Kasiarz Chaim Garber

   

     Na szczycie hierarchii wszystkich złodziejskich specjalności praktykowanych przez przedwojennych przestępców lokowali się oczywiście kasiarze. Nazywano ich wówczas także kaseorami albo pudlarzami. Pojawili się oni już w połowie XIX w. wraz z wynalezieniem w Anglii kasy pancernej z prawdziwego zdarzenia.
  W II Rzeczypospolitej słynęli zwłaszcza kasiarze warszawscy z carskim jeszcze dorobkiem, którym przewodził Stanisław Cichocki, słynny Szpicbródka. Podziemny Białystok także miał zaszczyt posiadania kilku wyróżniających się speców od raka i bora, czyli podstawowych narzędzi do rozcinania blach.
  Jednym z nich był Chaim Garber, zamieszkały na ul. Wesołej 4, ale częściej widywany i poszukiwany przez policję w zakamarkach Chanajek. Kiedy wiosną 1927 r. złodzieje włamali się do biura białostockiej spółki Trilling i Syn i rozpruli pomyślnie sejf, agenci z Urzędu Śledczego w pierwszej kolejności zajęli się miejscowymi kaseorami. Zatrzymani zostali do wyjaśnienia m.in. Chaim Garber, a także jego kom pan Jankiel Frydland rodem z Brześcia Litewskiego.  Szybko jednak okazało się, że Tryllinga „zrobili” kasiarze z Warszawy, bawiący u nas na gościnnych występach. Białostoczanie byli niewinni. Odzyskali więc swobodę. Ale do czasu. 
  W nocy z 5 na 6 kwietnia 1928 r. miało miejsce włamanie do Żydowskiego Banku Rzemieślniczego przy ul. Lipowej 4. Złodzieje wykorzystali fakt, że ze względu na święta wielkanocne, bank został zamknięty na kilka dni. Ogromnie sprzyjający moment na jego nieformalne odwiedziny.
 

     Jak później ustaliło śledztwo, włamywacze dostali się za pomocą podrobionych kluczy do sąsiadującego z Żydowskim Bankiem Rzemieślniczym składu papieru firmy Serok. W składzie
tym usunęli z półek towar, znaleźli za nim ukryte drzwi, wycięli w nich otwór i już byli na korytarzu bankowym. Dalsza ich działalność była widoczna gołym okiem. Stojąca w kącie pokoju buchaltera kasa pancerna rozpruta została za pomocą raka, niczym puszka sardynek i całkowicie opróżniona.
  Według dyrektora banku, który pierwszy dowiedział się o wizycie złodziei, ich łupem padło 600 dolarów i 700 zł. Policję zastanowiło tylko, dlaczego przestępcy nie zabrali nic z towarów nagromadzonych w składzie Seroka. Może nie chcieli się przemęczać tobołami? I znowu śledczy z Warszawskiej zaczęli od sprawdzania alibi kasiarzy z własnej kartoteki. Chaim Garber i Jankiel Frydland nie czekali na taką okoliczność. To oni byli bowiem sprawcami opisanego powyżej skoku. Postanowili na jakiś czas zniknąć z miasta.
  Nie miał to być jednak zasłużony urlop na jakimś letnisku, lecz ciężka praca w prowincjonalnych miasteczkach posiadających placówki bankowe i do tego niezbyt dobrze zabezpieczone. W ciągu kilku miesięcy dobrana para spenetrowała szereg takich obiektów, m.in. w Suwałkach i Grodnie. Latem Chaim Garber zatęsknił za Białymstokiem. Przyjechał w odwiedziny na Wesołą i, jak to często w takich przypadkach z poszukiwanymi przestępcami bywa, wpadł w ręce czekających na niego z utęsknieniem agentów policyjnych.
  12 lipca powędrował dziarsko pod eskortą posterunkowego na dworzec, skąd miał trafić do Suwałk dla dokonania konfrontacji ze świadkami. Po drodze próbował uciekać. W krótkim pościgu został ujęty. Nie obyło się przy tym bez kilku strzałów na postrach.
  A taką oto notatkę pt. „Kasiarze w potrzasku” zamieścił na początku 1932 r. Dziennik Białostocki: „W związku z kradzieżą w Banku Żydowskim w Śniadowie zatrzymano w Białymstoku jako podejrzanych kasiarza warszawskiego Henryka Gebauera oraz kasiarza białostockiego Chaima Garbera, przedterminowo zwolnionego z więzienia”.  Jak widać pruł nasz Chaimek na potęgę!

Włodzimierz Jarmolik