Wojewódzki Sąd Administracyjny zablokował pomysł budowy farmy fotowoltaicznej na polanie w Puszczy Białowieskiej. Na pomysł produkcji prądu wpadł pracownik Urzędu Gminy w Białowieży, który o pozwolenie zwrócił się do swojego szefa – wójta Białowieży Alberta Litwinowicza. Ten się zgodził. I wtedy zrobiło się głośno o sprawie, bo o wszystkim media zaalarmowali wstrząśnięci mieszkańcy z okolic dziwacznej inwestycji. Region Podlasia, który żyje z turystyki miałby nagle turystom prezentować… farmę fotowoltaiczną? Jednak nie o estetykę tylko chodzi. Puszcza Białowieska to wyjątkowe miejsce, bo dzikie i naturalne. To prastary las, gdzie żyją żubry, orliki i inne chronione gatunki.
Farma miała zajmować pół hektara, co według skarżących wiązałoby się z dewastacją cennych przyrodniczo obszarów. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Białymstoku dwukrotnie wydawała negatywną opinię co do lokalizacji tej inwestycji. Zignorował to wójt Albert Litwinowicz i swojemu pracownikowi dawał zgodę na inwestycję. Tu warto zaznaczyć, że sam pracownik tłumaczył w lokalnej prasie, że to jego ziemia i nie ma innej.
Najpierw zaskarżona decyzja wójta trafiła do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które nie stwierdziło uchybień po stronie Litwinowicza i jego decyzję utrzymało w mocy. Społecznicy złozyli więc pozew do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który miałby wydać decyzję ostateczną. I wydał negatywną dla inwestora. Przesądziło o tym, że wójt wydając decyzje nie skonsultował jej z mieszkańcami, zignorował negatywną decyzję RDOŚ, a także zignorował Plan Zadań Ochronnych dla obszaru Natura 2000 Puszcza Białowieska.
To zamyka sprawę, a pracownik gminy może ziemię sprzedać i kupić pół hektara tam (albo i więcej), gdzie fotowoltaika przeszkadzać nikomu nie będzie.