Uliczne dziewczęta

 

  Prostytucja w II RP była bardzo rozpowszechniona .Sytuacja „ulicznych dziewcząt” była na ogół katastrofalna. Wykorzystywane bezwzględnie  żyły w skrajnej nędzy.  dziewczyna czekająca na okazję pod drzwiami szynku lub nieopodal dworca kosztowała klienta 1,5 –  2 zł .
  Czyli tyle, ile pięć kilogramów śledzi, trzy kilogramy cebuli, kilogram mięsa wołowego z kością i dokładką podrobów, 2,5 kg grochu, 25 sztuk papierosów lub litr śmietany.
Nawet z tak skromnej sumy dla samej prostytutki nie zostawało wiele.Większość prostytutek popadała w alkoholizm, cierpiała na choroby weneryczne i szybko marniała.Szokujący jest fakt, że do zawodu dziewczęta były wdrażane, nawet gdy skończyły tylko 13 lat.Najczęściej jechały z prowincjonalnych miasteczek, wiosek -do  wiekiego Białegostoku z nadzieją na poprawienie swojego bytu.Wpadały niemal natychmiast w miejska pułapkę. Ogarniała je natychmiast pajęczyna bezlitosnych alfonsów.
  Jejne Winograd, Szmul Trebel, Hersz Juchnicki to tylko niektórzy z tych, którzy w latach 30. siłą i gwałtem zmuszali kobiety do nierządu.Jedno im jednak trzeba chyba oddać – zarobek uzyskany przez lekką panienkę dzielili po połowie. Połówka ta była niekiedy całkiem spora. Tej połówkowej zasady nie przestrzegała wcale para z ul. Brukowej.
  Fajga i Mendel Garberowie. W latach 30. trzymali oni na rogu ul. Brukowej i Krakowskiej kiosk z wodą sodową,slodyczami.
Po kryjomu oczywiście handlowali wódką i kradzionymi papierosami.Dziewczęta przez nich przygarnięte, “z dobrego serca” nie tylko miały oddawać połowę swoich, zarobionych z trudem pieniędzy, ale też osobno płacić komorne w,a także dawać na koszmarne jedzenie .W końcu panny zbuntowały się. Zofia Chudzińska i Franciszka Getlibówna poszły na IV komisariat. Opowiedziały o swoich przygodach do policyjnego przewowodnika. Choć zastraszone  nie wyparły się swoich słów w obliczu sędziów.
Sąd Okręgowy skazał parę z ul. Brukowej na dwa lata więzienia.
  Panienki lekkich obyczajów miały w dawnym Białymstoku swoją , bezpieczniejszą przystań.Była to Komisja sanitarno obyczajowa, mieszcząca się przy ul. św. Rocha. Obok znajdował się szpital chorób wenerycznych. Czy to coś pomogło? Raczej nie. Dramaty, wynikające z bezwzględnego traktowania , popychały nawet do strasznych kroków – samobójstwa.
Zdesperowane, jak lubiła nazywać prostytutki prasa białostocka, sięgały zwykle po jakikolwiek preparat trujący.
  W 1933 roku 20-letnia Helena Szadurska z ul. Wąskiej, notowana w rejestrze urzędu sanitarno-obyczajowego, podjęła próbę samobójczą w swoim mieszkaniu, łykając większą ilość tabletek nasennych.Znalazła ją koleżanka .Przybyło zaraz pogotowie i ofiara trafiła do szpitala żydowskiego.
  Tam również w 1935 roku przewieziono Marię Sienkiewiczównę, która próbowała struć się jodyną w herbaciarni Dwojry Rozenberg przy ul. Sosnowej 3. Po płukaniu żołądka jej życiu przestało zagrażać niebezpieczeństwo. Z kolei, w 1936 roku do tegoż szpitala  trafiła Czesława Masalska z ul. Marmurowej,lekarze nie mogli już pomóc. Kobieta wypiła większą ilość esencji octowej. Zmarła nie odzyskawszy przytomności. Miała 23 lata.

Włodzimierz Jarmolik