Miała być Świątynia Opatrzności Bożej

   

  14 kwietnia 1926 roku ogłoszony został konkurs na “budowę Świątyni Opatrzności Bożej w Białymstoku na 3000 osób”. Chodziło o kościół na wzgórzu Św. Rocha. Inicjatorem zorganizowania konkursu był proboszcz świeżo powstałej w 1925 roku parafii, ksiądz Adam Abramowicz. Z pomysłem swym zwrócił się do Koła Architektów w Warszawie. Tamtejsi więc architekci zajęli się ogłoszeniem i formalnym przeprowadzeniem całej wymaganej procedury.
  Chętni, którzy chcieli startować w białostockim konkursie czasu mieli niewiele, bo rozstrzygnięcie zaplanowano na 7 lipca. Nadspodziewanie nadesłano “jak na nasze stosunki dużą ilość prac”. Raz podawano, że nadeszło 70 projektów, innym zaś razem mówiono o 75 i 76 pracach. Dziś już trudno ustalić, ile ich było naprawdę. Jedno było pewne. Zainteresowanie Białymstokiem było wielkie.
  Wszystkie nadesłane projekty pokazane zostały na specjalnej wystawie zorganizowanej w Pałacu Branickich. Organizatorzy tak przejęli się całym wydarzeniem, że zapomnieli o wywieszeniu ogłoszeń o tej ciekawej ekspozycji. Pojawiły się one dopiero po interwencjach w następnych dniach.
  Sama wystawa w oczach recenzenta wyglądała tak. “W pierwszej sali widzimy ściany i stojaki owieszane projektami. Po opłaceniu wejściowego zaczynamy oglądać. Wiele projektów zadziwia nas swoją oryginalnością”. Na koniec konkludował, że “wobec tak wielu i tak różnorodnych projektów pożądanem byłoby, ażeby wszyscy katolicy naszego miasta i okolic obejrzeli je i wypowiedzieli swoje zdanie”. “Katolikom naszego miasta” najbardziej przypadły do gustu prace nr 40, 49 i 53.
  Jury konkursowe miało jednak inne upodobania. Nie po to przecież wybiera się jury, żeby wybierało ono to, co ludziom się podoba! Tak więc pierwszą nagrodę w wysokości 2,5 tysiąca złotych przyznano pracy nr 63. Jej autorami byli Władysław Schwarcenberg-Czerny, Jan Karżewski i Jerzy Woyzbun. Kolejne nagrody przypadły też nie tym, którzy mieli wygrać. I to był cały kłopot związany z tym konkursem. Abramowicz liczył, że komisja stanie na wysokości zadania i laurem nagrodzi projekt Oskara Sosnowskiego.
 

   Praca była już dawno obgadana przez autora i inwestora. Po co więc wymyślono cały ten konkurs? Tego trudno dociec. No, ale co się stało, to już się nie odstanie. Wobec tego zdeterminowany duchowny nie pytając nikogo o zdanie, ku zaskoczeniu wszystkich ogłosił, że konkurs wygrał Sosnowski. Sytuacja stała się kłopotliwa, a oliwy do ognia dodał jeszcze przyjazd do Białegostoku zwycięskiego zespołu. Na miejscu stwierdzili, że przyjechali “celem zawiązania kontraktu z komitetem budowy kościoła i ewentualnego przystąpienia do realizacji planu”. Abramowicz był jednak nieustępliwy. Postawił na swoim.
  Cztery lata po tych wydarzeniach, gdy budowa kościoła na wzgórzu Św. Rocha była już mocno zaawansowana ksiądz uchylił rąbka tajemnicy o tym, co nim wówczas powodowało.
  Na łamach parafialnego pisemka ukazał się artykuł jego autorstwa noszący tytuł, który wyjaśniał wiele – “Dziwolągi w sztuce kościelnej”. Autor twierdził, że do połowy XIX wieku w architekturze sakralnej wszystko działo się po bożemu. Akceptował też i “architekturę świecką”. Ale cóż z tego skoro, zdaniem Abramowicza, od połowy XIX wieku rozpoczął się “upadek w architekturze”. Winę ponosili sami architekci, którzy w poszukiwaniu nowych form zatracili smak i umiar.
  “Klasycznym tego przykładem była wystawa konkursowa projektów na kościół – pomnik Św. Rocha odbyta w r. 1926 – w pałacu Branickich. Śmiało można rzec, iż z pośród 76 nadesłanych projektów najwyżej 10 miało charakter kościoła. Reszta – dziwolągi”. Przy okazji skrytykował Abramowicz i białostocką farę, w której w 1926 roku ustawiono ołtarz w kaplicy Św. Sakramentu. Zdaniem autora “postać Chrystusa na krzyżu jest zbyt szeroką w ramionach, natomiast zbyt wąską w biodrach”. Twórcę rzeźby Wincentego Bogatczyka oskarżał, że “na starość został niewolnikiem mody”.
 

   Na zakończenie pouczał, że trzeba “wykorzystując zdobycze wiedzy jak żelbeton, centralne ogrzewanie itd. baczyć pilnie, by charakter świątyni, tego Domu Bożego został zachowany bezwzględnie. Zaś z kubizmami wara od świątyń naszych, bo kubizm to pseudosztuka, a więc brzydota”. Jak mając tak dziwaczne poglądy na sztukę “zafundował” nam ksiądz Abramowicz dzieło naprawdę wybitne? Trudno zrozumieć Ale może do tego właśnie potrzebny był mu ten nikomu niepotrzebny konkurs?

Andrzej Lechowski