W latach poprzedzających wybuch wojny białostoczanie wiele razy spotkali się z niemiecką butą i agresją.
Już od 1933 roku dochodziły złowrogie wieści z Niemiec. W mieście wywoływano skandaliczne występki. Pierwszego września 1939 roku wojnę białostoczanom zwiastowały przelatujące nad miastem niemieckie samoloty. Nie wywołały paniki. Mieszkańcy zdawali sobie bowiem sprawę z tego, że wybuch wojny jest nieunikniony.
Już 25 sierpnia ukazała się w mieście odezwa podpisana przez prezydenta Białegostoku Seweryna Nowakowskiego. Zwracał się on do mieszkańców z apelem “w obliczu wydarzeń, których jesteśmy świadkami”, aby bezzwłocznie podjąć przygotowanie miasta na wypadek wojny. Do kopania schronów Apelując o spokój stwierdzał, że “należy natychmiast przystąpić do budowy schronów, które już dziś muszą być rozpoczęte w różnych punktach miasta”.
I dalej Nowakowski apelował: “Obywatele! Wzywamy wszystkich zdolnych do dźwignięcia łopaty do natychmiastowego stawienia się w Biurze Werbunkowym przy ul. Marszałka Piłsudskiego (Lipowa) 54”. Gwoli porządku dodano, że “łopatę należy przynieść ze sobą, skąd ochotnicy skierowani będą na wyznaczone punkty do pracy przy kopaniu schronów”.
Jednocześnie apelowano do mieszkańców Białegostoku, aby zaczęli robić zapasy żywności. Proszono jednak o zachowanie rozsądku. Zapasy powinny zabezpieczyć potrzeby na dwa tygodnie. Podkreślano, że “wszelka nerwowość w tym kierunku jest nieuzasadniona”. Pomimo tych nawoływań rozpoczęło się wykupywanie ze sklepów wszystkiego, nawet nienadających się do dłuższego przechowywania chleba i masła. Pojawiły się też przypadki spekulacji.
Wybuch wojny był jednak wstrząsem. Szczególne zagrożenie odczuwała społeczność żydowska. Białostoczanie w latach poprzedzających wybuch wojny wielokrotnie mogli spotkać się z niemiecką butą i agresją.
Do Białegostoku od 1933 roku dochodziły złowrogie wieści z Niemiec. To one wywołały bojkot importu szmat z Rzeszy, które były surowcem dla białostockich fabryk włókienniczych. Tym, którzy się wyłamywali ze społecznego zakazu handlu z Niemcami groził ostracyzm. Spotkał on między innymi braci Knyszyńskich, białostockich przedsiębiorców, którzy sprowadzili z Prus Wschodnich cały transport. Niemieckie wybryki – Jeszcze większe oburzenie wywoływały skandaliczne wybryki szerzące się w mieście. Oto w październiku 1933 roku do popularnej, choć nie cieszącej się najlepszą opinią, restauracji Sielanka przy Kilińskiego 12 zawitał nauczyciel niemieckiego z jednej ze szkół Hugo Hartman. W pewnym momencie niczym nie prowokowany podszedł do bufetu, za którym stała właścicielka lokalu Antonina Abramowicz i zwymyślał ją od “polskich świń”. Tym samym epitetem określił wszystkich siedzących w restauracji.
Wezwano natychmiast policję. Hartman został wkrótce skazany przez sąd grodzki na 14 dni aresztu. Uważano jednak, że to za niska kara dla “niemieckiego chama”. Argumentowano, że “gdyby analogiczna prowokacja zdarzyła się w Berlinie – winny jej znacznie dłużej leżałby w szpitalu”. Apelowano, aby rodzice dzieci, których nauczycielem jest Hartman natychmiast zabrali z tej szkoły swoje pociechy. Ze swych prohitlerowskich sympatii znany był też w Białymstoku właściciel hotelu przy Sienkiewicza 15 Wilhelm Ostrowski, którego w mieście określano wręcz jako “hitlerowca”.
Dbający o elegancki wygląd hotelarz korzystał z usług zakładu fryzjerskiego Popławskiego i Glezera przy ul. Sienkiewicza 39. Pewnego grudniowego dnia 1933 roku wchodząc do zakładu fryzjerskiego na poranne golenie i przystrzyżenie włosów widząc wywieszony na ścianie plakat propagandowy Związku Obrony Kresów Zachodnich z oburzeniem wykrzyknął: “wyście to wywiesili w zakładzie, kiedy niewarci jesteście kurzu Hitlera”. I za ten nieobliczalny występek Ostrowski trafił przed oblicze sądu grodzkiego.
Wyrok opiewał na 14 dni aresztu bądź 500 zł grzywny. Podkreślano, że nie był to jedyny, a także i nie ostatni “występ hitlerowca Ostrowskiego”. Nie bez przyczyny w jego hotelu w 1941 roku zainstalowała się białostocka siedziba gestapo. Ale były też i nieuzasadnione oskarżenia białostockich Niemców o sprzyjanie hitlerowcom. W sierpniu 1933 roku w żydowskiej gazecie “Gutmorgen” ukazała się informacja zatytułowana “Rozkaz Hitlera do tutejszych Niemców”, że na zaproszenie pastora Teodora Zirkwitza do Białegostoku przybył wysłannik Hitlera. Miał on w kościele ewangelickim św. Jana (obecnie kościół św. Wojciecha) “wystąpić z podburzającą mową przeciwko Żydom”. Spotkanie to miało mieć miejsce w sali parafialnej pod główną nawą świątyni. Prelegent miał kierować “złośliwe słowa pod adresem Żydów wraz z nawoływaniem do bojkotu Żydów”.
Kogo jak kogo, ale podejrzewanie pastora Zirkwitza o nacjonalistyczne przekonania i działalność były absurdem. Duchowny ten znany był z patriotyzmu i ze swej otwartej, nacechowanej wolą porozumienia postawy. Oskarżenie go przez żydowską gazetę o antysemicką działalność przynosiło raczej ujmę oskarżycielom. Pastor Zirkwitz dementował te insynuacje pisząc: “Niniejszym stwierdzam stanowczo, że notatka powyższa jest całkowicie niezgodna z prawdą. Rzekomym wysłannikiem jest pastor luterski, który przed 11 roku zmuszony był opuścić Rosję Sowiecką. Opowiadał on o swoich przeżyciach, nie wspominając o Hitlerze, tem bardziej, że sam w Niemczech nigdy nie był i z Hitlerem nie ma nic wspólnego”. Fanatyczni wielbiciele Hitlera Ale sytuacja zmieniła się, gdy pastor Zirkwitz w 1936 roku przeszedł na emeryturę. Jego następca Bruno Kraeter okazał się fanatycznym wielbicielem hitlerowskich Niemiec. Od tego czasu część białostockich Niemców zaczęła zachowywać się tak jakby zapomniała o swojej długiej historii w Białymstoku.
We wrześniu 1939 roku białostoczanie przeżyli dwa wstrząsy. Pierwszym był upadek mitu potęgi II RP w obliczu niemieckiej agresji. Drugim zaś był powrót represji w wydaniu sowieckich okupantów.
Andrzej Lechowski
Dyrektor Muzeum Podlaskiego