W połowie XIX w. przeciętny mieszkaniec Królestwa Polskiego wypijał rocznie 10 litrów czystego alkoholu. Białostoczanie wznosili się ponad przeciętność. Władze miasta starały się stwarzać pozory walki z pijaństwem, ale wychodziło im to średnio. W 1897 r. w Białymstoku powstał oddział Imperium Towarzystwa Trzeźwości. Mieścił się on w Domu Szlachty na ulicy Lipowej. Organizacja była niezwykle zbiurokratyzowana gdyż zasiadali w niej głównie lokalni urzędnicy. Podobną rolę miało pełnić towarzystwo powołane do życia przez ewangelików. W jego składzie znajdowały się głównie żony żydowskich magnatów przemysłowych.
Wraz z nadejściem wojny zwiększyła się ilość spożywanych procentów. Niemal na każdej ulicy Białegostoku można było znaleźć kogoś, kto zajmował się produkcją trunków. Jako, że był to niezwykle dochodowy interes, nikogo nie odstraszała wizja więzienia. Zarówno wojsko i policja poszukiwała nielegalnych fabryczek. Śledczy często szli za…węchem. Jako, że samogon posiada charakterystyczny zapach, nachylali się nad rynsztokiem i wdychali swojskie aromaty. Gdy już taką znaleźli, często za ”skromny podarunek” zapominali o sprawie. Łapówki były więc na porządku dziennym.
W Białymstoku podjęto próbę użycia wódki jako oficjalnego środka płatniczego. Do takiego pomysłu skłoniła ludzi bieda. Wprowadzono więc hasło ”wódka za żywność”. Tak właśnie mieli się rozliczać w sklepach. Niemcy okupujący miasto jednak nie zgodzili się na nietypową formę transakcji. Uznali, to za niezbyt moralne posunięcie.
Po zakończeniu wojny problem alkoholowy nie zniknął. Wręcz przeciwnie. Wszystko przez związek potajemnych gorzelników, nazywany ”Verein”. Transportował on bimber chociażby do Grodna czy Warszawy. Organizacja zrzeszała ponad stu fachowców od samogonu. Posiadała swoje struktury z prezesem na czele. Specjalny dział zajmował się rozdawaniem łapówek dla urzędników czy policjantów.