Skąd się bierze woda sodowa

  W latach 30 woda sodowa była także jak dziś na każdym kroku .W Białymstoku ponad 50 jej wytwórni. Ale prawdziwe, wielkie interesy robiło się na napojach gazowanych.
Potentatami tej branży byli Perelsztejn i Lemberg, właściciele firmy Aquasan z Ogrodowej 9. Niewiele ustępowali im Izaak Gurwicz właściciel Runa z Suraskiej 6 i firma Hendro prowadzona przez Geldberga z Lipowej 17.
Nie do przebicia była Fabryka Wód Gazowych Perła, prowadzona przez Zdzisława Ołdakowskiego na Świętojańskiej 2, tuż przy Warszawskiej.
  Firma zapewniała, że produkcja napojów prowadzona jest pod nadzorem dr. Mariana Gąssowskiego. Nic to, że medyk ów nie był w ogóle znany w Białymstoku, praktykował bowiem gdzieś w Wielkopolsce. Już samo brzmienie doktorskiego tytułu dodawało wodom Perła należytej marki.
  Niemałe wrażenie robił asortyment perlistej produkcji. Były więc to “niezrównane w smaku i higienie, własnej produkcji: Woda sodowa, lemoniada (6 gatunków), kwas owocowy (3 gatunków), oranżada, przebój sezonu – musujący napój hiszpański, nowość – lemoniada Baryłki”. Napoje rozlewano do firmowych butelek o pojemności 0,3 litra, jedynie nowość sezonu 1936 – lemoniada Baryłki, sprzedawana była w dużych butlach z ceramicznymi korkami.
  W 1936 r. wiosna i lato były bardzo upalne. Białostockie wytwórnie ledwo nadążały z produkcją. Co rozlano do butelek, to białostoczanie natychmiast wypijali. Pełne ręce roboty miał więc też magistracki wydział zdrowia. W maju tegoż roku wzięto 20 próbek wody do zbadania. Wytwórnie wybrano losowo. Aż w 9 wykryto szkodliwe związki miedzi.
Lemoniadziarnie określano mianem obrzydliwych “wylęgarni brudu i zarazków”, bo wytwórnie to były przeważnie ciemne, stęchłe i brudne piwnice lub sutereny. Produkty używane do robienia tych specjałów pozostawiały też wiele do życzenia.
  Często była to surowa woda, w której rozpuszczano soki i ekstrakty o podejrzanym składzie i pochodzeniu. Na domiar złego, przy “fabrykacji” zatrudniani byli “osobnicy ogromnie niechlujni i systematycznie bojkotujący mydło i łaźnie”. Ale, jak mówi stare powiedzenie, że czego oczy nie widzą, to serce nie boli, przeto w skwarne dni każdy pił co miał pod ręką. “Najprzeróżniejsze tam wody gazowe, kwasy, ananasy, żurawinki i inne płyny made in Chanajkes”.
  Widząc tę niezwykłą popularność gazowanych napoi, produkcję “pierwszorzędnych wód gazowych i owocowych” rozpoczął nawet browar księcia Jerzego Lubomirskiego w Dojlidach.

Ale co browar, to browar. W Białymstoku od zarania jego miejskości, było przecież wiadomo, że nic tak nie gasi pragnienia jak kufelek chłodnego piwa. Doskonale o tym wiedział i Książę Pan. Białostoczanie raczyli się przeto Dojlidami Dubeltowymi, Exportowymi, Słodowymi czy też Dojlidami Pilzneńskimi.
  Rozsierdzona Perła widząc, że browar wszedł na jej terytorium zaczęła sprowadzać “znakomite piwo lubelskie z browaru K.R. Vettera w Lublinie”. Właściciel Perły dla jasności sprawy dodawał, że jest to sprawdzona, chrześcijańska firma. Dzięki tej informacji wszyscy byli zadowoleni. Żydzi, bo mieli ostrzeżenie przed gojowskim, niekoszernym piwem. Goje zaś pijąc kolejny kufelek mieli spokojne sumienie, że nie wspierają “żydowskich geszeftów”.
  A ciemne marcowe, jasne jubileuszowe czy jasne luksusowe z Lublina przypadło białostockim piwoszom do gustu.

Andrzej Lechowski