Ostatnie wybory samorządowe w II RP. Po zwycięstwie Nowakowski wyjechał na urlop. Wrócił chwilę przed wojną.

Symbolicznie najważniejsze były z pewnością ostatnie wybory samorządowe w II RP. Odbyły się 14 maja 1939 roku. Wygrał je Chrześcijański Narodowo-Gospodarczy Komitet Wyborczy, który skupiał apolityczne organizacje gospodarcze, zawodowe, oświatowe i kulturalne. Zdobył 21 mandatów na 48 miejsc w radzie. Wśród radnych znaleźli się wielce dla Białegostoku zasłużeni, miedzy innymi ks. Stanisław Hałko, Michał Motoszko, dr Aleksander Rajgrodzki czy Beniamin Flomenbaum.

Ale najważniejszą postacią był startujący z listy Komitetu Seweryn Nowakowski, który ponownie bezkonkurencyjnie został wybrany przez radę na kolejną kadencję prezydencką, która miała trwać do 1944 roku.  Głównym zadaniem tej kadencji, wyznaczonym przez Nowakowskiego, było opracowanie ogólnego planu zabudowy Białegostoku. Miała to być realizacja wizji, która w przyszłości miała przeistoczyć Białystok w nowoczesne, harmonijnie zaplanowane miasto.

W tym celu jeszcze w połowie 1938 roku utworzone zostało Biuro Planowania Zabudowy, na którego czele stanął zaproszony przez Nowakowskiego Ignacy Tłoczek. Prezydent zdawał sobie bowiem sprawę, że pomimo wielu dokonanych już inwestycji nosiły one jednak charakter incydentalny, nie zmieniający ogólnego wyglądu i zagospodarowania miasta. Tłoczek w krótkim czasie przygotował główne założenia planu.

Zawierały one wykreowanie metropolitalnej roli Białegostoku, wyznaczenie strefy przemysłowej, głównych, w tym tranzytowych, ciągów komunikacyjnych, stworzenie centrów administracyjnego, kulturalnego, oświatowego, zlikwidowanie dzielnicy biedoty Chanajek, uwydatnienie tak zwanego klina zieleni stworzonego przez kompleks parków i Zwierzyniec oraz wykorzystanie naturalnej rzeźby terenu, na którym położony jest Białystok.

Plan ten jednak nigdy nie został zrealizowany. Po wygranych wyborach Seweryn Nowakowski z rodziną wyjechał na urlop do Druskiennik. Do Białegostoku wrócił 4 sierpnia 1939 roku. Sytuacja polityczna w Europie stawała się coraz bardziej napięta.

25 sierpnia ukazała się w mieście odezwa podpisana przez prezydenta Białegostoku Seweryna Nowakowskiego. Zwracał się on do mieszkańców z apelem „w obliczu wydarzeń, których jesteśmy świadkami”, aby bezzwłocznie podjąć przygotowanie miasta na wypadek wojny. Apelując o spokój stwierdzał, że „należy natychmiast przystąpić do budowy schronów, które już dziś muszą być rozpoczęte w różnych punktach miasta”.

I dalej Nowakowski apelował: „Obywatele! Wzywamy wszystkich zdolnych do dźwignięcia łopaty do natychmiastowego stawienia się w Biurze Werbunkowym przy ul. Marszałka Piłsudskiego (Lipowa) 54”. Gwoli porządku dodano, że „łopatę na
leży przynieść ze sobą, skąd ochotnicy skierowani będą na wyznaczone punkty do pracy przy kopaniu schronów”.   Jednocześnie apelowano do mieszkańców Białegostoku, aby zaczęli robić zapasy żywności. Proszono jednak o zachowanie rozsądku. Zapasy powinny zabezpieczyć potrzeby na dwa tygodnie. Podkreślano, że „wszelka nerwowość w tym kierunku jest nieuzasadniona”. Pomimo tych nawoływań rozpoczęło się wykupywanie ze sklepów wszystkiego, nawet nie nadających się do dłuższego przechowywania chleba i masła. Pojawiły się też przypadki spekulacji.

1 września 1939 roku wojnę białostoczanom zwiastowały przelatujące nad miastem niemieckie samoloty. Nie wywołały paniki. Mieszkańcy zdawali sobie bowiem sprawę z tego, że wybuch wojny był nieunikniony. Nowakowski w obliczu zagrożenia z wielką energią starał się zabezpieczyć prawidłowe funkcjonowanie miasta. 7 września utworzył Straż Obywatelską, której zadaniem było utrzymywanie ładu i bezpieczeństwa w mieście. 15 września do Białegostoku wkroczyli Niemcy. To był koniec przewidzianej do 1944 roku kadencji samorządu.  Następnie historia wkroczyła w najbardziej mroczne lata dziejów Białegostoku. 22 września miasto  zajęli Sowieci. Prezydent Seweryn Nowakowski aresztowany przez nich w październiku przypuszczalnie został zamordowany w Mińsku. Od czerwca 1941 roku znowu byli Niemcy, a 27 lipca 1944 roku wyparli ich Sowieci.
Paradoksem historii stało się to, że właśnie w tymże 1944 roku, w którym miała się skończyć kadencja wybranej w 1939 roku, została powołana Miejska Rada Narodowa w Białymstoku, która stanowiła jednak wyłącznie fasadę samorządności. Nie powstała w wyniku żadnych wyborów, a jedynie z nominacji. Prawo wyboru zawłaszczył sobie PKWN w osobach Jerzego Sztachelskiego i Leonarda Borkowicza, przedstawicieli nowej władzy w Białymstoku. Chyba tylko naiwnością można tłumaczyć fakt, że wśród radnych znaleźli się znani i cenieni przed wojną Zygmunt Różycki i dr Zygmunt Brodowicz. Zdziwienie, ale też i pewien niesmak budziła postawa Witolda Wenclika, znanego w środowisku prawniczym, który z polecenia PKWN  został przewodniczącym rady i jednocześnie prezydentem miasta.
Przez cały okres PRL-u Wenclik uchodził za pierwszego powojennego prezydenta. W niepamięć odsuwano postać Ryszarda Gołębio- wskiego, przedwojennego urzęd nika magistratu, który od 2 sierpnia 1944 roku z nominacji wojewody białostockiego Józefa Przybyszewskiego reprezentującego rząd londyński, został faktycznie pierwszym prezydentem. Już 7 sierpnia obaj zostali aresztowani przez NKWD. Ryszard Gołębiowski do 1947 roku więziony był w Charkowie. Po wyjściu na wolność na krótko przyjechał do Białegostoku. Tu zainteresował się nim wszechwładny Urząd Bezpieczeństwa. Gołębiowski chcąc uniknąć dalszych represji wyjechał do Szczecina, gdzie zmarł w 1968 roku i tam został pochowany.
Kadencja tej powołanej przez PKWN rady skończyła się w 1950 roku, ale kolejna rada też nie była wybierana.  Dopiero w 1954 roku komunistyczne władze uznały, że już na tyle okrzepły, że mogą zaryzykować wybory. Ale i one były raczej karykaturą niż prawdziwymi wyborami. Przyczyna była prosta – była tylko jedna lista firmowana przez Front Jedności Narodu. Mimo wszystko i tak zdarzył się osławiony „cud nad urną”. Można było przecież coś wykombinować przy frekwencji. To ona miała pokazać skalę społecznego poparcia władzy. No i wykombinowano tak, że średnia frekwencja wyniosła 96 proc., a kandydaci Frontu zdobyli 99 proc. głosów. Wybory poprzedzała nachalna propaganda. Doszło nawet do tego, że do mieszkań przychodzili agitatorzy. Tydzień przed wyborami Gazeta Białostocka apelowała:
„Obywatelu. Najpewniej był u Ciebie w domu agitator komitetu Frontu Jedności Narodu. A jeśli nie był, to w najbliższych dniach przyjdzie. […] Obywatelu, gdy przyjdzie do Ciebie agitator, przyjmij go gościnnie”.
Jeden z agitatorów opowiadał, że „nasze wybory są inne niż przed wojną. Kiedy dawniej różne partie mamiły nas obiecankami, których nigdy nie zrealizowały, to nasz program wyborczy jest obietnicą prawdziwą. Bo widzimy sami jak rosną nowe bloki mieszkalne w Białymstoku, jak powstają nowe zakłady bawełniane, przedszkola, żłobki, szkoły…” Gazeta codziennie prezentowała kandydatów, którzy prawdę powiedziawszy już byli radnymi. Tytuły uderzały w najwyższe tony. „5 grudnia oddamy nasze głosy na kandydatów Frontu Narodowego – najlepszych synów Polski Ludowej. Pójdziemy wszyscy do urn wyborczych by zadokumentować jedność naszego narodu, naszą niezłomną wolę pokoju”.
W przeddzień wyborów apelowano, aby „na uroczysty dzień wyborów – dzień manifestacji zwartości i siły narodu zjednoczonego we Froncie Narodowym, nasze miasta, wsie i domy powinny przybrać odświętny wygląd. Pomyślmy o tym, aby nasz dom, nasza ulica były jak najpiękniej udekorowane”.
W dniu wyborów to już odpalano fajerwerki propagandy. Ot np. do jednego z lokali wyborczych przyszedł „Wincenty Dudko, woźny Akademii Medycznej wraz ze swymi studentami”. Propaganda jednoznacznie ukazywała niemalże familiarną więź wszystkich ludzi pracy.
Opisywano też przypadki heroicznej postawy obywatelskiej. I tak „pociągiem Szczecin – Białystok wracał Kazimierz Paszkowski. Była trzecia nad ranem. Nie kładł się już. O szóstej oddał swój głos”. Może to paradoksalne, ale wybory z 1954 roku były bardzo ważne. Pokazały jak można z nich zrobić propagandową farsę. Ten model obowiązywał przez następne 35 lat.

Andrzej Lechowski
były dyrektor Muzeum Podlaskiego