W Białymstoku chcieli wprowadzić podatek od leniwych kotów.

Problem ze szczurami miał w okresie przedwojennym ogólnopolski charakter. Nie ominął więc Białegostoku, w którym to przez osiedla Skorupy czy Piaski płynęły ścieki wabiące gryzonie. Duża ilość niedomkniętych składzików i śmietników nie ułatwiała sprawy.

 

25 października 1936 r. na ulicach miastach pojawiły się tabliczki z informacją o walce z gryzoniami. Mieszkańców wzywano do podjęcia konkretnych działań. Posesje należało dokładnie posprzątać i w strategicznych miejscach umieścić odpowiednią trutkę.

 

Koncesję trutki ”Ratopaxu” otrzymał  Związek Inwalidów Wojennych. Wyznaczono w sumie 5 punktów dystrybucyjnych. Obwieszczenie magistratu mówiło o skordynowanych działaniach. Każdy miał 12 listopada zastosować trutkę i dosypywać ją przez 3 dni. Opornym groziły kary finansowe.

 

Białostoczanie oburzyli się pomysłem ratusza. Mieli bowiem w pamięci poprzednią deratyzację. Wydali bowiem łącznie 17 tys zł. na preparat, który w całym mieście zabił zaledwie 110 szczurów i…9 myszy. Koszty zakupu Ratopaxu ni jak miały się do skuteczności. Wkrótce więc wprowadzono do sprzedaży inne tańsze specyfiki.

 

Rada Miejska prześcigała się w absurdalnych pomysłach na naprawę sytuacji. Padła nawet propozycja podatku dla leniwych kotów, które to nie specjalnie kwapiły się do walki z gryzoniami. To jeszcze jednak nic. Polowanie na szczury zaproponowano bezrobotnym. 20 gr za jednego gryzonia. Tak cenne było trofeum. Ostatecznie deratyzacja z 1936 r. zakończyła się klapą. Co prawda kilka szczurów udało się pozbyć, ale pękły ze śmiechu.