Miał być symbolem nowoczesności. Pierwszy wieżowiec szybko spowszedniał Białostoczanom.

Miał być symbolem nowoczesności. Pierwszy wieżowiec szybko spowszedniał Białostoczanom.

Był rok 1958. Wszyscy wstrzymali oddech. W końcu się udało. Budowa pierwszego w Białymstoku drapacza chmur została zakończona. Miasto zyskało nową wizytówkę – a przynajmniej tak chciano myśleć.  Stanęła ona w połowie białostockiej trasy WZ. Obecnie jest to skrzyżowanie ul. Sienkiewicza i al. Józefa Piłsudskiego. Budynek liczył w sumie dziewięć kondygnacji. Na poddaszu znajdowały się pralnie. Władze chciały aby budynek podziwiało jak najwięcej osób. Trasa z zachodu na wschód nie były jednak często uczęszczana. Widywano na niej głównie…furmanki.

 

Największą atrakcją wieżowca była pierwsza w powojennym Białymstoku winda. Wcześniej istniała ona jedynie w słynnym Hotelu Ritz. Aby się nią przejechać ludzie ustawiali się w kolejkach. Niektórzy nawet dorabiali sobie klucze, co raczej lokatorom nie mogło się podobać. Winda jednak nie działała od razu od dnia otwarcia wieżowca. Pierwsi mieszkańcy musieli sobie radzić bez niej. Regały byli zmuszeni nosić po schodach.

 

Nikt jednak nie narzekał. Wkrótce jednak na drugim piętrze zamieszkał konserwator, który uruchamiał windę na specjalne życzenie. On też jako jedyny w bloku miał telewizor. Stąd też kolejki na korytarzu w dniu transmisji pogrzebu J. Keneddy’ego. Mężczyzna wystawił odbiornik przed drzwi aby każdy zaspokoił swą ciekawość świata.

 

Z biegiem lat winda zaczęła się psuć. Co prawda istniał przycisk alarmowy, ale każdy był przekonany, że to tylko prowizorka. Dlatego też dzieci miały zakaz korzystania z dźwigu. Również młode matki z wózkiem wolały wnosić sprzęt po schodach, niż ryzykować utknięcie. Windę używano głównie do transportu opału. Zjeżdżała ona bowiem do piwnicy. Gdy się popsuła wiadro z węglem trzeba było nieść z powrotem na górę. Niektórzy bali się schodzić do ”podziemi” ze względu na szczury.

 

Na parterze znajdowała się część handlowa. Do historii przejdzie neonowy szyld z nazwą sklepu ”Mandarynka”. Amatorzy wina oczywiście najchętniej spożywali je na klatce schodowej. Dla nich też wkrótce ulokowano specjalne ławeczki. Jakaż wygoda! Jako że część sprzedawców mieszkała w wieżowcu, winda często z ich powodu nie była dostępna nawet na kilka godzin. Wykorzystywano bowiem ją do transportu skrzynek z towarem. 

 

Różowo-szara elewacja wieżowca szybko zbrzydła Białostoczanom. Po okresie zauroczenia przyszła obojętność. Obecnie pozostało tylko kilka osób, które mieszkają tam od początku powstania wieżowca. Nowi lokatorzy natomiast nie mają pojęcia, że ich nowe lokum ma taką bogatą historię. Wieżowiec już nie straszy przechodniów. Warto jednak na chwilę się przy nim zatrzymać i pomyśleć o dumie jaką niegdyś przynosił.