Rozengarten przed obliczem sprawiedliwości

   

  Wieść o tym, że Połtyjer Rozengarten, syn nieżyjącego króla Chanajek Jankiela Rozengartena zwanego Jankieczkie staje przed sądem, zelektryzowała miejscowe podziemie. W kwietniowe przedpołudnie 1933 r. salę rozpraw białostockiego Sądu Okręgowego przy ul. Mickiewicza zapełniły tłumy hałaśliwej publiki: panienki z domów publicznych prowadzonych przez obie powaśnione rodziny Rozengart enów i Gorfinkielów, złodzieje kieszonkowi oraz inni stali klienci sędziów śledczych i urzędu prokuratorskiego. 
  Przewodniczący rozprawie wiceprezes  sądu Tadeusz Giedroić z namaszczeniem odczytał akt oskarżenia. 18-letni Połtyjer Rozengarten nie próbował nawet zaprzeczać. Wiedział, że fakty  świadczą  przeciwko niemu. Przede wszystkim jednak świadectwo jego postępku dawała niedoszła ofiara, ciotka Małka Gorfinkielowa.  Poinstruowany dobrze przez swojego adwokata Bronisława Gruszkiewicza, młody Rozengarten przedstawił ostatnią rozmowę z umierającym ojcem. Ten czując zbliżającą się śmierć miał ponoć kazać przysiąc synowi, że go pomści.
  Połtyjer opowiedział także, jak to Gorfinkiel, zadając ojcu ciosy nożem podczas ulicznej bijatyki, wykrzykiwał słowa: To samo czeka całą twoją rodzinę! Rewolwer, z którego strzelał później do ciotki także otrzymał od umierającego tatulka.    Wezwani na rozprawę świadkowie, poza poszkodowaną Gorfinkielową, nie mieli wiele do powiedzenia. Nikt nie chciał dostać nożem od chanajkow skich chojraków, koleżków oskarżonego. Niektórzy nawet zmienili swoje wcześniejsze zeznania, złożone w śledztwie. Ogólną wesołość na sali wzbudził rzeźnik, którego jatka mieściła się w pobliżu miejsca krwawej wendety. Przewodniczący sądu zwrócił uwagę, że mówi teraz co innego niż u sędziego śledczego. Ten zaś wyjaśnił z powagą, iż właśnie w gabinecie pana śledczego był niedokładny, ponieważ w dniu przesłuchania nie mógł skupić się z powodu wielkiego zmartwienia. Jak się okazało, zmartwieniem tym była rewizja w jatce świadka i konfiskata mięsa z potajemnego uboju. 
  Pod koniec rozprawy obrońca oskarżonego wystąpił z wnioskiem, ażeby jego klienta zbadał psychiatra. Sąd zgodził się na to i dwaj lekarze, biegli sądowi, wzięli Połtyjera w obroty. Niedługo potem ogłosili swoją diagnozę: u oskarżonego brak co prawda oznak choroby psychicznej, jednak śmierć ojca mogła oddziałać na niego ujemnie. Po wypowiedzi lekarzy młody Rozengarten wyraźnie poweselał. Dawało mu to szansę na łagodniejszy wyrok.  Rozprawa zbliżała się do końca. Przyszła kolej na ostatnie wystąpienia – prokuratora i obrońcy.
  Wszyscy wiedzieli z góry co powie prokurator: winien, wymierzyć najsurowszą karę przewidzianą w kodeksie.  Znacznie bardziej urozmaicona była oracja mecenasa Gruszkiewicza. Powołał się on w niej na haniebne warunki w jakich przyszło żyć oskarżonemu, jego młody wiek i to, że działał pod wpływem wzruszenia i żalu po zabitym ojcu. Obrońca domagał się zmiany kodyfikcji czynu, a przez to zmniejszenie kary.
Po krótkiej naradzie sędziowie ogłosili wyrok. Połtyjer skazany został na trzy lata więzienia za usiłowanie zabójstwa w stanie wzruszenia. Argumenty obrony wzięto więc pod uwagę.  Nie chcąc nadużywać wyrozumiałości wymiaru sprawiedliwości, uradowany niskim wyrokiem młodzian z Chanajek zrezygnował z przysługującej mu apelacji.
  O dziwo, również prokurator nie zapowiedział odwołania się od wyroku.  Z wyroku mogła być niezadowolona tylko Małka Gorfinkielowa. Co prawda, jej prześladowca znalazł się za kratkami, ale przecież nie nazbyt długo. Poza tym, jak gadano wśród wychodzącej z gmachu Sądu Okręgowego publiki, z Ameryki miał ponoć wrócić starszy syn zabitego Rozengartena. Ktoś nawet słyszał, że wyrażał się o ciotce niezbyt wyszukanymi słowami.

Włodzimierz Jarmolik

Wspólnoty lokalne mogą otrzymać 5000 zł na swoje inicjatywy

W wielu miejscowościach są mieszkańcy, którzy lubią angażować się społecznie. To dla nich ciekawa propozycja – by otrzymać mikrodotację na swoją inicjatywę. Od 11 sierpnia, młode organizacje pozarządowe, grupy nieformalne (minimium 3 osoby) oraz samopomocowe mogą starać się o dofinansowanie swoich pomysłów w ramach projektu Podlaskie Lokalnie realizowanego przez fundację Podlaski Instytut Rzeczypospolitej Suwerennej oraz fundację Okno na Wschód. Wnioski można składać do 31 sierpnia Realizatorzy udzielą wybranym projektom dofinansowania w wysokości do 5 000 zł. Podmiotami uprawnionymi są wnioskowania o dotację są nie tylko organizacje społeczne, lecz także nieformalne grupy, w skład których wchodzą mieszkańcy województwa podlaskiego. Wszystko po to, by rozwijać społeczeństwo obywatelskie.

 

W planach są także kolejne konkursy. Jeszcze w tym roku odbędzie się konkurs na rozwój instytucjonalny, w ramach którego młode organizacje pozarządowe będą mogły uzyskać dotację np. na zakup sprzętu, umeblowanie biura, szkolenie merytoryczne kadr czy sfinansowanie innych działań potrzebnych do bieżących prac i realizacji celów statutowych. Łącznie w latach 2018-2019 w ramach projektu Podlaskie Lokalnie przewidzianych jest 5 konkursów, w trakcie których do rozdania jest 650 tysięcy złotych.

 

Spotkania informacyjne:

Suwałki: 21 sierpnia godz. 17:00 – Centrum Trójki, ul. Kościuszki 71

Suchowola: 22 sierpnia godz. 17:00 – Sala Płomyk, Plac Kościuszki 13

Łomża: 23 sierpnia godz. 17.00 – Sala konferencyjna Radia Nadzieja, ul. Sadowa 3

Wysokie Mazowieckie: 24 sierpnia godz. 17.00 – Miejski Ośrodek Kultury, ul. Ludowa 19

 

Szczegółowe informacje dostępne są pod adresem www.podlaskielokalnie.pl, tam również będzie można złożyć wniosek poprzez elektroniczny generator. Zachęcamy także do odwiedzenia profilu projektu na Facebooku: www.facebook.com/podlaskielokalnie/

 

Featured Video Play Icon

“Jak się dowiedziałem o tym raku, że jest nieuleczalny, płakałem w nocy żeby dzieci nie widziały”

Jarosław Dziemian był człowiekiem, który nierozerwalnie kojarzy się nie tylko z Białymstokiem, ale też z tym wszystkim co po sobie pozostawił – Najpopularniejsze radio w Białymstoku – Jard, Hotel Turkus, Zajazd Wiking, Klub Rozrywki Krąg, Hotel nad Zalewem w Wasilkowie, a także wiele wiele innych przedsięwzięć. W wieku 68 lat, 15 sierpnia zmarł po długiej i ciężkiej chorobie, której nigdy się nie wstydził. O tym, że cierpi na raka prostaty wiedzieli nie tylko członkowie rodziny, ale też jego współpracownicy, pracownicy czy koledzy. – Ja już przeżyłem śmierć, płakałem. Jak się dowiedziałem o tym raku, że jest nieuleczalny, płakałem w nocy żeby dzieci nie widziały. Poduszka była mokra rano – wspominał Jarosław Dziemian w wywiadzie przeprowadzonym 2 lata temu przez Krystiana Skowrona, który możecie obejrzeć powyżej.

 

Mało kto już pamięta, że w 2002 roku Jarosław Dziemian startował w wyborach na prezydenta Białegostoku. Chciał, by jego doświadczenie i umiejętności można było wykorzystać w rozwoju miasta i regionu. Współpracownicy Jarosława Dziemiana wspominają go jako kreatora, który nigdy nie był odtwórcą. – Żył marzeniami, większość z nich udało mu się spełnić dzięki ciężkiej pracy i konsekwencji w działaniu. Kochał życie, ludzi, świat. Nie potrafił przejść obojętnie obok czyjegoś nieszczęścia. Był kimś niespotykanym. Łamał kanony, nie działał sztampowo, nie lubił schematów. Kochany mąż, ojciec, dziadek. Nietuzinkowy pracodawca, który spędzał z pracownikami większą część każdej doby. Miłośnik muzyki i motoryzacji. Człowiek wielu pasji. Z każdym potrafił znaleźć wspólny język, właściciel firmy, którą prowadził całym sercem. Spełniał marzenia licznego grona dzieci i młodzieży, chcących prowadzić audycje w radiu i telewizji. – przeczytać możemy na stronie Facebookowej Radia Jard.

 

– Lepiej się dwa razy zapytać o drogę niż błądzić po lesie – powiedział Jarosław Dziemian w wywiadzie 2 lata temu. I taki właśnie był. Nigdy nie podejmował pochopnych decyzji. Jarosław Dziemian miał 68 lat.

Bitwa Białostocka 1920. To będzie prawdziwe show!

Na ulicach Białegostoku po raz kolejny odbędzie się inscenizacja Bitwy Białostockiej. Warto zobaczyć na własne oczy rekonstrukcję tego zdarzenia z 1920 roku. Bitwa odbyła się pomiędzy 1 Pułkiem Piechoty Legionów a wycofującymi się spod Warszawy resztkami armii radzieckiej. Jej wynik końcowy był zadowalający dla nas – gdyż siły bolszewików zostały rozbite. W wyniku tej bitwy 209 polskich żołnierzy zostało zabitych i rannych. Zaś w bolszewickim wojsku 600 osób zginęło i zostało rannych, zaś 8200 osób było jeńcami. Dodatkowo bolszewicy stracili 22 działa, 147 ckm-y, 1 samolot a także 3 pociągi wypełnione bronią, innym sprzętem i jedzeniem. Setki żołnierzy radzieckiej armii uciekło do pobliskich lasów, gdzie przez kilka kolejnych dni byli wyłapywani przez Polaków. Wszyscy żołnierze radzieccy zostali pochowani na cmentarzu razem z żołnierzami niemieckimi – z I wojny światowej. Cmentarz znajduje się przy ul. Świerkowej w Białymstoku.

 

Jeżeli coś upamiętniać to z pewnością sukcesy, a nie porażki. Dlatego też z powodów technicznych (potrzeba dużo miejsca) inscenizacja odbędzie się na Placu Niezależnego Zrzeszenia Studentów (Plac Uniwersytecki). Warto dodać, że nie będzie to powtórka z poprzedniego roku. Tym razem inscenizacja najpierw pokaże życie codzienne w tamtych czasach, a następnie przeniesie widzów na pole wojennej potyczki z udziałem kawalerii. W tym roku będzie można zobaczyć na pewno więcej strojów i mundurów z epoki oraz więcej zróżnicowanego sprzętu wojskowego.

 

Pokaz odbędzie się 19 sierpnia o godz. 12.30. Weźmie w nim udział ok. 120 rekonstruktorów, 3 repliki wozów militarnych, armaty i konie. Inscenizacja zostanie wzbogacona o scenografię, efekty dźwiękowe i pirotechniczne. Na specjalnie ustawionym telebimie widzowie będą mogli zobaczyć film oraz pokaz slajdów obejmujący zdjęcia z poprzednich rekonstrukcji i historyczne fotografie z epoki. Widowisko potrwa kilkadziesiąt minut. Potem rekonstruktorzy i pojazdy biorące w niej udział, udadzą się pod Muzeum Wojska w Białymstoku. Tam będzie można obejrzeć z bliska pojazdy i armaty, porozmawiać z uczestnikami inscenizacji. Będzie też możliwość bezpłatnego zwiedzania ekspozycji muzealnych. Chętni poczęstują się wojskową grochówką.

 

fot. Wschodzący Białystok

Ogłoszono rozkład lotów z Warszawy przez Białystok

 

    O lotnisku pasażerskim się opowiada, a sanitarni latają. Przed wojną było podobnie. Ogłoszono już nawet rozkład lotów z Warszawy via Białystok do Rygi. I nici z tego wyszły. Tymczasem lotnisko sanitarne od 1925 roku już w naszym mieście było. Białostoczanie już znacznie wcześniej stali się entuzjastami jak wówczas określano awiacji.
    Pierwszy pokaz lotniczy odbył się w Białymstoku już w 1911 roku. Na łąkach wsi Krywlany legendarny pionier polskiego lotnictwa hrabia Michał Scipio del Campo zadziwił zgromadzonych licznie mieszkańców miasta swoim wyczynem i odwagą.
  Na aeroplanie, który bardziej przypominał szkielet ryby niż współczesny samolot wzbił się w przestworza na wysokość 150 metrów! 
  Tuż po odzyskaniu niepodległości w Białymstoku stacjonowała Eskadra Lotnicza. Jej kwaterą był pałacyk Rüdygierów w Dojlidach. Muzealną pamiątką jest zdjęcie wykonane z przelatującego nad Białymstokiem samolotu. Skrupulatnie zaznaczone zostało, że lot odbył się 9 września 1920 roku, a zdjęcie wykonano z wysokości 1000 metrów. Idea powstania białostockiego lotnictwa sanitarnego zrodziła się też w kręgach wojskowych.
  Podchwycona została przez Ligę Obrony Przeciwlotniczej I Przeciwgazowej, popularne LOPP. Poparł ją także wojewoda białostocki Marian Rembowski.
  W niedzielę 15 marca 1925 roku w salach pałacu Branickich uroczyście otwarto wystawę gazowo – lotniczą. Pokazano na niej “samoloty, silniki oraz modele samolotów różnych systemów”. Duże zainteresowanie wzbudzały też ” demonstrowane również modele latające jakoż bomby lotnicze”.
  Wystawa czynna była codziennie od 9 rano “aż do zmierzchu” . Do 22 marca, kiedy ją zamknięto, zwiedziło ją 2780 osób. Przeważnie młodzież szkolna i wojskowi. Z Białegostoku przeniesiona została do Lidy. Następnego dnia, 23 marca, w Sali posiedzeń rady miejskiej odbyło się spotkanie, którego celem miało być powołanie Komitetu Lotnictwa Sanitarnego. Zagaił je pułkownik Michał Ostrowski, dowódca miejscowego garnizonu, który w 1927 roku na krótko został prezydentem Białegostoku.
  W swoim przemówieniu zaapelował do społeczeństwa o ufundowanie jednego samolotu sanitarnego. Następnym mówcą był lekarz wojskowy major Lew. Opowiadał o początkach lotnictwa sanitarnego. Tu palma pierwszeństwa należała się Francuzom, którzy w 1917 roku po raz pierwszy użyli samolotu do transportu rannych. Później Amerykanie “w ostatnich latach stworzyli dużą flotę sanitarną, powietrzną, posiadając przeszło 600 płatowców”.
  Polska przy tych przykładach wypadała blado. To znaczy nijak. Dyskutanci, zgromadzeni w gmachu przy Warszawskiej, byli przekonani, że tę sytuację trzeba zmienić. W ogólnym entuzjazmie powołano Komitet Lotnictwa Sanitarnego. W jego składzie byli: wiceprezydent miasta Witold Łuszczewski, dyrektor Wysocki z urzędu wojewódzkiego, dyrektor Tomaszewski, prezes Ogniska Kolejowego Edmund Burczyński, ksiądz Aleksander Chodyko, ksiądz Guszkiewicz, pastor Teodor Zirkwitz, rabin Gedali Rozenman, fabrykant Oswald Trylling, mecenas Witold Sławiński, sędzia Aleksander Zdrojewski, dr Rajnicka, Władysław Filipowicz przewodniczący związku zawodowego Praca oraz przedstawiciel chrześcijańskiej demokracji. Ster w tym Komitecie trzymali płk Ostrowski i mjr Lew.
  Ustalono, że zakupiony ze składek społecznych samolot ochrzczony będzie imieniem “Białystok”. Zastanawiano się jedynie czy zbierać pieniądze na czteroosobowy samolot za 37 tysięcy zł., czy może dwuosobowy, którego cena była o 10 tysięcy niższa. W tym samym czasie bardzo aktywna białostocka organizacja LOPP wystąpiła z inicjatywą aby w białostockich szkołach powstały “modelarnie aparatów lotniczych”. Uważano bowiem, że tego rodzaju działalność przyczyni się do większej akceptacji projektu powstania lotnictwa sanitarnego.
  Kolejne spotkanie Komitetu odbyło się 12 maja 1925 roku. Przewodniczył mu znów pułkownik Ostrowski. Przedstawił zebranym szczegółowy projekt organizacyjny. Zaproponował utworzenie trzech sekcji. Zaczął od “sekcji zabawowej”. Zająć się ona miała “organizowaniem zabaw i igrzysk”. Sekcja finansowa miała dbać o kasę. Była te sekcja “agitacyjno – zbiórkowa”.
  Zebrani zaakceptowali pułkownikowe propozycje. Rozpoczęła się dyskusja. Aktywnie uczestniczyli w niej duchowni. Ksiądz Chodyko pytał o zbiórki pieniężne. Pastora Zirkwitza interesowały zadania stawiane przed lotnictwem sanitarnym. Rabin Rozenman apelował o “zaproszenie pań do współpracy”.
  Tak to Komitet zaczął działać formalnie. Można więc przyjąć, że 12 maja 1925 powstało białostockie lotnictwo sanitarne. Znając lotniczą fantazję mniemam, że nadal działa sekcja zabawowa.

Andrzej Lechowski
Dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku

Dom na Mazowieckiej jak wrzód na d…? Urzędnicy od lat ignorują ten problem.

Przy ul. Mazowieckiej stoi żółty, stary, zabytkowy drewniany dom. Wokół niego zmieniło się wszystko – powstała nowa, szeroka ulica Kaczorowskiego, obok wyrosły apartamentowce i biurowce, zaś w okolicy znikło praktycznie wszystko z dawnych lat. Dom ten jest w fatalnym stanie, zabity deskami. Nic nie wskazuje na to, by ktoś miał jakikolwiek pomysł na zagospodarowanie tego domu. Można rzec, że jest on pryszczem na d… dla lokalnej władzy. Wszystko dlatego, że swoim przymykaniem oczy na drewniane zabytki najchętniej by chcieli, bo dom ktoś podpalił, a jego miejsce powstał kolejny apartamentowiec. Tak samo jak z wieloma domami na Bojarach, a ostatnio też na osiedlu Bema/Przydworcowe.

 

W 2013 roku czyli 5 lat temu można było przeczytać w lokalnym Kurierze Porannym, że ten dom “czeka na pomysł”. Mamy 2018 rok i co? Wciąż czeka? Dom należy do miasta, które próbowało wydzierżawić budynek. Zacznijmy od tego – że budynek jest ruderą, więc żeby wydzierżawić – albo powinno miasto ustalić czynsz na 1 zł na najbliższe 10 lat – tak by gruntowny remont się opłacał dla najemcy bądź też wyremontować budynek za własne pieniądze i wtedy dzierżawić. Niestety Tadeusz Truskolaski i jego ekipa są słynne z rozrzutności. Wydają pieniądze na lewo i prawo, niestety nie na to co trzeba. Przykładem mogą być śledzie książkowe (wiecznie puste – bo mieszkańcy książek nie oddają) czy hamaki (które idioci zdążyli już popsuć). Władza nie szczędzi też kasy na fanaberie mieszkańców – typu pomniki z budżetu obywatelskiego – o czym już wspominaliśmy. Przykładów można by wymieniać jeszcze więcej.

 

Dlatego też urzędnicy, dla których dom jest pryszczem na d… najprawdopodbniej marzą, by zabytek po prostu się rozpadł. Wtedy problem będzie z głowy. Wyda się decyzję zezwalającą na budowę kolejnego apartamentowca i wszyscy będa szczęśliwi. Po co w mieście hołdować ruderom, jak prawdziwe dzieła sztuki tworzą developerzy.

Rynek Kościuszki 1

 

    Naszą wędrówkę po nieistniejącej dziś zabudowie Rynku Kościuszki, którą w 1897 r. uwiecznił na kilku fotografiach Józef Sołowiejczyk, rozpocznijmy od pierzei południowej, posiadającej od 1919 r. numerację nieparzystą.
   Posesja przy Rynku Kościuszki 1 została bardzo szczegółowo opisana w inwentarzu Białegostoku, sporządzonym na przełomie 1771 i 1772 r. po śmierci Jana Klemensa Branickiego. Stał tu wówczas „budynek skarbowy drewniany tynkowany, dachówką kryty, z dwoma kominami murowanymi na dach wywiedzionymi, z lukarną w dachu i oknem w ołów oprawnym, w nim rezyduje Jmci Pan Trzeciak generał. Przy którym  przy sztachetach ogrodu dolnego pałacowego w środku wrota między dwoma słupami murowanymi fasowane podwójne szaro malowane, na wspomnianych słupach dwa kupidyny z laurami  i kwiatami szaro malowane na gzymsach blachą obitych siedzące”.
  Budynek był skarbowy, a więc został wzniesiony przez właściciela miasta i należał do dworu. Po III rozbiorze Polski i zainstalowaniu w Białymstoku władz pruskich, znaczna część dworskich budynków na terenie miasta została wydzierżawiona na potrzeby urzędów i na mieszkania dla urzędników.
  W 1799 r. w omawianym domu mieszkali m.in. radca Kamery Schmidt, chirurg powiatowy Lipiński, kancelista hipoteki Lange oraz kowal dworski Michał Jabłoński i stelmach dworski Kasper Czaczkowski.
  Jednak przed 1806 r. dom przy późniejszym Rynku Kościuszki 1 Izabela Branicka przekazała na własność Ignacego Paca. Po śmierci jego syna Jana, nieznana z imienia wdowa po nim wraz z małoletnią córką zostały przygarnięte przez Ignacego, który przekazał na ich potrzeby całą nieruchomość przy rynku.
  Wdowę Pacową odnotowano w 1806 r. oraz w 1825 r., była ona jednak tylko właścicielką, natomiast „tradycyjnym possessorem” był w tym czasie Mateusz Giewartowski, który w 1812 r. był drugim adiunktem ustanowionego przez administrację Napoleona nowego prezydenta miasta Franciszka Wołkowickiego. „Possessor” wynajmował dom w całości stolarzowi Puszmanowi za 20 rubli rocznie.
  W nieznanych bliżej okolicznościach omawianą nieruchomość wykupili dwaj najbogatsi Żydzi w Białymstoku – Kopel Halpern oraz jego szwagier Izaak Zabłudowski. Kopel zmarł w 1856 r., pozostawiając po sobie okazały majątek, na który składały się głównie domy i kamienice w Brześciu Litewskim, Grodnie, Białymstoku i Brańsku. Natomiast Izaak zmarł w 1864 r.
  Po ich śmierci dokonywano szczegółowego podziału majątku między spadkobiercami. W wyniku tych działań połowa praw własności do posesji przypadła Szejnie Małce, wdowie po zmarłym w międzyczasie wnuku Kopela, Danielu Halpernie.
  Natomiast po śmierc  i Izaaka prawa własności otrzymał Markus, zaś po jego śmierci Benjamin. Już w 1873 r. Szejna Małka Halpern, nosząca po powtórnym zamążpójściu nazwisko Halpern-Tumarkin, odkupiła od Benjamina prawa własności, stając się wyłączną posiadaczką posesji aż do 1910 r. To właśnie ona w latach 1896 – 1898 wzniosła w miejscu starego parterowego domu dwie, przylegające do siebie trzypiętrowe kamienice, tworzące w charakterystyczny sposób załamany początek pierzei rynku.
  Jednak inwestycja pochłonęła znaczne fundusze, pozyskane w większości od Wileńskiego Banku Ziemskiego. Na początku XX w. właścicielka miała już duże trudności w spłacie długu, toteż w 1910 r. jej nieruchomość zasekwestrowano i wystawiono na publiczną licytację.
  Rzadki to przypadek, ale tym razem kupnem majątku zainteresowały się władze miasta. Rada Miejska wyraziła zgodę na zakup nieruchomości z dużą kamienicą, którą zamierzano przeznaczyć na wynajem różnym instytucjom i organizacjom, czerpiąc z tego zyski do budżetu.
  Tak  też się stało – 14 października 1910 r. miasto nabyło posesję z dwiema trójkondygnacyjnymi kamienicami i pozostawała w ich posiadaniu do II wojny światowej. Zgodnie z intencją nabywcy, budynek był przeznaczony w całości pod wynajem.
  Z działających tu instytucji i organizacji warto wymienić przede wszystkim Miejską Bibliotekę Publiczną, założoną w 1919 r. i uruchomioną przy Rynku Kościuszki w maju 1920 r.
  Przez całe międzywojnie mieściła się tu redakcja „Dziennika Białostockiego” oraz mieszkanie jej redaktora naczelnego, Antoniego Lubkiewicza (zm. w 1928 r.).

  Warto wymienić działającą tu także księgarnię Jadwigi Klimkiewicz, kupioną w 1929 r. przez Zygmunta Skąpskiego.
  Kamienica przy Rynku Kościuszki 1 nie przetrwała II wojny światowej, a dziś jej miejsce zajmuje nowa zabudowa blokowa.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Podlaskie chce ściągnąć do siebie Warszawiaków. Oto sposób organizacji turystycznej.

Kiedy powstawał portal Podlaskie.Tv – główną jego ideą była promocja województwa podlaskiego jako miejsca przypominającego Bieszczady. Czyli ziemi zapomnianej, mało rozwiniętej, uspokojonej, gdzie żyje się powoli, zaś widoki są magicznego. To wszystko od początku istnienia staramy się ukazywać. Dodatkowo promujemy Białystok – jako miejsce, które powinno stanąć w szranki z największymi – Warszawą, Wrocławiem, Poznaniem, Krakowem czy Gdańskiem. Wszystko po to by gospodarczo dorównać im. Stolica województwa podlaskiego powinna być silnym ośrodkiem, zaś wszystkie okolice spokojne i magiczne. Do podobnych przekonań doszła Podlaska Regionalna Organizacja Turystyczna. W ostatnim czasie w internecie zaczęła promować walory regionu przez pryzmat wyzwań współczesnego życia. Przedstawia Podlaskie jako przestrzeń, gdzie nieskażona przyroda i zanurzona w niej kultura pozwalają naturalnie “zasilić się” i odzyskać utraconą równowagę.

 

Celem kampanii reklamowej województwa jest zakorzenienie obrazu Podlaskiego w świadomości mieszkańców Warszawy i innych dużych aglomeracji jako najlepszego miejsca naturalnego wypoczynku. Atutem ma być tylko 2 godziny jazdy od centrum Warszawy, zaś do zwiedzania puszcze, parki narodowe, rozlewiska rzek oraz. Jednym słowem “cyfrowy detoks”. Z taką różnicą, że w Bieszczadach internet mobilny i zasięg telefoniczny praktycznie nie działa. U nas tak. Zdjęcia na potrzeby kampanii wykonali podlascy fotografowie.

 

Kampania jest kierowana przede wszystkim do mieszkańców Warszawy. Podlaska Regionalna Organizacja Turystyczna jest stowarzyszeniem, które pracuje na rzecz wspierania turystyki w regionie. Działania Organizacji skupiają się na promowaniu lokalnych walorów turystycznych oraz kreowaniu pozytywnego wizerunku województwa podlaskiego. Głównym celem Organizacji jest zwiększenie zainteresowania całorocznym wypoczynkiem w regionie oraz wzrost liczby turystów w regionie.

 

Podlaska Regionalna Organizacja Turystyczna została powołana w 2002 roku. Wśród członków Organizacji znajdują się samorządy, instytucje, organizacje pozarządowe, osoby fizyczne oraz reprezentujące branżę turystyczną podmioty działające na rzecz rozwoju turystyki w województwie podlaskim.

 

 

fot. Podlaska Regionalna Organizacja Turystyczna

W mieście będą stały ule. Urzędnicy chcą, by pszczoły znalazły się pośród mieszkańców mieszkańców

Podobnie jak w Warszawie i Lublinie – w Siemiatyczach napotkać będzie można ule. Nie będzie to hodowla prywatna… tylko miejska. Samorząd Województwa wyłożył pieniądze, zaś gmina ma się pszczołami zajmować. Zanim podjęto decyzję – przeprowadzono badania jakości miodu tworzonego w warunkach miejskich. Okazało się, że ten nie zawiera substancji toksycznych, ani metali ciężkich.

 

Dlatego też pięć uli stanie na ulicach Siemiatycz. Samorząd przeznaczył 5000 zł. Gmina będzie musiała opiekować się nad ulami i rodzinami pszczół, w razie wyrojenia się – podjąć interwencję, będzie też musiała kupować i aplikować preparaty lecznicze, a także środki dzięki którym pszczoły nie zginą przez zimę. Faktyczną opiekę nad pszczołami będą sprawować doświadczeni pszczelarze. W przyszłości zostaną zamontowane też kamery w ulach – by można było podglądać ich życie online.

 

Warto wiedzieć, że kiedy zginie na kuli ziemskiej ostatnia pszczoła, ludzkości pozostaną tylko cztery lata życia. Dlatego warto dbać o to, by pszczół było jak najwięcej. Tak naprawdę ule w Siemiatyczach będą raczej o tym przypominać, by rzetelnie zadbać o pszczoły – ule powinny znajdować się w każdej gminie. Wbrew pozorom – realizacja takiego planu to byłby koszt – około 10 mln zł. W skali kraju? Grosze. Efekt – bezcenny.

 

fot. Urząd Marszałkowski Województwa Podlaskiego

Posypały się kule i listy z Hondurasu

 

     Przed tygodniem w tym miejscu uliczka Orlańska, leżąca w samym środku przedwojennych Chanajek, była świadkiem nożowego pojedynku dwóch największych miejscowych zakapiorów – Jankiela Rozengartena i Szmula Gorfinkiela.     Przegranym okazał się ten pierwszy i 8 lutego 1939 r. odprawiono gona cmentarz żydowski przy ul.Sosnowej. Jego zabójca ratował się ucieczką aż do AmerykiPołudniowej.
  Tymczasem w chanajkowskich zaułkach wszyscy, od pętaka z chederu po najstarszego żydowskiego bałaguła (wozaka) dobrze wiedzieli, że rodzina zabitego opryszka oraz jego najbliżsi
kamraci z ferajny niechybnie myślą o zemście. Zapalczywy syn Jankieczkie Połtyjer musiał jednak najpierw zająć się  pogrzebem ojca. Miał z tym niejakie kłopoty.
  Oto bowiem firma „Ostatnia posługa” odmówiła dokonania obrzędów rytualnych i przybycia do domu zmarłego, twierdząc że dom jest nazbyt publiczny. Wyprowadzenie zwłok nastąpiło
zatem bezpośrednio z kostnicy szpitala św. Rocha przy ul. Piwnej, skąd okazały kondukt ruszył ku Sosnowej.
  Ponieważ szwagier Rozengartena, sprawca śmierci był nieosiągalny, tak dla policji, jak i dla złodziejskiej dintojry, synalek Jankie czkie postanowił zemścić się na żonie Gorfinkiela, a swojej ciotce, Małce. Drugi akt rodzinnych porachunków rozegrał się również na uliczce Orlańskiej.
  Stało się to niemal w miesiąc po pierwszym zdarzeniu. 2 marca 1933 r. młody Rozengarten wypatrzył ciotkę wracającą do domu z zakupami. Dopędził ją przed samą bramą domu nr 4, wydobył z kieszeni rewolwer i ze słowami: to za śmierć ojca! – zaczął strzelać. Gorfinkielowa próbowała uciekać, lecz ugodzona już pierwszym strzałem, upadła na ziemię. Jak się później okazało, następne kule też nie minęły celu.
  Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia mściciel króla chanajkowskich bandziorów rzucił się do ucieczki. Popędził do wylotu ulicy Krakowskiej, gdzie niespodziewanie trafiła się mu taksówka. Miał jednak tego dnia wyraźnego
pecha: policja białostocka, która nie grzeszyła raczej pośpiechem w działaniu, tym razem okazała się nad wyraz skuteczna.
 

  O strzałach przy Orlańskiej i ich sprawcy po kilku minutach wiedział już starszy przodownik
Okoński, kierownik IV komisariatu, któremu podlegały Chanajki. Zarządził natychmiastowy pościg.
  Taksówka z Połtyjerem  Rozengartenem dojechała tylko do Rynku Kościuszki. Tutaj zauważył ją posterunkowy Wyszyński. Zamachał ręką i szofer zatrzymał rozpędzone auto. Rozengarten, widząc co się dzieje, wyskoczył ze stojącego pojazdu i z pistoletem w ręku próbował utorować sobie drogę ucieczki.
  Natknął się jednak na lufę broni policjanta i usłyszał okrzyk: stój albo strzelam! Opryszek upuścił swoją pukawkę na ziemię i niechętnie uniósł ręce do góry. Podczas rewizji znaleziono przy nim jeszcze sztylet i woreczek z kulami.
  Ranna Małka Gorfinkielowa przeżyła. Uratowali ją lekarze ze szpitala PCK, gdzie trafiła zaraz po zamachu.
   Po operacji i intensywnej kuracji wróciła na tyle do zdrowia, że mogła niebawem, jako świadek oskarżenia, wziąć udział w procesie swojego mściwego siostrzeńca.
  Teraz natomiast jeszcze o losach zbiegłego z Białegostoku Szmula Gorfinkiela. Otóż jesienią 1937 r. do Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w naszym mieście nadszedł list, aż z Hondurasu. Tamtejsza gmina informowała, że zmarł  właśnie białostoczanin, niejaki Białogórski, który pozostawił spadek dla rodziny w Polsce.
  Szybko okazało się, że ów Białogórski był w rzeczywistości Szmulem Gorfinkielem, który przed zemstą chanajkowskiej ferajny schował się za Oceanem.
  Policja, po otrzymaniu oficjalnego potwierdzenia zgonu umorzyła śledztwo przeciwko Gorfinkielowi o zabójstwo osławionego Jankieczkie.

Włodzimierz Jarmolik

Wojciech Nowicki – kim jest złoty medalista z Białegostoku?

Ostatnio zrobiło się o nim głośno po tym jak zdobył złoty medal i został Mistrzem Europy w Lekkiej Atletyce. Mowa tu o rzucającym młotem Wojciechu Nowickim reprezentującym klub Podlasie Białystok. Kim jest Wojciech Nowicki, który w Berlinie rzucił 80,12m i był najlepszy? To 29-letni, urodzony w Białymstoku lekkoatleta specjalizujący się w rzucie młotem. CO ciekawe – jeszcze w szkole podstawowej trenował piłkę nożną w Jagiellonii Białystok, piłkarzem ostatecznie nie został. W liceum zaczął trenować w Podlasiu Białystok.

 

Pierwsze sukcesy zaczął osiągać po czterech latach treningów. W Młodzieżowych mistrzostwach Europy zdobył 5 miejsce. W 2015 roku czyli po 8 latach od rozpoczęcia treningów zdobył pierwszy brązowy medal na Mistrzostwach świata w Pekinie. W kolejnych latach zdobywał kolejne brązy. W 2017 roku w końcu osiągnął srebro, zaś w tym roku po raz pierwszy złoto. Co ciekawe, Wojciech Nowicki jest z wykształcenia automatykiem-robotykiem, a dyplom uzyskał na Politechnice Białostockiej. Co cieszy, nie uciekł do Warszawy jak wiele innych znanych osób, tylko mieszka w stolicy województwa podlaskiego wraz z żoną i córką.

 

Wojciechowi Nowickiemu życzymy kolejnych sukcesów!

 

fot. Wschodzący Białystok

Budżet Obywatelski 2019. Czas na zmiany, zanim będzie za późno.

Budżet Obywatelski w Białymstoku z roku na rok coraz bardziej się rozwija. Tym razem można będzie głosować na projekty miejskie, osiedlowe, oświatowe i zielone. Problem w tym, że budżet obywatelski powinien powoli się… zwijać. Wszystko dlatego, że za kilka lat będziemy mieli miasto zasypane pomnikami, figurkami i innymi bzdetami. Każdy bowiem chce po swojemu miasto “upiększyć”, co powoduje oczywiście zaśmiecenie ładu architektonicznego. Z roku na rok każdy będzie chciał od siebie coś “dostawić” i tak zrobimy śmietnik.

 

W tym roku również ktoś chce stawiać ławeczkę-pomnik Franciszka Karpińskiego czy pomnik Ryszarda Kaczorowskiego. Oczywiście nie można odmówić zasług ani jednemu ani drugiemu, ale czas powiedzieć dość. Żadnych nowych pomników w mieście. Ani one ładne, ani eleganckie, ani potrzebne. Warto więc pomyśleć, by w kolejnych latach wszystkie projekty związane z architekturą były automatycznie odrzucane. Zaś takim projektom jak Park trampolin na Szkolnej, przebudowa ul. Rzemieślniczej, nowy ambulans dla pogotowia, ciąg pieszo-jezdny na Narewskiej, mostek w rezerwacie Zwierzyniec, zegar w Parku Zwierzynieckim tylko trzeba przyklasnąć i życzyć by powstały.

 

Mieszkańcy nie powinni mieć możliwości “upiększania” swego miasta z tego samego powodu co nie budują domów bez projektu architekta. Budżet Obywatelski to powinny być przede wszystkim projekty osiedlowe. Mieszkańcy chcą budować drogi, parkingi, place zabaw, centra rekreacji czy organizować festyny. W tym roku wystartował też “zielony budżet” co jest taką samą pomyłką jak większość projektów ogólnomiejskich. Bowiem mieszkańcy zabierają się znów za architekturę. Tym razem krajobrazową. Zgłosili skwery, nasadzenia krzewów, tworzenie łąk. Zaś tym powinien się zajmować ogrodnik miejski – który jak widać po choćby rondzie Lussy i innych nasadzeniach w mieście – umie to robić.

 

Dlatego do wszystkich autorów projektów możemy zaapelować o opamiętanie się, zaś do radnych i prezydenta o przeprowadzenie zmian w kolejnych budżetach tak, by mieszkańcy za kilka lat z Białegostoku nie zrobili architektonicznego śmietnika.

Skandale na kąpieliskach

 

   Dziś na Dojlidach mamy pełen przekrój rozrywek.  A jak było w latach 20. i 30. XX wieku ?
Jolanta Szczygieł-Rogowska: Właściwie bardzo podobnie. Może siatkówka była mniej popularna, bo grywano w tenisa, ale były zawody w pływaniu, a w latach 30. były nawet wybory miss.

Stawy wyglądały tak samo?

  Było ich dużo więcej. Sięgają swoją historią do czasów Jana Klemensa Branickiego, w XIX wieku należały też do majątku Kruzensztermów.

  Przy pałacyku Hasbachów również funkcjonowały stawy. Były traktowane jako prywatne kąpielisko, ale z czasem, idąc za potrzebą mieszkańców miasta, zaczęto szukać miejsc, w których białostoczanie mogą spędzić wolny czas latem. Funkcjonowały Jurowce, Supraśl – jako podmiejskie kąpieliska, ale Dojlidy były najbliżej. W związku z tym uporządkowano ten teren, znalazły się kajaki, pola tenisowe i zaczęto organizować konkursy w pływaniu, zabawy taneczne, wybory miss. Bardzo modne były też, kiedy opalenizna stała się już modna, konkursy na najpiękniej opaloną panią. Organizowano tam również noce świętojańskie. Więc Dojlidy były miejscem bardzo obleganym w latach 30.

A coś więcej o wyborach miss?

  Nie zachowały się informacje o kandydatkach, ani zdjęcia, ale to były bardzo popularne konkursy. Zwyciężczynie miały pewnie nadzieję na karierę filmową. Wybierano miss najzgrabniejszych nóg, najładniejszą opaleniznę, aż po miss sezonu.

Kto wybierał?

  Oczywiście powoływano komisję składającą się z osób, które były związane z miejscem, gdzie odbywał się konkurs.

Jak wyglądały stroje kąpielowe?

  Na początku lat 20. stroje męskie niewiele różniły się od damskich. Przypominały kombinezony, których nogawka kończyła się na długości połowy uda. Strój był na ramiączkach, u pań zasłaniał piersi. Dodatkiem były wiązane buty, a panie na głowach nosiły specjalne czepki chroniące przed słońcem.

A wcześniej?

  Panie tylko wchodziły do wody, pływały w stroju zakrywającym całe ciało i zaraz szły do przebieralni, żeby włożyć tzw. strój plażowy. Strój kąpielowy to były po prostu długie spodnie i bluzka z długim rękawem, bo oczywiście trzeba było unikać słońca. Jak się ogląda te stroje to widać, że nie dodawały one uroku ani paniom, ani panom, dlatego dopiero w latach 30. przyszła moda na wybory miss.

A strój plażowy?

  Nie było mowy o opalaniu, dlatego przeważnie były to sukienki w jasnym kolorze, a w latach 30. nawet spodnie i wtedy panie z tzw. riwiery polskiej, czyli Gdyni, pokazywały się w szerokich, pięknych spodniach. Mężczyźni mieli również jasne stroje, modne były wtedy hełmy korkowe. Do stroju plażowego zakładało się muszki i krawaciki. Właściwie różniły się od codziennego stroju kolorem i lekkością materiału.

Kiedy weszły stroje współczesne?

Około lat 30. Wtedy były spodenki z krótkimi nogawkami, staniki. Były też stroje jednoczęściowe.

Jaki sport był najbardziej popularny?

Tenis. Były korty na Zwierzyńcu, bardziej zamożni mieli prywatne. Tu też odbywały się mistrzostwa Polski, a poza tym mieliśmy bardzo zdolne tenisistki -m.in. Ewę Hasbach, redaktor dziennika Białostockiego Marię Lubkiewicz.

Na Dojlidach można było kiedyś spożywać alkohol?

Nie, ale było to dozwolone w Jurowcach. Tam nawet mówiono, że „jurowiecką wodą” handlował każdy: od baby wiejskiej aż po wyrostków.

A czy w Dojlidach zdarzały się jakieś skandale?

Ja nie trafiłam na żaden. O Dojlidach prasa pisała typowe zapowiedzi – co i kiedy odbędzie się w najbliższym czasie. Ale zdarzały się skandale w Jurowcach czy – czasami – w Supraślu. Na plaży w Jurowcach było to związane z tym, że można było tam spotkać często pijanych wypoczywających. Poza tym w Jurowcach, jak pisała lokalna prasa, „nierzadko w biały dzień przybywa oddział żołnierzy i w oczach publiczności na „ plaży” zgromadzonej rozbiera się do kąpieli. Tak po swojsku, po jurowiecku bez „ ścieśniania się”. Nikt za złe tego żołnierzom nie poczytuje, boć w Jurowcach publiczność ma silniej wyrobiony zmysł demokratyczny i dlatego darzy tutaj większą sympatią podoficerów i szeregowych, niż panny białostockie w ogrodzie miejskim poruczników”.

Dla kogo były Dojlidy?

W przeciwieństwie do Jurowiec, gdzie wypoczywali raczej ubożsi, na Dojlidach można było spotkać przedstawicieli średnio zamożnego społeczeństwa. Dziś z kąpieliska korzystają wszyscy.

Marta Laszewicz

Sinice na popularnej plaży! Kąpielisko zamknięte

Na popularnej plaży w Siemiatyczach, nad zalewem zakwitły sinice – poinformował nas Czytelnik Adam Nowaczuk. W związku z tym kąpielisko zostało zamknięte. Sinice są bakteriami i pojawiają się także na wodzie, gdy przez dłuższy czas panuje wysoka temperatura. Gdy dojdzie do zakwitu, to na tafli wody pojawia się zielona “kołdra”. Kąpiel w wodzie, gdzie zakwitły te bakterie może powodować wysypkę, swędzenie skóry, zapalenia, bóle brzucha, gorączkę, dreszcze, bóle, duszności czy zawroty głowy. Czasem nawet może dojść do uszkodzeń wątroby czy nerek.

 

W normalnych warunkach jednak Zalew w Siemiatyczach warto odwiedzić. Można tam wypocząć na plaży, spacerować deptakiem i na molo, wypożyczyć sprzęt wodny, poćwiczyć, pograć w siatkówkę plażową czy po prostu posiedzieć na ławeczce.

 

Kąpielisko jest strzeżone od 1 lipca do 31 sierpnia od godz. 11.00 – 18.00. Plaża znajduje się przy ul. Sportowej.

 

fot. Adam Nowaczuk

Lada chwila rusza remont dworca PKP. Zapomnieli o najważniejszym!

Podróżni przybywający do Białegostoku pociągiem będą musieli wkrótce liczyć się z utrudnieniami. Lada chwila rusza wielki remont dworca PKP, który zmieni ten obiekt wewnątrz i przed budynkiem nie do poznania. Choć na pierwszy rzut oka budynek nie wygląda jakby tego potrzebował, to projekt metamorfozy wygląda zachęcająco. Wszystko dlatego, że w planach jest przywrócenie historycznego charakteru poczekalni. Odtworzone zostaną dawne posadzki, słupy żeliwne, a także zdobienia ścian i sufitów. Zniknie też obecny „jarmark” komunikacyjny przed dworcem. Przebudowane zostaną także perony. Będą nowe wiaty, oświetlenie, tablice informacyjne i ławki oraz przejścia podziemne.

 

Osoby, które były na dworcach większy miast zauważyły, że perony są całkowicie zadaszone. W Białymstoku jak widać z projektu – nikt o tym nie pomyślał. Po prostu wymienią wiaty, dzięki którym można poczekać na pociąg. Tylko, że wiata jest ciasna, a peron ogromny. Wszyscy pod wiaty się nie zmieszczą. A w deszczu nikomu stać się nie chce.

 

Druga ważna kwestia to (chyba) nikt też nie pomyślał, by do Białegostoku dojechało Pendolino. To ważne, by można było się dostać do Warszawy, Krakowa, Gdańska, Wrocławia czy Poznania z pominięciem małych stacji – sporo zyskując na czasie. Przypomnijmy, że do końca 2020 roku zakończą się prace związane z budową Rail Baltici. Wtedy to z Białegostoku do Warszawy będzie można jechać 160 km/h. Podróż do Warszawy nieznacznie skróci się. Obecnie do Warszawy Wschodniej pociąg z Białegostoku jedzie równo 2 godziny. Po modernizacji jechać będziemy 1,5 godziny. Gdybyśmy pominęli wszystkie stacje – pociąg dojechałby do Warszawy 10-15 minut szybciej. Jednak na połączenie ekspresowe należy patrzeć nie przez pryzmat dojazdu do Warszawy – ten z Białegostoku jest już dziś naprawdę dobry. Chodzi o to, by dużo szybciej dojechać do innych większych miast, oddalonych od stolicy Podlaskiego o kilka godzin drogi. Remont dworca i peronów w Białymstoku skończy się zaś pod koniec 2019 roku. Żeby wpuścić Pendolino – trzeba by było przebudować peron (pociąg Pendolino jest szerszy niż standardowy).

 

Dlatego przyjemnie będzie kupować bilet i czekać na pociąg na wyremontowanym dworcu, ale każda modernizacja dworca powinna być przede wszystkim praktyczna. Tutaj ani nie ma co liczyć na zadaszone perony, ani na peron przystosowany do przyjazdu Pendolino. A potem każdy się dziwi dlaczego Białystok to Polska B. Przecież taki ładny.

 

Ogród Pałacu Branickich był dwa razy większy, a na jego końcu pierwszy teatr w Polsce!

Mało kto wie, że Pałac Branickich w Białymstoku z dzisiejszych czasów nie jest tym samym miejscem co w czasach swojej świetności czyli w XVIII wieku. Złote czasy całego miasta – w tym Pałacu Branickich skończył III rozbiór Polski. Zaś piekło II Wojny Światowej dokończyły dzieła zniszczenia i dziś mamy replikę Pałacu. W wersji znacznie biedniejszej. Najciekawszych rzeczy dowiedzieć się można jednak ze starych rycin. Otóż dziś ogród pałacu kończy się tuż za mostem. Kiedyś za mostem była dalsza część ogrodu, która była tak samo długa jak ta, którą możemy podziwiać dzisiaj. Ogród sięgał więc aż do dzisiejszego budynku Książnicy Podlaskiej przy ul. Skłodowskiej. Zaś na jego zwieńczeniu była wielka brama z kolumnami. Na krańcu ogrodu znajdowała się także Komedialnia czyli pierwszy na ziemiach polskich teatr, który został założony 17 lat przed Teatrem Narodowym w Warszawie!

 

Białostocki operhaus był piętrowym budynkiem, posiadał loże, wielką scenę, a także wprawiającą w zachwyt kurtynę, która była namalowana olejnymi farbami przez Augustyna Mirysa – polskiego malarza, urodzonego we Francji. Mirys służył swym talentem na dworach Sapiehów czy Krasickich, a później także dla Branickiego – za co dostał od niego dokumenty nadające mu szlacheckie pochodzenie.

 

W Komedialni znajdowały się zapisy 19 oper, 41 baletów i 122 dramatów! Białostocki operhaus miał własną orkiestrę, balet, a na scenie występowały gwiazdy sprowadzane z Rzymu, Wenecji czy Wiednia. Życie kulturalne na dworze Branickiego tętniło tak bardzo, że Białystok był ważnym ośrodkiem kulturalno-społecznym w Europie! Żałować można tylko, że dzisiejszy Pałac to replika z połowę mniejszym ogrodem. To se ne vrati…

Pałac Branickich w Białymstoku z rok na rok zyskuje coraz większy blask

 

Białostocki Pałac Branickich to perła, o którą trzeba dbać w najwyższym stopniu. Z tego samego założenia wychodzą także władze Białegostoku, mimo że obecnie pałac Branickich to siedziba władz Uniwersytetu Medycznego. Choćby z tego powodu prezydent Truskolaski mógłby się wypiąć na pałac i stwierdzić, że jego utrzymanie i wygląd zależy od UMB. Na szczęście tak nie jest i władze regularnie odnawiają całkowicie zniszczony podczas wojny pałac.

 

Jeżeli byśmy dokładnie się przeszli przez teren dawnej siedziby Branickich to byśmy zauważyli, że jeszcze sporo jest do odnowienia. W ogrodzie, na boku nowego blasku przydałoby się kaplicy, obok ogrodzone z powodu złego stanu technicznego są cztery filary, zaś od dziedzińca mur jest ogrodzony specjalną siatką, by się nie sypał. Fatalnie też wygląda elewacja pałacu na niektórych fragmentach. Zaś most w ogrodzie to mówiąc wprost – tragedia.

 

Tymczasem z roku na rok sam ogród coraz piękniejszy robi się ogród. Najnowsze zmiany w nim to nowe rzeźby – tych w ogrodzie jest całe mnóstwo. To nie wszystko – w tym roku jeszcze będzie kilka nowych. Miejmy nadzieję, że już niedługo Pałac Branickich w Białymstoku zyska stuprocentowy blask. Nie jest to łatwe gdyż prace remontowe w Pałacu są bardzo drogie – restauracja każdego zabytku to drenaż kieszeni. Same rzeźby z ogrodu kosztywały prawie 740 tys. zł.