Lichy koniec farmazona

 

   Chociaż Icek Chutoriański zamieszkiwał na mocno odległej od Chanajek ul. Wasilkowskiej, to jednak ciągnęło go do tej zakazanej dzielnicy. Właśnie tam najchętniej popisywał się swoimi oszukańczymi sztuczkami.
  Był średniej klasy farmazonem, któremu od czasu do czasu udawało się sprzedać na Rynku Siennym jakiejś  wieśniaczce tombakową obrączkę, albo też kupując jakiś drobiazg w sklepiku przy Sosnowej czy Suraskiej zapłacić mniej uważnemu sprzedawcy wycofaną  z obiegu 2-złotówką, biorąc resztę w dobrej monecie.
  W połowie lat 30. ulubionym trikiem Icka było podmienianie złotówek prawdziwych na fałszywe. Miał na to własny, oryginalny sposób.
  W grudniu 1935 r. Dziennik Białostocki zamieścił w swojej kronice kryminalnej opis jednej z akcji oszusta. „Mieszkanka Białegostoku, 78-letnia Anna Gąsiewska otrzymała od swego syna, przebywającego we Francji, przekaz pieniężny na 30 zł. Udała się więc na pocztę po ich odbiór. W głównym urzędzie pocztowym (ul. Kościelna) wypłacono jej należność w 3 monetach dziesięciozłotowych. Kiedy przechodziła obok Banku Polskiego (ul. Br. Pierackiego 14, dawna Warszawska) podszedł do niej Icek Chutoriański i oświadczył, że dano jej na poczcie fałszywe pieniądze. Staruszka pokazała monety Ickowi, który zaczął rzucać je o bruk, chcąc przy okazji zamienić na inne. Jednak p. Gąsiewska poznała się na sztuczce i wszczęła alarm. Oszust rzucił się do ucieczki, w pościgu udało się go ująć. Podczas rewizji znaleziono przy nim fałszywe 10-złotówki. Za puszczanie w obieg fałszywych monet Sąd Okręgowy skazał Icka Chutoriańs kiego na 6 miesięcy”. 
  Po wyjściu na wolność 50-letni farmazon z ul. Wasilkowskiej nie porzucił rzecz jasna swojego niecnego procederu. Jednak sztuczka z fałszywymi monetami stała się dla niego niewskazana. Wydział Śledczy mieszczący się na ul. Warszawskiej 6 miał go bowiem z tego powodu w swojej bogatej kartotece i przy każdej podobnej sprawie pokazywał jego facjatę pokrzywdzonym ludziom. Trzeba było wymyślić coś nowego.
  Chutoriański sięgnął zatem do chwytu popularnego wówczas na bruku warszawskim. Na terenie naszego miasta stał się więc prawdopodobnie prekursorem w tej materii. Sztuczka nazywała się „na lokatora”. Polegała na wejściu do cudzego mieszkania pod pretekstem wynajmu pokoju, odwrócenia uwagi właściciela i dokonanie szybkiej kradzieży.
  Zimą 1936 r. właśnie w tym celu porządnie odziany Icek Chutoriański pojawił się w Chanajkach i zawędrował do mieszkania niejakiego Franciszka Wójcika przy ul. Stołecznej 33. Po obejrzeniu klitki, która była do wynajęcia i krótkiej rozmowie w sprawie czynszu pomysłowy Icek poprosił  gospodarza o szklankę wody do popicia niezbędnego lekarstwa. Kiedy ufny pan Franciszek zniknął w kuchni, zniknął również i Chutoriański, a z nim upatrzony zawczasu zegarek i kasetka z 40 złotymi. 
  Po kilku takich wyczynach dokonanych na terenie miasta agenci śledczy trafili na trop złodziejaszka. Chutoriańskiego czekały znowu kratki. W celi więziennej przy Szosie Baranowickiej drobny opryszek zapoznał się z Czesławem Krasowskim, zatwardziałym przestępcą rodem z Grodna. Temu kończyła się odsiadka. W długich rozmowach planowali wspólne akcje po wyjściu na wolność. Kiedy obaj przestępcy opuścili mury „szarego domu”, Czesio Krasowski nie miał zamiaru bawić się w oszustwa i drobne kradzieże. Zdobył pistolet i zaczął rozglądać się za obiektem wartym rabunku. Okazał się nim Jakub Lipszyc, właściciel trafiki przy ul. Giełdowej. Chutoriański niechętnie przystał na napad z bronią w ręku. Zawsze wolał swoje fałszywki. 
  W 1937 r. policja aresztowała Icka Chutoriańskiego za spółkę z grodzianinem. Tym razem osiadł w więzieniu na znacznie dłużej. Tak to już jest kiedy farmazon bierze się nie za swoją robotę.

Włodzimierz Jarmolik