Nochim Abelewicz i inni spece od łomu i wytrycha

 

   Największą grupę wśród złodziei, poza kieszonkowcami, stanowili zawsze włamywacze. Dzielili się oni tradycyjnie na włamywaczy pospolitych, preferujących siłowe metody i ciężkie narzędzia w dostaniu się do upatrzonego mieszkania, sklepu czy biura oraz włamywaczy okiennych, tzw. lipkarzy i klawiszników, czyli włamywaczy pokonujących zamknięte drzwi za pomocą podrobionych kluczy i wytrychów.
  Ci ostatni, obok kasiarzy, należeli do elity złodziejskiego bractwa.  Na przedwojennym bruku białostockim klawiszami
(podrobione klucze) i szpyrakami (wytrychy) szczególnie chętnie, acz ze zmiennym powodzeniem posługiwał się Nochim Abelewicz, złodziej zamieszkały przy ul. Malinowskiego 2.
  Na co dzień Abelewicz był pracowitym masarzem i sprzedawał w swojej jatce mięso. Kiedy jednak przychodziła noc zamieniał się w zuchwałego włamywacza i sam, albo z wybranym wspólnikiem odwiedzał białostockie domy czy też zasobne składy towarowe.
  Już w 1926 r. Dziennik Białostocki, piszący rozwlekle o majowym przewrocie Józefa Piłsudskiego, na ostatniej stronie w kronice kryminalnej donosił: „W nocy przy ulicy Suraskiej zatrzymany został z narzędziami do włamań Abelewicz Nochim, mieszkaniec m. Białegostoku, zawodowy złodziej i włamywacz, w chwili gdy usiłował dostać się do sklepu pod nr 42 przy tejże ulicy.
  Abelewicza aresztowano i przekazano władzom sądowym”. Jak każdy zawodowy złodziej miał on w kartotece policyjnej w Wydziale Śledczym przy ul. Warszawskiej 6, swoje miejsce. Sprawdzano go przy każdej okazji. Kiedy w mieście doszło do szczególnie grubej roboty, Nochim Abelewicz mógł natychmiast spodziewać się wizyty agentów policyjnych. Przesłuchiwano go, sprawdzano alibi, stawiano do konfrontacji.
  W 1933 r. dom przy ul. Malinowskiego władze śledcze nachodziły wielokrotnie. Był to bowiem rok szczególnie obfity we włamania i inne podstępne kradzieże. Panował potężny kryzys gospodarczy, a złodzieje, podobnie jak uczciwi obywatele także go odczuwali.
  W lutym policyjna inspekcja odkryła, że praktykujący wciąż rzeźnik Abelewicz posługuje się fałszywymi stemplami rzeźni miejskiej. Znakuje nimi mięso pochodzące z potajemnego uboju. Kilka miesięcy później znowu z powodu podejrzeń o handel niezalegalizowanym mięsem, u Abelewicza odbyła się kolejna rewizja. W zmyślnym schowku pod schodami agenci policyjni odkryli jednak nie połacie poćwiartowanego cielaka czy wieprzka, lecz istny skład złodziejskich narzędzi. Czego tam nie było: zgrabne łomy i łomiki, mesle, śrubsztaki, no i oczywiście wykonane na pasówkę klucze oraz pęki wytrychów. Nie było wątpliwości do czego to wszystko służy.
  Sprawa trafiła do sądu. Abelewicz musiał przez miesiąc korzystać z państwowego wiktu w szarym domu przy Szosie Baranowickiej. Na początku 1934 r. rzeźnik –  klawisznik zaplanował duży skok. Celem miały być składy towarowe przedsiębiorstwa Warrant przy ul. Kolejowej. Potrzebował pomocników.
  Jego wybór padł na Icka Goldsztejna, także rzeźnika, który z braćmi prowadził przy ul. Krakowskiej popularny w Chanajkach sklep z mięsem i wędlinami. Do złodziejskiej spółki wszedł też Franciszek Więckowski, młody, ale już z dużym dorobkiem włamywacz bez stałego miejsca zamieszkania, którego policja zwykle szukała po chanajkowskich melinach. 
  Tercet złodziei o północy wybrał się pod parkan ogrodzenia składów Warrant. Najpierw zrobiono wyłom w płocie,  a później dobrano się do drzwi budynku.
  Skok jednak się nie udał. Gorliwy posterunkowy obchodzący swój rewir usłyszał podejrzane szmery, wyciągnął rewolwer i, jak później napisał dziennikarz tygodnika Reflektor, ujął wszystkich „trzech rycerzy nocy”. Wojowali oni jednak nie mieczami i z otwartą przyłbicą, ale po ciemku z łomem i wytrychami w ręku.

Włodzimierz Jarmolik