Wielka dewastacja w Białymstoku i okolicach. Może zabraknąć wody.

29 lipca rozpoczął się nowy etap w roku kalendarzowym. Do tej pory w 2019 roku korzystaliśmy z zasobów naturalnych – między innymi wody bez obaw o naturalne odtworzenie tego co zużyliśmy. Od dziś cały świat zużywa zasoby “na kredyt”. Bardzo niepokojące jest, że tak zwany “Dzień długu ekologicznego” przypadł w tym roku bardzo wcześnie. Co oznacza “na kredyt” w tym przypadku? Gdyby zaspokoić zapotrzebowanie całej populacji na zasoby naturalne to potrzebowalibyśmy całej planety oraz jeszcze drugiej co najmniej w 75 proc. takiej samej. W praktyce coraz więcej obszarów na świecie jest wylesiona, gleba nie nadaje się do użytku z powodu utraty różnorodności biologicznej, a w atmosferze znajduje się coraz więcej dwutlenku węgla. Ludzie konsekwentnie od lat 70-tych ubiegłego wieku nieodwracalnie dewastują Ziemię, zaś zużycie zasobów każdego roku rośnie.

W Polsce jeszcze gorzej

Na co zatem zużywamy te “zasoby”? Wycinamy drzewa do produkcji papieru oraz mebli, betonujemy miasta, które potem chłodzimy wylewając wodę, montując klimatyzację – chłodzimy wnętrza wypuszczając ciepło na zewnątrz; na drogach samochody emitują coraz więcej spalin; marnujemy potężne ilości jedzenia; wyregulowaliśmy też rzeki po to by rolnicy mieli więcej pól a miastowi więcej terenów pod zabudowę. Zużywając wodę, drzewa oraz ogrzewając powietrze – nie dajemy szansy własnej planecie na to, by odnowiła zasoby. Jeżeli nie cofniemy się do lat 70-tych, gdzie zużywaliśmy praktycznie tyle ile planeta “oddaje”, to czeka nas gigantyczna, globalna i przeraźliwa katastrofa. 29 lipca jest datą średnią dla całego świata. Polska wypada jeszcze gorzej bo u nas pierwszy dzień “długu ekologicznego” rozpoczyna się już 15 maja.

Dewastacja w Białymstoku i okolicach

Spójrzmy teraz na Białystok. Wszyscy zachwycają się, że przeżył prawdziwą odmianę. Na początku wszyscy byli nią zachwyceni. Z perspektywy lat widać w jak wielką pułapkę wpadliśmy. Całą zimę w mieście panuje smog, a jakość powietrza jest bardzo zła. Nie spełnia ono norm i lepiej go nie wdychać. Mieszkańcy palą w starych piecach, często byle czym. Ich wtedy nie interesuje ekologia tylko to by było ciepło – co jest zrozumiałe. Palą tym czym mogą niekiedy z biedy. Inni robią to po prostu z głupoty. Na zabetonowanych ulicach natomiast gigantyczna ilość samochodów uwalnia do atmosfery potężne ilości spalin. Kierowcy mogliby jeździć komunikacją miejską. Gdyby ta była tania i sprawnie zorganizowana. W Białymstoku bilety są drogie, a samochodem po prostu opłaca się jeździć. Ponadto nie ma (mimo istnienia prawie całej infrastruktury) miejskiej komunikacji kolejowej. Odległe punkty w mieście można by było przemierzać dużo szybciej niż autobusem. Dziś dojazd z osiedla TBS na Dojlidy to koszmar. Pociągiem byłoby kilka razy szybciej niż dwoma autobusami (bo jednym się nie da).

 

Przejdźmy do wiosny. Śniegu u nas jak na lekarstwo więc nie ma co zbytnio się roztapiać. A jak już jest, to wpływa to do kanalizacji i wyregulowanej rzeki Białej, która działa jak wielka rura. Woda nie pozostaje na naturalnych terenach zalewowych tylko spływa w Dobrzyniewie Fabryczym do Supraśli, dalej do Narwi i tak dalej aż do morza. W efekcie rzeka Biała z roku na rok wysycha. Ale nie tylko ona, bo również w Narwi obecnie jest bardzo mało wody. Mieszkańcy zaopatrywani są wodą z rzeki Supraśl. Niestety tam też “wsadzono łapy”. W 2008 roku między Dobrzyniewem a Wasilkowem pozbawiono roślinności jeden z brzegów rzeki, a głupi urzędnicy dokonali na niej “zbrodni”. Zezwolono na udrożnienie nurtu tym samym przeprowadzano “melioracje”. Od tamtej pory woda spływa szybko jak przez rynnę podobnie jak w Białce. Po co to wszystko? By woda nie zalewała łąk. Tylko o to chodzi, że ta woda musi je zalewać tworząc zapasy na suche dni. Rzeka musi płynąć wolno i rozlewać się na boki. Wtedy jest wraz z roślinnością sama się oczyszcza i tworzy ekosystem dzięki któremu my możemy czerpać wodę. Gdy wody będzie coraz mniej to co zrobimy? Postawimy beczkowozy na środku miasta?

 

Lato w mieście właśnie możemy właśnie obserwować. W upały wylewamy masę wody na zabetonowany i mocno nagrzany, bo bez drzew i zieleni – Rynek Kościuszki. Potężne ulewy zalewają miasto. Woda ucieka rzeką i kanalizacją jak przez rynnę bo przecież nie wsiąka w beton. Pozostała jeszcze jesień, która zaczyna wszystko od nowa sezon grzewczy, czasem pierwszy śnieg, a kiedy indziej upały. Jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Jeżeli nie zaczniemy natychmiast cofać wszystkich szkód, których dokonaliśmy, to za 30 lat zacznie się prawdziwy koszmar.

Czeka nas gigantyczna katastrofa

Ludzie zaczną masowo migrować z miejsc, w których nie da się już żyć do miejsc, gdzie jest to jeszcze możliwe. Zaczną się coraz większe konflikty na tle religijnym, kulturowym, a przede wszystkim o zasoby naturalne, które będą coraz droższe. Do tego dodajmy katastrofy naturalne o coraz większych rozmiarach. Ponadto coraz większe upały oraz coraz bardziej silne mrozy powodujące coraz większe zużycie zasobów naturalnych. To wszystko brzmi jak scenariusz filmu a to wszystko osiągnie apogeum już za 30 lat. Największe skutki zachodzących zmian klimatycznych i kurczenia się zasobów naturalnych odczuwa się obecnie w krajach Afryki Subsaharyjskiej czyli Nigeria, Etiopia, Kongo oraz 40 innych krajów (mieszka tam prawie miliard osób) oraz w Azji Południowej i Południowo-Wschodniej. Resztę dopiszcie sobie sami albo przeczytajcie jeszcze raz od końca do początku…