Czas urlopów

  Obyczaj wyjeżdżania z miasta na letniska pojawił się pod koniec XIX wieku i trwał prawie 100 lat. W Białymstoku też tak było.
  W latach międzywojennych sygnałem do rozpoczęcia kanikuły był zwięzły komunikat prasowy. Ot,choćby taki jak ten z lipca 1931 r. –
“Wyjazd Pana Wojewody. W dniu dzisiejszym Pan Wojewoda białostocki Marian Zyndram Kościałkowski wyjechał na kilkutygodniowy urlop wypoczynkowy”.
“Wyjeżdżasz na urlop? Zaprenumeruj sobie Echo Białostockie. Zmianę adresu (z Białegostoku na prowincję) uskutecznia się w administracji Echa bez najmniejszych dopłat”.
  Ale gdyby zdarzyło się tak, że zażywało się już wywczasów, a gazetka nie dotarła w porę? Wystarczyło wysłać do redakcji kartę pocztową z jakiejkolwiek głuszy (podając jej adres) i napisać jedynie “Reklamacja gazetowa” i już.

  Planując wakacyjne wojaże najlepiej było pogadać z fachowcami. Ci mieli swoją siedzibę przy Kilińskiego 15. Mieścił się tu Związek Popierania Turystyki Województwa Białostockiego.
Miał też swoje delegatury w Augustowie i Grodnie. Głównym celem tej organizacji, powstałej w 1936 r., było “udzielanie bezpłatnie informacji w sprawach turystycznych i letniskowych” oraz pomoc w “organizowaniu letnisk i wczasowisk” i zbieranie zgłoszeń pensjonatów i dworów “przyjmujących na lato gości”. Taka przedwojenna agroturystyka.
  Kto by nie skorzystał z tej oferty. Taki na przykład urlop w… Wasilkowie. Koszty podróży? Żadne – 60 groszy. Na miejscu plaża, to nic, że “licznie frekwentowana przez mieszkańców Białegostoku”, ale z przystanią kajakową Związku Strzeleckiego i bufetem. Posiłki można było też zamówić w karczmie Franciszka Bychowskiego, a dzieciarnię wysłać do cukierni Stanisławy Krzywiec.
  Bliżej miasteczka, pomiędzy fabryką a tartakiem, była przystań kajakowa sekcji wodnej białostockiego oddziału Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Członkowie PTK mogli z niej korzystać za darmo, ale tylko przez dwie doby.
  Amatorzy dalszych wypraw udawali się do Czarnej Wsi pod Sokółką. Znajdowało się tam “położone wśród lasów letnisko, do którego chętnie zjeżdżają mieszkańcy Białegostoku”.
A Supraśl ? No to najpierw były podmiejskie letniska – Ogrodniczki i Krasne, gdzie “wśród lasów stało kilkanaście willi”. I dalej, przez piękną Puszczę Knyszyńską do Supraśla .

  “W lecie czynnych jest tu kilka pensjonatów, ponadto na skraju parku leśnego Pawilon Leśny z kawiarnią, restauracją i dansingiem”.
  Przybywający do Supraśla letnicy mieli do swej dyspozycji plażę, korty tenisowe, kręgielnię i… wspomnienie zimy. Była nią skocznia narciarska z której można było pofrunąć nawet i 18 metrów. A Królowy Most? Tu też było niewielkie letnisko z kilkoma willami.
Nieopodal zaś, pod Waliłami, w Rudzie znajdowała się baza letniskowa Powiatowego Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet.
  Pisano, że jest to miejsce wzorcowe. “Kolonia Ruda ma bardzo dobre urządzenie dzięki współdziałaniu z akcją profilaktyczną Ubezpieczalni Społecznej w Białymstoku. Dla dziatwy są bardzo miłe atrakcje urządzone przez Zarząd – palenie ogniska, widowiska dziecinne, chętnie oglądane przez białostocką publiczność”.
  Przeto z ostatnich przed wybuchem wojny wakacji jedna z uczennic białostockiego gimnazjum pisała, że “szybko i bezpowrotnie minęły dni spędzone na tygodniowym obozie w Waliłach, pozostawiając po sobie moc wrażeń, przeżyć i niczym niezatartych dobrych, miłych wspomnień”.
Suche, beznamiętne statystyki podawały, że z letnisk w województwie białostockim w tych latach korzystało rokrocznie około 18 tysięcy letników. Co ja Państwu wymieniam gdzie i ile. Najważniejsze przecież było jak i z kim.
  W ostatnie przedwojenne lato po Białymstoku krążył letniskowy dowcip. – Zosiu, podobno całymi dniami całujesz się z panem sekretarzem z ministerstwa skarbu, zakwaterowanym w sąsiedniej willi. – Ależ mamusiu! Tak bym chciała coś zrobić dla skarbu państwa, a przecież nie mam gotówki!

Andrzej Lechowski