Granica Polsko-Pruska była fikcją? Już wtedy Polacy jeździli do Niemca, by pracować.

Kiedy patrzy się na dzisiejszy świat, aż trudno jest uwierzyć, że dawniej w jednym miejscu mogły funkcjonować ze sobą wielonarodowe grupy mieszkańców. Jako doskonały przykład podaje się Podlasie oraz Białystok. Tymczasem warto również uwzględnić Gubernię suwalską w czasach Kongresowego Królestwa Polskiego. W XIX wieku była prawdziwym tyglem. Wedle spisu rosyjskiego z 1897 roku, Polacy stanowili tam 23,63 proc. ludności. Litwini i Łotysze – 54 proc., Żydzi – 10,34 proc., Niemcy 5,35 proc., Białorusini – 4,5 proc., Rosjanie 2,08 proc., Ukraińcy 0,03 proc., inne narodowości 0,07 proc. Do tego trzeba jeszcze dodać podział na katolików, prawosławnych, protestantów, wyznawców judaizmu.

Ogólnie granica Polsko-Pruska ciągnęła się od Augustowa po Grajewo, Szczuczyn i Kolno, a życie społeczne płynęło spokojnie. Mamy tu na myśli bierność polityczną mieszkańców, którzy nie tworzyli żadnych związków i organizacji, które napuszczałyby jednych na drugich. Co ciekawe już w tamtych czasach kwitnęła emigrajca do Prus Wschodnich z Polski. Warto podkreślić, że nie była ona legalna. Zaś udało się zbadać – kto na takie podróże się wybierał i po co.

Nielegalny emigrant z Suwalszczyzny to przeważnie młody mężczyzna stanu wolnego, wyznania katolickiego lub ewangelickiego. Emigranci najczęściej udawali się do Prus wiosną i latem, zaś wracali przed zimą. Było to uwarunkowane sezonowością prac polowych, do których najczęściej zatrudniano emigrantów. Polskie władze nie walczyły z tym zjawiskiem, zaś załatwienie formalności związanych z legalną emigracją było skomplikowane i czasochłonne. Oba kraje natomiast gorliwie walczyły z wszelką kontrabandą, co rzecz jasna powodowało uszczuplenia w budżetach.

Życie na granicy przebiegało spokojnie aż do końca lat 30. XX wieku. To nie było tak, że 1 września 1939 roku po prostu, znienacka wybuchła wojna. Groźby i żądania ze strony Hitlera w stronę naszego kraju zaczęły się wcześniej. A tuż za nimi rosła niechęć pomiędzy Niemcami oraz obywatelami Polski.

Dzisiejszy świat wydaje się być bardziej skoncentrowany na jednolitości narodowej, a różnorodność etniczna i kulturowa, która kiedyś charakteryzowała Podlasie czy Suwalszczyznę, została w dużej mierze utracona.

fot. Archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Białymstoku

Suchowola ma nowy zabytek. To dawna plebania z XIX wieku.

Budynek z drugiej połowy XIX wieku został zabytkiem. Taką decyzję podjęła prof. Małgorzata Dajnowicz w stosunku do dawnej plebanii w Suchowoli. Podlaska Konserwator Zabytków uznała, że obecny dom parafialny, który mieści się przy ul. Plac Kościuszki 3B (na przeciwko kościoła) zasługuje na to miano, bo prezentuje istotne naukowe wartości historyczne, jest cenny ze względu na pamięć historyczną o ks. Jerzym Popiełuszce, ks. Stanisławie Suchowolcu, a także był miejscem, w którym odbywały się w latach 80. tych dość regularne spotkania inteligencji miejscowej i krajowej, w ramach których dyskutowano o potrzebie organizacji Mszy za Ojczyznę. – Można powiedzieć, że niniejszy dom parafialny był symbolicznym punktem spotkań środowisk opozycyjnych wobec ówczesnego reżimu komunistycznego – podkreśliła prof. Dajnowicz.

Budynek powstał w 2 poł. XIX w. z materiału rozbiórkowego pozyskanego ze starego drewnianego kościoła w Suchowoli. Miał to być dom wikarego i służby kościelnej, a zgodnie z Kroniką parafii Suchowola mieścił się tu również szpital. W latach 20. XX w. część pomieszczeń budynku przeznaczono na potrzeby parafian, a następnie zorganizowano tu salę widowiskową Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej. Po II wojnie światowej w budynku mieściły się sale katechetyczne.

Gdy w latach 70. XX w. wybudowano nowy budynek plebanii, obiekt ten przeznaczono na dom parafialny. Odbywały się tu lekcje religii, jedno z pomieszczeń służyło ministrantom, w innym zaś swoje spotkania odbywali członkowie Klubu Inteligencji Katolickiej. Po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, pochodzącego z parafii Suchowola, w 1984 r. w jednej z sal przedmiotowego budynku ks. Stanisław Suchowolec zorganizował Izbę Pamięci ks. Jerzego Popiełuszki.

Featured Video Play Icon

5 dniu twardych walk na długie lata poszło w zapomnienie.

Obrona Nowogrodu to jedna z bardziej zapomnianych, lokalnych bitew II wojny światowej. Wszyscy doskonale pamiętają Wiznę i kapitana Raginisa, jednak Niemcy w tym samym czasie nacierali na Nowogród. A tam – podobnie jak pod Wizną dosyć mocno się wykrwawili. To niestety zostało zapomniane na długie lata.

W pierwszych dniach września 1939 roku 33. Pułk Strzelców Kurpiowskich pod dowództwem ppłk. Lucjana Sianka bronił pozycji obronnych na odcinku Narwi pod Łomżą i Nowogrodem, o długości ponad 60 km. Pułk ten, wzmocniony przez III dywizjon 18. pułku artylerii lekkiej, musiał rozdzielać swoje siły, aby obsadzić odcinek obronny, który znacznie przekraczał przyjęte normy. Niemcy zamierzali zdobyć Nowogród nocnym atakiem, lecz obrońcy byli czujni i przeprowadzili skuteczne ogniowe odparcie. Walka trwała przez cztery godziny, podczas których powstrzymano wszystkie próby zdobycia pozycji przez niemieckie oddziały.

W kolejnym dniu Niemcy przeprowadzili silne bombardowania pozycji, jednak załogi miasta Łomży skutecznie odpierały natarcia. Obrona Nowogrodu była szczególnie zacięta, ale po trzecim natarciu Niemcom udało się zdobyć niektóre punkty oporu. Polacy przerzucili jednak dodatkowe oddziały, co pozwoliło odbić utracone pozycje, ale straty były znaczne.

Decydująca bitwa miała miejsce 10 września, gdy niemiecka 21. dywizja piechoty zaatakowała Nowogród. Mimo heroicznego oporu polskich żołnierzy, obrona załamała się pod ciężkim ogniem artylerii i wsparciem lotnictwa. Dowódca pułku poległ, a schrony bojowe zostały zdobyte przez wroga. Jednak polski 42. pułk piechoty zdołał wyrzucić Niemców z pozycji i odebrać im większą liczbę jeńców. Niestety ostatecznie pułk, z dużymi stratami wycofał się za Czerwony Bór, 25 km dalej.

Po zakończeniu twardych, 5-dniowych walk dowództwo SGO „Narew” zapomniało, tak jak i historycy o bohaterskiej obronie 33. Pułku Strzelców Kurpiowskich. Dopiero po 33 latach, w 1972 roku, nadano im order Virtuti Militari. 33 żołnierze odebrali go za swoje zasługi. Również mieszkańcy Nowogrodu, którzy pomagali w budowie fortyfikacji i wspierali obrońców, zostali uhonorowani Orderem Krzyża Grunwaldu.

Featured Video Play Icon

Augustów jak Hollywood. Tu nagrano aż 27 filmów!

Augustów z racji swojego przepięknego położenia, to nie tylko miejsce, gdzie ludzie przyjeżdżają wypoczywać czy kurować się w sanatorium. Tutaj także nakręcono mnóstwo filmów. I to był przyczynek do powstania dokumentu pt. „W Augustowie się kręciło”. Jest to nostalgiczna opowieść o filmach, które nagrywano w letniej stolicy Polski. Dlaczego wybierano akurat to podlaskie miasteczko? Jak się tu pracowało? Co zrobić by ekipy filmowe znów chętnie tu wracały? Jakie wspomnienia zostawili filmowcy? Gdzie znajdują się miejsca uchwycone w kadrach? Na te pytania odpowiadają świadkowie, mieszkańcy i aktorzy. Wszystko to okraszone fragmentami filmów i współczesnymi zdjęciami z miejsc ich kręcenia.

Pierwszy film, który powstał w Augustowie, wyreżyserował Eugeniusz Cękalski w 1938 roku. Miał on tytuł „Strachy”. Trzeba przyznać, że była to dość interesująca historia. Opowiadała ona o pewnej Teresce, biednej dziewczynie z warszawskiego Powiśla, która występowała w rewii „Strachy na lachy”. Nawiązuje romans z Zygmuntem (którego zagrała gwiazda przedwojennego kina – Eugeniusz Bodo). Warszawski teatr źle jest zarządzany przez kierownika Fensterglassa zostaje jednak zamknięty. Tereska wraz z kilkoma dziewczętami z zespołu otrzymuje angaż w prowincjonalnym teatrzyku, który po śmierci głównego aktora, starego baletmistrza Dubenki, również upada. Sikorzanka wraca do Warszawy i dzięki wstawiennictwu Modeckiego otrzymuje pracę w teatrze „Złota kurtyna”. Wkrótce zaczyna odnosić sukcesy…

Bardziej znany film, który powstał w Augustowie – to kultowe – bo debiutanckie dzieło Romana Polańskiego – Nóż w wodzie (1961). W 1982, 1985, 1987, 1989 roku w Augustowie nagrywano różne odcinki do 07 zgłoś z Bronisławem Cieślakiem jako dzielnym porucznikiem Milicji Obywatelskiej – Sławomirem Borewiczem. W 2018 roku stacja TVN realizowała w Augustowie (i Kolnie) serial Chyłka. Zaginięcie.

Pełna lista zawiera 27 produkcji filmowych! Dokument na ten temat (do obejrzenia powyżej) zrealizował Rafał Rowiński.

Featured Video Play Icon

To dopiero film! Białystok i Suwałki nagrane w 1991 przez turystę!

Taki film to prawdziwa skarbnica wiedzy. Pokazuje codzienne życie Polaków w 1991 roku czyli po transformacji ustrojowej. To nie tylko szybka wycieczka w przeszłość z okna samochodu, jak na innych starych filmach z tamtego okresu. To prawdziwa podróż – widziana oczami osoby, dla której nasz kraj po transformacji był czymś bardzo egzotycznym. Bowiem w 1991 roku zachód od wschodu Europy różnił się diametralnie – szczególnie pod względem rozwoju. Tam skala zniszczeń po II wojnie światowej nie była tak gigantyczna jak u nas, tam nie było też komunizmu tylko pierwowzór Unii Europejskiej – wspólnoty, która była zainteresowana wyłącznie rozwojem gospodarczym. Dlatego autor filmu zwracał uwagę na zupełnie inne rzeczy i sprawy, niż robiłby to ktoś „stąd”. Jaki był tego efekt?

Film zaczyna się w Suwałkach. Autor w tle opowiada o tym jak próbował się dostać do Wilna, ale nie został wpuszczony na Litwę. Nagranie zostało zrealizowane 7 września 1991 roku, a to oznacza, że ZSRR jeszcze istniało. Natomiast Litwa ogłosiła niepodległość 11 marca 1990 roku. Co ciekawe, dzień przed omawianym nagraniem ZSRR oficjalnie uznało deklarację Litwy. Czy to był powód przyjazdu turysty? Nie wiadomo, natomiast jedno jest pewne. Gdy jeden kraj się rozpada, a drugi odradza na nowo – to o żadnych podróżach turystycznych nie ma mowy. I takim to sposobem Manfred Ziegenhagen zamiast Wilna nagrał bardzo długi film o Suwałkach i Białymstoku. Po drodze są też Migawki z Augustowa, gdzie zobaczyć możemy słynny Albatros.

Oprócz różnych, charakterystycznych miejsc, które są turystycznymi atrakcjami, możemy zobaczyć między innymi wieki bazar przy ul. Bema. I tam obserwujemy scenę. Ludzie handlują, zaparkowana jest policyjna nyska, a w tle buduje się obecna siedziba ZUS z charakterystycznym spadzistym dachem, z którego robiono sobie żarty, że nadaje się na skocznię narciarską. Podczas wycieczki Manfreda, możemy też zobaczyć bardzo wiele starych pojazdów i domów. Cały film trwa kilkadziesiąt minut. Wspaniała, historyczna podróż.

Featured Video Play Icon

Żydowskie dziedzictwo Białegostoku na jednym filmie

Białystok jak i całe województwo Podlaskie nierozerwalnie są związane z historią Żydów. Gdyby nie II wojna światowa, to kto wie – być może dziś nie istniałby Izrael, zaś Polska byłaby wielokulturowym, wielowyznaniowym i wielonarodowym mocarstwem w Europie. Bo skoro przez tyle lat do wojny – tacy białostoczanie żyli obok siebie bez żadnych podziałów, to dlaczego w innych miastach miałoby by być inaczej? Dziś można tylko i wyłącznie dywagować. Po 1945 roku nastąpiły trwałe i nieodwracalne zmiany, które piszą dziś zupełnie inną historię.

Ale po tamtych czasach zostały jeszcze w Białymstoku pamiątki. Dziedzictwo żydowskiego Białegostoku ma się całkiem dobrze. Mimo, że powyższy film dokumentujący je powstał w 2008 roku, to dziś żadne z tych miejsc nie wygląda gorzej. Niektóre nadal czekają na sensowne zagospodarowanie.

Film ukazuje nam przepiękną architekturę – dawne synagogi, szkołę, kamienice. Wszystko to charakterystycznie zdobione. To cud że to wszystko przetrwało, bo gdy Niemcy w Białymstoku mordowali Żydów, to kłębił się jednocześnie czarny dym trawiący budynki w mieście. Po wojnie miasto było doszczętnie zniszczone. Dlatego nie mamy chociażby Starówki. Obecny Rynek Kościuszki został odtworzony prawie że od zera. Które budynki są „nowe” łatwo rozpoznać. Stanisław Bukowski – architekt podnoszący Białystok z gruzów – miał swój charakterystyczny styl – między innymi czerwone, spadziste dachy i wyróżnione okiennice.

Featured Video Play Icon

Ależ ten Zambrów się zmienił! Połączono dwa filmy z jednej trasy.

Takie filmy to prawdziwa machina czasu. Na głównym ekranie możemy zobaczyć stary film z lat. 80 ubiegłego wieku, a na nim przejazd samochodem przez ówczesny Zambrów. Na mniejszym kadrze film nagrany kilka lat temu pokazujący jak Zambrów prezentuje się w XXI wieku. Czy jest różnica? Oceńcie najlepiej sami.

Jedno jest pewne, zambrowianie, którzy go oglądali natychmiast przywołali wspomnienia z dawnych czasów. Mogli sobie przypomnieć jak to kiedyś wszystko wyglądało. Dziś miasteczko bardzo się rozwinęło. Wbrew pozorom nie jest to słabe miejsce do życia. Zarówno do Białegostoku jak i do Warszawy jest dogodna ekspresowa trasa. Dlatego, jeżeli ktoś pragnie na co dzień mieć ciszę i spokój, lecz być blisko miejskiego zgiełku i życia społeczno-kulturalnego, to leżące na skraju Podlaskiego, 22 tysięczne miasteczko będzie dla niego idealne.

Featured Video Play Icon

Tak wyglądały Suwałki na początku lat. 90.

W ostatnim czasie sporo filmów można odnaleźć, które ludzie nagrywali kamerami, a później zgrywali na kasety VHS. W dzisiejszych czasach to nośnik wymarły, tak jak odtwarzacz wideo. Niektórzy jednak nie wyrzucili swoich kaset, a tam po dekadach pozostały różne perełki. Dzięki dostępnym technologiom – z taśmy można stworzyć film cyfrowy. I w efekcie oglądać możemy „dzieła” z poprzedniego wieku.

Takim przykładem „dzieła” jest nagrany na początku lat 90. film o Suwałkach. Proces transformacji ustrojowej w Polsce przeszedł bezkrwawo, ale nie były to łaskawe czasy. Bieda wylewała się na każdym kroku. Widać to szczególnie po samochodach. Dominowały maluchy i polonezy.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na dwa inne szczegóły. Było bardzo dużo drzew i zieleni oraz mało ludzi, teraz idąc Suwałkami jest zupełnie odwrotnie. Zieleni i drzew tyle co kot napłakał, a na betonowych pustyniach miasta tłumy ludzi. Samochodów też nie brakuje i to różnorodnych. Wszystko, tylko nie polonezy i maluchy. To już relikty poprzedniej epoki.

Featured Video Play Icon

W tym kościele kręcili kultowy film, tu także wydarzył się cud

Sanktuarium Najświętszego Sakramentu w Sokółce to miejsce naprawdę wyjątkowe. Pod koniec lat 90. zanim stało się sanktuarium, kręcono tam kultowe już U Pana Boga za Piecem – czyli pierwszą część (póki co trylogii) Jacka Bromskiego. Zarówno sam kościół jak i jego bliskie otoczenie możemy oglądać w tym filmie. To też przyciąga turystów po wielu latach.

W 2008 roku miało miejsce tam kolejne wydarzenie. Doszło do tak zwanego cudu w Sokółce. Doszło tam do przemiany hostii. Najpierw ksiądz podczas udzielania komunii świętej upuścił ją na ziemię. Zgodnie z kościelnymi procedurami – należy ją potem rozpuścić w wodzie. Tak się jednak nie stało. Zamiast tego woda zabarwiła się na czerwono, pojawiła się także substancja. Po badaniach patomorfologów okazało się, że to tkanka, która przypomina mięsień sercowy. Wierni mogą oglądać cudowną hostię od 2011 roku. To również przyciąga mnóstwo osób do Sokółki. Niewątpliwie te dwa wydarzenia miały ogromny wpływ na współczesną historię kościoła pw. Św. Antoniego. Dziś to miejsce bardzo popularne. Corocznie przyjeżdżają tu tysiące osób.

Świątynia powstała w XIX wieku.

fot. UG Kulesze Kościelne (kuleszek.pl)

W tej wsi mieszka tylko 300 osób, a stoi tam okazały kościół.

Kulesze Kościele to wieś, która dawniej nazywała się Rokitnicą od przepływającej przez nią rzeczki o takiej samej nazwie. Była to ziemia szlachecka, toteż nazwa wsi zmieniła się od nazwiska kolejnego jej właściciela Kuleszy-Kursztaka h. Ślepowron. W późniejszych latach wsią zawiadywali także Paweł, Piotr, Dziersław i Wacław z Kulesz. A był to wiek XV. W kolejnym stuleciu  a dokładnie w 1580 roku w Kuleszach Rokitnicy w księgach odnotowano imię Jana Kuleszę syna Michała, który dziedziczył na 19 włókach ziemi. Do końca XVIII wieku właściciele się jeszcze zmieniali nieraz, ale już nazwa wsi nie.

Na początku wieku XX w Kuleszach osiedlili się Żydzi. Spis powszechny z 1921 r. wykazał, że 42 domy zamieszkiwało 278 mieszkańców. Wśród nich notowano 185 osób było wyznania mojżeszowego. 93 osoby podały wiarę katolicką, mieszkał tu również jeden Rosjanin.

Pierwszy kościół w Kuleszach wybudowano z modrzewia w 1472 r. Parafia została erygowana w 1493 r. przez biskupa łuckiego Jana Andruszewicza Pudełko. Niestety wzniesiona świątynia została zniszczona w czasie wojen ze Szwedami. Kolejny drewniany kościół wzniesiono w latach 1730-1733 dzięki staraniom ks. W. Wnorowskiego. W 1793 r. podjęto decyzję o rozpoczęciu prac przy budowie nowego kościoła z drewna sosnowego na kamienno-ceglanej podmurówce. Obiekt ten został zniszczony wskutek pożaru, który wybuchł w 1908 r. Obecny, okazały murowany kościół parafialny pw. Św. Bartłomieja został zbudowany w latach 1911-1915 oraz 1918-1926. Obiekt powstał według projektu arch. Józefa Piusa Dziekońskiego. Jest to budowla neogotycka, orientowana, murowana z cegły, z dwiema wieżami o wysokości ok. 50 m. Od 1987 roku jest to zabytek.

fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Białymstoku
Featured Video Play Icon

To mógł być drugi Czarnobyl. Tak jak tam – władza ukrywała katastrofę.

9 marca 1989 roku to tragiczna data w historii Białegostoku. W tym dniu doszło do wypadku cysterny z chlorem, który mógłby zabić znacznie więcej ludzi niż katastrofa w Czarnobylu. Dlatego każdego roku, w rocznicę tego wydarzenia, miasto obchodzi uroczystości upamiętniające „ocalenie miasta”. Dzięki ciężkiej pracy strażaków oraz przemyślanym decyzjom udało się ocalić życie 180 000 ludzi i zapobiec katastrofie. Przyczyna tego wypadku to wręcz „klasyk” w historii Polski, która tak jak w PRL, tak dziś nie chce odejść od standardów sowieckich. Zarówno wtedy jak i w 2005, 2008, 2010 i 2012 roku – polskie katastrofy pod Jeżewem, w Mirosławcu, w Smoleńsku, w Białymstoku, pod Szczekocinami miały wspólny mianownik – olewanie procedur. To tylko najgłośniejsze przykłady, a katastrof było dużo więcej.

W przypadku białostockiej katastrofy z 1989 roku tory, na których jeździła cysterna, powinny zostać wymienione 4 lata wcześniej, ale nikt się tym nie zajął. W końcu szyna pękła, co doprowadziło do tragedii. Na szczęście miejsce katastrofy było płaskie, co uniemożliwiło wyciek substancji na pobliski wiadukt. Obecnie na miejscu wypadku stoi pomnik-krzyż, który możemy zobaczyć idąc lub jadąc ulicą Poleską. Całą akcję ratunkową możecie obejrzeć w filmie powyżej. Aby podnieść cysternę, trzeba było zamontować specjalny dźwig, ale zanim to się stało, tor musiał zostać naprawiony. Pierwsza cysterna została podniesiona w ciągu półtorej godziny, ale kolejne dwie wymagały znacznie więcej czasu. To jednak sprawy mniej istotne, bo ważniejsze jest to że w 2022 roku miała miejsce katastrofa na rzece Odrze. 33 lata po sowieckich czasach Polski próbowano zataić to co wydarzyło się w rzece.

Państwowe instytucje, służby oraz media rządowe nie informowały o skażeniu rzeki opinii publicznej, nie poinformowano również samorządów miast położonych nad rzeką i nie ostrzeżono ludności oraz strony niemieckiej przez kilkanaście dni. Dopiero 12 sierpnia 2022 wojewoda lubuski Władysław Dajczak zapowiedział rozesłanie SMS alertu RCB. Ostrzeżenie zostało rozesłane po ponad dwóch tygodniach od pojawienia się doniesień o skażeniu.

W 1989 roku mieszkańcy dowiedzieli się o wypadku dopiero 9 godzin po jego wystąpieniu. To i tak szybciej niż mieszkańcy miast nad Odrą, ale tak jak wtedy tak i dziś życie ludzkie w Polsce nie ma tak dużego znaczenia. Wówczas ewakuowano tylko mieszkańców najbliższych bloków, a inni uciekli z miasta lub ukryli się u sąsiadów na wyższych piętrach budynków. Tragedia ta była jednym z największych wydarzeń w historii Białegostoku, ale dzięki determinacji ratowników oraz szczęściu, udało się ocalić życie wielu ludzi. Obchody rocznicowe upamiętniające to wydarzenie są ważnym elementem historii miasta.

Fot. Archiwum Państwowe w Białymstoku, ze zbiorów Marii Kolendo

To 5 najbardziej inspirujących kobiet Podlaskiego

Izabela Branicka, Maria Konopnicka, Stefania Karpowicz, Placyda Bukowska i Irena Białówna. Wszystkie wymienione kobiety żyły w czasach, gdy niewątpliwie do powiedzenia mieli najwięcej mężczyźni. Mimo to, swoją wybitną działalnością udowodniły, że mimo ograniczeń swoich czasów, krwawych wojen, zaborów, okupacji mogą tworzyć wielkie rzeczy. Niech będą inspiracją dla wszystkich kobiet dzisiaj, które mają nieporównywalnie więcej praw i możliwości.

Ważny punkt kulturalnej Europy

Izabela Branicka, fot. obrazu Marcello ,Bacciarelli / Wikipedia

Izabela Branicka z Poniatowskich była trzecią żoną hetmana Jana Klemensa Branickiego. Urodziła się 1 lipca 1730 roku, zmarła zaś 12 lub 14 lutego 1808 roku. Do dziś Białystok jej w żaden sposób nie uhonorował, choćby poprzez nazwanie ulicy na jej część. A zasług dla naszego miasta i regionu ma bardzo wiele. Mąż bowiem zajmował się polityką, a w tym czasie hetmanowa urządzała Pałac – dzisiejszą wizytówkę miasta – po swojemu. W XVIII wieku, dzisiejsza stolica Podlaskiego nie była polską prowincją, lecz europejskim miastem. To w Białymstoku gościły śpiewaczki z Wenecji, balety z Włoch, teatry z Niemiec, a także najsłynniejsi pisarze i malarze – Ignacy Krasicki, Julian Uryn Niemcewicz, Elżbieta Drużbacka czy Franciszek Karpiński.

To nie wszystko. Branicka wspierała również białostocką edukację. Dzięki niej powstały w mieście pierwsze szkoły, które wspierała finansowo. Ponadto dzięki niej powstał w Białymstoku instytut akuszerii (położnictwa).

Nie chciała być na utrzymaniu męża

Maria Konopnicka, fot. obrazu Leopold Bude / Wikipedia

Maria Konopnicka z Wasiłowskich urodziła się w Suwałkach 23 maja 1842 roku, zmarła 8 października 1910 we Lwowie. Jej rodzice w Suwałkach zamieszkali rok przed narodzinami Marii. Gdy przyszła pisarka i poetka miała 7 lat, to z rodzicami wyprowadziła się do Kalisza. W dorosłym życiu Konopnicka nie mogła – jak napisała później w jednym ze swych autobiograficznych wierszy – znieść ograniczeń, jakie narzucał jej mąż. Nie chciała być na jego utrzymaniu i nie odpowiadała jej rola gospodyni domowej. W 1876 rozstała się z mężem i podjęła decyzję o opuszczeniu Gusina, w 1877 przeniosła się z dziećmi do Warszawy, gdzie mieszkała do 1890.

Konopnicka oprócz życia z twórczości, działała też w konspiracji i w akcjach społecznych. A to wszystko podczas zaborów. Konopnicka ostatnie 20 lat swego życia mieszkała, żyła i podróżowała z inną kobietą – Marią Dulębianką. Trudno jednak powiedzieć, czy ta relacja miała charakter homoseksualny czy po prostu towarzyski. Jedno jest pewne – było to całkowicie alternatywne od przyjętych wzorców społecznych.

Wspomagała finansowo Skłodowską-Curie i się przyjaźniła

Stefania Karpowicz

Stefania Karpowicz urodziła się 11 stycznia 1876 roku w Wilnie. Rodzicie posiadali jednak majątek ziemski w Janowiczach koło Zabłudowa. Tam młoda Stefania spędziła dzieciństwo. Do nauki sprowadzono jej francuską guwernantkę, która nauczyła dziewczynę języka francuskiego. 8 maja 1893 roku, kiedy miała 17 lat, zmarł jej ojciec. Pochowano go w Białymstoku. W Warszawie pobierała nauki na prestiżowej pensji u pani Jadwigi Sikorskiej, a następnie w szkole średniej również w stolicy. W Warszawie poznała Stefana Żeromskiego i Władysława Reymonta oraz Marię Skłodowską-Curie, z którą się zaprzyjaźniła.

Podczas pobytu w Paryżu pomagała materialnie przyszłej noblistce. Na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie uczęszczała na wykłady z historii Polski, historii powszechnej i historii sztuki. Malarstwa uczyła się u Jacka Malczewskiego i Włodzimierza Tetmajera. Kurs, w szkole sztuk pięknych Teofili Certowicz, ukończyła ze srebrnym medalem. Następnie, w latach 1900-1901, kontynuowała studia malarskie w Monachium, Paryżu oraz Szwajcarii. Po powrocie do majątku Janowicze postanowiła zagłębić się w życie ludu.

W 1903 roku matka Stefanii sprzedała majątek w Janowiczach i kupi 400 hektarów w podlaskim Krzyżewie. Mimo gigantycznej ziemi, był tam skromny dom. To wszystko miało służyć za posag Stefanii, ale ostatecznie ta nigdy za mąż nie wyszła. Za to razem ze swoją matką zbudowała na majątku szkołę rolniczą dla synów średnich i zamożniejszych rolników. Wcześniej razem pojechały do Szwecji i Danii, gdzie tego typu instytucje mogły poznać lepiej i na ich wzór stworzyć coś własnego w Krzyżewie.

Po śmierci matki, Stefania kontynuowała wspólne dzieło. Kolejne 47 lat nauczała we własnej szkole języka polskiego, francuskiego, historii, ogrodnictwa, kultury towarzyskiej i właściwych manier. Była to pierwsza w regionie północno-wschodnim i trzecia na ziemiach polskich placówka oświatowa tego typu. Ze światłem elektrycznym, centralnym ogrzewaniem, wodociągiem, napędzanym konnym kieratem. Szkoła – co ciekawe – posiadała łaźnię, szpitalik i mleczarnię. Masło i sery wysyłano do polskich miast oraz eksportowano do Anglii. Placówka szybko zyskała opinię jednej z najlepszych w Europie.

Za okupacji radzieckiej pani Karpowicz musiała opuścić dwór i pomieszkiwać u okolicznych mieszkańców. Ostatnie 23 lata życia spędziła w pobliskich Roszkach-Ziemakach. Bohaterka z Krzyżewa leczyła bezpłatnie ziołami, sprowadzała na własny koszt lekarza, kupowała lekarstwa dla ubogich, dbała o higienę na wsi. Zwalczała pijaństwo, pomagała dotkniętym wypadkami losowymi, przekazywała drewno na dom lub budynek gospodarski, wyposażała nowożeńców. Jako przedstawicielka inteligencji aktywnie działała w Polskim Towarzystwie Krajoznawczym, radzie opiekuńczej szkół ludowych i ochronek. Propagowała zakładanie kół gospodyń wiejskich, a okolicznej ludności służyła radą i pomocą. Po latach pokojówka wspominała, że Stefania Karpowicz modliła się po francusku i prowadziła rozmowy z gośćmi przybyłymi do Krzyżewa w tym języku. 1931 i 1937 roku została odznaczona przez Prezydenta RP Ignacego Mościckiego Złotym Krzyżem Zasługi.

Stefania Karpowicz zmarła 7 stycznia 1974 roku w wieku 98 lat. Spoczęła na cmentarzu w Płonce Kościelnej, w skromnej mogile obok swojej siostry.

Wszechstronnie uzdolniona artystycznie

Placyda Bukowska

Placyda była artystką – głównie plastyczką oraz malarką. Urodziła się w 1907 roku w Białymstoku. Była tak samo mądra jak i przepiękna. Ukończyła Gimnazjum Żeńskie im. księżnej Anny z Sapiehów Jabłonowskiej z bardzo wysokimi ocenami. Szczególnie z plastyki oraz religii. Następnie przeniosła się do Wilna – gdzie ukończyła z wynikiem bardzo dobrym Wydział Sztuk Pięknych Uniwersytety Stefana Batorego. Placyda po studiach zaangażowała się w życie artystyczne. Gdy przyjechała do Białegostoku już z mężem – Stanisławem – zatrudniła się jako nauczycielka w Średniej Szkole Sztuk Plastycznych i Ognisku Plastycznym. Następnie współzałożyła, a potem przez kolejne 25 lat pozostawała członkinią i prezesem Związku Polskich Artystów Plastyków. Placyda w 1946 roku urodziła syna Grzegorza. Niestety dziecko Bukowskich przeżyło tylko kilka miesięcy. W 1950 roku urodził im się kolejny chłopiec – Andrzej. Dziecko miało zespół Downa. To znany białostoczanom Andrzejek spod sklepu Opałek.

Kobieta w swoim życiu tworzyła wyjątkowe witraże (choćby ten na suficie w kościele św. Rocha w Białymstoku), płaskorzeźby, obrazy. Kobieta była wszechstronnie uzdolniona artystycznie. Warto dodać, że nie tylko tworzyła w sferze sacrum. Zajmowała się również projektowaniem scenografii teatralnych, publikowała i aranżowała wystawy przepełnione baśnią i metaforą. Placyda, zmarła nagle na atak serca. 18 grudnia 1974 roku.

Tworzyła białostocką ochronę zdrowia od zera

fot. Piotr Sawicki – Kłodziński / Wikipedia

Białystok zawdzięcza jej zbudowanie po wojnie niemal od podstaw lecznictwa pediatrycznego. Mowa o dr Irenie Białównie, która młodym pokoleniom kojarzy się z urazówką przy ulicy jej imienia. Starsi mieszkańcy natomiast pamiętają ją jako bohaterkę. Organizowała położnictwo, system opieki nad umierającymi niemowlętami, organizowała też pomoc dzieciom i matkom. I to w czasach bolszewickiej Rosji, w czasach gestapo i obozów koncentracyjnych i także w powojennym, kompletnie zniszczonym Białymstoku.

Urodziła się w 1900 roku w Wołgoradzie (wówczas miejscowość nazywała się Carycyn). W dorosłym życiu Irena Białówna zaczęła studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego i od początku interesuje ją pediatria. Dyplom uzyskała w 1927 roku i wówczas zadecydowała, że zamieszka w Białymstoku. A warto wiedzieć, że aktywnie działała na studiach w zakresie rozwoju nauki pediatrii i otrzymała propozycję pracy na uczelni. A mimo to odrzuciła ją i wybrała dzisiejszą stolicę Podlaskiego.

Jedna z jej prac to wolontariat w szpitalu. Najbardziej biednym wykupowała leki i leczyła za darmo. Aż do II wojny światowej pracowała jako pediatra. Gdy trwał koszmar zafundowany Polsce i Europie przez Hitlera, Irena Białówna tworzy punkty opatrunkowe dla mieszkańców i żołnierzy. W dalszych latach okupacji kobieta prowadzi szpital przy ul. Fabrycznej, a gdy ta zostaje wcielona do getta, to ewakuuje się z pacjentami na Warszawską.

Razem z dr Anną Ellert przy szpitalu nielegalnie tworzą zakład opiekuńczy dla maluchów, w którym ukrywają dzieci żydowskie. Dla dzieci powyżej trzech lat tworzą drugi punkt przy Sitarskiej. Pomagają wszędzie, gdzie są potrzebne. To jednak dla Białówny za mało. Działała też w konspiracji, współpracowała z AK, szefuje wojskowej służbie kobiet w AK. Irena Białówna jako jedna z nielicznych przeżyje rozbicie siatki AK przez gestapo, które wymordowało 60 osób z konspiracji. Przesiedziała w piwnicach gestapo, a potem w więzieniu. Tu tez jednak „przesiedzieć” jest mocno na wyrost. Razem z innymi lekarzami leczy współwięźniów. Trudno powiedzieć jak, skoro w takich miejscach nie ma do tego środków, a warunki są bardzo złe. Mimo to opanowała epidemię duru plamistego sama na niego chorując.

To nie koniec koszmaru Białówny. Zostaje wywieziona do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Brzezince. Następnie do Ravensbruck i innych niemieckich obozów. Tam też pomaga współwięźniom, szczególnie matkom z małymi dziećmi. Wystarała się nawet w Birkenau o osobny barak szpitali na chorych dzieci, które dostają dodatkowe porcje żywnościowe.

Pół roku po wyzwoleniu obozu Irena Białówna jest już z powrotem w Białymstoku i tutaj od nowa organizuje opiekę medyczną i szpitalnictwo. Nie jest to zbyt proste, bo brakuje wszystkiego. Do lat. 50 w mieście było oprócz niej tylko dwóch innych pediatrów. Dopiero powstanie w 1950 roku Akademii Medycznej spowoduje, że do Białegostoku przyjedzie sporo lekarzy z Wilna i innych części Polski.

W 1957 roku Irena Białówna została posłem na Sejm. Między czasie i do tego czasu cały czas aktywnie działa w zakresie ochrony zdrowia. Tworzy raz po raz kolejne instytucje, szkoli, buduje i oczywiście leczy. Wybitna białostocka postać, Irena Białówna umiera w 1982 roku, dziesięć lat po przejściu na emeryturę.

fot. Muzeum im Marii Konopnickiej w Suwałkach

Miejsce pamięci o Marii Konopnickiej. To kamienica z ul. Kościuszki 31 w Suwałkach

Budynek powstał w latach 1826–1827, zaś jego ostateczny kształt otrzymał w latach 1835–1836 i nawiązuje do architektury szlacheckiego dworku. Jest to parterowy budynek z użytkowym poddaszem w kształcie podkowy, z główną częścią przylegającą do ulicy i dwoma skrzydłami wychodzącymi w kierunku ogrodu.

Został zbudowany z cegły i pokryty dwuspadowym dachem. W środku jest główne wejście, które kiedyś prowadziło na dziedziniec, a obecnie stanowi hol muzeum im. Marii Konopnickiej.

Front budynku zdobi 5-osiowa facjata, zwieńczona schodkową attyką. Okna facjaty wieńczą rzeźbione maski lwów, zaś główne wejście zdobią dwie pary kolumn toskańskich. Kiedy Wasiłowscy przybyli do Suwałk kamienica ta należała do rejenta Jana Zapiórkiewicza. Znajdowały się tam wówczas trzy mieszkania, dwa na parterze i jedno na poddaszu. Początkowo rodzice Marii Konopnickiej zajęli mieszkanie na górze. Później przenieśli się na parter i przez pewien czas mieszkali w pozostałych dwóch.

Obiekt jest fragmentem zabudowy ul. Kościuszki, stanowiącej dobrze zachowany zespół urbanistyczny. Budynek został objęty najwyższą ochroną konserwatorską poprzez wpis do rejestru zabytków już w 1979 roku.

Tak się prezentował Wasilków w 1974 roku! Zobacz wyjątkowy film.

Telewizyjny Kurier Białostocki w 1974 roku postanowił dokonać wizyty w Wasilkowie. Cóż takiego się tam wydarzyło? Miasto postanowił odwiedził PZPR-owski sekretarz. A konkretnie wizytował Zakłady Przemysłu Wełnianego im. Emilii Plater (upadły w 2005 roku, a wcześniej były sprywatyzowane). Obecnie przy Nadrzecznej 22 znajduje się firma przemysłowa.

Obejrzyj film w YouTube

Tkalnia była w 1974 roku zmodernizowana, by zwiększyć produkcję oraz obniżyć hałas. Do tego tkaniny zaczęły być produkowane w jeszcze lepszej jakości. Sekretarz przyjechał zobaczyć jak to przebiegło w praktyce.

O samym Wasilkowie w Kurierze powiedziano, że znajduje się on na przedmieściach Białegostoku i styka się z nim na rogatkach. Wspomniano, że Wasilków miał wówczas 6 tysięcy mieszkańców oraz bogatszą historię od sąsiada. Co ciekawe, w dalszej części filmu mogliśmy się dowiedzieć, że w Wasilkowie bieżącą w domu ma tylko 3 na 4 gospodarstwa domowe! Co piąty mieszkaniec pracował w Białymstoku.

W dalszej części filmu jest jeszcze ciekawiej! Można zobaczyć między innymi Zalew w Wasilkowie, który jak się okazuje – administrowano z Białegostoku. Władze Wasilkowa tłumaczyły tylko, że nie odpowiadają za brak napojów chłodzących. Po serii idyllicznych kadrów z pięknej natury otaczającej miasto, lektor zadaje pytanie. Czy człowiek, który niszczy swoje środowisko działa na swoją zgubę? Dziś w 2023 roku sami możecie sobie już na to pytanie odpowiedzieć.

Mimo, że to film zrealizowany przez propagandę PRL-u, to wartościowy i pouczający. Warto go obejrzeć.

fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Białymstoku

Willa w centrum zabytkiem od 2019 roku. Czym sobie zasłużyła?

Najczęściej zabytkowy budynek sobie wyobrażamy jako stary, wyraźnie wyróżniający się od reszty. Architektoniczna perełka, unikalne rozwiązania artystyczne. Według przepisów prawa polskiego zabytkiem jest nieruchomość (np. pojedynczy budynek, cmentarz, historyczny układ urbanistyczny lub krajobraz kulturowy) albo rzecz ruchoma (np. dzieło sztuki użytkowej, obraz, rzeźba, znalezisko archeologiczne – np. artefakt), ich części lub zespoły rzeczy, które są dziełem człowieka lub związane z jego działalnością i stanowią świadectwo minionej epoki bądź zdarzenia, a których zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na swoją wartość artystyczną, naukową lub historyczną.

Czy willa stojąca przy ul. Skłodowskiej w Białymstoku zasługuje na ochronę konserwatorską? Decyzja o tym, by ją wpisać zapadła dopiero w 2019 roku. Budynek powstał w latach 30. XX wieku i kwalifikowany jest do architektury modernizmu. I w tym właśnie ukryty jest „haczyk”: czy modernistyczne budynki powinny być zabytkami? Gmach „ONZ” przy Skłodowskiej, Białostocki Teatr Lalek, budynek banku (Pekao) przy Rynku Kościuszki, Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki, a także cała rzesza bloków, domów i willi. Czy tego typu budownictwo zasługuje na ochronę konserwatorską?

Czy sam fakt, że coś powstało przed wojną, z automatu powinno nadawać status zabytków? W Białymstoku, od wielu lat można zauważyć, że przykłada się ogromną pracę by wpisać na listę zabytków mnóstwo nowych obiektów, a tymczasem już istniejące lub zasługujące na zabytkowość są zwyczajną ruiną. Czyżby liczyła się ilość, a nie jakość?

Wracając do willi z ul. Skłodowskiej. Nieruchomość należąca do Stefana i Stefanii Fricków to budynek wolnostojący, murowany, otynkowany, podpiwniczony, założony na planie wielokąta zbliżonego do rombu, przykryty płaskim dachem, z wydatnym okapem, o rozczłonkowanej bryle, złożonej z kubicznych form o różnej wysokości. Główny korpus jest dwukondygnacyjny, segment południowy – dwu i pół kondygnacyjny. Każda z brył została wyraźnie zaakcentowana. Przemyślana asymetria dodanych do siebie prostopadłościennych form wprowadza dynamikę, ale nie zakłóca harmonii kompozycji. Należy tu wyróżnić: okna w układzie pasowym (zespolone), okna narożne podkreślające ostre załamania bryły, okno tzw. „termometr” w klatce schodowej. – czytamy na stronie Podlaskiego Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Budynek cechuje prostota i podporządkowanie jednolitemu wyrazowi kompozycji architektonicznej. Dotyczy to również wnętrza. W willi zachowały się niektóre oryginalne elementy wyposażenia, szczególnie w obrębie ażurowej klatki schodowej. – czytamy w dalszej części.

Czy ten budynek zasługuje na to by być zabytkiem?

Featured Video Play Icon

Film dokumentalny o starym Supraślu. Zobaczcie obrazy z dawnych lat.

W 1501 na uroczysku Suchy Hrud powstał, przeniesiony z Gródka, prawosławny monaster, którego założycielem i głównym fundatorem był wojewoda nowogródzki Aleksander Chodkiewicz. To początki miasta Supraśl położonego nad rzeką Supraśl. W 1834 roku, po wprowadzeniu przez carskiego zaborcę ceł na towary sprowadzane z Królestwa Polskiego do Rosji, w Supraślu (będącego miastem zagrabionym przez Rosję) powstały pierwsze manufaktury sukiennicze, następnie warsztaty tkackie, produkujące głównie na rynek rosyjski.

W połowie września 1939 r. miasto zostało zajęte przez wojska niemieckie, a następnie, po tygodniu, przez Armię Czerwoną. Sowieci skonfiskowali budynki klasztorne, urządzając w nich koszary. W tym czasie zniszczyli wyposażenie świątyni, a po wybuchu wojny w czerwcu 1941 r. spalili też Pałac Opatów. W listopadzie 1942 suprascy Żydzi zostali wywiezieni do obozu przejściowego w Białymstoku, skąd trafili do obozu zagłady w Treblince. Synagogę Niemcy zdewastowali wybuchami granatów, a następnie rozebrali, a z uzyskanego budulca obmurowali budynek żandarmerii. 23 lipca 1944 r. wojska niemieckie wysadziły w powietrze budynek cerkwi oraz spaliły niemal wszystkie fabryki włókiennicze. 24 lipca 1944 r. Supraśl został zajęty przez Armię Czerwoną.

Obecnie Supraśl ma charakter turystyczny. W latach 90. XX w. budynki klasztorne zostały przekazane Kościołowi Prawosławnemu. Na terenie monasteru, od 2004 r., mieści się siedziba Akademii Supraskiej. Jest tam także popularne Muzeum Ikon.

Produkcję powyższego filmu zrealizowało Stowarzyszenie Kulturalne Collegium Suprasliense w ramach projektu „Old Supraśl. Obrazy z dawnych lat”.

Featured Video Play Icon

Co za powrót do przeszłości! Tak wyglądała Łomża w 1991 roku!

Film zaczyna się w dość intrygujący sposób. Oto widzimy ujęcie, gdzie stoi kilka policyjnych polonezów nieco blokując pas drogi. Światła na ich dachach błyskają. Co się tam wydarzyło? Kolejne ujęcie pokazuje sznur zaparkowanych radiowozów po drugiej stronie. UAZ-y, nysy i polonezy. Dziś zobaczyć któryś z takich pojazdów można raczej w muzeum lub na zapomnianej podlaskiej wsi, gdzie emerytowany rolnik dba o swój pojazd przez całe życie i postanowił, że go nie zmieni.

Na filmie przygrywa Roxette z kawałkiem It must have been love. To dosyć świeża piosenka bo z 1987 roku. Datownik kamery pokazuje 3 czerwca 1991 roku. I wszystko jasne. To dzień przez tym, gdy Łomżę odwiedził papież Jan Paweł II. Wszystkie służby w gotowości. Na ulicach ruch samochodowy przebiega spokojnie, ludzie spacerują też jak gdyby nigdy nic. Tyle, że ulice od chodników są oddzielone taśmami. Wszyscy czekają.

Papież Jan Paweł II z apostolską wizytą gościł w Łomży aż dwa dni. Był tam 4 i 5 czerwca 1991 roku. Ociec Święty przybył z hasłem „Bogu dziękujcie, ducha nie gaście”. Ojciec Święty w Łomży z wiernymi spotkał się dwa razy. Po raz pierwszy na placu przy budowanym wówczas Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Podczas pobytu w mieście Ojciec Święty koronował obraz Matki Bożej z łomżyńskiej katedry.

Łomża w 1991 roku wyglądała tak, jakby PRL tam nadal trwał. Trudno się dziwić, bo od upadku komuny minęły zaledwie 2 lata. Z perspektywy filmu najbardziej dostrzegalną zmianą było to, że wszędzie było pełno policji, a nie milicji. Zmiana ta dokonała się dopiero roku po transformacji czyli 6 kwietnia 1990 r. Na koniec filmu można zobaczyć tłumy oczekujących przy kościele. To była wspaniała podróż przez przeszłość!

Featured Video Play Icon

Tak było na przełomie 1978 i 1979 roku. Ciężka zima w Suwałkach na filmie.

To była zima stulecia. Suwałki w 1978 roku zostały wręcz sparaliżowane. A wszystko to zaczęło się w Sylwestra. Śnieg zaczął sypać bardzo intensywnie, a tym czasem w domach imprezy odbywały się na całego. 1 stycznia 1979 roku goście zaczęli wracać do domów. Zastał ich bajkowy, zimowy krajobraz. Problem w tym, że ciężko było się przemieszczać nawet pieszo! Szczególnie kobiety miały problem, które musiały przedzierać się przez zaspy w wybornych kreacjach i nieodpowiednich do warunków atmosferycznych butach.

W Suwałkach rekord śniegu padł w lutym. 16 lutego spadło 84 cm białego puchu! Temperatury przekraczały -30 stopni. To wszystko jednak z perspektywy mieszkańców zaczęło być realnym problemem, gdy od mrozu przestały działać trakcje elektryczne i popękały szyny torów kolejowych. Nagle był problem z dowozem węgla do elektrociepłowni. O przemieszczaniu się z miasta do miasta można było w zasadzie zapomnieć. Bardzo trudno też było korzystać z komunikacji miejskiej.

Każde z miast było po prostu oddzielną wyspą, którą intensywnie trzeba było odśnieżać. W samych Suwałkach ludzie byli już przyzwyczajeni do niskich temperatur i śniegu. Nawet tam zima stulecia dała w kość. Ludzie musieli pomagać sobie wyjechać z zaspy, a służby drogowe pracowały bez odpoczynku.

Featured Video Play Icon

W budynku białostockiego ratusza jest Muzeum Podlaskie. Co tam można zobaczyć?

Wiele osób zwraca uwagę na wyjątkową konstrukcję białostockiego ratusza. Swoją drogą nigdy takiej funkcji budynek nie pełnił, a jednak jak zwano go ratuszem tak zostało. W swojej przeszłości pełnił rolę odpowiednika dzisiejszej galerii handlowej. Dziś to Muzeum Podlaskie. Co można zobaczyć w środku? Powyższy film dokładnie to przedstawi.

Obecny ratusz został odbudowany w latach 1954 – 1958. Został rozebrany podczas rosyjskiej okupacji miasta. Jednak warto podkreślić, że białostoccy urzędnicy przed okupacją też mieli plany by to zrobić. Na szczęście „uśmiechnięty ratusz” – jak jest zwany dzisiaj, został społeczeństwu przywrócony. Tym razem jako Muzeum Podlaskie. Obecnie budynek mieści się przy ul. Rynek Kościuszki. Dawniej była to „Bazarna”. Nieprzypadkowo, bo w ratuszu i przy nim mieściło się ponad 100 stoisk handlowych! Na obecnym placu od strony Lipowej stał jeszcze mniejszy budyneczek, który zwano „wagą miejską”. W toku prac badawczych ustalono, że była to samowola budowlana i dlatego nie została także odbudowana. Ratusz był również miejscem, gdzie znajdował się pierwszy w Białymstoku dworzec autobusowy. Później go przeniesiono na Jurowiecką, a następnie na Bohaterów Monte Cassino, gdzie stoi do dziś.

Wracając do samego Muzeum Podlaskiego. W środku jak widać na filmie – możemy oglądać przede wszystkim obrazy. To galeria malarstwa polskiego. Między innymi zobaczymy tu portrety Jana Klemensa i Izabeli Branickich. Najprawdopodobniej pochodzą one z XVIII w., ale mogły powstać już po śmierci Branickich. Autora obrazów nie znamy, ale oglądając prace możemy stwierdzić, że był to artysta wysokiej klasy. Obrazy są dopracowane, co można zauważyć w detalach stroju Branickich oraz subtelnym namalowaniu twarzy i dłoni Izabeli. Portrety są przykładem pendantów, tj. powstawały w tym samym czasie i z myślą o powieszeniu obok siebie, dodatkowo są spójne pod względem kompozycji, stylu i kolorystyki.

Featured Video Play Icon

To królowa polskich kolęd. Pierwszy raz zagrana w Białymstoku w 1792 roku!

Chociaż już po świętach, to w kościołach nadal można posłuchać kolęd. Jedna z nich powinna być szczególnie bliska sercu Podlasianom. Pieśń o Narodzeniu Pańskim – znana wśród Polaków jako kolęda Bóg się rodzi, została napisana pod koniec XVII wieku, przez Franciszka Karpińskiego. Po raz pierwszy została odśpiewana w Starym Kościele Farnym w Białymstoku roku Pańskiego 1792. Miejsce to było nieprzypadkowe. W latach 1785–1818 poeta i pisarz przebywał na dworze Branickich w Białymstoku, gdzie stworzył także Pieśni nabożne (Kiedy ranne wstają zorze, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Bóg się rodzi i inne).

Aktualna melodia popularnej pieśni świątecznej, napisana została przez Karola Kurpińskiego, na podstawie poloneza koronacyjnego królów polskich z XVI wieku. Kolęda Bóg się rodzi, uchodzi obecnie za królową polskich kolęd. A wszystko to zaczęło się za sprawą supraskiej drukarni, w miejscu której znajduje się dziś Monaster. Wówczas funkcjonował tam klasztor ojców Bazylianów, a razem z nim drukarnia. Pieśni Karpińskiego wydrukowano tam w 1792.

Poeta to także autor popularnej pieśni „Kiedy ranne wstają zorze” – czyli Pieśń poranna. Jej pierwsze wydanie z 1792 roku znajduje się w Książnicy Podlaskiej, która odkupiła je podczas aukcji. Warto wiedzieć, że jego twórczość sponsorowała Izabela Branicka, trzecia żona hetmana, ostatnia właścicielka miasta przed zaborami. Hetmanowa sprawiła, że w XVIII wieku Białystok liczył się w całej Europie pod względem kultury. Gościły u nas śpiewaczki z Wenecji, balety z Włoch, Teatry z Niemiec, a także najsłynniejsi pisarze i malarze – Ignacy Krasicki, Julian Uryn Niemcewicz, Elżbieta Drużbacka czy Franciszek Karpiński.

Featured Video Play Icon

„To jest nasz dom”. Wyjątkowy film o ludziach, którzy zamieszkali w dawnej fabryce…

XIX wiek, to czas, gdy Białystok był zwany Manchesterem Północy. W mieście było mnóstwo fabryk. Po II wojnie światowej przetrwało niewiele budynków pamiętających tamte czasy. Do dziś w centrum możemy „podziwiać” zabudowę stojącą „krzywo” do reszty budynków. A to dlatego, że dawniej nie było Al. Piłsudskiego. By powstała jeszcze pod nazwą „Aleja 1 Maja” przeorano wszystkie domy po drodze. Na szczęście zabytkowe fabryki się uchowały. Włókiennicza 7/9, Włókiennicza 16, Częstochowska 14/2 – to ich adresy. Schyłek XX wieku to czas, gdy ostatni z wymienionych postanowili zagospodarować anarchiści.

DeCentrum było miejscem, gdzie nie tylko zamieszkali ludzie, ale także miejscem, gdzie odbywało się mnóstwo imprez kulturalnych. Rzecz jasna można było na nie wejść tylko „na zaproszenie” lub z osobą, która miała do „squatu” wstęp. I to chyba te imprezy spowodowały zbyt duże zainteresowanie miejscem. Anarchiści borykali się z napaściami skinheadów oraz interwencjami policji. Miastem rządził wówczas Ryszard Tur. Początkowo jego urzędnicy zaproponowali anarchistom przybranie jakiejś legalnej formy. Na przykład stowarzyszenia. Wtedy można by było mówić o jakiejś legalnej formie „użyczenia” im budynku. Trudno jednak było oczekiwać od anarchistów, by zaczęli żyć przeciwko własnej idei życia poza systemem. Ostatecznie deCentrum zostało zlikwidowane siłowo. A stało się to już w XXI wieku. I o tym jest powyższy film z 2001 roku. Kawał ciekawej historii.

Dziś dawna fabryka stoi pusta. Jej przyszły los jest nieznany. Nie widać żadnego pomysłu na zagospodarowanie tego miejsca. Szczególnie, że po tak długim czasie nieużytkowania przydałby się tam solidny remont.

Featured Video Play Icon

Przelotem nad Łomżą. Tak wygląda miasto i jego najważniejsze miejsca z góry.

Łomża, to miasto położone w województwie podlaskim, nad rzeką Narew. Historycznie należy jednak do Mazowsza. Stąd niekończące się antagonizmy i złośliwości pomiędzy łomżyniakami i białostoczanami. To właśnie ci pierwsi często o tych drugich mówią „śledziki” i upowszechniają te żartobliwe określenie. Mieszkańcy stolicy podlaskiego nie pozostają dłużni i żartują, że w Łomży jedyne co warto kupić, to bilet do Białegostoku. To wszystko nie wychodzi poza sferę żartów, bo w rzeczywistości zarówno Białystok jak i Łomża są pięknymi miastami, które warto odwiedzić. Dziś będzie o walorach tego drugiego.

Na powyższym filmie możemy między innymi zobaczyć takie obiekty jak Góra Królowej Bony, Pałac Biskupi, Wieża ciśnień, Ławeczka Hanki Bielickiej, Kamienne Schodki, Port Łomża, Łomżyńskie Bulwary, a także Twierdza Łomża. To jednak nie wszystko co oferuje mazowieckie miasteczko. Warto też przejechać się do Starej Łomży oraz Łomżyńskiego Parku Krajobrazowego Doliny Narwi. Generalnie życie toczy się wokół tej rzeki.

Warto jeszcze dodać, że historia Łomży jest fascynująca. Pierwsze wzmianki o grodzisku na tych terenach pochodzą z IX wieku! W późniejszych latach istnienie miasta było zagrożone przez ciągłe najazdy Litwinów. To jednak się zmieniło w momencie, gdy zawarto unię z tym krajem. Największy rozkwit Łomża zawdzięcza książętom Mazowieckim. W XVI wieku znajdował się tu dwór królewski, ludwisarnię (wykonywano tam odlewy dzwonów), arsenał, łaźnię, spichlerze zbożowe, magazyny soli i inne budowle.

Niestety kolejne stulecie nie było tak łaskawe. Wojny, pożary, powodzie i zarazy, które w XVII wieku nawiedzały szczególnie często ziemię łomżyńską, za każdym razem dziesiątkowały mieszkańców i ich zwierzęta. Po każdej z tych nawałnic coraz trudniej było podnieść się nie tylko poszczególnym rodzinom, ale także całemu miastu. Pod koniec wieku liczba ludności miasta wynosiła zaledwie 300 osób. Późniejsze zabory wcale nie dawały nadziei na lepsze zmiany. Podczas II wojny światowej Łomża zostaje zniszczona w ok. 70%. W wyniku deportacji i mordów liczba ludności maleje o około 60%. Zakończenie niemieckiej okupacji Łomży następuje 13 września 1944 roku, gdy do miasta ponownie wkracza Armia Czerwona.

Featured Video Play Icon

Taki był Bielsk Podlaski 50 lat temu! Zobacz wyjątkowy film.

W archiwach telewizyjnych znajduje się zapewne mnóstwo perełek, tylko problem polega na tym, że dostęp do tego mają nieliczni. Czasem zdarza się, że poszczególne programy czy dokumenty trafiają do internetu. Tak też jest z programem podróżniczym „Tramp”. 50 lat temu można było zobaczyć dokument pokazujący życie codzienne w Bielsku Podlaskim. Jakie było? Zobaczcie sami na powyższym filmie.

W pierwszych ujęciach widzimy targowisko. Ludzie niosą zwierzęta gospodarskie, jadą furami, jest też mężczyzna, który pobiera opłaty. W czwartki jest dzień targowy, ludzie z okolicznych wsi zjeżdżają się. Każdy z tym co ma. Można kupić zwierzęta gospodarskie czy uprawy. Ludzie targują się do upadłego. W kolejnych ujęciach widzimy ulice Bielska Podlaskiego, stare drewniane domy z charakterystycznymi ornamentami. Nie brak też wędrujących ludzi.

Kolejne ujęcia to pokazanie, że w mieście jest edukacja i kultura. Narratorką opowiadającą o tym wszystkim jest jedna z bielskim nauczycielek, która zamieszkała w bloku i będzie uczyć wiejskie dzieci śpiewu i tańca. Niestety 50 lat temu w telewizji nie używało się ani czołówek ani tyłówek w filmach, więc trudno powiedzieć kim była. Miejmy nadzieję, że wbrew swoim zapowiedziom – w Bielsku pozostała.

Featured Video Play Icon

Warto się tu zatrzymać. Obejrzyj historyczny spacer po Siemiatyczach.

Siemiatycze to miasto, które powstało w połowie XVI wieku i jest nierozerwalnie związane z polskimi magnatami. Z perspektywy XXI wieku to małe miasteczko na uboczu, daleko od stolicy województwa podlaskiego. Tymczasem na tle Podlasia Siemiatycze znajdują się w centrum. I właśnie w taki sposób trzeba patrzeć na nie. To ważny ośrodek, który powinniśmy zestawiać nie z Białymstokiem, Łomżą i Suwałkami, ale z Siedlcami, Łukowem, Międzyrzecem Podlaskim, Białą Podlaską, Radzyniem Podlaskim, Ciechanowcem, Bielskiem Podlaskim i Hajnówką. Te wszystkie miasteczka znajdują się w mniejszej lub większej okolicy rzeki Bug i mają zupełnie inną historię niż największe miasta województwa podlaskiego.

W XVIII wieku Siemiatycze były jednym z najlepiej rozwiniętych gospodarczo miast w regionie. Taki Białystok swój boom miał dopiero w XIX wieku. A jak było dokładnie z historią Siemiatycz? Seniorki z Klubu Seniora w Siemiatyczach zaprezentowały swoje miasto podczas historycznego spaceru. Możemy się dowiedzieć, dlaczego dziś warto tutaj przyjechać. Każdy kto jechał do Lublina najbardziej chyba zwrócił uwagę na park w środku ronda. To miejsce, w którym dawniej stał ratusz. Z powyższego filmu można dowiedzieć się też mnóstwo innych ciekawostek, ale także historii konkretnych miejsc i ludzi. To prawdziwa kopalnia wiedzy.

fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków

To jeden z najstarszych budynków w mieście. Ma teraz odnowioną elewację.

Kamienica przy Placu Kościuszki 26 w Sokółce jest najstarszym zabytkiem w mieście, a jednocześnie został zabytkiem dopiero w 2011 roku. W ostatnim czasie przeszedł remont elewacji. Wszystko pod okiem Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Białymstoku. Międzyczasie doszło do odsłonięcia oryginalnych dekoracji w elewacji zwanych boniami. Teraz po remoncie w jego wnętrzu mieścić się będzie centrum wspierania organizacji pozarządowych.

Usytuowany w centrum miasta obiekt powstał na przełomie XVIII/XIX w., stanowi przykład murowanego budownictwa mieszkalnego. Wartość artystyczna kamienicy wyraża się m.in. w reprezentacyjnej elewacji południowo-wschodniej. O wartościach artystycznych kamienicy decyduje również proporcjonalna niezmieniona w swej formie bryła, zwieńczona czterospadowym dachem, z wyodrębnionym dwukondygnacyjnym aneksem przy północno-wschodniej ścianie, zwieńczonym dachem trzyspadowym. Kamienica ma charakter unikalny również pod względem wartości historycznych.

fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków
fot. bialystok.pl

Tu Niemcy zamordowali 3000 osób. Miejsce pamięci zostało wyremontowane.

Cmentarz w Lesie Bacieczki, który upamiętnia ofiary terroru z II wojny światowej przeszedł remont. Miejsce pamięci po zamordowaniu 3 tysięcy osób w latach 1941-1944 przez Niemców powstało w 1980 roku. Remont był wykonywany na raty. Tym razem zakończony został trzeci etap prac. W jego ramach wykonano renowację betonowej kompozycji pomnikowej wraz ze stalowym krzyżem, betonowych murków, granitowej płyty z napisami, symbolicznych betonowych kamieni oraz punktu informacyjnego przy drodze dojazdowej do obiektu.

W poprzednich latach wyremontowano ogrodzenia i maszty flagowe. W 2021 roku zostały przeprowadzone prace renowacyjne rzeźby przedstawiającej udręczonego człowieka, znajdującej się na terenie cmentarza. Wykonał je autor całego założenia pomnikowego – białostocki rzeźbiarz Jerzy Grygorczuk, współautor m.in. Reduty Białegostoku na Wysokim Stoczku. W związku ze śmiercią Jerzego Grygorczuka, podczas tegorocznego etapu renowacji cmentarza nie udało się odtworzyć dwóch rzeźb będących autorskimi pracami białostockiego artysty – mieczy w płonącym zniczu oraz tablicy z napisem: „Wołam cię obcy człowieku co kości odkopiesz białe kiedy wystygną już boje szkielet mój będzie miał w ręku sztandar ojczyzny mojej”.

Koszt trzeciego etapu remontu wykonanego wyniósł prawie 48,5 tys. zł.

Featured Video Play Icon

Cudowne źródełko w Puszczy Białowieskiej. Tu naładujesz się mocą.

Podlaskie to wyjątkowy region nie tylko dlatego, że jest wielokulturowy i bogaty przyrodniczo. To także miejsce, gdzie egzystuje ze sobą równolegle religia i ludowe wierzenia. Nie powinniśmy jednak mieć z tego powodu żadnych kompleksów. W takiej Islandii ludzie wierzą w elfy i jest to nawet brane pod uwagę przez aparat państwowy przy podejmowaniu decyzji. Żeby nie być gołosłownym – była tam taka sprawa, że trasa nowej drogi kolidować miała z miejscem egzystencji elfów właśnie, przez co ostatecznie ba wniosek mieszkańców miejsce ważne dla lokalnej społeczności inwestycja ominęła.

I tu przejdźmy płynnie do Krynoczki w Puszczy Białowieskiej. Ważną rolę odgrywa tutaj drzewo. Mimo, że we wspomnianej Puszczy jest ich bardzo, ale to bardzo wiele, to te jedno jest wyjątkowe. Według wierzeń (i to jeszcze z XIII wieku!) objawiła się na nim Matka Boża. Dlatego tuż obok wybudowano niewielki monaster. Krynoczka dawniej nazywała się Miednoje. Dziś jest miejscem wielu pielgrzymek. Co ważne, istniejące na miejscu święte źródło jest kultywowane jedynie lokalnie. Obrzędy religijne odbywają się tu zupełnie z innego powodu – w dniu wspomnienia Braci Machabeuszy oraz w święto Podwyższenia Krzyża Pańskiego. Widać jak na dłoni, to co powyżej napisaliśmy. W Podlaskiem równolegle egzystują ze sobą religia i ludowe wierzenia.

Sama cerkiew i źródełko powstały w połowie XIX wieku. W 1846 została wybudowana drewniana cerkiew pod wezwaniem Świętych Braci Machabeuszy należąca do parafii Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy w Dubinach. Przy studzience (znajdującej się obecnie pod wiatą) zbudowano natomiast w 1848 z ofiar miejscowych wiernych niewielką drewnianą kaplicę. Cudowne miejsce znajduje się tuż za obrzeżami Hajnówki w kierunku Białowieży. Dojść można tam drogą leśną „Tryb Hajnowski”.

Featured Video Play Icon

Żydowska architektura na Podlasiu. Wyjątkowy film dokumentalny.

Podlaskie jest przepiękne i nikt nie powinien mieć co do tego wątpliwości. Tym razem można się o tym przekonać przez pryzmat architektury żydowskiej, która przetrwała II wojnę światową. Przypomnijmy przed straszliwym czasem zbrodni niemieckich, Żydzi na Podlasiu stanowili większość mieszkańców. Niektóre miasta liczyły od 70 do 80 proc. mieszkańców tej narodowości. Dlatego spuścizna po nich powinna być gigantyczna, gdyby nie zniszczenia wojenne. Szczególnie, że większość zwykłych budynków, które stoją do dziś choćby w Białymstoku budowali właśnie Żydzi.

Warto na podlaskie miasta spojrzeć także poprzez pryzmat powyższego filmu dokumentalnego, który został stworzony w 2012 roku. Jak prezentowały się Tykocin, Sejny, Orla, Krynki i Białystok dekadę temu? Film jest kontynuacją cyklu rozpoczętego w 2009 roku dokumentującego architekturę Podlasia. Do tej pory powstały 3 filmy dokumentalne o architekturze drewnianej. Autorem jest bardzo znany i uznany twórca z regionu – Ireneusz Prokopiuk.

W pierwszej części powyższego dokumentu dowiemy się do tykocińskiej synagodze. Z zewnątrz jest jeszcze malowana po staremu. Obecnie jest już w oryginalnych lub zbliżonych do oryginalnych kolorów. W kolejnych minutach filmu poznamy synagogę w Sejnach, a następnie w Orli. Ta ostatnia jest niestety ruiną. Tylko fachowiec dostrzeże tam pewne detale. Swoimi profesjonalnymi spostrzeżeniami z widzami podzieliła się Eleonora Bergman z Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie.

Ostatnim obiektem, który zobaczymy w filmie Ireneusza Prokopiuka jest synagoga w Krynkach. Tu warto zwrócić uwagę, że budynek jest wyjątkowy ze względu na swoje zdobienia, które sugerują, że na budowę obiektu mogli mieć wpływ przedstawicieli innych religii. Na wielokulturowym Podlasiu jest to całkiem prawdopodobne. Na koniec dokumentu dowiemy się ogólnie o budownictwie żydowskim. Dzięki czemu możemy zobaczyć też obrazy z Białegostoku, gdzie nie brakuje pozostałości po żydowskiej architekturze. Jest to prawdziwa baza wiedzy oraz wyjątkowa pocztówka z przeszłości.

Masowy grób Polaków w Jedwabnem. Fot. Stowarzyszenie Wizna 1939 / wizna1939.eu

Jedwabne. Odkryto masowe miejsce zbrodni niemieckiej na Polakach

Jedwabne, to podlaska wieś, która bezsprzecznie kojarzy się z pogromem Żydów w czasach II wojny światowej. Przez lata trwały spory o to kto ich dokonał. Obecna wiedza historyczna pozwala stwierdzić, że byli to Polacy zainspirowani przez niemieckiego okupanta. Po latach od zbrodni, w 2022 roku odkryto masowy grób z 11 polskimi ofiarami cywilnymi niemieckiego terroru. Skala dużo mniejsza, ale pozwala na stwierdzenie, że w Jedwabnem przez Niemców zginęli i Żydzi i Polacy.

Zmiana okupanta

Synagoga w Jedwabnem spalona w 1913 roku.
fot. S. Zaborowski ze zbiorów Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości w Warszawie / Wikipedia

10 lipca 1941 roku żydowscy mieszkańcy Jedwabnego zostali zagonieni na rynek. Tam przez wiele godzin ich przetrzymywano, bito, upokarzano, a na koniec zapędzono do drewnianej stodoły na obrzeżach, gdzie spalono żywcem. Bezpośrednimi sprawcami tej zbrodni byli Polacy. Z relacji świadków wynika, że od rana mieszkańcy Jedwabnego zjeżdżali furmankami z całej okolic wiedząc co się szykuje i licząc na późniejszy rabunek mienia.

W Jedwabnem istniał niewielki posterunek niemieckiej Żandarmerii Polowej. Dzień przed zbrodnią w miejscowości pojawiło się także komando okupanta. To była specjalna Służba Bezpieczeństwa. Wiadomo, że doszło do narady z ówczesnymi władzami burmistrzem i radnymi. Ów spotkanie oraz przyjazd następnego dnia okolicznych mieszkańców świadczy o tym, że decyzja o mordzie Żydów zapadła wcześniej. To znaczy, że nie była wynikiem spontanicznego działania mieszkańców.

Warto w tym miejscu przywołać kontekst historyczny. W 1939 roku, gdy wybuchła II wojna światowa, to przez pierwsze 17 dni nacierały na nasz kraj Niemcy, zaś później dołączyła Rosja sowiecka. Ostatecznie, gdy obie armie zajęły nasz kraj podzielono strefy okupacji. Nasz region, w tym Jedwabne były w strefie rosyjskiej. Po 2 latach Hitler postanowił również zaatakować Rosję sowiecką. Dlatego latem 1941 roku znów w naszej części kraju zmienił się okupant na niemieckiego. Gdy wkraczali na nowe tereny, to wśród Polaków panowała ogólna radość, spowodowana tym, że wypierany jest okupant rosyjski.

Samozwańczy burmistrz

W wielu miejscowościach Polacy w sposób samozwańczy ustanowili władzę i współpracowali z nowym okupantem. Tak też było w Jedwabnem. Z własnej inicjatywy burmistrzem został Marian Karolak, szwagier burmistrza sprzed wojny. Dobrał sobie jeszcze dwie inne osoby na zastępców. Lokalna społeczność uznała to, niemiecki okupant również. To jednak nie wszystko – istnieją poszlaki, że w Jedwabnem powstała również samozwańcza milicja, która mogła nosić broń w celu pilnowania porządku.

I to właśnie historyczne ustalenia dowodzą, że to nie zwykli mieszkańcy zainicjowali mord swoich sąsiadów, jak to kłamliwie się przedstawia by oczerniać Polaków, ale właśnie członkowie milicji, czyli osoby, które bezpośrednio były zaangażowane w działania wojenne wraz z samozwańczym burmistrzem.

Hitler rozdawał pieniądze Niemcom. Zamiast spłacać kredyty rozpętał wojnę.

Dlaczego Żydzi padli ofiarą tej zbrodni? W 1939 roku, gdy wybuchała II wojna światowa Hitler był już u władzy od 1933 roku, którą osiągnął na kanwie antysemickich kampanii. Obwiniając Żydów o biedę w Niemczech. 4 lata przed jego dojściem do władzy Niemcy przechodziły przez gigantyczny kryzys gospodarczy. Hitler po dojściu do władzy zaczął w sposób nieograniczony transferować pieniądze do społeczeństwa, czym zyskiwał sobie coraz większe poparcie Niemców. Niestety każdy powinien wiedzieć, że socjalizm nigdy nie działał i rozdawanie pieniędzy przez Hitlera na lewo i prawo doprowadziło Niemcy na skraj bankructwa. Przywódca III Rzeszy rozpętał największą wojnę w dziejach, byleby tylko nie spłacać kredytów. Zanim wybuchła, nieustannie obarczano za kryzys Żydów. Miało to miejsce nie tylko poprzez słowa, ale też poprzez czyny. W 1935 roku Hitler zorganizował konkurs na najlepszy pomysł na dodatkowy wyzysk Żydów, zaś w 1938 roku po tak zwanej „nocy kryształowej” nałożono na Żydów karę w wysokości miliarda marek.

Niemiecka inspiracja

Wracając do Jedwabnego. W 1941 roku Niemcy cały czas kontynuowali antyżydowskie działania także na okupowanych terenach. Gdy przejmowali tereny po Sowietach, spędzano Żydów w jedno miejsce i zabijano. Urządzano także pokazy propagandowe. Na przykład Żydzi musieli niszczyć w Polsce pomniki Lenina, śpiewać „Przez nas wojna” czy chodzić w upokarzających antysowieckich „procesjach”.

Grupa, która bezpośrednio wzięła udział w zbrodni liczyła od 100 do 200 osób. W ówczesnym czasie Jedwabne zamieszkiwało natomiast od 2500 do 2700 osób. Samych Polaków było między 1500 a 1600. Kłamliwie więc byłoby stwierdzenie, że jedna połowa wsi zamordowała drugą. Była aktywna grupa mężczyzn, która prowadziła bezpośrednie działania na Żydach, byli ludzie, którzy robili za „tłum” stanowiący pewien „mur” osaczający, a byli też tacy, którzy byli zainteresowani wyłącznie rabunkiem.

Dlaczego doszło do zbrodni w Jedwabnem?

Tłum ogląda zbrodnię na Żydach w Jedwabnem

Zbrodni i udziału Polaków relatywizować nie wolno, ale nie wolno też ubarwiać. Był to haniebny czyn urządzony przez garstkę mężczyzn, podzielających poglądy antysemickie, zaangażowanych w wojnę, mający zatargi z Żydami, którzy wykorzystali polityczną okazję i bierność innych mieszkańców. Podczas sowieckiej okupacji Polacy byli dyskryminowani, podczas niemieckiej roli się odwróciły, zaś pogromy były niejako okazją do „rewanżu”. Bo Żydów zabito nie tylko w Jedwabnem, ale też w innych okolicznych miejscowościach. Antysemicka fala przetoczyła się ogólnie wzdłuż całego niemieckiego frontu wschodniego od Łotwy po Besarabię.

Pierwsze co wydarzyło się w Jedwabnem, gdy tylko pojawili się Niemcy było pobicie przez tłum, na śmierć 6 osób – 3 Polaków i 3 Żydów. Powodem było zaangażowani polityczne tych osób po stronie sowieckiej. Daje to obraz jakie wówczas panowały nastroje społeczne. Żydzi byli bezpośrednio kojarzeni z przychylnością Sowietów. Dlatego bez wątpienia zbrodnia w Jedwabnem miała charakter zemsty. Atmosfera agresji wobec Żydów była podsycana przez Niemców od początku okupacji. Dwa tygodnie takich działań zrobiły swoje. Dlatego mówimy o bezpośredniej inspiracji społeczeństwa, które zbrodni dokonało. Nie można tego traktować jednak jako wybielania kogokolwiek. Nie ma mowy też o zmuszaniu kogokolwiek.

Zakazano ekshumacji

Nie wiadomo ilu dokładnie Żydów było w tym czasie w Jedwabnym. Oficjalnie mówi się o 40 ofiarach w małych grobie i 300 ofiarach w dużym grobie. Problem w tym, że zabroniono w późniejszych latach dokonywać jakichkolwiek ekshumacji, przez co do dziś nie możemy poznać prawdy. Niektórzy wykorzystują ten fakt do propagowania hipotezy, jakoby zbrodnię przeprowadzili Niemcy, a nie Polacy, zaś dalsze ekshumacje by to potwierdziły. Biorąc pod uwagę wszystko co powyższe wiemy, że to mało prawdopodobne. Najprawdopodobniejszą hipotezą jest bierny udział Niemców, którzy po prostu dopilnowali, by wszystko przebiegło zgodnie z planem i byli w gotowości na wypadek choćby buntu.

fot. Aw58 / Wikipedia, miejsce upamiętniające mord w Jedwabnem

Polacy też ofiarami

Wróćmy teraz do czasów dzisiejszych. Stowarzyszenie Wizna 1939 prowadziło w lesie koło Jedwabnego poszukiwania ofiar zbrodni niemieckich z okresu wojny. 15 października 2022 roku odkryto masowy grób, w którym znajdują się szczątki jedenastu osób. Byli to cywile, ofiary niemieckich żandarmów posterunku w Jedwabnem. Skrępowane z tyłu ręce, uszkodzone czaszki, połamane kości – tak wyglądały odnalezione szkielety. Ofiarami byli mężczyźni, kobiety i jedno dziecko. Odkrycie nie umniejsza zbrodni w Jedwabnem, lecz jest pewnym dodatkowym wątkiem pokazującym, że nie tylko Żydzi byli ofiarami niemieckiego okupanta, który prowadził antysemicką, agresywną nagonkę doprowadzając do pogromu. Ofiarami byli także Polacy.

fot. Stowarzyszenie Wizna 1939 / wizna1939.eu
Featured Video Play Icon

Tak wyglądał Białystok w 1991 roku. Najbardziej zaskakuje mapa w centrum.

Białystok świeżo po transformacji ustrojowej nie wyglądał wcale jakby PRL się już skończył. Nie ma na filmie dokładnej daty, ale po przyrodzie widać, że jest to lato. Film zaczyna się od pokazania Pomnika Bohaterów Ziemi Białostockiej przy Centralu. Następnie widzimy hotel Turkus w jeszcze starych kolorach, chociaż tych na filmie ogólnie mamy znaczny deficyt. Technika w 1991 roku nie była jeszcze na tyle dostępna, by nagrywać w bardzo dobrej jakości. Kamery zapisywały na kasetach z taśmą. Wielokrotne odtworzenie taśmy pogarszało jakość.

Warto też zwrócić uwagę na dworzec kolejowy. Widać, że jest niekompletny. W 1989 roku PKP rozpoczęły prace modernizacyjne dworca, które potrwały 14 lat! Odnowiony budynek dworca został oficjalnie otwarty dopiero 28 listopada 2003. Obecnie dworzec jest po kolejnej już modernizacji, a po tej z 2003 nie ma śladu. Chociaż tamten był uznany w 2008 roku za najpiękniejszy w Polsce, to obecny też nie ma czego się wstydzić, bo nawiązuje swoim wyglądem do oryginalnego wystroju z 1861 roku.

W kolejnych ujęciach mamy znane z centrum miasta budynki. Jednak najbardziej zaskakuje pewna mapa stojąca przy ul. Liniarskiego, obok ówczesnego Placu Uniwersyteckiego (dziś to Plac NZS). Na tej mapie zaznaczone są szlaki turystyczne województwa białostockiego, czyli terytorium zupełnie innego niż obecne Podlaskie. To co w niej zaskakuje to fakt, że w ogóle stoi. 2 lata po transformacji ustrojowej to bynajmniej nie był czas, gdy ludzie myśleli o turystyce.

Józef Piłsudski i Edward Śmigły-Rydz przed bitwą nad Niemnem.

Bitwa Niemeńska, choć wygrana to zapomniana. Front był tu, gdzie obecnie jest granica.

W historii Polski bardzo przykłada się uwagę do Bitwy Warszawskiej, znanej jako Cud nad Wisłą. Był to ogromny sukces Polaków w walce z bolszewikami, którzy napadli na nasz kraj w 1920 roku zaraz po zakończeniu I wojny światowej i odzyskaniu przez Polskę niepodległości po 123 latach. Tymczasem oprócz wspomnianej bitwy na obrzeżach stolicy, doszło do jeszcze innej, dużo ważniejszej konfrontacji.

Bitwa Niemieńska rozegrała się miesiąc po wygranej przez Polaków Bitwie Warszawskiej. Rozbita armia bolszewicka wycofała się, ale nie zamierzała jeszcze kończyć wojny. Armia Michaiła Tuchaczewskiego obsadziła linie rzek Niemen, Szczara i Świsłocz. Zaczęto też odbudowywać straty nowymi posiłkami z głębi Rosji. Udało im się odtworzyć wszystkie dywizje, które Polacy rozbili nad Wisłą. I tak do dalszego etapu wojny polsko-bolszewickiej było gotowych 73 tysiące żołnierzy. Polska natomiast dysponowała 67 tysięcy żołnierzy.

Bolszewicy stworzyli 4 oddziały bojowe, zaś Polacy dwa. Jedno polskie skrzydło (5 dywizji), pod wodzą Rydza-Śmigłego miało uderzać od północy od Sejn przez Druskienniki, a następnie przez terytorium Litwy ruszyć w kierunku Lidy. Polacy byli także gotowi walczyć także z wojskami litewskimi. Kolejne dywizje tego skrzydła miały także nacierać na Grodno oraz jego okolice. Drugie skrzydło było większe, bo składało się z 5 dywizji i dowodził nim Władysław Jung ze Stanisławem Wrzalińskim. Ich zadaniem było uderzenie na Wołkowysk, wówczas ważny węzeł kolejowy na trasie Białystok – Lida i Białystok – Baranowicze. Kolejne dywizje miały domykać front od południa.

Walki na terenie dzisiejszego województwa podlaskiego miały miejsce w lasach augustowskich. Tam Rosjanie byli całkowicie zaskoczeni uderzeniem i wycofali się w pośpiechu w stronę Grodna. Polacy opanowali również Kuźnicę. Bolszewicy próbowali odbijać Kuźnicę i Nowy Dwór, ale nie udało im się to. Do walk w tych rejonach dochodziło jeszcze później. Rosyjskie wojska atakowały kilkanaście razy. 22 września Polacy wyzwolili Sejny i nie zatrzymując się ruszyli dalej na wschód. 24 września po sukcesach głównych walk pod Grodnem, bolszewicki front zaczął się sypać. Ukraińscy i białoruscy czerwonoarmiści zaczęli przechodzić na stronę Polaków. Rosjanie natomiast zaczęli dzień później opuszczać zachodni brzeg Niemna.

Armia Czerwona poniosła kolejną po bitwie warszawskiej wielką klęskę. Od bitwy nad Niemnem trudno mówić o wojnie z Armią Czerwoną – był to już pościg za niedobitkami. Tysiące bolszewików zaczęło trafiać do niewoli. W konsekwencji, udana bitwa przesądziła o zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej. Strony konfliktu podpisały Traktat ryski, który ustalał przebieg granic między tymi państwami oraz regulował inne sporne dotąd kwestie.

fot. Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Białymstoku

Dwie kapliczki w Podlaskiem zostały zabytkami

Przemierzając przez podlaskie wsie bardzo często napotkać można na okolicznościową kapliczkę. Tradycja ich stawiania jest tak stara, że nie wiadomo od jak dawna trwa. Nie do końca też wiadomo, dlaczego ludzie zaczęli budować kapliczki. Z dawnych źródeł literatury wiemy natomiast, że nie jest to pomysł chrześcijan. Mieszkający wcześniej poganie też je budowali. Dlatego też na te małe obiekty architektoniczne należy patrzeć nie tylko wyłącznie poprzez ich religijną rolę, ale również jak na dziedzictwo lokalnej społeczności.

Na szczególną uwagę zasługują stare kapliczki. Dwie z nich w ostatnim czasie stały się oficjalnie zabytkiem, chociaż gdyby tak przejechać wszystkie podlaskie wioski to takich starych kapliczek, które warto uznać za zabytek byłoby setki. I tak kapliczka z Dąbrowy Białostockiej upamiętnia poprzednią świątynię, która została rozebrana przez mieszkańców Dąbrowy w nocy z dnia 4 na 5 maja 1902 r.

Murowaną, wolnostojącą kapliczkę wzniesiono na rzucie prostokąta. Obiekt usytuowano na wysokim cokole z granitowych ciosów, zakończonym profilowanym gzymsem. W każdej z ceglanych elewacji znajduje się wąski prostokątny otwór okienny, umieszczony w niszy, zamknięty łukiem ostrym, ujęty parą lizen z wyodrębnionym cokołem i ceglanymi odcinkami gzymsów. Nadokienniki zaakcentowano pionowym ułożeniem cegieł, zaś ściany boczne zwieńczono trójkątnymi szczycikami, zakończonymi gzymsem koronującym. Kaplicę nakryto wysokim dachem czterospadowym, zwieńczonym metalowym krzyżem. – Kapliczka stanowi przykład skromnej w wyrazie, tzw. małej architektury z początku XX w. – wskazuje prof. dr hab. Małgorzata Dajnowicz – Podlaska Konserwator Zabytków, która obiekt w rejestrze zabytków umieściła.

fot. Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Białymstoku

Druga kapliczka, która tam trafiła znajduje się w Niemirowie, na trójstyku granic województw: podlaskiego, mazowieckiego i lubelskiego. Ponadto wieś położona jest przy samej granicy z Białorusią nad rzeką Bug. Wspomniana kapliczka została wzniesiona między 1870, a 1912 rokiem na gruntach funkcjonującego od końca XVIII w. do lat 60. XIX w. szpitala. Trwale upamiętnia miejsce jego powstania. Szpital-przytułek działał w Niemirowie przy parafii katolickiej ufundowanej w 1620 roku przez Stanisława Niemira chorążego mielnickiego i kasztelana podlaskiego. Obiekt uposażany licznymi datkami funkcjonował do 1866 roku, kiedy to dekretem z 17 września parafia niemirowska oraz jej uposażenie zostało skonfiskowane w ramach represji popowstaniowych. Obiekt stanowi dzieło minionej epoki jako przykład małej architektury o znaczeniu regionalnym. Pełna prostoty, kubiczna forma bryły tworzy ważny akcent kształtujący krajobraz wsi Niemirów – wskazuje w decyzji wpisu do rejestru prof. dr hab. Małgorzata Dajnowicz – Podlaska Konserwator Zabytków.

fot. Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Białymstoku

 

Featured Video Play Icon

Tak walczyli partyzanci. Inscenizacja na ulicach miasta.

Grajewo dziś nie jest zbyt popularnym kierunkiem, ale warto przypomnieć, że przed II wojną światową, gdy Polska na mapie kształtowała się w innych granicach. Ówczesne Grajewo było typowym prowincjonalnym miasteczkiem, liczącym ok. 6 tys. mieszkańców. Jego rangę podnosił fakt, że biegła tędy linia kolejowa z Białegostoku w kierunku Prus Wschodnich. Miasto stanowiło „skrzyżowanie” dróg, z jednej strony biegnącej od Łomży, a dalej przez Rajgród do Augustowa; z drugiej natomiast od Białegostoku przez Ełk i dalej w kierunku Prus Wschodnich.

Pod koniec II wojny światowej, miasto leżało w rękach Sowietów, zaś III Rzesza Niemiecka ostatecznie podpisywała akt kapitulacji 8 maja 1945 roku. Niewielu z mieszkańców naszego regionu wie jednak, że gdy w Berlinie, w powietrzu rozlegały się strzały na wiwat, to w tym samym czasie w Grajewie rozlegały się strzały, których efektem było krótkotrwałe wyzwolenie Grajewa spod władzy polskich komunistów, sprzymierzeńców sowieckiego okupanta. Z 8 na 9 maja 1945 r. około 200-osobowe zgrupowanie mjr. Jana Tabortowskiego „Bruzdy” opanowało Grajewo.

Była to najgłośniejsza, a zarazem jedna z nielicznych o podobnym charakterze akcji w całej Polsce. Dokonały jej połączone siły Armii Krajowej Obywatelskiej obwodów Grajewo i Łomża pod dowództwem mjr Jana Tabortowskiego „Bruzdy”. Dlatego też postanowiono stworzyć rekonstrukcję historyczną, którą oglądać możecie na powyższym filmie. W widocznej bramie przy ul. Kopernika zlokalizowany był Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. To tu odbywała się bohaterska akcja partyzantów.

Trudno podać dokładną liczbę funkcjonariuszy znajdujących się w nim w dniu ataku. Pewną wskazówkę co do liczebności obsady urzędu stanowi meldunek przewodnika wywiadu obwodu Zygmunta Mazurka „Kuby” z 30 kwietnia 1945 r. dotyczący sił przeciwnika na terenie obwodu grajewskiego. Według tych danych załogę urzędu stanowiło 23 pracowników (w tym sześciu oficerów, podoficer i 16 szeregowych).

Dodatkowo przy ul. Ełckiej swoją siedzibę miała KP MO, według cytowanego wyżej meldunku liczyła ona 100 milicjantów (dwóch oficerów, 16 podoficerów i 82 szeregowych), ponadto w mieście była Milicja Miejska złożona z 19 ludzi (trzech podoficerów i 16 szeregowych) i Milicja Kolejowa w sile 39 szeregowych. Dodatkowo przy ul. Kopernika znajdowała się siedziba sowieckiej komendantury wojennej i placówka NKWD, było tam ok. 60 żołnierzy sowieckich.

fot. bialystok.pl

Niezwykłe odkrycie. Miecz z X wieku znalazł pracownik muzeum.

Szczepan Skibicki to pracownik Muzeum Wojska w Białymstoku. W wolnym czasie znalazł średniowieczny miecz. – Jak tylko zdałem sobie sprawę z tego, czym może być przedmiot, który mam przed sobą, niezwłocznie go wydobyłem i zabezpieczyłem, aby przekazać do Muzeum Wojska w Białymstoku – relacjonował muzealnik.

Kiedy miecz dotarł do placówki, odkrycie zostało niezwłocznie zgłoszone do Podlaskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków oraz Miejskiego Konserwatora Zabytków, a o konsultację archeologiczną poproszono archeologów z Muzeum Podlaskiego w Białymstoku. Jeden z nich, Aleksander Piasecki uważa, że jest to prawdopodobnie miecz pochodzący z Rusi Kijowskiej, z X wieku. Archeolog zwrócił także uwagę na bogaty warsztat wytwórcy oraz bardzo dobrej jakości żelazo, które mogło pochodzić z Chazarii lub z Bliskiego Wschodu.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że w Polsce obowiązuje chore prawo dotyczące używania wykrywaczy metali. Samo posiadanie tego urządzenia nie wymaga żadnych pozwoleń i jest legalne, ale za to w 2018 roku weszła w życie ustawa, zgodnie z którą poszukiwanie zabytków bez zezwolenia traktowane jest jako przestępstwo. Dlatego też wiele artefaktów z przeszłości gnije pod ziemią, chociaż mogłoby leżeć w muzeach. Znalezisko takie, jak Pana Szczepana, który odnalazł X-wieczny miecz jest rzadkie, bo może odbywać się tylko przypadkowo.

Featured Video Play Icon

To jedna z ciekawszych atrakcji Podlaskiego. Warto ją odwiedzić.

Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie im. Adama Chętnika to wbrew pozorom bardzo ciekawe miejsce do zwiedzania. Generalnie w Polsce idea muzealnictwa kuleje. Interesujących i nowoczesnych placówek prawie w kraju nie ma. Większość tego typu obiektów posiada wystawy stałe przez wiele lat, przez co nie ma po co tam zaglądać częściej niż raz.

Zupełnie inaczej jest ze Skansenem Kurpiowskim. Chociaż nazwa nie wskazuje, to jest tam naprawdę co oglądać i nie tylko to! Tam można poczuć klimat poprzednich epok. A wszystko to położone w pięknych okolicznościach przyrody. Warto zobaczyć stary wiatrak i liczne drewniane domy, kapliczki, bramy, studnie. Warto posiedzieć także nad rzeką.

Ogólnie w miejscu tym dowiemy się jak żyła dawniej ludność Kurpiowska. W kilkudziesięciu obiektach poznamy przeszłość ludzi najbiedniejszych i najbogatszych. Warto podkreślić, że wiele z tych budynków można zobaczyć także od środka. Na terenie Skansenu funkcjonuje też karczma, gdzie zjemy specjały regionu.

Niezwykłe znalezisko na Podlasiu. Ta figurka należała do Wikingów!

W Mielniku postanowiono wybudować fontannę. Przy okazji rozkopywania gruntu dokonano niebywałego znaleziska. Wykopano 4 cm, doskonale zachowaną figurkę, wyrzeźbioną z kości zwierzęcia. Jest to postać człowieka grającego na flecie. Widać wszystkie detale – jego odzież, brodę, a nawet kolczyki! – podał portal Słowo Podlasia.

Wszystko wskazuje na to, że figurka należała do Wikingów! Wiadomo to, bo podobne figurki odnajdywano na terenie Anglii. Podczas wykopalisk odnaleziono też mnóstwo fragmentów naczyń, kości zwierzęcych, ceramiki czy narzędzi. Przedmioty trafią teraz do muzeum w Białymstoku. Przedmioty prawdopodobnie będą także wystawione oglądającym w Mielniku. Warto dodać, że dziś to jest wieś, jednak między XV a XVI wiekiem było całkiem mocno rozwiniętym miastem, o które toczono boje.

Wikingowie natomiast byli skandynawskimi wojownikami, którzy podejmowali dalekie wyprawy o charakterze kupieckim, rabunkowym i osadniczym. Zgodnie z aktualną wiedzą, pomiędzy VIII a XI wiekiem, gdy działali podejmowali ekspansje na różnych terenach. Nic jednak nie wiadomo, by byli na terenach dzisiejszego Podlasia. W X wieku odnotowano ich obecność na terenach dawnej Rusi. Być może to stąd figurka trafiła do Mielnika w późniejszym czasie?

fot. bialystok.pl

Sensacyjne odkrycie na cmentarzu żydowskim. Co dalej ze znaleziskiem?

120 macew odkryto podczas prac przy ogrodzeniu cmentarza żydowskiego przy ul. Wschodniej w Białymstoku. Najprawdopodobniej są to macewy z cmentarza rabinackiego, który znajdował się na terenie obecnego Parku Centralnego przy ul. Kalinowskiego. Co dalej ze znaleziskiem?

Na razie macewy trafią na cmentarz przy ul. Wschodniej, ale będziemy szukać rozwiązania by wróciły na swoje miejsce i by kolejny fragment przeszłości wielokulturowego Białegostoku- tak jak cmentarz ewangelicki na terenie Rynku Siennego – został przywrócony pamięci – powiedział Rafał Rudnicki zastępca prezydenta Białegostoku.

Za swoistym rozwiązaniem kryje się tak naprawdę jedna opcja. Park Centralny jest położony na wzniesieniu nieprzypadkowo. Zostało ono uformowane sztucznie po II wojnie światowej, podczas odbudowywania Białegostoku. Wspomniany cmentarz rabinacki dalej znajduje się pod ziemią. Zakopano go, gdyż nekropolia była miejscem grasowania wandali, a także hien, które w grobach próbowały szukać kosztowności.

Fotografia lotnicza z roku 1944. Obszar obecnie zajmowany jest przez Park Centralny.

Zgodnie z żydowską tradycją nagrobki muszą wrócić na miejsce, w którym zostały wzniesione. Forma upamiętnienia dawnych mieszkańców Białegostoku będzie więc wynikiem współpracy miedzy Miastem Białystok a społecznością żydowską Białegostoku i Polski. Raczej nikt na odkopywanie i oczyszczenie się nie zdecyduje. Wbrew pozorom szkoda, bo zyskalibyśmy naprawdę atrakcyjny zabytek. Dlatego zapewne spodziewać się możemy budowy w parku miejsca pamięci. Oby tylko nie betonowali jak dawnego cmentarza ewangelickiego obok.

Featured Video Play Icon

Tak było na Podlasiu. Za budowę ganku, potrafili zniszczyć dom.

Wschodniopodlaskie, zachodniopodlaskie, szlacheckie, drobnoszlacheckie, a także trojaki czy dwojaki. Te wszystkie terminy dotyczą podlaskiego budownictwa ubiegłych stuleci. Do dziś przemierzając nasz region możemy dostrzec jeszcze strzępki tego jak dawniej budowano drewniane domy. Jeżeli będziecie zwiedzać nasz region, to zwróćcie uwagę na stare konstrukcje. Dzięki powyższemu filmowi będziecie mogli wiedzieć, kto dawniej mieszkał w danym budynku.

Dla przykładu ganek to domena drobnoszlachecka. Jeżeli ktoś chciał sobie taki przy domu zbudować, a nie miał odpowiedniego statusu społecznego, to narażał własne mieszkanie na zniszczenia. Pozostali pilnowali bowiem, by szlachty nie udawać. Ciekawie przedstawia się także to, co we wnętrzach. W domach chłopskich w ramach jednego budynku był podział na część mieszkalną i część gospodarczą. Natomiast w wyższych stanach już nie.

Charakterystyczne jest również to, że we wnętrzu centralnym punktem była kuchnia. Natomiast są też takie domy, gdzie był tak zwany „zapiecek” czyli pomieszczenie na tyłach kuchni. Niekiedy występowały również domy, gdzie były dwie osobne kuchnie i izby. Dziś nazywamy to „bliźniakami”.

fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków

Mała wieś z XIII wieku zyskała ogromny zabytek

Mała wieś pod Ciechanowcem zyskała ogromny zabytek. Mowa o lokalnym kościele p.w. Zmartwychwstania Pańskiego w Kuczynie. Świątynia powstała w latach 1888-1893 według projektu warszawskiego architekta Jana Hinza. Budowę kościoła prowadzono staraniem ich córki Joanny Ostrowskiej. Pracami kierował inżynier powiatowy Stefan Kucharzewski, zaś nadzór sprawował inżynier gubernialny Adam Skowroński.

Kościół to neogotycka budowla w typie tzw. wiejskiej katedry. – Stanowi cenny w skali regionu i kraju neogotycki obiekt sakralny, którego architektura reprezentuje wysoki poziom artystyczny. O jego wartościach artystycznych świadczą zastosowane elementy i detale charakterystyczne dla stylu neogotyckiego m.in. blendy arkadkowe, ostrołuki, maswerki, trójkątne szczyty, rozeta, wimpergi, czy fryzy wykonane z czerwonej, nietynkowanej cegły na białym tle. Kościół zachował również monumentalną, proporcjonalną, niezmienioną w swej formie bryłę. Neogotyckie wyposażenie i wystrój z całą pewnością współgra z architekturą, nadając budowli spójny wyraz artystyczny. – tłumaczy Podlaska Konserwator Zabytków, prof. Małgorzata Dajnowicz.

Kuczyn położony jest nad rzeką Nurzec, nieopodal Ciechanowca. Miejscowość zamieszkuje zaledwie 281 osób. A warto zaznaczyć, że miejscowość istniała już na początku XIII wieku! Funkcjonowała jako Czucicz. Po bojach z Krzyżakami, tereny te należały do strefy wpływów książąt litewskich.

 

Featured Video Play Icon

Kiedyś to były czasy! Zobacz archiwalne nagranie z plaży w Dojlidach.

Pan Mirek, który jest autorem nagrania miał to szczęście i dysponował kamerą w latach 90. ubiegłego wieku. Sporo też udało mu się nakręcić. Dzięki temu, dziś po wielu latach możemy oglądać, jak to było w Białymstoku. Na YouTube można obejrzeć choćby jego przejazd przez centrum w czasach gdzieś między 1993 a 1995 rokiem. Tym razem autor udostępnił kolejny film, który uwiecznił w 1995 roku na Plaży w Dojlidach. – Kiedyś jeździłem wszędzie z kamerą i nakręcałem filmiki. Teraz z kaset wideo przegrywam na dysk. Jak to było kiedyś. Białystok 12.07.1995 r. Plaża Dojlidy. Może ktoś rozpozna siebie. Filmik jest skrócony. – tak napisał pod nagraniem.

Tłumy ludzi, rozbawiona młodzież gra w siatkówkę, dziewczyny wchodzą właśnie do wody – to pierwsze sceny jakie na filmie możemy zobaczyć. Niedługo po tym, w tle przygrywają znane hity z tamtych czasów. Na datowniku kamery widnieje 12 lipca 1995 roku. Trudno dziś ustalić, ile wynosiła wówczas temperatura, ale bez wątpienia było bardzo gorąco. Niektórzy być może sobie przypomnieli, a inni nawet nie wiedzieli, że nad brzegiem w Dojlidach nie było żółtego piasku tylko trawa.

Prawdziwie plażowy styl pojawił się stosunkowo niedawno i to już w XXI wieku. Oprócz wspomnianego kruszcu, wymieniono całkowicie infrastrukturę. Wszystko co widać na filmie w zasadzie nadawało się do jednego – do wyburzenia. Warto wspomnieć też historię tego miejsca, bo jest bardzo ciekawa. Okazuje się, że o te zbiorniki w mieście stoczono ze sobą bój! Były one bowiem wykorzystywane przez Technikum Rolnicze, które hodowały tam karpie. Tymczasem rosło zapotrzebowanie na plażę w wówczas 100-tysięcznym mieście. Gdy nastąpiła „próba sił”, wybuchła afera, która finalnie pozwoliła stworzyć miastu upragniony kurort. Poniżej możecie poznać całą historię.

http://serwer180971.lh.pl/wojna-o-plaze-karpie-na-wigilie-czy-letnie-kapielisko-dojlidy-byly-oczkiem-w-glowie-prezydenta/

fot. Kamil Timoszuk / Wrota Podlasia

Nowy mural w Podlaskiem. Widnieje na nim Jan Henryk Dąbrowski.

Murale w Podlaskiem cieszą się niesłabnącą popularnością, toteż co raz powstaje jakiś nowy. Tym razem w Brańsku można podziwiać wielkie, ścienne malowidło z generałem Janek Henrykiem Dąbrowskim. O tym, że jest to postać wyjątkowa można się przekonać choćby z polskiego hymnu, którego nazwa brzmi „Mazurek Dąbrowskiego”.

Bardzo dokładne okoliczności powstania polskiego hymnu nie są znane, ale różne badania mówią, że miało to miejsce między 10 a 19 lipca 1797 roku. Dlatego też data powstania muralu nie jest przypadkowa. Przypomnijmy tylko, że autorem słów do polskiego hymnu jest Józef Wybicki, zaś sam Dąbrowski, o którym mowa w tytule to generał polskich legionów wojska, które stacjonowały we Włoszech walcząc wspólnie z wojskami francuskimi i włoskimi w latach 1797-1807. W tym samym czasie Polska była zaanektowana przez trzy kraje – Prusy (dzisiejsze Niemcy), Rosję oraz Austrię. Przez kolejne 123 lata naszego kraju nie było na mapie. Ważne jest jednak to, że istniały polskie wojska nie tylko w teorii. Legiony Polskie miały własne mundury, sztandary, a także polskie komendy i stopnie wojskowe. Nim to się stało, miały miejsce w Polsce dwa rozbiory kraju, po których doszło do Insurekcji Kościuszkowskiej.

Było to polskie powstanie przeciwko Prusom i Rosji nazwane Insurekcją Kościuszkowską. Wówczas jeszcze nie generał, a wicebrygadier Jan Henryk Dąbrowski walczył o uwolnienie się Polski z rąk Rosji i Prus. W nocy z 22 na 23 września 1793 roku sejm obradujący w obecności generała rosyjskiego Johanna von Rautenfelda na zamku grodzieńskim, otoczonym przez oddziały wojsk rosyjskich, w milczeniu przeprowadził cesję terytorium Rzeczypospolitej na rzecz Królestwa Prus. Caryca Katarzyna II mściła się w ten sposób za „niewierność” wasalnej Rzeczypospolitej, a obie monarchie rozbiorowe oczyszczały sobie przedpole do rozprawy z rewolucyjną Francją. Dodatkowo, w okrojonej już znacznie Rzeczypospolitej formalnie utrzymany został istniejący dotąd, bardzo dogodny dla Rosji i Prus, ustrój demokracji szlacheckiej przy słabej centralnej władzy królewskiej.

Pół roku później doszło do wybuchu wspomnianej Insurekcji Kościuszkowskiej. Miało to miejsce 12 marca 1794 roku. Natomiast 19 i 20 kwietnia 1794 r. Wicebrygadier Dąbrowski znajdował się w podlaskim Brańsku. Właśnie ta historyczna scena wjazdu do miasta jest tematem muralu. – Jest to unikalny, nigdzie niespotykany wizerunek Jana Henryka Dąbrowskiego w mundurze, który został zrekonstruowany na podstawie przepisów mundurowych z tamtego okresu. – wyjaśnia historyk Zbigniew Romaniuk. Dąbrowski już jako generał wprowadził w polskich Legionach we Włoszech nowoczesny system dowodzenia na wzór francuski, zniósł kary cielesne, dał możliwość awansu również żołnierzom niemającym pochodzenia szlacheckiego, nakazał naukę czytania i pisania oraz pogłębianie wiedzy z historii Polski.

Spór o ten budynek trwał od lat. Ostatni z rodu Zachertów nie dożył tej chwili.

Niewiele osób wie, że Park Krajobrazowy Puszczy Knyszyńskiej to nie tylko forma ochrony przyrody, ale podobnie jak w przypadku parku narodowego – konkretna siedziba, gdzie na co dzień pracują urzędnicy. A piszemy o tym dlatego, że ostatnio po 34 latach, wspomniani wyżej urzędnicy musieli przenieść się z z supraskiego Dworku Zacherta w inne miejsce. Wszystko dlatego, że budynek stał się własnością spadkobierców rodu Zachertów.

Przybyli z Łodzi, uciekając przed wysokim cłem na towary z Królestwa Polskiego. Fabryka sukna Wilhelma Zacherta i Adolfa Buchholtza seniora w krótkim czasie stała się jednym z największych w regionie. W jej pobliżu powstał murowany dom stanowiący podwaliny dla przyszłego pałacu. Pałac powstał dzięki teściom Adolfa Bucholtza. Gdy gdy młody przedsiębiorca chciał żenić się z jedną z najbogatszych panien łódzkich fabrykantów – Adelą Scheibler, rodzice narzeczonej zawitali na Podlasie sprawdzić, gdzie będzie mieszkać ich córeczka. Adolf usłyszał, że jeśli chce mieć za żonę Scheilblerównę, musi najpierw wybudować dla niej pałac. Jego budowa trwała ponad 13 lat. Do dziś stoi i pięknie się prezentuje na głównym placu w Supraślu.

To nie jest jedyna pamiątka po tym wielkim rodzie. Kolejna to Kaplica Zachertów. Powstała w 1885 roku zaprojektowana przez Henryka Żydoka. Wybudowano ją w stylu neoklasycystycznym, murowana z piaskowca. Nad jej wejściem widnieje herb rodziny. Stoi na supraskim cmentarzu. Wspomniany na początku dworek stoi nieco na uboczu miasteczka. Żeby do niego dojść trzeba wybrać się uliczką na tyłach Monasteru, prowadzącą równolegle do bulwarów. To właśnie ten budyneczek przez lata stanowił za siedzibę Parku Krajobrazowego. Co zrobią z nim spadkobiercy? Tego jeszcze nie wiadomo.

Wilhelm Fryderyk Zachert zmarł bezpotomnie, a jego majątek odziedziczyła żona Józefina Zachert. Kobieta zmarła bezdzietnie w 1924 roku, a zgodnie z jej wolą supraskie dobra dostał Konstanty Ernest Zachert, stryj Jana Zacherta. Licząca 1,5 tys. ha nieruchomość ziemska Supraśl należąca do Konstantego Zacherta przeszła na własność państwa z mocy dekretu z 1944 r. o przeprowadzeniu reformy rolnej. W 1991 r. wspomniany Jan Zachert i Andrzej Grzędziński, spadkobiercy Konstantego, rozpoczęli batalię o zwrot 32 ha miejskich gruntów w Supraślu, przejętych wraz z zespołem pałacowo-parkowym i zabudowaniami dawnej fabryki włókienniczej na podstawie tego dekretu. Ostatni wniosek złożyli 16 maja 2011 r. Jan Zachert zmarł w 2015 roku. Warto podkreślić, że był on honorowym obywatelem Supraśla i miasteczko odwiedzał bardzo często. Całe swoje życie starał się być kimś w rodzaju patrona Supraśla.

Ten dworek, który wreszcie trafił do spadkobierców Zacherta, to tylko jedna z niewielu nieruchomości. Wielokrotnie w debacie publicznej podnoszono, że przez spór o hektary zablokowany jest rozwój Supraśla. Nikt jednak do Zachertów o to pretensji nie miał. W końcu walczyli o swoją własność. My jednak uważamy, że ten „brak rozwoju” to najlepsze co się mogło Supraślowi trafić. Zrządzenie losu spowodowało, że deweloperzy nie mogą tam wepchać bloków, a urzędnicy skazić terenów „betonem za dotacjami”.

Featured Video Play Icon

Tak wyglądał Białystok w 1995 roku. Ktoś nagrał film z przejazdu przez miasto!

Dziś oglądając ten film doskonale sobie przypominamy jakie aspiracje mieli ci wszyscy, którzy w latach 90. bardzo chcieli oderwać się od rosyjskich wpływów, by na stałe związać się z tak zwanym „zachodem”. Mimo, że po wielu latach dostrzegamy pewne wady europejskiej wspólnoty, to jedno jest niezaprzeczalne. Nikt nie chciałby powrotu do tego co było w 1995 roku. Realia były z dzisiejszej perspektywy nieco przygnębiające.

Pierwsza scena to przejazd ulicą Skłodowskiej-Curie. Przed samochodem nagrywającego jedzie autobus linii 10. Tak się składa, że to jeden z niewielu „luksusowych”. Nie jesteśmy pewni skąd się w naszym mieście wziął, ale to był mercedes. Taki sam, jaki wcześniej służył do dowożenia ludzi do samolotu na lotnisku. W naszym mieście w 1995 roku zyskał „drugie życie”. Dziś w 2022 roku, gdyby ktoś zaproponował kupno używanych autobusów, to zostałby wyśmiany. Jest odpowiedni program unijny, są dotacje, kupuje się nowoczesne autobusy i przebudowuje drogi. Na tej samej ulicy mijane są takie samochody jak maluchy, fiaty cinquecento, polonezy.

Przez moment migają czerwone budki z zapiekankami i hamburgerami przy Centralu, który akurat do dziś się nie zmienił. Tyle, że już jego otoczenie owszem. Konstrukcje zniknęły. Teraz w tym miejscu biegnie nowoczesna droga rowerowa, jest też stacja BiKeRa. Nieco symboliczne. W miejscu niezdrowych fast-foodów, mamy zdrowy sport. Kolejna rzecz, która rzuca się w oczy, o której pewnie wiele osób już zapomniało to donice na Suraskiej. Tak jak dziś, ze względu na okrężne skrzyżowanie, tak wtedy z Suraskiej można było wyjechać tylko w prawo. Dziś organizacja ruchu się nieco zmieniła. Donic już nie ma, dalej można tylko w prawo, ale ruch na samej Suraskiej odbywa się w dwie strony. Więc potrzebny jest też wjazd, a nie tylko wyjazd. Przypomnijmy, że przed 2010 rokiem ulica ta była przejezdna na całej długości.

Kolejny obiekt po drodze to budynek Uniwersytetu w Białymstoku, który do dziś wygląda identycznie jak dawniej. Chociaż został zbudowany w PRL, to jest zabytkiem. Kolejna rzecz, która wpada w oko to kwiecisty plac zamiast biurowca, w którym od lat znajduje się Gazeta Współczesna i Kurier Poranny. Obok mamy zielony skwerek przy cerkwi. Dzisiaj zieleni tam tyle co kot napłakał. Gdy samochód przejechał jeszcze trochę metrów, to autora filmu uwaga została całkowicie skupiona na sklepie „Sex Shop”. Aż zrobił zbliżenie kamerą na ten obiekt. Przypomnijmy, że miejsce to wywoływało zgorszenie niektórych środowisk. Ogólnie sex-shopy w Polsce to była nowość, a tym bardziej w Białymstoku. Szczególny kontrast budził szyld wtedy, gdy przechodziła procesja Bożego Ciała. Jesteśmy pewni, że w jakichś archiwach białostockich fotografów jest scena, która uwiecznia dostojnie ubranych ludzi, przechodzących ulicą od kościoła do kościoła, którzy w tle mają wspomniany czerwony szyld. Całe szczęście, że witryny były całkowicie zaklejone.

Następnie kierowca z nagrywającym przejeżdżają ulicą Lipową. Tutaj widać pewną zmianę. Otóż mamy na datowniku 24 lipca 1995 rok. Po ubraniach ludzi widać, że żadnych upałów nie ma. Większość chodzi w krótkim rękawie, ale rowerzystka jadąca przed nagrywającym ma dżinsową kurtkę. W tle przewijają się jeszcze wymyślne szyldy i kolorowe markizy nad wejściami do sklepów. Coś, co dziś całkowicie zaniknęło.

Na koniec filmu autor dojeżdża do ul. Hetmańskiej, gdzie na jednym z budynków dumnie stoi napis FSO. Wspomnienie po dawnej motoryzacji, która nigdy skrzydeł nie rozwinęła i upadła tak samo jak wiele innych pomysłów PRL-u.

Featured Video Play Icon

To niesamowite, że takie arcydzieło przeszło bez echa! Koniecznie zobaczcie ten film.

W telewizji TVN dawniej bardzo popularny był program Mam Talent. Nie wiemy jak z jego popularnością jest teraz, ale w pamięci utknął nam występ z ukraińskiej wersji programu, gdzie pewna mieszkanka tego kraju zrobiła furorę swoim występem. A to dlatego, że pokazała wyjątkowe umiejętności tworzenia pięknych obrazów przy pomocy piasku. Widzowie mogli zobaczyć piękną opowieść o miłości. Wzruszyło to wówczas wiele osób.

Podobnym tropem poszli w Grajewie i postanowili 2 lata temu, na 480 rocznicę nadania praw miejskich stworzyć w piaskowym stylu historię miasta. Animacja wyszła niesamowicie, podobnie jak ta w Mam Talent. Aż dziwne, że przeszła bez echa. Na YouTube, dziś ma niecałe 3 tysiące wyświetleń. Jak na takie dzieło to zdecydowanie za mało, dlatego mimo upływu czasu postanowiliśmy napisać o tym.

Możemy zobaczyć czasy I RP, czasy napoleońskie, wojny, historię grajewskich Żydów i wiele innych wątków. Unikalna technika tworzenia sprawia, że mamy do czynienia z wyjątkową animacją. Mimo niskiej popularności filmu, to była dobra decyzja. Bo dzieło można oglądać przecież cały czas. Na koniec dodajmy, że historię Grajewa „wysypała piaskiem” rodowita grajewianka – Katarzyna Perkowska.

Featured Video Play Icon

Podlaskie miasto samotnych kobiet? Tak przedstawiała je propaganda.

PRL-owska propaganda, oglądana z dzisiejszej perspektywy jest nieco zabawna. W powyższym filmie podlaski Zambrów został przedstawiony jako zatęchła dziura, która została uratowana przez władzę dzięki temu, że ulokowano tam garnizon oraz stworzono zakłady pracy. Przedstawiano to tak, że miasto powstało wokół wojskowego obiektu. Prawda jest zupełnie inna.

Pierwsza wzmianka o Zambrowie pochodzi z 4 maja 1283 roku. Wtedy erygowano tam parafię pw. św. Trójcy. W czasach Pierwszej Rzeczpospolitej miasteczko należało do Księstwa Mazowieckiego, podobnie jak cała okolica. Ostatnie kilkaset lat jest podobne jak w reszcie regionu. Najpierw osiedlanie się przez Żydów, potem zabory (Zambrów przypadł Prusom), następnie przyłączenie do Królestwa Polskiego zależnego od Rosji. Rok 1870 to degradacja ukazem cara z miasta do wsi. W XX wieku miasteczko odzyskało Niepodległość i ponownie nadano mu prawa miejskie. Następnie II wojna światowa i Holocaust.

Wracamy teraz do momentu z filmu propagandowego. Ukazuje on Zambrów po II wojnie światowej, który w 1946 roku liczył 4130 mieszkańców. Zniszczenia wojenne szacowano na ok. 43 proc. Zaczęto odbudowę miasta. Historia filmu to lata 50. W 1954 roku wybudowano tam zakłady przemysłu bawełniarskiego. Na filmie możemy usłyszeć, że nie było chętnych do pracy. Biorąc pod uwagę liczebność miasteczka, trudno się dziwić skoro do pracy szukano 3000 chętnych.

Produkcja WFDiF przedstawiła także Zambrów jako miasto nieprzyjazne kobietom, które przyjechały tam do pracy. Można usłyszeć, że miejscowi woleli świniom dać ziemniaki niż sprzedać im. Dodatkowo pracownice zakładów miały być piętnowane za romanse z żołnierzami. Gdy garnizon został przeniesiony w inne miejsce, kobiety miały pozostać samotne w mieście. Czy tak było naprawdę? Jedno jest pewne – sprowadzając kilka tysięcy kobiet do małego miasteczka wywoła się lokalnie brak równowagi pomiędzy płciami. Więc nie trudno o samotność. Natomiast brak chęci odsprzedaży ziemniaków raczej należy tłumaczyć tym, że bez tych najedzonych świń – miejscowi by sobie mogli nie poradzić, bez zakładów już tak. Widzimy więc klasyczny przykład socjalistycznej głupoty. Ktoś sobie wymyślił, że w spustoszonym mieście zbuduje się wielki zakład i ludzie przyjdą tam pracować. To niestety tak nie działa. Dlatego trzeba cieszyć się, że w dzisiejszych czasach to osoby prywatne na własne ryzyko otwierają przedsięwzięcia w miejscach, gdzie potencjalnie będą one potrzebne.

Kolejne lata Zambrowa także są podobne. Intensywny rozwój przemysłu spowodował znaczny rozwój miasta. Następnie nastąpiła transformacja ustrojowa, która obnażyła ekonomiczną głupotę socjalizmu. Wówczas doszło do totalnej zapaści gospodarczej, a Zambrów dziś jest spokojnym miasteczkiem. Z wielkiego komunistycznego przemysłu, w wolnej Polsce, w warunkach gospodarki bez sterowania centralnego, przetrwało zaledwie kilka firm. Na szczęście do dnia dzisiejszego powstały inne, produkujące okna, wyroby medyczne, asfalt czy tłoczące gaz. Obecnie Zambrów zamieszkiwany jest przez ponad 22 000 mieszkańców i rozwija się we właściwym tempie i kierunku.

Featured Video Play Icon

Przyjechali w 1937 roku z USA odwiedzić rodzinne strony. Zabrali kamerę i oto mamy wyjątkowy film.

Filipów to mała gmina wiejska niedaleko Suwałk, mimo to w 1937 roku nagrano tam film dokumentujący rodzinne okolice Hermana Blanda. Był to członek rodziny amerykańskich Żydów, którzy dawniej wyemigrowali do Chicago, a w 1937 roku przyjechali do Polski, aby odwiedzić swoich krewnych. Bland pracował w Hollywood, skąd przywiózł dobrej jakości kamerę, stąd jak na tamte czasy film prezentuje się niesamowicie profesjonalnie. Dla nas te obrazy to cenna informacja o życiu filipowian w międzywojniu.

Film rozpoczyna się od pokazania krewnych, jak widać ludzie są bardzo zadowoleni, mimo że prezentowana jest im nowoczesna technika, to widać, że doskonale odnajdują się w roli. Kamera to coś co budzi zainteresowanie, ale też sprawia, że mieszkańcy mają ochotę na wygłupy (zupełnie jak dzisiaj).

Na blisko 19-minutowym nagraniu widać nie tylko Filipów, ale też jego okolice, cmentarz, synagogę. Możemy też oglądać spacer. Warto dodać, że niektóre ujęcia są… kolorowe! Na jednym z ostatnich widać dom, na którym z dachówek napisano 1912r. Jedno jest pewne, ze wszystkich obrazów bije spokój i sielska atmosfera. W dzisiejszych czasach można im trochę pozazdrościć.

Herman i Lotte Bland wyemigrowali z Polski do USA i zamieszkali w Chicago. Herman urodził się w 1893 roku Filipowie, a Lotte urodziła się w 1896 roku w Suwałkach. W 1937 roku razem ze swoimi dziećmi Leonardem i Haroldem, postanowili odwiedzić rodzinne strony. Przypłynęli z Nowego Jorku do Hawru (Francja). Herman w USA pracował jako operator filmowy. Był też właścicielem teatru. Do Polski zabrał ze sobą kamerę. Jego syn, 20-letni Leonard nakręcił większość materiału.

http://serwer180971.lh.pl/tak-wygladaly-przedwojenne-suwalki-zobacz-film-z-1937-roku/

fot. Fczarnowski - Praca własna / Wikipedia

To jedyny taki kościół na Podlasiu. Budowano go na raty.

Przemierzając Podlasie, w wielu miejscowościach – z Białymstokiem włącznie, możemy napotkać neogotyckie świątynie. Charakterystyczne dwie wieże i czerwona cegła to ich znak rozpoznawczy. Tymczasem w Kuleszach Kościelnych, w powiecie wysokomazowieckim znajduje się neogotycka świątynia, która jest w jasnym kolorze. Wszystko to za sprawą dodatkowej elewacji. Dość interesujące połączenie. To kościół Parafialny pw. Św. Bartłomieja Apostoła.

Miejsce spotkań wiernych zostało wybudowane na raty. Najpierw rozpoczęto budowę w 1911 roku i prace trwały do 1915. Wówczas trwała już I wojna światowa. Kolejny etap budowy ruszył dopiero, gdy Polska odzyskała niepodległość w 1918 roku i trwała do 1926 roku. Świątynia została wybudowana w stylu neogotyckim. Kościół jest murowany, tynkowany, trójnawowy z transeptem, z dwuwieżową fasadą i trójbocznie zamkniętym prezbiterium. Zabytkiem jest od 1987 roku. W ciągu kilkunastu ostatnich lat, w świątyni wykonano bardzo wiele remontów.

Kościół Parafialny pw. Św. Bartłomieja Apostoła jest jednym z najważniejszych zabytków Ziemi Wysokomazowieckiej. Jest to cenne miejsce dla lokalnej społeczności nie tylko ze względu na obrzędy religijne, ale także dlatego że odbywają się tam koncerty organowe, występy zespół artystycznych czy dożynki parafialne.

Maria Kolendo na pierwszym planie po lewej. Fot. Archiwum Państwowe, ze zbiorów M. Kolendo

Maria Kolendo to wybitna białostocka nauczycielka. Pod jej okiem zdawano matury nawet za okupacji!

Maria Kolendo z domu Wodzyńska, to jedna z najbardziej zasłużonych w dziejach białostockiej oświaty. Ta niezwykła nauczycielka, dokumentalistka, publicystka pozostawiła po sobie tak wiele materiałów, że do dziś służą one do badań naukowych nad historią naszego regionu. Jej wkład w w rozwój oświaty naszego miasta jest również gigantyczny. Podczas okupacji niemieckiej prowadziła tajne nauczanie. Nawet pod jej okiem zdawano wówczas matury!

Długa droga do Białegostoku

Białystok był kolejnym przystankiem w życiu Marii Kolendo. To tu mieszkała najdłużej. Fot. Archiwum Państwowe w Białymstoku, ze zbiorów Marii Kolendo

Kobieta urodziła się 25 stycznia 1894r. w Warszawie. W wieku 22 lat podjęła po raz pierwszy pracę jako nauczycielka. Było to w Szkole Ludowej we wsi Dmochy-Glinki. Następnym przystankiem w jej karierze była Ostrów Mazowiecka, gdzie również uczyła w szkole podstawowej, a później jeszcze gimnazjum. Kolejne lata to aktywne dokształcanie się, rozwijanie i uczenie innych. W Małkini była nauczycielką od 1921 do 1925 roku. Później nastał czas na Białystok, gdzie Maria Kolendo objęła posadę nauczyciela języka polskiego, historii. Była także kierowniczką biblioteki.

W Wilnie zawarła związek małżeński z Władysławem Kolendo, który w Białymstoku był znaną postacią. Podczas zaborów organizował tajne nauczanie, zaś podczas wojny bolszewickiej należał do Obywatelskiego Komitetu Obrony Narodowej. W latach 1931 – 1936 małżeństwo pracowało na kresach – w Brześciu i Pińsku. 1 października 1936 roku objęła posadę nauczyciela w białostockim gimnazjum, a później także stanowisko dyrektorki.

Białystok najbardziej odczuł II wojnę światową, gdy do miasta wkroczyli najpierw Niemcy, a potem Sowieci. Dokładnie 15 września 1939 roku hitlerowskie flagi zawisły w grodzie nad Białą. Dwa dni później na terenie Pałacu Branickich oficjalnie przekazano miasto drugiemu okupantowi, a następnie wspólnie wybrano się do Hotelu Ritz, by zjeść uroczysty obiad. Dla Marii Kolendo i całego środowiska nauczycielskiego było już jasne, że przeorganizowany zostanie system nauczania w mieście. Tak też się stało – najpierw obowiązywać zaczął model sowiecki, a po zerwaniu paktu agresorów, od połowy 1941 roku – system niemiecki. Znaczna część nauczycieli straciła pracę, w tym Maria Kolendo.

Zesłanie do obozu

Dom przy ul. Mazowieckiej 7. Tu podczas okupacji niemieckiej odbywały się matury. Fot. Archiwum Państwowe w Białymstoku, ze zbiorów Marii Kolendo

Będąc pracownikiem urzędu paszportowego zaczęła prywatnie udzielać tajnych lekcji. Później oddolna inicjatywa jej i jej kolegów przerodziła się w podziemny system. W 1943 roku w maju obyły się matury! Miejscem egzaminu był prywatny dom stojący przy ul. Mazowieckiej 7. W 1944 roku ponownie do miasta wkroczyli Sowieci. Trudno powiedzieć czy nauczycielka traktowała ich wówczas jako wyzwolicieli czy też okupanta. Niemniej jednak zgłosiła się do kuratorium, by wrócić na stanowisko nauczyciela. Od września tak też się stało. Kobieta uczyła historii w trzech szkołach. W grudniu 1944 roku została aresztowana i wywieziona do ZSRR. Domniemanym powodem mogła być jej „wywrotowa” przeszłość, czyli organizacja tajnych matur. Komisja, której wówczas przewodziła podlegała znienawidzonej przez Sowietów Armii Krajowej. Przez 9 miesięcy Kolendo przebywała w obozie w Stalinogorsku. Następnie wróciła, została przywrócona do zawodu, a nawet została dyrektorką.

Ostatnią szkołą, gdzie kobieta pracowała było Technikum Mechaniczne, gdzie jako emerytka odeszła w sierpniu 1962 roku. To, co po sobie pozostawiła to przede wszystkim bardzo obszerne materiały dydaktyczne. Ponadto pieczołowicie, w publikacjach naukowych opisywała tajne nauczanie w całym regionie. Skrupulatnie spisywała nie tylko fakty, ale też wspomnienia. Gromadziła zdjęcia, dokumenty, listy.

Oto nowy zabytek. To był najdłuższy most w państwie niemieckim, teraz góruje nad rzeką Narew.

Z rana wspominaliśmy o nim w artykule, a popołudniu okazało się że właśnie stał się zabytkiem! Mowa o żelaznym moście w Ploskach, który łączy Białystok z Bielskiem Podlaskim i umożliwia przejechanie nad rzeką Narew. Niewiele osób wie, że to XIX-wieczna konstrukcja, która przywędrowała do nas aż z Bydgoszczy. W latach 1952-1953, zastąpiła ona drewniany most. Wcześniej była częścią najdłuższej przeprawy w państwie niemieckim. Obecny most na rzece Narew składa się z dwóch stalowych przęseł z tzw. mostu fordońskiego, który zbudowano w latach 1891-1893 na rzece Wiśle.

Jego projektantem był inż. Georg Christoph Mehrtens. Most składał się z 18 przęseł, tworząc w ówczesnym czasie najdłuższą przeprawę w państwie niemieckim, a od 1920 roku także w Polsce. W 1949 roku, po zawaleniu piątego przęsła, zadecydowano o częściowym zastąpieniu mostu nasypem poprowadzonym przez tereny zalewowe. W wyniku czego pięć przęseł zostało przetransportowanych do Kolejowych Warsztatów Konstrukcji Stalowych w Białymstoku – Starosielach. Dwa przęsła z tzw. mostu fordońskiego zostały przeniesione w obecne miejsce, między miejscowościami Ryboły i Ploski.

Dlaczego most został zabytkiem? – Odegrał znaczącą rolę w rozwoju XIX–wiecznej historii inżynierii lądowej na terenie dzisiejszej Polski. Most związany jest z postacią Georga Christopha Mehrtensa, wybitnego inżyniera oraz naukowca. Projekt mostu był jednym z największych jego dzieł. Wartości naukowe obiektu przejawiają się w samej konstrukcji mostu oraz materiałach użytych do wykonania przęseł oraz sposobie ich wykonania.- tłumaczy Małgorzata Dajnowicz – Podlaska Konserwator Zabytków. Konstrukcja ma również walory artystyczne.

fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Białymstoku
Featured Video Play Icon

Nowa atrakcja w regionie. Można tu spacerować rozmyślając o Rzeczypospolitej Szlacheckiej.

Zabłudów liczący 2,5 tys. mieszkańców jest miasteczkiem, w którym w ostatnich latach niewiele się zmieniło. Ot przebudowa jednej z bocznych ulic (przy okazji remontu wylotu na Hajnówkę). Po kilku latach stagnacji nareszcie można się tam czymś pochwalić. Rewitalizacja Parku Zamkowego jest już ukończona. Na mapie Podlasia pojawiło się nowe miejsce do przyjemnych spacerów. Wcześniej nie wyglądało to zbyt dobrze, by w ogóle tamtędy chodzić.

Chociaż nazywa się to miejsce Parkiem Zamkowym, to żadnego budynku tego typu tam nie niestety już nie ma. W dzisiejszych czasach powinniśmy go nazywać w zasadzie Parkiem Pałacowym, bo to co kiedyś nazywano zamkiem, w rzeczywistości było okazałą barokową rezydencją książąt Radziwiłłów. Pierwotnie było to miejsce leżące w Puszczy Błudowskiej niedaleko gościńca, który prowadził z Gródka do Jałówki. Obecna rzeka Rudnia płynąca nieopodal nazywana była natomiast Meletyną (lub Meleciną). Dziś wszystko to znajduje się granicach miasta Zabłudów.

W II połowie XVI wieku siedziba dworska składała się z renesansowego ogrodu o funkcjach użytkowo-ozdobnych, o którym w zasadzie niewiele wiadomo, bo późniejsze przeróbki sprawiły, że zatarły się ślady jego pierwotnego wyglądu. Można więcej powiedzieć o wieku XVII. Wtedy miejscem tym administrował Swinarski na rzecz Bogusława Radziwiłła. Wówczas stał tam pałac z gankiem, rzeźbionymi balustradami, usytuowany był on na wzniesieniu górującym nad doliną rzeki. W pobliżu znajdował się sad, ogród i zwierzyniec. Do tego był dziedziniec otoczony stajniami, stodołami i innymi budynkami gospodarczymi. Na terenie kompleksu stał także dworek urzędniczy i duży staw. W kolejnych stuleciach majątek przechodził najpierw z rąk do rąk rodziny Radziwiłłów, później jednak w efekcie rozwodu trafił do byłej już żony Dominika Radziwiłła. Później natomiast miało miejsce Powstanie Listopadowe, w którym to rodzina ex-małżonki brała udział, za co została ukarana przez zaborcę konfiskatą majątku. Pod koniec XIX wieku dobra odkupił Szwed, Aleksander Kruzensztern.

Pałac został rozebrany, pozostałości przeobrażono w park, a budynki wzniesiono w innym miejscu. Było więcej dróg do spacerowania, więcej drzew, znajdowała się też oranżeria i pawilon gościnny. Nie brakowało również ogrodu warzywnego.

II wojna światowa sprawiła, że Zabłudów w połowie został zniszczony, także i budynki pałacowe. Sam Park zaś został zdewastowany. Po wojnie ogromny teren został podzielony na mniejsze. Część została przeznaczona pod budowę szkoły i terenów sportowych. Reszta była zwykłym parkiem. Na ruinach dawnych zabudowań dworskich zbudowano kilka domów mieszkalnych.