Afrykańskie upały w Białymstoku

 

   

   W 1928 r. spragnieni ochłody białostoczanie ciągnęli tłumnie na plaże. Najbliższa była na Skorupach, nad Dolistówką. Amatorzy większej wody szli do Jurowiec lub do Ignatek. Elegancki Białystok spotykał się w Supraślu. Szczególnie rojno robiło się w tym miasteczku w niedziele.
  O tych białostockich kąpielach rozpisywała się ówczesna prasa, bo i było o czym. Sensacją obyczajową na supraskiej plaży, stał się pewien znany kupiec z ulicy Kilińskiego, niejaki B. Otóż przedsiębiorca ów, w obecności przebywających na plaży kobiet, „pod wpływem upałów, dostawał bzika. Rozbierał się do naga i w stroju adamowym, bez listku figowego, latał po plaży, rżał jak źrebak i urządzał rozmaite kawały”. Część plażowiczów obserwowała te wyczyny z rozbawieniem, lecz większość była oburzona. Szczególnie ostro protestowały matki, które musiały zakrywać oczy swoich latorośli.
  W kolejną upalną niedzielę, 15 lipca, B., rozochocony zainteresowaniem z poprzedniego tygodnia, już od rana pląsał po plaży wydając z siebie przedziwne kwiki. Tego już było za wiele. Towarzystwo plażowiczów miało dość tych ekstrawagancji. „Młodzież urzędnicza” postanowiła zatem ręcznie wytłumaczyć nagusowi niestosowność jego zachowania.
   Nie mniejszą sensację w równie upalne lato 1931 r.  wzbudziły „trzy syreny” przebywające na letnisku w Krasnem. Do urokliwego leśnego jeziorka Komosa prowadziła malownicza droga przez las. W pewien sierpniowy poranek 1931 r. wspomniane „trzy niewiasty, znane w tutejszych (tzn. białostockich) sferach towarzyskich”, chcąc zażyć kąpieli udały się w kierunku jeziora.
 

Jak na „syreny” przystało panie wybrały się kompletnie nagie. Traf chciał, że w przeciwnym kierunku, do Supraśla, do pracy jechał posterunkowy. Zdumiał się,  gdy niespodziewanie ujrzał przed sobą tak powabne widoki. Szybko jednak otrząsnął się z estetycznych doznań. Z  groźną, marsową miną zwrócił się do trzech gracji: –„ Fe, wstyd! Że też panie tak bez garderoby. Czy tu kraj Papuasów?” Na to one, kokieteryjnie udając zażenowanie, odparły „nie spodziewałyśmy się, że spotkamy kogoś”. Policjant nieczuły na niewieście wdzięki przystąpił do spisania notatki służbowej. Gdy już opisał całe zjawisko, zafrasował się. Co robić dalej? Przecież nie będzie wędrował przez las z trzema nagimi kobietami. Było to niemożliwe ze względu na powagę munduru. Kazał więc im pozostać na miejscu, a sam pojechał do Krasnego, skąd niebawem przywiózł im ubrania. Niestety incydent ten miał swój finał w sądzie, gdzie amatorki porannej kąpieli odpowiadać musiały za „obrazę moralności publicznej”.
  Nie wszystkich białostoczan stać było na letnie wyjazdy. A tu, na domiar złego, rok w rok fale upałów nawiedzały Białystok. Tak też było i w 1936 r.  W mieście wobec tego rozpowszechnił się obyczaj opalania się na balkonach. Obrońcy moralności grzmieli. „Tam i sam daje się zauważyć na balkonach korzystające z promieni słonecznych, piękności białostockie w szatach jak najbardziej przypominających strój prababki Ewy. A na ulicy Jurowieckiej przechodnie oglądają istną nimfę plażującą na balkonie wcale bez szat, jak mamcia ją przed 30 laty urodziła”. Znawcy tematu opalonych niewieścich ciał zauważyli, że „pięknym nimfom prażącym swe kształty w gorących promieniach słońca sprzykrzyła się monotonia opalenizny”.
  Do Białegostoku z Ameryki dotarła w 1936 r. moda opalania się w desenie. Na plażach pojawili się sprzedawcy papierowych wycinanek. W tekturowych pudłach nosili istny „ogród zoologiczny – małpki, ptaszki, owady et cetera”.   Popularne były też kwiaty i afrykańskie palmy. Amatorki nowej mody rozchwytywały tę menażerię, przyklejając ją sobie na ramionach i plecach. Co bardziej odważne plażowiczki naklejały owe wycinanki od swego frontu, marząc zapewne o tym ileż to pożądliwych spojrzeń przyciągną ich dekolty opalone w kwiaty i motyle. 
  Upalne lata były też normą powojenną. Ot choćby w 1959 r. Przełom maja i czerwca był jeszcze w normie. Ale w lipcu rozpoczęły się w całej Polsce afrykańskie upały.
 

W połowie miesiąca w Białymstoku temperatura w cieniu dochodziła do 36 stopni. Nasilały się wszystkie tragiczne następstwa takiej pogody – zasłabnięcia, utonięcia i pożary lasów. Mnóstwo pracy mieli drogowcy. Informowano, że „na skutek upałów topią się asfaltowe, a jeszcze bardziej smołowe szosy. Najgorzej jest na trasie Żednia – Michałowo, do Zabłudowa i do Moniek”.
  Żeby zapobiec rozpuszczeniu szos „samochody Rejonu Eksploatacji Dróg Publicznych, tak jak w zimie jeżdżą tu i posypują drogi dużą ilością piasku”.  Relacje z Białegostoku opanowanego tropikalnym upałem przypominały komunikaty z klęsk żywiołowych. Gazeta Białostocka 13 lipca informowała: „W sobotę zanotowano u nas temperaturę 36 stopni w cieniu, w niedzielę do godziny 15 – 35 stopni w cieniu. W słońcu temperatura sięgała 52 stopnie. Białostoczanie, którzy z ciekawości chcieli zobaczyć ile mamy ciepła, z niemałym zdumieniem skonstatowali, że kończą się termometry”. Wykupywali ze sklepów wszystkie zapasy napojów tak, że wkrótce do picia została tylko woda z kranu. Miasto sprawiało wrażenie wyludnionego. Kto mógł wyjeżdżał do popularnych podmiejskich miejscowości nad wodę. Ci co pozostali w mieście po prostu nie wychodzili z domów. Już wówczas pojawiały się opinie o ocieplaniu klimatu, a ekstremalne temperatury podobnie jak i obecnie były tematem numer jeden.

Andrzej Lechowski
Dyrektor Muzeum Podlaskiego