Prezydent chce żeby radni podnieśli ceny biletów autobusowych. To przepis na katastrofę!

W ostatnim czasie ceny wszystkie idą w górę. Za sprawą wojny, działań polskiego rządu i innych czynników światowej gospodarki mamy gigantyczną inflację, która drenuje kieszenie Polaków. Mało tego, nie widać w najbliższym czasie końca tej gehenny. Szczególnie, że płace rodaków przestały realnie rosnąć. Oznacza to, że wszyscy biednieją. Tymczasem prezydent Białegostoku chce podwyższać ceny biletów autobusowych. Wszystko drożeje, więc bilety też powinny – to logiczne, ale jednocześnie to przepis na wielowymiarową katastrofę.

Według propozycji prezydenta bilet jednorazowy powinien podrożeć o 1 zł. Papierowy miałby kosztować 5 zł, elektroniczny 4 zł, a imienny miesięczny 130 zł. Propozycja wydaje się być na pierwszy rzut oka rozsądna, bo wszystko przecież drożeje. Oznacza to, że koszt utrzymania komunikacji miejskiej także. Jeżeli jednak popatrzymy na to trochę szerzej, to zobaczymy jak wielką katastrofę nam chce zafundować prezydent.

Najbardziej zakorkowanym miastem w Polsce jest Łódź, Białystok z powodu swoich kompaktowych rozmiarów nie ma takiego problemu. Jest kilka ulic, gdzie w godzinach szczytu trzeba postać trochę, ale dla łodzianina czy warszawiaka – białostockie korki to marzenie. Komunikacja miejska w Warszawie działa na bardzo wysokim poziomie, natomiast komunikacja w Białymstoku na bardzo niskim. Można by było odnieść mylne wrażenie, że im lepsza komunikacja tym mniejsze korki. A to nie tak.

Komunikacja w Warszawie dawniej była tak samo mierna jak w Białymstoku, przez co jej późniejsze naprawienie niewiele dało. Stolica tonie w korkach, bo wtedy, gdy komunikacja działała źle, ludzie masowo kupowali samochody. Teraz dokładnie to się dzieje w Białymstoku. Wystarczy gołym okiem zobaczyć, że nie ma miejsca w mieście, które nie cierpiałoby na brak miejsc parkingowych. A problem ten będzie narastać jak do miernej komunikacji dodamy jeszcze drogie bilety autobusowe.

To tylko jeden z czynników. Kolejny to jakość powietrza. Kiedyś mówiono o Białymstoku, że to zielone płuca Polski. Można śmiało powiedzieć, że to dawno i nieprawda. Miasto zostało kompletnie zabetonowane. Wszystkie te zakorkowane i zabetonowane ulice (Aleja Piłsudskiego, Lipowa, Jurowiecka, Sienkiewicza, Wasilkowska i wiele innych) stają się w godzinach szczytu komorami gazowymi. Z perspektywy pieszego, który tamtędy się przechadza, nie ma czym oddychać. Wydłużenie korków spowoduje, że nie będzie dało się korzystać z tych ulic nie tylko w godzinach szczytu.
Więcej samochodów i dłuższe korki to także stałe podnoszenie temperatury w mieście.

Już teraz jest bardzo ciepło. Wystarczy teraz zimą, w krótkim czasie przemieścić się z centrum na obrzeża by poczuć różnicę na własnej skórze. Wysokie temperatury degradują obecne środowisko naturalne. Już teraz brakuje wielu gatunków ptaków, które dawniej z łatwością można było zaobserwować. A ptaki to nie jest element estetyczny. Brak ptaków oznacza dużo robaków. Co raz możemy przeczytać o inwazji biedronek i innych owadów w mieszkaniach. Zjawisko będzie się nasilać.

Dlatego też komunikacja miejska musi być bardzo konkurencyjna w stosunku do samochodów. Bilet musi być na tyle tani, szczególnie miesięczny, by kompletnie nie opłacało się jeździć samochodem. Tymczasem białostocki urząd wydaje się tym wszystkim nie przejmować. Cyferki muszą się zgadzać. Tymczasem racjonalne powinno być to, by wszyscy mieszkańcy do komunikacji powinni dopłacać z podatków. Bo tanie bilety to korzyść nie tylko pasażerów, ale też kierowców i pieszych.