Służba nie drużba

 

   Zaraz po rewolucji bolszewickiej w Rosji, do Białegostoku spłynęły rzesze Polaków – uciekinierów wraz z rodzinami. Trzeba było sobie jakoś radzić. Wywiezione złote ruble i kosztowności w mieście powojennego kryzysu nie starczały na długo. O pracę było trudno. Nawet panienki z wyższych sfer Sankt Petersburga czy Moskwy musiały godzić się na rolę służących bądź opiekunek do dzieci. Mimo wszystko zamożni w miarę jeszcze fabrykanci żydowscy, obrotni, polscy kupcy czy wyżsi urzędnicy miejscy potrzebowali takiej pomocy. Zwłaszcza ich wygodne żony.
  Kiedy pod koniec roku 1921 pp. Poreccy z ul. Nowy Świat 7 przyjęli kolejną służącą, która przybyła z bolszewii, byli zadowoleni. Poprzednia okazała się wulgarna. Niestety nastąpił kolejny zawód. Nowa służba domowa wypowiedziała obowiązki po kilku dniach. Wraz z jej odejściem pani domu nie mogła doliczyć się tuzina koszul męża, 10 funtów cukru, 10 funtów mięsa i dorodnej gęsi. Poza tym owa schludna i potulna dziewczyna zdążyła też pożyczyć od krewnej Poreckich, w ich imieniu, karakułowe futro, niby dla swojej pani. A był to początek stycznia 1922 r., czyli pretekst całkiem usprawiedliwiony. Bolesna strata, w sumie 200 tys. marek nigdy nie została odzyskana.
  Kilka następnych również nie było zbyt optymistycznych co do uczciwości panienek na służbie. Oto np. w styczniu 1923 r. Blum Peszy z ul. Polnej 3 dostrzegł brak na swoim biurku srebrnego, pamiątkowego zegarka i złotego sygnetu – aresztowana służąca Stefania Grabowska przyznała się do winy. Wskazała też narzeczonego, który przejął te dobra. Wiosną tego samego roku agenci Urzędu Śledczego aż trzykrotnie musieli fatygować się do różnych mieszkań w Białymstoku, gdzie umiejętności złodziejskie demonstrowała Merka Borowicz, mająca zawsze solidne referencje.
  Ciekawe przykłady na lepkie ręce pomocy domowej można znaleźć w notatkach prasowych z 1925 r. Np. w kwietniu obywatel Bolesław Szemiok z ul. Warszawskiej 95, nieopatrznie pozostawił na widoku walizkę podróżną. Ledwo się obejrzał, jak zniknęło z niej kilkadziesiąt dolarów, a mieszkanie opuściła nagle służąca Jadwiga Nicówna. Wkrótce wpadła ona w ręce policji, ale oczywiście już bez skradzionych zielonych.
  Z kolei w grudniu zmartwienie mieli pp. Lewinowie. Służąca Tonia Łukaszuk wyszła z domu w pluszowym palcie swojej chlebodawczyni i nie wróciła. Niebawem pani Lewinowa otrzymała poufną wiadomość, że panienka bawi się w najlepsze na potańcówce w koszarach. Powiadomiono EUS. Tonia, zbierająca się właśnie do wyjścia w towarzystwie dwóch żołnierzy została zatrzymana. Choć było mroźno agenci policyjni rozebrali ją z kradzionego przyodziewku. Swój postępek panna Łukaszuk tłumaczyła chęcią zaimponowania znajomemu żołnierzowi z tej samej wsi.
  Inną metodę przyjęła służąca Anna Karpowicz. Pracowała ona właśnie u pp. Sokólskich (Sienkiewicza 39). W sprzyjającym momencie podebrała z kasetki pani domu kilka złotych precjozów. U pobliskiego jubilera Abrama Zyskinda, który prowadził interes przy Sienkiewicza 19 zaproponowała zamianę pary kolczyków na skromniejsze, z dopłatą kilku złotych. Złotnik stwierdził, że kolczyki mają wartość ok. 200 dolarów. Nabrał podejrzeń co do ich pochodzenia i do czasu wyjaśnienia personaliów sprzedającej, rzecz zatrzymał.
  Karpowiczówna zaczęła straszyć policją nachalnego jubilera. Ten odczekał do wieczora, a potem sam udał się do Urzędu Śledczego. Policja szybko ustaliła miejsce pobytu złodziejki. Jak się wkrótce okazało, skradła ona również złotą bransoletkę i zegarek ze złotą kopertą. Te trofea próbowała wymienić w sklepie jubilerskim przy Rynku Kościuszki 12. Aresztowana przyznała się do winy.

Włodzimierz Jarmolik