Koronkowa robota na ul. Pieszej 2

 

    Ameryka dla wielu mieszkańców Europy jawiła się od zawsze jako Ziemia Obiecana. Ciągnęli do niej ze Starego Kontynentu ludzie ubodzy i prześladowani. Całymi rodzinami. Wydając na podróż ostatnie pieniądze, często nawet tracąc przy tym życie. Na przełomie XIX i XX w. emigracją ratowali się zwłaszcza Włosi (Sycylia), Irlandczycy i Żydzi z zachodnich połaci Cesarstwa Rosyjskiego. Ci ostatni pochodzili także z ówczesnego Białegostoku. Uciekali przed pogromami Czarnej Sotni. Szukali lepszego jutra dla siebie, a przede wszystkim dla swoich dzieci. Po jakimś czasie niektórzy z Żydów –  białostoczan wracali do rodzinnego miasta. A tutaj mogły czekać na nich różne przykre niespodzianki. Zwłaszcza w takim miejscu jak Chanajki.
  Po 20 latach nieobecności powrócił do Białegostoku z Nowego Jorku 52-letni Josel Gelberg. Przywiózł ze sobą nieduży „zielony” kapitalik i myślał o jakiejś trafnej inwestycji. Pierwej zajęła go jednak sprawa kupna kawałka domu. Wybrał tańsze  Chanajki, gdzie na ul. Pieszej pod 2,  za wysokim parkanem stał całkiem jeszcze przyzwoity budynek. Nowy sąsiad zwrócił natychmiast uwagę miejscowych opryszków. Zainteresował się nim oczywiście i znany z poprzedniego odcinka Szmul Gorfinkiel z pobliskiej Orlańskiej. Razem ze swoim pomocnikiem Noske Penerem zaczął uważnie obserwować poczynania Gelberga w mieście. Wkrótce doszli do wniosku – gość ma jeszcze sporo dolarów! Najpierw Kokoszkie, jak przezywano Gorfinkiela w zaułkach, zaczął proponować Gelber- gowi git geszefty. Ten był jednak ostrożny i nie wdawał się w dłuższe rozmowy z podejrzanym indywiduum. Złodziejom pozostała więc tylko kradzież. Do skoku przygotowali się starannie. W pewien kwietniowy dzień 1927 r.
  Josel Gelberg zasiedział się u znajomych i późno wracał do domu. Przez całą drogę z Sosnowej na Pieszą wydawało mu się, że ktoś go śledzi. W mieszkaniu zamknął starannie drzwi na klucz, pokrzątał się nieco między kuchnią i pokojem, poczym zaczął się rozbierać. Nagle zakręciło mu się w głowie. Wpół przytomny osunął się na ziemię. Usłyszał obok siebie męskie głosy, przytknięto mu do nosa cuchnącą szmatę. Gelberg stracił resztki świadomości. Gdy po kilku godzinach doszedł do siebie, zauważył straty. Znikła kamizelka, a z nią tysiąc dolarów, przepadł również złoty zegarek z dewizką.  Powiadomiony o nieszczęściu Gelberga Urząd Śledczy przysłał na Pieszą swoich fachowców. Ci szybko ustalili, że powodem omdlenia była duża dawka chloroformu sprytnie rozpylonego przez szparę w drzwiach.
 

Rozpoczęto oczywiście poszukiwania sprawców tej koronkowej roboty. Pomimo dużych strat dochodzenie policji kryminalnej utkwiło w martwym punkcie. Gelberg zaczął więc szukać swoich łupieżców na własną rękę. Chodził po chanajkowskich knajpkach, przysłuchiwał się rozmowom, podpatrywał. Na początku stycznia 1928 r. w piwiarni przy ul. Krakowskiej usłyszał przypadkowo, że w napadzie na „Amerykańca” maczał palce Kokoszkie.
  Teraz do akcji wróciła policji. Na Warszawskiej 6 Gelberg obejrzał fotografie białostockich włamywaczy i rozpoznał typa proponującego mu parokrotnie różne spółki. Później wskazał Gorfinkiela w bezpośredniej konfrontacji. Kokoszkie trafił do aresztu. Pener, wspólnik Gorf inkiela od kradzieży, a później jego żona Małka próbowali wymusić na Gelbergu wycofanie oskarżenia. Grożono mu nawet sądem rabina. Eksnowojorczyk upierał się twardo przy swoim. 
  W sierpniu 1928 r. Szmul Gorfinkiel stanął po raz kolejny przed Sądem Okręgowym. Tym razem zainkasował 2 lata mamra. Może natknął się tam na swojego szwagra Jankieczkie Rozengartena, który w „szarym domu” przy Baranow ickiej odsiadywał 4-letni wyrok.

Włodzimierz Jarmolik