Wszędobylscy braciszkowie z uliczki Cichej

Wszędobylscy braciszkowie z uliczki Cichej

 

   Na samym początku 1923 r. Dziennik Białostocki poinformował swoich Czytelników, łaknących wiadomości z życia miasta, o następującym wydarzeniu: „W domu przy ul. Siedleckiej róg Krakowskiej odbył się uroczysty ślub miejscowego złodzieja, słynnego w całej okolicy z kapłanką wolnej miłości. Na ślub przybyli  panowie złodzieje, kasiarze i doliniarze białostoccy, a także delegaci ze stolicy i wszystkie prostytutki miasta. Do uczty zasiadło towarzystwo we frakach. Nowożeńcy otrzymali wartościowe upominki. Charakterystyczne, że właśnie w przededniu tej weselnej uczty okradziono na kilka milionów marek miejscowe składy win i wódek”.
   Wiadomość zaiste bardzo smakowita. Choć dzisiaj nie można rozszyfrować kim był ów słynny złodziej wstępujący w związek małżeński z kobietą lekkich obyczajów, to jednak sądząc po zestawie gości, musiał zajmować w chanajkowskiej ferajnie wysokie miejsce.
   Z sąsiadów pana młodego z pewnością uczcili go Jankiel Rozengarten, pseudo Jankieczkie z ulicy  Orlańskiej, Jankiel Geller ze Stołecznej czy Enoch Tyszlerman z Kijowskiej. Nie mogło też zabraknąć gości z Cichej. Ta niewielka uliczka, wszystkiego 4 numery, leżała bliziutko Siedleckiej, można rzec tuż za jej plecami. Miała swoich chojraków, których umiejętności znano w całym mieście.
 

 Rozsławiali ją szczególnie dwaj bracia o niepozornym nazwisku – Śliwka. Aram i Menosz mieszkali pod 4. i byli autorytetami w zakresie kradzieży drobiu. Jeśli ktoś miałby dostarczyć ten asortyment jadła na wesele opryszka z Siedleckiej, to tylko oni. Piechociarzy, czyli złodziei kradnących spacerujące po podwórkach kury, kaczki, gęsi, było w Chanajkach wielu. Proceder ten uprawiali zwłaszcza z upodobaniem tamtejsze wyrostki. Kradzież drobiu w biały dzień wymagała uwzględnienia paru rzeczy: nieobecności gospodarzy w pobliżu zajścia, no i oczywiście neutralizacja podwórkowego Burka. Trzeba było też ubezpieczyć się od strony ulicy.
   Chłopaki z Chanajek wyprawiali się po „piechotę” parami, zaś terenem ich działania były nie tylko sąsiednie obejścia, ale i peryferyjne dzielnice miasta. Drób tam chodził niemal bez nadzoru po uliczkach, ogrodach i łąkach. Ważne było również to, że nikt tam nie znał chanajko- wskich łobuzów.
   Aron i Menosz z uliczki Cichej to byli zawodowi, doświadczeni złodzieje. Oni nie uganiali się za kurami po podwórkach. To zajęcie dla pętaków. Przygotowywali stara- nnie nocne wyprawy do kurników, komórek i domowych sieni, w których drób miał swoje lokum. Szczególnie Menosz Śliwka traktował swoją profesję poważnie i dbał o złodziejski sznyt. Wszyscy paserzy z Chanajek i okolic wiedzieli, że mogą zamawiać u niego towar niemal bez ryzyka niedostarczenia na czas.  Śliwka przygotowywał bowiem bardzo starannie swoje skoki. Co jakiś czas, na zmianę z bratem, robili obchód białostockich podwórek, sprawdzali pogłowie i rozmiary wałęsających się po nim drobiu, obserwowali coraz to nowe zabezpieczenie kurników i składzików. Gdy zebrała się dłuższa lista zamówień, ruszali na łowy. Ponieważ Aron zajmował się głównie dystrybucją, Menosz brał zwykle na akcję swojego stałego pomagiera, Abrama Segała z ul. Marmurowej. Ale nawet najbardziej doświadczeni piechociarze nie mogli uniknąć wpadki. Czasami przyczyną były kury, które rozgdakały się w nieodpowiednim momencie, innym razem obładowanych łupem złodziei mógł nocą zatrzymać policjant.
  To właśnie przytrafiło się w 1925 r. Menoszowi Śliwce. Szedł spokojnie ul. Wesołą z workiem wypełnionym czterema kurami i dwoma indykami i natknął się na patrol. Była to jego kolejna wsypa, więc trafił za kratki na dziewięć miesięcy. Kolejni weselnicy w Chanajkach musieli przez ten czas zamawiać drób u innych, wszędobylskich piechociarzy.

Włodzimierz Jarmolik
 

Partnerzy portalu:

Dom Ludowy- Historia niekończącej się budowy

Dom Ludowy- Historia niekończącej się budowy

   Dom Ludowy poświęcony  Marszałkowi, którego budowę na Plantach zainicjował jeszcze w 1933 r. wojewoda białostocki i zagorzały piłsudczyk Marian Zyndram-Kościałkowski, zaś prezydent miasta Seweryn Nowakowski wyznaczył termin zakończenia inwestycji na 11 listopada 1934 r., czyli Święto Niepodległości, był ciągle jeszcze nie gotowy. Powód prozaiczny – brak pieniędzy.
  Dzień ukończenia Domu – symbolu przeniesiono na listopad 1935 r. Nastąpiła kolejna obsuwa. W planach budowniczych pojawił się zatem rok 1936 i 19 marzec, dzień imienin Józefa Piłsudskiego. Termin ten znowu okazał się pobożnym życzeniem władz miasta. W lipcu Filip Echeński, sekretarz Komitetu Budowy Domu Ludowego, a jednocześnie kierownik Biblioteki Miejskiej, dał wywiad do prasy, w którym przedstawił aktualną sytuację na ślimaczącym się placu robót. Gmach w stanie surowym był już gotowy. Wzniesiono mury, sklepienia, galerię teatru, wszystkie ściany wewnętrzne. Brak było tylko tynków. Teraz przyszła pora na klatki schodowe, zakładanie centralnego ogrzewania, kanalizacji, elektryczności, urządzeń sceny i oczywiście pokrycia dachu. Roboty zatem było jeszcze dużo. No i te koszty.
  Dotychczas na budowę Domu Ludowego poszło ok. 250 tys. zł. Sam Komitet starał się jak mógł i zgromadził blisko 100 tys. zł ze składek ludności Białegostoku, darowizn i z zorganizowanych balów, zabaw i loterii. Magistrat wysupłał coś z 75 tys. ze swojej, oblężonej przez inne ekstraordynaryjne wydatki, kasy a kolejne 75 tys. zapewnił wojewódzki Fundusz Pracy na płace dla zatrudnionych przy budowie bezrobotnych. Potrzebnych było jednak jeszcze ok. 200 tys. zł, ażeby nastąpił upragniony finał.
 

Echeński jeszcze raz odwołał się do ofiarności białostoczan. Nie tylko do „grubych ryb”, czyli przemysłowców i handlowych potentatów (byli oni coraz bardziej niechętni do jakiejkolwiek filantropii), ale i do zwykłych obywateli miasta. Prosił nawet o drobne datki. Krytykował plotki o tym, że budynek Domu Ludowego zalewa od piwnic woda, a na ścianach widać rysy i pęknięcia. Nazwał to zwykłym „austriackim gadaniem”. Powiedział: „zamiast rzucać kalumnie zajrzyjcie przez ogrodzenie, przypatrzcie się pracy i stanowi budowy, może ruszy was sumienie i rzucicie swój grosz na zakończenie Domu Ludowego”.
  Narady w gabinecie prezydenta Nowakowskiego i wicewojewody Zgrzebnioka nie miały końca. Na początku września ustalono, że 50 tys. zł wygospodaruje jeszcze Fundusz Pracy, zaś 150 tys. potrzebne na całkowite zakończenie robót trzeba będzie uzyskać w ramach długoterminowej pożyczki z Banku Gospodarstwa Krajowego. Gdyby doszła ona do skutku, wówczas pojawiłaby się kolejna data oddania Domu Ludowego do użytku – sierpień 1937 r. 8 września do Białegostoku przybył z warszawskiej centrali BOK dyrektor Garbuzyński. Chciał osobiście zobaczyć na co daje pieniądze. Po niedokończonym gmachu oprowadzali go jego budowniczowie, inż. Seredyński i inż. Domejko. Był oczywiście i sekretarz Komitetu Budowy F. Echeński. Pożyczka ostatecznie została przyznana. Członkowie zarządu Miasta, a i Rady Miejskiej ciągle dowiadywali się o postępy robót. Zbliżała się jednak zima. Prace wykończeniowe trzeba było przenieść na następny rok.
 
Ale i rok 1937 nie zakończył trwającej 4 lata budowlanej epopei. Dopiero w grudniu 1938 r. Dom Ludowy, już jako Teatr Miejski otworzył swoje podwoje dla białostoczan. Głosy ostały, polski teatr w mieście, rozlegające się od początku niepodległości Białegostoku, zostały wysłuchane.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Św. Rocha 4. Posesja ins. Muromcewa

Św. Rocha 4. Posesja ins. Muromcewa

 

   Dziś przedmiotem naszego zainteresowania będzie posesja  przy ul. św. Rocha 4, gdzie do dziś zachowały się historyczne domy, zbudowane pod koniec XIX w.
  Posesja przy ul. św. Rocha 4 została wydzielona z działki należącej do Jakuba Borysiewicza w 1890 r., gdy ten sprzedał ją białostockim mieszczanom Janowi i Aleksandrze Burzyńskim.
   Trudno powiedzieć o nich coś więcej poza faktem, że na kupionej działce wznieśli wkrótce po 1890 r. dwa parterowe domy – mniejszy, drewniany, stojący od frontu oraz drugi, większy i murowany.
  W 1897 r. mieszkał tu naczelnik białostockiego powiatowego urzędu ds. powinności wojskowej Hillarion Rudenko.
   W 1899 r. Burzyńscy odsprzedali nieruchomość inspektorowi podatkowemu powiatu białostockiego Charłampowi Muromcewowi.   Wywodził się on z jednego ze starszych rosyjskich rodów szlacheckich, sięgającego swymi korzeniami XVI stulecia. Muromcewowie pochodzili z guberni riazańskiej, gdzie posiadali majątek Bałowniewo. Wśród przedstawicieli rodziny warto wspomnieć Sergieja Muromcewa, przewodniczącego I Dumy Państwowej.
   Wiadomo, że Charłamp był synem Aleksandra i miał brata Piotra, żołnierza w stopniu kapitana, który na początku XX w. wykupił część majątku Niewodnica Lewicka.   Charłamp ukończył prestiżową Mikołajewską Szkołę Kawalerii w Sankt Petersburgu. Na służbę państwową wstąpił w 1883 r., a do Białegostoku oddelegowano go w 1896 r. i tu objął stanowisko naczelnika powiatowego urzędu skarbowego, a następnie przewodniczącego komisji ds. wymiaru podatku przemysłowego.
  Szybko odnalazł się w miejscowej społeczności, będąc na prośbę Aleksandra Satina jednym ze współzałożycieli Białostockiego Towarzystwa Ogniowego (później BOSO) oraz uczestnicząc w pracach Rosyjskiego Towarzystwa „Czerwonego Krzyża”. Pełnił mandat radnego miejskiego w ostatniej Radzie Miasta przed końcem zaboru rosyjskiego.
   W 1913 r. w jednym z domów przy ul. św. Rocha funkcjonowała siedziba białostockiej powiatowej inspekcji podatkowej.
  Charłamp Muromcew nieruchomość przy ul. św. Rocha 4 odsprzedał w 1913 r. Stanisławowi Saryusz-Zaleskiemu.
   Nowy właściciel mieszkał w tym czasie we własnym domu na rogu ul. Starobojarskiej i Żukowskiego (później ul. Kraszewskiego 1), ale na jego temat także nie mamy bardziej szczegółowych informacji.
   Miał dzieci Miłosława, Borysa i Irenę, które po jego śmierci w czasie I wojny światowej uzyskali omawianą nieruchomość, po czym w 1919 r. – działając za pośrednictwem Witolda Kości, gdyż nie mieszkali w Białymstoku – wydzierżawili na 24 lata Konstancji z Roszkowskich Hepner, żonie Karola.
  Rok później Konstancja wykupiła posesję przy ul. św. Rocha 4. Na początku lat 20. XX w. Karol Hepner prowadził pod tym adresem własną firmę sprzedaży skór. Hepnerowie byli właścicielami tej nieruchomości do 1936 r., gdy sprzedali ją Stanisławowi Starosielcowi, ten zaś kilka miesięcy później wyzbył się jej na rzecz Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy Pracownic Katolickich Św. Franciszka Serafickiego w Białymstoku, reprezentowanego przez Katarzynę Czausz.
   Stowarzyszenie działało do II wojny światowej, chociaż prawa własności do posesji przy ul. św. Rocha 4 utrzymało jeszcze w okresie okupacji niemieckiej.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w Białymstoku

Partnerzy portalu:

Kariery cyrkowych królów żelaza

Kariery cyrkowych królów żelaza

 

   W lipcu 1925 r. do Białegostoku dotarła informacja, że słynny siłacz światowej sławy Zishe Brejtbart występując w Radomiu uległ wypadkowi. Podczas numeru z przebijaniem deski gwoździem nie zachował należytej ostrożności i zardzewiały gwóźdź zranił go w kolano. Z tego prozaicznego zdarzenia wywołało się zakażenie krwi. Berlińscy lekarze ratując siłacza amputowali mu obydwie nogi. Niestety doszło do sepsy. Zishe Brejtbart zmarł 12 października 1925 r.
  Dziennik Białostocki informując o jego śmierci w berlińskiej klinice uniwersyteckiej donosił, że „zmarły atleta pozostawił znaczny majątek rozrzucony na obu półkulach. Pod Berlinem miał willę i wielkie place. W New Jorku magazyn z galanterią wartości przeszło 100 tysięcy dolarów. Poza tym wdowa odziedziczyła 120 tysięcy złotych (które Brejtbart zarobił podczas występów w Polsce), cenną kolekcję perskich dywanów, srebra na 24 osoby, brylanty, trzy samochody i sześć koni z powozami”. To bogactwo musiało robić wrażenie w Białymstoku, ale bardziej komentowano stratę jaką poniósł ruch syjonistyczny wraz z odejściem króla żelaza.

  Zrozumiałym więc było, że po śmierci Zishy karierę zaczęli robić jego bracia Józef (Josif) i Gustaw (Gershon) Brejtbartowie. Józef do Białegostoku nie przyjechał nigdy, ale Gustaw był w maju 1926 r. Przejął po zmarłym bracie tytuł „wszechświatowej sławy króla żelaza”, choć siłą mu nie dorównywał. Jego występy zapowiedziano na boisku Żydowskiego Klubu Sportowego przy ulicy Branickiego 17. W ich programie 29 i 30 maja były plenerowe popisy. „1. Przez piersi Brejtbarta przejedzie samochód o wadze 3000 kg. obsadzony pasażerami. 2. Brejtbart ciągnie w zębach dorożkę z pasażerami. 3. Na głowie Brejtbarta zostanie zgięta szyna żelazna przez 20 ludzi z pośród publiczności”.
  W trakcie występów siłacza grała orkiestra BOSO. W następnych dniach 1 i 2 czerwca atleta wystąpił w teatrze Palace. Tu prezentował rwanie łańcuchów i inne popisy. Informowano, że „występy p. G. Brejtbarta cieszyły się ogromnym powodzeniem i ściągnęły sporo publiczności, której p. Brejtbart zaimponował niezwykłą swą siłą”.Dodatkowej popularności królowi przysporzył fakt przekazania części swojego wynagrodzenia za występ na potrzeby BOSO. W tym samym roku, we wrześniu, Gustaw Brejtbart występował w Grajewie, gdzie podziwiano go na boisku miejscowego Makabi.

  Wkrótce po Gustawie Brejtbarcie w Białegostoku 10 i 11 lipca 1926 r. występował S. Dworzecki określany mianem „wileńskiego Brejtbarta”, no i oczywiście zapowiadany był też jako kolejny „król żelaza”. Tym razem występy siłacza odbyły się w Letnim Ogrodzie Zwierzyniec, czyli w Rozkoszy. Pomimo anonsu, że wykona on „dotychczas jeszcze niewidziane eksperymenty z żelazem”, to program był niemalże kopią popisów, którymi Zishe Brejtbart zadziwiał publiczność. „1. P. Dworzecki kładzie się na ostrych gwoździach gołem ciałem, przez które przejeżdżają ludzie na koniach. 2. Tworzy przy pomocy rąk i zębów rozmaite figury z grubego żelaza. 3. Zgina sztaby żelazne w kształt podkowy. 4. Okręca sztaby żelazne dookoła ręki. 5. Autobus z 25 osobami przejeżdża przez jego pierś. 6. Wbija ręką gwoździe w grube deski i blachy. 7. Siłą muskułów zatrzymuje 2 konie w całym pędzie. 8. Rwie grube łańcuchy żelazne. 9. 40 osób zginają na jego głowie żelazne grube szyny. 10. Trzyma na piersiach kamień 50- cio pudowy, na którym biją młotami”. Panowała ogólna opinia, że „to co pokazuje p. Dworzecki jest bezwarunkowo ciekawsze od eksperymentów Brejtbarta. P. Dworzecki posiada większą siłę niż posiadał Brejtbart”. To, że ten ostatni zrobił oszałamiającą karierę, a jego wileński konkurent nie, tłumaczono tym, że „p. Dworzecki nie ma jeszcze widocznie swego impresario i dlatego nie krzyczą o nim jak o fenomenie wszechświatowym”.

  Na kolejnego siłacza nie trzeba było długo czekać. Już we wrześniu 1926 r. przyjechał do Białegostoku Stefan Piątkowski określany mianem „sławy polskiego sportu”, który występował pod pseudonimem Ursus. Tym samym świadomie nawiązywał do bohatera sienkiewiczowskiego Quo vadis, a jednocześnie podkreślał swoje chrześcijańskie pochodzenie, co miało w podtekście osłabiać ogólną opinię, że występy siłaczy są domeną żydowskich atletów. Trzeba tu bowiem zaznaczyć, że po śmierci Zishe Brejtbarta zarówno w Polsce i w Europie oraz Stanach Zjednoczonych zaroiło się wręcz od jego naśladowców, którzy w dużej mierze byli właśnie Żydami. Piątkowski wystąpił w tym samym miejscu, gdzie występował nieżyjący król, przy Nadrzecznej, tyle że nie w namiocie cyrkowym, ale w plenerze. Pomimo szumnych zapowiedzi jego występ (o którym już niegdyś pisałem) przeszedł do historii lokalnych śmiesznostek, a zakończył się wręcz dramatycznie. Przypomnę więc ową historię z Ursusem w roli głównej. Był 19 września 1926 r.

  Pomimo nienajlepszej pogody publiczność zjawiła się niezawodnie. „Na krzesłach pod otwartym niebem siedziała inteligencja, za krzesłami tłumił się motłoch”. O godzinie 17 z drewnianej szopy stojącej na skraju placu wyszedł Ursus. Odnotowano, że „był to bardzo sympatyczny krzepki mężczyzna ubrany w nocną koszulę i czekoladowe spodnie. Na piersiach miał przypiętą do koszuli amarantową wstążkę z medalami”. Pierwszym jego popisem była zgodnie z sienkiewiczowską fabułą walka z bykiem. Ursus natarł na zwierzę i tarmosił je na wszelkie możliwe sposoby. W końcu, po ponad 10 minutach zmagań „byk zwalił się na ziemię, a razem z nim i Ursus”, któremu przy okazji pękły spodnie. Publiczność szalała, nie wiedzieć czy to z powodu pokonania bestii czy też z widoku jaki ujrzała po garderobianej katastrofie. Skonfundowany Ursus udał się do szopy. Tymczasem oszołomiony byk podniósł się z ziemi, ale zanim nabrał pewności siebie, to ku uciesze publiczności „skoczył do zagrody jakiś mały, którego nazywano Barczykiem, podleciał do byka, chwycił go za rogi i w jednej chwili powalił na ziemię”.

  Gdy Piątkowski pojawił się na placu, powitały go śmiechy i złośliwe komentarze. Mistrz oświadczył jednak, że prawdziwą sztuką jest tarmoszenie się z bykiem, a nie powalenie go w kilka sekund. Wywołał tym jeszcze większą wesołość. Publiczność czuła, że zyskuje przewagę nad atletą, który wyraźnie tracił animusz. Jeden z widzów, był nim znany w mieście zapaśnik Kaganowicz, przeskoczył ogrodzenie i zaproponował Piątkowskiemu, aby stoczył z nim teraz walkę. Ursus widząc, że sprawy przybierają zły obrót, wymówił się od stoczenia pojedynku,czym do reszty zraził sobie publiczność. Piątkowski liczył jednak, że odzyska ją, prezentując clou swojego programu. Było nim „przejażdżka przez piersi Piątkowskiego samochodu obciążonego dziesięcioma ludźmi”. Takie popisy zawsze przykuwały uwagę widowni. Tak też było i teraz. Ale to nie był dobry dzień Ursusa. „Gdy samochód wjechał na deskę, która leżała na piersiach Piątkowskiego, motor samochodu nagle przestał działać i maszyna całem swym ciężarem przydusiła pierś Piątkowskiego. Za chwilę nieszczęsną sławę polskiego sportu – zsiniałą i nieruchomą – nieśli już z placu sportowego do szpitala Św. Rocha”. Więcej Piątkowski do Białegostoku już nie przyjechał.

Andrzej Lechowski – dyrektor Muzeum Podlaskiego

Partnerzy portalu:

Strych zrobiony na czysto

Strych zrobiony na czysto

 

   Zbliżające się Święta Wielkanocne w przedwojennym Białymstoku, zarówno te katolickie, prawosławne, a zwłaszcza żydowskie oznaczały wielkie sprzątanie i pranie we wszystkich domach. Na balkonach, w oknach, na rozstawionych na podwórkach krzesłach wietrzyły się pierzyny i poduchy. Dla złodziei z Chanajek pora ta była zaiste wielką gratką.
  Do roboty ruszali miejscowi pajęczarze, czyli specjaliści od strychowych kradzieży.  „Omiatanie pajęczyny” było szczególnie popularne wśród młodych, lecz ambitnych złodziejaszków. Nie wystarczały im kradzieże jabłek z chłopskich wozów, a nawet wyrywanie torebek z rąk samotnych kobiet. Brali kawałek pręta, jakiś wytrych, worek na łupy i wyprawiali się nocą na strych, który upatrzyli sobie za dnia.
  W pierwszych powojennych latach wśród gości kroniki kryminalnej Dziennika Białostockiego fachowcy od „pajęczyny” pojawiali się nader często.
  Do najsprawniejszych z nich należeli m.in. Dawid Pachciarz z ul. Sosnowej, Jankiel Kagan z Kijowskiej czy Szmul Karniewski z Cygańskiej. To jednak 20-paroletni Josel Zelmanowicz, także za
meldowany przy ul. Cygańskiej pod 8, uchodził w zaułkach Chanajek za niedoścignionego mistrza w buszowaniu po bliższych i dalszych strychach. 
  Joskowi, noszącemu wśród kumpli przezwisko „Sałata”, szczególną sławę przyniosła robótka, jakiej dokonał w 1923 r. W połowie marca trafił na strych domu przy ul. Sienkiewicza 88 i zwinął ze sznura bieliznę wartości 500 tys. marek. Działo się to jeszcze przed reformą monetarną premiera Grabskiego, szalała inflacja, a za pół miliona można było kupić kilka podkoszulek i męskich gaci. Zdobycz nie była więc zbyt obfita. Natomiast właściciel skradzionej bielizny, niejaki Perl, okazał się człowiekiem zarozumiałym i nieostrożnym. Ogłosił wszem i wobec, że pajęczarze nie dobiorą się już do jego strychu, bo wymyślił niezawodne zabezpieczenie. Te buńczuczne słowa szybko dotarły do Sałaty. Złodziej podjął wyzwanie. Kilka miesięcy czekał na odpowiedni moment.
  Wreszcie, w duszną lipcową noc, gdy cały Białystok spał spokojnie przy otwartych oknach, złożył wizytę w domu pana Perla. Nazajutrz ponoć Perl rwał sobie włosy z głowy. Mniejsza o straty materialne, jakich doznał. Dobiła go natomiast kartka wetknięta w otwór „antyzłodziejskiego” zamka. Według reportera Dziennika Białostockiego zawierała ona krótki wierszyk następującej treści:
  „Nasz połów jasno poucza, że kiedy złodziej nie cherla, nie ma dlań zamka ni klucza, nawet na „zamku” pana Perla”.
  Złodziejskie poczucie humoru.  Josek Zelmanowicz lubił pracować zwłaszcza w towarzystwie kobiet. Dokonywały one rozpoznania terenu, stały na świecy, albo niekiedy samodzielnie „omiatały” strych.
  W kwietniu 1924 r. podczas kradzieży bielizny u Mojżesza Guza (Sosnowa 58), nasz złodziejaszek wpadł, a z nim razem sąsiadka Guza Estera Bekowicka, nadawczyni skoku.
  Również rok 1927 nie był pomyślny dla Sałaty. W tym czasie mniej już uwagi poświęcał samodzielnym kradzieżom, raczej organizował je dla innych. W lutym trafił przed Sąd Okręgowy razem z 28-letnią Sarą Szpiro, niepoprawną recydywistką, która miała już za sobą 3 wyroki.
  Wiosną 1926 r. znowu wpadła, tym razem za kradzież w mieszkaniu Tauby Edels ztejn. Fanty zaniosła patronującemu jej Joskowi Zelmanowiczowi. Złodziejka zainkasowała ostatecznie 4 lata. Sałata miał do odsiedzenia roczny wyrok. Kiedy wyszedł, zbliżał się już do 30. Został tragarzem. Ale i ten fach miał wiele wspólnego z szemranym bractwem z chanajkowskich uliczek. 

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Ul.Grunwaldzka 20

Ul.Grunwaldzka 20

Pan Krzysztof. Antykwariusz. Urodził się i mieszka w domu przy ulicy Grunwaldzkiej 20. W domu zbudowanym przez Jego pradziadka. Pana Krzysztofa poznałem dziś podczas konsultacji społecznych w departamencie urbanistyki.
– O tym, że mój rodzinny dom jest przeznaczony do wyburzenia dowiedziałem się dwa dni temu – powiedział Pan Krzysztof – Kolega przysłał mi artykuł z gazety. Czy naprawdę urząd nie może zawiadamiać mieszkańców o takich poczynaniach?
– Zamieściliśmy informację na stronie internetowej – odpowiedzieli urzędnicy
– Ale na tej ulicy obecnie stoją może trzy zamieszkane domy – odpowiedział Pan Krzysztof – 10 rodzin nie wiecej, tak trudno jest powiadomić ludzi?

– Nie mamy prawa wieszać ogłoszeń na prywatnych płotach – odpowiedzieli urzędnicy
„Ciekawe dlaczego nie wrzucą informacji do skrzynek?” pomysłałem „To też zabronione?”
Pan Krzysztof przyniósł ze sobą dokumenty. Projekt budowy domu. Autorstwa Szymona Pappe.
– Oooo! – zawołali architekci – Projekt domu na trzech stronach! Dzisiaj jest potrzebna do tego cała książka!
Pan Krzysztof opowiadał o swoim domu, zaś urzędnicy kręcili głowami
– Nie wiedzieliśmy, że ten dom jest taki fajny – mówili – Może warto zainteresować nim konserwatora zabytków?
Bo obecnie dom nie jest zapisany w żadnej ewidencji i w najbliższym sąsiedztwie mają powstać budynki mieszkalne. Ośmio i czteropiętrowe. Część mieszkańców jest z tego powodu zadowolona.
– Mój dom nie jest tak zabytkowy – mówił Pan z Grunwaldzkiej 29 – Od wielu lat nie mogę go remontować i modernizować. Natomiast regularnie ofdwiedza mnie Straż Miejska, która kontroluje czystość działki. I za wszelkie śmieci sypią się mandaty. Ja rozumiem pana przywiązanie do rodzinnego domu, ale tu wszędzie wokół budowane są już wyskościowce. Po drugiej stronie ulicy Wyszyńskiego, po drugiej stronie ulicy Sosnowskiego. Tak czy siak Ci ludzie będą nam zaglądać do okien. To jest centrum miasta. Jak Pan sobie wyobraża najbliższe otoczenie za kilka lat? Niech pan powie, może osiągniemy jakiś kompromis? Na czteropiętrowce też się Pan nie chce zgodzić?
– Dowiedziałem się dwa dni temu – odparł Pan Krzysztof – Jeszcze nie wiem. Szukałem dokumentów.
Pojechałem odwiedzić Pana Krzysztofa na ulicy Grunwaldzkiej. Znam ten dom. Jako dziecko byłem tu u krawca. Szył mi paltko
– To mój pradziadek – mówi Pan Krzysztof
– A mój ojciec – mówi Pani Henryka i zaprasza na herbatę – Miał na imię Feliks. To On zbudował ten dom.

– Pochodził z wielodzietnej rodziny – opowiada Pan Krzysztof – Podobno do Białegostoku trafił w samych butach
– Nie mów nawet takich… Zobacz więcej — z: Krzysztof Zdzitowiecki, Wiltoria Kamieńska i Henryka Zdzitowiecka
Siedzimy już przy stole. W dzbanku zaparza się herbata.
– Zachowała się też ksiazka meldunkowa – opowiada Pan Krzysztof – Ile tu nazwisk. Jest nawet Żyd Dawid Klebanow. Był lekarzem. Znaleźliśmy niedawno z Nim wywiad. z 2011 roku
– Przestań takie rzeczy opowiadać! – woła Pani Henryka
– To o esesmanie może? – zapytał Pan Krzysztof – W czasie wojny w tym pokoju mieszkał esesman.

A dziadek do AK należał. Był łącznikiem i miał pseudonim „Dąb”.
– Przynieś zaświadczenie Liniarskiego – woła Pani Henryka – Albo czekaj, ja sama przyniosę!
– Podobno brat pradziadka Konstanty służył na pancerniku Aurora – mówi Pan Krzysztof
– Przestań takie rzeczy opowiadać – woła Pani Henryka – Służył i nawet jakieś odznaczenia przyszły. Ale w rodzinie nikt się do tego nie przyznawał! Niech Pan tego nie pisze!
– Ale to historia przecież! – wołam
– To jest historia – mówi Pani Henryka rozkładając dokumenty – Więc powiada Pan, że mój tata uszył Panu paltko?

Wojciech Koronkiewicz

Partnerzy portalu:

Św. Rocha 14. Fabryka R. Commichau

Św. Rocha 14. Fabryka R. Commichau

 

   Pozostaniemy jeszcze w temacie nieistniejących nieruchomości, które przed II wojną światową zlokalizowane były przy ul. św. Rocha. Ilustracją  do dzisiejszego tekstu jest również zdjęcie, wykonane przez Józefa Sołowiejczyka w 1897 r. Został na nim uwieczniony zespół budynków określonych przez autora jako „fabryka Commichau”.
  Fotograf ustawił się po stronie ul. Nowoszosowej (dziś  to  ul. H. Dąbrowskiego) i skierował obiektyw na południe, obejmując teren rozciągający się między stacją kolejową (po prawej stronie widzimy wieżę ciśnień oraz  fragment gmachu dworcowego) a wzgórzem z kaplicą i cmentarzem św. Rocha. Obszar ten, przed II wojną przyporządkowany do ul. św. Rocha 14, współcześnie zajęty jest pod ul. Bohaterów Monte Cassino, Park im. J. Dziekońskiej, Spodki i handlowce  przy ul. św. Rocha. Jak już wspominałem, znaczna część terenów położonych przy tej ulicy jeszcze na początku lat 70. XIX w. stanowiła własność gospodarzy ze wsi Białostoczek i dopiero później znalazły się one w granicach Białegostoku.
  Pierwsze informacje na temat terenów, na których stanęła fabryka Commichau, pochodzą z lat 70. XIX w. W 1871 r. część tych gruntów przedstawiciele gminy wydzierżawili Chaimow i Lublińskiemu. W kolejnych latach prawo do dzierżawy przechodziło z rąk do rąk – w 1876 r. Lubliński odstąpił je Ickowi Halpernowi, który oddał je grodzieńskiemu mieszczaninowi Abramowi Izabelińskiemu. Izabeliński wzniósł na dzierżawionym gruncie drewniany dom, po czym podzielił teren na dwie części, z których jedną odstąpił Wolfowi Gradowi, ten zaś w 1882 r. Wolfowi Epsztejnowi.
  Inną część gruntów pod przyszłą fabryką w 1879 r. przedstawiciele wsi odsprzedali kupcowi Filipowi Timofiejewowi. Na jego temat nie wiemy w zasadzie nic poza faktem, że jeszcze tego samego roku wzniósł  tu pierwsze zabudowania fabryczne, w tym frontowy piętrowy dom oraz trzypiętrową halę produkcyjną z dwiema oficynami, mieszczącymi w sobie maszynę parową i kocioł. W grudniu 1879 r. grunt i fabrykę kupca Filipa Timofiejewa nabył pruski poddany i kupiec 2 gildii Rudolf Commichau, zaś w  listopadzie 1882 r. odkupił on
od Abrama Izabelińskiego i Wol- fa Epsztejna sąsiadujące grunty wraz z zabudowaniami, stając się  wyłącznym właścicielem rozległej posesji przy ul. św. Rocha 14. Rodzina Commichau sprowadziła się do Białegostoku w latach 40. XIX w. z Colditz w Saksonii.
  Wykorzystując dawny młyn Antoniuk bracia: August, Herman, Rudolf   i Albert  założyli jedną z największych i najlepiej prosperujących firm włókienniczych. Z czasem firmę na Antoniuku, rozszerzoną o zespół fabryczny przy ul. Warszawskiej 59, przejął Herman Commichau.
  Tymczasem Rudolf w 1880 r. usamodzielnił się, zakładając własną fabrykę sukna i kołder przy ul. św. Rocha. W 1853 r. wstąpił w związek mażeński z Blanką von Hane, z którą miał aż piętnaścioro dzieci. Wieku dorosłego dożyli Julia Clara (żona Franza Lippischa), Alfred, Maria Helena (żona Wilhelma Gustawa Teetzmanna), Aleksander, Hugo, Karol, Oskar, Hedwiga i Marga- rethe. Rudolf zmarł w 1901 r. Z licznego grona dzieci Rudolfa interesować nas będą szczególnie Alfred, Aleksander i Hugo Commichau, którym 29 kwietnia 1889 r. ojciec podarował prawa własności do nieruchomości przy ul. św. Rocha 14. W 1890 r. była to druga największa fabryka w mieście – prym wiódł najstarszy zakład Hermana Commichau, zatrudniający 215 robotników i wyrabiający towary o wartości 150 tys.  rubli rocznie, na drugim miejscu był natomiast zakład Rudolfa i synów, który chociaż miał 213 zatrudnionych, osiągał produkcję wysokości 250 tys.  rubli rocznie, w czym był wówczas bezkonkurencyjny. Pomocny w osiągnięciu tych efektów był zapewne nowoczesny silnik parowy o mocy 40 KM, najwyższej w ówczesnym Białymstoku. W 1897 r. firma została nagrodzona przez cara Mikołaja II najwyższym medalem uznania.
  Firma „Rudolf Commichau i Synowie” działała do I wojny światowej. Zabudowania fabryczne przetrwały okres okupacji niemieckiej, ale dzieje posesji przy ul. św. Rocha 14  w pierwszych chwilach po odzyskaniu niepodległości pozostają niejasne. Po sierpniu 1920 r. obiekty zostały przejęte przez wojsko i zlokalizowano w nich siedzibę i skład intendentury Dowództwa Okręgu Generalnego Białystok. Dopiero w 1925 r. wyrok Sądu Okręgowego w Grod nie przysądził prawa własności do całej nieruchomości Oskarowi Schoenowi. Wówczas też ponownie zawarczały tu wrzeciona maszyn tkackich – Schoen wraz ze swoim wspólnikiem Szołemem Fajnsz- tejnem prowadzili od 1919 r. wytwórnię sukna i kołder przy ul. Konopnickiej 1.
  Po 1925 r. wspólnicy przenieśli produkcję na ul. św. Rocha 14.  Budynki przy ul. św. Rocha 14 w okresie międzywojennym służyły także innym przedsiębiorcom, którzy dzierżawili w nich powierzchnię, m.in. skup i sprzedaż materiałów drzewnych Mozesa Szlac htera od 1929 r., wykończalnia i farbiarnia sukna „Zelman Brajnin, Jakub Glikfeld i Spółka, spółka firmowa” od 1931 r. czy sprzedaż szkła taflowego „Szyba” od 1938 r.  Oskar Schoen zmarł w 1925 r., uprzednio zapisując prawa własności dzieciom Emilii i Leonowi Schoenom. Przed 1939 r. Oskar, a potem jego spadkobiercy, stopniowo  wyprzedawali  nieruchomości.  Budynki przy ul. św. Rocha 14 uległy spaleniu w okresie II wojny światowej, najpewniej w 1944 r., a stan ten potwierdza zdjęcie lotnicze z września tego roku. Zostały rozebrane na początku lat 50. XX w.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Partnerzy portalu:

Ubój rytualny po białostocku

Ubój rytualny po białostocku

 

    Mało kto wie, że przedwojenny Białystok był jednym z ważniejszych, europejskich ośrodków teorii rytualnego uboju. Stało się to za sprawą białostockiego rabina rządowego Gedali Rozenmana.
  Objął on to stanowisko w 1920 roku i był przywódcą miejscowych Żydów do 1943 roku, gdy wraz ze swymi współwyznawcami został zamordowany w Treblince. Był Rozenman autorytetem naukowym w sprawach szechity, czyli właśnie uboju rytualnego.
  W 1936 roku w białostockiej drukarni Technograf, która znajdowała się przy Sienkiewicza 20, wydał książkę „Zagadnienia uboju rytualnego”. Była ona polemiką z poglądami księdza Stanisława Trzeciaka, znanego w całej Polsce ze swych poglądów. Rozenman podejmując dyskusję z duchownym katolickim pisał z właściwym sobie wyważeniem słów, że „celem tej pracy jest na podstawie rzeczowego i źródłowego wyświetlenia całokształtu zagadnienia uboju rytualnego przedstawić faktyczny stan rzeczy. Czynię to w przeświadczeniu, że nie wygasł jeszcze płomień prawdy w sercach ludzi dobrej woli. Do nich się z tą rozprawą zwracam i tuszę, że zechcą oni w tej tak palącej kwestii zapoznać się z prawdziwym stanem rzeczy i poznawszy prawdę mężnie stanąć w jej obronie”.

W jednym z rozdziałów wspomniał Rozenman o dwóch innych białostoczanach, którzy odegrali doniosłą rolę w kwestii uboju. Jednym z nich był rabin S. Malin, który w książce „Szechita a Bedika” (Ubój rytualny i oględziny) wydanej również w Techografie opisał dokładnie urządzenie do dokonywania uboju rytualnego. Pisał Malin, że „maszyna ta przedstawia dużą klatkę żelazną, do której wprowadza się bydlę i umacnia przy pomocy odpowiednich drążków, by stało spokojnie. Przez następny obrót kołowy obraca się maszyna, a z nią i bydlę, zajmujące w tej chwili pozycję leżącą nadającą się bardzo wygodnie do momentalnego cięcia nożem w szyję. Dzięki temu systemowi pokładanie zwierząt odbywa się spokojnie, bez szarpania go lub wyrządzania mu jakiegoś bólu”.
  Kolejnym białostockim śladem w historii uboju rytualnego było to, że konstruktorem tej żelaznej klatki był urodzony w Białymstoku Izaak Wajnberg. Urządzenie to znane było na całym świecie pod nazwą „Klatka Wajnberga”. Cóż jednak z tego, że białostoczanie tyle znaczyli w nauce i praktyce regulującej ubój. W ich mieście właśnie praktyka daleko odbiegała od tych nowości. Wszędzie spotkać można było pokątny, nielegalny ubój. Urągał on przede wszystkim warunkom sanitarnym. Dokonywany w prymitywnych warunkach stanowił poważne zagrożenie dla zdrowia wyznawców judaizmu.
 

W 1936 roku cech rzeźników żydowskich Białegostoku protestował przeciwko tym praktykom. Postulowano wprowadzenie kontroli i stworzenie specjalnego funduszu, który wspomagać miał wykrywanie nielegalnych ubojni. Jednak przez cały okres międzywojenny nie uporano się z tym zjawiskiem. Obok siebie funkcjonowały więc dwa światy. Ten nowoczesny z rabinami Rozenmanem i Malinem i drugi, który skrywał się na biednych Chanajkach.

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku

Partnerzy portalu:

Św. Rocha 8. Dom rodziny Goławskich

Św. Rocha 8. Dom rodziny Goławskich

  

   Ul. św. Rocha 8 – teraz w tym miejscu znajdują się budynki handlowo-usługowe, natomiast do lat 90. XX w. stał pod tym adresem murowany piętrowy dom, w którym wychowywał się i przez jakiś czas mieszkał Michał Goławski, znany, ale wciąż wymagający przypominania ,pedagog i działacz społeczny.
  Posesja pod nr 8, podobnie jak działka Pastorów pod nr. 10, po raz pierwszy została odnotowana na mapie gminy białostoczańskiej z 1864 r., gdy tereny wzdłuż ul. św. Rocha wciąż stanowiły część wsi Białostoczek (dopiero w 1876 r. zostały one włączone w granice miasta). Przez analogię możemy przypuszczać, że stanowiła ona wówczas część gruntów któregośz włościan wsi Białostoczek. Nie udało się ustalić, kiedy dokładnie wydzielono posesję przy ul. św. Rocha 8 oraz kto był jej pierwszym posiadaczem. Najwcześniejsze informacje na ten temat pochodzą dopiero z 1895 r. Przed tą datą właścicielem omawianej dziś nieruchomości był Pejsach Wasilkowski. Wasilkowski mieszkał w Białymstoku na pewno w 1871 r.
  Tego roku wstąpił w związek małżeński z Sorą Merjam Sokolską, córką Owsieja. Z aktu ślubu niewiele dowiadujemy się na temat pochodzenia nowożeńców, można jedynie odnotować fakt, że Pejsach urodził się w 1846 r., zaś jego wybranka w 1853 r. W 1874 r. urodził się im syn Mendel (zmarł rok później), w 1876 r. Doba, zaś w 1877 r. Fejga Chaja. O życiu i zajęciach Pejsacha Wasilkowskiego nie wiemy praktycznie nic.
  Przed 1885 r. posiadał nieruchomość przy ul. św. Rocha, którą tego roku wykupił Nachman Ambasz, późniejszy właściciel majątku przy ul. św. Rocha 5. Być może około tego roku Wasilkowski nabył też nową działkę po przeciwnej stronie ulicy. Musiało to nastąpić przed 1889 r. ( wówczas to zmarł). W 1895 r. prawa własności do majątku Pejsacha zostały wystawione na publiczną licytację z powodu niespłaconych długów zmarłego. Za kwotę 5400 rubli wykupiła je wdowa Sora Merjam. Sporządzony przy tej okazji tzw. akt nadawczy odnotowuje, że wówczas na działce stały trzymurowane budynki, w tym frontowy piętrowy dom z dostawionym do niego budynkiem handlowym. W kolejnym roku Wasilkowska zastawiła nieruchomośw Wileńskim Banku Ziemskim, ale kredytu nie zdołała spłacić, toteż bank w 1902 r. zasekwestrował majątek, po czym wystawił go na licytację. Tym razem wygrała ją spółka dwóch wileńskich przedsiębiorców budowlanych: Konrada Huszczy i Władysława Malinowskiego. Zajmowali się oni skupowaniem licytowanych nieruchomości, po czym sprzedawali je z zyskiem.
 
  Przed lipcem 1906 r. Goławscy przeprowadzili się do Białegostoku, tu bowiem urodziła się ich druga córka Irena (zmarła jednak w 1907 r.). W 1910 r. Kazimierz i Zofia z dziećmi mieszkali przy ul. Instytutowej, a od 1910 r.przeprowadzili się na ul. św. Rocha 8. Kazimierz Goławski bardzo szybko odnalazł się w miejscowym środowisku.
  W 1913 r. był już członkiem komisji rewizyjnej Banku Handlowego w Białymstoku, członkiem zarządu Towarzystwa Dobroczynności oraz kandydatem do zarządu Towarzystwa Wzajemnego Ubezpieczenia od Ognia. W domu przy ul. św. Rocha 8 przed 1915 r. funkcjonował komisariat czwartego rewiru policyjnego, był tu także sklep z nabiałem pod nazwą „Higiena”. Rodzina Kazimierza Goławskiego pozostała w Białymstoku w czasie I wojny światowej.
  W pierwszych tygodniach po wkroczeniu do miasta wojsk niemieckich inż. Goławski przejął na pewien czas zarząd nad wodociągiem i elektrownią. Spis wiernych białostockiej parafii z 1916 r. wymienia „Dom Goławskiego”, w którym mieszkali Kazimierz z Zofią oraz dziećmi Michałem i Heleną. Michał w tym czasie uczył się już w polskim gimnazjum, w którym razem z grupą uczniów utworzył tajną bibliotekę uczniów „Nad Poziomy”, do której podarował posiadane książki (egzemplarze zachowały się w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej). Od 1923 r. Michał studiował
w Wilnie. Po powrocie do Białegostoku zamieszkał w domu przy ul. Staszica 14, w 1928 r. ożenił się z Marią Nowicką,
a od 1931 r. rozpoczął pracę w magistracie na stanowisku kierownika Sekcji Kulturalno-Oświatowej.
  Przez rok był dyrektorem Prywatnego Gimnazjum Koedukacyjnego im. H. Sienkiewicza, gdzie pracował także jako nauczyciel historii.
  W czasie II wojny światowej został zesłany z rodziną do Kazachstanu (tu w 1941 r. zmarł jego ojciec Kazimierz),
a po latach tułaczki w 1948 r. trafił do Anglii, gdzie wspierał polskie szkolnictwo emigracyjne.
  Zmarł w Londynie w 1974 r. (po więcej szczegółów z życia i pracy M. Goławskiego odsyłam do jego biografii autorstwa Jana Trynkowskiego i Zbigniewa Romaniuka). Posesja przy ul. św. Rocha 8 należała do Kazimierza Goławskiego do 1934 r., gdy sprzedał ją pochodzącemu z Brańska Ignacemu Płońskiemu, który pozostawał właścicielem nieruchomości do II wojny światowej.
  W 1932 r. w jednym z budynków pod nr 8 działał dom handlowy „Dohan” Karola Pichlera oraz piwiarnia Grymaszewskich.

  Tak też stało się z posesją przy ul. św. Rocha 8, którą w 1910 r. odsprzedali inżynierowi Kazimierzowi Goławskiemu. Kazimierz Goławski ukończył Ryską Szkołę Politechniczną w 1892 r. z tytułem inżyniera. Przed 1901 r. ożenił się z Zofią z Bogdańskich. W latach 1901-1904 na świat przyszła dwójka ich pierwszych dzieci: Helena i Michał. Wówczas rodzina mieszkała w majątku Hermanowo w powiecie warszawskim.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersyteckaw Białymstoku

Partnerzy portalu:

Mam pański weksel, płatny dzisiaj

Mam pański weksel, płatny dzisiaj

 

  I znowu będzie o pieriepałkach z wekslami, bo tych w handlującym, przedwojennym Białymstoku nie brakowało. Powiadano wtedy w sferach mających do czynienia z interesami, że żona i weksel zawsze wracają. Żona wracała zwykle prawdziwa, choć nadużyta, a weksel najczęściej fałszywy, choć wykorzystany.
  Zacznijmy od obrazka z natury, który ukazał się na łamach popularnego Prożektora. Był rok 1929. „Biuro znanego przemysłowca. Szefa nie ma, jest chory. Zastępuje go syn. W biurze zjawia się starszy subiekt innego przedsiębiorstwa z tej samej ulicy. Czeka pół godziny, nim staje przed obliczem fabrykanckiego synalka: Co pan chcesz? – pada groźne pytanie. – Mam pański weksel, płatny dzisiaj! – Papa jest krank i nic z tego nie będzie!
– Co znaczy nie będzie? To jest żadna odpowiedź! Pański papa jest dzisiaj chory, a jutro pański papa może wyjechać do jakiegoś badu i będzie tam kilka miesięcy, to co będzie z wekslem? – Proszę tu dużo nie gadać. – Dlaczego? – Dlatego, że ja pana uważam tylko za stróża. – Jeśli pan mnie uważa za stróża, to i ja pana mogę uważać za stróża. – Mach cu di morde! Inaczej ja każę woźnemu wyrzucić pana stąd natychmiast. Ignac, wybrasit jemu! We drzwiach ukazuje się groźny Ignac. Interesant mocno wkurzony mówi: Jeśli pan rozkazuje mnie wyrzucić, to dopiero ja będę wiedział, że pan jest tu zwyczajnym wikidajłem. Fabrykant Fils podchodzi do interesanta i daje mu w pysk. Giewałt… skandal. Ignac wyrzuca subiekta z wekslem za drzwi. Sprawa załatwiona!”
  A teraz już o wekslach fałszywych. Również w 1929 r. ukazały się w Białymstoku w obiegu weksle z żyrem firmy Cytron z Supraśla. Kiedy pierwszy weksel został oprotestowany, jego posiadacz zwrócił się do żyranta o wykupienie trefnego kwitu.
  Okazało się wówczas, że podpis akceptanta, jak i żyro są sfałszowane. Wiadomość rozniosła się błyskawicznie po białostockiej giełdzie. I oto pewnego dnia na ul. Giełdowej zatrzymano osobnika, który usiłował wcisnąć 3 weksle asekurowane przez firmę Cytron. Po jego zatrzymaniu, okazał się nim Józef Chomczyk, mieszkaniec Supraśla. Policja szybko ustaliła, że osobiście podrabiał owe weksle, zaś puszczać je w obieg pomagała cała rodzinka.
  Za weksle te nabyte zostały kamasze w firmie Dobrobut oraz inne zakupy w szeregu białostockich sklepach. Ustalenie szczegółów działalności hochsztaplerskiej gromadki trwało długo. Na początku 1931 r. przed Sądem Okręgowym odbył się proces familii Chomczyków. Na ławie oskarżonych, obok fałszerza weksli Józefa, zasiedli: brat Mikołaj z żoną Lidią i szwagier Aleksander Kłusiewicz. Wyrok zapadł bardzo szybko – 1,5 roku, rok i rok. Bratowa Chomczyka oraz matka zostały uniewinnione. Z kolei w 1936 r. przed surowym obliczem sądowym stanął były sekretarz parafii św. Rocha, Stanisław Słobodzki, także oskarżony o sfałszowanie szeregu weksli właściciela składu aptecznego Stefana Sulikowskiego.
  Wszystko zaczęło się pod koniec 1932 r., kiedy to Słobodzki w czasie trwającego kryzysu, podjął decyzję o budowie domu. Znalazł się w trudnościach finansowych. Zwrócił się więc do znajomego aptekarza z ul. Dąbrowskiego 2, Stefana Sulikowskiego z prośbą o podżyrowanie kilku weksli. Ten nie odmówił. Tymczasem sekretarz parafialny coraz bardziej brnął w długi. Znowu poprosił znajomka o podżyrowanie dalszych weksli. Ten okazał się życzliwość, ale i nieroztropność, zgodził się.
  Kiedy jednak w obiegu znalazła się większa ilość weksli z żyrem Sulikowskiego, a Słobodzki znowu nagabywał go o ratunek, spotkał się ze zdecydowaną odprawą. Co zatem zrobił pechowy budowniczy domu? Zaczął podrabiać podpis aptekarza na swoich wekslach. Ten dowiedział się o tej mistyfikacji, lecz nie chciał początkowo nic z tym zrobić.   Dopiero kiedy zaczął być nawiedzany przez posiadaczy fałszywych walorów, zdecydował się złożyć zawiadomienie do prokuratury.
  Na rozprawie sądowej Słobodzki przyznał się co prawda do podrabiania podpisu, twierdził, że czynił to za wiedzą Sulikowskiego. Bo to przecież aptekarz namówił go do budowy feralnego domu, przyczyny jego finansowego krachu. Sąd nie podzielił argumentów Słobodzkiego. Dostał 1,5 roku więzienia i tylko amnestia złagodziła nieco ten wyrok.

Włodzimierz Jarmolik 

Partnerzy portalu:

Tragiczny koniec Szymka Blausteina

Tragiczny koniec Szymka Blausteina

 

   Na przełomie XIX i XX stulecia opuścił chyłkiem Białystok kilkunastoletni wyrostek, Szymek Blaustein. Może wmieszał się w którąś z licznych podówczas awantur partyjnych albo też w hecę z carskim stójkowym – nie wiadomo.
  Bez grosza dotarł do Warszawy. Tutaj zapracował na bilet kolejowy do Berlina. Harując w garkuchni zarobił na drogę do Rotterdamu. Interesował go zwłaszcza tamtejszy port, okno Europy na cały świat. Długo nikt w Białymstoku nie wiedział, co się dalej działo z młodym Blausteinem. Aż wreszcie objawił się on w Afryce Południowej w szeregach awanturników, którzy pod auspicjami Anglików, zwycięskich w wojnie z Burami, rozdrapywali rządowe działki na złoto- i diamentonośnych polach. Białostoczanin nie dokopał się wymarzonych skarbów, ale zbudował za to na swoim terenie drewniany barak i otworzył w nim pierwszy w okolicy bar.
  Pomysł był dobry. Pomogły Szymkowi doświadczenia berlińskie. W barze zawsze było pełno fartownych górników. Były też draki i strzelaniny. Obrotny barman potrafił jednak dogadać się z miejscową policją. Przymykała ona oczy na bójki i trupy.
  Południowy zakątek Afryki zapełniał się coraz bardziej przybyszami z Europy. Obok złota i diamentów odkryto tam również bogate pokłady węgla. A Blaustein zakładał coraz nowe bary i zwiększał swoje dochody. Gdy zaczęło robić się mu za ciasno w Rodezji, za zgodą władz zmienił nazwisko na, nomen omen, Barman i przeniósł się do Konga belgijskiego. Tutaj wziął się do handlu z krajowcami i to na olbrzymią skalę. Cały kraj pokryły jego faktoria, pracujący dla niego agenci dysponowali zawsze dużym kapitałem.
  Nikt nie mógł wytrzymać konkurencji z firmą Barmana. Wkrótce eksbiałostoczanin był już właścicielem rozległych plantacji bawełny. Surowiec ten eksportował do Europy. W tym celu utworzył własną flotę handlową. Po kilkunastu latach, kiedy obrzydły mu afrykańskie upały, zlikwidował swoje kongijskie interesy i z całym, olbrzymim majątkiem wrócił na Stary Kontynent.
  Osiadł w Brukseli. Ponieważ nie mógł żyć bezczynnie, założył tu bank zajmujący się finansowaniem nowych przedsiębiorstw kolonialnych. W Brukseli przypomniał sobie też, że zostawił kiedyś w Białymstoku liczną rodzinę. Odwiedził więc swoją niepodległą już ojczyznę, pospacerował po ulicach rodzinnego miasta i choć nie ulokował tu nic ze swojego bogactwa, zabrał do Brukseli młodszego brata. Uczynił go ważną figurą w swoim banku, zapewniając udział w zyskach.
  Tymczasem w osieroconym przez Barmana Kongu powstało wiele małych przedsiębiorstw, prowadzących nadal handel z tubylcami. Lecz nie było to już to, co za dawnych czasów. Barman postanowił powrócić, chociaż w małym stopniu, do kongijskich interesów. Tak powstała firma „Papageo”, w którą brukselski bank zainwestował cały milion franków.
  Pod koniec 1930 r. prezes Barman otrzymał od dyrektora „Papageo”, Cypryjczyka Georghiona, alarmującą depeszę. Koniunktura w handlu załamała się, powstały duże straty, potrzebny jest kolejny zastrzyk gotówki. Barman szybko oszacował wszystkie za i przeciw otrzymanej informacji, rozważył trendy światowe, nieco uwagi poświęcił osobie dyrektora „Papageo” i odtelegrafował: dalszego finansowania nie będzie!
  Chociaż natarczywe depesze przychodziły jeszcze przez następnych kilka tygodni, prezes Barman wrzucał je beznamiętnie do kosza. Kiedy korespondencja ustała, odetchnął z ulgą. Nie wiedział tylko, czy feralna firma wygrzebała się z tarapatów, czy też pogrążyła się całkowicie i została zlikwidowana.
  3 stycznia 1931 r. około południa Szymon Barman, jak zwykle zasiadł za swoim imponującym biurkiem w brukselskim banku. W pewnym momencie, bez zwyczajowej zapowiedzi, do jego gabinetu wszedł elegancki mężczyzna. Barman rozpoznał w nim dyrektora Georghiona. Kiedy godzinę później zamówiony szofer przyjechał po szefa, zastał w pokoju na podłodze dwa trupy.
  Jak ustaliła policja belgijska, krewki Cypryjczyk strzelił trzy razy w plecy swojego pryncypała, a potem popełnił samobójstwo. Tak skończył żywot bogacz Szymon Blaustein-Barman, który opuścił niegdyś Białystok bez grosza przy duszy.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Nowe stado żubrów już na wolności

Nowe stado żubrów już na wolności

Puszcza Augustowska ma nowych mieszkańców. Po pobycie w zagrodzie adaptacyjnej nowe stado siedmiu żubrów trafiło na wolność. Teraz będą obserwowane przy pomocy obroży telemetrycznej, którą nosi krowa ze stada. Miejsce, gdzie przebywa nowe stado to specjalnie przygotowane pola i łąki, gdzie zwierzęta bez szkód będą mogły żerować. To też nie jest tak, że z zamkniętej zagrody zwierzęta zostały od razu „wypędzone na wolność”. Żubry mogą wracać do zagrody – brama jest otwarta.

 

Początkowo miejscowa ludność była przeciwna zasiedlaniu żubrami lokalnych terenów. Jednak wszystko się z czasem zmieniło, dlatego że mieszkańcy kiedyś nastawieni byli na działalność rolniczą, dzisiaj skupieni są na turystyce. A wiadomo, że dzikie żubry przyciągają. Szczególnie, gdy na dokładkę ma się takie walory jak krystalicznie czyste jeziora. Jeżeli do tego dodamy, że rolnicy z gminy powiatu hajnowskiego za dostarczanie siana żubrom na zimowe stogi otrzymują spore pieniądze… i rolnicy z gminy Augustów też mogą się o to postarać, to okaże się, że dzikie zwierzęta naprawdę nikomu nie będą przeszkadzać.

 

Oczywiście przewożenie żubrów nie jest robione „pod turystów” ani „dla pieniędzy”. Ochrona żubra polega przede wszystkim na zminimalizowaniu zjawiska wsobności genetycznej. A mówiąc ludzkim językiem – by żubry ze sobą spokrewnione nie rozmnażały się, bo będą rodzić się sztuki słabe i niedorozwinięte. Dlatego też mieszanie stad chroni te piękne zwierzęta przed samozagładą.

 

fot. Ministerstwo Środowiska

Partnerzy portalu:

Nie trać głowy i miej tupet

Nie trać głowy i miej tupet

 

   W styczniu 1924 r. Liza Ajer, zamieszkała przy ul. Giełdowej 6, wyjechała wraz z dziećmi na zimowe ferie.
Tydzień później w domu tym pojawili się trzej mężczyźni, którzy otworzyli wytrychem drzwi do mieszkania pani Ajerowej i najspokojniej w świecie zaczęli plądrować szafy, kredensy i biurka. Wydobywali ze środka garderobę i inne cenne przedmioty. Cały ten majdan ładowali do przyniesionych ze sobą worków.
  Wkrótce przed dom przy ul. Giełdowej zajechały sanie zaprzężone w dwa konie. Złodzieje wynieśli swój łup i umieścili na saniach. Sąsiad z przeciwka, który zainteresował się całą operacją, otrzymał odpowiedź, że jest to tylko zwykła przeprowadzka, jeden z włamywaczy zaproponował mu nawet, aby pomógł w wynoszeniu mebli.
  Kiedy rodzina Ajerów wróciła z wakacji, była oczywiście mocno zmartwiona. Policjantom z Ekspozytury Urzędu Śledczego pomimo starań nie udało się odnaleźć tupeciarskich opryszków, ani skradzionych rzeczy.
  Inna przygoda spotkała jesienią 1927 r. Zelmana Jezierskiego, prowadzącego zakład fryzjerski przy Rynku Kościuszki 3. Do jego salonu zaszło dwóch klientów, zażyczyli golenie. Mistrz brzytwy i nożyczek wykonywał zlecenie i jednocześnie bawił swoich gości rozmową. Ci byli bardzo ciekawi, jaka jest cena poszczególnych narzędzi fryzjerskich i innych zawodowych przedmiotów. Interesował ich też dzienny utarg fryzjerni. Po skropieniu się wodą kolońską grzecznie opuścili salon.
  Kiedy następnego dnia pan Jezierski przyszedł do swojego zakładu, zdumiał się niezmiernie. Drzwi były wyrwane z zawiasów, a w środku lokalu wielki bałagan. Przybyła policja. Szybko okazało się, że zniknęły fryzjerskie narzędzia, a nawet wieszaki na ubranie.
  Wiele miesięcy później ujęto w Warszawie dwóch gagatków, którzy bawiąc w Białymstoku, obrabowali kilku fryzjerów, w tym i Zelmana Jezierskiego. Okazało się także, że zapotrzebowanie na narzędzia fryzjerskie złożył Abram Krauze, zawodowy paser fryzjerskich akcesoriów.
  W pierwszej połowie lat 20. klasą samym dla siebie był znany również na bruku białostockim stołeczny złodziej i oszust Dawid Dąb. W 1924 r. sąd udowodnił mu aż 142 przestępstwa popełnione zarówno w Warszawie, jak i na prowincji. Dąb miał w swoim repertuarze wiele rozmaitych sztuczek. Do każdej roboty zakładał inny strój, golił bądź zapuszczał wąsy, przylepiał sztuczną brodę, zmieniał okulary i laski. Właśnie dlatego policja warszawska, białostocka i inne z całego kraju nie mogły połączyć go z różnymi kradzieżami.
  Dąb upodobał sobie zwłaszcza robotę w sklepach jubilerskich. Zachodził tam zwykle jako bogaty, wymagający ziemianin z Kresów. Inną sztuczką stosowaną przez pomysłowego oszusta, było wyłudzanie towarów za pomocą sfałszowanych rachunków.
  Sposób był niesłychanie prosty. Najpierw płacił niewielki zadatek, później zmieniał sumę na otrzymanym pokwitowaniu. Po dodaniu niewielkiej kwoty, wychodził ze sklepu z różnymi atrakcyjnymi towarami. Również zabawiał się w ten sposób, że odbierał z lady sklepowej przedmioty zamówione i zapłacone przez innych klientów. Proceder ten wymagał zimnej krwi i dużej pewności siebie.
  Dąb jednak lubił ryzyko. Naciął się dopiero w sklepie futrzarskim. Zamówił kilkanaście najpiękniejszych skórek i polecił je odnieść pod wskazany adres. Tam miał uregulować rachunek. Na schodach wskazanego domu spotkał woźnego sklepowego z pakunkiem., Sprytnie zamienił paczkę na inną i odmówił zakupu. Woźny odniósł pakunek do sklepu, a tam się okazało, że drogie futerka zostały zastąpione jakąś lichotą. Zdesperowany woźny rozpoznał Dęba kilka miesięcy później na ulicy i wskazał policjantowi. Sześć lat więzienia to była cena za owocną działalność króla szopenfeldu.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Św. Rocha 10. Posesja rodziny Pastorów

Św. Rocha 10. Posesja rodziny Pastorów

 

   Najwcześniejsze informacje o tej nieruchomości pochodzą z 1864 r. Stanowiła ona część większej działki sąsiadującej od północy z cmentarzem parafialnym przy kaplicy pw. św. Rocha oraz od zachodu z posesją należącą do cerkwi prawosławnej pw. św. Mikołaja. 
  Posesja została wydzielona w 1877 r. Tego roku wykupił ją od włościan gminy Białostoczek Johann Wilhelm Pastor. Od tej chwili do II wojny światowej to on i jego potomkowie pozostawali właścicielami nieruchomości przy ul. św. Rocha 10. 
  Co wiemy na temat rodziny Pastorów ? Protoplasta rodziny, Johann Wilhelm urodził się w 1818 r. w miasteczku Burtscheida, dziś stanowiącym dzielnicę Akwizgranu. Najprawdopodobniej przybył na teren Królestwa Polskiego w latach 30. XIX w., po czym trafił do Supraśla, gdzie odnotowano go w 1846 r. Był żonaty z Otylią Rothert i tego roku na świat przyszedł jego pierwszy syn Wilhelm Otto. W metryce chrztu odnotowano, że Johann Wilhelm był „właścicielem fabryki”, co potwierdza przypuszczenie, że jego podróż z okolic Akwizgranu do Królestwa Polskiego (najpewniej do Zgierza lub Łodzi), a następnie do Supraśla, związana była z pracą w rozwijającym się przemyśle tekstylnym.
  W 1847 r. małżonkom urodziła się córka Maria Zofia. Na przełomie lat 50. i 60. XIX w. Johann Wilhelm i Otylia Pastorowie przeprowadzili się z Supraśla do podbiałostockich Dojlid, gdzie znaleźli zatrudnienie w jednej z fabryk włókienniczych. Tu urodził się ich kolejny syn Maksymilian Leopold (1852 r.). Jakiś czas później mieszkali już w Białymstoku,  w następnych latach przyszli na świat  Karol Ryszard (1856), Eugeniusz Aleksander (1864) oraz Hugo Teodor (data urodzin nieznana). Nie wiadomo, gdzie dokładnie mieszkali Pastorowie przed 1877 r., ani gdzie mieścił się ich zakład.
  W 1877 r. Pastor kupił posesję przy ul. św. Rocha, gdzie wkrótce postawił dom, o którego istnieniu dowiadujemy się w 1883 r. Co ciekawe, w 1852 r. Johann Pastor rozpoczął dodatkową działalność handlową, zakładając jeden z pierwszych w mieście sklepów dostarczających farb anilinowych. Warto wspomnieć, że w latach 50. XIX w. Dojlidach mieszkał Emil August Pastor, niewątpliwie brat Johanna Wilhelma. Był on synem Johanna Antoniego Heinricha Pastora, urodzonym również pod Akwiz- gran em.
  W 1852 r. ożenił się z pochodzącą z Supraśla Fryderyką Wilhelminą Luisą Klein, zachodziły więc między nimi wyraźne powiązania rodzinne i zawodowe. W 1869 r., tego samego dnia, zawarte zostały dwa śluby najstarszych dzieci Johanna Wilhelma: Wilhelm Otto ożenił się z Augustą Albertyną Arndt, córką przedsiębiorcy z Knyszyna, natomiast Maria Zofia wyszła za brata Augusty Albertyny, Friedricha Juliusa Arndta. W 1887 r. Maksymilian Leopold ożenił się z Marią Otylią Wagner, natomiast Hugo Teodor z Marią Wilhelminą Auguer. Johann Wilhelm Pastor zmarł w 1885 r., zaś wdowa po nim pięć lat później.

    Dopiero 8 marca 1895 r. w Petersburgu, gdzie mieszkała wówczas część spadkobierców, potomkowie Johanna podzielili się prawami do otrzymanej w testamencie nieruchomości w ten sposób, że pełnię władzy nad nią otrzymał Hugo Teodor Pastor. W 1914/1915 r. razem z młodszym bratem mieszkał Maksymilian Leopold (pisany zwykle jako Maks).
  Księga adresowa z 1897 r. odnotowuje, że synowie Johanna Wilhelma prowadzili we własnym domu przy ul. św. Rocha skład węgla (co mogło być przyczyną, dla której Pastorowie kupili dom w pobliżu stacji kolejowej) oraz agenturę towarzystwa ubezpieczeniowego „Petersburg”, jednego z najstarszych i największych w Rosji.
  Agentura i skład węgla działały do I wojny światowej (wymieniają je księgi adresowe z lat 1913/1914). W 1913 r. mieszkała tu Maria Szers zewicka, nauczycielka rękodzieła w Instytucie Imperatora Mikołaja I (dawnym Instytucie Panien Szlacheckich) oraz Ryszard Otto, będący w tym roku członkiem Rosyjskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.   W okresie międzywojennym nadal funkcjonowała firma węglowa dzieci Johanna Wilhelma. Maksymilian Leopold żył jeszcze w 1926 r., prowadził wówczas pod omawianym adresem istniejącą od 1852 r. firmę sprzedaży farb, natomiast w 1932/1933 r. mieścił się tu także dom sprzedaży komisowej.
  Pod koniec lat 20. XX w. właścicielką posesji przy ul. św. Rocha 10 została córka Hugo Teodora, urodzona w 1885 r. Maria Wilhelmina, nosząca po mężu nazwisko Spaska.
  W 1929 r. odsprzedała ona część nieruchomości Dymitrowi Maciejewskiemu, co doprowadziło do powstania dwóch posesji przy ul. św. Rocha 10 i 10/2. Wkrótce po 1929 r. Maciejewski zbudował murowany dom, który niedawno został rozebrany. Spaska była właścicielką pozostałej części ojcowizny do 1937 r., gdy odsprzedała ją Antoniemu Karpińskiemu. Zarówno Maciejewski, jak i Karpiński zostali odnotowali jako posiadacze praw własnościowych jeszcze w 1941 r.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Partnerzy portalu:

Mają chronić żubry, a po ich działaniach jeden zdechł

Mają chronić żubry, a po ich działaniach jeden zdechł

Uparli się by wywozić żubra, który nikomu nie zagrażał. Popularny „Wojtek” zdechł po drugiej wywózce. To władze Białowieskiego Parku Narodowego za wszelką cenę chciały pozbyć się żubra ze wsi Budy. 

 

We wsi Budy – mieszkał samotny żubr. Warto wiedzieć, że jest to zwierzę stadne, a każdy „samotnik” powinien być bacznie obserwowany, gdyż jest stary, często chory i może zagrażać ludziom. W tym wypadku tak jednak nie było. Żubr „Wojtek” nie atakował ludzi, a był ulubieńcem mieszkańców. Często spacerował po Budach, nie reagował na ludzi robiących mu zdjęcia, zaglądał ludziom w okna i był przez nich czasem dokarmiany. Sami mieszkańcy bud nie czuli się zagrożeni jego obecnością.

 

Mimo tego władze Białowieskiego Parku Narodowego postanowili odłowić zwierzę i wywieźć do Puszczy Białowieskiej. Wojtek nie dał jednak za wygraną i wrócił do Bud. Władze BPN uważały jednak, że żubr nie powinien przebywać wśród ludzi. Było to bardziej działanie prewencyjne, bo stare zwierzę nikomu nie szkodziło. Po drugiej wywózce odnaleziono zwłoki Wojtka w pobliżu wsi Topiło – gdzie został przewieziony po kolejnym odłowieniu. Tak smutno kończy się historia wesołego żubra, który przeszkadzał tylko władzom Białowieskiego Parku Narodowego – których głównym zadaniem paradoksalnie jest ochrona żubra.

Partnerzy portalu:

Św. Rocha 33. Dom Aleksandra Satina

Św. Rocha 33. Dom Aleksandra Satina

 

   Tam, gdzie dziś znajduje się ulica Bohaterów Monte Cassino oraz teren Central Parku, jeszcze przed II wojną światową zlokalizowane były trzy kolejne nieruchomości, które nie przetrwały zniszczeń wojennych i późniejszych przekształceń urbanistycznych tej części miasta. 
   Charakterystyczny obiekt o ciekawej architekturze, powstał 1896 r. Jego budowniczym i wieloletnim właścicielem był Aleksander Satin.  Wiemy o nim niestety niewiele, chociaż w Białymstoku żył i działał przez kilka dekad. Do miasta przybył w 1887 r., aby objąć prestiżową posadę członka Rady Instytutu Panien Szlacheckich (Mikołaja I) oraz zarządcy ekonomicznego tej placówki.
  Wykształcenie wyższe uzyskał w Sankt Petersburskim Instytucie Technologicznym. Był wówczas żonaty, ale o jego rodzinie nie mamy żadnych informacji. W 1890 r. posiadał rangę kolegialnego asesora oraz order św. Stanisława 2 stopnia, a do 1900 r. otrzymał jeszcze ordery św. Anny 2 stopnia oraz św. Stanisława 3 stopnia.  Szybko odnalazł się w społeczności Białegostoku, zasiadając m.in. w zarządzie Rosyjskiego Towarzystwa Czerwonego Krzyża i Białostockiego Towarzystwa Straży Ogniowej,
  Pomocy Potrzebującym „Ekonomia i korzyść”, a po przejściu na emeryturę także z powiatu białostockiego jako członek Sądu Okręgowego w Grodnie. Jednym z najważniejszych osiągnięć w karierze urzędniczej Aleksandra Satina było niewątpliwie zainicjowanie powstania Białostockiego Towarzystwa Wzajemnych Ubezpieczeń od Ognia, którego został pierwszym prezesem. W Białymstoku mieszkał do I wojny światowej, po czym w okresie ewakuacji opuścił miasto, do którego nigdy więcej nie powrócił. 
 

Nieruchomość przy ul. św. Rocha 33 Aleksander Satin nabył 28 listopada 1895 r. od inżyniera Józefa Nejmarka. Zaledwie rok później, w 1896 r. na placu stanął okazały, murowany piętrowy dom z piwnicą i poddaszem, z dwiema oficynami od podwórza.
  Budynek był od początku pomyślany jako obiekt o wysokim standardzie – we wnętrzu urządzono cztery duże mieszkania liczące po kilka pokoi, salony, kuchnie oraz łazienki z toaletami i bieżącą wodą, które dawały właścicielowi dochód rzędu 3250 rubli rocznie.
  Nowy dom Satina możemy podziwiać na fotografii Józefa Sołowiejczyka, a jego szczegółowe plany zachowały się w Litewskim Państwowym Archiwum Historycznym w Wilnie. W 1897 r. nowy dom przeznaczony został w całości pod wynajem na potrzeby sztabu 16 Dywizji Piechoty. Do tego czasu mieścił się on w miejskim domu przy ul. Polnej (dziś ul. Waryńskiego 8), ale w 1897 r. car Mikołaj II zezwolił na uruchomienie w Białymstoku gimnazjum żeńskiego, które władze miasta postanowiły ulokować w domu przy ul. Polnej. W związku z tym rozpoczęto poszukiwania nowego lokum dla władz wojskowych.
  Najkorzystniejszą ofertę złożył Aleksander Satin i od końca 1897 r. sztab 16 Dywizji Piechoty ulokował się przy ul. św. Rocha 33, gdzie stacjonował do sierpnia 1914 r. Warto wspomnieć, że w domu tym przed 1915 r. mieszkanie miał również prezydent miasta Włodzimierz Djakow.
  Po 1919 r. dom Aleksandra Satina uznany został za majątek opuszczony, gdyż jego właściciel pozostał na terenie Rosji Sowieckiej. Nie wiemy, co działo się z omawianym budynkiem na początku lat 20. XX w. W 1921 r. budynek przy ul. św. Rocha 33 został zajęty przez magistrat na potrzeby szpitala św. Łazarza (zakaźny z oddziałem skórno-wenerycznym).
  W 1924 r. zlecono magistrackiemu wydziałowi technicznemu opracowanie projektu osuszenia podmokłego terenu wokół budynku. Pod koniec 1926 r. rada miasta zdecydowała się ostatecznie wykupić na własność posesję i dom Aleksandra Satina i pozostawała jej właścicielem do 1938 r.
  Ordynatorem szpitala był dr Jan Walewski. Placówka funkcjonowała w starym budynku do 1937 r., gdy wreszcie przeniesiono ją do jednego z gmachów Szpitala Zwierzynieckiego przy ul. Piwnej.
  Opuszczony obiekt przeznaczono na siedzibę Państwowego Przedsiębiorstwa PocztaTelefon-Telegraf.  Stan ten trwał jednak krótko. Nie wiadomo, co działo się z dawnym domem Satina w czasie II wojny światowej. Zachowało się zdjęcie z 1944 r., ukazujące pożar tego budynku, pod który ogień podłożyli wycofujący się Niemcy. Jego kompletną ruinę potwierdza zdjęcie lotnicze z września tego roku.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Partnerzy portalu:

Hipodrom i skrzynka sanitarna

Hipodrom i skrzynka sanitarna

 

    W lutym 1931 roku Białystok obiegła wieść, że kroi się szansa wybudowania w mieście toru wyścigów konnych. To wcale nie była jakaś ekstrawagancja, tym bardziej, że gonitwy wierzchowców należały do jednej z bardziej popularnych rozrywek. Ba, mogły być i często były dobrym źródłem dochodów. Białystok w tej konnej sprawie wyraźnie odstawał. Najbliższy tor wyścigowy znajdował się w Grajewie. I właśnie stamtąd od prezesa Towarzystwa Wyścigów Konnych, hrabiego Hilarego Bnińskiego wyszła propozycja założenia białostockiego toru. Była godna zastanowienia, bowiem Ministerstwo Rolnictwa, które nadzorowało wyścigi poinformowało, że w najbliższym czasie zamierza zlikwidować tory właśnie w Grajewie, Baranowiczach i w Kielcach. Bniński prosił więc białostocki magistrat o „poparcie finansowe jak również lokomocyjno-administracyjne”. Propozycją swą zainteresował też urząd wojewódzki. Niestety rzeczywistość była skrzecząca. Białystok tonął w biedzie i częściej myślano tu o zamykaniu niż o otwieraniu czegokolwiek. Ale gdyby już wtedy był budżet obywatelski, to kto wie czy nie mielibyśmy dziś na zakończenie sezonu „Wielkiej białostockiej”, przy której pardubicka bladłaby z wrażenia.
  Innym historycznym pomysłem obywatelskim mogłaby być kładka – most łącząca dworzec kolejowy z ulicą św. Rocha. Ten „most żelazny urządzony za czasów rosyjskich” był wiecznym utrapieniem. Rosjanie wycofując się z Białegostoku w sierpniu 1915 roku zniszczyli go częściowo. Niemcy odremontowali most, ale prowizorycznie „drzewem i to na ukos”. Ten „ukos” znaczył tyle, że schody prowadzące z mostu wcale nie znajdowały się na osi ulicy św. Rocha.
  W 1925 roku władze kolejowe postanowiły doprowadzić kładkę do porządku. Elementy drewniane zastąpiono stalowymi, a „przy tem most zostaje wyrównany i wychodzi wprost na ul. Św. Rocha i przyjmuje kształt pierwotnego wyglądu”. Dziś nie jest specjalną ozdobą Białegostoku. A szkoda, bo przecież to po nim dostaje się do miasta duża część przyjeżdżających do nas podróżnych. Tu budżet obywatelski, ale kolejarski zarazem bardzo by się przydał.

  W tym samym 1925 roku powstały w Białymstoku niezwykle nowocześnie urządzone „auto – garaże”. To tak a`propos budowy parkingów i to zarówno tych wielopoziomowych jak i tych prozaicznych, ale przecież niezbędnych, osiedlowych. Jeszcze przed 1925 rokiem zauważono żywiołowy rozwój komunikacji samochodowej w mieście. Więcej w tym żywiole było jednak fascynacji niż rzeczywistości. Niemniej zabrano się energicznie za zrobienie czegoś z pożytkiem dla automobilistów. I tak 1 listopada 1925 roku przy Jurowieckiej 31 otwarto garaże.
  Nie były to żadne blaszaki, tylko solidna żelbetonowa budowla. Pisano, że „odpowiadają wymaganiom nowoczesnej techniki. Są tam poszczególne boksy z centralnym ogrzewaniem i oświetleniem elektrycznym. Mycie samochodów odbywa się w specjalnie na ten cel urządzonej hali. Są też pomieszczenia noclegowe dla przyjezdnych szoferów”. Zapowiadano, że już wkrótce uruchomione zostaną „warsztaty reparacyjne z działem montażowym i mechanicznym oraz wulkanizacja pod kierownictwem sił fachowych”.
  Przygotowywano się też do otwarcia sklepu z samochodowymi częściami zamiennymi. Najważniejszym jednak dodatkiem do garaży była „specjalnie ustawiona stacja benzynowa Tow. Galicja”. Całym tym motoryzacyjnym kombinatem zarządzała spółka, na której czele stali inżynier Mieczysław Berman i Abram Szapiro. Z tej dwójki to Berman był doświadczonym fachowcem, właścicielem firmy Autokaros, która zajmowała się między innymi produkcją karoserii samochodowych. Dzięki niemu garaże miejskie, bo tak potocznie je określano, szybko zyskały znakomitą opinię.
  Wymyślając propozycje do budżetu obywatelskiego należy jednak mocno zastanowić się, czy pomysł zostanie właściwie zrozumiany. Z tym pojawił się zabawny kłopot w 1921 roku. Oto przy magistracie, na rogu Warszawskiej i Pałacowej ustawiona została „skrzynka sanitarna”. Niestety sam nie wiem, bo nie udało mi się tej nazwy rozszyfrować, do czego ona konkretnie służyła. Być może chodziło tu o jakąś formę dobroczynności. Ale moja niewiedza jest całkowicie usprawiedliwiona, bo białostoczanie w 1921 roku też nie mieli pojęcia do czego tajemnicza skrzynka służy. Ale skoro już była, to uznali, że może służyć jako skrzynka pocztowa i nagminnie, pomimo magistrackich wyjaśnień, wrzucali do niej korespondencję.

Andrzej Lechowski

Partnerzy portalu:

Św. Rocha 9. Tu stoi Dom Szumskich

Św. Rocha 9. Tu stoi Dom Szumskich

 

   Idąc po ul. św. Rocha z łatwością możemy pominąć przysłonięty drewniany domek, stojący w głębi posesji pod nr 9. Niepozorny parterowy budynek, ustawiony szczytem do ulicy, z szalowanymi elewacjami, dwuspadowym dachem poszytym dachówką i niewielką werandą od frontu, zachował się w bardzo dobrym stanie i niedawno został odświeżony przed przeznaczeniem jego wnętrza na potrzeby sklepu z antykami. W środku także posiada wiele oryginalnych elementów.
  Budynek przy ul. Św. Rocha 9 nie był miejscem ważnym w dziejach Białegostoku, nie działy się tu wydarzenia, które zapisały się w sposób trwały w historii miasta. Jego przeszłość związana jest z dziejami jednej rodziny, ale na tym polega wyjątkowość omawianego adresu – niewiele zachowało się w mieście budynków, w których w pełni odzwierciedla się dawno zapomniana mikrohistoria Białegostoku.
  Początki posesji przy ul. Św. Rocha 9 są trudne do uchwycenia z powodu braku źródeł historycznych. Istniała ona na pewno w latach 50. XIX w., nie wiemy jednak do kogo wówczas należała. Gdzieś na przełomie 1860 i 1861 r. zamieszkała tu rodzina Pawła i Eleonory Szumskich i z nimi oraz ich potomkami związane były od tej pory losy nieruchomości.
  Paweł urodził się w 1830 r. w Olmontach, jako syn Andrzeja i Joanny z Wilczyńskich. W wieku 33 lat znajdujemy go zatrudnionego w fabryce włókienniczej braci Commichau na terenie uroczyska Antoniuk. Sprowadził się tam przynajmniej kilka lat wcześniej, na pewno przed 1857 r. Mieszkał w jednym z fabrycznych domów i był już żonaty. Jego małżonką została Eleonora Felcuber, córka Józefy. Józefa wraz z córką i synem Antonim pracowali również w antoniukowskiej fabryce.
  W 1857 r. Pawłowi i Eleonorze urodziła się córka Weronika. Jej ojcem chrzestnym został August Bokge, kierownik fabryki na Antoniuku. Rok później urodził się Kazimierz, a w 1860 r. Sabina. Kolejny potomek Pawła i Eleonory, Wiktor, urodził się w Białymstoku w 1861 r.
  Po tej dacie małżonkowie mieszkali już w mieście, gdzie przy ul. Św. Rocha zbudowali drewniany, parterowy dom (możliwe, że to ten sam, który zachował się do dziś) i tam też rodziły się kolejne ich dzieci: Franciszka (1862), Sabina (1864), Bolesław (1866), Maria Jadwiga (1871) i Jadwiga (1875).
  Zdaje się, że Paweł Szumski pracował do emerytury w fabryce na Antoniuku, po czym podjął się zupełnie innych zajęć. Chyba nie był robotnikiem, ale raczej buchalterem, skoro w 1897 r. jest on wymieniany jako członek Białostockiego Powiatowego Urzędu Skarbowego z siedzibą przy ul. Aleksandrowskiej (dziś ul. Warszawska). Ale jednocześnie już pod koniec XIX w. Szumski prowadził własne przedsiębiorstwo kąpielowe, wymienione po raz pierwszy w księdze adresowej Białegostoku z 1897 r.
  Zachowany plan posesji Pawła Szumskiego z 1913 r. ukazuje rozlokowanie i zabudowę zakładu kąpielowego: składał się on z głównego budynku parterowego, wzniesionego z cegły, do którego od tyłu dostawione było odrębne pomieszczenie z kotłem parowym, natomiast za łaźnią  wykopane były cztery nieduże stawy stanowiące rezerwuar wody i miejsce jej odpływu.
  Łaźnia działała nadal w przededniu I wojny światowej, władze wojskowe wyznaczyły przedsiębiorstwo Szumskiego do obsługi rezerwistów i wojskowych na wypadek mobilizacji (łaźnia mieściła się tam, gdzie dziś znajduje się wieżowiec BSM i sklep spożywczy PSS).
  Paweł Szumski szybko zyskał wysoką pozycję w białostockiej społeczności polskiej, tak że w 1897 r. zasiadał już w radzie miasta. Jednym ze sposobów wspinania się w hierarchii społecznej były niewątpliwie małżeństwa, które zawarły córki Pawła i Józefy. W 1874 r. najstarsza ich córka Weronika wyszła za Adolfa Urbanowicza, a ich syn, Bolesław, był jednym z międzywojennych notariuszy w Białymstoku. Z kolei Sabina Szumska została wydana za pruskiego obywatela Augusta Różyckiego.
  Później Różyccy przeprowadzili się do własnego domu przy ul. Fabrycznej 35. Tam na świat przyszły ich dzieci, w tym Zygmunt Różycki, późniejszy założyciel teatralnego Towarzystwa „Pochodnia” oraz organizator Teatru Polskiego w Białymstoku w okresie międzywojennym.
  Jadwiga Szumska zawarła związek małżeński z mieszczaninem warszawskim Stanisławem Grzymałą. Natomiast najmłodsza córka Maria w 1906 r. wyszła za Józefa Mroczko. Józef początkowo kształcił się w Szkole Realnej w Białymstoku, po czym ukończył Chemiko-Techniczną szkołę w Iwanowo-Wozniesieńsku i powrócił do rodzinnego miasta. Był m.in. pracownikiem białostockich banków, a po 1919 r. do śmierci pełnił funckję dyrektora hotelu „Ritz” (zm. w 1924 r.).    Warto wreszcie wspomnieć, że Kazimierz Szumski jeszcze przed 1915 r. założył cegielnię „Feniks” w powiecie grójeckim, która działała do II wojny światowej.
  Na początku XX w. na posesji Pawła Szumskiego obok starego domu pamiętającego czasy przeprowadzki rodziny do Białegostoku, stanął drugi drewniany dom, w którym mieszkały córki z zięciami, w tym Maria i Józef Mroczkowie. Po śmierci Pawła i Józefy prawa własności przeszły na ich dzieci.
  W 1929 r. młodszy drewniany dom (św. Rocha 9/1) wraz z częścią posesji sprzedano Edmundowi Zdrójkowskiemu, który niedługo później wzniósł zachowany do dziś murowany dom w stylu dworkowym.  Oba budynki – Szumskich i Zdrójkwskich – przetrwały II wojnę światową i dziś stanowią cenny przykład miejscowej architektury z dwóch różnych epok. Warto także pamiętać o ich historii.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Partnerzy portalu:

Św.Rocha 17 Od Dłużniewskich do Jenszów

Św.Rocha 17 Od Dłużniewskich do Jenszów

 
   Dom wzniesiono ok. 1929/1930 w stylu dworkowym. Posesję pod nr 11 wydzielono w 1929 r. z majątku Szumskich. Dzieje tego budynku związane są z Edmundem Zdrójkowskim.
  Był on początkowo pracownikiem fabryki Antoniego Wieczorka, gdzie zajmował się buchalterią. W okresie międzywojennym był członkiem Zarządu Chrześcijańskiego Zrzeszenia Kupców i zaczął działać na własny rachunek.
  W 1931 r., już mieszkając we własnym domu przy ul. św. Rocha 11 (wcześniej mieszkał przy ul. Artyleryjskiej 5), wraz z kilkoma przedsiębiorcami założył firmę „Komizap”, zajmującą się komisową sprzedażą zapałek Spółki Akcyjnej do Eksploatacji Państwowego Monopolu Zapałczanego w Polsce. Dom przetrwał wojnę  i niedawno trafił do gminnej ewidencji zabytków, ale mimo to jego los nadal nie jest pewny.
    Dawniej obszar ten podzielony był na trzy posesje. Pierwsza posesja, licząc od działki rodziny Szumskich, była niezabudowana. Kolejna pod nr 13 stanowiła własność rodziny Dłużniewskich: Roberta i jego małżonki Bronisławy z Gąseckich, którzy mieszkali w drewnianym parterowym domu. Warto ten fakt podkreślić. Rodzina Gąseckich wywodziła się z Płocka. Bronisława miała dwóch starszych braci: Adama i Ignacego oraz młodszą siostrę, z którą mieszkała w Białymstoku.
  Natomiast Adam pracował jako aptekarz w Płocku, tam też w Izbie Skarbowej zatrudniony był Ignacy. Prowizor Adam Gąsecki bywał w Białymstoku, gdzie chociażby w 1887 r. uczestniczył w pracach przy budowie Cmentarza Farnego. Ignacy Gąsecki, żonaty z Pauliną Mahnke, miał trójkę dzieci, w tym synów-bliźniaków: Rajmunda i Adolfa.
  Urodzony w 1868 r. Adolf Gąsecki to postać bardzo dobrze znana w kraju i na świecie. Poszedł bowiem w ślady swego stryja i został farmaceutą. Na początku XX w. wynalazł recepturę leku przeciwbólowego MigrenoNervosin (tzw. proszków z kogutkiem), który do II wojny produkował w Mokotowskiej Fabryce Chemiczno-Farmaceutycznej „Adolf Gąsecki i Synowie”, a prosperujący zakład został zniszczony w czasie wojny.
  Trzecia posesja, przyporządkowana do ul. św. Rocha 15, należała do rodziny Borysiewiczów. Borysiewiczowie wywodzili się z wsi Białostoczek i mieli przy ul. św. Rocha grunta, które z czasem weszły w granice miasta.   Pierwszymi uchwytnymi w źródłach właścicielami tej posesji był Jakub Borysiewicz, po którym odziedziczył ją jego syn również Jakub. W 1856 r. ożenił się on z Teofilą Hejman. Spis wiernych białostockiej parafii z 1869 r. odnotowuje stojący w tym miejscu dom rodziny Hejmanów, w którym mieszkała matka Teofili, Rozalia, oraz Jakub i Teofila Borysiewiczowie.
  W kolejnych latach doczekali się sporej gromadki dzieci: Rozalii (1858), Augustyny (1860), Wincentego (1863), Julianny (1870), Marii (1872), Jakuba (1875), Marii (1878), Bronisławy (1881) i Weroniki (1884), która zginęła tragicznie w wypadku kolejowym w 1902 r.
  Borysiewiczowie w miejscu starego domu pod koniec XIX w. wznieśli murowaną piętrową kamienicę, która po 1919 r. przyporządkowana zos tała do ul. Sukiennej 1. Z czasem majątek ten uległ podziałowi na kilka mniejszych posesji, z których ta przy ul. św. Rocha 15 przypadła Bronisławie Borysiewicz.
  W 1930 r. wydzierżawiła ona front posesji od strony ul. św. Rocha Srolowi Treszczańskiemu, który postawił w tym miejscu kiosk. Natomiast położona w głębi działka, na której stała kamienica przy ul. Sukiennej 1, przeszła na własność Antoniego Wiszowatego, męża Marii Borysiewicz. Stan ten utrzymał się do II wojny światowej. Maria Wiszowata zmarła stosunkowo młodo w 1932 r., natomiast Antoni w 1947 r. Na Cmentarzu Farnym znajduje się ich rodzinny grobowiec.

  Ulica Sukienna istniała już pod koniec XIX w. jako zaułek, któremu z czasem nadano nazwę ul. Wieczorkowskiej. Łączyła ul. św. Rocha z ulicami Zamiejską i Stołecką, przemianowane po 1919 r. na ul. Sosnową i Stołeczną. Specyficzna nazwa wynikała z faktu, że ulica ta prowadziła do fabryki Wojciecha Wieczorka, która znajdowała się przy ul. Sosnowej (jej budynki częściowo zachowały się do dzisiaj). Dopiero w 1919 r. nadano jej utrzymaną do dziś nazwę ul. Sukiennej. Za  ul. Sukienną znajdują się dwie posesje przyporządkowane do nr 17. Z dawnej zabudowy tej nieruchomości przetrwał tylko murowany piętrowy dom pod nr 17B, natomiast dostawiony do niego od strony ul. Sukiennej parterowy budynek został kilka lat temu rozebrany.
  Posesja pod nr 17 także początkowo należała do gospodarza ze wsi Białostoczek – Mikołaja Korbuta. Jego córka, Anna, wyszła w 1871 r. za pruskiego poddanego Antoniego Jensza (Ensza). W 1880 r. ojciec podarował córce i zięciowi plac w Białymstoku przy ul. św. Rocha, na którym małżonkowie zbudowali dom i w nim zamieszkali. Spis parafian z 1891 r. odnotowuje dom Jensza zamieszkały przez Antoniego i Annę z dziećmi:  Mikołajem, Janem, Józefem i Aleksandrem. W latach 90. XIX w. Jenszowie zaciągnęli pożyczkę pod zastaw swojego majątku, którą z pewnością spożytkowali na budowę nowego domu, być może zachowanego do dziś piętrowego budynku. W okresie międzywojennym posesja przy ul. św. Rocha 17 należała do potomków Antoniego i Anny.

Wiesław Wróbel 

Partnerzy portalu:

Bujanie  w obłokach

Bujanie w obłokach

 

   W 1926 roku kiedy to w czerwcu wojewoda białostocki Marian Rembowski i działacze Ligi Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej, wśród których był późniejszy prezydent Białegostoku płk Michał Ostrowski, podjęli decyzję o budowie lotniska z prawdziwego zdarzenia.
  Sprawy szły w dobrym kierunku, bo już w kwietniu 1927 roku, do Białegostoku przyjechała komisja lotnicza, aby wskazać najkorzystniejszą lokalizację. Wybrano łąki podmiejskiej wsi Krywlany. Jednocześnie prowadzona była szeroko zakrojona akcja propagandowa.
  W 1927 roku zaczął ukazywać się miesięcznik Wiadomości Lotnicze. W 1930 roku podano informację, że już na wiosnę następnego roku miasto będzie miało „stację lotniczą”. Właśnie planowano uruchomienie linii pasażerskiej Ryga-Wilno-Warszawa. Białystok ze swoim przyszłym lotniskiem był dogodnym punktem na tankowanie paliwa. Ustalono więc, że gdy tylko zima z 1930 na 31 się skończy, to ruszą prace w majątku Dojlidy, gdzie planowano ulokować „stację”.
  Ogólny kryzys gospodarczy opóźnił jednak realizację tego ambitnego planu. Ucierpiały też z tego powodu loty do Rygi, które przełożono na lato 1931 roku. W tej sprawie trwały natomiast permanentne „konferencje polsko-łotewskie”. Ale Białystok, nie bacząc na ogólny marazm i gadulstwo, szykował się. Nawet ogłoszono, że „przy pracach nad urządzeniem lotniska winni znaleźć zajęcie liczni bezrobotni z Białegostoku”.
  W trakcie tych gabinetowych przymiarek do lotniska wydarzyła się w Białymstoku rzecz niezwykła. Oto 5 marca 1931 roku około godziny 14 nad Bojarami pojawił się samolot R XIV Lublin.
  Był to samolot szkolno-treningowy. Maszyna ku przerażeniu mieszkańców leciała coraz niżej, aż wreszcie niemalże ocierając się o dachy domów przy ulicy Piasta wylądowała na polu przylegającym do zabudowań. Kto żyw ruszył pędem w tym kierunku. Okazało się, że samolot szczęśliwie wylądował, a przyczyną przymusowego lądowania był brak paliwa.
  Za sterami tego niewielkiego samolotu siedział jeden z najlepszych polskich pilotów Władysław Szulczewski, który był fabrycznym oblatywaczem nowych konstrukcji. Towarzyszył mu mechanik Stanisław Pogorzelski. Szybko zorganizowano dostawę paliwa i ku wielkiej radości zgromadzonych samolot wystartował.
  Można przypuszczać, że dziękując gościnnym białostoczanom pilot na pożegnanie pomachał samolotowymi skrzydłami i tyle go widziano. Rok po tym wydarzeniu 29 kwietnia 1932 roku został podpisany akt notarialny dotyczący budowy lotniska. Stanęli do niego właściciel Dojlid Janusz Rafał Lubomirski i reprezentujący skarb państwa wojewoda białostocki Marian Zyndram Kościałkowski.
  W mieście zaczęto organizować zbiórki pieniężne na budowę. Wiadomość, że ruszy ona wreszcie przyjęta została entuzjastycznie. Pierwszy z pomocą pospieszył Mikołaj Kawelin, który ze swojego tartaku podarował deski na wzniesienie hangarów. Ich budowę wsparła też w 1936 roku gwiazda kabaretów warszawskich – Loda Halama, która bawiła białostoczan w sali kina „Świat” (obecnie Ton) przeznaczając swoją gażę na ten cel.
  Niestety nikt już nie wspominał o lotach pasażerskich Warszawa – Ryga. Tymczasem Liga Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej po raz kolejny rozpaliła wyobraźnię białostoczan. W 1933 roku zorganizowała koło szybowcowe i rozpoczęła zapisy chętnych. Kolejnym szlagierem Ligi była skocznia spadochronowa w Zwierzyńcu.
  Wkrótce jednak wszystkie te plany i marzenia zniweczył wybuch wojny. Na Krywlanach zainstalowali się Swieci. W zimie 1941 roku rozegrała się nawet niezwykła potyczka lotnicza pomiędzy sojuszniczymi lotnikami. Wspominał o niej naoczny świadek Ryszard Wróbel w książce „Naprzeciw burzom i chmurom” M. Nikiciuka i J. Puśko.
  Oto ta relacja. „W latach 1940-41 lądował dwa razy dziennie na Krywlanach niemiecki dwusilnikowy samolot kurierski lub transportowy. […] Pewnego zimowego dnia 1941 roku pojawił się nad Białymstokiem inny niemiecki samolot, z jednym silnikiem. Para sowieckich „ŁaGG-ów” usiłowała zmusić intruza do lądowania na lotnisku. Niemiec nie reagował. Padły serie z broni pokładowej. Samolot niemiecki odpowiedział ogniem. Jeden z sowieckich samolotów spadł w pobliżu wsi Oliszki k. Barszczewa – pilot zginął. Z Krywlan startuje 10 samolotów myśliwskich w pogoni za Niemcem. Samolot niemiecki jest uszkodzony, obniża lot i ląduje szczęśliwie na śniegu pomiędzy wioskami Porosły – Łyski. Jeden z myśliwców sowieckich odnajduje niemieckiego „przyjaciela” i krąży nad nim strzelając rakiety sygnałowe. […] Od strony szosy warszawskiej nadbiegają z bronią gotową do strzału ruscy wojskowi. […] Niemcy ustawieni przy śmigle samolotu w pozycji na baczność oddają honory wojskowe i witają się z Sowietami. Ktoś z przybyłych wojskowych jednemu z lotników usiłuje odpiąć pas. Niemiec energicznie reaguje – waląc Sowieta po łapach. Niemieccy piloci sami zdejmują pasy z bronią i oddają dobrowolnie Sowietom. Nazajutrz prasa sowiecka opublikowała zdjęcia z awaryjnego lądowania niemieckich lotników komentując całe wydarzenie w tonie przyjacielskiej wizyty”.
  Już wkrótce jednak Niemcy mieli zainstalować się na Krywlanach. To oni budują hangary, betonowy pas startowy i całą niezbędną infrastrukturę. Wycofując się w lipcu 1944 wysadzają większość budynków.
  Po zakończeniu wojny Białystok był zrujnowanym miastem. Jednak ku zaskoczeniu wszystkich marzenia o pasażerskich lotach z Białegostoku ziściły się już w 1945 roku. Wychodząca w mieście gazeta Jedność Narodowa informowała, że „w dniu 22 kwietnia o godzinie 11.50 nastąpiło otwarcie Polskich Linii Lotniczych LOT w Białymstoku. Na uroczystość otwarcia przybyli z Warszawy samolotem pasażerskim typu Douglas, Minister Poczt i Telegrafów Kapeliński, wiceminister Komunikacji Olewiński oraz Dyrektor linii lotniczych Zieliński wraz z personelem. Ponadto wziął w uroczystości otwarcia udział płk sztabu wojsk sowieckich płk Worszennikow. Przedstawiciele władz zabawili w Białymstoku godzinę poczem odlecieli do Warszawy”.
  Od 30 kwietnia 1945 roku loty na trasie Warszawa – Białystok – Warszawa dostępne były „dla ludności cywilnej”. Uwaga była jedna: „korzystać z niej będą mogli wszyscy oddelegowani służbowo, a w miarę wolnych miejsc i inni”. Bilety sprzedawane były na poczcie. Samoloty startowały z Krywlan o godzinie 12.50 i po 50 minutach były już w stolicy. Informowano też, że LOT przewozić będzie też „pocztę codzienną i czasopisma”. Niestety wkrótce loty pasażerskie do Warszawy zawieszono.

Andrzej Lechowski – dyrektor Muzeum Podlaskiego

Partnerzy portalu:

Bandycki rok dziewiętnasty

Bandycki rok dziewiętnasty

Polska odzyskała niepodległość. Ale ludziom nie żyło się wcale radośnie. Zniszczenia wojenne, administracyjny niedowład, drożyzna – to wszystko powodowało kiepskie nastroje. Do tego dochodziła jeszcze plaga bandytyzmu.

W 1919 roku rabunki na białostockich ulicach, w sklepikach czy domach zdarzały się bardzo często. Były wręcz na porządku dziennym, a także nocnym. Oto na początku kwietnia, tuż przed zapadnięciem zmroku, do mieszkania fabrykanta Kryńskiego, przy ul. Nowy Świat, wtargnęło kilku uzbrojonych osobników. Wymachując pistoletami, postawili pod ścianą służącą i zaczęli szperać w szufladach, szafach i innych meblach znajdujących się w pokojach.

Zdesperowana pomoc domowa, lękająca się bardziej swojej pani niż bandziorów, wyskoczyła na balkon i podniosła rwetes. Złoczyńcy rzucili się do ucieczki. Na ulicy próbował ich zatrzymać policjant, pełniący w pobliżu służbę. Doszło do strzelaniny. Stróż prawa i porządku został ranny lekko w głowę.

W tym samym roku wiele identycznych napadów rabunkowych dokonywali mężczyźni ubrani w mundury wojskowe. Mogli być to rzeczywiście zdemoralizowani żołnierze albo dezerterzy z pobliskich garnizonów. Strój wojskowy był również często kamuflażem miejscowych opryszków. W mundurach bandyci czuli się szczególnie bezkarnie. Nawet policjanci mieli przed nimi respekt.

Był letni, piątkowy wieczór, kiedy to do mieszkania Jana Gryniewskiego przy ul. Północnej 1 wtargnęło kilku bandytów przebranych w mundury. Na twarzach mieli maski a w rękach rewolwery. Kazali sobie oddać wszystkie pieniądze i inne cenności.

Wystraszony mieszczuch czym prędzej opróżnił swoje schowki. Uzbierało się tego sporo – 15 tys. marek, 30 złotych dziesięciorublówek, 40 rubli w srebrze, złoty i srebrny zegarek na złotym łańcuszku. Po rabunku bandyci zagrozili wszystkim znajdującym się w mieszkaniu, żeby nie próbowali przez pół godziny wychodzić na zewnątrz, sami z kolei spokojnie wyszli.

Nie zawsze jednak bandyckie akcje kończyły się takim, jak powyżej opisane, sukcesem. Niekiedy były też wpadki. Taka jak ta na przykład: 5 czerwca o godzinie drugiej po południu do mieszkania Feliksa Zielińskiego przy ul. Wasilkowskiej 51 wkroczyło z powagą dwóch osobników w żołnierskich uniformach, uzbrojonych w długie bagnety. Oznajmili od progu, że mają nakaz przeprowadzenia rewizji.

Zieliński usiłował protestować. Bandyci zagrozili mu wówczas śmiercią, następnie zarekwirowali kwit na 4,5 tysiąca marek, 75 marek gotówką i dwie pary spodni. Okradziony białostoczanin nie darował jednak swojej straty. Wspólnie ze znajomym policjantem Wenderlichem wytropił kryjówkę rabusiów przy ul. Gogola 60. Zatrzymani zostali Bolesław Korolkiewicz i Grzegorz Jeszko. Przeprowadzona rewizja przyniosła jednak mizerny efekt. Odzyskano tylko jedną parę spodni.

Szczególnie niebezpieczna banda rabusiów działała jesienią 1919 roku. 5 listopada wieczorem dokonała ona napadu na sklep Arona Lacha, mieszczący się przy ul. Angielskiej. Właściciel skromnego, kupieckiego interesu, który wzdragał się przed oddaniem dziennego utargu, został ciężko poraniony nożem.

Następną ofiarą groźnej szajki stała się Marianna Kozłowska, a nieco później, przy ul. Mariapolskiej, Julian Turowski, gospodarz z majątku Rogowo. Za każdym razem w rękach bandytów znajdowały się sprężynowce, których nie wahali się używać.

Podjęta przez policję natychmiastowa obława przyniosła niebywały skutek. W policyjnej sieci znaleźli się od dawna poszukiwani przestępcy: Stanisław Żmojda, Bolesław Wiśniewski, Bolesław Grygieniec, Aleksander Bidrycki, a zwłaszcza ich prowodyr Józef Kragiel, zwany przez kompanów Białym Józikiem.

Pod koniec listopada wszyscy stanęli przed sądem doraźnym. Mogli spodziewać się nawet kary śmierci. Kilka dni wcześniej taka kara spotkała innego bandytę, Arteniusza Ochryniaka, dla którego sąd nie dopatrzył się żadnych okoliczności łagodzących.

Włodzimierz Jarmolik 

Partnerzy portalu:

Czym trudnili się  nasi sąsiedzi  w 1932 r.

Czym trudnili się nasi sąsiedzi w 1932 r.


BIBLOTEKA MIEJSKA
Aleksińska Helena. Sukienna 9

BIURO EWIDENCJI LUDNOŚCI
Lankau Antonina. Stołeczna 49 –Przybyszewski Leopold. Sosnowa 64 –Sztorm Władysław. Młynowa 55

WYDZIAŁ FINANSOWO-PODATKOWY
Gołębiewski Ryszard. Św.Rocha 5

REFERAT RACHUBY PODATKOWEJ
Arcimowicz Wiktor.Sosnowa 82

BUCHALTERIA GŁÓWNA
Kucharski Władysław. Św.Rocha 27

POBORCA PODATKOWY
Wulf Aleksander. Św.Rocha 14 b

SEKWESTRATORZY
Rewet Jakób. Św.Rocha23-Stołecki Wacław.Stołeczna 17 –Tapicer Zelig. Św.Rocha 5

SZPITAL ŻYDOWSKI
Gierejkówna Konstancja. Grunwaldzka 33

SZPITAL ŚW.ŁAZARZA
Oświemcińska Antonina. Św.Rocha 33 –Waszkiewicz Wanda. Św.Rocha 33

CHIGIENA SZKOLNA
Dr.Białówna Irena. Św.Rocha 2

NADZÓR SANITARNY I POMOC LECZNICZA
Bojko Bolesław. Grunwaldzka 52 –Filipowski Bolesław. Grunwaldzka 52


POBORCY TARGOWI
Starosielc Władysław. Św.Rocha 6

STRAZ POŻARNA
Piotrowski Piotr. Równoległa 13

RZEŹNIA MIEJSKA
Harasimowicz Józef. Stołeczna 31


SĄD OKRĘGOWY
Jan-Henryk Dąbrowski.Św.Rocha 16 –Edward Obidziński. Sosnowa 23 –Wincent Gorczyński. Sosnowa 80 – Konstanty Wodak. Św.Rocha 17 –Stefania Busłowska. Sosnowa 64


TŁUMACZE PRZYSIĘGLI
Fejga Lewin. Krakowska 1

ADWOKACI
Sławiński Wacław. Krakowska 1

IZBA SKARBOWA
Żukowski Aleksander. Św.Rocha 19 –Matysiewicz Zygmunt. Stołeczna 43 –Bruszniewicz Wincent. Mohylewska 22
Chodorowski Kazimierz. Angielska 18 –Dziengielewski Bronisław. Pokorna 12 –Drohomirecki Wilhelm. Grunwaldzka 34a
Pabijan Piotr. Św.Rocha 27 –Jasińska Wanda. Św.Rocha 17 –Lubecki Artur. Stołeczna 29 –Szredziński Adam. Św.Rocha 4
Niwiński Zykfryd. Grunwaldzka 47 –Massalski Gustaw. Sosnowa 86


URZĄD SKARBOWY NA POWIAT
-Tarnasiewicz Aleksander Św.Rocha 19 -Przygoda Bronisław. Stołeczna 31

BIURO KOMISJI ZIEMSKIEJ
Maciejewski Henryk. Grunwaldzka 36 a –Kurewicz Wacław.  Grunwaldzka 40 –BluhmKwiatkowski Marjan. Grunwaldzka 36
Kopacz Aleksander. Grunwaldzka 36a –Toczydłowska Stanisława. Stołeczna 17a

REFERAT MELIORACJI
Rafalski Zygmunt. Depowa 1

URZĄD POCZTOWO-TELEGRAFICZNY
Cesulówna Stefania.Stołeczna 31 –Zienkiewicz Edward. Grunwaldzka 25 –Muchówna Helena. Stołeczna 89 –Ostaszewski Feliks. Stołeczna 17 c –Wiktorzakowa Tekla. Stołeczna 7 –Wiszowatówna Sabina. Sukienna 1 –Karczewska Jadwiga. Sosnowa 37 –Gierda Antoni. Stołeczna 14 –Grunwald Bolesław. Sosnowa 67 –Kazimierczak Tadeusz. Młynowa 86 –Wysocki Zenobiusz. Sosnowa 1 –Marchlik Bronisław. Grunwaldzka 55
Gołębiowski Bolesław. Krakowska 1 –Szydłowski Piotr.Witebska 13 –Koseski Stanisław. Stołeczna 85 –Mitkiewicz -Żółtek Marja. Stołeczna 11 –Zielkiewiczowa Jadwiga. Grunwaldzka 25

POLSKIE KOLEJE PAŃSTWOWE
Niemyjski Kazimierz. Stołeczna 17 –Ruszkowski Aleksander. Sosnowa 45 –Lankau Walerjan. Stołeczna 49 –Wygnanowski Marjan. Św.Rocha 8 –Litwińczak Zygmunt. Grunwaldzka 25 –Sławińska Leonarda. Grunwaldzka 37 –Sanderacki Zygmunt. Stołeczna 7 –Borowski Stanisław. Stołeczna 24 –Napiórkowski Władysław. Krakowska 7 –Linkiewicz Michał. Stołeczna 77
Małecka Adela. Równoległa 13 –Zajkowski Michał. Angielskaa 16 –Bek Józef. Kielecka 16


GIMNAZJA i SZKOŁY
Kurowska  Wiktoria. Stołeczna 17 a –Einhornowa F. Krakowska 1 –Seidler S. Św.Rocha 7 –Ludera Franciszka .Św.Rocha 9 –Schepper Rudolf. Sukienna 1
Warmbrun Ruta. Św.Rocha 1 –Białówna Janina. Św.Rocha 1 –Zermanówna Anna. Św.Rocha 8 –Kononowiczówna Jadwiga. Św.rocha 5 –Schonbrun Mikołaj. Sosnowa 49 –Schonbrunnowa Paulina. Sosnowa 43 –Pat Rywka. Cieszyńska 4 –Kaplan B. Brukowa 26


LEKARZE
Ginzburg K. Św.Rocha 1 –Goldberg S. Krakowska 5 –Kunda Aleksander. Św.Rocha 33


AKUSZERKI
Gębicka-Gołowicz M.. Grunwaldzka 25 –Gilewska Br. Stołeczna 85 –Bogdanowicz W. Stołeczna 1-Fokke J. Grunwaldzka 47


JADŁODAJNIE
Rybałowski M. Św.Rocha 35


KAMASZNICY
Perelmuter L. Sosnowa 5

KAWIARNIE
Muszyński P. Św.Rocha 19 –Parasol Pola. Św.Rocha 1


KOMISOWE 
Pastor J. Św.Rocha 10

MLECZARNIE
-Kaplan Doba. Brukowa 1


MŁYNY
Kacprowski A. Młynowa 64 –Oguszewicz G. Młynowa 64 –Ostryński. Sosnowa 21 –Wyłoga. Cieszyńska 4

OBUWIE
Szapiro. Sosnowa 8
Zabłudowska E. Sosnowa 1


OCET
Pianki E. Kijowska 12
Sokołowicz Ch. Sosnowa 5


OLEJARNIE
Frydman. Orlańska 12
Jonatanson N. Cieszyńska 2
Szarf L. Sosnowa 1


PIECZYWO
Prypsztejn M. Sosnowa 10 –Chilkin P. Sosnowa 22 –Dimocher. Odeska-Funke Bronisław. Brukowa 26 –Kantorowski J. Sosnowa 19 –Lach B. Angielska 6 –Niemkowski. Orlańska 6 –Peres. Sosnowa 9 –Punie H. Odeska 19 –Sataner. Sosnowa 31 –Spektor T. Krakowska 8 –Szostanowska. Sosnowa 26 –Weljan D. Brukowa 20 –Wolański M. Sosnowa 31 –Zeligzon F. Krakowska 19 –Barczak W. Grunwaldzka 47 –Fiszman. Sosnowa –Inede. Odeska 19 –Ignatowicz D. Sosnowa 31 –Krzewski J. Młynowa 68 –Mosakowska A. Grunwaldzka 47 –Minkowski H. Sosnowa 1


PIWIARNIE
Arciszewski Aleks. Św.Rocha 13 –Rubińska. Krakowska 2 –Bartnowski A. Krakowska 15 –Boston. Młynowa 45 –Buczniewska Z. Sosnowa 74 –Carnecki B. Sosnowa 114 –Grymaszewska P. Św.Rocha 8 –Grygoruk A. Krakowska 3 –Rozenberg. Sosnowa 3
Sznoliowska Marta .Krakowska 3 –Wechert Sz. Krakowska 11a –Zdzitowiecki E. Św.Rocha 3

POGRZEBOWE
Dawidowicz Marja. Św.Rocha 1
Korwacki . Św.Rocha 1

WARSZTATY-KOMUNIKACJA
Babińscy. Krakowska 1a –Michanowicz Św.Rocha 7 –Stalończyk . Św.Rocha 3

SKÓRY
Aleksandrowicz I. Cygańska 6 –Czerter D. Krakowska 11 –Gutman Sz. Czarna 2 –Limański. Orlańska 12 –Margolis.Św.Rocha 23 –Nisel. Kijowska 9 –Pomeraniec.Kijowska 9 –Rozenberg. Św.Rocha 14 –Birenbaum. Sosnowa 1 –Hepner K. Św.Rocha 4 –Sztejnmor N. Sosnowa 1


SMARY
Ryszkow. Św.Rocha 23 –Goniądzki L. Sosnowa 5

ARTYKUŁY SPOŻYWCZE
Głowacka M. Stołeczna 43 –Goldberg L. Sosnowa 34 –Grobman Fr. Brukowa 15 –Józefowicz C. Grunwaldzka 4 –Karp Ch. Stołeczna 19 –Kitlas A. Grunwaldzka 29 –Korczyńska R.Grunwaldzka 44 –Krukowska . Cygańska 2 -Lipszyc. Brukowa 9
-Obłacki P. Stołeczna 38 –Olejnik. Św.Rocha 23 –Pastuszko J. Św.Rocha 7 –Potocka M. Sukienna 7 –Poznanska H. Grunwaldzka 19 –Poźniak. Grunwaldzka 50 –Rotenberg F. Sosnowa 16 –Sataner. Sosnowa 31 –Sawicka D. Odeska 2-Stańczyk .Stołeczna 9 –Topolewicz M. łomżyńska 3 –Tykocka. Sosnowa 1 –Wasilewska A.Młynowa 47 –Wolczan L. Brukowa 2 –Zylberdik Cz. Kijowska 13 –Citko M. Grunwaldzka 56 –Czarkin. Sosnowa 114 –Kierul H. Grunwaldzka 52
Kucharska W. Grunwaldzka 19 –Nowicka Z. Grunwaldzka 56 –Potoczniak M. Grunwaldzka 56 –Białostocki Jankiel. Sosnowa 30 –Chylkin Adela . Św.Rocha 23 –Judowska R. Brukowa 2 –Kapulski S. Angielska 8 –Mowoszowska C. Sosnowa 27
Rabinowicz E. Sosnowa 45 –Rajgrodzka S. Św.Rocha 5 –Waszczuk Marja. Stołeczna 11 –Wojciechowski Kazimierz. Stołeczna 85

SZMATY
Bekker L. Sosnowa 23 –Bojarski H. Sosnowa 66 –Lederman A. Marmurowa 4 –Lin L. Piesz 1 –Reiskel M. Św.Rocha 14
Rozengarten M. Sosnowa 66 -Wajsztejn. Św.Rocha 3


ŚLEDZIE
Orlański. Krakowska 8

ŚLUSARSKIE ZAKŁADY
Ostryński. Św.Rocha 7

TARTAKI
Biger G i Kaczalski. Wronia 1

TKALNIE
Abramowicz. Kijowska 1 –Cytron. Grunwaldzka 3 –Fajsztejn M. Św.rocha 14 –Dudak H. Kijowska 1 –Galant. Kijowska 1
Jasinowski L. Kijowska 1 –Lubiński. Krakowska. –Lopszyc B Sosnowa 20 –Lipszyc. Brukowa 9 –Rubinsztejn M. Grunwaldzka 3 –Słucki M. Kijowska 1 –Soroko E. Św.Rocha 5 –Szochna Wola. Kijowska 1 –Wajsztejn I. Stołeczna 19
Waron W. Brukowa 9 –Wolkin Z. Kijowska 21 –Wysocki Sz. Kijowska 1 –Zylberdyk. Kijowska 1


TRUMNY
Jarszyński T. i Terlikowski J. Św.Rocha 1

WATA
Kałamarz Ch. Ołowiana 1 –Wiliżańska R. Czarna 4

WĘDLINY
Goworowski F. Św.Rocha 1 –Hryniewicki J. Św.Rocha 1 –Jarocki W. Grunwaldzka57

WĘGIEL
Pastor I.W.i S-wie. Św.Rocha 10

WODA SODOWA
Brocka T. Młynowa 76 –Falkowicz. Św.Rocha 7 –Fuksman F. Odeska 3 –Geller E. Krakowska 14 –Kagan  S. Sosnowa 8

FOTOGRAFIA
Talniski Ch. Sosnowa 25

FRYZJER
Borowski A. Krakowska 3 –Spoznik S. Grunwaldzka 5 –Szczygieł S. Sosnowa 40 –Szejkin N. Brukowa 24

CIEŚLA
Wasilewicz P. Angielska 6 –Mrowiec L. Młynowa 65 –Mejchard J. Młynowa 65

KOWALE
Babiński K. Krakowska 10 –Debnicki J. Odeska 21 –Drazizin Z. Marmurowa 5 –Tarasewicz A. Grunwaldzka 12 –Warjat D. Grunwaldzka 14 –Gutelon A. Marmurowa 8 –Mursztejn M. Sosnowa 18


MURARZE
Fiedorf A. Młynowa 82 –Skórnik B. Grunwaldzka 17 –Dmocher I. Odeska 21 –Lubieszko T .Grunwaldzka 47 –Szostakowski I. Sosnowa 26 –Zeligzon F. Krakowska 19

RYMARZ
Burzynski Walerian. Św.Rocha 15

RZEŹNIK-MASARZ
Czarnecki B. Sosnowa 114 –Hryniewicki Jan Sosnowa 98 –Kaufman J. Sosnowa 51 –Miller E. Sosnowa 90
Szulc A. Stołeczna 1

STOLARZE
Liberman M. Brukowa 24 –Porzeziński W. Grynwaldzka 47 –Tarasiewicz F. Grunwaldzka 53

SZEWCY
Gromek J. Stołeczna 53 –Kon P. Św.Rocha 6 –Ogrodnik J. Krakowska 2

INNI MIESZKAŃCY
Spożnik Z. Grunwaldzka 5 –Wolański A Św.Rocha 7a –Zołotucho E. Stołeczna 43 –Skrablewski W. Sukienna 9 –Kabała L. Grunwaldzka 44 –Kuryłowicz B.Kielecka 16



Książka adresowa firm na 1932 r.

Partnerzy portalu:

Aron Lejba z podatkami na bakier

Aron Lejba z podatkami na bakier

 

   Urząd Skarbowy w przedwojennym Białymstoku zżerała korupcja. Nikt nie lubi płacić podatków. Tak było od zawsze. Białostocki handlarz skórami, 46-letni Aron Lejba Kamieniec z ul. Wilczej też za nimi nie przepadał.Żeby jak najmniej oddawać fiskusowi zaczął fałszować księgi rachunkowe. A to z kolei nie spodobało się II Urzędowi Skarbowemu w Białymstoku.
  W 1935 r. inspektorzy podatkowi zwrócili uwagę na niezbyt wiarygodne zeznania kupca Kamieńca. Przyjrzeli się uważniej jego dochodom. W styczniu 1936 r., korzystając ze swoich uprawnień przeprowadzili w domu przy ul. Wilczej 13 skrupulatną rewizję. Zajęli liczną korespondencję, różne kwity i faktury oraz kilka notatników z handlową buchalterią. Te ostatnie były dla Kamieńca szczególnie kompromitujące. Wynikało z nich, że w 1935 r. zarobił ponad 500 tys. zł, natomiast deklaracje podatkowe za ten okres opiewały tylko na sumę 160 tysięcy. Szykowała się ewidentna sprawa karna. Zaniepokojony mocno handlarz skórami podjął kroki ratunkowe.
  Przede wszystkim trzeba było odzyskać z II Urzędu Skarbowego trefne notesy. W tym celu Kamieniec zawarł bliższą znajomość z Henrykiem Zebinem, właścicielem biura próśb i podań i Szmulem Chajkowskim, obrotnym handlowcem, którzy mieli mieć rozległe znajomości w sferach finansowych. Zainwestował kilkaset złotych. Wyraził się jasno: zarekwirowane banknoty trzeba podmienić albo w ostateczności wykraść.
  Ruszyła machina korupcyjna. Obaj zaangażowani przez Kamieńca pośrednicy szybko znaleźli interesownych podwykonawców. Byli to Jan Sobotko i Leon Biernacki, pracownicy skarbówki. Ci przyjęli stosowną łapówkę i szukali dalej pomagierów w swojej firmie. Chętnym okazał się Jan Grochowski. Za 50 zł skontaktował zainteresowanych z Zenonem Ginterem, mającym bezpośredni dostęp do groźnych dla Kamieńca papierów. Propozycja była bardzo konkretna – 600 zł za ich podmiankę. Ponad 3-miesięczna pensja urzędnicza. Płacił oczywiście Kamieniec.
  I w tym momencie wszystko się rypło. O sprawie zaczęto szeptać na korytarzach urzędu skarbowego. Ginter odmówił udziału w machlojce. Wkrótce do akcji wkroczyli agenci Wydziału Śledczego z ul. Warszawskiej.
  Na początku lipca Aron Kamieniec i wszyscy jego pomagierzy trafili do aresztu. Dochodzenie trwało kilka miesięcy. 27 października w gmachu Sądu Okręgowego przy ul. Mickiewicza odbyła się rozprawa, która wzbudziła duże emocje w całym mieście. W sali sądowej mogło zmieścić się niestety tylko 60 osób. Stawiły się rodziny, znajomi kupcy i zwyczajna w takich wypadkach gawiedź.
  Podczas przesłuchania wszyscy oskarżeni, poza Kamieńcem przyznali się do winy. Kupiec natomiast szedł w zaparte. Twierdził, że chciał jedynie pomóc urzędnikom skarbowym. Wycofane notesy, po przetłumaczeniu na język polski, zamierzał zwrócić. Prokurator Frich był jednak innego zdania i domagał się wysokiego wyroku.
  Nie pomogły mowy obrończe mecenasa Gruszkiewicza i adwokata warszawskiego Goldsztejna. Aron Lejba Kamieniec zainkasował 2,5 roku więzienia. Zabin, Chajkowski, Sobotko, Biernacki i Grochowski dostali od roku do 2 lat. Pod koniec listopada kupiec Kamieniec został zwolniony z więzienia do czasu uprawomocnienia się wyroku. Kaucja wyniosła 10 tys. złotych.
  Nie tylko powyższa sprawa bulwersowała w tym czasie opinię publiczną w Białymstoku. Na początku grudnia zakończył się proces Josela Glikfelda, jednego z najbogatszych kupców w mieście, właściciela wielu nieruchomości. Był oskarżony o grube machinacje dewizowe i nielegalny wywóz dolarów za granicę. Sąd skazał go na 1,5 roku pobytu za kratkami i 50 tys. zł grzywny. Łagodny wyrok motywowano wiekiem Glikfelda złym stanem zdrowia i dotychczasową niekaralnością.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Napad na jubilera

Napad na jubilera

 

   19-letnia kelnerka Bronisława Mojtówna i 21-letni muzyk Michał Bujanow okradli zakład jubilerski przy Rynku Kościuszki. Szybko zostali schywatani. Na policji stwierdzili, że inspiracją ich wyczynu była kradzież jubilera Turczyńskiego w Warszawie. – To wydało się takie łatwe, zbić szybę i zabrać brylant – stwierdziła dziewczyna.
  A było to tak. W połowie stycznia 1931 r. w witrynie warszawskiego magazynu jubilerskiego należącego do Antoniego Turczyńskiego, a mieszczącego się przy ul. Ossolińskich 8, pojawił się szczególnej wartości klejnot. Był to pierścień z 20-karatowym brylantem, oddany w komis przez Wiktorię Kawecką, znaną artystkę operetkową. Wyceniony na 20 tysięcy złotych spoczywał pośrodku wystawy w specjalnym etui. Chętnych do oglądania natychmiast znalazło się sporo. Niewielu jednak mogło nawet pomyśleć o zakupie drogiego klejnotu.
  Pewnego razu, gdzieś około godz. 3 po południu, w pobliżu sklepu jubilerskiego zatrzymał się młody, skromnie ubrany mężczyzna z jakimś zawiniątkiem pod pachą. Rozejrzał się wokół i podszedł do wystawy. Przez okno zajrzał do sklepowego wnętrza. Zobaczył tam tylko jednego subiekta, który obsługiwał dwie starsze paniusie. Nagle, młodzieniec wyszarpnął spod pachy pakunek (jak się później okazało, był to żeliwny ruszt owinięty w gazetę) i rąbnął nim z całej siły w grubą szybę wystawową. Następnie chwycił puzderko z pierścionkiem i rzucił się do ucieczki. Dopiero po dobrej chwili poleciały w ślad za nim krzyki sprzedawcy: Okradli! Trzymaj złodzieja!
   Zamieszanie pod jubilerem dostrzegł policjant, który dyżurował kilkadziesiąt metrów dalej, pod budynkiem konsulatu szwedzkiego. Opryszek musiał jednak zawczasu przygotować sobie trasę ucieczki, gdyż zamiast biec do końca ulicy, skręcił gwałtownie w jedną z bram. Szybko przebiegł przez jedno, a później przez drugie podwórko, po czym zaczął wdrapywać się na murek zagradzający mu dalszą drogę. Nie wiedział, że w ślad za nim popędził nie tylko policjant, ale i przypadkowy przechodzień.
  Gdy złodziej podciągał się już do góry, ścigający złapał go za nogę. Wywiązała się krótka szamotanina. Ostatecznie w ręku ścigającego pozostał jedynie but przestępcy, zaś on sam wdrapał się na mur i zeskoczył na drugą stronę. Labiryntem podwórek dotarł szybko na Krakowskie Przedmieście i rozpłynął się w tłoku i mroku. Policjanci z warszawskiego Wydziału Śledczego, którzy natychmiast zabrali się za sprawę zuchwałej kradzieży, mieli tylko jeden ślad – ów but zgubiony przez złodzieja. Był to brudny i mocno zniszczony pantofel. Takie obuwie nosili zazwyczaj ubodzy mieszkańcy Woli, Muranowa, Pragi, czy Antokolu.
  Agenci policyjni zaczęli więc penetrować tamtejsze meliny. Wkrótce jeden z wywiadowców trafił na ul. Dziką, gdzie pod nr. 62 bracia albertyni prowadzili dom noclegowy dla bezdomnych. Znany był on powszechnie w Warszawie pod nazwą „Cyrku”. Od dozorcy policjant dowiedział się, że pewien stały bywalec, niejaki Olszyna, kupił u niego niedawno jeden pantofel. Wkrótce agent z Wydziału Śledczego odszukał i zatrzymał Olszynę. Ten przyznał się do zakupu pojedynczego obuwia, lecz stwierdził, że zrobił to na prośbę swojego przyjaciela, Romana Sierko, pseudonim Szwej.
  Kiedy Olszyna znalazł się w komisariacie i zobaczył, że to nie przelewki, powiedział wszystko. To właśnie Szwej dokonał skoku na jubilera Turczyńskiego. Później dwaj opryszki próbowali sprzedać skradziony brylant któremuś z paserów na Nalewkach. Żaden jednak nie miał wystarczająco dużo pieniędzy. Jeden z nich jednak skontaktował Szweja z kupcem Joskiem Szejderem, który niegdyś robił w złocie i klejnotach. Ten obejrzał trefny towar i zapłacił od ręki 3 tys. złotych.
  Wkrótce w areszcie policyjnym znaleźli się oprócz Olszyny, jeszcze dwaj paserzy z Nalewek i kupiec Szejder. Główny poszukiwany – Roman Sierko uciekł z Warszawy i ukrył się gdzieś na Śląsku. W końcu jednak i on wpadł w ręce policji. Na procesie, który odbył się w 1934 r., dostał trzy lata więzienia.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Pewien dom przy Marczukowskiej

Pewien dom przy Marczukowskiej

Skrył się  wśród drzew, które dawały latem ochłodę i osłaniały od wichrów, szarug jesiennych, śnieżyc. Dom ten wybudował w dwudziestoleciu międzywojennym Wawrzyniec Piekutowski, dziadek Ireny Bieleckiej. Gospodarz to był majętny, właściciel dwóch innych domów przy ul. Alta. Można go było posądzić o fanaberie, bo zadbał nie tylko o duży ogród, ale także betonowy basen ze schodkami! Do posiadłości wiodła alejka, co nobilitowało całą posesję.

Tuż przed wybuchem wojny Wawrzyniec Piekutowski przekazał dom najmłodszemu synowi Ryszardowi, ojcu wspomnianej Ireny. Zbliżały się trudne czasy, przybywało lokatorów, najczęściej związanych z PKP (Kochanowscy, Zalewscy, Rydzewscy, Szotowie, Szulęcki i Wyleżyńscy).

Dom zarabiał na siebie (wciąż trzeba było go ulepszać) i na właścicieli. We wrześniu 1939 roku, kiedy w okolicach dworca kolejowego spadły bomby, to na podwórku Piekutowskich opatrywano rannych żołnierzy polskich. Pani Irena darła prześcieradła na opatrunki i karmiła obrońców ojczyzny pomidorami.

Za „pierwszego Sowieta” wprowadziło się do Piekutowskich kilku żołnierzy sowieckich. Mieli tu wygodnie, choć pozostali daleko od rodzinnych wiosek i miast. Po 22 czerwca 1941 roku musieli uciekać w panice. I stało się tak, że córka z rodziny komandira (dowódcy), kiedy wróciła z kolonii, to już nie zastała swoich rodziców. Na szczęście zaopiekowała się nią mama pani Ireny.Nina bardzo ładnie śpiewała, tęskniła, w 1944 roku wyjechała z wojskiem sowieckim. Czy wspominała potem przyjazny jej dom na Marczuku? To samo pytanie trzeba byłoby zadać młodej Żydówce, ukrywanej przez panią Wyleżyńską. Była bardzo ładna i na tyle odważna, że spacerowała ze swą opiekunką wieczorami po ogrodzie.

Postronni nie widzieli, że to Żydówka, dom – jak się rzekło – stał na uboczu. Dziewczyna doczekała końca wojny, wyjechała z Białegostoku. Czy to prawda, że ściany domów mają uszy? „Stefan Szylęcki dostał z Londynu krzyż Virtuti Militari, podobno za wysadzenie jakiegoś niemieckiego transportu wojskowego. Kiedy wyprowadzał się z naszego domu płakał. Powiedział tylko, że największym jego szczęściem było zamieszkanie na Marczuku”. Jakież to piękne świadectwo klasy domu i jego mieszkańców. Ci drudzy mogą liczyć na wyróżnienie, domy pozostają anonimowe.

Pani Irena, będąc z mężem na spacerze, uratowała chłopca topiącego się na środkowym stawie marczukowskim. Był gorący dzień wielkanocny drugiej połowy lat czterdziestych. „Widziałam jak przy brzegu siedział starszy mężczyzna z chłopcem i w pewnej chwili zauważyłam, jak się on zaczął topić. Mąż położył się przy brzegu i wyciągnął swoją rękę, by pomóc mi wyciągnąć na brzeg chłopca. Zaraz poszli rodzice, nawet zrazu nie podziękowali. Zrobili to dopiero po jakimś czasie.” Takich zdarzeń było więcej, nie wszystkie zostały zapisane i zapamiętane. Z pewnością nie o wszystkich chcieli mieszkańcy opowiadać.

Po wojnie basen przy domu Piekutowskich został zasypany, nie ma już alejki, pozostały natomiast ślady po bombach. Nikt nie przychodzi kąpać się w stawie, niedaleko wyrosło miasto „Słoneczny Stok”, a tu ludzi ubywa. Ciąg dalszy można sobie wyobrazić, jeśli rozbiórka nie nastąpi szybko, to pojawią się cwaniaczki, ukradną okna i drzwi, spalą część desek, wypiją niejedno piwo. Zniknie dom przy Marczukowskiej, jeszcze jeden dom białostocki z bogatą historią.

Adam Czesław Dobroński
Marek Jankowski

Partnerzy portalu:

Zanim powstała Jagiellonia

Zanim powstała Jagiellonia

 

   Pierwszego lipca 1924 roku w Białymstoku rozegrano mecz piłki nożnej. Teatr Nowości „Skok” grała z łączoną drużyną WKS i ŻKS. Starcie pomiędzy drużyną aktorską krakowskiej operetki Teatru Nowości „Skok”, a reprezentacją naszego miasta złożoną z zawodników Wojskowego Klubu Sportowego (WKS) i Żydowskiego Klubu Sportowego (ŻKS) zakończyło się wynikiem 0:3.
  Przebieg spotkania bardzo ucieszył miejscowych fanów footballu. Może nie było to zwycięstwo spektakularne, ale jednak. Niespełna miesiąc po wygranym meczu piłkarze z Białegostoku podbudowani sukcesem podjęli się bardziej ambitnego zadania. Na boisku ŻKS-u przy Branickiego reprezentacja miasta miała zmierzyć się z Hakoah – Wiedeń.
  Tłumy białostoczan ciągnęły na widowisko. Na trybunach zgromadziło się kilka tysięcy osób. Niestety kibiców spotkało rozczarowanie. Już od pierwszych minut meczu nasza drużyna zdradzała niedostatki techniczne.
  Białostoccy piłkarze zrozumieli, że porwali się z przysłowiową motyką na słońce. I chociaż Nowicki, Małyszko i Ślusarczyk próbowali ratować sytuację, to gole padały jeden za drugim. Nawet zmiana nieudolnego bramkarza nic nie pomogła. Drużyna z Wiednia wygrała 13:0!
  Bialostoccy piłkarze nie zniechęcili się jednak tą sromotną porażką i trenowali dalej. Rok po nieszczęsnym meczu postanowili się zmierzyć z Austriakami ponownie. Trzeba im przyznać, że poczynili niemałe postępy. Pomimo, że mecz znowu przegrali wysoko, to zmniejszyli dystans, jaki dzielił ich od Hakoah – Wiedeń. Wynik spotkania 7:0 dla gości, był nieco mniej rażący niż poprzednio.
  Nie wolno zapominać o tym, że białostocka reprezentacja składała się z połączonych sił WKS-u i ŻKS-u. Była to główna słabość naszej drużyny. Piłkarze nie potrafili ze sobą współpracować na boisku i każdy grał oddzielnie. Dlatego wynik meczu z Hakoah – Wiedeń, będącym mistrzem Austrii, można było z góry przewidzieć. Niestety przez długi czas nikt nie dostrzegał tego problemu.
  Wiele lat później z inicjatywą założenia „solidnego klubu sportowego” wystąpił wojewoda Marian Zyndram – Kościałkowski. W tym celu 25 stycznia 1932 roku odbyło się zebranie przedstawicieli społeczeństwa białostockiego. Burzliwe debaty zakończyły się powołaniem nowej wielosekcyjnej organizacji sportowej. W jej obrębie nie mogło również zabraknąć drużyny piłkarskiej. Została ona utworzona na bazie dawnego WKS-u. Nowemu klubowi na pamiątkę zjednoczenia Litwy z Koroną nadano nazwę Jagiellonia.

Kamil Śleszyński

Partnerzy portalu:

Sańka z ulicy Sosnowej

Sańka z ulicy Sosnowej

   

   Aleksander Dresler, popularny Sańka. Niezwykły białostoczanin, który swoim barwnym życiorysem mógłby obdzielić kilka osób. Choć po wojnie los rzucił go do Danii, co kilka lat przyjeżdżał do rodzinnego miasta, by wspominać ludzi i miejsca swojej młodości. Zmarł na początku lipca, w wieku 93 lat.
Nie pamiętam, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Może w „Kurierze Podlaskim”, spacerowaliśmy po mieście i słuchałem opowieści pana Aleksandra z wypiekami na twarzy. Powracał do swego Białegostoku, choć nie miał już tu ani jednego kolegi. Czasami dzwonił, pytał, co nowego.

Ulica Sosnowa

  To była jego ulica, urodził się przy Sosnowej 67, w domu starego Kozłowskiego 17 grudnia 1920 roku.W mieście już wolnym od czerwonoarmistów, ale okrutnie zniszczonym, jeszcze z dominantami carskimi i śladami okupacji niemieckiej. Wychował się w wolnej Polsce, został harcerzem, urwisował, miał moc pomysłów i niespożytą energię. Nasiąkał ukochanym miastem, dobrze zapamiętał jego mieszkańców, zwłaszcza tych z uboższych domów i zagraconych podwórzy. Zachował do końca życia mowę, o której napisał we wspomnieniach, że była łagodna jak krajobraz Podlasia, melodyjna jak szum zboża w lipcowym powiewie i tak szczera, jak serce przedwojennego białostoczanina. Nawet przekleństwo „Ibi twoju mać” brzmiało słodkawo.

   Napisał swoje wspomnienia – wydałem je w 1993 roku – po 50 latach pobytu za granicą. Denerwował się, gdy poprawiałem tekst, bo bał się, że ten tomik nie będzie na serio białostocki. A pamięć miał znakomitą, opisał kolejne posesje, lubował się w przypominaniu scenek krotochwilnych. Był szczery do bólu i rozkochany w detalach, pisał także o wojsku, szkołach (uczył się w „dziewiątce” koło cerkwi św. Mikołaja), harcerstwie (opiewał „matkę” panią Julię Zubelewicz – „kochaliśmy ją zresztą wszyscy”), o rynkach, wypadach wakacyjnych za miasto. Zapałał pasją do morza, więc został uczniem szkoły żeglugi rzecznej. Wybucha wojna, za Sowietów wylądował w więzieniu za „miełkoje [drobne] chuligaństwo”, bo idąc ulicą gwizdał melodie patriotyczne), tuż przed wybuchem wojny rosyjsko-niemieckiej został wywieziony do obozu pod Hajnówkę. Za Niemców też trafił do obozu.

Obraz z getta

  Patrzył Sońka z bólem, jak pędzono Żydów do getta. Dostrzegł w tłumie znajomego jego ojca – Jankiela Kantorowskiego, fryzjera Samuela Rzeźnika z ulicy Brukowej i czapnika Berka Hirscha. Zauważył kolegę Lejzorka Goldsteina, sierotę, nadzwyczaj zdolnego i chętnego do niesienia pomocy, koleżeńskiego. „Szli starzy ludzie, kaleki, wystraszone kobiety i płaczące małe dzieci”.
  Aleksander Dresler dwukrotnie przelazł przez mur do getta w słabiej strzeżonym miejscu koło Białki. Zaniósł jedzenie i odwiedził dobrych znajomych – państwo Sybirskich. „W getcie białostockim panowały nie do opisania straszne warunki, o litości dawno już tam zapomniano. W przepełnionej części miasta był straszliwy głód, ludzie spali i mieszkali gdzie tylko mogli, także między trupami i chorymi. Nagie trupy obdarte z ubrań, które to okrycia jeszcze można było sprzedać za żywność, walały się po ulicach, wyciągnięte z przepełnionych mieszkań. Do tych zwłok nikt nie chciał się przyznać, bo Niemcy żądali wysokiej opłaty za pogrzeb, czyli wywiezienie nieboszczyka na ręcznym wózku przez żydowską służbę sanitarną. Getto białostockie to było piekło na ziemi i wstyd dla ludzkości”.

Marynarz z przymusu

  Trafiła się Dreslerowi niezła robota, należał do ekipy, która cięła na złom czołgi sowieckie zalegające na polach koło Dobrzyniewa. Na początku 1942 roku wrócił do domu rodzinnego, zastał siedzącą za stołem panią Sybirską. Była sąsiadka ucieszyła się na jego widok. Wychodząc chciała zabrać worek z kartoflami. Sońka pomógł zarzucić go na plecy, co omal nie skończyło się wywrotką osłabionej kobiety. Wtedy zaproponował, że kawałek podniesie. Było mu po drodze, chciał odwiedzić dziewczynę mieszkającą na Wygodzie. Oboje wiedzieli, czym to grozi. Doszli do krzaków za cerkwią, pani Sybirska wzięła worek. Niestety, przy Lipowej policjant wyrwał jej skarb, wysypał kartofle na bruk i wepchnął zapłakaną kobietę przez bramę do getta.
  Parę minut później Dresler został zatrzymany przez patrol niemiecki z Kripo. Nie miał przy sobie ausweisu, który zostawił w domu w marynarce. Nie znał języka niemieckiego, dostał kolbą karabinu po żebrach i znalazł się w komisariacie przy ulicy Lipowej. Znał to miejsce, przed paru miesiącami siedział tam razem z Władkiem Szumińskim z ulicy Stołecznej za pobicie cywilnego folksdojcza, tłumacza na usługach Kripo. Wyszedł na wolność dzięki interwencji pani Korniejowej z ulicy Sosnowej, „Niemki o polskim sercu”, która poprosiła o pomoc pastora, a ten zwrócił się do Gestapo.
  Teraz Sońka zobaczył w pokoju tego samego cywila. „Ucieszył się na mój widok, częstując mnie kopniakiem. Zaczęło się bicie i przesłuchiwanie przy pomocy wspomnianego tłumacza. Byłem w bluzie i spodniach marynarskich. Pytając o zawód, Niemiec wskazał na moją bluzę: Seemann, matrose? Potwierdziłem, znając słowo matros”.

Emigrant

  Przez, a może dzięki tej bluzie, Dresler został wysłany do obozu koło Lubeki, gdzie trzymano członków załóg handlowych statków alianckich. Więźniów brano do rozładunku w porcie rudy żelaza, ale jesienią 1943 roku komendant postawił ultimatum: obóz koncentracyjny w Dachau, albo pływanie na statkach niemieckich.
  Wszyscy przeszli na stronę „marynarską”, zwietrzyli szansę przetrwania do końca wojny. Białostoczanin przeżył bombardowanie swego statku na Morzu Północnym i storpedowanie na Morzu Barentsa, potem prąd zepchnął parowiec na miny pod Świnoujściem.
  Na koniec dokooptowano „matrosa” do załogi statku szpitalnego, z Gdańska wzięli kurs na zachód. Rano zobaczył światła portu Kopenhagi. Wieczorem zdołał zbiec dzięki pomocy ludzi z duńskiego ruchu oporu. Było to 25 marca 1945 roku. I tak doczekał końca wojny.
  W Danii wreszcie został marynarzem z prawdziwego zdarzenia, opłynął świat. Na lądzie napisał czterojęzyczny język morski, działał ofiarnie w ruchu polonijnym, wspierał polskich olimpijczyków, wysyłał artykuły do prasy. Poznał i Ryszarda Kaczorowskiego, jako białostoczanie mieli zawsze wspólne tematy.
Wspomnienia „Sańka z ulicy Sosnowej” zakończył epilogiem „Ulica cudów” z wyznaniem: Ja Polonus
Dopóki serce polskie w tobie bije,
Dopóty nic cię z Polską nie rozłącza…
A wszystko łączy.
A spotkać mnie możecie wszędzie, bo cały świat jest moim domem…”.
Aleksander Dresler zmarł w wieku 93 lat. Poszedł do swoich kolegów. Sosnowa też nie ta, co dawniej.

Adam Czesław Dobroński

Partnerzy portalu:

Św.Rocha 25

Św.Rocha 25

 

   Przed 1885 r.pierwszymi potwierdzonymi właścicielami posesji przy ul.św.Rocha 25 byli bracia Władysław i Wawrzyniec Leszczyńscy. Rodzicami  byli  Józef i Marcella z Suszyńskich którzy pobrali się w białostockim kościele parafialnym w 1836 r.
  Oprócz dwóch wymienionych stnów mieli jeszcze trzeciego męskiego potomka o imieniu Józef ,który zmarł w 1881 r.,a także córkę Mariannę.Wawrzyniec żonaty był z Marianną Boratyńską,zaś Władysław  z Heleną.
    W 1880 r.spis parafian stwierdza iż wszyscy mieszkali w jednym gospodarstwie.Co ciekawe.odnotowano,że wraz z Leszczyńskimi mieszkał Stanisław Horman, syn Korneliusza,znany w Białymstoku przedsiembiorca handlujący wyrobami gumowymi, a później bronią. Leszczyńscy figuruja na początku spisu , a najstarszy z braci ,Józef  Leszczyński ,określony został jako „jaśnie pan” ,co zdaje się potwierdzać wysoką pozycję . W księdze adresowej z 1897 r. wśród wytwórców wozów i karet odnotowano niejakiego Leszczyńskiego,najpewniej jednego z wymienionych wyżej braci.
   W 1885 r. Władysław i Wawrzyniec sprzedali omawianą działkę Engelbertowi Hampelowi.Był on synem Leopolda,właściciela posesji przy ul.Piasta 5,pracującego jako introligator.Engelberg najstarszy z potomków Leopolda,osiągną najwięcej – zawodowo zajmował się wyrobem wędlin i kiełbas,co przyniosło mu całkiem pokaźny majatek.Spożytkował go nie tylko na zakup nieruchomości przy ul.św.Rocha  25,ale także nabywając plac na rogu Lipowej i Nowoszosowej (Dąbrowskiego) gdzie zbudował duąż piętrową kamienicę oraz sklep w  ratuszu.
   Na ul.św.Rocha 25 wzniusł dwa drewniane domy oraz budynki gospodarcze.Warto wspomnieć ,że jego najmłodszy brat ,Karol ,w 1882 r. otworzył w Białymstoku zakład fotograficzny (zmarł jednak w 1884 r. na gruźlicę).
    W 1902 r. Hampel pożyczył od  Oswalda Densta kwotę 6000 rubli pod zastaw omawianej nieruchomości. W 1906 r. nie mogąc spłacic długu,majatek Hampela został wystawiony na publiczna licytację, którą wygrał Denst.
   O nowym właścicielu nie wiemy praktycznie  nic,chociaż trzeba wpomnieć ,że intensywnie obracał majątkami oraz pożyczał duże kwoty różnym osobom..W każdym razie Denst przez jakiś czas mieszkał przy ul.św.Rocha ,ale w 1912 r.zdecydował się odsprzedać posesję wraz z domami zbudowanymi przez Hampela.
   Nabywca był lokator jednego z budynków  mieszkalnych, inżynier budowy dróg Stefan Richter.Świadkami przy akcie kupna – sprzedaży byli inni lokatorzy domów Densta , technik dystancji szosowej Antonii Maslewicz oraz Wacław Muszyński i Aleksander Leonc.Stefan Richter pozostawał właścicielem posesji  przy ul.św.Rocha 25 do 1924 r.
   Tego roku najpierw przyżekł sprzedaż,a potem zawarł stosowny akt kupna-sprzedaży z pastorem ks.PiotremGorodiszczem ,wówczas mieszkajacym w miasteczku Równe na Wołyniu , działającym w imieniu  pastora Samuela Schora. Jak wiadomo ,transakcja miała na celu pozyskanie poseji na potrzeby organizacji w Białymstoku Misji Barbikańskiej.
   Rzeczywiście jeszcze w  1924 r. przygotowano projekt budowy gmachu misji i domu dla   pastora,do wznoszenia których przystąpiono w kolejnym roku (wykonawcą prac wartych 82362 zł było „Biuro techniczno-budowlane inz. Teofila Szopa i Kazimierza Zimmermana”) W latach 1935 – 1936 kaplicę rozbudowano o część frontową z wysoką wieżą,której projekt przypisuje sie Rudolfowi Micurze.
  W kolejnych latach rozszerzano posesję Misji Barbikańskiej o częśc sąsiednich nieruchomości.W zabudowaniach przy ul.św.Rocha mieściła się drukarnia,ambulatorium oraz biblioteka z czytelnia.Misja została zamknieta w 1939 r. , a ks.Gorodiszcz najprawdopodobniej  zgina  w czasie wojny.
   Budynek przetrwał w stanie nienaruszonym okres wojny,ale nowe władze przeznaczyły obiekt na cele najpierw sądowe ,a poźniej widowiskowe.
   W 1956 r. rozebrano wieże ,a we wnętrzu kaplicy urządzono kino.”Syrena” które działało do początków XXI e.

Wiesław Wróbel

Partnerzy portalu:

Nowy serial kręcony na Podlasiu. Jest nudny i obraża białostoczan!

Nowy serial kręcony na Podlasiu. Jest nudny i obraża białostoczan!

Za nami pierwszy odcinek serialu Kruk. Szepty słychać po zmroku. My obejrzeliśmy go pod kątem wątku Podlasia, gdyż cała akcja dzieje się w Białymstoku. Niestety bardzo jesteśmy rozczarowani tym co zobaczyliśmy. Białegostoku w pierwszym odcinku nie zobaczymy, można za to zobaczyć Czarną Białostocką i znajdujący się tam Zajazd Leśny. Jego wnętrza nie dawno można było podziwiać w najnowszym teledysku rapera Lukasyno z Januszem Laskowskim.

 

Najbardziej rozczarowujący jest fakt, że twórcy serialu postanowili obrazić białostoczan powtarzając idiotyczną propagandę, jakoby nasze wspaniałe miasto było stolicą rasizmu, w którym rządzą skinheadzi. Dlatego na ekranie zobaczymy wątek narodowców z lokalnego gangu, powiązanego z jednym z policjantów, a także, gdy przy ognisku śpiewają „Cała Polska śpiewa z nami – wypier….ć z uchodźcami. Komendanta policji gra nie kto inny, jak Andrzej Zaborski. Jedyny, prawdziwy „białostocki” akcent pada w jednym z dialogów, gdzie główny bohater mówi, że będzie mieszkać na osiedlu Piasta. 

 

Sam serial – choć to pierwszy odcinek – nie zabłysnął. Jest po prostu słaby. Niektórzy aktorzy mieli paraliż szczęki, przez co nie było można zrozumieć co mówią. Główny bohater raz miał wielkie problemy z kręgosłupem i ledwo chodził, a innym razem fikał przez płot niczym jurny młodzieniec. Sama fabuła też nie porywa. Twórcy na siłę chcieli by odcinek był tajemniczy, a wyszło groteskowo. Główny bohater przyjeżdża z Łodzi do Białegostoku by badać sprawę nielegalnych papierosów (straszna zbrodnia!), ale na miejscu komendant daje mu sprawę napadu na ośrodek turystyczny. Międzyczasie dowiemy się że jest jeszcze sprawa pedofilii. W końcu nie wiemy czy główny bohater Kruk przyjechał szukać papierosów, ukradzionych pieniędzy czy pedofila.

 

W dodatku w serialu dialogi są kompletnie bezpłciowe. Gdyby bohaterzy nie odzywali się do siebie, nie wpłynęłoby to na nic. Pierwszy odcinek obejrzycie tutaj, ale nie spodziewajcie się żadnej rewelacji:

https://vod.pl/seriale/kruk-szepty-slychac-po-zmroku/gm4s5r7

 

fot. materiały Canal+

Partnerzy portalu:

Ul.Św.Rocha 5   Zielona Kamienica

Ul.Św.Rocha 5 Zielona Kamienica

 
   Najwcześniej poświadczonym właścicielem tego terenu był Michel Zabłudowski.Posiadał go na pewno w latach 60.XIX . i warto zauważyć , że była to ostatnia posesja z ciągu nieruchomości przy ul.Lipowej i Staroszosowej,położona przy samej granicy miasta Białystok i wsi Białostoczek. Posiadłość Zabłudowskiego rozciągała się od drogi prowadzącej na cmentarz prawosławny (czyli ul.Krakowskiej) do granicy  dzielącej posesje przy ul.św.Rocha 5 i 7. Zresztą zachowane do dziś cofnięcie  domu przy ul. św.Rocha 7 jest ciekawą pozostałością po najstarszych dziejach tego miejsca,gdyż tu zaczynała się Szosa Warszawska,która miała po obu stronach szerokie  pasy pobocza – do tej linii dostosowano dalszą zabudowę ul.św.Rocha.
   Przypomnę ,że po śmierci Michela Zabłudowskiego w 1869 r. jego spadkobiercy podzielili między siebie pozostałe po nim nieruchomości- interesująca nas psesja przypadła w udziale  najstarszemu synowi Markusowi Reniewickiemu ,tworząc tym samym posesję  pod  nr.3 ,pozostając przez kilka kolejnych lat właścicielem pozostałej części.Dopiero w latach 1880-1881 Dawid Zabłudowski sprzedał ją Nachmanowi Ambaszowi. Nachman Ambasz był mieszczaninem goniądzkim ,a do  Białegostoku sprowaził się przed 1864 r. Tego toku pracując w mieście jako robotnik wstąpił w związek małżeński z córką Eliasz Małmeda.

   W kolejnych latach rodziły się ich dzieci : Rochla (ur.1868) , później żona Lejby Werhafliga  Zlata (ur.1874), żona  pochodzącego  z Czyżewa Judela Ceranka oraz Bejla (ur.1880) , która wyszła za mąż za pochodzącego z Grodna Wolfa Braude. W chwili kupna w latach 1880-1881 na  jednej posesji  stał tylko drewniany parterowy dom z poddaszem.
   Dopiero w 1888 r. dowiadujemy się ,że Ambasz na swojej nieruchomości przed tą datą zbudował murowany piętrowy budynek z mieszkalną suteryną i poddaszem.Obok niego stał rewniany dom,któremu towarzyszył murowany budynek o przeznaczeniu gospodarczym.
   Niestety w dostępnych źródłach nie udało się odnaleźć precyzyjnych informacji o tym czym zajmował się na co  dzień Nachman Ambasz. Kamienica frontowa przy ul.św.Rocha 5 służyła głównie celom mieszkalnym,podobnie jak inne budynki stojące na posesji.Już spis wiernych parafii rzymskokatolickiej z 1891 r. odnotowuje mieszkające tu rodziny  Władysława Maka ,Józefa Maciejewskiego,Ludwika Bajkowskiego,Jana Niemotki,Bolesława Skibskiego i Stanisława Serdakowskiego .
   Przed 1895 r. do kamienicy dobudowano murowaną piętrową oficynę. W 1897 r. Ambasz zastawił nieruchomość w Wileńskim Banku Ziemskim.W 1`1910 r. z powodu niespłacania długu,majątek poddano sekwestrowi i zlicytowano – nabywcami zostali  Jankiel i Fejga Słonimska (jej ojciec Tewel Słonimski miał dużą fabrykę przy ul.Kościelnej 8) i Szejna Machaj z domu Blanksztejn.
   W latach 1912-1913 współwłaściciele podzielili się prawami do posesji przy ul.św.Rocha 5 dzieląc je na pół-jedna połowa przypadła Mejerowi i Gitli Matysom,druga Szlomie i Szejnie Machajom. Dopiero od tego momentu zaczynają się de facto fabryczne dzieje posesji.
   Przed 1913 r. w głębi działki,poszerzonej dodatkowo o grunty wykupione od strony ul.Stołeckiej (dziś Stołeczna),staną czteropiętrowy gmach fabryczny w którym Machajowie prowadzili swoje przedsiębiorstwo włókiennicze założone w 1894 r. i przeniesione z poprzedniej lokalizacji w fabryce Filippa przy ul.Świętojańskiej. Machajowie i Matysowie prawa własności zachowali do II wojny światowej,mieszkając we frontowej kamienicy przy ul.św.Rocha 5. Mieszkał tu również zięć Szlony i Szejny Machajów Józef Pilecki, pracownik referatu statystycznego białostockiego magistratu.             

Przedsiębiorstwo Szlomy Machaja ,prowadzone wspólnie z Mejerem Matysem ,działało również przez cały okres międzywojenny.
    W 1922 r. zorganizowano w fabryce nowy oddział Białostockiej Ochotniczej Straży Ogniowej B.O.S.O.
   W latach 20  XX w. firma,podobnie jak inne miejscowe zakłady produkcyjne,borykała się z licznymi problemami ekonomicznymi oraz częstymi strajkami m.in. 2 latach 1926 -1927 .
   Część powierzchni w gmachu dzierżawili drobniejsi wytwórcy np. Abram Szapiro ,Chaim Bloch czy Ezra Soroko.
   Na początku lat 30 XX w. większą część fabryki wynajęła duża firma „Sokół i Ziberfenig” z siedzibą  przy ul.Warszawskiej.
   Oprócz tego w parterze kamienicy funkcjonowała sprzedaż produktów spożywczych Soni Rajgrodzkiej.

Wiesław Wróbel

Partnerzy portalu:

Potajemny ubój

Potajemny ubój

 

   W Białymstoku od zawsze handlowano mięsem pochodzącym z nielegalnego uboju świń, krów czy cieląt. Zajmowali się tym zarówno koncesjonowani rzeźnicy, jak i pokątni sprzedawcy. Urzędnicy magistraccy i Miejski Dozór Sanitarny walczyli z tym procederem usilnie, acz z miernym skutkiem.
  Handel mięsem pozostającym poza kontrolą rzeźni nasilił się zwłaszcza pod koniec lat 20. i w pierwszych latach 30. Na świecie szalał kryzys. W Polsce szczególnie odczuwano jego skutki. Legalne mięso stawało się artykułem deficytowym i drogim.
  W białostockich tanich jatkach, na okolicznych targach i jarmarkach, pojawiało się nagminnie mięso z potajemnego uboju i jego przeroby. Kiedy inspektorom sanitarnym udawało się przechwycić zakazane partie ich badanie przynosiło zazwyczaj wstrząsające wyniki. W mięsie znajdowano zarazki pasożytniczych chorób, na które cierpiały zabite zwierzęta. Zarażone mięso trafiało na stoły nieświadomych tego białostoczan.
  Weźmy przykładowo tylko rok 1932. Służby sanitarne wspomagane przez funkcjonariuszy policji pracowały bardzo intensywnie. Nielegalnego mięsa szukano wszędzie. W sklepikach z szyldem „Rzeźnik”, w otwartych jatkach, na chłopskich furach zatrzymujących się przy Siennym, a zwłaszcza Rybnym Rynku. Obstawiany był dworzec, przystanek autobusów zamiejscowych i rogatki miasta. W kwietniu np. Dziennik Białostocki donosił: „Policjant K. Kownacki zatrzymał koło dworca mieszkańca Choroszczy Jankiela Sokołowicza, który wiózł mięso pochodzące z potajemnego uboju. Po dostarczeniu do rzeźni miejskiej lekarz weterynarii stwierdził, że bydło było chore na gruźlicę, a w wątrobie ujawniono motylicę”. Inną, przewlekłą chorobą zwierząt, przede wszystkim świń i dzików, była włośnica, inaczej trychinoza. Białostoczanie po spożyciu mięsa z jej zarazkami trafiali zwykle do szpitala św. Rocha z ostrym zaburzeniem pracy jelit.
  W dniach 14 i 15 października odbył się kolejny nalot na prywatne masarnie w okolicach Chanajek. Połów był obfity. Zakazany towar znaleziono m.in. u Icka Ałkona z ul. Krakowskiej i Kimy Wałach z Mazowieckiej. Ajzykowi Petlinowi z ul. Mickiewicza zakwestionowano 65 kg wołowiny, Dawidowi Wajmanowi z Młynowej – 56 kg, Berelowi Zabłudowskiemu z Legionowej – 108 kg, zaś w masarni Luby Karpowiczowej przy ul. Marszałka Piłsudskiego trafiono aż na 182 kg z potajemnego uboju. To mięso, które było niezdatne do użytku, zostało, jak zwykle, spalone na terenie rzeźni miejskiej .
  Białostocka rzeźnia szczególnie mocno odczuwała istnienie czarnego rynku. Wiele traciła na niedokonywanych badaniach weterynaryjnych i opłatach za zdrowotne certyfikaty. Uczciwi rzeźnicy, nabywający jej towar po oficjalnych cenach, nie wytrzymując nielegalnej konkurencji, prędzej czy później zwijali swój interes. Na nieuczciwych zaś nie znajdowano skutecznej rady. Nie pomagał miesięczny areszt, duże grzywny, czy nawet, w wypadku recydywy, utrata koncesji. Winowajcy powracali do swoich ciemnych machlojek i szybko odbijali poniesione straty.
  Ażeby ominąć nadzór specjalistów z miejskiej rzeźni, nierzetelni przekupnie zamieniali się też w fałszerzy. Do legalizacji ich trefnego towaru niezbędne były oficjalne i aktualne pieczątki. W lutym 1931 r. w ręce starszego posterunkowego z III komisariatu, P. Zawistowskiego, patrolującego w nocy okolice Rybnego Rynku, wpadł tamtejszy rzeźnik Froim Babisz. Przed zatrzymaniem zdążył wyrzucić z kieszeni damską pończochę, co policjant zauważył. Były w niej dwie fałszywe pieczątki – podłużna, z napisem „Rzeźnia Miejska – Białystok” i okrągła – Rzeźnia Miejska – Białystok – Lek. wet.”. Oprócz tego jeszcze poduszeczka do tuszu. Za posiadanie tych akcesoriów do stemplowania nieświeżego mięsa, sobie i swoim kolegom, niefortunny mistrz tasaka dostał miesiąc ścisłego aresztu.
  Zaś w maju 1933 r. Białystok miał wielce niezdrową sensację. Oto w restauracji hotelu Ritz, spożywająca tam kolację grupka weterynarzy, powracająca właśnie z kursu mięsoznawstwa, znalazła w podanych sobie kotletach schabowych larwy wągrów, szczególnie paskudnych tasiemców, groźnych dla życia ludzkiego.
Dobrze, że trafiło na fachowców.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Różne sprawki i sprawy z narkotykami w tle

Różne sprawki i sprawy z narkotykami w tle

 

   W międzywojennej Polsce nie stroniono od narkotyków. Może nie tak, jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie tamtejsi gangsterzy z handlu nimi zrobili zyskowny biznes. U nas oczywiście przodowała Warszawa, zawsze pierwsza do obyczajowych fanaberii. Narkotyzowały się sfery arystokratyczne, wojskowe i oczywiście artystyczna bohema. I Białystok miał rzecz jasna swoich amatorów kokainy czy morfiny. Już w 1922 r. zabroniono aptekarzom sprzedawania tych specyfików bez recepty. Od razu pojawił się czarny rynek, fałszywe zaświadczenia lekarskie, a nawet rozpaczliwe kradzieże. Na początku lat 30. gram zakazanej kokainy kosztował 10 zł. Potrzebujący szukali narkotyków na różne sposoby, sprzedający starali się na nich zarobić.
  Oto np. w 1933 r. niejaki Ignacy Hanuszko, ofiara ciężkiego wypadku budowlanego, uzależnił się od morfiny. Żeby ją zdobyć fałszował recepty. Wpadł. Z kolei rok później na handlu ampułkami z kokainy zasypał się drogerzysta Stefan Sulikowski.
  Głośno o „białej śmierci” stało się w Białymstoku w 1936 r. za sprawą afery dr. Jana Szymańskiego. Był on naczelnym lekarzem Ubezpieczalni Społecznej. Do policji trafił donos, że wypisuje się tam nad wyraz dużo morfiny. Dochodzenie wykazało, że Szymński, jak i jego sekretarka Marta Michalska byli narkomanami. Ta ostatnia realizowała recepty w aptekach szefa, jak i wyłudzała częstokroć od innych lekarzy. Dobrana parka, czując zagrożenie, chciała chyłkiem opuścić miasto. Agenci z Wydziału Śledczego nie dali się zmylić.
 

Rok 1937 przyniósł kolejną aferę z narkotykami w tle. Zaczęło się od rewizji w mieszkaniu Floriana Godlewskiego, właściciela apteki w Wasilkowie. W jego domu przy ul. Mazowieckiej wykryto nielegalne laboratorium i hurtowy skład materiałów aptecznych. Były to przede wszystkim środki odurzające i pigułki przeciwbólowe. Wkrótce na ławie oskarżonych zasiadło 13 osób. Godlewskiemu zarzucano wytwarzanie narkotyków i ich, jakby dziś powiedzieć, dilerkę. Za pośredników służyli właściciele białostockich aptek, a zwłaszcza składów aptecznych. W interesie szczególnie mocno miał siedzieć Mojżesz Wałłach, farmaceuta z ul. Polnej. Zarzuty były poważne, jednak sądowi zabrakło zdecydowanych paragrafów. 12 aresztowanych uniewinniono. Tylko Godlewski dostał 500 zł grzywny za niezarejestrowany skład medyczny i brak książki rozchodów. Przy okazji wyszło na jaw, że Wojewódzki Inspektor Farmacji wiedział o procederze uprawianym przez Godlewskiego, a nawet coś mu z tego kapało.
  Narkotyki docierały do Białegostoku również z przemytu. Głównie z Niemiec. Jeden z kanałów prowadził przez Łomżę. W 1933 r. tamtejszy urząd straży granicznej zwrócił uwagę na Izaaka Pauszbauma, właściciela składu aptecznego przy ul. Długiej. Podejrzenia były słuszne. Pauszbaum stał na czele siatki miejscowych kontrabandzistów. Można rzec nawet, że był bankierem i opiekunem miejscowego światka przestępczego. Rewizje przeprowadzone w jego mieszkaniu i składzie dały przekonywujące dowody winy. Znaleziono nielegalnie przemycone lekarstwa pochodzenia niemieckiego, duże ilości eteru, strychniny, środków nasennych, no i wiele paczuszek z kokainą. Do tego doszła spora gotówka – 200 tys. zł w walucie polskiej, dolarach i złotych rublach.
  Popyt na zakazane narkotyki nie mógł ujść uwadze białostockich farmazonów. Przekonał się o tym w 1936 r. Aron Krublański, który w barze przy Rynku Kościuszki nabył kilka ampułek morfiny. Cena była okazyjna. Tylko 20 zł. Oburzył się mocno kiedy stwierdził, że zamiast narkotyku kupił szczepionkę przeciwgonkokową. A przecież nie chorował wcale na rzeżączkę.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Dobry bajer to pół sukcesu

Dobry bajer to pół sukcesu

 

   Międzywojenną Polskę, jak była długa i szeroka, oblatywała stale chmara niebieskich ptaków. Oszuści ci żyli z naciągania ludzi. Wcielali się często w postaci ważnych urzędników państwowych bądź arystokratów, zakładali sutannę albo mundur. Fałszywych wojskowych było szczególnie dużo. No cóż, rodacy kochali ułanów i rotmistrzów, łatwo dawali się nabierać na ich sztuczki i bajery. Ówczesny Białystok nie był rzecz jasna wolny od takich odwiedzin.
  Wiosną 1924 r. zawitał do naszego miasta elegancki jegomość z pince-nez na nosie. Nazywał się Czesław Mohuczy i podawał się za pochodzącego z Siedmiogrodu potomka króla Stefana Batorego. Rozejrzał się uważnie i rozpoczął akcję zbierania od białostockich firm zgłoszeń do przemysłowo-handlowego folderu. Takich akwizytorów kręciło się w tym czasie pełno. Wyłudzali od naiwnych zaliczki na nigdy nie wydane druki reklamowe.
  Mohuczy najpierw czarował publikę opowieściami o swoich zasługach w czasie I wojny światowej, zdobywał zaufanie, a później wyciągał różne sumki. Szybko jednak okazało się, że nie idą one wcale na potrzeby wydawnicze, lecz na alkohol i kokainę. Sprawą zainteresowała się policja. Samozwaniec z królewskim rodowodem trafił do aresztu. Miał ponoć także fałszować recepty i kraść narkotyki w białostockich aptekach.
  Późnym latem 1927 r. w hotelu Ritz zatrzymał się nowy gość. Z książki meldunkowej wynikało, że nazywa się Marcjan Jasiński. Sam prezentował się jako kapitan rezerwy i kawaler wielu orderów. Paradował w mundurze i był bardzo elokwentny. Zrobił duże wrażenie w białostockim środowisku. Mienił się przedstawicielem towarzystw ubezpieczeniowych Europa i Vita. Zbierał składki, a przy okazji popełniał nadużycia finansowe. Musiał chyłkiem opuścić Białystok. Jakie było zdziwienie, kiedy po latach znowu pojawił się znowu. Tym razem w charakterze zbieracza datków na rozbudowę portu w Gdyni. Rzekomego oficera aresztowała w Ritzu żandarmeria polowa. Był poszukiwany w Warszawie i nie tylko, za liczne oszustwa i szantaże. Pod koniec 1932 r. trafił za kratki.
  O Białystok zahaczył także jeden z najbezczelniejszych hochsztaplerów II RP – Stanisław Cedenbaum. Liznął on nieco prawa na Uniwersytecie Warszawskim, a później zaczął grasować po całym kraju i naciągać kogo tylko się dało. Także gustował w ubezpieczeniach. Miał jednak w repertuarze i postać generała z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Kiedy trafił do więzienia w Brześciu, popisał się zuchwałą ucieczką, przebierając się w zdobyty jakimś cudem mundur oficerski. W roku 1931 wpadł na białostockim dworcu kolejowym. Zamiast okazać dokumenty naubliżał mocno posterunkowemu. Ten jednak nie dał się zahukać. Cedenbaum trafił do aresztu. Jego zdjęcie rozesłane do różnych komend zrobiło furorę. Wszyscy chcieli mieć oszusta u siebie i sądzić go za popełnione nadużycia.
  Wśród grasujących onegdaj przebierańców nie brakowało kobiet. Te, choć nie przywdziewały munduru potrafiły jednak go wykorzystać. Oto pod koniec 1932 r. pojawiła się w Białymstoku dama podająca się za wdowę po pilocie wojskowym Janie Bartoszewiczu, który zginął podczas lotu ćwiczebnego pod Lidą. Tutaj chciała upomnieć się o emeryturę po tragicznie zmarłym małżonku. Ponieważ nie miała pieniędzy na hotel, przytuliły ją tercjarki przy parafii św. Rocha. Sprawa wdowy po lotniku w białostockiej administracji ciągnęła się. Lokatorka tercjarek zaczęła pożyczać od nich pieniądze. Kiedy uzbierało się tego kilkaset złotych wdowa zniknęła. Policja odnalazła ją dopiero w Wilnie. Bronisława Minkiewicz, bo tak nazywała się notoryczna oszustka, trafiła na rok i trzy miesiące za kratki.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Z sekretów białostockich szulerni

Z sekretów białostockich szulerni

   W II RP hazard był zakazany. W 1935 r. Sąd Najwyższy po raz kolejny wydał orzeczenie w tej sprawie. Stało w nim, że „za grę hazardową, podlegającą karze należy uważać każdą grę, w której rezultat jest uzależniony od ślepego trafu”. Dalej była mowa o znaczonych kartach. Jednym słowem żadnych zielonych stolików i wirujących kulek. Międzywojenny Białystok miał jednak wielu amatorów hazardowego ryzyka. Ci zamożniejsi jeździli ze swoimi zachciankami za granicę. Najbliżej było legalne kasyno w Sopotach na terenie Wolnego Miasta Gdańska. Inni zanurzali się w tajnych szulerniach stolicy. Mniej zasobni zaspokajali nałogi na miejscu, gdzie też mieli różne możliwości.
  W latach 20. niemal jawna szulernia mieściła się w budynku przy ul. Sienkiewicza 1. Sąsiadowały tu ze sobą Resursa Obywatelska i Klub Podoficerski. Pełno było urzędników i wojskowych. W zacisznych pakamerach zbierali się amatorzy pokera i chemin de fer. O hazardowej spelunce stało się głośno na początku 1929 r., kiedy to jeden z graczy, Mieczysław Kołodziejski z biura Komendy Wojewódzkiej PP, przegrawszy 28 tys. zł pieniędzy skarbowych, popełnił samobójstwo. Władze miasta, a i Wydział Śledczy z Warszawskiej, przyjrzeli się bliżej temu miejscu. Resursie zagroziło widmo likwidacji.
  Innym adresem, gdzie hazardowali się na potęgę białostoccy biuraliści, adwokaci i lekarze był Klub Kupiecki, przytulony w cukierni Lux na rogu Sienkiewicza i Warszawskiej. Oficjalnie spotykano się na brydżu. Nieoficjalnie odbywały się partie pokera. Właściciel lokalu starał się czerpać z tego korzyści. Niekiedy przesadzał w żądaniach. Zdarzały się i takie sytuacje. W kwietniową noc 1933 r. przodownik z II Komisariatu, patrolujący ulicę, usłyszał dobiegające z Luxa krzyki. Wkroczył do środka. A tam pokerzyści skakali sobie do oczu. Na widok munduru wybuchła panika. Zaczęto wiać. Policjant zdołał schwycić tylko dwóch spóźnialskich. Napisał raport. I co? Po kilku dniach przy stolikach w Luxie znowu odkrywano fule i karety.
  W mieście pełno było w tym czasie bilardowni z popularną Polonią przy Rynku Kościuszki na czele. Bilard miał swoje osobne salki niemal w każdej restauracji, cukierni, a nawet w piwiarniach. A w tych salkach znalazł się zawsze zaciszny kącik do gry w karty czy kości. Najlepiej hazardowało się w bilardowniach przy miejscowych hotelach. W latach 20. prym wiódł hotel Wiktoria przy ul. Żydowskiej 2. Kiedy został zamknięty, bilardownia nie przetrwała. Właściciele Sauel i Berko Ferginowie stale płacili wysokie grzywny za przymykanie oczu na karciarzy. Jeszcze bardziej ostro szło w sali bilardowej hotelu Ostrowskiego (Sienkiewicza 15). W lipcu 1937 r. Całka Calewicz z ul. Zamenhofa za odmowę uiszczenia karcianego długu dostał nożem pod serce i w ciężkim stanie znalazł się w Szpitalu Żydowskim.
  Klasyką potajemnego hazardu były seanse w mieszkaniach prywatnych. Takie „domy gry” można było znaleźć niemal na wszystkich ulicach. Tych lepszych i tych poślednich. W 1923 r. popularna była „jaskinia” przy ul. Sienkiewicza 4. Tam „zawodowe paskarstwo składało haracz niemniej profesjonalnej ruletce”. Z kolei w 1928 r. w lokalu przy ul. Wersalskiej pewien mecenas w jeden wieczór przegrał w pokera tysiąc dolarów. Wtedy to była kupa forsy. Na Nowym Świecie w warsztacie stolarskim grano od rana do wieczora w oczko i kości. Zrozpaczona żona rzemieślnika doniosła na policję. To Monte Carlo skończyło swój żywot. Powstawały następne.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Szczury w mieście

Szczury w mieście

   

   Jeśli czegoś w przedwojennym Białymstoku było za dużo, to na pewno myszy i szczurów. Zwłaszcza te ostatnie stanowiły koszmarną plagę. Żywiciele równie uciążliwych pcheł. Źródło chorób zakaźnych. Jakże miały się nie plenić, kiedy rynsztokami Chanajek, Piasków, Skorup i innych śródmiejskich i przedmiejskich rejonów płynęły życiodajne pomyje. Na każdym białostockim podwórku przy drewniakach i kamienicach znajdowały się niedbale zamknięte śmietniki, pełne odpadków. A i pobliskie komórki oraz chlewiki też miały czym pokarmić zachłanne gryzonie. Był to zresztą problem ogólnopolski. Walczono z nim wykładaniem trutek w newralgicznych miejscach. Jesienią 1936 r. po raz kolejny podjęto totalne odszczurzanie Białegostoku.
  25 października na słupach pojawiły się obwieszczenia w sprawie walki ze szczurami. Magistrat domagał się, aby w ciągu dwóch tygodni właściciele domów, sklepów i innych obiektów użytkowych dokonali gruntownych porządków na swoich posesjach. Posprzątali je, usunęli i nieczystości. Przygotowali teren na wyłożenie trucizny. Koncesję trutki o nazwie „Ratopax” otrzymał uprzywilejowany w takich przypadkach Związek Inwalidów Wojennych. Wyznaczonych zostało 5 punktów dystrybucji. M.in. w halach targowych na Rybnym i Starym Rynku, a także w biurze Funduszu Pracy przy ul. Piłsudskiego. Zgodnie z obwieszczeniem „trutki miały być wyłożone jednocześnie 12 listopada i pozostawać przez 3 dni. Zużyte zastępować świeżymi”. Tym, którzy nie zastosowaliby się do tych rygorów grożono karami administracyjnymi.
  Mieszkańcy Białegostoku na akcję władz miasta patrzyli raczej sceptycznie. W gazetach pojawiły się listy od czytelników. Przypominano skutki odszczurzania z poprzednich lat. Były one minimalne, zaś koszty kupowanego preparatu całkiem spore. Np. w 1930 r. białostoczanie zapłacili łącznie 17 tys. złotych, natomiast oficjalne meldunki mówiły o otruciu się tylko 110 szczurów i 9 (!) myszy na 6 tys. posesjach. Efekt zaiste warty zachodu.
 

Rozległy się głosy krytykujące moc sprawczą „Ratopaxu”, kosztującego 25 zł za 1 kg. Podsuwano inne firmy -„Mortidor” czy pastę Zakrzewskiego. Może nie specjalnie lepsze, ale przynajmniej tańsze. Wicewojewoda Piotrowski nadzorujący odszczurzanie w całym województwie przyjął w tej sprawie delegację właścicieli domów. Protestowali oni przeciwko monopolowi Związku Inwalidów. Dopatrywali się kumoterstwa. Ostatecznie wydane zostało zezwolenie na kupowanie innych trutek. „Ratopax” zaczęto zwracać i odbierać pieniądze.
  Sprawą odszczurzania bardzo poważnie interesowała się Rada Miejska. Pojawiały się coraz oryginalniejsze pomysły. Ponieważ trucizna zawodziła, a i koty nie zdawały egzaminu, padła propozycja podatku od leniwych kotów. Jeden z wybitnych ojców miasta (prasa przemilczała jednak litościwie jego nazwisko) zaproponował polowanie na szczury bezrobotnym. Za dostarczenie jednego egzemplarza wynagrodzenie wynosiłoby 20 gr. Mogło to dać według szacunków pomysłodawcy 50 tys. usuniętych gryzoni rocznie. Koszt zaś wyniósłby tylko 10 tys. złotych. Poza tym magistrat mógł zatrudnić dodatkowo kilku bezrobotnych umysłowych przy przyjmowaniu i księgowaniu trofeów bezrobotnych kolegów fizycznych. Ponoć sam pan prezydent Seweryn Nowakowski żywo zainteresował się tym pomysłem.
  Chociaż akcja odszczurzania odbyła się w przewidzianym terminie, magistracki dozór sanitarny skrupulatnie kontrolował jej przebieg, sukcesu znowu nie odniosła. Pojawiły się za to nowe złośliwości, że zabrakło szczurołapa z Hameln, zaś od „Ratopaxu zginęły tylko te szczury, które… pękły ze śmiechu.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Na rogu knajpka albo sklep z gorzałką

Na rogu knajpka albo sklep z gorzałką

W przedwojennym Białymstoku, tak samo zresztą jak i dzisiaj, o wielu sprawach decydowała … wódka. Pito tęgo. Za kołnierz nie wylewali ówcześni biznesmeni, alkoholizowali się wojskowi i dziennikarze, nie dziwił widok podchmielonych kolejarzy i tragarzy, nie mówiąc o szewcach. Policja co i rusz wypisywała mandaty pijanym dorożkarzom. W butelce z czerwoną nalepką smutki topili bezrobotni. Pod wpływem alkoholu wybuchały awantury rodzinne, uliczne rozróby, popełniano samobójstwa, a nawet morderstwa. Napitkami wysokoprocentowymi interesował się rzecz jasna także światek przestępczy. Zarówno w celach konsumpcyjnych, jak też w formie złodziejskiego łupu. Paserów na ten towar w całym mieście było pełno.

W Dzienniku Białostockim z sierpnia 1923 r. pojawił się list rozsierdzonego czytelnika z Antoniuka: „Antoniuk za czasów carskich utrzymywał cały szereg sklepów z napojami alkoholowymi. Pijacką tradycję utrzymuje do dziś. Piwiarnie i sklepy sprzedają wódkę więcej niż przed wojną. Młodzież zalewa się tworząc zbójeckie bandy. Uzbrojeni w noże i broń palną sieją postrach wśród przechodniów”. Podobną opinię można było wydać w tym czasie i o innych dzielnicach Białegostoku, zwłaszcza Piaskach, Skorupach, Marczuku czy Wygodzie. Może tylko śródmieście pokazywało nieco bardziej pod tym względem cywilizowaną twarz. Choć bez przesady.

Na ulicy Lipowej, Rynku Kościuszki, Sienkiewicza i w najbliższym sąsiedztwie lokowało się wiele sklepów monopolowych. W tak szacownych firmach, jak B-cia Głowińscy (Rynek Kościuszki 9) czy skład wódek i win Jakuba Lifszyca (Rynek Kościuszki 11), chełpiący się datą założenia – 1864 r., można było znaleźć trunki najprzedniejszych gatunków. Królowały koniaki, likiery i mocne miody. Na półkach stały wódki i nalewki znanej marki Baczewskiego – starki, żytniówki, jarzębiaki czy dereniówki z tarniówkami. To było dla koneserów. A białostoccy złodzieje? Oni zaopatrywali się raczej gdzie indziej. Włamywali się nocą do sklepów monopolowych przy mniej eksponowanych ulicach. Lista takich skoków w całym okresie międzywojennym była długa.

Sylwester 1922 r. Dobra okazja dla miłośników trunków. Białostoczanie bawili się w domach i lokalach. A w tym czasie do składu wódek Róży Pianko przy ul. Suraskiej 11 dobrali się złodzieje. Zniknęło 300 flaszek likieru o wartości 0,5 mln marek. Równocześnie inna ekipa chanajkowskich włamywaczy trafiła do magazynu Franciszka Wytyckiego (Legionowa 34). Strata kupca wyniosła 1 mln marek, ubyło mu bowiem 600 butelek wódki.

Z kolei w lutym 1927 r. Urząd Śledczy przy Warszawskiej został powiadomiony o dużej kradzieży w sklepie monopolowym przy ul. Mazowieckiej. Właściciel Zygmunt Krajerski wyliczał uszczerbek – 60 butelek żytniej gatunkowej, 100 butelek wódki zwyczajnej i… 3 zł gotówki. Szybko jednak okazało się, że napad był zwyczajnym kitem. Krajerski miał natarczywych wierzycieli i w ten sposób chciał pokryć swoje długi.

Natomiast latem 1928 r. miało miejsce włamanie do popularnej restauracji Łącz przy Rynku Kościuszki 3. Zniknęło wiele flaszek co droższych alkoholi. Jak przypuszczali śledczy, jeden z wieczornych klientów ukrył się w lokalu, a w nocy wpuścił swoich kamratów dla dokończenia konsumpcji.

Złodzieje wódki niekiedy wpadali. Pod koniec grudnia 1931 r. przytrafiło się to braciom Popławskim. W sprytny sposób okradli sklep monopolowy przy ul. Mickiewicza, ale pozostawili w środku wyraźne ślady swojej działalności. Policja poszła za nimi, no i starszy z braci – Jan trafił na rok za kratki.

Złodziejska brać z przedwojennych zaułków miasta nie mogła żyć bez wódki, ale jeszcze bardziej bez papierosów.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu:

Bezwzględna walka o ceny

Bezwzględna walka o ceny

 

   
   Początek października 1936 r. W prasie białostockiej pojawiły się spekulacje o bliskim wzroście cen na rozmaite towary. Od spekulacji w gazetach do spekulacji w sklepach droga nieodległa. 16 października podrożał chleb. Uparł się przy tym cech piekarzy. Główny powód – zwyżka cen mąki. Wojewoda Stefan Kirtiklis, acz niechętnie zgodził się na to. Tak zresztą działo się w całym kraju. Oficjalna cena chleba razowego podniosła się z 22 gr do 24. Pytlowy zdrożał z 29 do 30 gr. Handlarze kalkulowali jednak zupełnie inaczej. Na Rybnym Rynku chleb sprzedawano odpowiednio po 25 i 32 grosze. To zakrawało na ordynarne paskarstwo.
  Piekarze zrobili początek. Za nimi ruszyli inni. Producenci cukru zabiadolili nad niedostatkiem surowca – 20 proc. do góry. Brak na rynku szmat szmat – papier i bibułka papierosowa 15 proc. drożej. Mniej cytryn z Włoch w składach gdańskich – wyższa cena w Polsce. Swoje kalkulacje zarobku zmieniali rzeźnicy, sprzedawcy nabiału i warzyw. Zaczęto mówić o węglu. A przecież zbliżała się zima.
  Wzrost cen zaniepokoił rzecz jasna rządową Warszawę. Premier Felicjan Sławoj-Składkowski 23 października odbył telefoniczną rozmowę z wojewodą Kirtiklisem. Mówił o podwyżkach w całej Polsce, ale te w Białymstoku szczególnie zaniepokoiły. Były za wysokie. Zalecił pełną kontrolę. Zwłaszcza handlu artykułami spożywczymi.
  Walkę z zawyżaniem cen przez kupców białostockich wzięło na siebie starostwo grodzkie. Drukowane były oficjalne cenniki, które sprzedawcy powinni wykładać na witrynie sklepowej lub wieszać w widocznym miejscu. Klienci mieli widzieć co, ile kosztuje. Za nieprzestrzeganie rozporządzenia groziły kilkusetzłotowe grzywny i więzienna odsiadka. Gwarantował to w trybie przyśpieszonym sąd grodzki. Do pracy wzięła się policja, wypisując na prawo i na lewo karne mandaty. W starostwie zaś trwały ciągłe konferencje z przedstawicielami cechów rzemieślniczych.
  Starosta Mossaczy do spółki z nadinspektorem policji Janasińskim zaczął przeprowadzać osobistą inspekcję w sklepach i na rynkach białostockich. Sienny Rynek, Rybny Rynek, Stary Rynek podlegały pełnej kontroli. Sprawdzano jatki, stragany, nawet chłopskie furmanki. Sypały się kary. Lotne komisje urzędników w swoich wędrówkach po mieście nie omijały też innych punktów handlowych i usługowych. Zaglądano do restauracji, piwiarń czy zakładów fryzjerskich. Tutaj patrzono nie tylko na ceny. Dostrzegano nieporządek w kuchni, brak kart zdrowotnych kelnerek, brudne fartuchy i nie prane od dawna firanki w oknach. Te wszystkie uchybienia także trafiały do sądu grodzkiego.

  Jednak najbardziej „wzięto za mordę” (tak po sanacyjnemu pisało Echo Białostockie) producentów i sprzedawców pieczywa. To oni rozpoczęli cenową burzę w mieście. Chcąc zwiększyć zyski przedłużali swoim wyrobnikom dzień pracy. Ocierali się o strajki. Praktyką stało się zaniżanie wagi bochenków chleba i bułek przy pobieraniu wyższej ceny. Czyniły to zwłaszcza nagminnie drobne piekarnie. W śródmieściu i na peryferiach. Tacy m. in. kombinatorzy, jak Josel Mełamed z ul. Grunwaldzkiej czy Szloma Rudy z Jurowieckiej odczuli swoją pazerność bardzo dotkliwie. 250 zł grzywny i 2-tygodniowy pobyt w areszcie.
  Stanowcza postawa władz miejskich przydała się białostoczanom. Szybko pojawiło się tańsze mięso. Kupcy kolonialni, Polacy, jak i Żydzi, opuścili ceny na herbatę, kakao, a także mydło, olej i świece. Sytuacja powoli się normowała. A na początku listopada potaniał chleb. O 2 grosze. Do następnej podwyżki.

Włodzimierz Jarmolik

Partnerzy portalu: