Z fałszywym paszportem do amerykańskiego sądu

 

    W przedwojennym województwie białostockim, tak samo zresztą jak w całej II RP, panowało ogromne zainteresowanie wyjazdami do mitycznej Ameryki.
  Kusiły nie tylko Stany Zjednoczone, ale też Brazylia, Argentyna, Kanada, a nawet Kuba. Emigranci zarobkowi liczyli na lepszy los dla siebie i swoichrodzin. Za granicą chcieli skryć się poszukiwani przestępcy i dezerterzy z wojska, a prześladowanych Żydów nęciła nie tylko Palestyna.
  Nie wszyscy ci uchodźcy mogli i potrafili zdobyć niezbędną wizę. Tutaj pojawiali się zwykle usłużni osobnicy proponujący fałszywe dokumenty i gwarancję dostaniasię ma statek w Gdańsku czy Hamburgu. Koszt takiej operacji wynosił zazwyczaj od 100 do 500 dolarów.
  Chętnych na lipne paszporty nigdy nie brakowało. Centrum działalności różnej maści kombinatorów i fałszerzy dokumentów stanowił na naszym terenie oczywiście Białystok, choć zorganizowane szajki parające się przerzutem ludzi za granicę grasowały również w Łomży, Ostrołęce, Sokółce, Grajewie czy Ciechanowcu.
  W 1924 roku „Dziennik Białostocki” donosił: „Policja wpadła na ślad szajki pośredników uprawiających
nielegalny szmugiel pasażerów Stanów Zjednoczonych. Na razie aresztowano trzy osoby: Nissena i Rozę
Jungelców oraz Gienię Chwałkowską z ul. Syjońskiej. Są poszlaki wskazujące na duże rozgałęzienie tej organizacji, daleko poza granice Białegostoku”.
  Szczególną obrotnością w przemytniczym procederze wykazali się w latach 1926-1927 dwaj młodzi pracownicy białostockiego oddziału towarzystwa okrętowego Loyd: Chaim Rabinowicz i Tejchel Owsiejewicz. Wyprawiali oni w tym czasie nielegalnie do Stanów Zjednoczonych co najmniej kilkadziesiąt osób. Sposób był całkiem prosty. Dzięki znajomościom w szemranych kręgach miasta pomysłowi młodzieńczy najęli złodzieje, który wykradł dla nich w jednym z urzędów państwowych plik czystych blankietów paszportowych. Znajomy fałszerz sporządził odpowiednie pieczątki oraz wzory podpisów, no i produkcja ruszyła.
  Chętni emigranci za jeden paszport musieli się wykosztować,ale towar był gwarantowany. Konsulat amerykański w Warszawie na dokument z firmy „Rabinowicz i spółka” bez zastrzeżeń wydawał wizy. Ponieważ zapotrzebowanie rosło, a naszym spryciarzom kończyły się oryginalne blankiety paszportowe (z dostawą nowej partii były kłopoty, gdyż różnie odpowiednie urzędy coraz lepiej zabezpieczały reglamentowane dokumenty), postanowiono całkowicie przestawić się na tzw. lipę. Do spreparowanego dokumentu dodawano także własnej produkcji wizę.
  Był to zabieg jednak bardzo ryzykowny, gdyż służby graniczne szybciej nabierały podejrzeń do kontrolowanych osób. I rzeczywiście, na pierwszą wpadkę nie trzeba było długo czekać.
 

W marcu 1927 roku policja gdańska aresztowała Cylę Skalską z Białegostoku i Rubina Chazena z miejscowości Narew w powiecie bielskim oboje chcieli dostać się z Wolnego Miasta Gdańsk do Niemiec na podstawie fałszywych paszportów.
  Ponieważ dokumenty pochodziły z Białegostoku, prezydium policji miasta Gdańska zawiadomiło o sprawie białostocki Urząd Śledczy. Po kilku dniach przysłano także oboje niefortunnych
amatorów amerykańskiego raju.
  Na początku kwietnia 1927 roku władze policyjne w Białymstoku wiedziały juz na pewno, że emigrantów w „lewe papiery” zaopatruje ktoś z miejscowej ekspozytury „Lloyda”. Wszystkich pracowników poddano obserwacji. Gdy pewnego razu Rabinowicz z koleżką udali się do Warszawy po fałszywe książeczki paszportowe, mieli za sobą „ogon” w postaci dwóch agentów policyjnych. Zostali zatrzymani podczas targu ze stołecznym fałszerzem.   Niebawem trafili do więzienia w rodzinnym mieście. Sąd Okręgowy przy ulicy Warszawskiej 63 wycenił usługi dla ludności oferowane przez Rabinowicza i Owsiejewicza na dwa lata pobytu za kratkami.

Włodzimierz Jarmolik