Kłopotliwy pierwszy raz czyli… pęknięta guma w BiKeRze.

Opłacone przez: KKW Trzecia Droga PSL–PL2050 Szymona Hołowni

Nadeszła wielka chwila. Mój pierwszy raz. Wcześniej popytałem znajomych, jak to jest. W końcu teraz robi to każdy. Takie czasy, taka moda. Niektórzy ostrzegali mnie przed przedartymi gumami. Nie wziąłem jednak ich słów na poważnie. Trochę się ze mnie śmiali. Uważali, że jako chłopak ze wsi zbyt poważnie podchodzę do tematu. Kumpel przekonał mnie, iż po minucie i tak będzie po krzyku. Całkiem logiczne…

 

Z odrobiną niepokoju wyszedłem z domu. Zmierzam prosto do niej. Każdy krok powoduje lekkie przyśpieszenie akcji serca. Zastanawiam się czy wszystko pójdzie po mej myśli. No dobra, raz się żyje. Jestem na miejscu.  Czas się zapoznać z nią osobiście. Wcześniej widziałem ją tylko w internecie. Na pierwszy rzut oka podobała mi się, nie ma co ukrywać.

 

Tak. Wiem co Wam może chodzić po głowie. Opowieść o mojej pierwszej wizycie w białostockiej stacji rowerów będę z pewnością przekazywał wnukom. Wszystko szło po mej myśli. Wykonałem wszelkie instrukcje pojawiające się na ekranie. Mój rower powinien wyskoczyć z zamka. Tak też zrobił, ale odrzut był niesamowity. Zanim doszedłem do niego, runął na ziemię.

 

Kilka części odpadło i raczej musiałbym mieć zestaw majsterkowicza by złożyć je do kupy. Zapamiętam wzrok innych ludzi. Na odgłos spadającego roweru zareagowali liczni przechodni. Pewnie część z nich uznała mnie za wandala. Stałem bowiem sam jak patyk przy rozwalonym sprzęcie. To ja miałem z premedytacją cisnąć nim o ziemię – wyczytałem to z oczu starszej kobiety z laską.

 

Pęknięte części spakowałem do torby. Nie po to tyle czasu zwlekałem aby teraz porzucić zamiar przejażdżki. Ruszam w drogę. Po kilkunastu sekundach kolejna niespodzianka. Tym razem posłuszeństwa odmówiło siodełko. Nie miałem wyjścia. Musiałem wrócić się po zgubione śrubki. Z ziemi wybierałem je jak diamenty. Pełen sukces. Teraz tylko poskładać wszystko do kupy. Nadeszła kolejna próba okiełznania rumaka.

 

Po drodze mijam innych użytkowników. Wiem, że w czasie jazdy raczej nie powinno się pisać sms-ów, ale nie miałem wyjścia. Samotna jazda mnie nudziła. Napisałem więc do mego kolegi Zbyszka, jednoznaczną dla niego wiadomość – ”może byś tak Damian wpadł popedałować”.  Zbyszek uwielbiał tą piosenkę Lecha Janerki. Niestety miał już inne plany.

 

Widocznie byłem skazany na samotne przemierzanie ulic Białegostoku. Uratowała mnie na szczęście przypadkowo napotkana koleżanka ze studiów. Mimo, że rozmowa się kleiła, jazda raczej nie. Ciężko bowiem jechać obok siebie jednym pasem, gdy z naprzeciwka co raz goni inny cyklista czy grupa nieokiełznanych rolkarzy. Często musieliśmy mówić do swych pleców.

Zbyt wąska ścieżka to był jednak pikuś przy ty, co spotkało mnie pół godziny później. Wjeżdżamy w tunel. Nagle coś mnie zarzuciło. Resztki po butelce piwa załatwiły oponę. Do następnej stacji było daleko. Koleżanka nie specjalnie chciała podrzucić mnie na ramie. Musiałem więc pofatygować się pieszo. Po godzinie spaceru w upale dotarłem na miejsce. Uff!

 

Pierwszego razu z białostockim bikerem nie zapomnę do końca życia. Może nie będzie to wspomnienie, które przywołam w chwili śmierci, ale przynajmniej jest o czym opowiadać. Przygody nie zraziły mnie do ponownego skorzystania z usług wypożyczalni. Na swój drugi raz nie musiałem czekać długo. Tym razem nadszedł upragniony happy end…A u Was jak wyglądał pierwszy raz na bikerze?