Skwerek Ludwika Zamenhofa położony pomiędzy ul. Malmeda i Białówny, po morderstwie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, został podzielony. I teraz przy trójkącie w centrum są dwie nazwy – jedna dalej Ludwika Zamenhofa, druga Pawła Adamowicza. Oprócz tego, że nieżyjący już prezydent Gdańska był w jakiejś politycznej zażyłości z Tadeuszem Truskolaskim, to nic z Białymstokiem wspólnego nie miał. Zasług dla kraju też nie dostrzegamy. Był po prostu ofiarą napastnika Stefana W. Czy to powód by dzielić skwer na dwie części? Tadeusz Truskolaski mógłby chociażby zapytać mieszkańców o zdanie, ale nie ma tego w zwyczaju. Teraz historia się powtarza.
Skwerek zwany też „Trójkątem Bermudzkim” będzie całkowicie odnowiony. Fontanna z kulą zniknie, a do starych drzew dosadzi się więcej zieleni. Oczywiście modernizacji tej nie krytykujemy, bo trzeba powiedzieć dosadnie, że obecnie ten skwer jest po prosty „syfiasty”. A to za sprawą gołębi i kawek, które to defekują po całej okolicy, raz po raz mocząc się w fontannie. Czy przebudowa skwerku rozwiąże ten problem? Cóż – skoro stare drzewa – dom tych wszystkich ptaków – mają zostać, to i obyczaje stare też tam zostaną.
Wracając do Tadeusza Truskolaskiego i jego świty. Tak jak wyżej pisaliśmy – jego ekipa zawsze wie najlepiej i w zasadzie zdanie mieszkańców ich raczej nie interesuje. Na pewno nie można podać jasnego przykładu, który by temu przeczył. I tak po raz kolejny mamy oto sytuację, że jest ogłoszone: Przebudujemy skwer i tak oto będzie wyglądać (jak na grafice powyżej). Tymczasem w Suwałkach – o czym pisaliśmy niedawno – to mieszkańcy zadecydowali jak ma wyglądać nowy park. Było kilka wariantów do wyboru. Białostoczanie to najwyżej mogą postawić figurki misiów – jak sobie zagłosują w budżecie obywatelskim. I to jak urzędnicy dopuszczą projekt do głosowania.
Dobrze, że skwer się zmieni, ale mamy obawy że wcale nie na lepsze. Od dekad problemem tej okolicy są ogromne ilości ptaków. Wycięcia starych drzew nie proponujemy, ale jeżeli chcemy mieć czyste chodniki w centrum, to sama przebudowa nic nie da.
Kulesze Kościele to wieś, która dawniej nazywała się Rokitnicą od przepływającej przez nią rzeczki o takiej samej nazwie. Była to ziemia szlachecka, toteż nazwa wsi zmieniła się od nazwiska kolejnego jej właściciela Kuleszy-Kursztaka h. Ślepowron. W późniejszych latach wsią zawiadywali także Paweł, Piotr, Dziersław i Wacław z Kulesz. A był to wiek XV. W kolejnym stuleciu a dokładnie w 1580 roku w Kuleszach Rokitnicy w księgach odnotowano imię Jana Kuleszę syna Michała, który dziedziczył na 19 włókach ziemi. Do końca XVIII wieku właściciele się jeszcze zmieniali nieraz, ale już nazwa wsi nie.
Na początku wieku XX w Kuleszach osiedlili się Żydzi. Spis powszechny z 1921 r. wykazał, że 42 domy zamieszkiwało 278 mieszkańców. Wśród nich notowano 185 osób było wyznania mojżeszowego. 93 osoby podały wiarę katolicką, mieszkał tu również jeden Rosjanin.
Pierwszy kościół w Kuleszach wybudowano z modrzewia w 1472 r. Parafia została erygowana w 1493 r. przez biskupa łuckiego Jana Andruszewicza Pudełko. Niestety wzniesiona świątynia została zniszczona w czasie wojen ze Szwedami. Kolejny drewniany kościół wzniesiono w latach 1730-1733 dzięki staraniom ks. W. Wnorowskiego. W 1793 r. podjęto decyzję o rozpoczęciu prac przy budowie nowego kościoła z drewna sosnowego na kamienno-ceglanej podmurówce. Obiekt ten został zniszczony wskutek pożaru, który wybuchł w 1908 r. Obecny, okazały murowany kościół parafialny pw. Św. Bartłomieja został zbudowany w latach 1911-1915 oraz 1918-1926. Obiekt powstał według projektu arch. Józefa Piusa Dziekońskiego. Jest to budowla neogotycka, orientowana, murowana z cegły, z dwiema wieżami o wysokości ok. 50 m. Od 1987 roku jest to zabytek.
fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Białymstoku
9 marca 1989 roku to tragiczna data w historii Białegostoku. W tym dniu doszło do wypadku cysterny z chlorem, który mógłby zabić znacznie więcej ludzi niż katastrofa w Czarnobylu. Dlatego każdego roku, w rocznicę tego wydarzenia, miasto obchodzi uroczystości upamiętniające „ocalenie miasta”. Dzięki ciężkiej pracy strażaków oraz przemyślanym decyzjom udało się ocalić życie 180 000 ludzi i zapobiec katastrofie. Przyczyna tego wypadku to wręcz „klasyk” w historii Polski, która tak jak w PRL, tak dziś nie chce odejść od standardów sowieckich. Zarówno wtedy jak i w 2005, 2008, 2010 i 2012 roku – polskie katastrofy pod Jeżewem, w Mirosławcu, w Smoleńsku, w Białymstoku, pod Szczekocinami miały wspólny mianownik – olewanie procedur. To tylko najgłośniejsze przykłady, a katastrof było dużo więcej.
W przypadku białostockiej katastrofy z 1989 roku tory, na których jeździła cysterna, powinny zostać wymienione 4 lata wcześniej, ale nikt się tym nie zajął. W końcu szyna pękła, co doprowadziło do tragedii. Na szczęście miejsce katastrofy było płaskie, co uniemożliwiło wyciek substancji na pobliski wiadukt. Obecnie na miejscu wypadku stoi pomnik-krzyż, który możemy zobaczyć idąc lub jadąc ulicą Poleską. Całą akcję ratunkową możecie obejrzeć w filmie powyżej. Aby podnieść cysternę, trzeba było zamontować specjalny dźwig, ale zanim to się stało, tor musiał zostać naprawiony. Pierwsza cysterna została podniesiona w ciągu półtorej godziny, ale kolejne dwie wymagały znacznie więcej czasu. To jednak sprawy mniej istotne, bo ważniejsze jest to że w 2022 roku miała miejsce katastrofa na rzece Odrze. 33 lata po sowieckich czasach Polski próbowano zataić to co wydarzyło się w rzece.
Państwowe instytucje, służby oraz media rządowe nie informowały o skażeniu rzeki opinii publicznej, nie poinformowano również samorządów miast położonych nad rzeką i nie ostrzeżono ludności oraz strony niemieckiej przez kilkanaście dni. Dopiero 12 sierpnia 2022 wojewoda lubuski Władysław Dajczak zapowiedział rozesłanie SMS alertu RCB. Ostrzeżenie zostało rozesłane po ponad dwóch tygodniach od pojawienia się doniesień o skażeniu.
W 1989 roku mieszkańcy dowiedzieli się o wypadku dopiero 9 godzin po jego wystąpieniu. To i tak szybciej niż mieszkańcy miast nad Odrą, ale tak jak wtedy tak i dziś życie ludzkie w Polsce nie ma tak dużego znaczenia. Wówczas ewakuowano tylko mieszkańców najbliższych bloków, a inni uciekli z miasta lub ukryli się u sąsiadów na wyższych piętrach budynków. Tragedia ta była jednym z największych wydarzeń w historii Białegostoku, ale dzięki determinacji ratowników oraz szczęściu, udało się ocalić życie wielu ludzi. Obchody rocznicowe upamiętniające to wydarzenie są ważnym elementem historii miasta.
Fot. Archiwum Państwowe w Białymstoku, ze zbiorów Marii Kolendo
Izabela Branicka, Maria Konopnicka, Stefania Karpowicz, Placyda Bukowska i Irena Białówna. Wszystkie wymienione kobiety żyły w czasach, gdy niewątpliwie do powiedzenia mieli najwięcej mężczyźni. Mimo to, swoją wybitną działalnością udowodniły, że mimo ograniczeń swoich czasów, krwawych wojen, zaborów, okupacji mogą tworzyć wielkie rzeczy. Niech będą inspiracją dla wszystkich kobiet dzisiaj, które mają nieporównywalnie więcej praw i możliwości.
Ważny punkt kulturalnej Europy
Izabela Branicka, fot. obrazu Marcello ,Bacciarelli / Wikipedia
Izabela Branicka z Poniatowskich była trzecią żoną hetmana Jana Klemensa Branickiego. Urodziła się 1 lipca 1730 roku, zmarła zaś 12 lub 14 lutego 1808 roku. Do dziś Białystok jej w żaden sposób nie uhonorował, choćby poprzez nazwanie ulicy na jej część. A zasług dla naszego miasta i regionu ma bardzo wiele. Mąż bowiem zajmował się polityką, a w tym czasie hetmanowa urządzała Pałac – dzisiejszą wizytówkę miasta – po swojemu. W XVIII wieku, dzisiejsza stolica Podlaskiego nie była polską prowincją, lecz europejskim miastem. To w Białymstoku gościły śpiewaczki z Wenecji, balety z Włoch, teatry z Niemiec, a także najsłynniejsi pisarze i malarze – Ignacy Krasicki, Julian Uryn Niemcewicz, Elżbieta Drużbacka czy Franciszek Karpiński.
To nie wszystko. Branicka wspierała również białostocką edukację. Dzięki niej powstały w mieście pierwsze szkoły, które wspierała finansowo. Ponadto dzięki niej powstał w Białymstoku instytut akuszerii (położnictwa).
Nie chciała być na utrzymaniu męża
Maria Konopnicka, fot. obrazu Leopold Bude / Wikipedia
Maria Konopnicka z Wasiłowskich urodziła się w Suwałkach 23 maja 1842 roku, zmarła 8 października 1910 we Lwowie. Jej rodzice w Suwałkach zamieszkali rok przed narodzinami Marii. Gdy przyszła pisarka i poetka miała 7 lat, to z rodzicami wyprowadziła się do Kalisza. W dorosłym życiu Konopnicka nie mogła – jak napisała później w jednym ze swych autobiograficznych wierszy – znieść ograniczeń, jakie narzucał jej mąż. Nie chciała być na jego utrzymaniu i nie odpowiadała jej rola gospodyni domowej. W 1876 rozstała się z mężem i podjęła decyzję o opuszczeniu Gusina, w 1877 przeniosła się z dziećmi do Warszawy, gdzie mieszkała do 1890.
Konopnicka oprócz życia z twórczości, działała też w konspiracji i w akcjach społecznych. A to wszystko podczas zaborów. Konopnicka ostatnie 20 lat swego życia mieszkała, żyła i podróżowała z inną kobietą – Marią Dulębianką. Trudno jednak powiedzieć, czy ta relacja miała charakter homoseksualny czy po prostu towarzyski. Jedno jest pewne – było to całkowicie alternatywne od przyjętych wzorców społecznych.
Wspomagała finansowo Skłodowską-Curie i się przyjaźniła
Stefania Karpowicz
Stefania Karpowicz urodziła się 11 stycznia 1876 roku w Wilnie. Rodzicie posiadali jednak majątek ziemski w Janowiczach koło Zabłudowa. Tam młoda Stefania spędziła dzieciństwo. Do nauki sprowadzono jej francuską guwernantkę, która nauczyła dziewczynę języka francuskiego. 8 maja 1893 roku, kiedy miała 17 lat, zmarł jej ojciec. Pochowano go w Białymstoku. W Warszawie pobierała nauki na prestiżowej pensji u pani Jadwigi Sikorskiej, a następnie w szkole średniej również w stolicy. W Warszawie poznała Stefana Żeromskiego i Władysława Reymonta oraz Marię Skłodowską-Curie, z którą się zaprzyjaźniła.
Podczas pobytu w Paryżu pomagała materialnie przyszłej noblistce. Na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie uczęszczała na wykłady z historii Polski, historii powszechnej i historii sztuki. Malarstwa uczyła się u Jacka Malczewskiego i Włodzimierza Tetmajera. Kurs, w szkole sztuk pięknych Teofili Certowicz, ukończyła ze srebrnym medalem. Następnie, w latach 1900-1901, kontynuowała studia malarskie w Monachium, Paryżu oraz Szwajcarii. Po powrocie do majątku Janowicze postanowiła zagłębić się w życie ludu.
W 1903 roku matka Stefanii sprzedała majątek w Janowiczach i kupi 400 hektarów w podlaskim Krzyżewie. Mimo gigantycznej ziemi, był tam skromny dom. To wszystko miało służyć za posag Stefanii, ale ostatecznie ta nigdy za mąż nie wyszła. Za to razem ze swoją matką zbudowała na majątku szkołę rolniczą dla synów średnich i zamożniejszych rolników. Wcześniej razem pojechały do Szwecji i Danii, gdzie tego typu instytucje mogły poznać lepiej i na ich wzór stworzyć coś własnego w Krzyżewie.
Po śmierci matki, Stefania kontynuowała wspólne dzieło. Kolejne 47 lat nauczała we własnej szkole języka polskiego, francuskiego, historii, ogrodnictwa, kultury towarzyskiej i właściwych manier. Była to pierwsza w regionie północno-wschodnim i trzecia na ziemiach polskich placówka oświatowa tego typu. Ze światłem elektrycznym, centralnym ogrzewaniem, wodociągiem, napędzanym konnym kieratem. Szkoła – co ciekawe – posiadała łaźnię, szpitalik i mleczarnię. Masło i sery wysyłano do polskich miast oraz eksportowano do Anglii. Placówka szybko zyskała opinię jednej z najlepszych w Europie.
Za okupacji radzieckiej pani Karpowicz musiała opuścić dwór i pomieszkiwać u okolicznych mieszkańców. Ostatnie 23 lata życia spędziła w pobliskich Roszkach-Ziemakach. Bohaterka z Krzyżewa leczyła bezpłatnie ziołami, sprowadzała na własny koszt lekarza, kupowała lekarstwa dla ubogich, dbała o higienę na wsi. Zwalczała pijaństwo, pomagała dotkniętym wypadkami losowymi, przekazywała drewno na dom lub budynek gospodarski, wyposażała nowożeńców. Jako przedstawicielka inteligencji aktywnie działała w Polskim Towarzystwie Krajoznawczym, radzie opiekuńczej szkół ludowych i ochronek. Propagowała zakładanie kół gospodyń wiejskich, a okolicznej ludności służyła radą i pomocą. Po latach pokojówka wspominała, że Stefania Karpowicz modliła się po francusku i prowadziła rozmowy z gośćmi przybyłymi do Krzyżewa w tym języku. 1931 i 1937 roku została odznaczona przez Prezydenta RP Ignacego Mościckiego Złotym Krzyżem Zasługi.
Stefania Karpowicz zmarła 7 stycznia 1974 roku w wieku 98 lat. Spoczęła na cmentarzu w Płonce Kościelnej, w skromnej mogile obok swojej siostry.
Wszechstronnie uzdolniona artystycznie
Placyda Bukowska
Placyda była artystką – głównie plastyczką oraz malarką. Urodziła się w 1907 roku w Białymstoku. Była tak samo mądra jak i przepiękna. Ukończyła Gimnazjum Żeńskie im. księżnej Anny z Sapiehów Jabłonowskiej z bardzo wysokimi ocenami. Szczególnie z plastyki oraz religii. Następnie przeniosła się do Wilna – gdzie ukończyła z wynikiem bardzo dobrym Wydział Sztuk Pięknych Uniwersytety Stefana Batorego. Placyda po studiach zaangażowała się w życie artystyczne. Gdy przyjechała do Białegostoku już z mężem – Stanisławem – zatrudniła się jako nauczycielka w Średniej Szkole Sztuk Plastycznych i Ognisku Plastycznym. Następnie współzałożyła, a potem przez kolejne 25 lat pozostawała członkinią i prezesem Związku Polskich Artystów Plastyków. Placyda w 1946 roku urodziła syna Grzegorza. Niestety dziecko Bukowskich przeżyło tylko kilka miesięcy. W 1950 roku urodził im się kolejny chłopiec – Andrzej. Dziecko miało zespół Downa. To znany białostoczanom Andrzejek spod sklepu Opałek.
Kobieta w swoim życiu tworzyła wyjątkowe witraże (choćby ten na suficie w kościele św. Rocha w Białymstoku), płaskorzeźby, obrazy. Kobieta była wszechstronnie uzdolniona artystycznie. Warto dodać, że nie tylko tworzyła w sferze sacrum. Zajmowała się również projektowaniem scenografii teatralnych, publikowała i aranżowała wystawy przepełnione baśnią i metaforą. Placyda, zmarła nagle na atak serca. 18 grudnia 1974 roku.
Tworzyła białostocką ochronę zdrowia od zera
fot. Piotr Sawicki – Kłodziński / Wikipedia
Białystok zawdzięcza jej zbudowanie po wojnie niemal od podstaw lecznictwa pediatrycznego. Mowa o dr Irenie Białównie, która młodym pokoleniom kojarzy się z urazówką przy ulicy jej imienia. Starsi mieszkańcy natomiast pamiętają ją jako bohaterkę. Organizowała położnictwo, system opieki nad umierającymi niemowlętami, organizowała też pomoc dzieciom i matkom. I to w czasach bolszewickiej Rosji, w czasach gestapo i obozów koncentracyjnych i także w powojennym, kompletnie zniszczonym Białymstoku.
Urodziła się w 1900 roku w Wołgoradzie (wówczas miejscowość nazywała się Carycyn). W dorosłym życiu Irena Białówna zaczęła studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego i od początku interesuje ją pediatria. Dyplom uzyskała w 1927 roku i wówczas zadecydowała, że zamieszka w Białymstoku. A warto wiedzieć, że aktywnie działała na studiach w zakresie rozwoju nauki pediatrii i otrzymała propozycję pracy na uczelni. A mimo to odrzuciła ją i wybrała dzisiejszą stolicę Podlaskiego.
Jedna z jej prac to wolontariat w szpitalu. Najbardziej biednym wykupowała leki i leczyła za darmo. Aż do II wojny światowej pracowała jako pediatra. Gdy trwał koszmar zafundowany Polsce i Europie przez Hitlera, Irena Białówna tworzy punkty opatrunkowe dla mieszkańców i żołnierzy. W dalszych latach okupacji kobieta prowadzi szpital przy ul. Fabrycznej, a gdy ta zostaje wcielona do getta, to ewakuuje się z pacjentami na Warszawską.
Razem z dr Anną Ellert przy szpitalu nielegalnie tworzą zakład opiekuńczy dla maluchów, w którym ukrywają dzieci żydowskie. Dla dzieci powyżej trzech lat tworzą drugi punkt przy Sitarskiej. Pomagają wszędzie, gdzie są potrzebne. To jednak dla Białówny za mało. Działała też w konspiracji, współpracowała z AK, szefuje wojskowej służbie kobiet w AK. Irena Białówna jako jedna z nielicznych przeżyje rozbicie siatki AK przez gestapo, które wymordowało 60 osób z konspiracji. Przesiedziała w piwnicach gestapo, a potem w więzieniu. Tu tez jednak „przesiedzieć” jest mocno na wyrost. Razem z innymi lekarzami leczy współwięźniów. Trudno powiedzieć jak, skoro w takich miejscach nie ma do tego środków, a warunki są bardzo złe. Mimo to opanowała epidemię duru plamistego sama na niego chorując.
To nie koniec koszmaru Białówny. Zostaje wywieziona do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Brzezince. Następnie do Ravensbruck i innych niemieckich obozów. Tam też pomaga współwięźniom, szczególnie matkom z małymi dziećmi. Wystarała się nawet w Birkenau o osobny barak szpitali na chorych dzieci, które dostają dodatkowe porcje żywnościowe.
Pół roku po wyzwoleniu obozu Irena Białówna jest już z powrotem w Białymstoku i tutaj od nowa organizuje opiekę medyczną i szpitalnictwo. Nie jest to zbyt proste, bo brakuje wszystkiego. Do lat. 50 w mieście było oprócz niej tylko dwóch innych pediatrów. Dopiero powstanie w 1950 roku Akademii Medycznej spowoduje, że do Białegostoku przyjedzie sporo lekarzy z Wilna i innych części Polski.
W 1957 roku Irena Białówna została posłem na Sejm. Między czasie i do tego czasu cały czas aktywnie działa w zakresie ochrony zdrowia. Tworzy raz po raz kolejne instytucje, szkoli, buduje i oczywiście leczy. Wybitna białostocka postać, Irena Białówna umiera w 1982 roku, dziesięć lat po przejściu na emeryturę.
Na skrzyżowaniu ulic: Bohaterów Monte Cassino i Św. Rocha w Białymstoku została przebudowana infrastruktura podziemna a nieliczne prace w tym zakresie są na ukończeniu. Zakończenie robót na tym skrzyżowaniu planowane jest na 10 marca 2023 r. Wszystkie prace w tej okolicy mają związek z budową węzła intermodalnego – podobnego do tego, jaki istnieje na skrzyżowaniu Piłsudskiego i Sienkiewicza.
W tym rejonie miasta prowadzone są równolegle cztery budowy co przyprawia kierowców, pieszych i okolicznych mieszkańców o poważny ból głowy, gdy muszą się tamtędy przemieszczać. Same zdjęcia pokazują, że to miejsce jest jednym, wielkim pobojowiskiem. Prowadzone budowy to: przebudowa układu drogowego ulic: Bohaterów Monte Cassino, Łomżyńskiej ze skrzyżowaniem z ul. M. Kopernika i ul. Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Św. Rocha; budowa centrum przesiadkowego; budowa przejścia pieszo-rowerowego podziemnego pod torami PKP; przebudowa linii kolejowej E75 realizowana przez PKP.
fot. A. Ludwiczak / UM Białystok
fot. A. Ludwiczak / UM Białystok
Przed nami jeszcze kolejne prace, oprócz tych trwających. Na skrzyżowaniu ulic: Bohaterów Monte Cassino i Kardynała Stefana Wyszyńskiego została przebudowana infrastruktura podziemna kolidująca z przebudową drogi, a do pełnego zakończenia pozostała przebudowa sieci kanalizacji deszczowej oraz odcinka sieci gazowej. Natomiast na ul. Stołecznej realizowane są prace związane z budową sieci kanalizacji deszczowej oraz dużego zbiornika retencyjnego. Po zakończeniu prac związanych z przebudową infrastruktury podziemnej zostaną rozpoczęte roboty drogowe (roboty ziemne, ustawienie krawężników, budowa chodników, ciągów pieszo-rowerowych itp.). Po wykonaniu niezbędnych robót na tych odcinkach wykonawca skupi się na skrzyżowaniu ulic: M. Kopernika z ul. Łomżyńską i Bohaterów Monte Cassino.
Na skrzyżowaniu ulic Bohaterów Monte Cassino i Łomżyńskiej dotychczas została przebudowana infrastruktura podziemna i aktualnie prowadzone są prace związane z przebudową kanału deszczowego. Po zakończeniu przebudowy wykonawca przystąpi do budowy skrzyżowania – wykonania robót drogowych, m.in. wykonania warstw konstrukcyjnych obu jezdni wraz z połączeniem z ul. Łomżyńską, budowy chodników, ścieżki rowerowej, sygnalizacji świetlnej. Równolegle planowane są (na jednej jezdni) roboty bitumiczne na ul. Łomżyńskiej i ul. Bohaterów Monte Cassino, aby jak najszybciej udrożnić ruch lokalnego osiedla.
Miasto Białystok ogłosiło nabór projektów do realizacji Budżetu Obywatelskiego. Do wydania jest pula 12 milionów złotych. Korzystając z okazji, postanowiliśmy rzucić pomysł budowy szaletu miejskiego na miarę XXI wieku. Bo ten betonowy kloc na Plantach za 400 000 zł, który być może i będzie użyteczny (tego jeszcze nie wiemy, bo ciągle nie działa), swoim wyglądem kompletnie nie przystaje do otoczenia Pałacu Branickich i centrum miasta.
W powyższym filmie (jest w języku angielskim, ale ważne co widać, a nie co słychać) można zobaczyć, jak prezentuje się szalet miejski na miarę XXI wieku. Powstał w Tokio i właśnie z japońskich wzorców powinniśmy czerpać garściami. Szklana toaleta, która dzięki magicznemu przyciskowi zaciemnia obraz to idealne rozwiązanie w mieście. Dzięki przezroczystości nie rzuca się w oczy jak betonowy kloc i nie narzuca się sobą reszcie przestrzeni. Natomiast w chwili próby umiejętnie zmienia kolor, tak by dopasować się do otoczenia. Jeżeli postawimy ją blisko lasu – może być zielona, jeżeli przy pałacu Branickich biało-żółta, a jeżeli na Rynku Kościuszki to jasno-szara. Czy to nie cudowne?
Od razu zaznaczmy, że mimo tego, że to japoński wynalazek, to w Polsce ta technologia jest już dostępna od kilku lat. Zatem Tadeusz Truskolaski, żeby móc zrealizować ten projekt, nie będzie musiał lecieć z ofensywą dyplomatyczną do Japonii. Wystarczy zamówić w polskim sklepie, w którym takie coś sprzedają.
Chcielibyśmy Was zaangażować w realizację tego wyśmienitego projektu. Zanim złożymy projekt w imieniu białostoczan, to chcielibyśmy zapytać Was – zupełnie na poważnie – jaka lokalizacja byłaby najlepsza dla schludnego, szklanego szaletu? Piszcie swoje propozycje w komentarzach na naszym Facebooku.
Takiego Białegostoku być może wiele osób już nie pamięta, jednak z naszej perspektywy to miasto z dzieciństwa. Bujna zieleń występowała wszędzie, labirynty w Pałacu Branickich, skwerek przy ratuszu, a także nysy, wartburgi, fiaty i polonezy, ikarusy i jelcze na ulicach. To tylko skrawek z tego, co można by było zobaczyć, Jest też co wymieniać, czego na filmie już nie widać. Wiele obiektów dziś już nie istnieje – takich jak amfiteatr, gąszcz drewnianych domów i wąskich uliczek od Żelaznej, przez Młynową po Sosnową, czy wreszcie ul. Lipowa z Rynkiem Kościuszki oblepione kolorowymi szyldami.
To miejsca, które ustąpiły nowoczesności. Jeżeli spojrzymy na otwartą, przestrzenną Jurowiecką z dawnych lat oraz dzisiejszą, zabudowaną gęstymi molochami to jest to niebo i ziemia. Owszem, nie ma co płakać po obskurnych bazarach i dawnym stadionie, bo teraz Giełda na Andersa i stadion przy Słonecznej doskonale zastąpiły poprzednie obiekty. Natomiast nikt nie przekona nas, że obecna Jurowiecka z tymi wielkimi budynkami po dwóch stronach jezdni kształtuje lepiej przestrzeń miejską.
Podobny moloch to Opera i Filharmonia Podlaska, która zastąpił amfiteatr. Oczywiście nie ma co płakać po dawnych obiekcie, zaś obecny doskonale nadaje się do organizacji wielu wydarzeń kulturalnych, artystycznych i innych. Natomiast czy ogromny, klocowaty budynek w tym miejscu pasuje? Coś się jednak z przestrzenią gryzie. Tak samo drewniane domki i kocie łby dawnych Chanajek ustąpiły „apartamentowcom” czyli kolejnym molochom. Czy teraz jest lepiej? Nowocześniej na pewno, ale tylko tyle.
Nie mamy wątpliwości, że kolejne pokolenie, które kiedyś dojdzie do władzy w Białymstoku będzie skuwać ten cały beton. Białystok znów będzie przepełniony zielenią jak na powyższym filmie. Trzymamy kciuki, by nastąpiło to jak najszybciej.
Przedwiośnie idzie pełną parą, zaś podlaskie rzeki i ich rozlewiska są pełne wody. To bardzo dobre informacje nie tylko dla środowiska, ale także dla ludzi, którzy bez tego środowiska nie mogli by żyć.
Przypomnijmy, że w ciągu ostatnich 5 lat – przez trzy miała miejsce susza, dopiero zmieniło się wszystko w tamtym roku, gdy na wiosnę nie brakowało wody i rozlewisk. W tym roku również sytuacja jest dobra. Mimo, że śniegu nie było zbyt wiele – padało obficie i powoli, nawadniając ziemię. Już wkrótce będą tego pierwsze efekty. Gdy tylko w końcu wyjrzy słońce na dłużej, a temperatura podniesie się jeszcze wyżej niż obecnie – wszystko pięknie się zazieleni.
graf. hydro.imgw.pl (na żółto i na pomarańczowo zaznaczone wysokie stany rzeki Bug, Biebrzy oraz Narew.
Ale nie o walory estetyczne tu tylko chodzi. Jeżeli wszystko się zazieleni, natychmiast pojawią się wszelkiej maści owady. To natomiast przyciągnie ptaki. To nasi sprzymierzeńcy w walce z komarami. To jednak nie wszystko. Brak suszy to idealny czas dla rolników, którzy mogą cieszyć się później bogatymi zbiorami. A to już ma wpływ na ceny żywności w sklepach. Im więcej jej trafi tym ceny są niższe.
Mokradła, które powstają po zimie to także utrzymywanie lasów przy życiu. Wspominane wyżej 3 lata były bardzo trudnym czasem, ciągłego zagrożenia pożarowego. Pamiętamy też jak spłonął kawał Biebrzańskiego Parku Narodowego, zaś trudna akcja gaśnicza trwała przez wiele dni na rozległym, trudno dostępnym obszarze. Nasze kolejne dobro narodowe Puszcza Białowieska także doświadczyła pożarów, które na szczęście szybko zostały zduszone, nim wyrządziły ogromne straty. Zasilenie wodą lasów spowoduje, że zarówno ich korzenie będą nawodnione jak i ściółka. Jeżeli nikt nie będzie przeszkadzać bobrom, to i one dodatkowo zabezpieczą lasy.
Dlatego też wysokie stany w rzekach to bardzo dobra informacja dla przyrody i dla człowieka.
Tykocin, Białystok, Siemianówka, Odrynki, Trześcianka, Puchły, Supraśl, Krynki, Kruszyniany, Grabarka, rzeka Bug – te wszystkie miejsca odwiedził pewien mieszkaniec Łodzi, który zabrał ze sobą drona. W efekcie powstał długi i piękny film, pokazujący jak wspaniały jest nasz region. Przy tej okazji postanowiliśmy poruszyć temat kierunków turystycznych na 2023 rok. Na filmie nie zabrakło zamku w Tykocinie, Pałacu Branickich, zalewu, kolorowych cerkwi, meczetu czy Krainy Otwartych Okiennic. Można powiedzieć, że to już niemalże „zestaw obowiązkowy” każdego przyjeżdżającego. Aż dziw bierze, że przyćmiona została nawet Białowieża czy Augustów, które dawniej były odwiedzane przez ogromne liczby osób.
Białowieża przegrywa
Augustów jest uzdrowiskiem, więc znajdują się tam sanatoria, zaś latem mają niezliczoną liczbę miejsc, gdzie można wypocząć. Tam przyjezdnych brakować nie będzie. Natomiast widać jak bardzo ucierpiała Białowieża. Po pierwsze dojazd tam jest fatalny. Torów nikt nie chce remontować, przez co nie ma bezpośredniego połączenia kolejowego. Jezdnia jest bardzo wąska i w dość kiepskim stanie. Ze względu na ochronę przyrody nikt poszerzać jej raczej nie będzie. Aczkolwiek warto wiedzieć, że istnieją takie zakusy. Swoje dołożyła też pandemia i stan wyjątkowy. Białowieża jednym słowem przegrywa w ostatnich latach walkę o turystę, bo nie zawsze jest w tym „zestawie obowiązkowym”. Podobnie Augustów – tam przyjeżdża zupełnie inny turysta niż do Tykocina, Supraśla czy Trześcianki.
Białowieży nie pomaga też fakt, że rządzi nią od lat ten sam człowiek. Wójt Albert Litwinowicz ostatnio zasłynął tym, że wydał pozwolenie pracownikowi urzędu, aby ten jako przedsiębiorca mógł zbudować w Puszczy Białowieskiej farmę fotowoltaiczną. Prawdziwe odklejenie od rzeczywistości. Dodajmy do tego brak pomysłów na przyciągnięcie turystów i mamy przepis na katastrofę. Mieszkańcy Białowieży powinni się skrzyknąć i czym prędzej odwołać swego włodarza. Bo jeszcze trochę czasu i nie będzie co ratować.
Augustów cały rok na topie
Augustów stale pięknieje. W ostatnim czasie oprócz świetnego zagospodarowania plaży pojawiły się nowe ścieżki spacerowe, którymi możemy podziwiać zbiorniki wodne w Augustowie. Jest wygodnie nie tylko dla zwykłych turystów, ale też dla emerytów z sanatorium czy dla młodych rodzin z dziećmi. Każdy tam znajdzie coś dla siebie.
Tykocin staje się powoli drugim Kazimierzem Dolnym. Odwiedzając oba miasta możemy zobaczyć wiele podobieństw. Prawosławne miejsca jak Odrynki, Trześcianka czy Puchły przyciągają wszystkich tych, dla których kolorowe i drewniane cerkwie to egzotyka, którą chcą zobaczyć na własne oczy. Dlatego, mimo że to małe miejscowości – nie muszą specjalnie rozwijać się turystycznie. Wystarczy dbać o to co mają. Podobnie Grabarka czy Kruszyniany, tyle że tam przyciąga się wyjątkową górą krzyży czy meczetem.
Supraśl jak Zakopane
Kiedy przyjedziemy do Supraśla, to możemy poczuć się trochę jak w Zakopanem. Tylko zamiast gór będzie Puszcza Knyszyńska. Swoją drogą okolice Supraśla również są górzyste. Siemianówka przyciąga najczęściej tylko z jednego powodu – jest tam ogromny zbiornik wodny, gdzie wiele osób jedzie, bo jest po trasie Green Velo. Szlak rowerowy jest bardzo popularny, mimo że trasa mogłaby być dużo lepsza i ciekawsza. Magia promocji jednak działa.
A Białystok to Białystok. Przyciąga tych, którzy na koniec dnia, po zwiedzaniu Podlasia chcą zaczerpnąć jeszcze wielkomiejskich rozrywek. Rynek Kościuszki i jego okolice to doskonale rozwinięta baza gastronomiczno-rozrywkowa. Przy okazji można coś zwiedzić.
Jakie kierunki w 2023 roku?
Nie mamy wątpliwości, że słabe dane gospodarcze spowodują ten sam efekt, który spowodowała pandemia. Będzie mniej wyjazdów za granicę, więcej podróży po Polsce. Na tym zyska również Podlaskie. Jednym z miejsc, które będzie atrakcyjny dla turystów będzie Białystok i to z trzech powodów.
Przede wszystkim ma bardzo dobrą bazę noclegową w porównaniu z innymi miastami. Nie każdy bowiem chce korzystać z agroturystyki. Hotele oferują konkretny standard i różnorodne śniadanie. Bez wątpienia jest to wygoda, z której ludzie chcą korzystać. Rano wstać, umyć się, zjeść i wyruszać na cały dzień w region by zwiedzać. Liczba hoteli w regionie (nie licząc Białegostoku) jest niska i nic nie powoduje, by rosła. To ciężki biznes dla dużych graczy. Natomiast ludzie z pieniędzmi wolą budować bloki a nie hotele.
Drugim powodem będzie Rynek Kościuszki, który w sezonie letnim żyje intensywnie całe noce – jeszcze bardziej niż w dzień. Skoro już ktoś przyjedzie, to będzie chciał się dobrze bawić. W innych miasteczkach nie znajdzie tego, co w centrum Białegostoku.
Ostatnim powodem, dla którego Białystok będzie wyborem turystów jest skomunikowanie kolejowe. Trzeba z dumą powiedzieć, że naprawdę zmieniło się na lepsze. Regionalnie można dojechać nie tylko do większości miast Podlaskiego, ale też można dojechać do malowniczych Walił, by pół dnia zwiedzać Puszczę Knyszyńską. Można też z Białegostoku dojechać do Kowna i Wilna. A to również będzie przyciągać tych, którzy nie lubią zagrzewać w jednym miejscu zbyt długo.
Czy tylko Białystok będzie przyciągać? Bynajmniej nie jest to najważniejszy punkt dla turystów. Dlatego też znów będzie odgrywany „zestaw obowiązkowy”.
Najpierw młoda obywatelka Etiopii, a ostatnio także kobieta i mężczyzna o tożsamości nieustalonej z powodu znaczącego rozkładu zwłok. To tylko ostatnie ofiary rosyjsko-białoruskiej wojny hybrydowej prowadzonej przeciwko Polsce. ZBiR (Związek Białorusi i Rosji) reklamuje się na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Azji – zachęcając kolejne naiwne osoby do przyjazdu do Mińska lub Moskwy. Według przekazów stąd już bliska do Niemiec. Następnie zachęcone osoby lądują w stolicy Rosji lub stolicy Białorusi i tak zaczyna się ich koszmar. To śmiertelna pułapka bez wyjścia.
Migranci są zwożone przez białoruskie służby pod polską granicę. Dalej muszą radzić sobie sami. Do sforsowania mają 5,5 metrowy stalowy płot lub przejście przez rzekę. Alternatywnie mogą próbować przez bagna. Zatrzymani przez Straż Graniczną – trafiają z powrotem na Białoruś. Niestety, nie mają możliwości zrezygnowania. Będą uparcie trafiać pod płot do skutku. Albo im się uda albo zginą. Ile osób trafia tym szlakiem do Niemiec? Oficjalnie nie wiadomo. Musi to być jednak na tyle duża ilość, że migranci cały czas próbują. Bo to nie jest tak, że ciągle przyjeżdżają zachęceni reklamą ZBiR-u. Ci co dotarli do Niemiec, chwalą się w mediach społecznościowych, wrzucają filmiki. Chwalą się, że dostali pomoc od aktywistów na granicy polsko-białoruskiej. Dają złudną nadzieję, że to bezpieczne.
Tymczasem zwłok w podlaskich lasach ciągle przybywa. Tylko w ostatnim czasie ujawniono aż 3 martwe osoby. Nie brakuje też chętnych kurierów, którzy spod granicy przewiozą tych, którzy mają jeszcze jakieś pieniądze. Tylko w tym roku (a mamy dopiero luty) Straż Graniczna odnotowała ponad 2000 prób przekroczenia granicy. Jak widać – popyt na transport jest ogromny, stąd też chętnych na nielegalny interes nie brakuje.
Niestety zarówno końca wojny na Ukrainie jak i końca wojny hybrydowej wymierzonej w Polsce nie widać. Wszyscy cierpliwe czekają na jakieś zmiany w Rosji. Bez wątpienia musi skończyć się era Putina. Wtedy jak domek z kart zawali się ta cała układanka, której częścią jest też białoruski dyktator, który to rękami swoich ludzi organizuje po stronie białoruskiej próby przemytu ludzi.
8-letni Olaf Walczak ma zdiagnozowany autyzm dziecięcy, padaczkę skroniową i problem z detoksykacją wątroby. To całkiem spory bagaż jak na dziecko. Mimo to, Olaf jest pogodnym chłopakiem, ciekawym świata. Zaburzenia niestety znacznie utrudniają mu kontakt z otoczeniem. Wymaga pomocy w prostych czynnościach. Rodzice jak i Olaf to Walczaki nie tylko z nazwiska. Każdego dnia robią wszystko, by w przyszłości 8-latek był samodzielny. Do tego potrzebna jest terapia sensoryczna, logopedyczna i psychologiczna. Do tego badania, leki, suplementy, odpowiednia dieta. To wszystko niestety kosztuje krocie i jest poza zasięgiem finansowym rodziny.
Dlatego jest okazja, by wspomóc ich w tej nierównej walce. Jednym ze sposobów jest przekazanie 1,5 proc. podatku. Lata lecą, Olaf cały czas rośnie. Jeżeli teraz dzielnie wszystko przepracuje, to w przyszłości będzie miał szansę na normalne życie.
Żeby pomóc w rehabilitacji Olafa, wystarczy w rozliczeniu rocznym PIT wpisać w rubryce
Nr KRS: 0000037904
, a w polu obok wyliczyć i wpisać wnioskowaną kwotę. W rubryce „Informacje uzupełniające – Cel szczegółowy 1,5%” należy napisać:
35213 Walczak Olaf
Obok tych informacji należy jeszcze zaznaczyć w zeznaniu podatkowym „Wyrażam zgodę”. Wtedy 1,5 proc. rocznego podatku trafi na pomoc chłopakowi.
Tłusty Czwartek to doskonała okazja, by wrócić do śmiesznej „aferki” z 2021 roku, gdy ujawniliśmy że Tadeusz Truskolaski i jego ekipa nazamawiali słodyczy, coli, kaw i herbat na prawie 100 000 tys. zł. Pisaliśmy wówczas jak to nie zabrakło Rafaello, Merci, Michałków, a także migdałów i pistacji. Do tego kilkadziesiąt bombonierek, kilkaset opakowań ciastek, 800 butelek coli, ponad 100 kg cukierków. Zamówienie odbyło się w atmosferze ciągłego ogłaszania, że w budżecie jest mało pieniędzy. A do tego zabrakło nawet 200 zł na stojaki rowerowe w ZOO!
Po ujawnieniu przez nas tego zamówienia, o sprawie napisały także inne media. Wtedy nagle się okazało, że urzędnicy częścią ze słodyczy podzielą się ze środowiskiem medycznym w podziękowaniu za walkę z COVID-19. Chociaż po wpisach na Twitterze zastępcy Tadeusza Truskolaskiego można było się zorientować, że jego szefa chyba najbardziej zabolała zaprezentowana karykatura (sugerowano pozew). Mało tego, w ZOO pojawiły się stojaki na rowery!
Ale to już historia! W następnym roku po „słodyczgate”, czyli w 2022, Tadeusz Truskolaski i jego ekipa wyraźnie się opamiętali. W grudniu zamówiono na cały 2023 rok za niecałe 90 tys. zł słodycze, herbatę, kawę, colę i wodę. Gdzie lista produktów jest wyraźnie mniejsza, a słodyczy tyle co kot napłakał. Firma dostarcza słodycze i inne artykuły 6 razy w miesiącu. Trafiają one do 5 białostockich siedzib urzędu. Każda dostawa to średnio po jednej paczce ciastek i dwie butelki coli. Skromnie, prawda? Panie Tadeuszu dziś jest Tłusty Czwartek, to ten dzień, gdzie może sobie Pan nie żałować!
Jeżeli zawsze marzyliście o podróży w czasie, to będziecie mieli okazję w najbliższą niedzielę. W podbiałostockim skansensie odbędą się zapusty. Świętowanie ostatnich dni karnawału na ludowo, to doskonała okazja by poczuć klimat dawnych lat.
W niedzielę, 19 lutego o godzinie 11.00 w Podlaskim Muzeum Kultury Ludowej (dawniej Muzeum Wsi) będzie można, jak nakazuje zapustna tradycja, najeść się do syta i wytańczyć do upadłego. Pokazy smażenia pączków i faworków przygotuje Koło Gospodyń Wiejskich Olmoncianki, do tańca zagra kapela „Zabuzaki”. Zgodnie z tradycją ludową, kto w ostatnich dniach karnawału nie je tłusto i obficie, nie ma co liczyć w na powodzenie i dobrobyt przez cały rok.
Dawniej przed Wielkim Postem ludzie starali się nie tylko najeść do syta dobrych rzeczy, ale też wytańczyć, wybawić, wyśmiać i wykrzyczeć. Tańczono więc do upadłego w domach i w karczmach, a na ulice wsi, miasteczek i przedmieść wielkomiejskich wychodziły korowody przebierańców. Przez cały czas – od godz. 11.00 do 15.00 będzie się paliło ognisko. Można przynieść własny koszyk z jedzeniem i posilić się czymś konkretniejszym niż karnawałowe słodkości.
Budynek powstał w latach 1826–1827, zaś jego ostateczny kształt otrzymał w latach 1835–1836 i nawiązuje do architektury szlacheckiego dworku. Jest to parterowy budynek z użytkowym poddaszem w kształcie podkowy, z główną częścią przylegającą do ulicy i dwoma skrzydłami wychodzącymi w kierunku ogrodu.
Został zbudowany z cegły i pokryty dwuspadowym dachem. W środku jest główne wejście, które kiedyś prowadziło na dziedziniec, a obecnie stanowi hol muzeum im. Marii Konopnickiej.
Front budynku zdobi 5-osiowa facjata, zwieńczona schodkową attyką. Okna facjaty wieńczą rzeźbione maski lwów, zaś główne wejście zdobią dwie pary kolumn toskańskich. Kiedy Wasiłowscy przybyli do Suwałk kamienica ta należała do rejenta Jana Zapiórkiewicza. Znajdowały się tam wówczas trzy mieszkania, dwa na parterze i jedno na poddaszu. Początkowo rodzice Marii Konopnickiej zajęli mieszkanie na górze. Później przenieśli się na parter i przez pewien czas mieszkali w pozostałych dwóch.
Obiekt jest fragmentem zabudowy ul. Kościuszki, stanowiącej dobrze zachowany zespół urbanistyczny. Budynek został objęty najwyższą ochroną konserwatorską poprzez wpis do rejestru zabytków już w 1979 roku.
Kiedy jakiś obywatel, organizacja społeczna lub ktokolwiek napisze do urzędnika, to ten zgodnie z prawem musi mu odpowiedzieć w ciągu miesiąca. A najlepiej bez zbędnej zwłoki – szczególnie gdy sprawa, której dotyczy pismo są urzędnikowi już znane. Czasem zdarza się, że odpowiedź na pytanie jest trudna i trzeba ten termin wydłużyć. Urzędnik w takiej sytuacji musi napisać w ciągu miesiąca obywatelowi, że odpowiedź jest trudna i odpowie nieco później. A dokładnie może odpowiedzieć maksymalnie w ciągu dwóch miesięcy. To czas, gdy urzędnik musi się zorientować w sprawie, której wcześniej nie znał.
W tym kontekście będziemy rozpatrywać zachowanie Prezydenta Białegostoku – Tadeusza Truskolaskiego i jego odpowiedzi mieszkańcom Dojlid. Przypomnijmy całą sprawę. Ruch Ręce precz od Dojlid – czyli mieszkańcy tegoż osiedla od lat walczą z Truskolaskim i jego urzędnikami, by przygotowali radnym jakiś plan zagospodarowania, który pozwoli w cywilizowany sposób stawiać nowe budynki na osiedlu. Obecnie przez działania Truskolaskiego i jego ekipy – deweloperzy mogą działać bez planu. W efekcie powstałe tam blokowisko przy ul. Żubrów na terenie fabryki sklejki wybudowano na zasypanym stawie – nie tylko fundując kupującym mieszkanie horror, ale całej okolicy. Szczególnie widać to po opadach deszczu.
Zalane Dojlidy po deszczu
Zalane Dojlidy po deszczu
Zalane Dojlidy po deszczu
Bitwa o sklejki
Deweloper buduje już kolejne bloki na terenie fabryki sklejki bez planu zagospodarowania. Z archiwalnych zdjęć wynika, że na tymże terenie dawniej znajdował się ogromny staw, gdzie moczono kłody drewna. Jak to wygląda dziś? Zobaczcie sami jak się zmienił teren na przestrzeni 5 ostatnich lat.
Rok 1996 – ogromny staw (fot. gisbialystok.pl)
Rok 2017 – część stawu już zasypana (fot. gisbialystok.pl)
Rok 2022 – blokowisko na zasypanym stawie (fot. gisbialystok.pl)
Czy myślicie, że woda pod ziemią w tym miejscu znikła? Mieszkańcy Dojlid oskarżają właściciela fabryki, że ten przyczynił się do powstawania powodzi po ulewach na okolicznych posesjach. Według planów, fabryka przeniosłaby się gdzieś indziej. Na placu zostałyby tylko zabytkowy komin fabryczny, dawna kotłownia i jeden z budynków fabrycznych stojący od ul. Dojlidy Fabryczne. Reszta terenu poszłaby pod bloki. Jak widzimy z archiwalnych zdjęć – całe blokowisko stałoby na dawnym stawie.
Mieszkańcy skupieni wokół planu Ręce Precz od Dojlid nie dopuszczają myśli o budowie bloków. Postulują niskie budownictwo wielorodzinne, szeroko rozstawione i pozostawiające dużo powierzchni zielonej. Zakładają, że skoro zasypanie części dawnego stawu doprowadziło do powodzi, to co będzie – gdy jeszcze postawi się kolejne ciężkie budynki? Szczególnie, że obok płynie też rzeka Biała! To przepis na wielką katastrofę. Generalnie sprawa bloków i protestów o ten kawałek ziemi toczy się od wielu lat.
Najpierw uchwalono plan zagospodarowania przestrzennego z wadą prawną, przez co uchylił go wojewoda. Potem przez dłuższy czas była cisza w tym temacie. W grudniu ubiegłego roku odbyło się spotkanie urzędników Truskolaskiego z radnymi (co transmitowaliśmy na żywo). Wtedy urzędnicy tłumaczyli swoje pomysły na plan – uwzględniający blokowiska. Skończyło się to gorącą dyskusją i uwagami od radnych, by urzędnicy nie forsowali na siłę pewnych rozwiązań, bo te nie zostaną uchwalone. Ma być taki plan, który zostanie zaakceptowany przez wszystkie strony.
Co z tym planem w 2023 roku?
Na dzień dzisiejszy, nadal nie ma planu i nie wiadomo, kiedy powstanie. Tymczasem, jak widać na zdjęciu z 2022 roku, deweloper nie czeka. Społecznicy Ręce precz od Dojlid zaapelowali do Prezydenta, by zrobić to jak najszybciej, by ukrócić deweloperowi budowę blokowiska. 14 grudnia mieszkańcy wysłali list do Truskolaskiego, w którym podzielili się swoimi uwagami do szkicu planu urzędników. Po ustawowym miesiącu jednak nie było żadnej odpowiedzi. Wygląda na to, że Tadeusz Truskolaski uznał, że sprawy Dojlid nie zna i potrzebuje dwóch miesięcy. Tylko nikogo nie raczył o tym poinformować. Swoją drogą źle to o nim świadczy, by nie znać sprawy, która bulwersuje opinię publiczną od tak wielu lat.
Sama odpowiedź też nie zachwyca. Ogólnie rzecz biorąc Truskolaski stwierdził, że sprawa jest skomplikowana i chce wysłuchać co mają do powiedzenia eksperci w tej sprawie. I głowił się nad tym dwa miesiące! Wygląda na to, że pomysły mieszkańców go w ogóle nie interesują. Ma być tak – jak powiedzą eksperci. A na koniec zrobi się spotkanie, gdzie eksperci wyjaśnią reszcie, dlaczego ma być tak a nie inaczej. To budzi podejrzenia społeczników z Ręce Precz od Dojlid, którzy zauważyli, że ekspertów można dobrać adekwatnie do potrzeb. Śledząc jak przez lata, z uporem maniaka, urzędnicy Truskolaskiego dążyli do zabudowania Dojlid blokowiskiem, można dopowiedzieć sobie samemu jakież to potrzeby.
Warto dodać jeszcze, że im dłużej planu nie będzie powstawać, tym lepiej tylko dla dewelopera, który wbrew mieszkańcom postawi spokojnie całe osiedle na dawnym stawie. Natomiast uchwalenie planu spowoduje, że wszystkie pozwolenia, którymi dysponuje (warunki zabudowy) zostaną anulowane.
Prezydent adwokatem dewelopera?
Jak komentuje pismo Maciej Rowiński-Jabłokow, z ruchu Ręce precz od Dojlid?
Uwagi wcale skomplikowane nie są i dopiero przez ich przyjęcie plan stanie się czytelny – postulujemy bowiem likwidację wszelkich tzw. stref wydzielenia wewnętrznego i ujednolicenie zapisów, by nie dawało się „ukryć” bloków między wierszami. Jeżeli pan prezydent uważa, że nieskomplikowany plan na mikroskopijnym obszarze przekracza kompetencje jest zastępców i urzędników, to dlaczego bez sięgania po opinie ekspertów lekką ręką sporządził plan zakładający siedmiopiętrowe bloczyska? Eksperci są potrzebni dopiero, kiedy prezydent występuje przeciwko mieszkańcom w roli adwokata dewelopera, który posiłkuje się opiniami zewnętrznymi. Jednak w przeciwieństwie do procesu sądowego bynajmniej nie mamy do czynienia z niezależnymi biegłymi. Cały zabieg ma na celu przekonanie opinii publicznej, że tysiące mieszkańców są w błędzie, a Dojlidy to wspaniałe miejsce na blokowisko. Prezydent Truskolaski już w 2014 roku zastosował identyczny zabieg, a jak się skończyło, wszyscy wiemy: wstydem, niesmakiem, schowaniem do szuflady całej procedury planistycznej, pożarami i niekontrolowaną budową szpetnych bloków na Sklejkach i przy ul. Nowowarszawskiej.
A oto całe, skomplikowane pismo Truskolaskiego, na które mieszkańcy czekali dwa miesiące:
fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Białymstoku
Najczęściej zabytkowy budynek sobie wyobrażamy jako stary, wyraźnie wyróżniający się od reszty. Architektoniczna perełka, unikalne rozwiązania artystyczne. Według przepisów prawa polskiego zabytkiem jest nieruchomość (np. pojedynczy budynek, cmentarz, historyczny układ urbanistyczny lub krajobraz kulturowy) albo rzecz ruchoma (np. dzieło sztuki użytkowej, obraz, rzeźba, znalezisko archeologiczne – np. artefakt), ich części lub zespoły rzeczy, które są dziełem człowieka lub związane z jego działalnością i stanowią świadectwo minionej epoki bądź zdarzenia, a których zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na swoją wartość artystyczną, naukową lub historyczną.
Czy willa stojąca przy ul. Skłodowskiej w Białymstoku zasługuje na ochronę konserwatorską? Decyzja o tym, by ją wpisać zapadła dopiero w 2019 roku. Budynek powstał w latach 30. XX wieku i kwalifikowany jest do architektury modernizmu. I w tym właśnie ukryty jest „haczyk”: czy modernistyczne budynki powinny być zabytkami? Gmach „ONZ” przy Skłodowskiej, Białostocki Teatr Lalek, budynek banku (Pekao) przy Rynku Kościuszki, Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki, a także cała rzesza bloków, domów i willi. Czy tego typu budownictwo zasługuje na ochronę konserwatorską?
Czy sam fakt, że coś powstało przed wojną, z automatu powinno nadawać status zabytków? W Białymstoku, od wielu lat można zauważyć, że przykłada się ogromną pracę by wpisać na listę zabytków mnóstwo nowych obiektów, a tymczasem już istniejące lub zasługujące na zabytkowość są zwyczajną ruiną. Czyżby liczyła się ilość, a nie jakość?
Wracając do willi z ul. Skłodowskiej. Nieruchomość należąca do Stefana i Stefanii Fricków to budynek wolnostojący, murowany, otynkowany, podpiwniczony, założony na planie wielokąta zbliżonego do rombu, przykryty płaskim dachem, z wydatnym okapem, o rozczłonkowanej bryle, złożonej z kubicznych form o różnej wysokości. Główny korpus jest dwukondygnacyjny, segment południowy – dwu i pół kondygnacyjny. Każda z brył została wyraźnie zaakcentowana. Przemyślana asymetria dodanych do siebie prostopadłościennych form wprowadza dynamikę, ale nie zakłóca harmonii kompozycji. Należy tu wyróżnić: okna w układzie pasowym (zespolone), okna narożne podkreślające ostre załamania bryły, okno tzw. „termometr” w klatce schodowej. – czytamy na stronie Podlaskiego Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Budynek cechuje prostota i podporządkowanie jednolitemu wyrazowi kompozycji architektonicznej. Dotyczy to również wnętrza. W willi zachowały się niektóre oryginalne elementy wyposażenia, szczególnie w obrębie ażurowej klatki schodowej. – czytamy w dalszej części.
Supraśl jak i cała Puszcza Knyszyńska zachwycają przez cały rok. Także zimą. Wtedy, gdy spadnie śnieg jest najpiękniej. Niestety w ostatnich latach białego puchu u nas coraz mniej, toteż nie ma co się dziwić ludziom, że gdy tylko trochę popadało, to postanowili pospacerować bulwarami Supraśla i w jego okolicach.
Jeżeli również macie ochotę przyjechać do tego uzdrowiskowego miasteczka, to oprócz bulwarów – warto wybrać się w kilka okolicznych miejsc. W samym Supraślu możecie zrobić dodatkowe kółko przez Puszczę Knyszyńską. Start na drewnianym mostku przy bulwarach. Droga doprowadzi Was do kolejnego mostku. Gdy go przekroczycie, trzeba iść leśną, szeroką drogą w lewo. Następnie przy drodze głównej idziemy do mostu drogowego i znów jesteśmy w centrum. Jeżeli zamiast w lewo, skręcicie w prawo to po pewnym czasie dojdziecie do skrzyżowania leśnych dróg. Możecie na przykład zawitać do Surażkowa, gdzie z dużym prawdopodobieństwem napotkacie piękne, białe konie. Po drodze mijać jeszcze będziecie Góry Krzemienne. Niezwykłe wzniesienia w środku Puszczy! Jest, gdzie się wdrapać.
Inną drogą z Supraśla możecie dojść do Cieliczanki, cały czas ciągiem pieszo-rowerowym. Jeżeli zapragniecie iść jeszcze dalej to zawitacie do Kołodna, gdzie znajduje się Góra Św. Anny z wieżą widokową. To jedno z najwyższych wzniesień w tej okolicy. Położone jest ponad 200 metrów nad poziomem morza. Kolejna wieś to osławiony już Królowy Most. Chociaż kultowy film U Pana Boga za piecem (i jego kolejne części) w rzeczywistości był nagrywany gdzie indziej, to pojedyncze sceny także i w tej wiosce zrealizowano. Na pewno na uwagę zasługuje piękna cerkiew. Jest także Trakt Napoleoński, którym możemy iść cały czas prosto aż do dużego skrzyżowania w nieco przerzedzonej części Puszczy. Potem z łatwością, prostą drogą wrócimy do Supraśla. Ta trasa to dobry trening dla pieszych, rowerzystów, narciarzy i jeźdźców konnych. Długość trasy wynosi 30 km.
Jest jeszcze wspaniałe miejsce do odpoczynku nad rzeką, gdzie można rozpalić ognisko i morsować. Równie chętnie odwiedzane przez turystów. To Pólko. Jest tam wiata, zakole rzeki. Ognisko można tam palić legalnie w specjalnie do tego przygotowanym miejscu. Jest także Wiata pod Dębami, gdzie można to robić. Przypomnijmy też, że w ostatnim czasie można legalnie nocować w lasach Puszczy Knyszyńskiej. Aczkolwiek to już trzeba być wprawionym bushcrafterem. Dodajmy jednak, że w Polsce to bardzo rozwojowa dziedzina hobbystyczna.
Podlaska Wojewódzka Konserwator Zabytków włączyła do wojewódzkiej ewidencji zabytków kartę ewidencyjną budynku mieszkalnego znajdującego się przy ul. Antoniuk Fabryczny 3 w Białymstoku. Ten niepozorny budynek stoi bezpośrednio przy ulicy, za ogrodzeniem i zaroślami. Jego historia bezpośrednio związana jest z Augustem Commichauem, który w 1843 r. przybył do Białegostoku i założył w nim przedsiębiorstwo „August Commichau” zajmujące się produkcją m.in. sukna i kołder. W skład przedsiębiorstwa wchodziły: tkalnia, kantor, przędzalnia, suszarnia, apretura i ambulatorium, stanowiąc jedną z największych fabryk włókienniczych w mieście.
Rodzina Commichau zamieszkiwała dzisiejszy zabytek do lat 20. XX wieku. Niedługo po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wyjechali. Pierwszy właściciel Herman Commichau zmarł w 1891 r. przeżywszy 74 lata. Swój testament spisał 19 sierpnia 1888 r. Na jego mocy właścicielem wszystkich posiadanych ruchomości i nieruchomości po śmierci został Hermana. Był jednak warunek dla potomka. Ten miał wypłacić matce i czterem siostrom 60 proc. wartości odziedziczonego majątku. Każda dostała po 12 proc. Żeby nie było tak słodko – były też długi.
W 1925 r. fabryka wraz z innymi budynkami przeszła na własność Skarbu Państwa. Obiekty fabryczne zaadaptowano na potrzeby Szkoły Rzemieślniczo-Handlowej. Wartości artystyczne budynku wyrażają się w proporcjonalnej bryle budynku oraz opracowaniu elewacji z zastosowaniem szerokiego, profilowanego gzymsu kordonowego i koronującego. Obiekt zachował się w stanie niemal niezmienionym, co świadczy o jego autentyczności.
Populacja bobrów w Podlaskiem ma się na tyle dobrze, że ich populacja zwiększyła się w ostatnich latach aż pięciokrotnie. Z perspektywy mieszkańca miasta być może nie jest to na pierwszy rzut oka ważna i dobra informacja, ale tak naprawdę jest wręcz przeciwnie. Jest to informacja fantastyczna, bo im więcej bobrów, tym bardziej bezpieczni jesteśmy.
Chyba każdy wie co robią bobry. Tak, nadgryzają drzewa doprowadzając je do ścięcia. Mało kto jednak zastanawia się po co to robią. Wbrew pozorom one tych drzew nie jedzą! Kora, korzenie, liście i kiełki owszem. Same drzewa ścinają po to, by tworzyć sobie optymalne warunki do życia. W budowanych przez siebie Żeremiach rozmnażają się. Bo te są na tyle mocną twierdzą, że tylko człowiek mechanicznymi urządzeniami jest w stanie je zniszczyć. A że bobry są pod ochroną, to populacja rozrasta się.
Co ma człowiek z działalności bobrów? Wodę. Powiedzmy sobie wprost – urzędnicy zniszczyli polskie rzeki. To, że teraz są woda w nich ledwo szoruje po dnie jest wyłącznie ich winą. W Polsce zdecydowana większość rzek została uregulowana. Budowane są wały, zapory czy stopnie wodne, koryta rzek niejednokrotnie były prostowane i betonowane. Przez lata panowało przekonanie, że to najlepsze zabezpieczenie przed powodzią. Praktyka pokazała, że jest ono błędne. Powodzie i podtopienia są mimo niskich stanów rzek. Mimo, że ta wiedza jest już powszechna, to nadal reguluje się w Polsce rzeki. Mało tego, w miastach oddaje się deweloperom wolną rękę. Okolice cieków są gęsto zabudowywane blokowiskami – czyli zabetonowywane. Co jeszcze bardziej eskaluje powodzie.
W Białymstoku nie jest inaczej. W 1920 roku miała miejsce ogromna powódź. Wtedy zapadła decyzja, żeby uregulować rzekę. Teraz Biała przez całą długość centrum biegnie prosto jak rura. Chociaż w ostatnich latach pojawiły się tam dodatkowe zapory, poziom wody nadal szoruje po dnie.
Wracając do bobrów. Istnienie lasów – czyli dla człowieka filtrów oczyszczających powietrze po jego działalności – jest możliwe dzięki terenom bagiennym. To miejsce, z którego czerpią drzewa, gdy długotrwale nie pada deszcz. Woda na tych terenach pojawia się dlatego, że bobry budując wszelakie tamy zatrzymują wodę z leśnych rzek. A że bobrów jest coraz więcej, to ich teren działania się rozszerza. I tak dotarły do Białegostoku.
Oczywiście urzędnicy dzielnie nie pozwolą im tu dłużej zabawić. Jednak, póki co działalnością nad rzeką zajmuje się taka instytucja jak Wody Polskie. To urzędnicy tejże muszą wydać decyzję, ażeby drzewo z ul. Branickiego ściąć przed bobrami. Kto będzie pierwszy? Co po ukończonej pracy zrobią bobry? Zapewne zajmą się kolejnymi drzewami. A to dlatego, że w Białej rzece wody jest za mało. Bobry poprzestaną jak podniosą jej stan. Urzędnicy jednak na to nie pozwolą, bo wtedy deweloperzy byliby bardzo źli, że ich Klientom zalewa się piwnice i mieszkania. I taki to problem, że ciągle ktoś będzie poszkodowany.
Zwykle turyści, którzy jeżdżą od wioski do wioski, by napotkać żubry mogą liczyć na spotkanie mniejszych stadek – od kilku do kilkunastu sztuk. Przewodnicy turystyczni i lokalsi znają miejsca, gdzie stada składają się z kilkudziesięciu żubrów. Jak podaje portal naukawpolsce.pl – większe stada nie były dotychczas spotykane ani w Puszczy, ani w jej sąsiedztwie. Stado powstało zapewne z połączenia kilku mniejszych, obserwowanych w tym rejonie na początku zimy. Przyczynił się do tego prawdopodobnie nagły atak zimy, obfite opady śniegu i spadek temperatury – do kilkunastu stopni poniżej 0 stopni C. W takich okresach żubry grupują się w większe stada.
– Dotychczas największe stado, liczące 136 osobników, było przez nas obserwowane tej zimy na obrzeżach Puszczy Knyszyńskiej. – powiedział serwisowi naukawpolsce.pl prof. Rafał Kowalczyk z IBS PAN, który kieruje badaniami nad żubrami.
Żubry najlepiej odnajdują się w terenach, gdzie nie ma zbyt dużo ludzi. Preferują łąki i doliny rzeczne. Tam zwierzęta znajdują najwięcej pokarmu. Zimą pomagają też leśnicy, którzy przygotowują stogi siana i kiszonki. Dzięki temu żubry nie niszczą masowo pól rolnikom i nie grasują po wioskach w celu szukania odpadków.
Z tej okazji przez cały 2023 rok będą odbywały się wydarzenia z Kanałem Augustowskim w roli głównej. Między innymi będą konferencje, wystawy, ale też wydarzenia sportowe, jak rajdy, wycieczki czy konkursy. Zaplanowano spływ z udziałem 200 kajaków, spływ tratwami i malowanie muralu upamiętniającego budowę kanału. Punktem kulminacyjnym roku jubileuszowego będzie otwarcie na przełomie kwietnia i maja sezonu żeglugowego. Uhonorowany zostanie też gen. Ignacy Prądzyński – wybitny inżynier, autor projektu Kanału Augustowskiego (w swoich pamiętnikach określił go jako „arcydzieło”), a także znakomity oficer i strateg wojenny, uczestnik powstania listopadowego.
Mierząca ponad 100 kilometrów długości droga wodna jest właściwie siecią sztucznych kanałów łączących uregulowane koryta rzeczne Netty, Czarnej Hańczy i jeziora augustowskie. Jednym z najciekawszych punktów Kanały jest Śluza Paniewo. Jest ona bowiem podwójna, bo różnica w wysokości terenu jest naprawdę duża. Dlatego najpierw wszystkie statki i łodzie wpływają do pierwszej komory, a następnie jeszcze do drugiej. Dopiero po przeczekaniu aż woda wypełni obie – można płynąć dalej.
Budowa Kanału Augustowskiego jest łączona z planem uzdrowienia gospodarczej sytuacji Królestwa Polskiego. Miał on łączyć Wisłę przez Narew z Niemnem i dalej biegiem rzek Dubyssy i Windawy (Venty) z portem bałtyckim w Windawie, co (w jęz. łotewskim Ventspils). Ta droga wodna miała umożliwić transport towarów z zależnego od Rosji Królestwa Polskiego. Zaplanowana część drogi wodnej Wisła – Niemen – Bałtyk, tak zwany Kanał Windawski, pomiędzy biegiem Dubissy i Windawy, nigdy nie została ukończona – wyjaśnia dr Maciej Ambrosiewicz z Muzeum Wigier w Wigierskim Parku Narodowym.
Chociaż sami mamy ambiwalentny stosunek do zapory na granicy, to z przyczyn obiektywnych musimy przyznać – gdyby jej nie było, to polskie państwo musiałoby angażować gigantyczne środki w jej ochronę przy pomocy ludzi. A to osłabiałoby nasz potencjał bezpieczeństwa. Rok temu na granicy (mimo braku zapory) było dużo spokojniej z powodu ostrej zimy. Tym razem ta pora roku przebiega spokojnie, więc setki zdesperowanych, nielegalnych migrantów próbują przedostać się do Europy zachodniej.
Przylatują z Afryki i Azji do Moskwy i Mińska. Dostają wizy turystyczne, a następnie – by się nie rozmyślili – służby reżimów dowożą wszystkich pod samą granicę z Polską. Zostało to udokumentowane na powyższym filmie. Jak pamiętamy z ubiegłego roku, sytuacja na tyle się w pewnym momencie zaogniła, że polska policja musiała odpierać masową, nielegalną próbę wtargnięcia ogromnej grupy migrantów. Po tym zdarzeniu zamknięto całkowicie przejście graniczne w Kuźnicy. Przypomnijmy, że wcześniej stosunki między sąsiednimi krajami były na tyle stabilne (mimo trwającej od lat dyktatury na Białorusi), że do Grodna nawet dojeżdżały codziennie polskie pociągi. W ogóle mamy do czynienia z pewnym paradoksem. Z jednej strony – dyktator Łukaszenko zniósł obowiązek posiadania wizy dla wjeżdżających z Polski do Białorusi, a z drugiej organizuje nielegalny przemyt zdesperowanych ludzi, którzy wierzą w lepsze życie na Zachodzie z zasiłków.
Obecna zapora bardzo ułatwiła ochronę granicy. Przede wszystkich sforsowanie 5-metrowego płotu górą naraża na ogromne kontuzje. Elektronika sprawia, że cała granica w czasie rzeczywistym jest całkowicie monitorowana. Niestety, to cały czas za mało. Istnieje bowiem grupa pewnych osób ogłaszających się jako „Grupa Granica”. Stale funkcjonują po polskiej stronie – tłumacząc, że udzielają pomocy medycznej i prawnej migrantom. Tymczasem Straż Graniczna oskarża „aktywistów” o utrudnianie pracy służbom granicznym.
Skandaliczne zachowanie aktywistów, wspieranych przez jedną ze stacji tv. Nie chcieli podać dokładnej lokalizacji nielegalnych imigrantów. W tym czasie funkcjonariusze SG i strażacy prowadzili wyjątkowo trudną akcję poszukiwawczą na bagnach. Nie mogli odnaleźć osób. Do działań zaplanowano użycie śmigłowca. Dopiero po 2 godzinach zgłosił się mężczyzna, który powiedział, że doprowadzi służby do migrantów. Na miejscu oczekiwali dziennikarze, duża grupa aktywistów oraz 3 obywateli Afganistanu zostali zabrani do szpitala, ich stan zdrowia jest dobry. Czy bagna i rzeki graniczne, gdzie nie ma bariery, to miejsce spotkań nielegalnych imigrantów z aktywistami? Czy warto ryzykować zdrowie i życie cudzoziemców oraz funkcjonariuszy dla medialnego show? – przeczytać mogliśmy na Twitterze Straży Granicznej.
Tymczasem wspomniana Grupa Graniczna tłumaczy na swoim Facebooku – że wspomniani mężczyźni byli w złym stanie zdrowotnym. Na miejscu lekarka z tejże grupy po zbadaniu mężczyzn uznała, że natychmiast wymagają hospitalizacji. Dwóch nielegalnych migrantów co jakiś czas traciło przytomność, a kontakt z nimi był już właściwie niemożliwy. Zgodnie z relacją lekarki, jeden z mężczyzn był w szczególnie złym stanie, chorował na nadczynność tarczycy, od kilku dni nie zażywał leków. Miał obniżoną temperaturę ciała i zaburzone pozostałe parametry zdrowotne i skrajne odwodnienie. Dwukrotnie wymiotował. Drugi mężczyzna również był odwodniony oraz skrajnie wychłodzony.
Grupa tłumaczy też, że wezwano służby, ale te dotarły po 3,5 godziny ze względu na trudne warunki. Wyprowadzenie poszkodowanych z trudnego bagnistego terenu zajęło około 3 godzin przy pomocy kilkudziesięciu strażaków. Ostatecznie poszkodowani trafili do szpitala w Hajnówce.
Warto dodać, że Grupa Granica – to aktywiści, którzy nie są żadną formalną organizacją. To po prostu grupa ludzi, która umówiła się, że będzie odbierać sygnały od nielegalnych migrantów i im pomagać. Problem polega na tym, że dopóki nielegalni migranci będą wiedzieli, że warto próbować, to będą to robić. Warto tu przywołać przykład naszego sąsiada z Litwy. Tam również występował taki sam problem co w Polsce. Nielegalni migranci próbowali szczęścia przekraczając także granicę białorusko-litewską. Bałtyccy sąsiedzi również odgrodzili się od Białorusi, tam jednak nie ma aktywistów, bo obywatele zgodnie zdają sobie sprawę, że nielegalny przemyt ludzi to gra dyktatora oraz że litość wzmagać będzie przemyt. Efekt? W grudniu 2022 dochodziło tam tylko do pojedyncze przypadków przekraczania granic. Praktycznie wszyscy kierują się w stronę Polski. Dlaczego? Bo tu są podziały na zwolenników i przeciwników. Organizatorzy przemytu doskonale sobie zdają z tego sprawę.
Dlatego kryzys na granicy skończy się dopiero, gdy oprócz tej stalowej, 5-metrowej bariery z elektroniką, granica będzie chroniona także przez własnych obywateli. Co innego pomagać w potrzebie, a co innego dawać nadzieję, że dojazd do Niemiec się uda i nie współpracować z polskimi służbami.
Czy 1,5 hektarowa farma fotowoltaiczna powstanie na polanie w Puszczy Białowieskiej? Miejmy nadzieję, że ktoś rozsądny zablokuje tą kuriozalną inwestycję. Jeszcze bardziej niewiarygodnie brzmi to, jak do wydania zgody w ogóle doszło. Czy Wójt Białowieży Albert Litwinowicz rażąco złamał prawo?
Zacznijmy po kolei. Od wielu lat jeden z pracowników urzędu gminy w Białowieży forsował pomysł wybudowania (jako prywatny inwestor) farmy fotowoltaicznej na 1,5 hektarowej polanie. Dla osób, które nie są rolnikami tylko żyją w mieście zobrazujemy to w metrach kwadratowych. Wychodzi ich aż 15 000. Taki obszar zajmuje przeciętny hipermarket. Dotychczas próby tej inwestycji się nie udawały. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Białymstoku za każdym razem odmawiała jej uzgodnienia, bo w sposób oczywisty godziła w plan ochronny Natura 2000 dla Puszczy Białowieskiej. Uparty urzędnik nadal dostarczał kolejne prośby o pozwolenie. Jak wskazali ekolodzy, którzy nagłośnili aferę, pismo, które składał było pełne błędów oraz niewiarygodnych danych.
Warto tu nadmienić (by się nie pogubić), że na przeprowadzenie inwestycji musi się zgodzić gmina Białowieża. Część dotycząca przyrody rozpatrywana jest przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska (inny urząd). I przy ostatniej próbie wójt Albert Litwinowicz decyzję wydał… pozytywną dla inwestora. Uznał, że RDOŚ odrzucił projekt i nie dał inwestorowi szans na uzupełnienie. Ekolodzy w rozmowie z Gazetą Wyborczą wskazali, że decyzja wójta została wydana z rażącym naruszeniem prawa. Ponadto godzi w turystów, którzy nie przyjeżdżają do Puszczy Białowieskiej po to by oglądać panele fotowoltaiczne.
Trudno się z taką argumentacją nie zgodzić. Przede wszystkim wójt nie powinien wydawać decyzji wobec swojego podwładnego. Decyzja powinna zostać wydana przez inny urząd gminy. Druga sprawa to zignorowanie RDOŚ. Skoro urzędnicy od ochrony środowiska mieli obiekcje, to trzeba było dać możliwość odwołania się inwestorowi, a nie podejmować decyzję za niego. Oraz ostatnia kwestia. Czy wójt naprawdę uważa, że turyści w Białowieży nie są ważni? To on oprócz drewna napędzają gospodarkę w tamtym regionie. Negatywny wizerunek gminy, który rozniesie się w Polskę sprawi, że turyści nie będą tak chętnie tam przyjeżdżać.
Cała ta sprawa to jeden, wielki, śmierdzący skandal. Miejmy nadzieję, że decyzja ta zostanie zaskarżona przez ekologów, a urzędnicy z drugiej instancji pozwolenie wójta wyrzucą do śmietnika. Tam, gdzie jego miejsce.
W ostatnim czasie można było przeczytać komunikat, że dwie osoby w Białowieży dostały 500 złotowe mandaty za to, że weszły pod sam płot na granicy Polski z Białorusią, zaś to rzekomo jest zakazane. Problem polega na tym, że zakaz może być nielegalny.
Zakaz wydał Wojewoda Podlaski Bohdan Paszkowski na „całej długości” podlaskiego odcinka pasa drogi granicznej. Przypomnijmy tylko, że Białoruś została oddzielona od Polski płotem, więc bez powodu nie można zakazywać Polakom (i obywatelom Unii Europejskiej) chodzić po polskim terytorium. Tak samo jak możecie nagrywać i fotografować wszelkie obiekty (oprócz tych, które służą do zapewniania bezpieczeństwa państwa).
Ustawa o ochronie granicy państwowej reguluje, że pas drogi granicznej jest obszarem szerokim na 15-metrów. A jeżeli wynika to z potrzeb ochrony granicy, wojewoda może wprowadzić tam zakaz przebywania. Cały szkopuł w tym, że w ustawie jest wyraźnie napisane „na niektórych odcinkach pasa”. Tymczasem zakaz obowiązuje na całym podlaskim odcinku.
Niestety stan polskiego państwa pod względem prawa jest koszmarny. Przypomnijmy sobie czasy pandemii, gdy nielegalnie karano ludzi mandatami za wychodzenie z domu, nasyłano policję na legalnie działające biznesy, bezprawnie zabierano z konta po 30 000 zł. To wszystko uchylały później sądy. Problem w tym, że te są kompletnie zatkane, więc na sprawiedliwość się czeka bardzo długo. Za bezkarność urzędnicy odpowiedzialności nie ponoszą. Ktoś odbierze Wam pieniądze, czas i nerwy, a na koniec nawet nie przeprosi.
Zatem jeżeli chcielibyście choćby dotknąć płotu na granicy, to wiedzcie że zakaz wojewody najprawdopodobniej nie jest legalny, ale bardzo prawdopodobne jest to, że dostaniecie mandat, gdy wejdziecie na pas drogi granicznej. Jeżeli tak się stanie, to nie przyjmujcie go. Niech to sąd rozstrzyga czy kara była słuszna. Chyba, że spotkanie z wymiarem sprawiedliwości to nie na wasze nerwy. Wtedy trzymajcie dystans. Zupełnie jak za czasów pandemii.
W ostatnim czasie ukazał się komunikat o tym, że po 14 latach wraca połączenie Białegostoku z mazowiecką Małkinią. Spółka Polregio uruchomiło je 1 stycznia 2023 roku. Codziennie będą tam odjeżdżać dwa pociągi. Wcześniej połączenia regionalne kończyły bieg w podlaskim Szepietowie.
Teoretycznie dzięki temu będzie możliwość dojechania regionalnie do Małkini, a dalej warszawską koleją regionalną do stacji Warszawa Wileńska. Wyjazd z Białegostoku odbędzie się o 17:06 i o 19:19. Powroty z Małkini są o 4:19 i 5:27. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Pierwszy pociąg dojedzie do Małkini o 18:36. Czyli równo po 1,5 godziny. Pociąg z Małkini do Warszawy Wileńskiej jedzie 1 godzinę i 27 minut. Zatem cała podróż z czasem przesiadki to już ponad 3 godziny. Do tego jeszcze musimy doliczyć około godzinę na dojazd do miejsca docelowego w Warszawie komunikacją miejską.
Wyjazd pociągiem pośpiesznym do Warszawy Wschodniej trwa równo 2 godziny. Zatem wniosek jest taki – z Białegostoku tego typu połączeniem będą jeździć tylko ci co muszą. Z pewnością uruchomienie tego typu połączenia nie będzie opłacalne. Jednak gdybyśmy patrzyli na komunikację zbiorową tylko pod względem ekonomicznym, to prawdopodobnie zamknęlibyśmy ten interes.
W ostatnich latach trwa przywracanie wielu połączeń kolejowych, które zlikwidowano kilkanaście lat temu i jeszcze później. Żeby te miały sens istnienia potrzeba dwóch rzeczy – całkowitego braku zmian rozkładu jazdy przez lata (czyli pewność i stałość połączenia, do którego dostosujemy nasze sprawy) oraz bilety na tyle tanie, by opłacało się jeździć pociągiem a nie samochodem. W przypadku kolei (wszyscy przewoźnicy) trzeba powiedzieć wprost – jest drogo. Ponadto rozkład jazdy jest w ciągu roku zmieniany. Dlatego włączenie do oferty kolejnych połączeń jest dobre, ale do momentu, gdy nie przyjdzie ktoś, kto ogłosi cięcia. Wtedy historia zatoczy koło.
Niepokojącą petycję do Prezydenta Suwałk złożyli muzycy z Suwalskiej Orkiestry Kameralnej. Oskarżają jego podwładnego – dyrektora Suwalskiego Ośrodka Kultury Ignacego Ołowia, o to że próbuje wyrzucić obecnych artystów i zastąpić ich innymi. A to wszystko „z zemsty za zagranie hymnu wbrew jego woli”. Czy to jednak konflikt wszystkich muzyków czy raczej starcie dyrygenta ze swoim szefem?
Zakaz grania hymnu?
Zacznijmy po kolei. Według muzyków (a konkretnie dyrygenta Krzysztofa Jakuba Kozakiewicza z Suwalskiej Orkiestry Kameralnej) wszystko zaczęło się jeszcze w październiku. Wówczas miało dojść do spotkania dyrektora Suwalskiego Ośrodka Kultury Ignacego Ołowia z muzykami orkiestry. Zapewniono ich, że jest przyszłoroczny budżet na działanie orkiestry jest już zapewniony i nie ma planów by zmieniła się liczba koncertów. Wszystko miało się zmienić 11 listopada w święto niepodległości. Muzycy twierdzą, że tego dnia wbrew poleceniu dyrektora wykonali Mazurek Dąbrowskiego na początku uroczystego koncertu.
Zdarzenie miało miejsce 11 listopada podczas uroczystego koncertu z okazji Narodowego Święta Niepodległości. P. Ignacy Ołów zabronił wówczas orkiestrze (i mnie) wykonania Hymnu Państwowego na otwarcie koncertu. Sytuacja wydawała się nieporozumieniem, a orkiestra – ze mną na czele – rozumiejąc patriotyczny i poważny charakter koncertu związanego z obchodami odzyskania niepodległości zdecydowała się – pomimo silnych sugestii dyrektora – hymn wykonać. – czytamy w internetowej petycji muzyków Suwalskiej Orkiestry Kameralnej.
5 grudnia muzycy otrzymali od dyrektora informacje, że większej części orkiestry nie zostaną przedłużone umowy, które wygasają z końcem 2022 roku. Zaś w miejsce obecnych dyrektor planuje zatrudnić nowe osoby zamieszkałe lub związane w Suwałkach. Kierowanie się takim kryterium, pomijając wartości artystycznej danej osoby – muzycy uważają za dyskryminację. W ocenie orkiestry – i mojej – próba zniszczenia dorobku zespołu, zwolnienie ludzi z pracy, które zostało przeprowadzone w tak niejawny i niejasny sposób jest rodzajem represji za nieprozumienie z 11 listopada 2022. Tym bardziej nie można więc pozwolić, aby osobiste opinie prowadziły do niepokojących i szkodliwych działań i wpływały negatywnie na przyszłość Suwalskiej Orkiestry Kameralnej. – czytamy w tej samej petycji.
Co na oskarżenia dyrektor?
Zacznijmy od tego, że dyrektor Suwalskiego Ośrodka Kultury Ignacy Ołów także jest muzykiem i dyrygentem. Przed imprezą 11 listopada uzgodniono pewien scenariusz, podczas którego stwierdzono, że nie ma potrzeby grania hymnu, gdyż wcześniej będzie odśpiewany. Stąd brak Mazurka Dąbrowskiego w repertuarze orkiestry. Według dyrektora mimo to, dyrygent Krzysztof Jakub Kozakiewicz postanowił grać hymn. Dyrektor miał zapytać o możliwość zmiany scenariusza Prezydenta Suwałk, ten nie wyraził sprzeciwu i Mazurek ostatecznie wybrzmiał.
Kolejna kwestia, o którą zapytaliśmy dyrektora SOK to umowy. Okazało się, że brak przedłużenia umowy (kończy się 31 grudnia 2022r. – dop. red.) jest przewidziany tylko w przypadku dyrygenta Krzysztofa Jakuba Kozakiewicza, zaś pozostali członkowie orkiestry zatrudniani są na podstawie umowy-zlecenie tylko na 1 miesiąc. Za każdym razem są to różne osoby, bo też repertuar koncertów jest różny. Dlatego, kto pracuje w danym miesiącu, wynika z tego na jakim instrumencie gra. Ponadto muzycy nie pracują tylko dla orkiestry w Suwałkach, lecz mają stałe miejsce zatrudnienia w różnych miastach.
Ostatnią kwestia łączy się właśnie z tym co powyżej. Dyrektor Ołów uważa, że nie da się zatrudniać muzyków tylko z Suwałk właśnie ze względu na ten różnorodny repertuar. Natomiast rzeczywiście jest w nim chęć dania szansy osobom, które w Suwałkach mieszkają. A wynika to przede wszystkim z chęci oszczędzenia na hotelach. Jak wspomnieliśmy dyrektor SOK jest dyrygentem i muzykiem, więc potrafi ocenić kompetencje danej osoby. Ponadto dyrektor nie uważa, by muzycy z Suwałk po tutejszej szkole są gorszymi od tych z Białegostoku czy Warszawy.
Dyrektor zapytany dlaczego nie chce przedłużać umowy z Krzysztofem Jakubem Kozakiewiczem, obecnym dyrygentem orkiestry, stwierdził, że ma prawo dobierać sobie współpracowników takich, którzy będą bardziej skorzy do współpracy. A ta, według dyrektora SOK z obecnym dyrygentem nie układa się najlepiej. Latem z powodu braku tej współpracy miały zrezygnować dwie kobiety, które przygotowywały audycje edukacyjne dla dzieci. Niestety nie mogły się porozumieć z dyrygentem w sprawie utworów. Ponadto muzycy mieli też przyjeżdżać mocno spóźnieni na próby, przez co późniejsze nagłośnienie imprezy miało być słabe, na co skarżono się dyrektorowi. Ignacy Ołów stwierdził także, że musiał jechać na wywiad do radia, bo dyrygent odmówił.
Prezydent Suwałk za dyrektorem?
Tymczasem prezydent Suwałk Czesław Renkiewicz wydał oświadczenie, odnosząc się do petycji muzyków. Z niepokojem obserwuję jednak błędnie intepretowaną przez środowisko artystyczne decyzję Dyrektora Suwalskiego Ośrodka Kultury jakoby miało dojść do likwidacji Suwalskiej Orkiestry Kameralnej. W tej sprawie skierowano do mnie w ostatnim czasie wiele pism i wystąpień, za które serdecznie dziękuję. (…) Odrębną sprawą jest natomiast kwestia tego, kto ma grać w orkiestrze. Myślę, że marzeniem wielu doskonale wykształconych muzycznie Suwalczan było grać w szeregach orkiestry. Mam nadzieję, że będą mieli taką okazję. Przykro mi jest czytać, że muzycy pochodzący z Suwałk obniżą poziom artystyczny zespołu. Funkcjonująca już od blisko 50 lat w Suwałkach Państwowa Szkoła Muzyczna wykształciła rzeszę uzdolnionych muzyków. Wielu z nich to absolwenci konserwatoriów. – czytamy w oświadczeniu Prezydenta Suwałk.
To dopiero prezent na święta! Pani Elwira, na co dzień pielęgniarka z Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku została mamą trojaczków. Przyszły na świat „u mamy w pracy”, na szczęście nie podczas. Grześ, Zuzia i Alicja są zdrowe, piękne i mają się dobrze. Wierzymy, że mama także czuje się wspaniale. Nie wiemy jednak czy tatę trojaczków boli już głowa. Rodzicom składamy serdecznie gratulacje, życzenia zdrowia im i dzieciom. Oby dobrze się chowały!
Wiemy jedno na pewno, to wspaniale że w XXI wieku możemy świętować takie cuda. Są możliwe dzięki temu, że lekarze są bardzo mocno wyspecjalizowani w konkretnych dziedzinach, także w położnictwie i ginekologii. Trojaczki to dosyć skomplikowany przypadek medyczny. Już jedno dziecko podczas ciąży potrafi nastręczyć organizmowi problemów. Z perspektywy dzieci, którzy są pacjentami UDSK ważne jest, aby placówka była dla nich przyjazna. Z pewnością o Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym tak powiedzieć możemy.
Uniwersytecki Dziecięcy Szpital Kliniczny im. Ludwika Zamenhofa w Białymstoku rozpoczął działalność w 1988r. i obecnie jest największym na Podlasiu ośrodkiem diagnostyczno-leczniczym dla dzieci i młodzieży w wieku od 0 do 18 lat. Jest nowoczesnym, pełnoprofilowym ośrodkiem diagnostyczno-leczniczym realizującym wielospecjalistyczneświadczenia medyczne w systemie opieki stacjonarnej i ambulatoryjnej. W 15 klinikach i oddziałach hospitalizowanych jest rocznie prawie 20 tys. osób a w 31 poradniach specjalistycznych leczy się około140 tys. pacjentów. W Szpitalu zatrudniona jest wysokospecjalistyczna kadra lekarska i pielęgniarska: 243 lekarzy, z czego 176 to lekarze specjaliści w tym 39 profesorów i doktorów habilitowanych oraz 386 pielęgniarek, z których 319 posiada specjalizacje.
Piękny, okazały budynek to na razie wizualizacja koncepcji architektonicznej. Ma jednak szansę zamienić się w rzeczywistą inwestycję Wasilkowa. Podczas obchodów 456. urodzin miasta zaprezentowano propozycję wyglądu nowego Miejskiego Ośrodka Animacji Kultury. Obecnie instytucja zajmuje wynajmowany budynek. Po przeprowadzeniu miałaby własny. Czy jest jej potrzebny?
Jeżeli prześledzimy aktywność tej instytucji, to trzeba raczej sobie zadać pytanie – dlaczego jeszcze nie budują. Potencjał gminy i potrzeby w tym kierunku są ogromne. Być może z perspektywy Białegostoku wydaje się to dziwne, że sąsiednia gmina stawia na tego typu inwestycje. Gdy patrzymy na sąsiadujące gminy wokół dużych miast, to zwykle nazywane są ich „sypialniami”. W przypadku relacji Białystok – Wasilków tak jednak nie jest. Gołym okiem widać, że gmina rozwija się niezależnie. Sąsiedztwo Białegostoku na pewno pomaga, ale nie ma tu klasycznej wymiany mieszkańców na zasadzie „w Białymstoku pracuję, zaś w Wasilkowie śpię”.
Z perspektywy mieszkańca Wasilkowa wygląda to inaczej. Gmina jest na tyle rozwinięta, że można tu prowadzić normalne życie pozazawodowe. Podobna sytuacja jest także w gminie Juchnowiec Kościelny, która z Kleosinem, Ignatkami i Księżynem prężnie działają niezależnie od Białegostoku. Co innego, gdy popatrzymy na gminy Dobrzyniewo, Choroszcz czy Zabłudów. W tym przypadku to klasyczne sypialnie Białegostoku.
Dlatego wracając do nowej inwestycji, jest ona jak najbardziej potrzebna. Mieszkańcy w wolnym czasie organizują warsztaty, wydarzenia kulturalne. Obecna przestrzeń staje się niewystarczająca. By w pełni wykorzystać kulturalny potencjał gminy, powstała koncepcja stworzenia zupełnie nowego obiektu, który zostałby zlokalizowany na terenie obecnie niezagospodarowanym – pomiędzy ul. Kościelną, a ul. Łąkową. Główną ideą przyświecającą podczas procesu projektowania było stworzenie wielofunkcyjnej przestrzeni, np. w głównej sali widowiskowej przewidziano przesuwne siedziska na piętrowej platformie z możliwością złożenia ich pod ścianę, dzięki czemu powstaje płaska płyta podłogowa np. na czas trwania koncertu.
Koncepcja architektoniczna została opracowana przez pracownię Jana Kabaca „Arkon” z Białegostoku. Opracowanie koncepcji architektoniczno-budowlanej umożliwi wnioskowanie o pozyskanie środków finansowych z zewnętrznych źródeł na realizację tego projektu.
Po ostatnich, intensywnych opadach śniegu zima na Podlasiu się utrzymała. Mróz szczypie aż miło. W związku z tym Białostocki Ośrodek Sportu i Rekreacji uruchomił narciarnię na Dojlidach. Trasy biegowe są już wytyczone. Aktualnie dla poszukujących aktywnego wypoczynku dostępne jest 465-metrów drogi. Wszystko jest także oświetlone, więc jeżeli ktoś planuje jeździć po zachodzie słońca, to nie ma problemu.
Warto też się śpieszyć, póki leży śnieg. Cała trasa (bez oświetlenia i poza samym ośrodkiem) jaką można przebyć to 3 km. Malownicza sceneria dookoła dojlidzkich stawów sama zachęca. Jeżeli ktoś nie ma zbyt dużo umiejętności, to także powinien móc skorzystać, bo trasa jest ogólnie łatwa. Dlatego nadaje się zarówno dla dorosłych jak i dzieci. Wypad z całą rodziną jak najbardziej wchodzi w grę.
Wypożyczalnia nart ma na stanie 100 kompletów – narty o różnej długości, kijki i buty o różnych rozmiarach. Opłata za wypożyczenie wynosi 12 złotych za każdą godzinę. Ulga dla dzieci i młodzieży wynosi 2 złote. Zatem koszt w ich przypadku to 10 zł za godzinę. Korzystać z usług można w godzinach od 10.00 do 19.00. Ostatniego wypożyczenia można dokonać o godz. 18.00.
Budowa trasy Rail Baltica, budowa zadaszonych peronów, budowa przejścia podziemnego to trwające inwestycje PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. Do tego przebudowa ul. Bohaterów Monte Cassino oraz budowa tunelu łączącego się z przejściem podziemnym na perony, a także umożliwiającego przejście ze Św. Rocha na Kolejową, gdy zostaną zlikwidowane kładki to natomiast inwestycje miasta. Ponadto trwa przebudowa ulic od strony Kolejowej.
W planach jeszcze jest budowa węzła intermodalnego dla komunikacji miejskiej, na pustym już placu pomiędzy dworcem autobusowym a dworcem kolejowym. Gdy wszystkie prace w tym miejscu zostaną zakończone, to otoczenie właściwie zmieni się całkowicie. Znikło bowiem Centrum Handlowe Park, nie ma już dawnego dworca autobusowego, do galeriowca dobudowano kolejny wielki blok, a od strony ul. Kolejowej zmieniono plac przed dworcem. Jedynie co pozostanie to na pewno budynek poczty, który jest zabytkiem. Tak samo nadal nad całością górować będzie galeriowiec. Po Rynku Kościuszki oraz ul. Jurowieckiej to kolejny punkt na mapie Białegostoku, który w ciągu panowania obecnego prezydenta przeszedł kompletną metamorfozę.
Wracając do tematów kolejowych, to oprócz wielkiej przebudowy na dworcu kolejowym, prace trwają także na 70-kilometrowym odcinku z Białegostoku przez Uhowo, Łapy, Szepietowo po Czyżew. Przebudowywane stacje i przystanki zapewnią wygodne podróże, a dwupoziomowe skrzyżowania zwiększą bezpieczeństwo w ruchu kolejowym i drogowym. Inwestycja o wartości 3,4 mld zł jest współfinansowana ze środków instrumentu CEF „Łącząc Europę”. Roboty na podlaskim odcinku Rail Baltica prowadzone są przy maksymalnie możliwym ruchu pociągów. Na ponad siedemdziesięciokilometrowym odcinku od Czyżewa do Białegostoku budowane są nowe tory, sieć trakcyjna i urządzenia sterowania ruchem. Lepszy dostęp do kolei i wygodę podróżnych zapewni przebudowa 6 stacji i 12 przystanków. Ponadto efektem modernizacji będą szybsze podróże, wzrost bezpieczeństwa, a także sprawniejszy przewóz towarów. Przebudowywany jest także układ torowy – wymienionych zostanie 55 km torów i zamontowane 144 rozjazdy.
Na stacjach i przystankach budowane są nowe wyższe perony, co ułatwi wsiadanie i wysiadanie z pociągów. Montowane są wiaty, oznakowanie i oświetlenie LED. Zaplanowano instalację systemu informacji pasażerskiej oraz monitoring. Na odcinku Czyżew – Białystok zaplanowano przebudowę 38 peronów. Przejścia podziemne będą w 14 lokalizacjach. Umożliwią bezpieczną komunikację na perony. Zaawansowane są budowy w Czyżewie i Szepietowie. Postępują prace na przystankach Zielone Wzgórza i Bojary oraz stacji w Raciborach. Rozpoczęto budowę przejść w Uhowie i Łapach.
Zakończenie prac planowane jest na 2023 r., zaś samej stacji Łapy i Białystok na 2024 r. To już całkiem niedługo. Miejmy nadzieję, że z Białegostoku będziemy mogli jeździć tak często do Warszawy (i dalej) tak często jak można jeździć do stolicy z Krakowa. Ponadto nie zapominajmy, że konieczna jest elektryfikacja odcinka pomiędzy Sokółką a Suwałkami. Dobrze by było, żeby też wreszcie połączono Suwałki i Białystok z Lublinem. Tutaj musiałaby się odbyć poważna modernizacja w województwie mazowieckim, którego kawałek rozdziela Podlaskie i Lubelskie. Nie zapominajmy też, że Łomża i Białystok powinny zostać również połączone kolejowo. Miało to się odbyć częściowo w ramach budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. W obecnej sytuacji gospodarczej uznać należy, że jest to plan bardziej palcem po wodzie pisany niż realny.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.
Warto też wspomnieć o zmianach w organizacji ruchu na ul. Kolejowej i Zwycięstwa. Wspomniana wcześniej przebudowa ze strony miasta powoduje, że kierowcy muszą tam jechać bardzo ostrożnie. Obecnie wprowadzono tam ograniczenie prędkości do 30 km/h. Ponadto zlikwidowany będzie przystanek tymczasowy przy firmie Konrys. Nowy będzie się znajdować przy ul. Kolejowej 7.
Słynny już na cały kraj szalet publiczny w Białymstoku… nie działa. Okazało się, że nie spełnia on norm i nie może być otwarty dla korzystających. Dlatego przechodzący z potrzebą zobaczą budynek otoczony metalową siatką. Jak podaje Radio Białystok – wykonawca dostał miesiąc na naprawienie wad.
Urzędnicy w rozmowie z rozgłośnią wyjaśnili także, że za wadliwą toaletę nie zapłacili. Przypomnijmy, że cała inwestycja kosztować będzie ponad 400 tys. zł. Niektórych tak wysoka cena oburzyła. Bowiem miasto zleciło zbudowanie obiektu 2×3 metry w cenie mieszkania. Chociaż sam Tadeusz Truskolaski i jego świta niechętnie tłumaczyli skąd taka cena, to na naszych łamach pisaliśmy, że wcale nie jest wygórowana. Tutaj macie wytłumaczenie dlaczego musi tyle to kosztować:
Mimo, że wykonawca dostał miesiąc na poprawienie wadliwej toalety, to nie jest znana data, kiedy białostoczanie będą mogli z niej korzystać. Warto też się zastanowić nad jej wyglądem zewnętrznym. Szary, betonowy klocek na pięknych Plantach nieco się gryzie.
Dubicze Osoczne to mała wieś nieopodal Hajnówki. To jedno z miejsc na podlaskiej mapie kulinarnej, gdzie na stole można napotkać takie danie, którego w innych regionach kraju raczej się nie uświadczy. W przypadku podhajnowskiej wioski chodzi o danie zwane hałubcy z bulbaj. Po naszemu gołąbki z ziemniakami. Jak powstają?
W pierwszym kroku należy ugotować kapustę. W kolejnym kroku obrane ziemniaki musimy przerobić na masę taką jak na sałatkę jarzynową. Możemy to zrobić maszynką do mięsa, klasycznie tarką, a co nowocześniejsi – robotem kuchennym. W naszym regionie mówimy na to „ustrojstwo”. Podobnie z cebulą – tą mieszamy razem z ziemniakami, uprzednio krojąc w takiej samej formie. W następnym kroku smażymy skwarki. Czyli boczek z cebluką. Do ziemniaków i cebuli wbijamy dwa jajka i mieszamy, dosypując skwarek. Kiedy wszystko gotowe, to zawijamy farsz w gołąbki. Gdy wszystko mamy już w kapuście, umieszczamy potrawę w naczyniu żaroodpornym, polewamy wodą i wstawiamy do piekarnika na 200 stopni. Wyciągniemy, gdy będą przypieczone.
Wróćmy jeszcze do Dubicz Osocznych. We wsi znajdują się wiele starych, drewnianych krzyży. Upamiętniają one epidemię cholery, która miała miejsce w 1831 roku (dodajmy, że w całym regionie nie tylko w wtedy). Ponadto krzyże mają też upamiętniać poległych podczas wojny. Zwiedzając Puszczę Białowieską, a także Hajnówkę, warto także przejechać się po okolicznych wsiach. Tam również napotkamy wiele ciekawych miejsc, ludzi i historii.
Pasynki to mała wieś nieopodal Bielska Podlaskiego. Mieści się w jednym z niewielu najpiękniejszych terenów Podlasia. Szczególnie dostrzegą to osoby poszukujące w naszym regionie „dzikości”.
Największą zaletą wspomnianych terenów są rozlewiska Narwi, które kształtują przyrodę w całej okolicy. Ponadto to tutaj można poczuć wielokulturowość w sposób maksymalny, tutaj też usłyszymy „svoją” mowę u ludzi własną, unikalną gwarę będącą miksem kilku języków. To jeszcze nie wszystko, wschodnie okolice Bielska Podlaskiego to także miejsce, gdzie natrafimy na dwujęzyczne drogowskazy. To ukłon w stronę mieszkających tam białoruskich mniejszości narodowych.
Pasynki mogą poszczycić się przepiękną, niebieską, drewnianą, prawosławną świątynią. To Cerkiew Narodzenia św. Jana Chrzciciela. Właśnie została świeżo wyremontowana. Prace trwały pod okiem Podlaskiej Wojewódzkiej Konserwator Zabytków – Małgorzaty Dajnowicz. Świątynia jest zabytkiem od 1993 roku, zaś powstała w 1891 roku. Stworzono ją na planie krzyża greckiego, na kamiennej podmurówce, konstrukcji zrębowo-słupowej. Nad kruchtą znajduje się wieża zwieńczona kopułą, z kolei nawę główną pokryto dachem dwuspadowym.
Przed wejściem głównym oraz wejściami bocznymi wykonano dwuspadowe zadaszenie, wsparte bogato profilowanymi słupami. Szczyty budynku ozdobiono dekoracją ciesielską, dzięki czemu nawiązuje stylistycznie do motywów białoruskich. Cerkiew ta należy do najbardziej reprezentatywnych, drewnianych świątyń na Podlasiu! – Cerkiew pw. Św. Jana Chrzciciela w Pasynkach przejawia przede wszystkim wartości artystyczne. Szczególną uwagę przyciąga bogata elewacja na wieży. – tłumaczy prof. Małgorzata Dajnowicz.
Pandemia, wojna, zbrodnie, inflacja, bombardowania, drastyczne podwyżki rachunków, bankructwa restauracji. Każdego dnia jesteście karmieni tego typu sprawami na różnych portalach informacyjnych. Normalne jest więc, że gdy czytacie artykuł o podlaskiej chatce z klocków LEGO, że wystarczy dać „lajka” czy „zagłosować w internecie” aby produkt miał szansę trafić na półki sklepowe, to bardzo szybko klikacie, bo nic to Was przecież nie kosztuje. Problem w tym, że nikt Wam w tych wszystkich artykułach nie napisał, że nie można stwierdzić, iż pomiędzy oddaniem lajków czy też głosów a trafieniem na półki sklepowe jest długa droga. Prawda jest taka, że tej drogi zupełnie nie ma.
Poddajmy teraz krytycznej analizie cały proces. Czy wydaje się Wam, że w takiej firmie LEGO pracują ludzie, którzy nie kierują się interesem ekonomicznym? Że wystarczy kliknąć, by firma wprowadziła produkt na rynek? Niestety życie nie jest taką bajką. Produkt trafi do sprzedaży nie dlatego, że grupa osób skrzyknęła się w internecie by coś kliknąć, ale tylko wtedy, jeżeli spełni wiele warunków.
Najważniejsze jest to, że LEGO ma swoje pomysły i swoje zestawy. Dlatego taki projekt nie może być wobec nich konkurencyjny. Przykładowo – gdyby ktoś z Was stworzył zamek, to nie miałby żadnych szans na realizację, bo LEGO ma swoje zamki. Co z chatą? To jedyny plus tego projektu, jest taki, że jest on unikalny. Gdyby miał w ogóle trafić na produkcję, to i tak firmowi projektanci zrobiliby go zupełnie po swojemu i mógłby w ogóle nie przypominać pierwowzoru. Niestety szansa, że zobaczymy go na półkach jest praktycznie zerowa. A to dlatego, że wkrótce będzie miała premiera innego zestawu, gdzie będzie chatka.
Oczywiście nie chcemy odbierać nadziei, ale też piszemy o tym w konkretnym celu. Żeby przypomnieć Wam, że życie w internecie i tutejsza aktywność nie mają zbyt dużego wpływu na rzeczywistość. Dlatego wszelkie zbieranie lajków pod jakimiś pomysłami, zbieranie internetowych podpisów pod petycjami, pisanie komentarzy, żeby zdobyć IPhone, który rzekomo nie może być sprzedany, bo nie ma folii niestety nie działa. Nikt się tym nie przejmuje, nikt Wam nic nie da i nikt sobie z tym nic nie robi.
Przykładem mogą być trwające Mistrzostwa Świata w Katarze. Mówi się, że organizacja pochłonęła tysiące ofiar, że użyto łapówek by móc w ogóle być organizatorem, że pora roku nieodpowiednia i wiele innych. I co? I nic. Wszyscy oglądają, wszyscy się emocjonują.
Dlatego, jeżeli czytacie w internecie, a szczególnie w mediach jakieś informacje, o czymś co ładnie wygląda, że ma to może kiedyś szansę na realizację, to podchodźcie do tego z dużą ostrożnością.
Jeszcze do niedawna granica polsko-białoruska w Podlaskiem była miejscem, gdzie zagrodzone były tylko drogi. Od wielu lat służby graniczne zatrzymywały w okolicy granicy ludzi wielu narodowości. Byli to nielegalni migranci, który próbowali dostać się do Unii Europejskiej, także do Polski. Wielokrotnie wpadali oni w okolicznych lasach czy też po kontroli busów, gdzie próbowali się chować. Szczerze powiedziawszy nigdy to nie wywoływało jakichś emocji. Pewnego dnia jednak białoruski dyktator „zwęszył” interes. Postanowił rękami swoich ludzi zorganizować płatny dojazd wszelkim migrantom z lotniska w Mińsku (stolicy Białorusi) oraz z dworca kolejowego, na którym wysiadali przybysze z dalekich krajów uprzednio lądując w Moskwie.
Przed kryzysem na granicy, ogrodzone były jedynie drogi
Opłata za przerzut waha się od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów amerykańskich, wnoszona jest w całości lub części jeszcze w kraju początkowym. Ludzie, którzy wybierają się na podróż do Europy często oddają cały majątek. Przed dojazdem do granicy z Polską odbierane są im wszelkie dokumenty, by utrudnić polskim służbom ustalenie tożsamości osób zatrzymanych. Celem ostatecznym najczęściej są Niemcy. Z internetowych relacji, arabskich społeczności, które są w tym kraju dobrze zorganizowane wynika, że wielu osobom wszystko się udało. Liczba migrantów próbująca w jednym czasie przekroczyć granicę zaczęła bardzo mocno rosnąć. Komunikaty Straży Granicznej pojawiały się już nie raz na jakiś czas, ale codziennie.
Zemsta za sankcje
w 2020 roku odbyły się wybory prezydenckie na Białorusi. Niedługo przed samym dniem wyborów wsadzono do więzienia białoruskiego blogera, który był silnym, demokratycznym rywalem dla dyktatora. Wszystko wskazywało na to, że Siarhiej Cichanouski miał wysokie poparcie, bo udało mu się dotrzeć także do tych, którzy niezależnie od okoliczności głosowali na Łukaszenkę. Ostatecznie w wyborach wystartowała żona Siarhieja – Swiatłana. Po wyborach wszystko wskazywało na to, że wybory wygrała, ale dokonano fałszerstw na podstawie których ogłoszono, że kolejny raz rządzić będzie Łukaszenka. Takich wyników wyborów nie tylko nie uznano w wielu krajach, ale także Unia Europejska nałożyła sankcje na Białoruś.
Aleksander Łukaszenka w zemście zapowiedział, że „od teraz” będzie przepuszczać wszystkich nielegalnych migrantów do Unii Europejskiej, a wcześniej miał rzekomo kraje wspólnoty przed tym „chronić”. Do sytuacji kryzysowych zaczęło dochodzić w pod koniec lipca 2021 roku. Wtedy próby przekroczeń zaczęły iść w tysiące! Postanowiono wysłać do pomocy na granicę żołnierzy.
Swiatłana Cichanouska fot. Roman Kubanskiy / Wikipedia
Show na granicy
8 sierpnia 2021 po białoruskiej stronie granicy niedaleko wsi Usnarz Górny pojawiła się grupa ok. 60 osób uchodźców m.in. z Iraku i Afganistanu, z czego część z nich – głównie kobiety po kilku dniach wycofała się na terytorium Białorusi, pozostawiając na miejscu grupę 32 osób, której powrót zaczęli uniemożliwiać funkcjonariusze białoruskiej straży granicznej. Po polskiej stronie natomiast zabraniali dalszej drogi funkcjonariusze polskiej Straży Granicznej. W niektórych mediach kłamliwie przekazano, że osoby te utknęły na „ziemi niczyjej”. W rzeczywistości osoby te znajdowały się na terytorium Białorusi. Przeciągająca się patowa sytuacja stała się przedmiotem ożywionej debaty politycznej. Najgorsze co mogło się wydarzyć to obecność polskich polityków na granicy, którzy dla tej 30-osobowej grupy przywieźli śpiwory i jedzenie. Zaraz za nimi zaczęli się zjeżdżać inni politycy. Na nieszczęściu ludzi, którzy utknęli na białoruskiej granicy – zaczęli robić show.
Prawdopodobnie te głupie występy zadecydowały o wprowadzeniu 2 września stanu wyjątkowego na granicy. W praktyce oznaczało to, że nikt oprócz służb nie mógł zbliżać się do granicy. Dodatkowo osoby, które nie mieszkały w przygranicznych gminach – nie mogły do nich wjeżdżać. Całkowicie zatrzymało to nielegalną migrację, bo nawet jeżeli ktoś się przedostał to nie był w stanie wyjechać dalej. Przy granicy zaczęło dochodzić do wielu zgonów migrantów, dla których polskie warunki atmosferyczne były zbyt surowe, by koczować przez wiele dni w lesie. Wiadomo było, że stan wyjątkowy nie załatwi sprawy, bo niedługo się skończy, a problemy powrócą. Wtedy zadecydowano o budowie fizycznej zapory.
Sytuacja się uspokoiła
Najpierw ustawiono zaporę tymczasową, której pilnowali żołnierze, policja i straż graniczna. Zaczęło dochodzić do starć na granicy pomiędzy migrantami a polskimi funkcjonariuszami. Najgłośniejsze było wydarzenie w Kuźnicy, gdzie znajduje się przejście graniczne. 16 listopada zebrani wcześniej masowo migranci, zwiezieni z całej Białorusi i ze wszystkich granic doprowadzili do starć. Polska policja użyła armatek wodnych. Służby białoruskie, żeby nie doprowadzić do masowego wychłodzenia osób, które przebywały na ich terenie – umieściły wszystkich w tymczasowym magazynie, gdzie mogły się ogrzać. Następnie sytuacja się uspokoiła, bo koczowania w lesie zimą migranci nie przeżyliby.
Obecnie wzdłuż całej granicy stoi 5-metrowy płot. Na całej długości bariery zakładane są urządzenia elektroniczne. Dopóki ich nie będzie na całej długości granicy, nie dowiemy się czy inwestycja za miliardy złotych w czymś pomogła. Z relacji funkcjonariuszy i żołnierzy, którzy pracują na granicy wiemy, że sytuacja bardzo się uspokoiła względem roku 2021. Próby nielegalnych przekroczeń jednak nie ustały.
Przez rzekę i bagna
W najnowszym komunikacie Straż Graniczna informuje, że elektroniczny system działa już na odcinku 37 km. To zaledwie 17 proc. całej granicy, a tymczasem minister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Wąsik zdążył się już pochwalić, że na tym odcinku nie dochodzi do żadnych prób przekroczenia. Skoro są łatwiejsze miejsca, to jest to całkiem logiczne. Obecnie najpopularniejszym sposobem jest forsowanie granicy przez rzekę Swisłocz, gdzie nie ma płotu. Drugie takie miejsce to białowieskie bagna. Tam jednak jest bardzo niebezpiecznie. Czy bariera naprawdę spełnia swoją rolę dowiemy się dopiero, gdy 100 proc. granicy będzie zabezpieczone płotem z elektroniką. Wtedy nie będzie miejsc łatwiejszych i trudniejszych, ale wspomniana rzeka czy bagna będą łatwe do upilnowania.
Docelowo bariera elektroniczna ma zabezpieczyć około 206 kilometrów. Na cały system składać się będzie ok. 3 tysięcy kamer dzienno-nocnych i termowizyjnych, 400 km kabli detekcyjnych oraz 11 kontenerów teletechnicznych.
72-letni myśliwy zastrzelił dwa łosie. Mamę z młodym. Tłumaczył się, że pomylił je z dzikami. Teraz grozi mu do 5 lat więzienia. Miało to miejsce w gminie Rutki w powiecie zambrowskim.
Historii o tym że myśliwy pomylił człowieka / psa / zwierzę pod ochroną z dzikiem jest w Polsce mnóstwo. O ile my jesteś za całkowitą delegalizacją tego zawodu, o tyle silne lobby myśliwych ma się w naszym kraju dobrze. Tym razem Polski Związek Łowiecki błyskawicznie usunął ze swoich szeregów mężczyznę, który zabił łosie. Oprócz grożącego myśliwemu więzienia (do którego pewnie i tak nie trafi) będzie musiał zapłacić prawie 30 000 zł kary. Oczywiście mężczyzna straci także broń.
Warto dodać, że łosie nie są objęte ochroną, ale od 2001 roku obowiązuje całkowity zakaz polowań na te zwierzęta. W ubiegłych latach były zakusy by to zmienić, na szczęście kontrowersyjny, nieżyjący już minister do tego nie doprowadził. Warto dodać, że łosie żyją na biebrzańskich bagnach. Najwięcej kłopotów sprawiają kierowcom. Było sporo wypadków, które powodowane są przez te zwierzęta. Przez Biebrzański Park Narodowy przebiega ruchliwa droga krajowa 65 łącząca Białystok z Ełkiem. Po drodze są jeszcze Mońki i Grajewo. Na szczęście oprócz dodatkowego, specjalnego oznakowania, odlesiono pobocza dróg przez co zwiększono widoczność. Jest tam także ograniczenie prędkości. Odstrzał wydaje się zbędny.
Wracając do ministra, to 5 lat temu chciał doprowadzić do zniesienia moratorium z 2001 roku. Dokumenty w tej sprawie były już przygotowane. Ostatecznie do zniesienia nie doszło. A warto wiedzieć, że w 2001 zakazano odstrzału, bo łosiom groziła całkowita zagłada.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że duże miasta są atrakcyjniejsze niż te małe, bo są bogatsze i oferują lepsze usługi. Tymczasem, gdy patrzymy na Białystok to tak nie jest. Sąsiedni Wasilków to jedna z niewielu polskich gmin w Polsce, w której bardzo mocno przybywa mieszkańców. Obecnie mieszka tu ok. 18 tys. osób. W 1995 roku było ich zaledwie 11 tys.
Dlaczego akurat tutaj? Można wskazać dwa główne powody. Pierwszy z nich to sąsiedztwo przepięknych, atrakcyjnych, zielonych terenów Puszczy Knyszyńskiej i jej otuliny. Niektórzy nie muszą nawet nigdzie jechać, wystarczy, że wyjdą z domu. Drugim powodem jest konsekwencja polityki sąsiada – czyli Białegostoku. Władze tegoż miasta od lat nie są zainteresowane tym, by miasto się rozrastało poprzez połączenia z gminami sąsiednimi. Miasto przez to jest cały czas kompaktowe i coraz bardziej zagęszczone blokowiskami.
Białystok traci, Wasilków zyskuje
Jakość życia się stale pogarsza. Mamy tam problemy ze smogiem, coraz większymi korkami i gigantycznym problemem z miejscami parkingowymi. Dawniej sporo było też w mieście studentów. To jednak czasy zamierzchłe. Efekt takiej polityki jest tylko taki, że przyrost nowych mieszkańców w Białymstoku jest bliski zera.
Korzysta na tym między innymi atrakcyjnie położony Wasilków i przylegające do niego wsie. Teoretycznie jeszcze lepsze walory przyrodnicze ma uzdrowiskowy Supraśl, ale dojazd do Białegostoku z tego pierwszego jest błyskawiczny, z tego drugiego już nie. Ponadto w Supraślu panuje specyficzna sytuacja właścicielska, przez którą prawie niemożliwe jest zbudowanie blokowiska. Dominują tu tylko domy. Tymczasem w Wasilkowie bloków nie brakuje. Szczególnie rozrosły się tu osiedla Lisia Góra i Dolina Cisów. Obecnie nowe budowle to szeregówki, które w Polsce w ostatnim czasie stały się dosyć modne.
Zadowolony burmistrz z bólem głowy
Nagły i szybki przyrost mieszkańców to nie tylko powód do zadowolenia dla burmistrza, ale także ból głowy. Razem z mieszkańcami lawinowo rośnie zapotrzebowanie na usługi miejskie – komunikację, edukację, gospodarkę komunalną. Wielu z nowych mieszkańców to młodzi rodzice, przez co potrzeba mnóstwo nowych miejsc w żłobkach i przedszkolach. Mimo, że tych w publicznych placówkach jest sporo, to jest to o wiele za mało niż potrzeba. Dlatego zapotrzebowanie miasta odciążają placówki niepubliczne. Jest to wielka korzyść dla rodziców, bo opłata za pobyt dziecka jest dużo niższa niż w takim Białymstoku.
Jest jeszcze jedna korzyść dla rodziców dzieci, chodzących do niepublicznych żłobków i przedszkoli w Wasilkowie. Burmistrz, mimo że teoretycznie powinny interesować go tylko instytucje publiczne, to chcąc czy nie, musi dbać także o te niepubliczne. Na szczęście obecny włodarz chce. Dlatego gdy jego instytucje lub on sam – coś na rzecz dzieci organizują, to w swych planach uwzględniają także placówki prywatne.
Inni chcą brać przykład
Taka współpraca z placówkami niepublicznymi zainspirowała dyrektorów żłobków i przedszkoli z innych polskich miast. Dlatego przyjechali wczoraj, 23 listopada do Wasilkowa na wspólną debatę pod hasłem „Myśl globalnie, działaj lokalnie”. odbyło się to w ramach wizyty studyjnej placówek oświatowych niepublicznych zrzeszonych w Ogólnopolskim Zrzeszeniu Placówek Niepublicznych. W miejskiej bibliotece wymienili się doświadczeniami ze swoimi branżowymi koleżankami i kolegami z Wasilkowa. Na debacie był też wspomniany burmistrz, a także szefowie kilku miejskich instytucji i organizacji pozarządowych.
Główną konkluzją było to, że podział na publiczne i niepubliczne placówki nie jest aż tak ważny. Mówiono o tym, że nie warto ze sobą rywalizować, lepiej się po prostu wzajemnie wspierać i pomagać. Najważniejsze jest, by przyjęcie pomocy nie polegało na wykorzystaniu drugiej osoby. Do współpracy ważny jest także otwarty umysł bez jakichkolwiek uprzedzeń.
Trudno z tymi wnioskami się nie zgodzić. Nadmierna rywalizacja powoduje ogromne straty, bo rozpoczyna grę w „najsłabsze ogniwo”. Tymczasem najlepszy jest stabilny i zrównoważony rozwój. Gdyby żłobki i przedszkola ostro rywalizowały ze sobą, to straciliby na tym najpierw rodzice. Ponadto pamiętać należy, że nie zawsze zapotrzebowanie będzie takie samo, dzieci nie rodzi się więcej tylko mniej. Dlatego trzeba myśleć także o przyszłości. A takiej nie widać dla nikogo, kto woli walkę zamiast współpracy.
Na rozmowach się nie skończy. Szefowie niepublicznych żłobków i przedszkoli będą jeszcze dziś w Wasilkowie obserwować lekcje, zwiedzać szkoły, przedszkola i żłobki, podglądać nowinki techniczne. Między innymi to jak wykorzystać roboty do edukacji dzieci.
fot. Ręce precz od Dojlid / ul. Niedźwiedzia w Białymstoku.
Zaczęło się od internetowej zbiórki podpisów, a skończyło na wielkiej mobilizacji mieszkańców. Teraz urzędnicy nie mogą ich zignorować. Wszyscy patrzymy na to, co zrobi Tadeusz Truskolaski – prezydent Białegostoku. Czy swoją decyzją opowie się po stronie mieszkańców Dojlid czy po stronie deweloperów?
Kto ma rację?
Zacznijmy od racji urzędników. To nie jest tak, że prezydent Tadeusz Truskolaski może wszystko. Mimo, że rządzi już kilkanaście lat, to nie jest dyktatorem. Sam też osobiście nie wyznacza, gdzie jaki blok może powstać, a gdzie nie. Ma od tego urzędników. Ostatecznie jednak to on firmuje swoim nazwiskiem wszystko co się w stolicy Podlaskiego dzieje. Miasto Białystok to zarazem gmina jak i powiat, zatem Tadeusz Truskolaski w myśl prawa jest zarówno wójtem i starostą. Jest wykonawcą lokalnego prawa, które uchwalają radni. Warto jednak zaznaczyć, że to co oni głosują najczęściej powstaje w urzędzie miejskim, którego kierownikiem w myśl prawa jest Tadeusz Truskolaski właśnie.
Zatem to od decyzji Tadeusza Truskolaskiego zależy ostateczna treść uchwały, którą przedłoży do głosowania radnym. Oczywiście tylko w idealnym w świecie. W brutalnej politycznej rzeczywistości – prezydent albo większość w radzie będzie miał albo nie. Przez te wszystkie lata urzędowania włodarza mogliśmy zobaczyć jak współpracował, gdy miał większość z popierającą go Platformą, potem jak nie miał większości, bo tą posiadali członkowie PiS, a także teraz gdy znów większość ma w koalicji różnych, powiązanych ze sobą ugrupowań.
Z naszej perspektywy ostatecznie, w sprawach najważniejszych zawsze się wszyscy dogadywali. Koronnym przykładem jest tu lotnisko w Krywlanach. Radni PiS byli przeciwko, ale tak bardzo, że na koniec zagłosowali za, tak jak prezydent chciał. To jednak taka wisienka na torcie. Najważniejsze było głosowanie nad planami zagospodarowania przestrzennego. Tu zgoda byłą zawsze. Radni z prezydentem najczęściej kłócą się tylko o nazwy ulic.
Udawany dylemat
Polskie prawo jest takie, że jeżeli radni nie uchwalą żadnego planu zagospodarowania przestrzennego na jakimś terenie, to nie ma jasnej instrukcji jakiego typu budynki można tam stawiać. Wtedy każdy deweloper musi zwrócić się do prezydenta o dokument zwany „warunkami zabudowy”. To na podstawie tego dokumentu deweloper może budować bloki dostosowując je do reszty otoczenia.
Natomiast plan zagospodarowania przestrzennego rzekomo ustala „zasady gry” tak jak chcą tego urzędnicy. Mamy tu rzekomo „porządek”, bo budowa jest niejako pod ich kontrolą. Ostatnio w Polskim Radiu Białystok, wiceprezydent Adam Musiuk przekonywał, że z planem, dlatego jest dużo lepiej. Tak naprawdę to udawany dylemat, bo problem nie leży w tym czy jest plan czy go nie ma, ale w tym, że deweloperzy w Białymstoku budują, gdzie chcą. Kupują wszelkie atrakcyjne działki w mieście i wpychają tam blokowiska, brutalnie zmieniając otoczenie.
W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z serią niewyjaśnionych do dziś pożarów starych drewnianych domów, na działkach których powstają potem bloki. Drugim problemem jest budowa niemalże nad samą rzeką. Mieszkańcy Skorup po każdej ulewie mają w garażach baseny. Sami przyznali w Kurierze Porannym, że są zbiornikiem retencyjnym całego osiedla. Podobnie na bagnach zbudowano bloki przy ul. Żubrów.
Ręce precz od Dojlid
Przedstawmy teraz rację mieszkańców Dojlid. Zaczęło się od utworzenia internetowej zbiórki podpisów na profilu „Ręce precz od Dojlid” prowadzonym przez Macieja Rowińskiego-Jabłokowa. Następnie autor skutecznie nagłośnił sprawę w mediach i zaczęto zbierać podpisy niewirtualne. Ostatecznie złożono w urzędzie miasta 1700, co jest bardzo dużą liczbą, biorąc pod uwagę, że zwykle ludzie ograniczają swoją aktywność obywatelską do dania lajka na Facebooku. Tutaj są naprawdę zdesperowani i zrobią wszystko, by zatrzymać zamiary deweloperów.
Mieszkańcy Dojlid uważają, że plan zagospodarowania przestrzennego proponowany przez ekipę Tadeusza Truskolaskiego jest skandaliczny, bo nie tylko pozwala na budowanie w dolinie Rzeki Białej, ale także chce zmienić całkowicie otoczenie osiedla. Pomijając już tych, którzy zdecydują się na kupno mieszkania w blokach na bagnie, to zabetonowanie doliny rzeki, będzie nie tylko szkodliwe przyrodniczo, ale przede wszystkim spowoduje, że ta woda, która się zbiera po deszczu – znajdzie się na posesjach pozostałych mieszkańców okolicy.
Podajmy tu przykład wspomnianej wyżej ul. Żubrów. Niczego nieświadomi mieszkańcy kupili bloki, które deweloper zbudował im na bagnie. Osuwają im się skarpy, a parkingi toną w błocie. To jednak dla urzędników nic nie znaczy. Z niewiadomych powodów w swoich planach prą, żeby w okolicy powstało gęsto zabudowane blokowisko, w których nawet będzie po 8 pięter!
Tymczasem mieszkańcy Dojlid zgłosili swoje uwagi do planu zagospodarowania przestrzennego, w których proponują niską, rozrzedzoną zabudowę, która nie doprowadzi ani do degradacji biologicznej terenu, ani nie spowoduje powodzi. Dzielnica będzie także właściwie, naturalnie wietrzona. Nie będzie też możliwości opalania węglem i ropą w nowych budynkach. Dodatkowo domagają się też całkowitego zakazu budowy czegokolwiek w dolinie rzeki oraz w miejscu, gdzie obecnie znajdują się zbiorniki retencyjne.
Nie tylko bloki
Za problemem z rozbudową osiedla o nowe blokowiska ukryte są kolejne pułapki. Prezydent chciałby nowej drogi, która by zabrała mieszkańcom oazę, spokój i domy. Nie chodzi o zwykłą modernizację. Ma być łącznie 6 pasów jezdni po nowej trasie! Żeby stawiać takiego molocha trzeba mieć jednak ku temu dobre tłumaczenie. Gęsto zaludnione blokowisko byłoby idealnym pretekstem.
Dlatego zmiana charakteru osiedla z obecnego, nieco kameralnego, otoczonego piękną przyrodą, zabytkowym parkiem, w otoczeniu pięknych zabytkowych budynków na wypchane blokowiskami powoduje protesty po stronie mieszkańców, ale też i działkowców. Nowe budynki to potrzeba nowych, szerszych dróg, których nikt tam nie chce.
Na zielono zaznaczona obecna ul. Dojlidy Fabryczne. Na czerwono planowany przebieg drogi łączącej Ciołkowskiego z Plażową.
Problem powraca
Warto podkreślić, że to wszystko jest problemem wtórnym. Już raz urzędnicy próbowali uchwalić plany dla Dojlid korzystne tylko dla deweloperów. W 2014 roku mieszkańcy, którzy zgłosili swoje uwagi zostali przez Truskolaskiego ograni. Postanowił, że nad planami zaczną pracować od nowa, zaś w tym czasie deweloperzy na „warunkach zabudowy” mogli budować w najlepsze między innymi na bagnie przy ul. Żubrów. Później próbowano uchwalić tylko fragment planu bardzo korzystny dla dewelopera. Ostatecznie wojewoda uchylił uchwałę jako rażąco naruszającą prawo.
Teraz z rzekomą troską o Dojlidy prezydent znów będzie chciał uchwalenia planów. Znów robią one dobrze deweloperom, a mieszkańców się ignoruje. Tym razem protest był skuteczniejszy, bo organizatorzy zadziałali dużo sprawniej. Na tyle, że nie da się tego zamieść pod dywan, albo znów zaczynać od początku.
Tadeusz Truskolaski musi się jednoznacznie opowiedzieć. Albo przedstawi radnym plan zagospodarowania przestrzennego zgodny z wolą mieszkańców albo będzie chciał robić dobrze deweloperom. Co wybierze?
Kamienica przy Placu Kościuszki 26 w Sokółce jest najstarszym zabytkiem w mieście, a jednocześnie został zabytkiem dopiero w 2011 roku. W ostatnim czasie przeszedł remont elewacji. Wszystko pod okiem Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Białymstoku. Międzyczasie doszło do odsłonięcia oryginalnych dekoracji w elewacji zwanych boniami. Teraz po remoncie w jego wnętrzu mieścić się będzie centrum wspierania organizacji pozarządowych.
Usytuowany w centrum miasta obiekt powstał na przełomie XVIII/XIX w., stanowi przykład murowanego budownictwa mieszkalnego. Wartość artystyczna kamienicy wyraża się m.in. w reprezentacyjnej elewacji południowo-wschodniej. O wartościach artystycznych kamienicy decyduje również proporcjonalna niezmieniona w swej formie bryła, zwieńczona czterospadowym dachem, z wyodrębnionym dwukondygnacyjnym aneksem przy północno-wschodniej ścianie, zwieńczonym dachem trzyspadowym. Kamienica ma charakter unikalny również pod względem wartości historycznych.
Coraz więcej budynków należących do Miasta Białegostoku czerpie energię ze słońca. Panele fotowoltaiczne wytwarzające prąd zmienny zostały dotychczas zamontowane na obiektach, w których mieści się urząd, a także na szkołach oraz siedzibach jednostek organizacyjnych Urzędu Miejskiego. Dzięki tym instalacjom Miasto może nie tylko zmniejszyć wydatki na energię, ale również mieć wkład w ograniczenie produkcji CO2.
Bez wątpienia to bardzo dobry ruch. Nie ma żadnych przesłanek mówiących o tym, że w kolejnych latach rachunki z prąd (ale i ogólnie koszty utrzymania) będą niższe. Dlatego inwestycja w nowoczesne technologie zawsze się opłaca. Podajmy taki przykład. W ostatnim czasie mieliśmy kryzys węglowy. Cena tego surowca została wywindowana na tyle, że wiele przedsiębiorstw wytwarzających coś w piecach, które były na węgiel – zbankrutowało. Rozsądny zapyta – a dlaczego w XXI wieku dalej palili węglem? Firma musi się cały czas rozwijać, żeby istnieć. Czy także urząd? Gigantyczne długi mogą doprowadzić do likwidacji gminy z powodu niewypłacalności. Dlatego inwestycja w panele fotowoltaiczne to bardzo dobry ruch.
W ubiegłym roku system fotowoltaiczny został zamontowany na budynkach Urzędu Miejskiego przy ulicach Słonimskiej 1, J.K. Branickiego 3/5 i Składowej 11. W tym roku, w październiku, panele słoneczne pojawiły się na trzech szkołach: Szkole Podstawowej Nr 12 przy ul. Komisji Edukacji Narodowej 1, Szkole Podstawowej Nr 50 przy ul. Kazimierza Pułaskiego 96 i XIV Liceum Ogólnokształcącym przy ul. Upalnej 26. Z energii słonecznej w tym samym czasie zaczęła korzystać także pływalnia sportowa BOSiR przy ul. Włokienniczej. Te instalacje wyprodukowały ponad 202 487 kWh, co przyniosło oszczędności na poziomie ponad 371 tys. zł.
To jednak nie koniec, kolejne obiekty miejskie są wyposażane w fotowoltaikę. Nowa instalacja jest już gotowa na Domu Pomocy Społecznej przy ul. Baranowickiej. Do końca roku powstaną jeszcze trzy nowe – na Szkole Podstawowej Nr 51 przy ul. J. K. Kluka 11A, na budynku filii Domu Pomocy Społecznej w Bobrowej oraz na Białostockim Park Naukowo-Technologicznym. Miasto dotychczas wydało na te instalacje blisko 2 mln zł. Panele fotowoltaiczne wytwarzają energię elektryczną również na potrzeby Komunalnego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Białymstoku. Spółka uruchomiła instalację pod koniec 2020 roku. Projekt kosztował 1,4 mln zł, w tym dofinansowanie z funduszu Unii Europejskiej wyniosło prawie 804 tys. zł, pozostała kwota pochodziła ze środków własnych spółki.
W taki sam sposób od lipca produkowany jest prąd na terenie Stacji Uzdatniania Wody na Pietraszach w Białymstoku. Wybudowana przez Wodociągi Białostockie elektrownia fotowoltaiczna kosztowała ponad 4,3 mln zł. Na realizację przedsięwzięcia Wodociągi Białostockie otrzymały 75 procent dofinansowania z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Podlaskiego na lata 2014-2020. Energia z tej elektrowni pozwala – zależnie od pory dnia – pokryć od 75 do 100 procent zapotrzebowania na prąd w dwóch stacji uzdatniania wody – na Pietraszach i w Wasilkowie. Panele fotowoltaiczne wytwarzają energię elektryczną również na potrzeby Komunalnego Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej w Białymstoku. Spółka uruchomiła instalację o mocy 49,95 kWp w ubiegłym roku. Projekt kosztował ok. 190 tys. zł.
W 2023 r. Miasto Białystok planuje budowę kolejnych 20 instalacji na budynkach miejskich i wymianę nieefektywnych źródeł ciepła. Po uruchomieniu wszystkich planowanych instalacji fotowoltaicznych (łącznie z zainstalowanymi w 2023 r.) ich moc osiągnie ok. 1500 kWp. Rocznie powinny wygenerować łącznie 1 350 000 kWh. Przy aktualnych cenach energii montaż instalacji fotowoltaicznych bez dofinansowania zwraca się w okresie 2-3 lat.
Cmentarz w Lesie Bacieczki, który upamiętnia ofiary terroru z II wojny światowej przeszedł remont. Miejsce pamięci po zamordowaniu 3 tysięcy osób w latach 1941-1944 przez Niemców powstało w 1980 roku. Remont był wykonywany na raty. Tym razem zakończony został trzeci etap prac. W jego ramach wykonano renowację betonowej kompozycji pomnikowej wraz ze stalowym krzyżem, betonowych murków, granitowej płyty z napisami, symbolicznych betonowych kamieni oraz punktu informacyjnego przy drodze dojazdowej do obiektu.
W poprzednich latach wyremontowano ogrodzenia i maszty flagowe. W 2021 roku zostały przeprowadzone prace renowacyjne rzeźby przedstawiającej udręczonego człowieka, znajdującej się na terenie cmentarza. Wykonał je autor całego założenia pomnikowego – białostocki rzeźbiarz Jerzy Grygorczuk, współautor m.in. Reduty Białegostoku na Wysokim Stoczku. W związku ze śmiercią Jerzego Grygorczuka, podczas tegorocznego etapu renowacji cmentarza nie udało się odtworzyć dwóch rzeźb będących autorskimi pracami białostockiego artysty – mieczy w płonącym zniczu oraz tablicy z napisem: „Wołam cię obcy człowieku co kości odkopiesz białe kiedy wystygną już boje szkielet mój będzie miał w ręku sztandar ojczyzny mojej”.
Koszt trzeciego etapu remontu wykonanego wyniósł prawie 48,5 tys. zł.
Pomnik Bohaterów Ziemi Białostockiej zostanie zmodyfikowany. Miasto postanowiło ogłosić konkurs na nową koncepcję architektoniczną. Niestety, nie oznacza to, że pomnik zostanie zburzony, a w jego miejsce powstanie jakiś inny. Raczej trzeba się spodziewać dodatkowych aranżacji. Napisaliśmy niestety, bo już kilka lat temu pisaliśmy, że zarówno siedziba Uniwersytetu w Białymstoku, pomnik i park powinny zostać zlikwidowane, zaś otoczenie dużo lepiej zagospodarowane.
Brzmi kontrowersyjnie? Przypomnijmy jak to z tym pomnikiem i jego otoczeniem było:
W 1972 władze zorganizowały konkurs na projekt obiektu, który miałby upamiętnić białostoczan walczących o Ziemie Białostocką podczas II Wojny Światowej. I tak w 1975 roku powstał Pomnik Bohaterów Ziemi Białostockiej, który stanął na krawędzi zasypanego cmentarza. W 1990 roku, czyli już po transformacji ustrojowej postanowiono „odkomunizować” pomnik. Przybyli kapłani katoliccy oraz prawosławni, poświęcili pomnik, zaś u podnóża pomnika na kamieniu zmieniono napis. „W hołdzie bohaterom Ziemi Białostockiej poległym w walce o Polskę Ludową – Mieszkańcy Ziemi Białostockiej” został zastąpiony na „Poległym i pomordowanym za Wolną Polskę”. Doczepiono też orła w koronie. Po 25 latach od tego wydarzenia dostawiono jeszcze na wielkim głazie obok kolejne napisy „Chwała i cześć żołnierzom I i II Armii Wojska Polskiego, którzy walczyli i zginęli za wolność i niepodległość ojczyzny”. W 2011 roku członkowie Klubu Więzionych, Internowanych i Represjonowanych oraz Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego podjęli się bez pytania o jakąkolwiek zgodę modyfikacji pomnika. Jak widać dodanie napisów na kolejnym kamieniu to byłoby za mało. Dlatego doczepiono napisy „Bóg Honor Ojczyzna” zaś orzeł na górze pomnika zyskał koronę. Generalnie akcja wywołała oburzenie tylko części mieszkańców. Sam autor pomnika również wyraził swój sprzeciw. Ostatecznie sprawa rozeszła się po kościach, zaś napisy pozostały. Na 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości – kolejne osoby postanowiły doczepić kolejny napis – Niepodległość. I tak każdy po swojemu pomnik modyfikował.
Czy dwa razy odkomunizowany pomnik jest już wystarczająco odkomunizowany czy jeszcze nie? Wydaje się, że nie, bo ma być przerabiany pod hasłem „zmiana wyrazu symbolicznego pomnika”. Naszym zdaniem pomnik powinien zostać całkowicie zastąpiony czymś dużo mniejszym, a najlepiej na środku ronda, gdzie wiele osób chciałoby zrobić piesze dojście i jakoś to zagospodarować. Tak naprawdę, to jeżeli ktoś chciałby podjąć się „odkomunizowania”, to musiałby zająć się całym otoczeniem. Sam pomnik, stojący obok dawny „Dom partii”, a także siedziba sądu są wybudowane w stylu socrealistycznym – czyli charakterystycznym dla czasów polskiego komunizmu. Wszystko to szare, monumentalne budynki, które dodatkowo stały się zabytkami. Dlatego też wszystko co stoi wokół Placu NZS (dawniej Uniwersyteckiego) jest jednym wielkim pomnikiem komunizmu w centrum Białegostoku.
Niestety na tak odważny ruch potrzebny byłby ktoś odważny. Zmiana koncepcji, która ma polegać na jakiś kosmetycznych przeróbkach to też już coś, bo pomnik już dawno stracił kolor. A ponadto doczepiane napisy przez różne osoby sprawiły, że stał się jakimś architektonicznym koszmarkiem. Można więc co nieco odświeżyć. Niestety w naszym odczuciu to o wiele za mało.
Bardzo długo o tej sprawie było cicho, ale nareszcie coś się ruszyło. Przypomnijmy od kilku lat planowano połączyć kolejowo Warszawę z Wilnem (przez Białystok). Na początku plany pokrzyżowała pandemia, później okazało się, że dosyć sporym problemem jest różnica szerokości torów. Na terenie dawnego ZSRR, czyli także na Litwie budowano tory szersze niż w Polsce i innych krajach Europy zachodniej. Oczywiście PKP dysponuje pociągami, które mogą jeździć po różnej szerokości torów, ale nikt nie chce ich na co dzień eksploatować. Traktowane są bardziej jako zapasowe.
W tym roku podawaliśmy już informację o tym, że połączenie z Warszawy do Wilna ruszy jeszcze w tym roku z jedną przesiadką. Wiadomo już więcej o szczegółach tego połączenia. Obecnie do Suwałk dojeżdża pociąg „Hańcza” z Krakowa. Po zmianie rozkładu jazdy w grudniu 2022 nastąpi wydłużenie jego trasy 40 km. Oznacza to, że Wilno zostanie skomunikowane z wieloma polskimi miejscowościami. Pasażerowie dojadą najpierw do litewskiej Mockavy (Maćkowo). Tam będzie na nich czekać skład, którym dojadą do Wilna przez Kowno.
Jest jeszcze jeden problem na tej trasie. To elektryfikacja, której nie ma. Dlatego obecne połączenie jest jeszcze tymczasowe. Będzie obowiązywać do czasu aż strona litewska zapewni lokomotywę spalinową, która mogłaby przejąć prowadzenie polskiego pociągu na odcinku litewskim. Gdy tak się stanie, to docelowo aż do Kowna będzie dojeżdżać pociąg „Nałkowska”, który kursuje na co dzień na trasie Białystok – Wrocław. Później z Kowna będzie można dojechać pociągiem do Wilna. Tylko ten odcinek wynosi zaledwie 90 km.
Masowy grób Polaków w Jedwabnem. Fot. Stowarzyszenie Wizna 1939 / wizna1939.eu
Jedwabne, to podlaska wieś, która bezsprzecznie kojarzy się z pogromem Żydów w czasach II wojny światowej. Przez lata trwały spory o to kto ich dokonał. Obecna wiedza historyczna pozwala stwierdzić, że byli to Polacy zainspirowani przez niemieckiego okupanta. Po latach od zbrodni, w 2022 roku odkryto masowy grób z 11 polskimi ofiarami cywilnymi niemieckiego terroru. Skala dużo mniejsza, ale pozwala na stwierdzenie, że w Jedwabnem przez Niemców zginęli i Żydzi i Polacy.
Zmiana okupanta
Synagoga w Jedwabnem spalona w 1913 roku. fot. S. Zaborowski ze zbiorów Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości w Warszawie / Wikipedia
10 lipca 1941 roku żydowscy mieszkańcy Jedwabnego zostali zagonieni na rynek. Tam przez wiele godzin ich przetrzymywano, bito, upokarzano, a na koniec zapędzono do drewnianej stodoły na obrzeżach, gdzie spalono żywcem. Bezpośrednimi sprawcami tej zbrodni byli Polacy. Z relacji świadków wynika, że od rana mieszkańcy Jedwabnego zjeżdżali furmankami z całej okolic wiedząc co się szykuje i licząc na późniejszy rabunek mienia.
W Jedwabnem istniał niewielki posterunek niemieckiej Żandarmerii Polowej. Dzień przed zbrodnią w miejscowości pojawiło się także komando okupanta. To była specjalna Służba Bezpieczeństwa. Wiadomo, że doszło do narady z ówczesnymi władzami burmistrzem i radnymi. Ów spotkanie oraz przyjazd następnego dnia okolicznych mieszkańców świadczy o tym, że decyzja o mordzie Żydów zapadła wcześniej. To znaczy, że nie była wynikiem spontanicznego działania mieszkańców.
Warto w tym miejscu przywołać kontekst historyczny. W 1939 roku, gdy wybuchła II wojna światowa, to przez pierwsze 17 dni nacierały na nasz kraj Niemcy, zaś później dołączyła Rosja sowiecka. Ostatecznie, gdy obie armie zajęły nasz kraj podzielono strefy okupacji. Nasz region, w tym Jedwabne były w strefie rosyjskiej. Po 2 latach Hitler postanowił również zaatakować Rosję sowiecką. Dlatego latem 1941 roku znów w naszej części kraju zmienił się okupant na niemieckiego. Gdy wkraczali na nowe tereny, to wśród Polaków panowała ogólna radość, spowodowana tym, że wypierany jest okupant rosyjski.
Samozwańczy burmistrz
W wielu miejscowościach Polacy w sposób samozwańczy ustanowili władzę i współpracowali z nowym okupantem. Tak też było w Jedwabnem. Z własnej inicjatywy burmistrzem został Marian Karolak, szwagier burmistrza sprzed wojny. Dobrał sobie jeszcze dwie inne osoby na zastępców. Lokalna społeczność uznała to, niemiecki okupant również. To jednak nie wszystko – istnieją poszlaki, że w Jedwabnem powstała również samozwańcza milicja, która mogła nosić broń w celu pilnowania porządku.
I to właśnie historyczne ustalenia dowodzą, że to nie zwykli mieszkańcy zainicjowali mord swoich sąsiadów, jak to kłamliwie się przedstawia by oczerniać Polaków, ale właśnie członkowie milicji, czyli osoby, które bezpośrednio były zaangażowane w działania wojenne wraz z samozwańczym burmistrzem.
Hitler rozdawał pieniądze Niemcom. Zamiast spłacać kredyty rozpętał wojnę.
Dlaczego Żydzi padli ofiarą tej zbrodni? W 1939 roku, gdy wybuchała II wojna światowa Hitler był już u władzy od 1933 roku, którą osiągnął na kanwie antysemickich kampanii. Obwiniając Żydów o biedę w Niemczech. 4 lata przed jego dojściem do władzy Niemcy przechodziły przez gigantyczny kryzys gospodarczy. Hitler po dojściu do władzy zaczął w sposób nieograniczony transferować pieniądze do społeczeństwa, czym zyskiwał sobie coraz większe poparcie Niemców. Niestety każdy powinien wiedzieć, że socjalizm nigdy nie działał i rozdawanie pieniędzy przez Hitlera na lewo i prawo doprowadziło Niemcy na skraj bankructwa. Przywódca III Rzeszy rozpętał największą wojnę w dziejach, byleby tylko nie spłacać kredytów. Zanim wybuchła, nieustannie obarczano za kryzys Żydów. Miało to miejsce nie tylko poprzez słowa, ale też poprzez czyny. W 1935 roku Hitler zorganizował konkurs na najlepszy pomysł na dodatkowy wyzysk Żydów, zaś w 1938 roku po tak zwanej „nocy kryształowej” nałożono na Żydów karę w wysokości miliarda marek.
Niemiecka inspiracja
Wracając do Jedwabnego. W 1941 roku Niemcy cały czas kontynuowali antyżydowskie działania także na okupowanych terenach. Gdy przejmowali tereny po Sowietach, spędzano Żydów w jedno miejsce i zabijano. Urządzano także pokazy propagandowe. Na przykład Żydzi musieli niszczyć w Polsce pomniki Lenina, śpiewać „Przez nas wojna” czy chodzić w upokarzających antysowieckich „procesjach”.
Grupa, która bezpośrednio wzięła udział w zbrodni liczyła od 100 do 200 osób. W ówczesnym czasie Jedwabne zamieszkiwało natomiast od 2500 do 2700 osób. Samych Polaków było między 1500 a 1600. Kłamliwie więc byłoby stwierdzenie, że jedna połowa wsi zamordowała drugą. Była aktywna grupa mężczyzn, która prowadziła bezpośrednie działania na Żydach, byli ludzie, którzy robili za „tłum” stanowiący pewien „mur” osaczający, a byli też tacy, którzy byli zainteresowani wyłącznie rabunkiem.
Dlaczego doszło do zbrodni w Jedwabnem?
Tłum ogląda zbrodnię na Żydach w Jedwabnem
Zbrodni i udziału Polaków relatywizować nie wolno, ale nie wolno też ubarwiać. Był to haniebny czyn urządzony przez garstkę mężczyzn, podzielających poglądy antysemickie, zaangażowanych w wojnę, mający zatargi z Żydami, którzy wykorzystali polityczną okazję i bierność innych mieszkańców. Podczas sowieckiej okupacji Polacy byli dyskryminowani, podczas niemieckiej roli się odwróciły, zaś pogromy były niejako okazją do „rewanżu”. Bo Żydów zabito nie tylko w Jedwabnem, ale też w innych okolicznych miejscowościach. Antysemicka fala przetoczyła się ogólnie wzdłuż całego niemieckiego frontu wschodniego od Łotwy po Besarabię.
Pierwsze co wydarzyło się w Jedwabnem, gdy tylko pojawili się Niemcy było pobicie przez tłum, na śmierć 6 osób – 3 Polaków i 3 Żydów. Powodem było zaangażowani polityczne tych osób po stronie sowieckiej. Daje to obraz jakie wówczas panowały nastroje społeczne. Żydzi byli bezpośrednio kojarzeni z przychylnością Sowietów. Dlatego bez wątpienia zbrodnia w Jedwabnem miała charakter zemsty. Atmosfera agresji wobec Żydów była podsycana przez Niemców od początku okupacji. Dwa tygodnie takich działań zrobiły swoje. Dlatego mówimy o bezpośredniej inspiracji społeczeństwa, które zbrodni dokonało. Nie można tego traktować jednak jako wybielania kogokolwiek. Nie ma mowy też o zmuszaniu kogokolwiek.
Zakazano ekshumacji
Nie wiadomo ilu dokładnie Żydów było w tym czasie w Jedwabnym. Oficjalnie mówi się o 40 ofiarach w małych grobie i 300 ofiarach w dużym grobie. Problem w tym, że zabroniono w późniejszych latach dokonywać jakichkolwiek ekshumacji, przez co do dziś nie możemy poznać prawdy. Niektórzy wykorzystują ten fakt do propagowania hipotezy, jakoby zbrodnię przeprowadzili Niemcy, a nie Polacy, zaś dalsze ekshumacje by to potwierdziły. Biorąc pod uwagę wszystko co powyższe wiemy, że to mało prawdopodobne. Najprawdopodobniejszą hipotezą jest bierny udział Niemców, którzy po prostu dopilnowali, by wszystko przebiegło zgodnie z planem i byli w gotowości na wypadek choćby buntu.
fot. Aw58 / Wikipedia, miejsce upamiętniające mord w Jedwabnem
Polacy też ofiarami
Wróćmy teraz do czasów dzisiejszych. Stowarzyszenie Wizna 1939 prowadziło w lesie koło Jedwabnego poszukiwania ofiar zbrodni niemieckich z okresu wojny. 15 października 2022 roku odkryto masowy grób, w którym znajdują się szczątki jedenastu osób. Byli to cywile, ofiary niemieckich żandarmów posterunku w Jedwabnem. Skrępowane z tyłu ręce, uszkodzone czaszki, połamane kości – tak wyglądały odnalezione szkielety. Ofiarami byli mężczyźni, kobiety i jedno dziecko. Odkrycie nie umniejsza zbrodni w Jedwabnem, lecz jest pewnym dodatkowym wątkiem pokazującym, że nie tylko Żydzi byli ofiarami niemieckiego okupanta, który prowadził antysemicką, agresywną nagonkę doprowadzając do pogromu. Ofiarami byli także Polacy.
Od jakiegoś czasu istnieje taki program Lasów Państwowych, dzięki któremu bez narażania się na mandat możemy przenocować w lesie. Jest to odpowiedź na prężnie rozwijającą się grupę ludzi uprawiającą w Polsce „bushcraft” czyli trenowanie umiejętności związanych z przetrwaniem i życiem w dziczy przy użyciu jej naturalnych zasobów. Początkowo pilotaż dopuszczał jedną lokalizację niedaleko Białegostoku. Nie była ona jednak zbyt atrakcyjna. Teraz zmienia się wszystko na lepsze i możemy nocować przy samym Supraślu!
Po ponad rocznym okresie trwania pilotażu, został on przekształcony w szerszy program pn. „Zanocuj w lesie”. Wyznaczona przez Nadleśnictwo Supraśl strefa, to obszar ponad 1500 ha przeznaczony nie tylko dla miłośników bushcraftu i surwiwalu, ale także tych osób, które chcą przeżyć przygodę i zanocować w lesie „na dziko” bez specjalnej infrastruktury i bez obaw o naruszenie Ustawy o lasach.
Przed wyruszeniem w drogę należy pamiętać o kilku ważnych aspektach. Las to miejsce wspólne dla wielu obszarów działania państwa. Jednym z nich jest wycinka i prowadzenie gospodarki leśnej, natomiast swoje terminy mają też myśliwi. Zatem najpierw musimy sprawdzić czy w miejscu, gdzie planujemy spać nie ma wprowadzonego zakazu wstępu oraz nie jest planowany tam odstrzał. Miejsca do palenia ognisk są konkretnie wyznaczone. Drewno trzeba zdobyć osobiście samemu. Nie wolno jednak niszczyć drzew, krzewów i runa leśnego! W jednym miejscu może nocować maksymalnie dziewięć osób, przez nie dłużej niż dwie noce z rzędu. Jeżeli ma być więcej osób i więcej nocy potrzebna jest zgoda nadleśniczego danego obszaru.
Najważniejsze jednak pamiętać, by absolutnie nie zostawiać po sobie żadnych śmieci i resztek jedzenia. Wracając wyrzućmy wszystko do worka, a ten zabierzmy ze sobą.
fot. Facebook R. Rudnickiego, zastępcy prezydenta Białegostoku
Kiedy myślimy o Gdańsku, to pierwsze skojarzenia jakie przychodzi na myśl, to słynny żuraw, Morze Bałtyckie, wolność. Kraków? Wiadomo gród królewski, Wawel, Sukiennice czy smok. Poznań? To oczywiście Koziołki, a Wrocław to Ostrów. Tymczasem w Białymstoku?
Dawniej śledziki i disco polo – co było sympatyczne. A ostanie lata? Kononowicz, logo podobne do nowojorskiej organizacji LGBT, naziści, a ostatnio kibel za prawie pół miliona. Chociaż inwestycja jest ważna i jej cena jest jak najbardziej normalna, to po raz kolejny w „świat” idzie jakiś żenujący przekaz z Białegostoku. Mimo, że Truskolaski od 2006 roku dzielnie trzyma się stołka, to do tej pory nie zapanował nad tym wszystkim. Mało tego – jest ostatnio gwiazdą w telewizyjnej stacji, która regularnie pluje na Białystok i szarga miasta dobre imię, utwierdzając widzów, że Białystok to faszystowskie miasto. Zupełnie prezydentowi nie przeszkadza tam występować.
Teraz znowu wyszło komicznie. W Białymstoku zbudowano publiczną toaletę za prawie pół miliona złotych przez co jesteśmy obiektem żartów w Polsce. Tymczasem to miasto powinno przejść z obrony do ataku i wyśmiewać wyśmiewających. Niestety Truskolaski z kiblem kojarzyć się nie chce, więc trudno go gdziekolwiek zobaczyć w kontekście tej inwestycji. A miałby okazję zamknąć usta chociażby we wczorajszych Faktach.
Cena ponad 400 tys. zł wydaje się ogromna, ale gdy podda się głębszej analizie inwestycję to wyjdzie, że jest ona zwyczajna. Zacznijmy od tego, że samo podłączenie mediów kosztowało 120 000 zł. Zatem sam koszt toalety to około 280 000 zł. Jak za mieszkanie? Co musi być w środku, że tyle to kosztowało. Odpowiedź jest bardzo prosta.
Gdyby wnętrze budynku zbudować tak jak w mieszkaniu – czyli sedes, kafelki, umywalka, lustro itd. to koszt byłby oczywiście niższy, natomiast szalet taki przetrwałby może miesiąc lub dwa. Nawet sobie nie wyobrażacie, ilu idiotów dziennie mijacie przechodząc ulicą. Jest prawie pewne, że wielu z nich wchodząc do takiej toalety dostałoby małpiego rozumu i zaczęłoby ją niszczyć. O bezsensownych aktach wandalizmu w Polsce można napisać książkę z mnóstwem przykładów. Dlatego, gdy decydujemy się na publiczną inwestycję w toaletę, to musi być ona praktycznie niezniszczalna. Tak żeby idiota, który w niej dostanie małpiego rozumu co najwyżej uszkodził siebie podczas próby rozwalenia czegoś.
Druga kwestia to sprzątanie. W swojej łazience nie jest to trudne, ale zapytajcie pracowników galerii handlowych i stacji benzynowych jak się sprząta publiczne toalety. Jeżeli byliście w takich przybytkach to prawdopodobnie wiecie sami, że ludzie niekoniecznie defekują do muszli klozetowej, tak samo niekoniecznie oddają tam mocz. Dlatego też sufit, ściany i podłoga w takim miejscu powinno być zbudowane z materiału, który błyskawicznie się czyści.
Jedyne, do czego można się przyczepić to wygląd zewnętrzny. Otóż w otoczeniu Pałacu Branickich taki budynek zupełnie nie pasuje. Powinien komponować się z całym zabytkowym otoczeniem.
Inwestycja potrzebna bez wątpienia. Niestety Białystok znów cierpi, bo prezydent przez 16 lat swego urzędowania nie potrafił zatrudnić żadnego speca, który by odmienił marketingowe oblicze miasta. Pierwsza próba zakończyła się skandalem. Okazało się, że nowe logo miasta bardzo przypomina logo gejowskiej organizacji z Nowego Jorku. Po miesiącach stawania na uszach i przekonywania, że to wcale nie jest plagiat, ostatecznie zmodyfikowano logo obcinając jego połowę.
Kolejna afera jaka miała miejsce w Białymstoku wystąpiła przez rasistowską napaść. Małżeństwu Polski z Hindusem podpalono drzwi w bloku. Akt godny potępienia. To co się stało jednak później to już zupełna bierność Truskolaskiego. Najpierw politycy, potem media urządziły sobie wielką kampanię przeciwko Białemustokowi, kreując nasze miasto jako gród składających się z samych nazistów. Co z tym zrobiło miasto? Nic. Doszło do takich absurdalności, że nawet nakręcono serial, gdzie tłem akcji był rasistowski Białystok. Mało tego, ostatnio premierę miał film Kryptonim Polska, gdzie znów rasistowski Białystok jest tłem. I co? I nic. Międzyczasie przez miasto przeszła radykalna, prawicowa organizacja NOP, a jeszcze wcześniej doszło do bijatyki na marszu środowisk LGBT. Równorzędnie z aferą o kibel – Polska przypomniała sobie o Krzysztofie Kononowiczu. Niedoszły prezydent miasta od lat aktywnie uczestniczy w tak zwanych „patrostreamach”. Teraz był gościem popularnej „Sprawy dla reportera”.
Oczywiście Tadeusz Truskolaski nic z tymi wspomnianymi sprawami nie może zrobić. Nie będzie pilnować ludziom drzwi, nie zabroni kręcić filmów i seriali, nie zabroni maszerować prawicy i lewicy, ani nie odetnie Kononowiczowi internetu. Natomiast gdyby Truskolaski chciał, to zatrudniłby specjalistów, którzy jednocześnie zalewaliby sieć i telewizję pozytywnym przekazem o Białymstoku – żeby równoważyć cały ten ściek. Niestety, prezydent jest zbyt zajęty uprawianiem polityki krajowej, a miasto chyba ma już gdzieś.
Być może dla niektórych będzie to pewien szok, ale nie w całej Polsce można latem obserwować bociany. Pod tym względem województwo podlaskie jest jednym z niewielu miejsc, gdzie jest ich bardzo dużo. Niestety w ostatnich latach populacja tego ptaka zmniejszyła się o 20 proc.! Niestety to nie koniec złych wieści, za kolejne 20-30 lat może ich w Podlaskiem w ogóle nie być.
Jednym z najpopularniejszych tekstów na naszym portalu jest ten o bocianach, gdzie gruntownie tłumaczymy, dlaczego te piękne ptaki wylatują do ciepłych krajów i po co wracają. Szczegółowo przeczytacie poniżej, zaś w skrócie napiszemy tak: bociany wylatują do dalekich krajów Afryki za jedzeniem. Gdy u nas mróz skuje wszystko wokół, to w Dorzeczu Kongo bociany mogą wybierać i przebierać w pożywieniu. Ptaki wracają zaś, bo w czasie naszej wiosny i lata, w Afryce rozpoczyna się pora sucha, co utrudnia zdobycie pożywienia. Zaś u nas w tym czasie jak w stołówce. W menu każdego ptaka są pasikoniki, dżdżownice, ślimaki, gryzonie, małe ryby, żaby, węże, krety, łasicie, gronostaje, a nawet pisklęta ptaków i młode zające!
Problem w tym, że zmiany klimatu powodują, że w polskich rzekach ubywa wody. Nasz region niestety nie jest wyjątkowy pod tym względem. Puste cieki nie zabiją od razu ludzi, bo korzystamy ze źródeł głębinowych, natomiast ptaki odczują braki jako pierwsze. W efekcie nie będą wracać po zimie do Podlaskiego tylko tam, gdzie będzie dobry dostęp do wody i optymalne warunki do rozmnażania. Obecnie królestwem bociana są Doliny Biebrzy, Narwi i Bugu. To właśnie tam zaobserwowano 20 procentowy spadek populacji ptaka. W zachodnich rejonach kraju jest jeszcze gorzej, bo populacja miejscami zmniejszyła się o połowę! W kraju żyje łącznie około 43-45 tys. par lęgowych. Około jedna czwarta z nich mieszka w naszym regionie.
fot po lewej. UM Kolno / fot. po prawej A. Tarasiuk
Co trzeba mieć w głowie, żeby zrobić takie coś, ze świadomością o globalnym ociepleniu, które powoduje, że latem mamy coraz wyższe temperatury i intensywne ulewy. Multum drzew chroniły mieszkańców przed upałami. Teraz betonowa pustynia nie nadaje się do niczego. Jesienią, zimą czy wiosną nikt tam nie będzie przecież siedzieć, a teraz także i latem. Tylko wulgarne słowa cisną się w stronę Andrzeja Dudy – burmistrza Kolna, który pozwolił na zniszczenie parku.
Najbardziej nas oburza fakt, że pociągnięto na to dotacje pod pretekstem „rewitalizacji”. Ten termin – rewitalizacja dosłownie oznacza ożywienie czy przywrócenie do życia. Przecież to jak napluć komuś w twarz i wmawiać, że deszcz pada. W wielu samorządach przyjęto, że skoro są pieniądze z Unii to trzeba brać. Jest konkretny program – tak jak tu rewitalizacja – to wymyśli się kompletnie bzdurny projekt, który wpisze się pod to hasło, a następnie weźmiemy kasę. To, że zniszczymy kawałek miasta nie jest istotne. Oburza nas fakt, że każdy kolejny marszałek województwa podlaskiego (w imieniu Unii Europejskiej) daje na coś takiego pieniądze.
Dla sprawiedliwości oddajmy tłumaczenia burmistrza Andrzeja Dudy, który tak powiedział Radiu Nadzieja: – Powierzchniowo to zostało 40 procent zieleni, a było 47. A więc z tej zieleni nie ubyło dużo. Jeżeli chodzi o nasadzenia drzew to proszę zwrócić uwagę, że mamy o 30 procent więcej nasadzonych drzew niż wycięliśmy. Oczywiście te drzewa będą za kilka czy kilkanaście lat dopiero wspaniałymi okazami. I to są drzewa, które mają dwa, dwa i pół metra więc są niewidoczne.
Inwestycja została zrealizowana w tamtym roku. Wydano na nią 4 miliony złotych! W tym roku natomiast kontynuowano prace poprzez odnowienie ulic wokół placu. W pierwszej kolejności skupiono się przede wszystkim na budowie kanalizacji deszczowej z przyłączami (co logiczne, skoro nie chcemy by miasto stało pod wodą przez zabetonowany park). Następnie wykonawca zajął się przebudową nawierzchni jezdni, stanowisk postojowych, chodników i budową zjazdu oraz budową sieci i urządzeń elektroenergetycznych przeznaczonych do oświetlenia. Po położeniu drugiej warstwy asfaltowej masy, wykonawcy pozostanie jeszcze tylko posadzenie 27 drzew.
Ciechanowiec, to jedno z wielu polskich, starych miast (powstało w 1429 roku), które nie podniosło się po II wojnie światowej. Liczba mieszkańców nie przekracza tu 5000. Najwięcej osób mieszkało tu w 1911 roku, bo prawie 12 000. Dekadę później było to już 5000 mieszkańców. Bez wątpienia spowodowała to I wojna światowa. W dwudziestoleciu tkanka miejska jednak zaczęła się odbudowywać i przed uderzeniem Niemiec i Rosji w Polskę mieszkało tu 7500 mieszkańców. Po wojnie już tylko 3300. Lata PRL spowodowały, że Ciechanowiec nie rozwijał się. Taki sam los spotkał mnóstwo polskich miast, które w przeszłości były królewskie. Zaczęły się rozwijać natomiast te, które w historii I RP niewiele lub nic nie znaczyły.
Dzisiaj Ciechanowiec to przepiękne miasto. Ostatnio zagospodarowany został teren wokół zalewu. Jedną z nowych atrakcji jest wieża widokowa. W ramach tegoż zagospodarowania powstały także nowe nasadzenia drzew i krzewów, instalacje elementów małej architektury, tablice interaktywno-edukacyjne, a także nowe szlaki turystyczne. Inwestycja zwiększyła atrakcyjność terenów nad zalewem.
Główną atrakcją Ciechanowca jest Muzeum Rolnictwa, które będzie nawet interesujące dla osób, które w temacie upraw i hodowli na co dzień nie siedzą. Przypomnijmy, że architektura tam znajdująca się posłużyła między innymi za plan teledysku do „My Słowianie” – Kleo i Donatana. Spacer terenami zielonymi wśród dawnych budynków spowoduje, że poczujemy się jakbyśmy cofnęli się w czasie.
Od teraz kolejną atrakcją jest wspomniana wieża widokowa, dzięki której będzie można podziwiać miasto z góry. Swoją drogą warto podkreślić, że to jedna z niewielu wież bez zadaszenia, dzięki czemu widok nie jest ograniczony.
Fakt, że od 10 lat rosną Lipy na kompletnie zabetonowanej ul. Lipowej jest związany z całym systemem, który kryje się pod nawierzchnią. 97 drzew posadzono w 2011 i 2012 roku podczas przebudowy ulicy (zwężono ją do 7 metrów, wymieniono nawierzchnię i chodniki). Przy sadzeniu drzew zastosowano nowoczesny system antykompresyjny zapobiegający zagęszczaniu gruntu i zapewniający optymalne warunki do rozwoju systemu korzeniowego drzew. Zastosowano też moduły kierunkujące korzenie, zabezpieczając w ten sposób okoliczne budynki, nawierzchnie brukowe, a także infrastrukturę techniczną przed szkodliwym działaniem rozrastających się korzeni. Dzięki wybudowanemu systemowi automatycznego nawadniania, lipy w okresie wegetacyjnym są systematycznie podlewane. – czytamy w komunikacie Urzędu Miasta.
Teraz czas na prace pielęgnacyjne. W najbliższym czasie trwać będzie formowanie i prześwietlanie koron drzew. Prowadzone przez specjalistów cięcia pielęgnacyjne to pierwszy tego typu zabieg od momentu ich posadzenia. Wszystko po to, aby drzewa mogły się dalej zdrowo rozwijać. Drzewo w normalnych warunkach osiąga 15-20 metrów wysokości i 10-12 metrów szerokości. Przy ul. Lipowej taki rozrost prawdopodobnie zakłóciłby współistnienie z okolicznymi budynkami. Minusem tego rozwiązanie jest brak cienia.
Czy pamiętacie jednak Lipową sprzed 2011 roku? Wówczas drzewa były właśnie ogromne i rozłożyste. Ul. Lipowa była zupełnie innym miejscem. Kierowcy jeździli po nierównej kostce, piesi mieli węższe chodniki, ale za to lipy dawały mnóstwo cienia. Dziś to niestety dla włodarzy naszego miasta jest abstrakcją. 10 lat temu przy okazji przebudowy Rynku Kościuszki, a potem Lipowej (i innych miejsc) przyjęto zasadę, że rozbudowana roślinność kłóci się z otoczeniem. Postanowiono na masowe wybetonowanie czego się da. Wygląda schludnie prawda? Niestety 10 lat temu nikt nie przewidział, że temperatury latem będą ekstremalne, zaś beton będzie to wszystko potęgować. Warto jednak dodać, że po II wojnie światowej lipy były takie jak teraz. Dopiero przez lata się rozrosły. Wtedy jednak temperatury latem aż tak nie dokuczały.
Dlatego ważny jest kompromis. Trudno, by teraz zostawić lipy same sobie zupełnie, ale przycinanie ich by były małe też nie jest najlepszym rozwiązaniem. W latach 80. drzewa miały optymalny rozmiar – to znaczy nie były małe, ale też ich rozmiar nie dominował nad otoczeniem. Najważniejsze jednak, że skutecznie obniżały temperaturę otoczenia i dawały mnóstwo cienia. A to dziś w centrach miast powinno być na wagę złota. Dlatego też wniosek jest taki, że władza z tym przycinaniem drzew się trochę śpieszy. Powinni poczekać z tym do 2050 roku.
Jako ciekawostkę dodajmy jeszcze, że zwykle przy komunikatach Urzędu Miasta w Białymstoku jest jakiś osobisty komentarz prezydenta lub któregoś z wiceprezydentów. Tymczasem przy informacji o podcinaniu drzew jakoś żaden się nie wypowiedział.
Kontynuując przeglądanie strony, zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu. Ustawienia prywatnościOK
Polityka prywatności i cookies
POLITYKA PRYWATNOŚCI
Szanujemy prawo użytkowników do prywatności. Dbamy, ze szczególna troską, o ochronę ich danych osobowych oraz stosuje odpowiednie rozwiązania technologiczne zapobiegając ingerencji w prywatność użytkowników osób trzecich. Chcielibyśmy, by każdy Internauta korzystający z naszych usług i odwiedzający nasze strony czuł się w pełni bezpiecznie.
Dane osobowe po 25.05
25 maja 2018 roku wchodzi w życie Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 roku tzw. RODO. Nowe prawo nakłada na nas obowiązek uzyskania Twojej zgody na przetwarzanie przez nas danych osobowych podawanych przez Ciebie w zaszyfrowanych plikach cookies.
Przetwarzamy dane użytkownika, za jego zgodą, m. in. w celu analitycznym. Dane te pomagają nam w określeniu upodobań użytkowników, a tym samym – doskonaleniu kierowanej do nich artykułów.
Cookies – jak działają
Cookies to pliki tekstowe, które serwer zapisuje na dysku urządzenia końcowego użytkownika, dzięki czemu będzie mógł go “rozpoznać” przy ponownym połączeniu.
Portal używa cookies do zapamiętania informacji o Internautach. Rozpoznajemy ich po to, by dowiedzieć się kim są, jakiej informacji potrzebują i szukają na naszych stronach. Wiedząc, które serwisy odwiedzają częściej niż pozostałe, możemy stać się dla Nich znacznie ciekawszym i bogatszym portalem niż dotychczas. To użytkownicy dają nam wiedzę o tym, w jakim kierunku rozwijać serwisy już istniejące, jakim wymaganiom musimy jeszcze sprostać, co uzupełnić, co stworzyć nowego, by odpowiedzieć na ich oczekiwania i potrzeby.
Pliki cookies są wykorzystywane także w celach statystycznych (tworzenie statystyk dla potrzeb wewnętrznych i w ramach współpracy z naszymi kontrahentami, w tym reklamodawcami); oraz związanych z prezentacją reklam w portalu – w szczególności aby uniknąć wielokrotnej prezentacji temu samemu odbiorcy tej samej reklamy oraz w celu prezentacji reklam w sposób uwzględniający zainteresowania odbiorców
Cookies są ustawiane przy “wejściu” i “wyjściu” z Portalu. W żaden sposób nie niszczą systemu w komputerze użytkownika ani nie wpływają na jego sposób działania, w szczególności nie powodują zmian konfiguracyjnych w urządzeniach końcowych użytkowników ani w oprogramowaniu zainstalowanym na tych urządzeniach.
Należy podkreślić, że cookies nie służą identyfikacji konkretnych użytkowników, na ich podstawie nie ustala tożsamości użytkowników.
Zaufani partnerzy
Dane o Użytkownikach przetworzone w postaci profili marketingowych są udostępniane podmiotom trzecim, jednak żadne dane umożliwiające bezpośrednie zidentyfikowanie osób nie są przechowywane ani analizowane. W zakresie, w jakim Dane udostępniane są podmiotom trzecim, Użytkownik, który nie chce aby dane o ich odwiedzinach były przekazywane temu podmiotowi może w dowolnym momencie wyłączyć.
Lista zaufanych partnerów
1. Google Ireland Limited (usługa AdSense, usługa Analytics)
2. Facebook.com (komentarze pod artykułami)
Na naszej stronie używane są ciasteczka firmy Google Ireland Limited będącej naszym partnerem. Ciasteczka te służą przede wszystkim do analizy oglądalności stron internetowych w Polsce i oceny skuteczności działań reklamowych. Użytkownik może w każdym czasie zrezygnować z korzystania z tego rodzaju plików wybierając odpowiednie ustawienia w swojej przeglądarce.
Wyświetlanie reklam
Zasadą działania Portalu jest możliwość darmowego czytania artykułów dla użytkowników. Aby zapewnić sprawne działanie systemu musimy zapewnić odpowiedni poziom usług (serwery, administracja itp.) co niestety wiąże się ze sporym kosztem. Dlatego na portalu obecne są reklamy. Staramy się, aby profil reklam odpowiadał zainteresowaniom użytkowników, aby były one użyteczne i przyczyniały się do możliwości zdobycia dodatkowej wiedzy o interesujących produktach i usługach.
Cookies to pliki tekstowe, które serwer zapisuje na dysku urządzenia końcowego użytkownika, dzięki czemu będzie mógł go “rozpoznać” przy ponownym połączeniu.
Portal używa cookies do zapamiętania informacji o Internautach. Rozpoznajemy ich po to, by dowiedzieć się kim są, jakiej informacji potrzebują i szukają na naszych stronach. Wiedząc, które serwisy odwiedzają częściej niż pozostałe, możemy stać się dla Nich znacznie ciekawszym i bogatszym portalem niż dotychczas. To użytkownicy dają nam wiedzę o tym, w jakim kierunku rozwijać serwisy już istniejące, jakim wymaganiom musimy jeszcze sprostać, co uzupełnić, co stworzyć nowego, by odpowiedzieć na ich oczekiwania i potrzeby.
Pliki cookies są wykorzystywane także w celach statystycznych (tworzenie statystyk dla potrzeb wewnętrznych i w ramach współpracy z naszymi kontrahentami, w tym reklamodawcami); oraz związanych z prezentacją reklam w portalu – w szczególności aby uniknąć wielokrotnej prezentacji temu samemu odbiorcy tej samej reklamy oraz w celu prezentacji reklam w sposób uwzględniający zainteresowania odbiorców
Cookies są ustawiane przy “wejściu” i “wyjściu” z Portalu. W żaden sposób nie niszczą systemu w komputerze użytkownika ani nie wpływają na jego sposób działania, w szczególności nie powodują zmian konfiguracyjnych w urządzeniach końcowych użytkowników ani w oprogramowaniu zainstalowanym na tych urządzeniach.
Należy podkreślić, że cookies nie służą identyfikacji konkretnych użytkowników, na ich podstawie nie ustala tożsamości użytkowników.