Dworzec Główny – raj dla wszędobylskich kieszonkowców

    Przedwojenny Dworzec Główny przy ul. Kolejowej wraz ze swoimi przyległościami dawał wielkie możliwości do działania rozmaitym chanajkowskim cwaniakom. Tutaj krzyżowały się drogi miejscowych kieszonkowców i wyjeżdżających białostoczan oraz przybywających gości. Swoje podejrzane interesy załatwiali, mający tam postój dorożkarze i obsługujący pasażerów tragarze. Spotkać można było naganiaczy do szulerskich stolików, farmazonów z fałszywą biżuterią, jak też proponujące usługi prostytutki.
  Nocami kolejowe składy odwiedzali włamywacze poszukujący wartościowych towarów i pobliscy amatorzy wagonów z węglem. Policjanci V komisariatu ulokowanego na dworcu mieli na okrągło pełne ręce roboty z tym szemranym bractwem.  Szczególne pole do popisu dworzec dawał jednak przede wszystkim doliniarzom (kieszonkowcom), którym odpowiadał panujący tam tłok, pośpiech i ogólne zamieszanie, zwłaszcza w okresach przedświątecznych i porze letniej, kiedy trwały rodzinne wyjazdy.   Tłumy ludzi gromadziły się wówczas pod kasami, w poczekalniach, w bufecie, no i oczywiście na peronach. Oczekiwali na swój pociąg, żegnali się i witali. Wszędzie tam obracali się niepozorni kieszonkowcy. Niektórzy z nich w poszukiwaniu okazji do kradzieży docierali nawet do wagonów i odbywali krótką podróż w kierunku Warszawy, Wilna, bądź pomniejszych miejscowości województwa, mających połączenia kolejowe z Białymstokiem.
  Wracali z łupem w postaci portmonetek, portfeli, zegarków czy większych bagaży. Od 1919 r., kiedy nasze miasto odzyskało nareszcie niepodległość, rozpoczynający swą międzywojenną działalność Dziennik Białostocki zaczął odnotowywać regularne występy dworcowych złodziei.
  4 maja znalazła się w nim taka oto wzmianka: „Na dworcu w poczekalni 3-ej klasy nieujęty dotychczas złodziej wyciął z ubrania podróżnego jadącego z Rosji pugilares z 5400 rublami”. Z kolei 9 grudnia  pisano: „Na dworcu kolejowym agenci policji aresztowali kilku złodziei, którzy dopuszczali się tam kradzieży kieszonkowych oraz złodzieja, który w tych dniach w Wilnie skradł 5 tys. rubli”.
  W następnych latach gazetowe kroniki kryminalne niemal codziennie zamieszczały podobne wiadomości. Trwało tak aż do 1939 r.  W drugiej połowie lat 20. wśród uwijających się po dworcowych pomieszczeniach penetratorów cudzych palt i marynarek odznaczał się zwłaszcza Enoch Fryszler man, młodzieniec z ul. Kijowskiej. Praktykę w zawodzie rozpoczął przy boku samego Szmula Zawińskiego, zwanego Złotą Rączką, przedwojennego doliniarza z ul. Cichej. Pełnił u niego rolę tzw. konika, drugorzędnego pomagiera, odbierającego ukradkiem zdobycz od szefa. Szybko poszedł na swoje.
  Zmontował ekipę, tzw. rakietę, która tworzyła sztuczny tłok, a on zapuszczał niepostrzeżenie zwinne palce do obiecującej doliny (kieszeni). Pewnego letniego dnia 1928 r. został złapany na gorącym uczynku. Była to jego kolejna wpadka. Trafił więc na roczną kurację odwykową do celi więzienia przy Szosie Baranowickiej.
  W tym samym czasie co Enoch Tyszlerman w doliniarskim fachu startował także Wiktor Biryło z ul. Sosnowej. Choć cieć był starozakonnym  trzymał sztamę z chanajkow ską ferajną. Chętnie pracował na dworcu.
  W lutym 1925 r. Dziennik Białostocki pisał: „Aresztowano Biryło Wiktora – Sosnowa 41 za usiłowanie kradzieży na st. Białystok”. Najchętniej Biryło kradł w pociągu. Wpadł przy operacji wycinania żyletką portfela z kieszeni Icka Kapłaha, jadącego do Warszawy.
  Jako recydywistę czekała Biryłę również roczna odsiadka.  Dworcowym i pociągowym złodziejom z Chanajek trafiali się niekiedy osobliwi klienci. W 1925 r. okradziony został rabin białostocki Rapaport, w 1935 księżna Lubomirska, zaś w 1928 r. niejaki Mejer Aronson z Ameryki stracił na ich rzecz ponad 600 dolarów. Jak widać cudzoziemców też nie oszczędzano.

Włodzimierz Jarmolik