Maciej był zwykłym pszczelarzem. Mozolną pracą zarabiał na utrzymanie, ledwo wiążąc koniec z końcem. Przechodząc przez wzgórze nad rzeką Narew, zauważył konającego rycerza. Po charakterystycznym krzyżu rozpoznał, że to templariusz. Trawę zamiast rosy pokrywała krew. Ranny, zakuty w zbroję zakonnik walczył o każdy oddech. Resztką sił wyciągnął dłoń w stronę mężczyzny. Maciej nie miał jednak zamiaru ulżyć mu w cierpieniu. Owszem chciał pomóc, ale sobie, przywłaszczając lśniącą zbroję. Przysiadł więc przy rycerzu i czekał na jego ostatnie tchnienie. Gdy ten wydawał jęki, głowę Macieja ogarniały myśli o bogactwie. Po kilku godzinach rycerz zmarł. Nim ciało ostygło, mężczyzna założył zbroję templariusza na siebie. Mimo że była zdecydowanie za mała, Maciej nie dawał za wygraną. Szarpał się, mocował, aż w końcu dopiął swego. Nagle jednak jego ciało ogarnęła niewyobrażalna gorączka. W panice próbował ściągnąć skradzioną od nieboszczyka zbroję. Tym razem nie wszystko poszło zgodnie z planem. Maciej padł po kilku minutach, tuż przy ciele rycerza. Od tej pory nocami rozchodzą się krzyki. Duchy walczą bowiem o srebrny ekwipunek.
Opisywane wydarzenia miały ponoć miejsce w malej wsi Maciejowa Góra, zlokalizowanej obecnie kilkadziesiąt km od Białegostoku. W okolicy odnaleziono przed wojną dwie kamienne płyty ze znakami templariuszy. Jedna z nich była wmurowana w ścianę stodoły, druga zaś znajdowała się na środku pola. Uznano, że to pozostałości po zakonnym cmentarzu. Maciejową Górą zajęli się również badacze francuscy, więc coś było na rzeczy. Obecność templariuszy zazwyczaj oznacza jedno – bogactwo. Problem w tym, że większość kosztowności zakon ukrywał. W latach 70. rozpoczęto nawet prace w celu rozkopania wzgórza, lecz miejscowi nieprzychylnie odnieśli się do obcych. A może domniemane skarby chcieli zachować dla siebie?