W zaułkach chanajek wciąż wyrastały nowe kadry

 

    Przed wojną doświadczeni, chanajkowscy złodzieje nie tylko sami kradli na potęgę, ale też przysposabiali do przestępczego fachu dorastających w ich otoczeniu pacanów. Takich małolatów na białostockich podwórkach kręciło się mnóstwo.
  Zaniedbani przez bezrobotnych często rodziców, przeważnie głodni łatwo dawali się skusić na cudzą własność. Z małych złodziejaszków wyrastali później zawodowi włamywacze, kieszonkowcy, pajęczarze czy potokarze. 
W pierwszej połowie lat 30. do szczególnie pracowitych złodziei ulicznych należał Chaim Wajcman z ul. Rabińskiej. Zbliżał się do 30-tki, miał na koncie kilka wyroków i, jak się okazało, spory talent pedagogiczny. Skupił wokół siebie gromadkę kilkunastolatków i przy ich pomocy okradał wozy na Siennym Rynku, penetrował podwórka i sienie domków wzdłuż ul. Sosnowej i Suraskiej, nie omijał otwartych okien.
  Uczył dzieciaków też wyrywania torebek z rąk samotnych kobiet. Pomagali mu zwłaszcza, nabywając złodziejskiego doświadczenia, Jankiel Waner (15 lat) z Sosnowej i Jankiel Winnik (16 lat) z ul. Sienkiewicza.
  Na ul. Pieszej przez pewien czas pomieszkiwał Szmul Zawiński, zwany Złotą Rączką, najsłynniejszy z chanajkowskich kieszonkowców. Nic dziwnego, że jego wyczyny wpłynęły na tamtejszą dziec iarnię. Szczególnie pojętne okazało się rodzeństwo Miny i Milka Wintermanów.
  W 1936 r. dziewczyna miała 16 lat, zaś chłopak tylko 12. Na dolinę chodzili w okolice kościoła Św. Rocha, gdzie, zwłaszcza w dni świąteczne, sięgali do kieszeni przejętych nabożeństwem wiernych. Z kolei idolem dla wyrostków z ul. Stołecznej był niewątpliwie Jankiel Geller, wykwalifikowany włamywacz i amator cudzej biżuterii .
  W 1938 r. złodziej ten po kolejnej odsiadce postanowił mniej udzielać się osobiście. Znalazł na sąsiednich podwórkach kilku sprytnych chłopaczków, podszkolił i zaczął posyłać na przygotowane przez siebie roboty. Trwało to jednak niedługo. 
  W czerwcu 1939 r. dwóch małych złodziejaszków – Jankiel Bik i Abram Kłaczko wpadli przy wynoszeniu z mieszkania Efroima Zyberblata przy ul. Polnej zabytkowych lamp. Po krótkim przesłuchaniu przyznali się, że ich instruktorem i mentorem był Jankiel Geller.
  W pierwszej połowie lat 30. w Białymstoku głośno było o tzw. Czarnej Ręce, szajce opryszków wymuszających haracze od miejscowych sklepikarzy i szoferaków. Wyczyny owe (i ich bohaterowie) nie mogły pozostać bez echa wśród ulicznych łobuziaków. Przykładem niech będzie 14letni Szyja Szuster z ul. Wesołej. Skrzyknął on grupkę rówieśników i rozpoczął swoją mini gangsterkę.
  Choć sklepikarze z ul. Wesołej i Mazowieckiej czy Suraskiej nie traktowali początkowo żądań niepozornego chłopaczka zbyt poważnie, brali za kołnierz i wyrzucali za drzwi, to jednak szybko mogli tego żałować. Szyja bowiem usunięty ze sklepiku w dzień, wracał do niego w nocy z pomagierami.
  Kiedy pewnego razu Owsiej Wechter wyrzucił go ze swojej budki z wodą sodową przy ul. Mazowieckiej, zamiast jednej złotówki, o którą został grzecznie poproszony, stracił towar na blisko 100 złotych.
  Inny kupiec, niejaki Dryngiel, który przy ul. Suraskiej trzymał interes papierosowy, pożegnał się z tytoniem na blisko 80 zł, a przecież wystarczyło złożyć na ręce Szyi drobny pieniądz.  Policja, która skrupulatnie odnotowywała mnożące się włamania do sklepików, budek i kiosków, wkrótce trafiła na trop młodocianych reketerów.
  Zaczęło się od doniesienia złożonego w IV komisariacie przez kupca z Suraskiej, Zygmunta Rzepkę. Odwiedził go natrętny smarkacz z żądaniem złotówki „na pomoc dla bezrobotnych”. Posterunkowi urządzili zasadzkę. Szyja Szuster z kompanami pojawił się w nocy, no i wpadł w ręce stróżów prawa.
  Sąd okazał się łagodny. Za kilkanaście włamań skazał czarnorękowców na dom poprawczy w zawieszeniu.

Włodzimierz Jarmolik