Nasza Wędrowniczka

 

   Fontanna na rynku pojawiła się około 1892 r. Przez lata towarzyszyły jej wydarzenia dramatyczne, a czasem i komiczne. W maju 1936 r., przy fontannie rozegrała się scena, która dziś biłaby rekordy oglądalności na You Tubie. Od strony Lipowej, na Rynek wpadła taksówka nr 77 9974 prowadzona przez niejakiego Gogola. Zaś od kościoła pędziła dorożka nr 154 z Ickiem Robotnikiem na koźle.
  Nadzwyczaj ciepły początek maja obudził we mnie tęsknotę za wodą. Spotęgowała się ona na widok fontanny na Rynku Kościuszki. Niestety przeminęła ona jak w starym dowcipie z PRL-u, gdy sprawozdawca pierwszomajowego pochodu w Warszawie gromkim głosem wykrzykiwał – przeszły już Wola i Ochota. Na mnie zaś podziałała groźnie wyglądająca, urzędowa tablica przy fontannie: „Zakaz kąpieli w fontannie. Woda niezdatna do spożycia”. Po chwili refleksji uświadomiłem sobie, że postawienie tej, na pierwszy rzut oka, absurdalnej tablicy ma jednak swoje historyczne uzasadnienie.
  Ale po kolei. Białostocka fontanna, raczej niepozorna, doczekała się jednak stosunkowo bogatej literatury. Sam w Przewodniku Historycznym poświęciłem jej osobny rozdzialik. Pisał o niej też obecny miejski konserwator zabytków Dariusz Stankiewicz przytaczając bodaj najważniejszy powód dla którego Białystok posiadł fontannę. Otóż gdy 14 maja 1890 r. zasłużony dla miasta Franciszek Malinowski w imieniu Rady Miasta podpisał z Michałem Ałtuchowem kontrakt na budowę wodociągu, to zaznaczał, że „aby nie dać się zdystansować guberni [to znaczy stolicy guberni – Grodnu], umowa polecała wybudowanie dwu fontann, nie gorszych niż w mieście Grodnie”.
 
Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, które z miast wyszło obronną ręką z tego pojedynku. Trudno też powiedzieć, co stało się z tą drugą fontanną. Wiadomo jednak, że około 1892 r. na białostockim rynku pojawiła się fontanna. Musiała być traktowana prestiżowo skoro określano, że uruchamiana ma być, jak pisał D. Stankiewicz „po 2 godziny w dni świąteczne i na specjalne polecenie przewodniczącego Rady Miejskiej”. Prawdę powiedziawszy nie robiła jednak specjalnie wielkiego wrażenia.

W wydanym w 1897 roku albumie fotograficznym Józefa Sołowiejczyka – „Vidy goroda Bielostoka” widać ją na dwóch fotografiach, ale nie jest ich centralnym punktem. Bo i co było fotografować – betonową okrągłą nieckę z centralnie umieszczoną, sterczącą pionowo rurą? Tak, tak, bo dopiero około 1900 r. fontannę ozdobił charakterystyczny wodotrysk. Przedstawia on alegoryczną grupę trzech chłopców (młodzieńców), którzy symbolizują rolników, rybaków i muzyków. Jak te postaci mają się do Białegostoku – na to pytanie też trudno odpowiedzieć bez puszczania wodzy fantazji. Alegorię natomiast wypełniła sama historia fontanny. Można bowiem zaryzykować stwierdzenie, że każda z tych przedstawionych profesji ma w sobie zapisany ruch. No i sama fontanna przez to też stała się ruchliwa. Raz znajdowała się u wylotu ulicy Sienkiewicza (wówczas Mikołajewskiej). A to wylądowała później w krzakach przed ratuszem, aby ponownie przenieść się w pobliże swojej pierwotnej lokalizacji.

  Ale nie tylko na wędrowaniu zasadza się fenomen białostockiej fontanny. Towarzyszyły jej wydarzenia dramatyczne, a czasem i komiczne. Już w 1905 r., 22 czerwca, fontanna zaistniała w białostockich annałach. Pewnie usłyszano o niej aż w samym Petersburgu. Otóż tego dnia, około godziny 22 przy fontannie na rynku stała grupa policjantów. Byli już po służbie. Rozmawiali beztrosko nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół nich. To był niedopuszczalny błąd. Białystok bowiem był w tym czasie jednym z najniebezpieczniejszych miast, w którym zamachy anarchistów były na porządku dziennym. Nieuwagę policjantów wykorzystał zamachowiec rzucając między stojących mężczyzn bombę. Ciężko rannych zostało 4 policjantów.
  Ale dosyć tych okropności, bo jeszcze wystraszę nimi białostoczan, którzy zaczną unikać otoczenia fontanny. Tak więc dla odmiany nieco lżejsza historyjka. Rozpoczynała się niedziela 5 sierpnia 1934 r. Było dobrze po północy, gdy z restauracji Aquarium przy Rynku Kościuszki 6 wraz z towarzystwem wyszedł inżynier Kazimierz Riegert, dyrektor białostockiej elektrowni. Panowie podeszli do fontanny. W tym samym momencie od strony Suraskiej rozległy się nieartykułowane okrzyki.

Dżentelmeni odwrócili się w ich kierunku i ujrzeli jak przez rynek „pędzi ku fontannie jakaś młoda dziewoja, ścigana przez kilku wyrostków”. Gdy napastnicy zobaczyli grupkę mężczyzn wyraźnie im się przyglądających, natychmiast zaprzestali pościgu i znikli jak kamfora. Wówczas dziewczyna jednym ruchem zerwała z siebie sukienkę i naga zaczęła tańczyć wokół oniemiałych panów. „Bezceremonialnie demonstrowała swoje wdzięki, nucąc przy tem piosenkę, słów której w druku powtórzyć nie można”. Popląsawszy gołkiem, dziewczę zaśmiało się i pobiegło w ulicę Sienkiewicza. W następnych dniach gadka po mieście szła, „że pan dyrektor ze zdziwienia tak szeroko rozwarł gębę, że binokle spadły mu z nosa na chodnik i potłukły się”.
  Innym razem, w maju 1936 r., przy fontannie rozegrała się scena, która dziś biłaby rekordy oglądalności na You Tubie. Od strony Lipowej, na Rynek wpadła taksówka nr 77 9974 prowadzona przez niejakiego Gogola. Od kościoła pędziła dorożka nr 154 z Ickiem Robotnikiem na koźle. Wszystkiemu przyglądał się policjant stojący na „kamiennej balijce”, jak nazywali białostoczanie okrągłe podwyższenie, które znajdowało się u wylotu ulicy Sienkiewicza. Stróż prawa oniemiał. Co robić ? Wiać czy interweniować. Nim cokolwiek pomyślał, oba pojazdy zderzyły się. Huk był ponoć przeraźliwy. Z kół dorożki to nawet gumy poodpadały. Icek Robotnik, niczym ptak frunął nad Rynkiem i po chwili jęczał poobijany o bruk. Dorożkarska szkapa czując wreszcie wolność, wykorzystała ten moment i… wskoczyła do fontanny.
  Powojenne lata pisały dalszą historię fontanny. W 1957 r. w Gazecie Białostockiej pojawił się o niej wierszyk Stanisława Szydłowskiego.

„Trzy żałosne figury
Moczy i moczy woda.
Widać, że lubią się moczyć,
Więc mi ich wcale nie szkoda.
Że woda ku ziemi strzyka,
Nie ma się czego pysznić
Przepraszam, taka fontanna,
To nie fontanna, to prysznic.
Na Rynku wszyscy mieszkańcy
Muszą choć raz być na co dzień,
By spojrzeć na te figury,
Czy jeszcze moczą się w wodzie.
W niedzielę zaś obowiązkowo
Pędzę na Rynek Kościuszki
Posłuchać najświeższych nowin,
Popatrzeć na ładne nóżki.
A że jest na co popatrzeć
Pędzę na Rynek ochoczo.
A te figury w tej wodzie
Moczą się, moczą i moczą”.
 

   Jednak to moczenie się w wodzie nieobce było tylko żelaznym figurom. Oto historyjka, która nadaje, według mnie, historyczne uzasadnienie obecnie wystawionej tablicy zabraniającej kąpieli w fontannie. Czerwiec 1953 r. był upalny. Uwagę felietonisty GB przykuła więc fontanna. Pisał: „Poczciwa, stara białostocka fontanna w maleńki krąg dookoła siebie wysyła tysiące chłodnych kropelek. Kiedy się zbliżysz, oprzesz o zimną, kamienną balustradę i kapnie ci parę takich kropelek na twarz czy ręce, już jakoś lżej”. Ale tyle tej sielanki. Zbliżenie się do fontanny było problemem, jak to autor felietonu określił „równie ciężkim jak kupienie odzieży dla niemowląt”. Powodem było okupowanie fontanny przez łobuzów, a raczej przez brewerie jakie przy niej wyprawiali. „Pół nago, albo wręcz nago – stosują zabawy, które nie bardzo przystają nawet na plaży.
 
Nie wspominając już o nurkowaniu i wrzucaniu pustych butelek do basenu, trudno pominąć takie momenty, jak skakanie z wody wprost na przechodniów lub oblewanie ich wodą, co ze względu na upał nie jest wprawdzie przykre, jednak nabiera charakteru rzeczy bardzo nieprzyjemnej ze względu na ubranie”. Na tych nagusów wyskakujących znienacka z fontanny felietonista miał jedną radę – apel do Milicji Obywatelskiej, który sformułował refleksyjnie. „Towarzysze, weźcie za uszy tych <> i zabrońcie urządzania kąpieli w śródmieściu”.
 Kończył historiozoficznie – „Niech stara, dobra fontanna służy nadal swym tradycyjnym <> celom”. W 1994 r. fontanna została uszkodzona. Zdemontowany wodotrysk przewieziono do miejskiego magazynu przy ulicy Wiewiórczej. Tam leżał, aż w 1996 r. stwierdzono, że go w magazynie nie ma. Jak pisał D. Stankiewicz „ sprawców kradzieży nie ustalono i nie odzyskano skradzionych rzeźb”. Ale białostocki rynek bez fontanny już nie mógł funkcjonować – trzeba było wykonać kopię blisko stuletniej rzeźby.

Andrzej Lechowski