Król żelaza przybył do Białegostoku

Król żelaza przybył do Białegostoku

Pokazy cyrkowe od dawna wzbudzały wielkie zainteresowanie, ale i kontrowersje. Chodzi to głównie o występy zwierząt, które według ich obrońców są wykorzystywane do granic wytrzymałości. Dziewiętnastowieczny cyrk stawiał jednak na inne atrakcje, głównie pokazy siłaczy.

 

W przedwojennym Białymstoku nie istniał stały budynek przeznaczony na występy. Wszelkie plany kończyły na panewce. Zespoły nie miały wyboru i musiały ustawiać namioty. Najczęściej wybieranym miejscem był plac przy skrzyżowaniu ulic Sienkiewicza i Nadrzecznej. Tam też zainstalował się słynny cyrk Braci Staniewskich. Pierwszy występ wypadł na 12 kwietnia 1882 r. Z powodu nagonki na wykorzystywanie zwierząt, zgromadzeni mogli obejrzeć tylko tresowane papugi. Słoni czy lwów więc nie przewidywano.

 

Na jedną osobę pasjonaci cyrku czekali z wielką niecierpliwością. Do miasta miał zawitać Zygmunt Brejbart, nazywany królem żelaza i biblijnym Samsonem. Jego objazd związany był  z rozpowszechnianiem przez niego idei syjonistycznej. Gdy tylko wyszedł z pociągu wszystkich ogarnął szał. Na rękach przeniesiono go do dorożki. W tle przygrywała orkiestra. Gościa przewieziono do Hotelu Ritz.

 

Dlaczego nazywano go królem żelaza? Mężczyzna obchodził się z nią jak z plasteliną. Wbijał gwoździe pięścią, przegryzał łańcuchy zębami czy wyginał metalowe pręty i układał je w formie kwiatów. Imponujące. Co więcej jeździli po nim nawet motocykliści. Z każdej sytuacji wychodził bez szwanku. Cały repertuar pokazywał w białostockim cyrku dwa razy dziennie. Tak było przez cały tydzień. W końcu dla niego takie wyczyny nie stanowiły żadnego wysiłku. Wielu umiejętności nie mógł jednak pokazać w obiekcie.

 

Nie zmieściłby się tam chociażby samochód ciężarowy. Tak! Z. Brejbart wytrzymywał nawet nacisk kilku ton. Zębami przeciągał zaś całe pociągowe wagony. Pod wrażeniem występów byli głównie panie. Wiele z nich mdlało na widok niecodziennych widoków. Mężczyźni byli z kolei mniej ufni. Ostatniego dnia pobytu doszło do zakładu. Grupka mężczyzn założyła się o 500 zł, że ten nie rozerwie przyniesionych przez nich łańcuchów. Siłacz zapowiedział, że jeśli mu się uda. pieniądze przeznaczy na cele dobroczynne. Tak też zrobił. Nie mogło się skończyć inaczej niż rozerwaniem żelastwa. Publiczność przez wiele minut oklaskiwała Z. Brejbarta za ten gest.