawień teatralnych, koncertów, zabaw, urządzania bibliotek i czytelń, wydawania szczegółowych sprawozdań ze swej działalności, pism, broszur oraz tworzenia stypendiów szkolnych dla dzieci członków Towarzystwa”.
  Nauczyciel i radny
Ale Kosińskiemu społecznych poczynań było ciągle mało. I gdy we wrześniu 1919 roku w niepodległym Białymstoku rodził się pierwszy samorząd miejski – w jego skład (na kadencję 1919-22) wszedł również założyciel pierwszej polskiej gazety w Białymstoku.
  A gdy w międzywojennym Białymstoku tworzono nową gazetę – nie mogło zabraknąć i Kosińskiego, który miał przecież ogromne doświadczenie wydawnicze. Gdy 6 kwietnia 1919 roku ukazywał się pierwszy numer „Dziennika Białostockiego”, Kosiński był jego redaktorem. Później już z nim tylko współpracował.
   Zajął się zaś kolejną pasją – nauczaniem. W latach międzywojennych był nauczycielem matematyki w Gimnazjum Państwowym im. Zygmunta Augusta. Sekretarzował i prezesował białostockiemu Towarzystwu Nauczycieli Szkół Średnich i Wyższych. W 1934 roku był dyrektorem Państwowego Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Prużanie.
   Pedagogicznie nie spoczął nawet w czasie okupacji niemieckiej – kiedy wiosną 1942 roku w Białymstoku powstała Wojewódzka Organizacja Tajnego Nauczania w Białymstoku, stanął na jej czele wraz z Marią Kolendo. Jako nauczyciel pracował też po wojnie – ucząc matematyki w II LO w Białymstoku.
   Dziennikarz, samorządowiec, społecznik, współtwórca działań na rzecz teatru, nauczyciel…
A przecież jeszcze współzakładał Muzeum Regionalne. Współtworzył – będąc w składzie komitetu redakcyjnego – monografię Białegostoku opracowywaną przez Henryka Mościckiego. Organizował Polskie Towarzystwo Krajoznawcze w Białymstoku.
   Zmarł w 1961 roku w wieku 74 lat. Jest pochowany na białostockim cmentarzu farnym.Dobrze, że mieliśmy w Białymstoku takiego Kosińskiego.

Monika Żmijewska