Szajka złodziei kolejowych

 

  W  lutym 1924 r. do sprawdzania towarów na stojących na torach składów pociągowych zabrał się kierownik komisariatu kolejowego, Franciszek Pierso.  Doniesienia strażników były wprost porażające.
  Ginęło wszystko. Bezczelność złodziei sięgała nawet takich chwytów, jak poczęstowanie kolejarza w mundurze drogim papierosem, zabawienie rozmową, podczas gdy wspólnicy wynosili z wagonów rozmaite skrzynie i paki, które wędrując z rąk do rąk trafiały na furkę i mknęły w bezpieczne miejsce.
  Pierso zabrał się do śledztwa bardzo profesjonalnie. Obok okradzionego ostatnio składu towarowego pozostały na śniegu ślady stóp. Ciągnęły się one wzdłuż toru, aż do ulicy Grunwaldzkiej, a potem Pokornej. Idąc tym świeżym tropem, policjanci przepytywali napotkane osoby. Niektóre przypomniały sobie, że często spotykały, zawsze dość późną porą, wałęsających się jakby bez celu młodzieńców. Opisane ich sylwetki okazały się znane policyjnym agentom. Silna ekipa mundurowych i po cywilnemu udała się pod ustalone adresy, a to co odkryto w złodziejskich melinach przeszło najśmielsze oczekiwania.
  I tak w chatynce braci Piotra i Józefa Święcickich przy Grunwaldzkiej znaleziono pół worka cukru i kilkadziesiąt kilogramów mięsa wołowego, pochodzącego z ostatniego skoku na torach.
  Jeszcze bardziej udanie wypadła wizyta u Władysława Abramowicza na ul. Pokornej. W przemyślnej skrytce w piwnicy przeszukujący znaleźli dwie, nierozpieczętowane skrzynie z papierosami. Przy dalszym szukaniu znaleziono i inne łupy. Pary butów, pasy wojskowe, karabin francuski oraz rewolwer systemu “Buldog” (atrapa) do złudzenia przypominający prawdziwą broń. Na koniec, w niepozornej szafce odkryto 6 garniturów uszytych z kradzionego materiału. Młodzi złodziejaszkowie zostali aresztowani. Za innymi, ujawnionymi przy okazji złodziejami i paserami policja wszczęła intensywne poszukiwania.

  Przy badaniu już w policyjnym areszcie doszło do ważnego ustalenia. Świadek Gellert, kierownik “Ogniska” kolejowego rozpoznał w Abramowiczu osobnika, który przed rokiem zastąpił mu drogę z rewolwerem w ręku. Było to o około 23. na Szosie Żółtkowskiej. Chciał zabrać portfel, w którym znajdowało się 10 milionów marek. Rabunkowi zapobiegł uzbrojony strażnik kolejowy, który przechodził w pobliżu.
  6 maja 1924 r. w “Dzienniku Białostockim”, w rubryce kryminalnej pojawiła się notatka pod dosyć długim tytułem “Szajka złodziei kolejowych przed sądem. Na sprawę stawiło się 11, a jeden zbiegł”. Przypomniano w niej o wykryciu przez V komisariat PP grasujących uporczywie amatorów zawartości wagonowych składów, przez co skarb państwa tracił wiele miliardów marek. Orzekającym w tej sprawie był mecenas Sławiński. Złodzieje też nie byli bezbronni. W ich imieniu szukali przesłanek łagodzących tacy znani białostoccy adwokaci, jak: Gdański, Kaczorowski i Otto.
  Sąd przesłuchał kilkunastu świadków. Starał się ustalić rozmiary winy poszczególnych oskarżonych. W końcu, po długiej naradzie orzekł, co następuje: Józef Święcicki, Aleksander Ostapczuk i Antoni Łukaszewicz – 1 rok więzienia i po 40 zł opłat sądowych. Pozostali od 8 do 1 miesiąca na więziennym wikcie. Dwóch uniewinnił. Tylko Piotr Święcicki, który uznał za niestosowne stawać przed wymiarem sprawiedliwości, uniknął, tymczasowo, kary. Rozesłano za nim listy gończe.
  Trzeba przypomnieć, że w tym samym sławetnym roku 1924, policja odkryła “szczurów” kolejowych wśród samych kolejarzy. I znowu popisał się nieustępliwy, jeśli idzie o wizerunek prawa na dworcu, komendant Franciszek Pierso. Prowodyrzy szajki, bracia Jakubowscy, pracujący jako siła fizyczna przy ładowaniu towarów zostali ujęci.

Włodzimierz Jarmolik