Cmentarz dla zwierząt istniał w środku miasta. Mieszkańcy zostali skazani na smród.

Współczesny Białystok zdecydowanie zalicza się do jednych z najbardziej czystych miast. Nie zawsze tak jednak było. Problem przedwojennych mieszkańców był głównie nieprzyjemny zapach. Jego źródeł było kilka i zwykle wiązał się z działaniami przemysłowymi.

Niegdyś w miejscu zburzonego niedawno dworca PKS istniała fabryka sukna. Aby usuwać nieczystości, jej właściciel wykopał staw. Okoliczni mieszkańcy traktowali go niczym cmentarzysko zwierząt. Na dnie spoczywała padlina w ogromnej ilości. Białostoczanie wówczas oczekiwali zimy jak zbawienia. Odór bowiem wtedy znikał. Jednej zimy ze stawu wycinano bryły lodu i je sprzedawano. W ten sposób przerywano wieczny odpoczynek zwierząt – śmieli się przez łzy mieszkańcy.

Niemałe spustoszenie siała również fabryka dykty. Klej niezbędny do produkcji wytwarzano ze zwierzęcej krwi. Jako, że składowano go w otwartych beczkach, wnioski wysuwają się same. Mimo skarg, fabryka nie ukróciła śmierdzącego procederu. Nieprzyjemne zapachy istniały również w sercu miasta, a to za sprawą kiszkarni na Rynku Kościuszki. Na podwórzu jednej z kamienic każdej nocy następowało oczyszczanie towaru z fekalii.

W połowie lat 30. w Białymstoku przeprowadzono akcję ”czyste mieszkanie”.  Bru, kurz i mole – to zdaniem miejskiego ratusza znajdowało się w większości lokali. Wprowadzono nakaz otwierania okien w celu przewietrzania, co szło bardzo opornie. Nikt nie chciał się bowiem…przeziębić. Jak jednak je otwierać skoro na zewnątrz śmierdziało nie do wytrzymania.