Zdemobilizowani bandyci

 

  Pierwsze miesiące po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. wcale nie przyniosły mieszkańcom Białegostok upragnionego spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Działania wojenne zostały teraz zastąpione bandyckimi wyczynami zdemobilizowanych żołnierzy. Oczywiście nie wszyscy byli poborowi przeistaczali się po powrocie do domu w rabusiów i złodziei, zjawisko to jednak przybrało niepokojące rozmiary. Choć policja białostocka podjęła walkę z szerzącym się bandytyzmem, w wielu przypadkach była po prostu bezradna. Jeden z takich właśnie żołnierskich wyczynów zdarzył się 6 lutego 1921 r. przy ul. Fabrycznej 49.
  Zbliżał się wieczór. W mieszkaniu fabrykanta Hirsza Beniamowicza trwała właśnie kolacja. Przy stole, jak zwykle zebrała się cała rodzina, brakowało tylko szwagra, Irmy Marosza, którego zatrzymały w mieście sprawy handlowe.
Wtem, do pokoju stołowego, od strony kuchni, wtargnęło pięciu osobników uzbrojonych w karabiny i rewolwery. Wszyscy mieli na sobie uniformy wojskowe. Pod ścianę! Rewizja! – rozległo się od progu. Posilający się właśnie kawałkiem kury Beniamowicz, jak też wszyscy pozostali domownicy, zamarli w przerażeniu. Szczególny przestrach wzbudził u nich jeden z napastników, który w obu rękach trzymał granaty.
 
Napad przygotowany i przeprowadzony był bardzo fachowo. Bandyci, zanim wtargnęli do mieszkania przy ul. Fabrycznej, wystawili wokół domu swoje warty. Następnie, zamknąwszy drzwi kuchni na klucz, zapędzili domowników do małego pokoju. Znaleźli się w nim zarówno Hirsz Beniamowicz z całą rodziną i siostrą Dwojrą Marosz, jak też służąca Lewińska oraz przypadkowo obecna w czasie napadu sąsiadka – Rita Szapiro.
  Uczyniwszy to bandyci, pod groźbą śmierci wszystkich, zażądali 150 tys. marek okupu. Beniamowicz odpowiedział, że nie ma w domu pieniędzy. Bandyci zaczęli znęcać się nad kobietami i dziećmi, ponawiając żądanie. Zażądali kluczy od kasy pancernej stojącej w gabinecie, a także od wszystkich szuflad i szaf. Ale jedyną gotówką było 950 marek w portfelu Beniamowicza.
  W tym czasie, stojący na zewnątrz wartownik zaalarmował o nadejściu mieszkającego w domu przy ul. Fabrycznej 49, Irmy Marosza. Spłoszeni bandyci wypadli z mieszkania i od razu zaczęli strzelać w kierunku przybysza. Irma Marosz został trafiony. Śmierć nastąpiła natychmiast, gdyż kula utkwiła w skroni. Po wyjściu bandytów z mieszkania, na odgłos strzału dobiegających z ulicy, Dwojra Marosz wyskoczyła przez główne wejście i zaczęła wzywać pomocy. Nie wiedziała jeszcze, że od bandyckiej kuli zginął jej mąż. Uciekający złoczyńcy oddali kilka strzałów jej stronę. Jeden z nich trafił ją lekko w nogę.
  Białostocka policja kryminalna rozpoczęła natychmiast śledztwo. Początkowo poszukiwania bandytów nie dały rezultatów. Przyszedł jej z pomocą referat defensywy, czyli wywiad wojskowy. Przy udziale żandarmerii udało się ująć kilku członków grasującej bandy rabusiów przebranych w mundury.
  Na jej czele stał niejaki Tarkowski, były podporucznik. Podczas ucieczki został postrzelony w szyję. Miał przy sobie gotowy do użycia granat oraz załadowany rewolwer. Prócz tego znaleziono przy nim cały pakiet fałszywych dokumentów osobistych oraz czystych blankietów przepustek z różnymi pieczątkami. Tarkowski i jego kompani byli tak pewni swojej bezkarności, że nawet nie kryli się specjalnie z uprawianym przez siebie procederem. W białostockich restauracjach szastali na prawo i na lewo zrabowanymi pieniędzmi, zaś noszone przez nich mundury, np. kaprala huzarów czy ułanów przyciągały oczy, a później całą resztę rozmaitych panienek.

Włodzimierz Jarmolik