Strajk pokerzystów

Na początku 1927 r. przy Sienkiewicza 38 otwarta została cukiernia Lux. Urządzono ją na modłę europejską. Jednym z atutów nowego lokalu były nader przystojne kelnerki. Lux z miejsca zyskał sympatię białostoczan. Wieczorami wszystkie stoliki były zajęte. To tu odbywały się randez-vous miejscowej inteligencji. W Luksie oprócz sali, w której popijając aromatyczną kawę, raczono się miejscowymi ploteczkami, były oddzielne sale do tańca i do gry w karty. Tę ostatnią szczególnie upodobała sobie miejscowa złota młodzież. Trudno tu było znaleźć wolne miejsce. Grano głównie w brydża, ale nie stroniono od pokera, a amatorzy adrenaliny zgrywali się w popularne oczko.

I oto nagle, w pewien sobotni wieczór, tuż po sylwestrze 1936 r., gdy w sali byli już wszyscy gracze, zamiast siąść do tasowania krat, rozpoczęto wiec. Wkrótce okazało się, że było tylu chętnych do wiecowania, że całe towarzystwo musiało przejść do większej sali tańców. Tu jeden z mówców podniesionym głosem perorował, że przez Białystok przelewa się fala strajków, wobec której nie można być obojętnym. Inni karciarze zauważyli też, że horrendalnie wzrosły ostatnio koszty utrzymania. W ustach złotej młodzieży ten argument miał swoją siłę.

Kolejny mówca podniecał słuchaczy krzycząc, że gdy robotnicy żądali wzrostu płac, domagali się obniżek cen chleba, cukru, soli, węgla, to nikt wówczas nie upomniał się o obniżkę opłat za grę w karty w Luksie!

Manifestanci ochoczo spisali swe postulaty i przedstawili je kierownictwu lokalu, a następnie proklamowano strajk! Karciarze wybrali popularną wówczas wersję strajku polskiego. W ich wydaniu wyglądał on tak, że przy stolikach siedzieli brydżyści, pokerzyści i oczkowcy, ale “bezczynnie z założonymi rękami nie opuszczając warsztatów pracy” i cierpliwie czekali na decyzję kierownictwa Luksu.

Co było robić? Sala zarabiała na siebie przecież tylko wtedy, gdy w niej grano. Tak to Białystok stał się bodaj jedynym miastem w Polsce, a może i w Europie, w którym walczono o prawa karciarzy do godnego i sprawiedliwego życia.

Andrzej Lechowski