Nie było takiego więzienia, z którego nie uciekł. Niezwykła historia białostockiego złodzieja.

W Stanach Zjednoczonych niedawno rozpoczęła się emisja nowej odsłony kultowego serialu ”Prison Break. Skazany na śmierć”. Opowiada on o losach braci, dla których, jak się później okazało, nie ma sytuacji bez wyjścia. Kilkakrotnie uciekali z najpilniej strzeżonych wiezień. Oglądając pierwszy odcinek przypomniała mi się historia nijakiego Władka Szejdy. W latach 30. przyprawił on o zawrót głowy nie jednego białostockiego ( i nie tylko) strażnika.

Co prawda, Władek nie miał wytatuowanego planu więzienia na ciele, nawiązując do serialowego bohatera, ale jego pomysłowość była na zbliżonym poziomie. Co więcej, wiele razy nie musiał się zbytnio wysilać. Na początku 1935 r. trafił do aresztu mieszczącego się na ul. Artyleryjskiej w Białymstoku. Obiekt stanowił największe skupisko lokalnych rzezimieszków. Lądowali tam amatorzy nielegalnej produkcji alkoholu czy też zwykli awanturnicy.

Odsiadka pięcioletniego wyroku za ograbienie kina Świat znudziła się Władkowi Szejdzie po dziesięciu dniach. Sprawę miał ułatwioną ze względu na, delikatnie mówiąc, mało ogarniętą straż. Nie minęło kilkadziesiąt godzin, aż mężczyzna sam powrócił na komisariat. Powiedział mundurowym, że wyszedł tylko poszukać cieplejszych ubrań. W celi panował bowiem niewyobrażalny chłód.

Tym razem Władka umieszczono w tzw. szarym domu, czyli więzieniu na ul. Baranowickiej.  Obiekt ” na szosie” był o wiele pilniej strzeżony niż poprzedni areszt miejski. Dla niego nie stanowiło to żadnej przeszkody. Jako, że posiadał zdolności manualne poprosił o pracę w warsztacie. Gdy kompani kończyli już pracę, regularnie tworzył kilka wytrychów dzięki narzędziom ślusarskim.

Po kilku dniach mógł już otworzyć każde drzwi. W warsztacie zaopatrzył się również w liny, a więc zgromadził swego rodzaju ”uciekinier starter-pack”. Akcja powiodła się. Po niespełna trzech tygodniach na wolności, Władka zatrzymano na Litwie. Stamtą postanowiono przenieść go do łomżyńskiego ”czerwonaka”. Ceglana twierdza miała na dobre powstrzymać wolnościowe zapędy złodzieja.

Los chciał, że kolegą z celi Władka został inny znany uciekinier, Antonii Niedźwiecki. Nie trudno przewidzieć, jak mogło to się skończyć.  Na osłabianiu więziennych okiennych krat spędzili kilka miesięcy. Z nici ukradzionych w warsztacie utkali sznur o łącznej długości 10 m. Pozostało im czekać na odpowiednią okazję. Taka nadeszła lipcową nocą 1938 r. Nad miastem szalała potężna burza.

Ubrani w samą bieliznę, dzięki linie dotarli z drugiego piętra na dziedziniec. Na zewnątrz nie było ani jednego strażnika. Dlatego też zuchwali złodzieje zabrali z budki wartowniczej pozostawione przez funkcjonariuszy płaszcze. O ucieczce władze więzienne dowiedziały się dopiero rany. O zajściu powiadomił ich trzeci towarzysz z celi. Jemu z kolei ucieczka była całkowicie nieopłacalna. Do odsiadki zostały mu bowiem kilka tygodni.

Władek i Antonii skierowali się do Białegostoku. Tym razem spryt ich zawiódł. Policja była pewna, że białostocki złodziej schroni się u swej matki.  Tak też się stało. Gdy przestępcy zorientowali się o odkryciu kryjówki, uciekli na strych. Gonitwa po dachu trwała ponad pół godziny. Rzezimieszków schwytano. Już nigdy nie udało im się powtórzyć spektakularnej ucieczki.