źródło: biuro projektowe METEOR ARCHITECTS

Kampus uniwersytecki jest rozbudowywany

Nauki humanistyczne będą prowadzone w nowoczesnym budynku na kampusie uniwersyteckim przy ul. Ciołkowskiego. Rozpoczęła się jego budowa obok planetarium i biblioteki, z których będzie połączenie specjalnym przeszklonym mostkiem, by przejść pomiędzy budynkami bez wychodzenia na zewnątrz. Do nowego obiektu przeniosą się Wydział Filologiczny, Historii, Filozofii, Studiów Kulturowych oraz Studiom Praktycznej Nauki Języków Obcych, które teraz mieszczą się przy Placu NZS w dawnym Domu Partii oraz przy ul. Świerkowej w Białymstoku.

O ile zmiana dla studiujących na Świerkowej będzie delikatna, bo kampus znajduje się nieopodal, to dla pozostałych – studiujących na Placu NSZ oznacza to zmianę diametralną. Trzeba będzie zamienić wygodne centrum miasta na kampus, do którego ciężko jest dojechać, na którym oprócz infrastruktury uczelnianej nie ma miejsc na rozrywkę, kulturę. Inaczej mówiąc – po zajęciach nie ma sensu zostawać na kampusie, bo ani tam nie ma akademików ani niczego, by miło spędzić czas. To największy minus lokalizacji na Ciołkowskiego.

Plusem jest to, że studenci będą mogli pobierać nauk w komfortowych warunkach, bo nie oszukujmy się “Dom Partii” to komunistyczny moloch, który niepotrzebnie został wpisany na listę zabytków. Lepiej by było tego potworka rozebrać i zbudować coś bardziej nowoczesnego i eleganckiego. Oczywiście nie mamy tu na myśli pseudoapartamentów od patodeweloperki, która w Białymstoku ma się wyśmienicie. Otóż dobrym pomysłem byłoby wybudowanie nowoczesnego budynku instytucji użyteczności publicznej. Mamy na myśli takie centrum aktywności społecznej z dużą widownią, gdzie można by było organizować konferencje, wykłady. Obecnie tego typu “imprezy” mają miejsce najczęściej w dawnym Kinie Ton, które jest w stanie pomieścić wiele osób. Natomiast warunki tam panujące nie są najlepsze. Jedno jest pewne, nic takiego tam nie powstanie, bo obecny budynek jest już w rękach prywatnych. Co tam urządzi? Czas pokaże, gdy studenci przeniosą się na kampus.

Dane GUS mogą zaboleć. Białystok się wyludnia. Oto dlaczego.

Nie takiej końcówki kolejnej kadencji spodziewał się Tadeusz Truskolaski. Najnowsze dane GUS są zapewne dla niego bardzo bolesne. Tyle naszych pieniędzy wpompował w miasto, w te wszystkie inwestycje, a wredni mieszkańcy się wyprowadzają. Dane Głównego Urzędu Statystycznego mówią, że stolica Podlaskiego jest trzecim z polskich miast, które najbardziej się wyludnia. Na pierwszym jest Bydgoszcz, której saldo migracji ma minus 763 mieszkańców. Drugą lokatę zajmuje Łódź, która ma ujemne saldo mieszkańców minus 708. A Białystok na trzecim miejscu zamyka podium z wynikiem minus 577 mieszkańców.

Pomyślmy, skoro tyle Prezydent Tadeusz Truskolaski tych inwestycji przeprowadził przez te lata trzymania stołka, to dlaczego mieszkańcy się wyprowadzają? Jeżeli ktoś pamięta miasto sprzed ery ówczesnego włodarza, to doskonale zdaje sobie sprawę, że dziś Białystok wygląda zupełnie inaczej. Jest dużo ładniej, estetyczniej, nowocześniej. Jak widać, za tą fasadą nie kryje się nic więcej, bo jedno to cieszyć oko, drugie to żyć w tych pięknościach na co dzień. Okazuje się, że więcej osób woli stąd wyjechać. A to dlatego, że Tadeusz Truskolaski oprócz remontu fasady, nie rozwiązał żadnego problemu, który trapił miasto.

Nie mamy lotniska (tu uczciwie trzeba przyznać, że chociaż rzeczywiście coś robił), zarobki w porównaniu z innymi miastami nadal bardzo słabe, komunikacja miejska fatalnie zorganizowana, brak sensownej przestrzeni biznesowej, niska renoma białostockich uczelni. Teraz zobaczmy, co się za tymi hasłami kryje.

O białostockim lotnisku i tym jak powstaje można napisać całą książkę. Skupmy się jednak na tym, że w stolicy podlaskiego o lotnisku się dyskutuje. Tadeusz Truskolaski, gdy nie miał większości w Radzie – dał radę wybudować pas startowy. Gdy tą większość ma – jest zablokowany brakiem stosownych pozwoleń i decyzji. Gdyby tak jednak potrafił dostrzegać, że jego silny elektorat negatywny twardo protestuje przeciwko lotnisku to albo powinien sobie odpuścić albo przed budową pasa zająć się likwidacją przeszkód lotniczych. Włodarz Białegostoku postanowił najpierw przeforsować pas, który od lat stoi bez możliwości używania w całej długości.

Kolejny problem to zarobki. Przez te wszystkie lata Tadeusz Truskolaski nie zrobił absolutnie nic realnego, co by doprowadziło do wyższych zarobków w mieście. Co bardziej kuriozalne, prezydent jest przecież ekonomistą, więc na “robieniu pieniędzy” powinien znać się jak mało kto. Gdy spojrzymy na największe firmy w mieście – to są one własnością kilku biznesmenów. Wygląda to tak, że kilka osób w mieście trzyma potężny kawał białostockiej gospodarki. Tymczasem żaden przedsiębiorca sam z siebie nie podnosi pensji ludziom. Potrzebuje do tego konkurencji. Liczba lokali do wynajęcia w mieście jest gigantyczna. Małe i średnie biznesy kompletnie nie są zainteresowane Białymstokiem. Tym bardziej tej duże – gdy miasto trzyma kilku biznesmenów.

Kolejny problem to fatalna komunikacja miejska. Nocna nie istnieje, bo jak to powiedział jeden wiceprezydentów – można wynająć Bolta. Dobrze, że nie każe jeździć taksówkami w dzień. Drogie bilety, słaba siatka połączeń, brak szybkich linii – to tylko wierzchołek góry lodowej. Jeszcze do nie dawna – nie można było jeździć kilkoma autobusami na jednym bilecie. Generalnie lata beznadziejnego zarządzania komunikacją spowodowało, że ludzie wybrali samochody i wolą nimi stać w korkach na zwężonych buspasami i zatłoczonych ulicach niż jeździć tym co proponuje Tadeusz Truskolaski. Bo to pod żadnym kątem się nie opłaca.

Ostatni temat to renoma białostockich uczelni. Mimo, że prezydent Truskolaski pochodzi ze środowiska naukowego, to bezpośrednio nie ma wpływu na uczelnie. Są to bowiem twory autonomiczne. Natomiast warto przytoczyć tu pewne liczby. Był moment, gdy w mieście było 50 tys. studentów. Teraz studiuje w mieście około 20. tys. osób. I tu pytanie czy prezydent mógł zatrzymać ten gigantyczny spadek. Oczywiście – wystarczyło wykreować Białystok jako świetne miejsce do spędzenia kilku lat na studiach. Tymczasem taki Olsztyn od lat słynie z “Kortowa” – czyli miasteczka studenckiego. Warszawa, Kraków czy Gdańsk – przyciągają jak magnes nie tym, że są ogromne, ale możliwościami jakie dają studentom. Bogate życie kulturalne, mnóstwo miejsc do realizacji pasji, a także świetna komunikacja. Czyli wszystko to – czego w Białymstoku nie ma.

Jak to jest w Białymstoku? Stoi sobie kampus Uniwersytetu w lesie, z dala od centrum, bez porządnej możliwości dojazdu autobusem. Studenci zgodnie przyznają, że zajęcia tam to udręka – bo nic tam nie ma – nawet dobrego zasięgu w telefonie. Do tego jest jeszcze kampus Politechniki. Tu jest dużo lepiej – bo bliżej centrum, z bardzo dobrymi połączeniami, akademikami. Zadaniem Prezydenta Białegostoku powinno być nie tylko tworzenie dobrej atmosfery wokół miasta, ale także tworzenie dogodnych połączeń i innych warunków towarzyszących studiowaniu. Skoro jakość nauki w Polsce jest fatalna, to można chociaż umilić ludziom to co jest. Po co studiować w Białymstoku skoro ciekawej jest w Olsztynie, Warszawie, Krakowie, Gdańsku? Prezydentowi konkurencja zdaje się w ogóle nie przeszkadza. Jemu przeszkadzają tylko tacy jak my – co ciągle się czepiają i wymagają.

Jedno jest pewne. Jeżeli w Białymstoku będzie kolejna kadencja Truskolaskiego i jego świty, to saldo ujemne mieszkańców może być jeszcze wyższe.

Co za patologia! Deweloperzy sami sobie uchwalają prawo w Białymstoku.

Zwykła, ludzka przyzwoitość nakazuje nie podejmować decyzji we własnej sprawie. Na wypadek, gdyby ktoś takiej nie posiadał – jest jeszcze prawo, które mówi, że Radny nie może brać udziału w głosowaniu w radzie ani w komisji, jeżeli dotyczy ono jego interesu prawnego (art. 25a – Ustawy o Samorządzie gminnym). Ani jedno, ani drugie nie przeszkadzało Mateuszowi Sawickiemu z PiS – radnemu Rady Miasta Białegostoku, by głosować za uchwałą pozwalającą budować blokowiska tam, gdzie do tej pory nie można było tego robić. Ten sam Sawicki na co dzień jest deweloperem.

Z ojcem i bratem prowadzą firmę Jaz-Bud. Czerwone wielkie napisy świecą na ich blokowiskach. Między innymi na Młynowej, Świętokrzyskiej, Wierzbowej, Nowowarszawskiej czy Ryskiej i Łąkowej.

I co? I nic. Wygląda to tak, że praktycznie nikogo to nie obchodzi. Żaden z radnych publicznie nie wyraża dezaprobaty, nie słychać by przeszkadzało to Prezydentowi Miasta. Lokalne media? Wspomina o tym tylko Gazeta Wyborcza, którą czyta garstka – bo jest na abonament. Dlatego o takiej sytuacji śmiało można powiedzieć, że to wielka patologia. Bantustańskie standardy w Białymstoku to niestety “norma”. Gdyby o takiej patologicznej sytuacji wspomnieli dziennikarze innych lokalnych mediów to wylecieliby w moment, bo to media głównie kontrolowane jeszcze przez PiS. Niech ktoś jednak nie myśli, że teraz – gdy doszło do zmiany na PO + reszta – będzie lepiej.

Wymieniany w plotkach jako przyszły nowy szef TVP Białystok, jeden z wiceprezydentów – Rafał Rudnicki, chwalił się na swoim koncie Facebook, że w ciągu ostatnich pięciu latach w Białymstoku najbardziej spośród kilkudziesięciu miast Europy wzrosła jakość życia. Tak ma wynikać z raportu na zlecenie Komisji Europejskiej. Okazuje się, że oceniali to sami mieszkańcy, a nie jakieś obiektywne przesłanki. Gdy w komentarzach na jego koncie społecznościowym zostało mu wypomniane, że w niezależnych badaniach Białystok wypada kiepsko oraz że miasto wyludnia się, to ten komentarz przez Rudnickiego został ocenzurowany, który musiał ukryć opcji “ukryj post”, gdyż tylko on oraz autor komentarza go widzą – reszta nie.

To też standardy Białegostoku. Wystarczy odpowiadać “nieprawomyślnie” (nawet jeżeli kulturalnie) na propagandę, a oficjalny profil miasta na Facebooku zablokuje dostęp. Tak też się stało w naszym przypadku.

Żyjemy obok Białorusi i tą totalitarną Białorusią zaczynamy przesiąkać. Jeszcze trochę i Tadeusz Truskolaski dogoni Łukaszenkę w długości rządzenia. Chyba, że w końcu zdecyduje się wystartować do Europarlamentu i zostanie wybrany. Tu jednak nie jest to pewne. Prezydent chciałby pierwsze miejsce, a na drodze stoją mu dwa problemy. Pierwszy jest taki, że w wyborach europejskich startuje się w połączonym okręgu z Olsztynem. Tam lobby polityczne jest silniejsze niż na Podlasiu. Ponadto zarówno Truskolaski senior jak i Truskolaski junior (poseł) podobno nie cieszą się uznaniem Donalda Tuska, który teraz rozdaje karty. Zatem bardzo możliwe jest, że posiadający coraz większy, negatywny elektorat Tadeusz Truskolaski wystartuje i dalej będzie gonić Łukaszenkę i dalej będzie firmować nazwiskiem całą tą patologię.

Czy o tym wszystkim nie wie Prezydent Truskolaski? Trudno kogoś, kto tyle lat zajmuje stołek, podejrzewać że nie zna prawa. Zatem nie ma tutaj mowy, by działo się to poza jego świadomością.

Pułapka na radnych. Czy milioner dostanie odszkodowanie od Białegostoku?

Dziś (27.11.2023) bardzo ważne głosowanie podczas obrad Rady Miasta Białegostoku. Prezydent Tadeusz Truskolaski rękami swoich urzędników we wręcz maniakalnym uporze dążył, by na Dojlidach w miejscu obecnej fabryki sklejek powstało blokowisko. Jest to w stu procentach zgodne z życzeniem właściciela działki, znanego białostockiego biznesmena. I w stu procentach niezgodne z wolą mieszkańców Dojlidy, którzy jak tylko się dało protestowali na każdym kroku. Tyle, że tu nie o samą wolę chodzi. Jeżeli dzisiaj radni uchwalą plan zagospodarowania przestrzennego, którym zezwolą na budowę bloków na fabryce sklejek, to otworzą drogę do… odszkodowania dla tegoż biznesmena. Dlatego każdy radny, który dziś podniesie rękę ZA – będzie działać na niekorzyść miasta. I to w wielu wymiarach. Nie może być tak, że jeden człowiek się uparł i trzeba mu dać. Szczególnie, że tak wielu mieszkańców Dojlid nie chce blokowiska i wszystkich negatywnych skutków jego wybudowania.

Zabudować każdą dziurę

Białystok to miasto, a co za tym idzie dynamicznie się rozwija, zastępuje nowe starym. To jest normalne. Natomiast jeżeli patrzymy gdzie nowe zastępuję starym i w jaki sposób to aż dziw bierze, że prokuratura kompletnie się tym nie interesuje. Dziesiątki pożarów domów przypomina metodę warszawskiej mafii – tzw. czyścicieli kamienic. W Białymstoku mieliśmy do czynienia z czymś w rodzaju “czyścicieli osiedli”. Wypalano pustostany jeden za drugim, straż pożarna gasiła, a następnie w tym miejscu powstawały gigantyczne blokowiska. Nikt nie broni pustostanów, ale przeciwstawiamy się bandyckim metodom ludzi za to odpowiedzialnych.

To jeszcze nie wszystko. Budowanie blokowisk przy samej Rzece Białej połączone z betonowaniem wszystkiego dookoła spowodowało, że po każdej ulewie w mieście występują powodzie. Nawet w miejscach, gdzie zbudowano od zera nową kanalizację przed wymianą starej drogi na nową. Gdyby rzeka wraz z przyległymi terenami miała więcej miejsca, to byśmy wody na ulicach miasta nie widzieli.

Ostatni przykład to gęsta zabudowa w miejscach, gdzie jest już gęsto zabudowane. W centrum miasta można podać przykłady ulic, które są permanentnie zakorkowane dlatego, że dobudowano tam jeszcze więcej budynków, pozajmowano każdy wolny skrawek, byleby wepchać blokowiska czy biurowce.

Jak widać nie ma jakiegoś szerszego pomysłu na to, by budować bez powodowania szkód, by rozbudowywać a nie zabudowywać, by nie stawiać blokowisk w miejscach sprzecznych z logiką. Nikt się nie przejmuje, by wszystko od początku odbywało się też zgodnie z prawem.

Maniakalny upór Truskolaskiego

Dziś jednak będzie miała sytuacja bez precedensu. Otóż zmierzamy do finału batalii o Dojlidy. Wbrew protestom, uwagom i propozycjom mieszkańców, Tadeusz Truskolaski rękami swoich urzędników parł jak szalony, by wszystko było zgodne z wizją jednego z białostockich biznesmenów. Właściciel fabryki sklejki ma plan, by przenieść się z biznesem z gminy Białystok do gminy Wasilków, a miejsce po fabryce na Dojlidach przeznaczyć pod blokowisko.

Mieszkańcy Dojlid stanowczo protestują z kilku powodów. Tuż obok znajduje się rzeka. Dotychczas woda po deszczu spływała do niej oraz do stawu, który znajdował się na terenie fabryki. Obecnie staw został zasypany, a woda pojawiła się na ulicach i posesjach mieszkańców. Dołożenie jeszcze większej ilości bloków w tym miejscu spowoduje, że tych powodzi będzie więcej, a woda osiągnie nowe poziomy zalewając to, do czego wcześniej nie dosięgała.

To jeszcze nie wszystko. Nowe blokowiska to nowi mieszkańcy. A Dojlidy stanowczo nie są na to gotowe. Przebiegająca przez osiedle krajowa 19 już dziś jest zapchana. Jeżeli dołożymy do tego jeszcze nowych mieszkańców, to utworzą się korki, zacznie brakować miejsc do parkowania, zacznie brakować miejsc w placówkach edukacyjnych. Ponadto zniknie przychodnia lekarska, która znajduje się na terenie planowanego blokowiska. Czy powstanie po zmianach? Nic o tym nie wiadomo.

Warto też wspomnieć, że leżą w białostockim urzędzie miejskim od bardzo dawna plany przebudowania drogi tak, by była jeszcze szersza i przebiegła nowym torem tuż przy posesjach ludzi. Obecna droga przebiega z dala od nich. Blokowisko będzie idealnym pretekstem, by ogromną drogę budować. Znów wbrew mieszkańcom.

Sytuacja bez precedensu

Dzisiejsze głosowanie to sytuacja bez precedensu. Jeżeli radni podniosą rękę ZA, zmieniając plan zagospodarowania przestrzennego, to jednocześnie zmienią przeznaczenie terenu z fabryki na blokowisko. A tu prawo mówi jasno – zmiana przeznaczenia terenu otwiera drogę do odszkodowania właścicielowi, jeżeli ten nie może dalej kontynuować swojej działalności. I tak właśnie się stanie. Nowy plan oznaczać będzie przymus likwidacji fabryki. O ile jest to zbieżne z planami biznesmena, o tyle co innego mieć plan, a co innego być do tego przymuszonym prawnie. Zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by najpierw właściciel Sklejek zażądał od miasta pieniędzy, by potem za te pieniądze zbudować blokowisko i sprzedać ludziom. Czysty zysk.

Czy o tym wszystkim nie wie Prezydent Truskolaski? Trudno kogoś, kto tyle lat zajmuje stołek, podejrzewać że nie zna prawa. Zatem nie ma tutaj mowy, by działo się to poza jego świadomością.

fot. Tomasz Łotowski / PKP Polskie Linie Kolejowe S.A.

Stare, ciężkie dźwignie to już przeszłość. Białystok ma nowoczesne centrum sterowania ruchem na kolei.

Przełomowa modernizacja w białostockim kolejnictwie. Zaczęło działać nowoczesne centrum sterowania ruchem kolejowym. Jest ono oparte na zaawansowanych systemach komputerowych, zastąpiło przestarzałe urządzenia mechaniczne, które służyły kolejarzom przez ostatnie 50 lat.

Codzienne obowiązki dyżurnych ruchu w Białymstoku były do tej pory związane z obsługą specjalnych urządzeń mechanicznych, takich jak semafory i inne układy mechaniczne, które wymagały siły i precyzji w manewrowaniu drążkami i dźwigniami. Jednak teraz te trudne zadania zostaną zautomatyzowane, dzięki nowoczesnym rozwiązaniom komputerowym. Następstwem tej modernizacji jest zredukowanie konieczności manualnego przestawiania rozjazdów na torach oraz możliwość zdalnego monitorowania i sterowania ruchem kolejowym. Nowoczesne systemy monitorują sytuację na torach na bieżąco, co umożliwia szybką reakcję na ewentualne problemy i zagrożenia. Dzięki centralizacji, teraz możliwy jest też lepszy nadzór nad ruchem pociągów.

Teraz, aby zmienić tor pociągu, wystarczy jedno kliknięcie myszką, a nie manualne przekładanie rozjazdów na torach. Systemy monitorują także urządzenia zamontowane w torach, takie jak elektryczne napędy zwrotnicowe, sygnalizatory świetlne oraz liczniki osi, które dokładnie rejestrują ruch pociągów na stacji. Planowane jest rozszerzenie zastosowania nowoczesnego sterowania ruchem kolejowym na inne odcinki linii kolejowych, w tym na trasę z Białegostoku do Grajewa oraz na przyszłą linie z Łap do Łomży.

Lokalne centrum sterowania ruchem kolejowym uzyska pełną funkcjonalność po zakończeniu prac na odcinku Białystok – Czyżew (czyli na szlaku w województwie podlaskim). Dyżurni ruchu będą mogli monitorować ruch pociągów na łącznej długości 70 km linii, obejmując stacje Czyżew, Szepietowo, Racibory, Łapy.

Na poniższym filmie możecie zobaczyć jak wyglądała praca w manualnej nastawni.

To ogromna szansa, by białostoccy rowerzyści pokazali swoją siłę!

Trwa głosowanie kolejnej edycji Budżetu Obywatelskiego w Białymstoku. Nie będziemy omawiać wszystkich ogólnomiejskich projektów, gdyż od wielu lat negatywnie wyrażamy się o możliwości “upiększania” miasta przez mieszkańców swoimi fantazyjnymi figurkami, pomnikami i innymi bzdetami, które ostatecznie zaśmiecają przestrzeń publiczną. W tym roku jednak jest projekt, którego zrealizowanie powinno mocno leżeć na sercu wszystkim białostockim rowerzystom.

Gdy się jeździ po mieście rowerem, to bez wątpienia infrastruktura jest bardzo rozbudowana i tu nie ma żadnej dyskusji, że jest to sukces, wielokrotnie krytykowanego przez nas Tadeusza Truskolaskiego. Warto jednak podkreślić, że Białystok nie jest wyjątkiem i tak jak w innych miastach w Polsce – rowerzyści dostali prezent w postaci ścieżek nie dlatego, że urzędnicy tak kochają rowerzystów, ale dlatego, że kochają dotacje. A tych by nikt ich nie dał, gdyby chcieli przebudowywać stare, rozpadające się ulice bez ścieżek rowerowych czy buspasów. A ten fakt jest ważny w patrzeniu na system ścieżek rowerowych w mieście jako całość. Pod tym kątem jest bardzo wiele niedociągnięć, o których szeroko się nie będziemy rozpisywać, bo lista urwanych dróg, nieprzemyślanych rozwiązań jest bardzo długa.

Rowerzysta – zło konieczne

Jest jednak coś, na co chcemy zwrócić uwagę szczególnie, to Wiadukt Dąbrowskiego. Obecnie jest możliwość przejechania nim rowerem w następujący sposób: Jadąc od Al. Piłsudskiego w stronę Solidarności musimy w pewnym momencie zjechać na osiedle Antoniuk, by okrężną drogą, ul. Knyszyńską przebijać się do wspomnianej Solidarności. Po drugiej stronie możemy zrobić tak samo, zjeżdżając w kierunku dworca kolejowego, by okrężną drogą dojechać do wspomnianej Solidarności. Tymczasem środowisko rowerzystów postuluje, by wkomponować w Wiadukt Dąbrowskiego normalną ścieżkę – będącą częścią jezdni. Ot chociażby tak jak mamy to zrobione na ul. Sienkiewicza. Swoją propozycję zgłosili do wspomnianego budżetu obywatelskiego i można na nią właśnie głosować.

Raz w miesiącu organizowana jest rowerowa masa krytyczna, której celem jest pokazanie pozostałym uczestnikom ruchu drogowego, że rowerzyści też mogą korzystać z jezdni. Tymczasem w Polsce istnieje przekonanie, że nie mogą. Kierowcy samochodów bardzo często zachowują się tak jakby jezdnia należała tylko do nich, prowokują niebezpieczne zachowania, przejeżdżają tuż przy samych nogach rowerzystów, próbują spychać, i ogólnie potrafią dawać takie popisy chamstwa, że szkoda pisać. W efekcie dochodzi do ogromnej liczby potrąceń rowerzystów, zaś każdy zdroworozsądkowo myślący cyklista woli jechać nielegalnie chodnikiem niż ryzykować kalectwo bądź śmierć.

Tymczasem w krajach zachodnich, do których kiedyś aspirowaliśmy (ale chyba już nie), rowerzysta na jezdni to jest standard. Nikt tam nikogo nie spycha, ścieżki rowerowe są wkomponowane w jezdnie a nie chodnik, rowerzyści mają swoją sygnalizację świetlną, która daje im zielone przed samochodami, sieć ścieżek rowerowych górują nad siecią jezdni. Ogólnie jest to raj dla rowerzystów. I tak jak wspomnieliśmy, w Białymstoku i tak nie jest źle, ale jest wiele do odrobienia. Dlatego dobrym przypieczętowaniem siły kierowców jednośladów powinno być przegłosowanie wspomnianego projektu. Wymuszenie na urzędnikach budowy ścieżki rowerowej w jednym z najbardziej newralgicznych miejsc w Białymstoku, kierowcom dobitnie pokaże że drogi nie należą tylko do nich. Każda tego typu inwestycja pozwoli zmieniać świadomość ludzi w samochodach.

Tu można głosować, projekt M11:

https://www.bialystok.pl/pl/dla_mieszkancow/bialystok_obywatelski/karta-do-glosowania-dla-mieszkancow-bialegostoku-na-projekty-budzetu-obywatelskiego-2024.html

Dziś można jeździć za darmo autobusem. Czy w ogóle warto wsiadać?

Dziś obchodzimy Europejski Dzień bez Samochodu. To dobra okazja, by za darmo przejechać się białostocką komunikacją miejską i ocenić czy na co dzień warto z niej korzystać? Białostocka komunikacja miejska od lat jest zarządzana przez tą samą osobę. Mowa tu o dyrektorze Prokopie. Jest to człowiek, który kompletnie się do tego nie nadaje. Tak samo żadnych kompetencji do nadzorowania komunikacji miejskiej nie ma Zbigniew Nikitorowicz, wiceprezydent za to odpowiedzialny.

Zacznijmy od podstaw. Strona internetowa komunikacji miejskiej wygląda tak samo może ze 20 lat. A w tym czasie technologia tak się zmieniła, tak wszystko poszło do przodu, że pasażerowie mogliby mieć chociażby możliwość przeglądania strony z telefonu komórkowego. A wszystkie statystyki pokazują, że większość ludzi właśnie w ten sposób przegląda internet. Komputerowcy to zasadnicza mniejszość. Przykładów, co mogłoby się znaleźć na takiej nowoczesnej stronie komunikacji można by było mnożyć bez liku.

Następny temat, dużo ważniejszy, to same linie autobusowe. Pomijając te, które jeżdżą do innych gmin na podstawie umów, to po samym Białymstoku jeździ 30 linii. Jeżeli spojrzymy na ostatnie 2 dekady, to w tym czasie powstały… dwie – linia 29 i linia 30. W tym samym czasie Białystok się rozrósł wewnątrz, powstało wiele blokowisk, dróg i miejsc użyteczności publicznej. Żeby te podróże ludzi jakoś “połączyć”, powstało wielkie centrum przesiadkowe przy największym skrzyżowaniu w mieście – AL. Piłsudskiego i Sienkiewicza. Nie rozwiązało to jednak głównego problemu czyli zbyt długich tras autobusów.

Trzeba też wspomnieć o chorych cenach biletów i dziwacznym systemie. W takiej Warszawie, niezależnie czy jedziemy metrem, tramwajem czy autobusem – mamy jeden bilet. U nas takie rozwiązanie to nowość. Dopiero od niedawna można w ogóle jeździć na jednym bilecie różnymi liniami. Wcześniej bilet czasowy na to nie pozwalał. W 2023 roku radni popierający Tadeusza Truskolaskiego zafundowali mieszkańcom kolejne podwyżki biletów. Na nich zdały się tłumaczenia, że białostocka komunikacja jest i tak bardzo droga, że w mieście przez to przybyło mnóstwo nowych samochodów, a ludzie wolą jeździć wszystkim – tylko nie autobusem. Że jest to wybór tylko dla tych, którzy są na autobus niemalże skazani, bo nie są wstanie przemierzać ulic rowerem czy hulajnogą, nie potrafią zamówić taksówki na aplikacje, a ta klasyczna jest dla nich zbyt droga. Warto też wspomnieć, że dopiero od niedawna można korzystać z biletomatów w autobusie.

Kolejna kwestia to nocne linie autobusowe. To śmieszne, że dziesiąte pod względem liczby ludności miasto w Polsce nie ma komunikacji miejskiej. To akurat nie jest wina dyrektora Prokopa, po prostu jego zwierzchnik, prezydent Truskolaski uparł się że nie da na to pieniędzy i będzie obwiniać za to PiS. Nie wchodząc w polityczne spory, jest to bzdura łatwa do udowodnienia. Otóż sami widzicie gołym okiem ile miasto wydaje pieniędzy na pseudo inwestycje. Najsłynniejszy kibel w Polsce, nieistniejące lotnisko na Krywlanach z istniejącym pasem startowym, węzeł intermodalny pod komunikacje, którego nikt za bardzo nie potrzebował. Przynajmniej nie w tej chwili.

Warto też wspomnieć o buspasach. Owszem z perspektywy autobusu są przydatne, jednak warto zauważyć, że kursów autobusów na liniach obejmujących buspasy jest tak mało, że przeważnie stoją puste. Wniosek jest zatem oczywisty – albo zwiększyć liczbę kursów albo zlikwidować buspasy. Myślimy, że jednak zarówno na jedno i drugie nie ma w Białymstoku szans. Tadeusz Truskolaski i jego współpracownicy nie tylko swoimi decyzjami leją nieustannie beton w każdy zakątek miasta, oni mają też betonowe umysły. Totalnie zamknięte i szczelnie wypełnione. Nie ma w nich miejsca na informację, że Białystok – jeżeli chce być wielkim, rozwijającym się miastem, to potrzebuje wysokiej jakości usług publicznych, a nie tylko wysokich bloków.

fot, podlaskie.eu

Największy spływ na Bugu. Będzie 500 kajaków.

Coroczny spływ rzeką “500 kajaków” przerodził się w renomowane wydarzenie sportowe i rekreacyjne, które oczarowuje entuzjastów przygód z całego kraju. To wydarzenie nie tylko skierowane do doświadczonych kajakarzy, lecz także serdecznie wita nowych adeptów, którzy pragną sprawdzić swoje siły w tej ekscytującej formie aktywności na świeżym powietrzu.

Uczestnicy mają możliwość wyboru między jednodniowym a dwudniowym spływem. Przygoda rozpoczyna się na malowniczej Plaży Miejskiej w Drohiczynie, gdzie wiosłujący rozpoczynają 29-kilometrową podróż z nurtem rzeki, by dotrzeć do urokliwej wioski Granne w gminie Perlejewo. Tutaj, gdy słońce zachodzi, uczestników witają uroczystości z lokalnymi smakołykami oraz muzyką na żywo. Dla prawdziwych entuzjastów kajakarstwa czeka drugi dzień wyzwania, gdzie pokonanie dodatkowego odcinka rzeki prowadzi do sielskiej miejscowości Nur. Impreza odbędzie się w najbliższy weekend – 5 i 6 sierpnia.

“500 kajaków” to nie tylko ekscytująca wyprawa sportowa; to manifestacja aktywnego i pełnego życia stylu. Podczas 29-kilometrowej trasy uczestnicy mają wyjątkową okazję zanurzyć się w naturalnym pięknie regionu, jednocześnie pielęgnując zdrowszy tryb życia. Za każdym ruchem wiosła uczestnicy nie tylko pokonują nurt rzeki, lecz także przenikają do krainy zdrowia, współbraterstwa i uzmysławiają sobie piękno, jakie Matka Natura obdarza hojnie nasze Podlasie.

Mural z Babcią Eugenią wraca na ul. Skłodowskiej. Urzędnicy obeszli prawo żeby go szybko namalować.

Mural z Babcią Eugenią na budynku “ONZ” przy Skłodowskiej miał być tymczasowy, ale tak przypadł do gustu białostoczanom, że wiele osób nie mogło się pogodzić z tą tymczasowością i gdy musiał zniknąć, to robiono wszystko, by pozostał. Wówczas można było usłyszeć, że Urząd Marszałkowski, który przejął budynek po Uniwersytecie w Białymstoku planuje nałożyć styropianowe docieplenie na elewację. My wówczas pisaliśmy, że by zachować mural – wystarczy docieplić ścianę od wewnątrz budynku. Tymczasem postanowiono, że mural przykryje się styropianem i odmaluje się nowy. Proste? Niekoniecznie.

Tak jak napisaliśmy w tytule – urzędnicy obeszli prawo żeby go szybko po remoncie przywrócić. Ogólnie rzecz biorąc, w planach po remoncie przewidziano logo z żubrem województwa podlaskiego. I żeby to zrobić legalnie czyli zgodnie z planem miejscowym, marszałek musiał wystąpić o pozwolenie od prezydenta.  I taką zgodę uzyskał. I teraz mamy sytuację, że jednak na muralu będzie Babcia Eugenia.

Żeby to zrobić w pełni, zgodnie z prawem, trzeba by było złożyć wniosek o zmianę planu miejscowego. Rozpoczęcie procedur – czyli dokonanie różnych uzgodnień, konsultacji społecznych potrwałoby minimum rok. Ale kto by się tym przejmował, jak niedługo wybory samorządowe. Sukces musi być tu i teraz. Dlatego mural zostanie odmalowany nielegalnie jeszcze w lipcu. A żeby wszystko było “ok”, to żubr też gdzieś pewnie będzie na tej ścianie.

Trzeba sobie jednak zadać pytanie. Czy obchodzenie prawa, żeby szybko namalować to, co się samego zakryło jest w porządku? Tym właśnie w teorii jest ten mityczny zachód, który różni się od ruskiego miru. Mówią nam, że my tym zachodem już jesteśmy. Po tym jak urzędnicy obchodzą prawo żeby było miło na wybory, widać, że my jesteśmy wschodem i do zachodu co najwyżej aspirujemy. Ten wspomniany mityczny zachód jest tymże wysoko rozwiniętym zachodem właśnie dlatego, że wszystkie decyzje zapadają z poszanowaniem procedur. A u nas cały czas wygrywa ruska mentalność, że papier to papier, a w rzeczywistości można robić co się chce.

Sprawa muralu w tym kontekście wydaje się błaha, ale skoro już w takiej błahej sprawie obchodzi się prawo, to potem właśnie palą się drewniane domy w Białymstoku. Ten, kto podpala doskonale wie, że nikt nie kiwnie palcem, bo prawo to tylko papier.

Dziś jest dzień dziecka. Czy poznajesz tych urwisów?

Dzień dziecka to doskonała okazja, by przypomnieć sobie starą prawdę. Wszyscy jesteśmy dziećmi, niezależnie od tego – ile mamy lat. Dlatego też nie może się obejść dzisiaj bez zabawy. Z naszej strony proponujemy takową. Czy poznajesz tych urwisów? Tak się jakoś złożyło, że w zestawieniu są sami chłopcy. A to dlatego, że w ostatnim czasie robią wszystko, by nie można było o nich zapomnieć choćby przez chwilę. Ma to zapewne związek z nadchodzącymi wyborami.

Polityką zajmować się jednak nie zamierzamy. Dziś jest dobry dzień, by odkurzyć wspomnienia z młodości. Dlatego też serdecznie zapraszamy Was do dzielenia się w komentarzach na naszym Facebooku osobistymi historyjkami z dzieciństwa. Czy jest coś, co zbroiliście, co pamiętacie do dziś? A może to dobry czas by wreszcie się przyznać i uwolnić wyrzuty sumienia? Nie krępujcie się! Na zachętę dajemy jeszcze jednego urwisa, który z powyższymi czasem się pobawi. Zamiast zbroić, woli śpiewać i grać na gitarze.

Jeżeli ktoś miałby jednak problem z odgadnięciem kto jest na zdjęciach to śpieszymy z tłumaczeniem. Od lewej Tadeusz Truskolaski (Prezydent Białegostoku), Artur Kosicki (Marszałek Województwa Podlaskiego) i Szymon Hołownia (szef ugrupowania Polska 2050). U dołu Zenek Martyniuk (król). Dodajmy też, że nie są to ich zdjęcia z dzieciństwa, a przeróbka w wykonaniu sztucznej inteligencji.

Wszystkiego najlepszego w Dniu Dziecka!

Featured Video Play Icon

Nazistowsko-faszystowski Białystok w komedii to tykająca bomba. Jak wybuchnie, to szkody będą ogromne.

Na szczęście bez echa przeszła wrześniowa premiera filmu pt. Kryptonim Polska. I również na szczęście – można ją oglądać obecnie, póki co, tylko w płatnym Canal+, więc “siła rażenia” tegoż dzieła będzie mała. Niestety prędzej czy później zapewne obejrzymy ją w pewnej trzyliterowej stacji i wtedy mleko szkód szeroko się rozleje. Obiektywnie trzeba przyznać, że to nawet zabawny film, ale jego tłem jest Białystok przepełniony nazistami czy też faszystami. Widzimy między innymi mural Zenka na Dziesięcinach, pomnik Bohaterów Ziemi Białostockiej z doczepionym napisem Bóg – Honor – Ojczyzna, widzimy też białostocki sąd oraz inne fragmenty osiedla Dziesięciny.

Tak jak Sandomierz kojarzy się z Ojcem Mateuszem, Łódź z Nic Śmiesznego, a podbiałostocki Królowy most z U Pana Boga za Piecem, tak sam Białystok niestety zaczyna uchodzić za Mekkę tyle że nazistów. Najgorsze w tym wszystkim, że nikt w mieście, nic nie robi by odwrócić ten przykry stereotyp.

Białystok, za sprawą swoich mieszkańców, ma na swoim koncie rasistowskie ataki na obywatela Indii (któremu podpalono mieszkanie i doprowadzono do wyprowadzki do Anglii), ma na swoim koncie wielki marsz ONR, który oglądała cała Polska. Do tego była też parada równości, która zakończyła się ogromną bitwą na ulicach miasta. Wszystko to opatrzone zdjęciem uciekających, przerażonych ludzi, nad którymi głowami leci helikopter, zawieszony nisko nad budynkami. Jak kadr z jakiegoś filmu akcji. Swoje regularnie dokładała popularna stacja telewizyjna w programach informacyjnych.

W komedii Kryptonim Polska dołożyli nam jeszcze na konto spalenie kukły Żyda (które miało miejsce w innym regionie Polski), rasistowską awanturę w kebabie, która zakończyła się śmiercią (to było w Ełku) i oczywiście klasyk – czyli sławne urodziny Hitlera z tortem, gdzie swastyka była ułożona z czekoladowych wafelków. Warto też dodać, że Kryptonim Polska to nie pierwszy film szkalujący Białystok. Wcześniej w podobnym klimacie powstał kryminał pt. Kruk. Na szczęście również tylko dla widzów Canal+.

Najgorsze co może nam się przytrafić, to gdy film Kryptonim Polska z takimi gwiazdami jak Pazura, Szyc i Musiałowski trafi do trzyliterowej, popularnej stacji rozrywkowej. A to zapewne kwestia czasu. Wtedy szkody dla Białegostoku będą gigantyczne. Masowo rozedrze się “stare skazy” i znów utrwali się negatywny obraz miasta w stereotypowym, szerokim wyobrażeniu. A kto do takiego miasta będzie chciał przyjechać?

Oczywiście nie da się zakazać (i nie miałoby to nawet żadnego sensu) nagrywania takich filmów, mamy wolność słowa, ale na złe słowo musi być odpowiedź dobrego słowa. Dlatego władze powinny już teraz działać na rzecz krzewienia pozytywnego wizerunku miasta. Tymczasem Tadeusz Truskolaski i jego świta w ostatnim czasie sprawiają jakby miasto ich niewiele obchodziło. Ostatnie osiągnięcia w mediach ogólnopolskich – białostockich władz – to wybudowanie okropnego szaletu w cenie mieszkania, który do dnia dzisiejszego nie działa. Mało tego, ostatnio Truskolaski tak się zapędził w polityczne tematy, że publicznie zaczął obrażać mieszkańców Sokółki. Od dłuższego czasu nasze miasto zmaga się z wizerunkową katastrofą, a za sprawą takich filmów jak Kryptonim Polska – nieodwracalnie się to będzie pogłębiać.

Fontanna z kulą przejdzie do historii. “Bermudzki trójkąt” zyska nowy wygląd.

Skwerek Ludwika Zamenhofa położony pomiędzy ul. Malmeda i Białówny, po morderstwie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, został podzielony. I teraz przy trójkącie w centrum są dwie nazwy – jedna dalej Ludwika Zamenhofa, druga Pawła Adamowicza. Oprócz tego, że nieżyjący już prezydent Gdańska był w jakiejś politycznej zażyłości z Tadeuszem Truskolaskim, to nic z Białymstokiem wspólnego nie miał. Zasług dla kraju też nie dostrzegamy. Był po prostu ofiarą napastnika Stefana W. Czy to powód by dzielić skwer na dwie części? Tadeusz Truskolaski mógłby chociażby zapytać mieszkańców o zdanie, ale nie ma tego w zwyczaju. Teraz historia się powtarza.

Skwerek zwany też “Trójkątem Bermudzkim” będzie całkowicie odnowiony. Fontanna z kulą zniknie, a do starych drzew dosadzi się więcej zieleni. Oczywiście modernizacji tej nie krytykujemy, bo trzeba powiedzieć dosadnie, że obecnie ten skwer jest po prosty “syfiasty”. A to za sprawą gołębi i kawek, które to defekują po całej okolicy, raz po raz mocząc się w fontannie. Czy przebudowa skwerku rozwiąże ten problem? Cóż – skoro stare drzewa – dom tych wszystkich ptaków – mają zostać, to i obyczaje stare też tam zostaną.

Wracając do Tadeusza Truskolaskiego i jego świty. Tak jak wyżej pisaliśmy – jego ekipa zawsze wie najlepiej i w zasadzie zdanie mieszkańców ich raczej nie interesuje. Na pewno nie można podać jasnego przykładu, który by temu przeczył. I tak po raz kolejny mamy oto sytuację, że jest ogłoszone: Przebudujemy skwer i tak oto będzie wyglądać (jak na grafice powyżej). Tymczasem w Suwałkach – o czym pisaliśmy niedawno – to mieszkańcy zadecydowali jak ma wyglądać nowy park. Było kilka wariantów do wyboru. Białostoczanie to najwyżej mogą postawić figurki misiów – jak sobie zagłosują w budżecie obywatelskim. I to jak urzędnicy dopuszczą projekt do głosowania.

Dobrze, że skwer się zmieni, ale mamy obawy że wcale nie na lepsze. Od dekad problemem tej okolicy są ogromne ilości ptaków. Wycięcia starych drzew nie proponujemy, ale jeżeli chcemy mieć czyste chodniki w centrum, to sama przebudowa nic nie da.

fot. Stowarzyszenie Rowerowy Białystok

Rowerzyści chcą własny pas na wiadukcie Dąbrowskiego. Co na to prezydent?

Mogłoby się wydawać, że Białystok ze swoją ogromną siecią tras rowerowych i BiKeR-em jest miastem bardzo przyjaznym dla rowerzystów. Jeżeli weźmiemy pod uwagę inne miasta w Polsce, to tak rzeczywiście jest. Tylko czy musimy brać pod uwagę wyłącznie nasz kraj? Wystarczy pojechać do większych miast Niemiec, Holandii czy Wielkiej Brytanii żeby zobaczyć jak bardzo Białystok przyjazny nie jest. Ścieżki rowerowe to jedno, wypożyczalnia to drugie, ale jest jeszcze trzecie. To codzienne życie.

W zachodnich miastach nie ma takiego wyboru jak w Białymstoku albo samochód albo droga komunikacja miejska. Tam rowerzystów traktuje się nie tylko w ustawie jako uczestników ruchu drogowego, ale traktuje się ich tam z poszanowaniem. Pasy rowerowe są częścią jezdni, a nie chodnika. Jednośladem poruszamy się obok samochodów, a nie pieszych. Kierowcom nie przychodzi tam do głowy, by z ogromną prędkością wymijać rowerzystę kilka centymetrów przy jego nodze. Warto też dodać, że rowerzyści również mają więcej obowiązków – kask czy światła to podstawa, bez której można dostać mandat.

Stowarzyszenie Rowerowy Białystok, które regularnie zwraca się do prezydenta z inicjatywami dotyczącymi jednośladów, tym razem zaproponowało, by jeden z ważniejszych punktów w mieście – Wiadukt Dąbrowskiego mógł być przejezdny – tak samo jak dla samochodów. Obecnie drogami dla rowerów dojedziemy z Centrum na Antoniuk, z Centrum na dworzec kolejowy, ale jeżeli chcielibyśmy do Al. Solidarności, to musimy jechać albo jedną albo drugą z tych dróg. Prosto, bezpośrednio można razem z samochodami. Co oznacza w praktyce proszenie się o śmierć lub kalectwo. Nie będziemy się wypowiadać za cały kraj, ale w naszej części kultura jazdy nie istnieje. Rowerzysta na jezdni sprawia, że niektórzy dostają małpiego rozumu. Szybko wymijają, kilka centymetrów od nogi, zajeżdżają drogę, swoimi zachowaniami spychają w stronę krawężnika, powodują utratę równowagi i wypadki, a także dochodzi do licznych potrąceń.

Odrobinę komfortu zapewnia wydzielony pas dla rowerów. Z tym, że w Białymstoku się czegoś takiego nie praktykuje. Albo chodnikiem albo w ogóle. Stowarzyszenie Rowerowy Białystok pisze do prezydenta tak:

Zadziwiające, że pomimo niespełna 19 lat członkostwa Polski w Unii Europejskiego oraz popularyzacji wiedzy na temat korzyści z ruchu rowerowego i szkodliwości ruchu samochodowego, na Wiadukcie Dąbrowskiego w dalszym ciągu preferowany jest ruch samochodowy a ruch rowerowy jest zupełnie ignorowany.

Jak jest przez nich opisany przejazd Dąbrowskiego. Jak droga przez mękę.

Obecnie, aby zgodnie z przepisami przekroczyć Wiadukt Dąbrowskiego, rowerzysta jadący od strony ulicy Zwycięstwa musi jechać najpierw lewym pasem ruchu ulicy Kolejowej (na prawym jest buspas), następnie łącznicą, z której przez krawężnik bez wyznaczonego zjazdu może spróbować dostać się na ciąg pieszo-rowerowy. Jeżeli jedzie na Lipową, to pod kościołem św. Rocha musi z powrotem wjechać na jezdnię (od razu lewy pas) i dopiero za budynkiem Lasów Państwowych znowu na ciąg pieszo-rowerowy. Rowerzysta jadący z Alei Solidarności musi wjechać na jezdnię już na wysokości ulicy Kaczmarskiego, po czym zmuszony jest korzystać z wiaduktu aż do łącznicy prowadzącej na Poleską, gdzie pojawia się pierwsza możliwość zjazdu na ciąg pieszo-rowerowy. W podobnej sytuacji jest rowerzysta jadący z ulicy Antoniukowskiej, który na jezdnię musi wjechać już na skrzyżowaniu z ulicą Owsianą, jechać jezdnią główną około 300m pomimo równolegle biegnącej drogi rowerowej (ta jest bowiem niepowiązana z ulicą), następnie zmienić pas w celu dostania się na łącznicę, którą wjeżdża na wiadukt. W gorszym położeniu są rowerzyści jadący z Lipowej lub Piłsudskiego. Rowerzysta jadący z ulicy Lipowej musi wjechać na jezdnię już na wysokości adresu Lipowa 47/1 i wjechać na wiadukt drugim pasem od lewej, w miejscu gdzie wiadukt ma cztery pasy ruchu (sic!). Rowerzysta jadący z Alei Piłsudskiego musi wjechać na jezdnię na wysokości ulicy Botanicznej i zająć pas ruchu drugi od prawej. W obu przypadkach rowerzysta chcący dojechać do ulicy Solidarności lub dworca PKP jest zmuszony jechać środkowym pasem ruchu aż do zjazdu w ulicę Antoniukowską.

Sprawa Wiaduktu jest urzędnikom dobrze znana. O uporządkowanie organizacji ruchu rowerowego na nim wnioskowano już w 2019 roku. Były spotkania w tej sprawie z urzędnikami. Od tamtego spotkania minęło już 3,5 roku, a rowerzyści, aby przekroczyć Wiadukt, w dalszym ciągu muszą łamać przepisy lub narażać się na niebezpieczeństwo. Rowerzyści postanowili wrócić do sprawy i chcieliby, by  wyznaczono dedykowaną infrastrukturę kosztem jednego z pasów ruchu ogólnego północnej jezdni Wiaduktu (na odcinku, gdzie jest ich więcej niż dwa).

Cały wniosek do prezydenta można przeczytać tutaj: http://rowerowybialystok.pl/art/wniosek-w-sprawie-wiaduktu-dabrowskiego-i-jego-okolic

Jeżeli mamy obstawiać, to prośby rowerzystów raczej wysłuchane nie będą. Białystok i jego urzędnicy pod batutą Tadeusza Truskolaskiego przyzwyczaili mieszkańców do tego, że wiedzą najlepiej.

fot. UM Białstok

Nowoczesne Centrum Kultury powstanie w Centrum Wasilkowa?

Piękny, okazały budynek to na razie wizualizacja koncepcji architektonicznej. Ma jednak szansę zamienić się w rzeczywistą inwestycję Wasilkowa. Podczas obchodów 456. urodzin miasta zaprezentowano propozycję wyglądu nowego Miejskiego Ośrodka Animacji Kultury. Obecnie instytucja zajmuje wynajmowany budynek. Po przeprowadzeniu miałaby własny. Czy jest jej potrzebny?

Jeżeli prześledzimy aktywność tej instytucji, to trzeba raczej sobie zadać pytanie – dlaczego jeszcze nie budują. Potencjał gminy i potrzeby w tym kierunku są ogromne. Być może z perspektywy Białegostoku wydaje się to dziwne, że sąsiednia gmina stawia na tego typu inwestycje. Gdy patrzymy na sąsiadujące gminy wokół dużych miast, to zwykle nazywane są ich “sypialniami”. W przypadku relacji Białystok – Wasilków tak jednak nie jest. Gołym okiem widać, że gmina rozwija się niezależnie. Sąsiedztwo Białegostoku na pewno pomaga, ale nie ma tu klasycznej wymiany mieszkańców na zasadzie “w Białymstoku pracuję, zaś w Wasilkowie śpię”.

Z perspektywy mieszkańca Wasilkowa wygląda to inaczej. Gmina jest na tyle rozwinięta, że można tu prowadzić normalne życie pozazawodowe. Podobna sytuacja jest także w gminie Juchnowiec Kościelny, która z Kleosinem, Ignatkami i Księżynem prężnie działają niezależnie od Białegostoku. Co innego, gdy popatrzymy na gminy Dobrzyniewo, Choroszcz czy Zabłudów. W tym przypadku to klasyczne sypialnie Białegostoku.

Dlatego wracając do nowej inwestycji, jest ona jak najbardziej potrzebna. Mieszkańcy w wolnym czasie organizują warsztaty, wydarzenia kulturalne. Obecna przestrzeń staje się niewystarczająca. By w pełni wykorzystać kulturalny potencjał gminy, powstała koncepcja stworzenia zupełnie nowego obiektu, który zostałby zlokalizowany na terenie obecnie niezagospodarowanym – pomiędzy ul. Kościelną, a ul. Łąkową. Główną ideą przyświecającą podczas procesu projektowania było stworzenie wielofunkcyjnej przestrzeni, np. w głównej sali widowiskowej przewidziano przesuwne siedziska na piętrowej platformie z możliwością złożenia ich pod ścianę, dzięki czemu powstaje płaska płyta podłogowa np. na czas trwania koncertu.

Koncepcja architektoniczna została opracowana przez pracownię Jana Kabaca „Arkon” z Białegostoku. Opracowanie koncepcji architektoniczno-budowlanej umożliwi wnioskowanie o pozyskanie środków finansowych z zewnętrznych źródeł na realizację tego projektu.

fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.

Cały krajobraz wokół białostockiego dworca kolejowego się zmienia. Prace trwają na odcinku 70 km.

Budowa trasy Rail Baltica, budowa zadaszonych peronów, budowa przejścia podziemnego to trwające inwestycje PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. Do tego przebudowa ul. Bohaterów Monte Cassino oraz budowa tunelu łączącego się z przejściem podziemnym na perony, a także umożliwiającego przejście ze Św. Rocha na Kolejową, gdy zostaną zlikwidowane kładki to natomiast inwestycje miasta. Ponadto trwa przebudowa ulic od strony Kolejowej.

W planach jeszcze jest budowa węzła intermodalnego dla komunikacji miejskiej, na pustym już placu pomiędzy dworcem autobusowym a dworcem kolejowym. Gdy wszystkie prace w tym miejscu zostaną zakończone, to otoczenie właściwie zmieni się całkowicie. Znikło bowiem Centrum Handlowe Park, nie ma już dawnego dworca autobusowego, do galeriowca dobudowano kolejny wielki blok, a od strony ul. Kolejowej zmieniono plac przed dworcem. Jedynie co pozostanie to na pewno budynek poczty, który jest zabytkiem. Tak samo nadal nad całością górować będzie galeriowiec. Po Rynku Kościuszki oraz ul. Jurowieckiej to kolejny punkt na mapie Białegostoku, który w ciągu panowania obecnego prezydenta przeszedł kompletną metamorfozę.

Wracając do tematów kolejowych, to oprócz wielkiej przebudowy na dworcu kolejowym, prace trwają także na 70-kilometrowym odcinku z Białegostoku przez Uhowo, Łapy, Szepietowo po Czyżew. Przebudowywane stacje i przystanki zapewnią wygodne podróże, a dwupoziomowe skrzyżowania zwiększą bezpieczeństwo w ruchu kolejowym i drogowym. Inwestycja o wartości 3,4 mld zł jest współfinansowana ze środków instrumentu CEF „Łącząc Europę”. Roboty na podlaskim odcinku Rail Baltica prowadzone są przy maksymalnie możliwym ruchu pociągów. Na ponad siedemdziesięciokilometrowym odcinku od Czyżewa do Białegostoku budowane są nowe tory, sieć trakcyjna i urządzenia sterowania ruchem. Lepszy dostęp do kolei i wygodę podróżnych zapewni przebudowa 6 stacji i 12 przystanków. Ponadto efektem modernizacji będą szybsze podróże, wzrost bezpieczeństwa, a także sprawniejszy przewóz towarów. Przebudowywany jest także układ torowy – wymienionych zostanie 55 km torów i zamontowane 144 rozjazdy.

Na stacjach i przystankach budowane są nowe wyższe perony, co ułatwi wsiadanie i wysiadanie z pociągów. Montowane są wiaty, oznakowanie i oświetlenie LED. Zaplanowano instalację systemu informacji pasażerskiej oraz monitoring. Na odcinku Czyżew – Białystok zaplanowano przebudowę 38 peronów. Przejścia podziemne będą w 14 lokalizacjach. Umożliwią bezpieczną komunikację na perony. Zaawansowane są budowy w Czyżewie i Szepietowie. Postępują prace na przystankach Zielone Wzgórza i Bojary oraz stacji w Raciborach. Rozpoczęto budowę przejść w Uhowie i Łapach.

Zakończenie prac planowane jest na 2023 r., zaś samej stacji Łapy i Białystok na 2024 r. To już całkiem niedługo. Miejmy nadzieję, że z Białegostoku będziemy mogli jeździć tak często do Warszawy (i dalej) tak często jak można jeździć do stolicy z Krakowa. Ponadto nie zapominajmy, że konieczna jest elektryfikacja odcinka pomiędzy Sokółką a Suwałkami. Dobrze by było, żeby też wreszcie połączono Suwałki i Białystok z Lublinem. Tutaj musiałaby się odbyć poważna modernizacja w województwie mazowieckim, którego kawałek rozdziela Podlaskie i Lubelskie. Nie zapominajmy też, że Łomża i Białystok powinny zostać również połączone kolejowo. Miało to się odbyć częściowo w ramach budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. W obecnej sytuacji gospodarczej uznać należy, że jest to plan bardziej palcem po wodzie pisany niż realny.

Warto też wspomnieć o zmianach w organizacji ruchu na ul. Kolejowej i Zwycięstwa. Wspomniana wcześniej przebudowa ze strony miasta powoduje, że kierowcy muszą tam jechać bardzo ostrożnie. Obecnie wprowadzono tam ograniczenie prędkości do 30 km/h. Ponadto zlikwidowany będzie przystanek tymczasowy przy firmie Konrys. Nowy będzie się znajdować przy ul. Kolejowej 7.

fot. Bialystok.pl

Toaleta na Plantach nie spełnia norm i nie działa. Co teraz?

Słynny już na cały kraj szalet publiczny w Białymstoku… nie działa. Okazało się, że nie spełnia on norm i nie może być otwarty dla korzystających. Dlatego przechodzący z potrzebą zobaczą budynek otoczony metalową siatką. Jak podaje Radio Białystok – wykonawca dostał miesiąc na naprawienie wad.

Urzędnicy w rozmowie z rozgłośnią wyjaśnili także, że za wadliwą toaletę nie zapłacili. Przypomnijmy, że cała inwestycja kosztować będzie ponad 400 tys. zł. Niektórych tak wysoka cena oburzyła. Bowiem miasto zleciło zbudowanie obiektu 2×3 metry w cenie mieszkania. Chociaż sam Tadeusz Truskolaski i jego świta niechętnie tłumaczyli skąd taka cena, to na naszych łamach pisaliśmy, że wcale nie jest wygórowana. Tutaj macie wytłumaczenie dlaczego musi tyle to kosztować:

http://serwer180971.lh.pl/awantura-o-kibel-bialystok-ciagle-sie-z-czyms-kojarzy/

Mimo, że wykonawca dostał miesiąc na poprawienie wadliwej toalety, to nie jest znana data, kiedy białostoczanie będą mogli z niej korzystać. Warto też się zastanowić nad jej wyglądem zewnętrznym. Szary, betonowy klocek na pięknych Plantach nieco się gryzie.

Featured Video Play Icon

Czy bariera na granicy w ogóle działa? Minister już się chwali, a to dopiero się okaże.

Jeszcze do niedawna granica polsko-białoruska w Podlaskiem była miejscem, gdzie zagrodzone były tylko drogi. Od wielu lat służby graniczne zatrzymywały w okolicy granicy ludzi wielu narodowości. Byli to nielegalni migranci, który próbowali dostać się do Unii Europejskiej, także do Polski. Wielokrotnie wpadali oni w okolicznych lasach czy też po kontroli busów, gdzie próbowali się chować. Szczerze powiedziawszy nigdy to nie wywoływało jakichś emocji. Pewnego dnia jednak białoruski dyktator “zwęszył” interes. Postanowił rękami swoich ludzi zorganizować płatny dojazd wszelkim migrantom z lotniska w Mińsku (stolicy Białorusi) oraz z dworca kolejowego, na którym wysiadali przybysze z dalekich krajów uprzednio lądując w Moskwie.

Przed kryzysem na granicy, ogrodzone były jedynie drogi

Opłata za przerzut waha się od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów amerykańskich, wnoszona jest w całości lub części jeszcze w kraju początkowym. Ludzie, którzy wybierają się na podróż do Europy często oddają cały majątek. Przed dojazdem do granicy z Polską odbierane są im wszelkie dokumenty, by utrudnić polskim służbom ustalenie tożsamości osób zatrzymanych. Celem ostatecznym najczęściej są Niemcy. Z internetowych relacji, arabskich społeczności, które są w tym kraju dobrze zorganizowane wynika, że wielu osobom wszystko się udało. Liczba migrantów próbująca w jednym czasie przekroczyć granicę zaczęła bardzo mocno rosnąć. Komunikaty Straży Granicznej pojawiały się już nie raz na jakiś czas, ale codziennie.

Zemsta za sankcje

w 2020 roku odbyły się wybory prezydenckie na Białorusi. Niedługo przed samym dniem wyborów wsadzono do więzienia białoruskiego blogera, który był silnym, demokratycznym rywalem dla dyktatora. Wszystko wskazywało na to, że Siarhiej Cichanouski miał wysokie poparcie, bo udało mu się dotrzeć także do tych, którzy niezależnie od okoliczności głosowali na Łukaszenkę. Ostatecznie w wyborach wystartowała żona Siarhieja – Swiatłana. Po wyborach wszystko wskazywało na to, że wybory wygrała, ale dokonano fałszerstw na podstawie których ogłoszono, że kolejny raz rządzić będzie Łukaszenka. Takich wyników wyborów nie tylko nie uznano w wielu krajach, ale także Unia Europejska nałożyła sankcje na Białoruś.

Aleksander Łukaszenka w zemście zapowiedział, że “od teraz” będzie przepuszczać wszystkich nielegalnych migrantów do Unii Europejskiej, a wcześniej miał rzekomo kraje wspólnoty przed tym “chronić”. Do sytuacji kryzysowych zaczęło dochodzić w pod koniec lipca 2021 roku. Wtedy próby przekroczeń zaczęły iść w tysiące! Postanowiono wysłać do pomocy na granicę żołnierzy.

Swiatłana Cichanouska fot. Roman Kubanskiy / Wikipedia

Show na granicy

8 sierpnia 2021 po białoruskiej stronie granicy niedaleko wsi Usnarz Górny pojawiła się grupa ok. 60 osób uchodźców m.in. z Iraku i Afganistanu, z czego część z nich – głównie kobiety po kilku dniach wycofała się na terytorium Białorusi, pozostawiając na miejscu grupę 32 osób, której powrót zaczęli uniemożliwiać funkcjonariusze białoruskiej straży granicznej. Po polskiej stronie natomiast zabraniali dalszej drogi funkcjonariusze polskiej Straży Granicznej. W niektórych mediach kłamliwie przekazano, że osoby te utknęły na “ziemi niczyjej”. W rzeczywistości osoby te znajdowały się na terytorium Białorusi. Przeciągająca się patowa sytuacja stała się przedmiotem ożywionej debaty politycznej. Najgorsze co mogło się wydarzyć to obecność polskich polityków na granicy, którzy dla tej 30-osobowej grupy przywieźli śpiwory i jedzenie. Zaraz za nimi zaczęli się zjeżdżać inni politycy. Na nieszczęściu ludzi, którzy utknęli na białoruskiej granicy – zaczęli robić show.

Prawdopodobnie te głupie występy zadecydowały o wprowadzeniu 2 września stanu wyjątkowego na granicy. W praktyce oznaczało to, że nikt oprócz służb nie mógł zbliżać się do granicy. Dodatkowo osoby, które nie mieszkały w przygranicznych gminach – nie mogły do nich wjeżdżać. Całkowicie zatrzymało to nielegalną migrację, bo nawet jeżeli ktoś się przedostał to nie był w stanie wyjechać dalej. Przy granicy zaczęło dochodzić do wielu zgonów migrantów, dla których polskie warunki atmosferyczne były zbyt surowe, by koczować przez wiele dni w lesie. Wiadomo było, że stan wyjątkowy nie załatwi sprawy, bo niedługo się skończy, a problemy powrócą. Wtedy zadecydowano o budowie fizycznej zapory.

Sytuacja się uspokoiła

Najpierw ustawiono zaporę tymczasową, której pilnowali żołnierze, policja i straż graniczna. Zaczęło dochodzić do starć na granicy pomiędzy migrantami a polskimi funkcjonariuszami. Najgłośniejsze było wydarzenie w Kuźnicy, gdzie znajduje się przejście graniczne. 16 listopada zebrani wcześniej masowo migranci, zwiezieni z całej Białorusi i ze wszystkich granic doprowadzili do starć. Polska policja użyła armatek wodnych. Służby białoruskie, żeby nie doprowadzić do masowego wychłodzenia osób, które przebywały na ich terenie – umieściły wszystkich w tymczasowym magazynie, gdzie mogły się ogrzać. Następnie sytuacja się uspokoiła, bo koczowania w lesie zimą migranci nie przeżyliby.

Obecnie wzdłuż całej granicy stoi 5-metrowy płot. Na całej długości bariery zakładane są urządzenia elektroniczne. Dopóki ich nie będzie na całej długości granicy, nie dowiemy się czy inwestycja za miliardy złotych w czymś pomogła. Z relacji funkcjonariuszy i żołnierzy, którzy pracują na granicy wiemy, że sytuacja bardzo się uspokoiła względem roku 2021. Próby nielegalnych przekroczeń jednak nie ustały.

Przez rzekę i bagna

W najnowszym komunikacie Straż Graniczna informuje, że elektroniczny system działa już na odcinku 37 km. To zaledwie 17 proc. całej granicy, a tymczasem minister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Wąsik zdążył się już pochwalić, że na tym odcinku nie dochodzi do żadnych prób przekroczenia. Skoro są łatwiejsze miejsca, to jest to całkiem logiczne. Obecnie najpopularniejszym sposobem jest forsowanie granicy przez rzekę Swisłocz, gdzie nie ma płotu. Drugie takie miejsce to białowieskie bagna. Tam jednak jest bardzo niebezpiecznie. Czy bariera naprawdę spełnia swoją rolę dowiemy się dopiero, gdy 100 proc. granicy będzie zabezpieczone płotem z elektroniką. Wtedy nie będzie miejsc łatwiejszych i trudniejszych, ale wspomniana rzeka czy bagna będą łatwe do upilnowania.

Docelowo bariera elektroniczna ma zabezpieczyć około 206 kilometrów. Na cały system składać się będzie ok. 3 tysięcy kamer dzienno-nocnych i termowizyjnych, 400 km kabli detekcyjnych oraz 11 kontenerów teletechnicznych.

Duże miasto może więcej? Nic bardziej mylnego. Wasilków to udowadnia.

Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że duże miasta są atrakcyjniejsze niż te małe, bo są bogatsze i oferują lepsze usługi. Tymczasem, gdy patrzymy na Białystok to tak nie jest. Sąsiedni Wasilków to jedna z niewielu polskich gmin w Polsce, w której bardzo mocno przybywa mieszkańców. Obecnie mieszka tu ok. 18 tys. osób. W 1995 roku było ich zaledwie 11 tys.

Dlaczego akurat tutaj? Można wskazać dwa główne powody. Pierwszy z nich to sąsiedztwo przepięknych, atrakcyjnych, zielonych terenów Puszczy Knyszyńskiej i jej otuliny. Niektórzy nie muszą nawet nigdzie jechać, wystarczy, że wyjdą z domu. Drugim powodem jest konsekwencja polityki sąsiada – czyli Białegostoku. Władze tegoż miasta od lat nie są zainteresowane tym, by miasto się rozrastało poprzez połączenia z gminami sąsiednimi. Miasto przez to jest cały czas kompaktowe i coraz bardziej zagęszczone blokowiskami.

Białystok traci, Wasilków zyskuje

Jakość życia się stale pogarsza. Mamy tam problemy ze smogiem, coraz większymi korkami i gigantycznym problemem z miejscami parkingowymi. Dawniej sporo było też w mieście studentów. To jednak czasy zamierzchłe. Efekt takiej polityki jest tylko taki, że przyrost nowych mieszkańców w Białymstoku jest bliski zera.

Korzysta na tym między innymi atrakcyjnie położony Wasilków i przylegające do niego wsie. Teoretycznie jeszcze lepsze walory przyrodnicze ma uzdrowiskowy Supraśl, ale dojazd do Białegostoku z tego pierwszego jest błyskawiczny, z tego drugiego już nie. Ponadto w Supraślu panuje specyficzna sytuacja właścicielska, przez którą prawie niemożliwe jest zbudowanie blokowiska. Dominują tu tylko domy. Tymczasem w Wasilkowie bloków nie brakuje. Szczególnie rozrosły się tu osiedla Lisia Góra i Dolina Cisów. Obecnie nowe budowle to szeregówki, które w Polsce w ostatnim czasie stały się dosyć modne.

Zadowolony burmistrz z bólem głowy

Nagły i szybki przyrost mieszkańców to nie tylko powód do zadowolenia dla burmistrza, ale także ból głowy. Razem z mieszkańcami lawinowo rośnie zapotrzebowanie na usługi miejskie – komunikację, edukację, gospodarkę komunalną. Wielu z nowych mieszkańców to młodzi rodzice, przez co potrzeba mnóstwo nowych miejsc w żłobkach i przedszkolach. Mimo, że tych w publicznych placówkach jest sporo, to jest to o wiele za mało niż potrzeba. Dlatego zapotrzebowanie miasta odciążają placówki niepubliczne. Jest to wielka korzyść dla rodziców, bo opłata za pobyt dziecka jest dużo niższa niż w takim Białymstoku.

Jest jeszcze jedna korzyść dla rodziców dzieci, chodzących do niepublicznych żłobków i przedszkoli w Wasilkowie. Burmistrz, mimo że teoretycznie powinny interesować go tylko instytucje publiczne, to chcąc czy nie, musi dbać także o te niepubliczne. Na szczęście obecny włodarz chce. Dlatego gdy jego instytucje lub on sam – coś na rzecz dzieci organizują, to w swych planach uwzględniają także placówki prywatne.

Inni chcą brać przykład

Taka współpraca z placówkami niepublicznymi zainspirowała dyrektorów żłobków i przedszkoli z innych polskich miast. Dlatego przyjechali wczoraj, 23 listopada do Wasilkowa na wspólną debatę pod hasłem “Myśl globalnie, działaj lokalnie”. odbyło się to w ramach wizyty studyjnej placówek oświatowych niepublicznych zrzeszonych w Ogólnopolskim Zrzeszeniu Placówek Niepublicznych. W miejskiej bibliotece wymienili się doświadczeniami ze swoimi branżowymi koleżankami i kolegami z Wasilkowa. Na debacie był też wspomniany burmistrz, a także szefowie kilku miejskich instytucji i organizacji pozarządowych.

Główną konkluzją było to, że podział na publiczne i niepubliczne placówki nie jest aż tak ważny. Mówiono o tym, że nie warto ze sobą rywalizować, lepiej się po prostu wzajemnie wspierać i pomagać. Najważniejsze jest, by przyjęcie pomocy nie polegało na wykorzystaniu drugiej osoby. Do współpracy ważny jest także otwarty umysł bez jakichkolwiek uprzedzeń.

Trudno z tymi wnioskami się nie zgodzić. Nadmierna rywalizacja powoduje ogromne straty, bo rozpoczyna grę w “najsłabsze ogniwo”. Tymczasem najlepszy jest stabilny i zrównoważony rozwój. Gdyby żłobki i przedszkola ostro rywalizowały ze sobą, to straciliby na tym najpierw rodzice. Ponadto pamiętać należy, że nie zawsze zapotrzebowanie będzie takie samo, dzieci nie rodzi się więcej tylko mniej. Dlatego trzeba myśleć także o przyszłości. A takiej nie widać dla nikogo, kto woli walkę zamiast współpracy.

Na rozmowach się nie skończy. Szefowie niepublicznych żłobków i przedszkoli będą jeszcze dziś w Wasilkowie obserwować lekcje, zwiedzać szkoły, przedszkola i żłobki, podglądać nowinki techniczne. Między innymi to jak wykorzystać roboty do edukacji dzieci.

fot. Ręce precz od Dojlid / ul. Niedźwiedzia w Białymstoku.

Z kim trzyma Truskolaski? Z deweloperami czy mieszkańcami Dojlid?

Zaczęło się od internetowej zbiórki podpisów, a skończyło na wielkiej mobilizacji mieszkańców. Teraz urzędnicy nie mogą ich zignorować. Wszyscy patrzymy na to, co zrobi Tadeusz Truskolaski – prezydent Białegostoku. Czy swoją decyzją opowie się po stronie mieszkańców Dojlid czy po stronie deweloperów?

Kto ma rację?

Zacznijmy od racji urzędników. To nie jest tak, że prezydent Tadeusz Truskolaski może wszystko. Mimo, że rządzi już kilkanaście lat, to nie jest dyktatorem. Sam też osobiście nie wyznacza, gdzie jaki blok może powstać, a gdzie nie. Ma od tego urzędników. Ostatecznie jednak to on firmuje swoim nazwiskiem wszystko co się w stolicy Podlaskiego dzieje. Miasto Białystok to zarazem gmina jak i powiat, zatem Tadeusz Truskolaski w myśl prawa jest zarówno wójtem i starostą. Jest wykonawcą lokalnego prawa, które uchwalają radni. Warto jednak zaznaczyć, że to co oni głosują najczęściej powstaje w urzędzie miejskim, którego kierownikiem w myśl prawa jest Tadeusz Truskolaski właśnie.

Zatem to od decyzji Tadeusza Truskolaskiego zależy ostateczna treść uchwały, którą przedłoży do głosowania radnym. Oczywiście tylko w idealnym w świecie. W brutalnej politycznej rzeczywistości – prezydent albo większość w radzie będzie miał albo nie. Przez te wszystkie lata urzędowania włodarza mogliśmy zobaczyć jak współpracował, gdy miał większość z popierającą go Platformą, potem jak nie miał większości, bo tą posiadali członkowie PiS, a także teraz gdy znów większość ma w koalicji różnych, powiązanych ze sobą ugrupowań.

Z naszej perspektywy ostatecznie, w sprawach najważniejszych zawsze się wszyscy dogadywali. Koronnym przykładem jest tu lotnisko w Krywlanach. Radni PiS byli przeciwko, ale tak bardzo, że na koniec zagłosowali za, tak jak prezydent chciał. To jednak taka wisienka na torcie. Najważniejsze było głosowanie nad planami zagospodarowania przestrzennego. Tu zgoda byłą zawsze. Radni z prezydentem najczęściej kłócą się tylko o nazwy ulic.

Udawany dylemat

Polskie prawo jest takie, że jeżeli radni nie uchwalą żadnego planu zagospodarowania przestrzennego na jakimś terenie, to nie ma jasnej instrukcji jakiego typu budynki można tam stawiać. Wtedy każdy deweloper musi zwrócić się do prezydenta o dokument zwany “warunkami zabudowy”. To na podstawie tego dokumentu deweloper może budować bloki dostosowując je do reszty otoczenia.

Natomiast plan zagospodarowania przestrzennego rzekomo ustala “zasady gry” tak jak chcą tego urzędnicy. Mamy tu rzekomo “porządek”, bo budowa jest niejako pod ich kontrolą. Ostatnio w Polskim Radiu Białystok, wiceprezydent Adam Musiuk przekonywał, że z planem, dlatego jest dużo lepiej. Tak naprawdę to udawany dylemat, bo problem nie leży w tym czy jest plan czy go nie ma, ale w tym, że deweloperzy w Białymstoku budują, gdzie chcą. Kupują wszelkie atrakcyjne działki w mieście i wpychają tam blokowiska, brutalnie zmieniając otoczenie.

W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z serią niewyjaśnionych do dziś pożarów starych drewnianych domów, na działkach których powstają potem bloki. Drugim problemem jest budowa niemalże nad samą rzeką. Mieszkańcy Skorup po każdej ulewie mają w garażach baseny. Sami przyznali w Kurierze Porannym, że są zbiornikiem retencyjnym całego osiedla. Podobnie na bagnach zbudowano bloki przy ul. Żubrów.

Ręce precz od Dojlid

Przedstawmy teraz rację mieszkańców Dojlid. Zaczęło się od utworzenia internetowej zbiórki podpisów na profilu „Ręce precz od Dojlid” prowadzonym przez Macieja Rowińskiego-Jabłokowa. Następnie autor skutecznie nagłośnił sprawę w mediach i zaczęto zbierać podpisy niewirtualne. Ostatecznie złożono w urzędzie miasta 1700, co jest bardzo dużą liczbą, biorąc pod uwagę, że zwykle ludzie ograniczają swoją aktywność obywatelską do dania lajka na Facebooku. Tutaj są naprawdę zdesperowani i zrobią wszystko, by zatrzymać zamiary deweloperów.

Mieszkańcy Dojlid uważają, że plan zagospodarowania przestrzennego proponowany przez ekipę Tadeusza Truskolaskiego jest skandaliczny, bo nie tylko pozwala na budowanie w dolinie Rzeki Białej, ale także chce zmienić całkowicie otoczenie osiedla. Pomijając już tych, którzy zdecydują się na kupno mieszkania w blokach na bagnie, to zabetonowanie doliny rzeki, będzie nie tylko szkodliwe przyrodniczo, ale przede wszystkim spowoduje, że ta woda, która się zbiera po deszczu – znajdzie się na posesjach pozostałych mieszkańców okolicy.

Podajmy tu przykład wspomnianej wyżej ul. Żubrów. Niczego nieświadomi mieszkańcy kupili bloki, które deweloper zbudował im na bagnie. Osuwają im się skarpy, a parkingi toną w błocie. To jednak dla urzędników nic nie znaczy. Z niewiadomych powodów w swoich planach prą, żeby w okolicy powstało gęsto zabudowane blokowisko, w których nawet będzie po 8 pięter!

Tymczasem mieszkańcy Dojlid zgłosili swoje uwagi do planu zagospodarowania przestrzennego, w których proponują niską, rozrzedzoną zabudowę, która nie doprowadzi ani do degradacji biologicznej terenu, ani nie spowoduje powodzi. Dzielnica będzie także właściwie, naturalnie wietrzona. Nie będzie też możliwości opalania węglem i ropą w nowych budynkach. Dodatkowo domagają się też całkowitego zakazu budowy czegokolwiek w dolinie rzeki oraz w miejscu, gdzie obecnie znajdują się zbiorniki retencyjne.

Nie tylko bloki

Za problemem z rozbudową osiedla o nowe blokowiska ukryte są kolejne pułapki. Prezydent chciałby nowej drogi, która by zabrała mieszkańcom oazę, spokój i domy. Nie chodzi o zwykłą modernizację. Ma być łącznie 6 pasów jezdni po nowej trasie! Żeby stawiać takiego molocha trzeba mieć jednak ku temu dobre tłumaczenie. Gęsto zaludnione blokowisko byłoby idealnym pretekstem.

Dlatego zmiana charakteru osiedla z obecnego, nieco kameralnego, otoczonego piękną przyrodą, zabytkowym parkiem, w otoczeniu pięknych zabytkowych budynków na wypchane blokowiskami powoduje protesty po stronie mieszkańców, ale też i działkowców. Nowe budynki to potrzeba nowych, szerszych dróg, których nikt tam nie chce.

Na zielono zaznaczona obecna ul. Dojlidy Fabryczne. Na czerwono planowany przebieg drogi łączącej Ciołkowskiego z Plażową.

Problem powraca

Warto podkreślić, że to wszystko jest problemem wtórnym. Już raz urzędnicy próbowali uchwalić plany dla Dojlid korzystne tylko dla deweloperów. W 2014 roku mieszkańcy, którzy zgłosili swoje uwagi zostali przez Truskolaskiego ograni. Postanowił, że nad planami zaczną pracować od nowa, zaś w tym czasie deweloperzy na “warunkach zabudowy” mogli budować w najlepsze między innymi na bagnie przy ul. Żubrów. Później próbowano uchwalić tylko fragment planu bardzo korzystny dla dewelopera. Ostatecznie wojewoda uchylił uchwałę jako rażąco naruszającą prawo.

Teraz z rzekomą troską o Dojlidy prezydent znów będzie chciał uchwalenia planów. Znów robią one dobrze deweloperom, a mieszkańców się ignoruje. Tym razem protest był skuteczniejszy, bo organizatorzy zadziałali dużo sprawniej. Na tyle, że nie da się tego zamieść pod dywan, albo znów zaczynać od początku.

Tadeusz Truskolaski musi się jednoznacznie opowiedzieć. Albo przedstawi radnym plan zagospodarowania przestrzennego zgodny z wolą mieszkańców albo będzie chciał robić dobrze deweloperom. Co wybierze?

fot. Dawid Gromadzki / UM Białystok

Białystok mocno stawia na fotowoltaikę. Urzędy, szkoły, instytucje już czerpią energię ze słońca.

Coraz więcej budynków należących do Miasta Białegostoku czerpie energię ze słońca. Panele fotowoltaiczne wytwarzające prąd zmienny zostały dotychczas zamontowane na obiektach, w których mieści się urząd, a także na szkołach oraz siedzibach jednostek organizacyjnych Urzędu Miejskiego. Dzięki tym instalacjom Miasto może nie tylko zmniejszyć wydatki na energię, ale również mieć wkład w ograniczenie produkcji CO2.

Bez wątpienia to bardzo dobry ruch. Nie ma żadnych przesłanek mówiących o tym, że w kolejnych latach rachunki z prąd (ale i ogólnie koszty utrzymania) będą niższe. Dlatego inwestycja w nowoczesne technologie zawsze się opłaca. Podajmy taki przykład. W ostatnim czasie mieliśmy kryzys węglowy. Cena tego surowca została wywindowana na tyle, że wiele przedsiębiorstw wytwarzających coś w piecach, które były na węgiel – zbankrutowało. Rozsądny zapyta – a dlaczego w XXI wieku dalej palili węglem? Firma musi się cały czas rozwijać, żeby istnieć. Czy także urząd? Gigantyczne długi mogą doprowadzić do likwidacji gminy z powodu niewypłacalności. Dlatego inwestycja w panele fotowoltaiczne to bardzo dobry ruch.

W ubiegłym roku system fotowoltaiczny został zamontowany na budynkach Urzędu Miejskiego przy ulicach Słonimskiej 1, J.K. Branickiego 3/5 i Składowej 11. W tym roku, w październiku, panele słoneczne pojawiły się na trzech szkołach: Szkole Podstawowej Nr 12 przy ul. Komisji Edukacji Narodowej 1, Szkole Podstawowej Nr 50 przy ul. Kazimierza Pułaskiego 96 i XIV Liceum Ogólnokształcącym przy ul. Upalnej 26. Z energii słonecznej w tym samym czasie zaczęła korzystać także pływalnia sportowa BOSiR przy ul. Włokienniczej. Te instalacje wyprodukowały ponad 202 487 kWh, co przyniosło oszczędności na poziomie ponad 371 tys. zł.

To jednak nie koniec, kolejne obiekty miejskie są wyposażane w fotowoltaikę. Nowa instalacja jest już gotowa na Domu Pomocy Społecznej przy ul. Baranowickiej. Do końca roku powstaną jeszcze trzy nowe – na Szkole Podstawowej Nr 51 przy ul. J. K. Kluka 11A, na budynku filii Domu Pomocy Społecznej w Bobrowej oraz na Białostockim Park Naukowo-Technologicznym. Miasto dotychczas wydało na te instalacje blisko 2 mln zł. Panele fotowoltaiczne wytwarzają energię elektryczną również na potrzeby Komunalnego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Białymstoku. Spółka uruchomiła instalację pod koniec 2020 roku. Projekt kosztował 1,4 mln zł, w tym dofinansowanie z funduszu Unii Europejskiej wyniosło prawie 804 tys. zł, pozostała kwota pochodziła ze środków własnych spółki.

W taki sam sposób od lipca produkowany jest prąd na terenie Stacji Uzdatniania Wody na Pietraszach w Białymstoku. Wybudowana przez Wodociągi Białostockie elektrownia fotowoltaiczna kosztowała ponad 4,3 mln zł. Na realizację przedsięwzięcia Wodociągi Białostockie otrzymały 75 procent dofinansowania z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Podlaskiego na lata 2014-2020. Energia z tej elektrowni pozwala – zależnie od pory dnia – pokryć od 75 do 100 procent zapotrzebowania na prąd w dwóch stacji uzdatniania wody – na Pietraszach i w Wasilkowie. Panele fotowoltaiczne wytwarzają energię elektryczną również na potrzeby Komunalnego Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej w Białymstoku. Spółka uruchomiła instalację o mocy 49,95 kWp w ubiegłym roku. Projekt kosztował ok. 190 tys. zł.

W 2023 r. Miasto Białystok planuje budowę kolejnych 20 instalacji na budynkach miejskich i wymianę nieefektywnych źródeł ciepła. Po uruchomieniu wszystkich planowanych instalacji fotowoltaicznych (łącznie z zainstalowanymi w 2023 r.) ich moc osiągnie ok. 1500 kWp. Rocznie powinny wygenerować łącznie 1 350 000 kWh. Przy aktualnych cenach energii montaż instalacji fotowoltaicznych bez dofinansowania zwraca się w okresie 2-3 lat.

Pomnik w latach PRL, autor nieznany

Wielki pomnik w centrum miasta zmieni swój wygląd. Będzie konkurs.

Pomnik Bohaterów Ziemi Białostockiej zostanie zmodyfikowany. Miasto postanowiło ogłosić konkurs na nową koncepcję architektoniczną. Niestety, nie oznacza to, że pomnik zostanie zburzony, a w jego miejsce powstanie jakiś inny. Raczej trzeba się spodziewać dodatkowych aranżacji. Napisaliśmy niestety, bo już kilka lat temu pisaliśmy, że zarówno siedziba Uniwersytetu w Białymstoku, pomnik i park powinny zostać zlikwidowane, zaś otoczenie dużo lepiej zagospodarowane.

Brzmi kontrowersyjnie? Przypomnijmy jak to z tym pomnikiem i jego otoczeniem było:

W 1972 władze zorganizowały konkurs na projekt obiektu, który miałby upamiętnić białostoczan walczących o Ziemie Białostocką podczas II Wojny Światowej. I tak w 1975 roku powstał Pomnik Bohaterów Ziemi Białostockiej, który stanął na krawędzi zasypanego cmentarza. W 1990 roku, czyli już po transformacji ustrojowej postanowiono „odkomunizować” pomnik. Przybyli kapłani katoliccy oraz prawosławni, poświęcili pomnik, zaś u podnóża pomnika na kamieniu zmieniono napis. „W hołdzie bohaterom Ziemi Białostockiej poległym w walce o Polskę Ludową – Mieszkańcy Ziemi Białostockiej” został zastąpiony na „Poległym i pomordowanym za Wolną Polskę”. Doczepiono też orła w koronie. Po 25 latach od tego wydarzenia dostawiono jeszcze na wielkim głazie obok kolejne napisy „Chwała i cześć żołnierzom I i II Armii Wojska Polskiego, którzy walczyli i zginęli za wolność i niepodległość ojczyzny”. W 2011 roku członkowie Klubu Więzionych, Internowanych i Represjonowanych oraz Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego podjęli się bez pytania o jakąkolwiek zgodę modyfikacji pomnika. Jak widać dodanie napisów na kolejnym kamieniu to byłoby za mało. Dlatego doczepiono napisy „Bóg Honor Ojczyzna” zaś orzeł na górze pomnika zyskał koronę. Generalnie akcja wywołała oburzenie tylko części mieszkańców. Sam autor pomnika również wyraził swój sprzeciw. Ostatecznie sprawa rozeszła się po kościach, zaś napisy pozostały. Na 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości – kolejne osoby postanowiły doczepić kolejny napis – Niepodległość. I tak każdy po swojemu pomnik modyfikował.

http://serwer180971.lh.pl/scisle-centrum-bialegostoku-moze-sie-zmienic-kontrowersyjny-pomysl-ktory-warto-zrealizowac/

Czy dwa razy odkomunizowany pomnik jest już wystarczająco odkomunizowany czy jeszcze nie? Wydaje się, że nie, bo ma być przerabiany pod hasłem “zmiana wyrazu symbolicznego pomnika”. Naszym zdaniem pomnik powinien zostać całkowicie zastąpiony czymś dużo mniejszym, a najlepiej na środku ronda, gdzie wiele osób chciałoby zrobić piesze dojście i jakoś to zagospodarować. Tak naprawdę, to jeżeli ktoś chciałby podjąć się „odkomunizowania”, to musiałby zająć się całym otoczeniem. Sam pomnik, stojący obok dawny „Dom partii”, a także siedziba sądu są wybudowane w stylu socrealistycznym – czyli charakterystycznym dla czasów polskiego komunizmu. Wszystko to szare, monumentalne budynki, które dodatkowo stały się zabytkami. Dlatego też wszystko co stoi wokół Placu NZS (dawniej Uniwersyteckiego) jest jednym wielkim pomnikiem komunizmu w centrum Białegostoku.

Niestety na tak odważny ruch potrzebny byłby ktoś odważny. Zmiana koncepcji, która ma polegać na jakiś kosmetycznych przeróbkach to też już coś, bo pomnik już dawno stracił kolor. A ponadto doczepiane napisy przez różne osoby sprawiły, że stał się jakimś architektonicznym koszmarkiem. Można więc co nieco odświeżyć. Niestety w naszym odczuciu to o wiele za mało.

fot. Facebook R. Rudnickiego, zastępcy prezydenta Białegostoku

Awantura o kibel. Białystok ciągle się z czymś kojarzy.

Kiedy myślimy o Gdańsku, to pierwsze skojarzenia jakie przychodzi na myśl, to słynny żuraw, Morze Bałtyckie, wolność. Kraków? Wiadomo gród królewski, Wawel, Sukiennice czy smok. Poznań? To oczywiście Koziołki, a Wrocław to Ostrów. Tymczasem w Białymstoku?

Dawniej śledziki i disco polo – co było sympatyczne. A ostanie lata? Kononowicz, logo podobne do nowojorskiej organizacji LGBT, naziści, a ostatnio kibel za prawie pół miliona. Chociaż inwestycja jest ważna i jej cena jest jak najbardziej normalna, to po raz kolejny w “świat” idzie jakiś żenujący przekaz z Białegostoku. Mimo, że Truskolaski od 2006 roku dzielnie trzyma się stołka, to do tej pory nie zapanował nad tym wszystkim. Mało tego – jest ostatnio gwiazdą w telewizyjnej stacji, która regularnie pluje na Białystok i szarga miasta dobre imię, utwierdzając widzów, że Białystok to faszystowskie miasto. Zupełnie prezydentowi nie przeszkadza tam występować.

Teraz znowu wyszło komicznie. W Białymstoku zbudowano publiczną toaletę za prawie pół miliona złotych przez co jesteśmy obiektem żartów w Polsce. Tymczasem to miasto powinno przejść z obrony do ataku i wyśmiewać wyśmiewających. Niestety Truskolaski z kiblem kojarzyć się nie chce, więc trudno go gdziekolwiek zobaczyć w kontekście tej inwestycji. A miałby okazję zamknąć usta chociażby we wczorajszych Faktach.

Cena ponad 400 tys. zł wydaje się ogromna, ale gdy podda się głębszej analizie inwestycję to wyjdzie, że jest ona zwyczajna. Zacznijmy od tego, że samo podłączenie mediów kosztowało 120 000 zł. Zatem sam koszt toalety to około 280 000 zł. Jak za mieszkanie? Co musi być w środku, że tyle to kosztowało. Odpowiedź jest bardzo prosta.

Gdyby wnętrze budynku zbudować tak jak w mieszkaniu – czyli sedes, kafelki, umywalka, lustro itd. to koszt byłby oczywiście niższy, natomiast szalet taki przetrwałby może miesiąc lub dwa. Nawet sobie nie wyobrażacie, ilu idiotów dziennie mijacie przechodząc ulicą. Jest prawie pewne, że wielu z nich wchodząc do takiej toalety dostałoby małpiego rozumu i zaczęłoby ją niszczyć. O bezsensownych aktach wandalizmu w Polsce można napisać książkę z mnóstwem przykładów. Dlatego, gdy decydujemy się na publiczną inwestycję w toaletę, to musi być ona praktycznie niezniszczalna. Tak żeby idiota, który w niej dostanie małpiego rozumu co najwyżej uszkodził siebie podczas próby rozwalenia czegoś.

Druga kwestia to sprzątanie. W swojej łazience nie jest to trudne, ale zapytajcie pracowników galerii handlowych i stacji benzynowych jak się sprząta publiczne toalety. Jeżeli byliście w takich przybytkach to prawdopodobnie wiecie sami, że ludzie niekoniecznie defekują do muszli klozetowej, tak samo niekoniecznie oddają tam mocz. Dlatego też sufit, ściany i podłoga w takim miejscu powinno być zbudowane z materiału, który błyskawicznie się czyści.

Jedyne, do czego można się przyczepić to wygląd zewnętrzny. Otóż w otoczeniu Pałacu Branickich taki budynek zupełnie nie pasuje. Powinien komponować się z całym zabytkowym otoczeniem.

Inwestycja potrzebna bez wątpienia. Niestety Białystok znów cierpi, bo prezydent przez 16 lat swego urzędowania nie potrafił zatrudnić żadnego speca, który by odmienił marketingowe oblicze miasta. Pierwsza próba zakończyła się skandalem. Okazało się, że nowe logo miasta bardzo przypomina logo gejowskiej organizacji z Nowego Jorku. Po miesiącach stawania na uszach i przekonywania, że to wcale nie jest plagiat, ostatecznie zmodyfikowano logo obcinając jego połowę.

Kolejna afera jaka miała miejsce w Białymstoku wystąpiła przez rasistowską napaść. Małżeństwu Polski z Hindusem podpalono drzwi w bloku. Akt godny potępienia. To co się stało jednak później to już zupełna bierność Truskolaskiego. Najpierw politycy, potem media urządziły sobie wielką kampanię przeciwko Białemustokowi, kreując nasze miasto jako gród składających się z samych nazistów. Co z tym zrobiło miasto? Nic. Doszło do takich absurdalności, że nawet nakręcono serial, gdzie tłem akcji był rasistowski Białystok. Mało tego, ostatnio premierę miał film Kryptonim Polska, gdzie znów rasistowski Białystok jest tłem. I co? I nic. Międzyczasie przez miasto przeszła radykalna, prawicowa organizacja NOP, a jeszcze wcześniej doszło do bijatyki na marszu środowisk LGBT. Równorzędnie z aferą o kibel – Polska przypomniała sobie o Krzysztofie Kononowiczu. Niedoszły prezydent miasta od lat aktywnie uczestniczy w tak zwanych “patrostreamach”. Teraz był gościem popularnej “Sprawy dla reportera”.

Oczywiście Tadeusz Truskolaski nic z tymi wspomnianymi sprawami nie może zrobić. Nie będzie pilnować ludziom drzwi, nie zabroni kręcić filmów i seriali, nie zabroni maszerować prawicy i lewicy, ani nie odetnie Kononowiczowi internetu. Natomiast gdyby Truskolaski chciał, to zatrudniłby specjalistów, którzy jednocześnie zalewaliby sieć i telewizję pozytywnym przekazem o Białymstoku – żeby równoważyć cały ten ściek. Niestety, prezydent jest zbyt zajęty uprawianiem polityki krajowej, a miasto chyba ma już gdzieś.

fot po lewej. UM Kolno / fot. po prawej A. Tarasiuk

Betonoza dopadła Kolno. Było przepięknie, a wygląda to tragicznie!

Co trzeba mieć w głowie, żeby zrobić takie coś, ze świadomością o globalnym ociepleniu, które powoduje, że latem mamy coraz wyższe temperatury i intensywne ulewy. Multum drzew chroniły mieszkańców przed upałami. Teraz betonowa pustynia nie nadaje się do niczego. Jesienią, zimą czy wiosną nikt tam nie będzie przecież siedzieć, a teraz także i latem. Tylko wulgarne słowa cisną się w stronę Andrzeja Dudy – burmistrza Kolna, który pozwolił na zniszczenie parku.

Najbardziej nas oburza fakt, że pociągnięto na to dotacje pod pretekstem “rewitalizacji”. Ten termin – rewitalizacja dosłownie oznacza ożywienie czy przywrócenie do życia. Przecież to jak napluć komuś w twarz i wmawiać, że deszcz pada. W wielu samorządach przyjęto, że skoro są pieniądze z Unii to trzeba brać. Jest konkretny program – tak jak tu rewitalizacja – to wymyśli się kompletnie bzdurny projekt, który wpisze się pod to hasło, a następnie weźmiemy kasę. To, że zniszczymy kawałek miasta nie jest istotne. Oburza nas fakt, że każdy kolejny marszałek województwa podlaskiego (w imieniu Unii Europejskiej) daje na coś takiego pieniądze.

Dla sprawiedliwości oddajmy tłumaczenia burmistrza Andrzeja Dudy, który tak powiedział Radiu Nadzieja: – Powierzchniowo to zostało 40 procent zieleni, a było 47. A więc z tej zieleni nie ubyło dużo. Jeżeli chodzi o nasadzenia drzew to proszę zwrócić uwagę, że mamy o 30 procent więcej nasadzonych drzew niż wycięliśmy. Oczywiście te drzewa będą za kilka czy kilkanaście lat dopiero wspaniałymi okazami. I to są drzewa, które mają dwa, dwa i pół metra więc są niewidoczne. 

Inwestycja została zrealizowana w tamtym roku. Wydano na nią 4 miliony złotych! W tym roku natomiast kontynuowano prace poprzez odnowienie ulic wokół placu. W pierwszej kolejności skupiono się przede wszystkim na budowie kanalizacji deszczowej z przyłączami (co logiczne, skoro nie chcemy by miasto stało pod wodą przez zabetonowany park). Następnie wykonawca zajął się przebudową nawierzchni jezdni, stanowisk postojowych, chodników i budową zjazdu oraz budową sieci i urządzeń elektroenergetycznych przeznaczonych do oświetlenia. Po położeniu drugiej warstwy asfaltowej masy, wykonawcy pozostanie jeszcze tylko posadzenie 27 drzew.

fot. UM Kolno
fot. bialystok.pl

Czy pamiętacie Lipową sprzed “rewolucji Truskolaskiego”? Piękne i rozłożyste drzewa dawały mnóstwo cienia.

Fakt, że od 10 lat rosną Lipy na kompletnie zabetonowanej ul. Lipowej jest związany z całym systemem, który kryje się pod nawierzchnią. 97 drzew posadzono w 2011 i 2012 roku podczas przebudowy ulicy (zwężono ją do 7 metrów, wymieniono nawierzchnię i chodniki). Przy sadzeniu drzew zastosowano nowoczesny system antykompresyjny zapobiegający zagęszczaniu gruntu i zapewniający optymalne warunki do rozwoju systemu korzeniowego drzew. Zastosowano też moduły kierunkujące korzenie, zabezpieczając w ten sposób okoliczne budynki, nawierzchnie brukowe, a także infrastrukturę techniczną przed szkodliwym działaniem rozrastających się korzeni. Dzięki wybudowanemu systemowi automatycznego nawadniania, lipy w okresie wegetacyjnym są systematycznie podlewane. – czytamy w komunikacie Urzędu Miasta.

Teraz czas na prace pielęgnacyjne. W najbliższym czasie trwać będzie formowanie i prześwietlanie koron drzew. Prowadzone przez specjalistów cięcia pielęgnacyjne to pierwszy tego typu zabieg od momentu ich posadzenia. Wszystko po to, aby drzewa mogły się dalej zdrowo rozwijać. Drzewo w normalnych warunkach osiąga 15-20 metrów wysokości i 10-12 metrów szerokości. Przy ul. Lipowej taki rozrost prawdopodobnie zakłóciłby współistnienie z okolicznymi budynkami. Minusem tego rozwiązanie jest brak cienia.

Czy pamiętacie jednak Lipową sprzed 2011 roku? Wówczas drzewa były właśnie ogromne i rozłożyste. Ul. Lipowa była zupełnie innym miejscem. Kierowcy jeździli po nierównej kostce, piesi mieli węższe chodniki, ale za to lipy dawały mnóstwo cienia. Dziś to niestety dla włodarzy naszego miasta jest abstrakcją. 10 lat temu przy okazji przebudowy Rynku Kościuszki, a potem Lipowej (i innych miejsc) przyjęto zasadę, że rozbudowana roślinność kłóci się z otoczeniem. Postanowiono na masowe wybetonowanie czego się da. Wygląda schludnie prawda? Niestety 10 lat temu nikt nie przewidział, że temperatury latem będą ekstremalne, zaś beton będzie to wszystko potęgować. Warto jednak dodać, że po II wojnie światowej lipy były takie jak teraz. Dopiero przez lata się rozrosły. Wtedy jednak temperatury latem aż tak nie dokuczały.

Dlatego ważny jest kompromis. Trudno, by teraz zostawić lipy same sobie zupełnie, ale przycinanie ich by były małe też nie jest najlepszym rozwiązaniem. W latach 80. drzewa miały optymalny rozmiar – to znaczy nie były małe, ale też ich rozmiar nie dominował nad otoczeniem. Najważniejsze jednak, że skutecznie obniżały temperaturę otoczenia i dawały mnóstwo cienia. A to dziś w centrach miast powinno być na wagę złota. Dlatego też wniosek jest taki, że władza z tym przycinaniem drzew się trochę śpieszy. Powinni poczekać z tym do 2050 roku.

Jako ciekawostkę dodajmy jeszcze, że zwykle przy komunikatach Urzędu Miasta w Białymstoku jest jakiś osobisty komentarz prezydenta lub któregoś z wiceprezydentów. Tymczasem przy informacji o podcinaniu drzew jakoś żaden się nie wypowiedział.

Podlaskie się wyludnia. Z Białegostoku uciekają na przedmieścia.

Od kilku dni są już wyniki Narodowego Spisu Powszechnego. Dzięki temu wiemy o nas samych dużo więcej, bo mamy aktualne dane. A te są dla naszego województwa niepokojące. Województwo podlaskie się wyludnia, zaś z Białegostoku tłumy wyprowadzają się na przedmieścia, do sąsiednich gmin.

Zacznijmy najpierw od całego województwa. Warto zauważyć, że uważane za najbiedniejsze Podkarpacie praktycznie w ogóle nie wyludniło się. Za to lubelskie, podlaskie i warmińsko-mazurskie owszem. Czy można więc postawić hipotezę, że oprócz ekonomii, o wyprowadzce zadecydowało coś jeszcze? To są oczywiście luźne dywagacje, ale dzięki licznym podróżom w kraju możemy postawić kilka argumentów, które by świadczyły, że ludzie wcale nie wyprowadzają się z powodu “biedy”.

Pójść w ślady Bieszczad

Szczególnie, że wyludniły się miejsca, które nigdy nie były bogate i nigdy nie aspirowały do tego. Dubicze Cerkiewne, Czyże, Kleszczele, Czeremcha – to wszystko miejscowości powiatu hajnowskiego. Wszystkie zaliczyły 20 procentowe spadki liczby mieszkańców. Mało tego, tych wszystkich mieszkańców nie wciąga sama Hajnówka, która od lat też się wyludnia. A to miasto ma gigantyczny potencjał. Można tu rozwijać turystykę i przemysł drzewny. Zupełnie jak na Podkarpaciu. Ten piękny region położony jest u stóp Bieszczad. Góry te ściągają miłośników z całego kraju. Bardzo słaba gospodarka i surowy klimat tego miejsca daje się mocno we znaki tym, którzy tam mieszkają. Tam mimo takich nieprzyjaznych cech liczba mieszkańców od ostatniego badania nie spadła znacząco. Są możliwe 3 przyczyny tego stanu rzeczy.

Pierwsza z nich to rozwinięta turystyka, z której żyje mnóstwo mieszkańców. To nie jest tak, że z turystyki żyje tylko wynajmujący kwatery. To cały przedsiębiorczy organizm – ktoś udostępnia lokum, ktoś gotuje, ktoś sprząta, ktoś naprawia, ktoś zapewnia atrakcje. Jedna osoba by nie dała rady. Druga przyczyna stabilności Podkarpacia wynika z dostępności prostych prac. Nie każdy kończy studia i nie każdy tam się wybiera. Są ludzie, którzy kończą dosyć szybko edukację. Jeżeli nie mają w swoim miejscu zamieszkania i okolicy perspektyw, to nie jadą do najbliższego miasta, gdzie te perspektywy są tylko od razu za granicę. Bo żadna im różnica. W XXI wieku jesteśmy tak skomunikowani, że liczba kilometrów nie jest zbyt dużą przeszkodą. Dlatego też Podkarpacie drewnem stoi. Wyręby lasów, tartaki, budowa drewnianych domów, węgiel drzewny. Nie trzeba być magistrem, żeby takimi rzeczami się zajmować. Do tego należy dodać szeroko pojętą budowlankę, na którą zapotrzebowanie jest zawsze, a ludzie nie szczędzą grosza właśnie dlatego, żeby fachowcy nie pracowali za granicą.

est jeszcze trzecia przyczyna, dlaczego Podkarpacie się nie wyludnia. Tam ceny są bardzo niskie. To co napędza inflację w kraju to duże miasta. Im większe skupiska miejskie tym ceny wyższe, bo jest presja na zarobki. Ceny najmu, usług, atrakcji w mieście ciągle idą w górę. Co z tym idzie – ceny produktów w sklepach również. Natomiast na Podkarpaciu nie jest to aż tak odczuwalne, bo tam duże rynki kręcą się wokół Rzeszowa. Warto jednak zwrócić uwagę, że tam mieszka zaledwie 180 tys. ludzi. Dlatego Hajnówka mogłaby zastopować wyludnianie gdyby poszła w ślady bieszczadzkich gmin.

W Białymstoku pułapka

Tymczasem w Białymstoku liczba mieszkańców w lipcu 2022 wynosiła 296 401 mieszkańców. Gród nad Białą ma mocne 10. miejsce w rankingu najbardziej licznych miast w Polsce. Dawniej byliśmy na miejscu 11., ale przegoniliśmy znacznie Katowice. Nad nami jest Lublin z 337 788 mieszkańcami oraz Bydgoszcz z 341 692. Z dzisiejszej perspektywy liczby te są dla nas nieosiągalne przez głupotę włodarza. Gdyby aktywnie od początku swojego urzędowania rozwijał miasto gospodarczo i zachęcał okolicznych mieszkańców do przyłączania swoich gmin do Białegostoku, to dzisiaj moglibyśmy konkurować o 7. miejsce ze Szczecinem. Największy powiat w Polsce – białostocki to dodatkowe 150 tys. mieszkańców. Mimo, że rozległy terytorialnie, to zdecydowana większość mieszkańców mieszka w gminach sąsiadujących z Białymstokiem.

Białystok, mimo że pod względem liczby mieszkańców delikatnie urósł, to tak naprawdę stoi w miejscu. A dobitnie pokazują to najnowsze dane. Wszystkie gminy wokół Białegostoku zaliczyły ogromne wzrosty liczby mieszkańców. Życie kręci się wokół stolicy województwa, ale ludzie śpią i odprowadzają podatki gdzie indziej. Tak naprawdę liczba mieszkańców Białegostoku mogłaby diametralnie się zmniejszyć, gdyby wszyscy zameldowani tam, zgłosili do urzędów realne adresy zamieszkania.

Nie ma co się oszukiwać, w ostatnich latach Białystok bardzo wypiękniał, ale wbrew pozorom nie rozwinął się gospodarczo prawie wcale. Dajmy taki przykład. Wrocław, który według najnowszych danych stał się trzecim największym miastem w Polsce – w ostatnich latach ściągnął do siebie 100 różnych korporacji, które wygenerowały 100 000 miejsc pracy. Tymczasem, kiedy popatrzymy na Białystok to u nas przez lata stworzono specjalną strefę ekonomiczną, na której postawiono trochę hal produkcyjnych. Firmy tam inwestujące nie muszą płacić podatku przez wiele lat. Jest też kilka galerii handlowych i hipermarketów. Sporo ludzi też zatrudniają dyskonty spożywcze. Reszta to drobny biznes, który generuje stałe dochody, ale nie ma warunków by się rozrastać. Dodajmy teraz do tego niskie zarobki, ogromne ceny usług. Wyjście na Rynek Kościuszki w Białymstoku w 2022 roku skutecznie może wydrenować kieszenie. Tymczasem na takim Śląsku w ogródkach można miło spędzić czas nie wydając fortuny.

I to jest największy problem Białegostoku. Światowe firmy do nas nie zaglądają, nie generują miejsc pracy, przez co ludzie zarabiają mało, a muszą wydawać dużo. Do tego rynek najmu stawia także bardzo wysokie ceny. To wszystko napędza wyłącznie inflację, bo firmy nie wypracowują takich zysków, by zaspakajać w pełni żądania pracowników. W ogólnym rozrachunku jako Białystok jesteśmy w pewnej pułapce. Nadal jesteśmy małym miastem, które mimo dużej liczby mieszkańców nie może porównywać się do Krakowa, Wrocławia, Warszawy czy Poznania, bo gospodarczo nie rozwinęliśmy się na wyższy poziom niż mniejsze od nas Rzeszów (198 tys.), Radom (208 tys.), Częstochowa (215 tys.).

Sami wiecie kto do tego doprowadził. Wydawać kasę z Unii Europejskiej jest łatwo. Wypiękniało nam miasto, ale gdyby tą samą kasę zainwestować w rozwój gospodarczy to mielibyśmy i piękne miasto, dużo więcej mieszkańców i adekwatne zarobki do obowiązujących cen. Tymczasem mamy gigantyczne długi i zero perspektyw na lepsze życie.

Wieża widokowa na dawnym wysypisku? Ta “atrakcja” to wielka porażka.

Od roku powinniśmy móc korzystać z wieży widokowej w Uhowie. Tymczasem nadal pozostaje zamknięta i nie wiadomo nawet czy zostanie kiedykolwiek otwarta. Burmistrz cały czas utrzymuje (ostatni raz 7 września 2022), że teren wokół wieży wymaga zagospodarowania, zaś wykonawca zwleka. Co innego jednak można dowiedzieć się od fachowców i osób z bliskiego sąsiedztwa 40-metrowej konstrukcji.

Otóż jak podawaliśmy – wieża została zbudowana najprawdopodobniej niezgodnie z przepisami bo stoi zbyt blisko linii wysokiego napięcia. Gdy pytaliśmy o to burmistrza Łap – Krzysztofa Gołaszewskiego – ten stanowczo zaprzeczał. Zapytaliśmy też nieoficjalnie kilku specjalistów od inwestycji budowlanych o tą konstrukcję. Nasi rozmówcy jednoznacznie stwierdzili, że wieża stoi zbyt blisko.

To jednak nie koniec problemów. Inwestycja może być trefna z jeszcze jednego powodu. Okazuje się, że być może zbudowano ją na dawnym wysypisku śmieci! Z relacji jednego z okolicznych mieszkańców wynika, że ostatnio na miejscu ujawniono zakopane odpady. Póki co nie udało nam się potwierdzić tej informacji, ale gdyby okazała się prawdziwa, to jedno jest pewne – byłaby to ogromna porażka burmistrza.

Szczególnie, że widoki z wieży nie powalają. Mimo wielu atrakcyjnych terenów Narwiańskiego Parku Narodowego, konstrukcja stoi w takim miejscu, że nic ciekawego nie widać. Pole, las i okoliczne zabudowania.

Featured Video Play Icon

Centrum to wizytówka Białegostoku. Skłania jednak do refleksji.

Od 2010 roku możemy cieszyć się Rynkiem Kościuszki i jego okolicą w całkiem odnowionej formie. Przypomnijmy, że wcześniej przed katedrą i ratuszem przebiegały dwie jezdnie. Był ruch samochodowy, przystanki i autobusy.

Rynek Kościuszki nazywany był zwyczajowo Lipową, gdyż mieszkańcy traktowali ulicę jako jedność z tą właściwą Lipową, biegnącą od okolic hotelu Cristal do kościoła św. Rocha. Pod gąszczem reklam przypiętych do fasad rynkowych kamienic trudno było dojrzeć, gdzie Lipowa się zaczyna, a Rynek kończy. Drugą jezdnią była Suraska. Ta łączyła się z ul. Sienkiewicza i biegła od Placu Uniwersyteckiego.
Pomiędzy dwoma drogami, na trójkątnym placu stał pomnik marszałka Józefa Piłsudskiego, obok rosły dorodne sosny. Za plecami polski wódz miał fontannę i budynek ratusza. Drzewa nieco go zasłaniały. Po drugiej stronie budynku mieścił się zielony skwer z ławeczkami. Można było odpoczywać wśród drzew i krzewów.

W 2010 roku miejsce to przeszło kompletną rewolucję. Ze skwerku zostało tylko kilka drzew i to po protestach mieszkańców. Pierwotnie miało być zupełnie goło. Po drugiej stronie, marszałka przeniesiono na drugą stronę ul. Sienkiewicza. Drzewa wycięto a fontannę przesunięto bliżej ulicy. Położono też mnóstwo betonowych płyt likwidując przejezdność Rynku.

Ogólnie, gdy wszystko weszło w życie zauważalny był podział mieszkańców na przeciwników i zwolenników nowego. Ostatecznie grupa tych pierwszych była coraz mniejsza, bo Rynek w nowej formie stał się popularnym miejscem spędzania czasu. Powstanie galerii handlowych, utrudniony dojazd zaczęły zabijać handel w tym miejscu. Rynek próżni nie znosi, więc szybko pojawiać się zaczęła w tym miejscu gastronomia. Swoje dołożył też prezydent, przedłużając umowy na lokale komunalne tylko, gdy do obecnej działalności dobuduje się gastronomię. I tak księgarnia Akcent to dziś księgarnio-kawiarnia. To było jak śniegowa kula, która spowodowała, że dziś Rynek to tętniące życiem miejsce, które gastronomią i rozrywką stoi.

Niestety zmiany klimatyczne spowodowały, że po latach to przeciwnicy nowego Rynku mieli rację. Beton ulewnych deszczy nie wchłania zbyt dobrze, ale co gorsza centrum nagrzewa się latem potwornie tak, że ciężko tam posiedzieć. Od przebudowy Rynku minęło 12 lat i wracają dyskusje o kolejnej przebudowie. Coraz więcej osób się domaga, by wróciła zieleń. Niestety za kadencji obecnego prezydenta to raczej niemożliwe. Trudno przypuszczać, by chciał likwidować własny betonowy pomnik.

Być może zrobi to kolejny prezydent, o ile będzie zainteresowany własnym miastem. Ten obecny kiedyś był, od jakiegoś czasu niestety zajął się wyłącznie krajową polityką.

Featured Video Play Icon

Kiermusy przyciągają ogromne tłumy. Skąd taka popularność jarmarku staroci?

Wakacje skłaniają najczęściej do wyjazdów nad morze, w góry, Mazury. Tymczasem maleńka podlaska wioska przeżyła oblężenie takie jakby była wakacyjnym kurortem albo miał tam odbyć się koncert powszechnie znanego i lubianego artysty. Kiermusy tymczasem gościły wystawców na tradycyjnym już jarmarku staroci. Skąd jego taka popularność?

Na zegarze dochodzi 10 rano. Jest sierpień, mamy ciepły niedzielny poranek. Tymczasem bardzo wąska droga z Tykocina do maleńkich Kiermus jest kompletnie zatkana. W jedną stronę jedzie sznur samochodów, z drugiej próbuje wyjeżdżać. Jezdnia ma zaledwie kilka metrów szerokości. Dodatkowo na poboczach idą piesi, a między samochodami lawirują motocykliści i rowerzyści. Żeby tego było mało – wiele osób chce zaoszczędzić 10 zł za parking i zostawia auto na poboczu, jeszcze bardziej zwężając wąską jezdnię.

Powierzchnia miejscowości to 95 hektarów. Niektórzy w Polsce tyle mają na własność. Na wielkim pastwisku, wśród krowich placków można zostawić za wspominane wyżej 10 zł samochód. Po drugiej stronie jezdni znajduje się leśna polana, gdzie wystawcy na prowizorycznych straganach pokazują co mają na sprzedaż. Można tu znaleźć wszystko co stare: książki, winyle, ubrania, sprzęty agd i rtv, odzież wojskową z demobilu, ale też mnóstwo biżuterii, figurek, obrazów, rękodzieła i innych ozdób, które mogą stać na półkach mieszkania.

Przez stoiska przewijają się prawdziwe tłumy. Trudno powiedzieć skąd taka popularność starociami. Szczególnie, że to już nie te czasy, że można tam coś znaleźć taniej. Jest tak samo drogo jak wszędzie. Wypad na jarmark nie różni się od wypadu do galerii handlowej. Z tym, że w tej drugiej kupujemy rzeczy nowe. Stawiamy dolary przeciw orzechom, że wiele osób na jarmark przyjechało po prostu z nudów – w ramach zwiedzania Tykocina. Bo tak jak tłumy przewijały się przez te wszystkie stoiska, to samych kupujących było jak na lekarstwo. Najwyraźniej ludzie chcieli tylko pooglądać.

Radni Rady Miejskiej w Białymstoku

Oto lista hańby. Nazwiska osób, które mogą coś zrobić, by nie było deweloperskich pożarów.

Miarka się przebrała. Jeżeli wczorajszy, nocny pożar drewnianego domu przy Młynowej pozostanie zignorowany tak jak pozostałe, to znak że Białymstokiem rządzi mafia. Nie boimy się używać tak mocnych słów, bo jeżeli wszyscy z imienia i nazwiska wskazują kto jest winny podpaleniom, a reszta mimo swojej władzy tylko się przygląda i udaje że nie ma tematu, to znaczy że są także winni. Czas wyleczyć tego raka, który trawi od lat Białystok.

Żeby się nie powtarzać – odsyłamy najpierw do tekstu, w którym pisaliśmy dlaczego deweloperskie pożary w ogóle mają miejsce:

http://serwer180971.lh.pl/bialystok-sosnowskiego-zabytek-spalony/

Kto to może zmienić? Radni miejscy Białegostoku. Problem w tym, że w debacie publicznej temat tych podpaleń nawet nie istnieje. Najlepiej im idą kłótnie o nazwy ulic. Wtedy każdy dostaje nieziemskiego wigoru. Tym razem nie pozwolimy im milczeć. Presja ma sens i my razem z Wami udowodniliśmy to nie raz. Dlatego zacznijmy od wywołania wielkiej debaty na temat tych podpaleń. Piszcie maile do radnych, prezydenta, wiceprezydentów, prokuratury, CBA, CBŚP. Wszędzie domagajcie się wyjaśnienia wszystkich podpaleń jako jednej sprawy, a nie każdej z osobna.

Poniżej przedstawiamy listę hańby. Oto osoby, które mają władze a nic nie robią w sprawie zatrzymania podpaleń deweloperskich. Te osoby mogą zmienić prawo lokalne tak, by podpalenia nie miały żadnego sensu. Pod każdym z tych nazwisk umieszczony jest link do profilu radnego. Tam znajdziecie maile, na które możecie pisać i pytać – DLACZEGO NIC PAN / PANI NIE ROBI W SPRAWIE PODPALEŃ DEWELOPERSKICH W BIAŁYMSTOKU?

  1. Katarzyna Ancipiuk
  2. Katarzyna Bagan – Kurluta
  3. Alicja Biały
  4. Maciej Biernacki
  5. Jacek Krzysztof Chańko
  6. Jowita Chudzik
  7. Henryk Dębowski
  8. Jarosław Grodzki
  9. Rafał Sebastian Grzyb
  10. Katarzyna Jamróz
  11. Piotr Jankowski
  12. Ksenia Juchimowicz
  13. Elżbieta Kadłubowska
  14. Tomasz Kalinowski
  15. Katarzyna Kisielewska – Martyniuk Wiceprzewodnicząca Rady Miasta
  16. Zbigniew Tomasz Klimaszewski
  17. Karol Konrad Masztalerz
  18. Joanna Misiuk
  19. Paweł Myszkowski
  20. Stefan Nikiciuk Wiceprzewodniczący Rady Miasta
  21. Andrzej Perkowski
  22. Łukasz ProkorymPrzewodniczący Rady Miasta
  23. Sebastian Jakub Putra
  24. Agnieszka Małgorzata Rzeszewska
  25. Mateusz Sawicki
  26. Katarzyna Siemieniuk
  27. Marek Stanisław Tyszkiewicz
  28. Konrad Zieleniecki

To początek naszej akcji. Jeżeli radni nie zajmą się tymi pożarami w trybie natychmiastowym, to we wrześniu zorganizujemy protest uliczny. Zbierzemy największą grupę obywateli jaką tylko zdołamy i przyjdziemy na sesję rady miasta. Tam wyrazimy swoje niezadowolenie bardzo dobitnie.

Łomżę zobaczy cała polska w TV. Koncerty znanych gwiazd.

W TVP2 można oglądać cykl koncertów “Wakacyjna Trasa Dwójki”. Tym razem koncerty odbędą się w Łomży. Impreza będzie miała miejsce 31 lipca, w niedzielę. Początek zabawy o godz. 20. Wstęp jest wolny. Koncert będzie miał miejsce na scenie łomżyńskiej muszli. Motywem przewodnim będzie folk. Zobaczymy na scenie między innymi Zenka Martyniuka, Kapelę Pieczarki, Defisa, Miłego Pana, Mariusza Kalagę, Bayer Full, Patrycję Krywań, Ich Troje, Patrycję Runo i Brathanki. Jeżeli ktoś lubi muzykę rozrywkową i disco polo to będzie mógł się wyszaleć przed sceną. Osoby, które wolą tylko słuchać – obejrzą widowisko na żywo w TVP2. Występy zostaną uatrakcyjnione przez tancerzy Augustina Egurroli.

Wydarzeń, które mają miejsce w regionie jest całkiem sporo. Na te zwróciliśmy uwagę jednak z uwagi na fakt, że będzie ono transmitowane w ogólnopolskiej, bardzo szeroko dostępnej telewizji publicznej. Dzięki temu każdy, kto lubi rozrywkę będzie mógł również zapoznać się szerzej z takim miastem jak Łomża. Zwykle podczas takich koncertów można zobaczyć urywki z danych miast. Co bardziej zainteresowani dzięki temu będą mogli poczytać o mieście i sprawdzić czy warto tam przyjechać. A jest co zwiedzać i to nie na jeden dzień.

Szkoda tylko, że dojazd jest kłopotliwy. Pociągów (jeszcze) nie ma, a autobusy nie są tak chętnie wybierane, bo podróż nimi jest mniej wygodna. Dlatego też na wycieczkę do Łomży i jej okolic wybiorą się prawdopodobnie ci, którzy mają samochody i pieniądze na paliwo. Niezależnie od środka transportu, reklama Łomży przy pomocy koncertu to także doskonała reklama całego naszego regionu.

Czy beton z Rynku Kościuszki kiedyś zniknie i zostanie zastąpiony zielenią?

Presja ma sens. Można to zauważyć nawet na Rynku Kościuszki.

Epidemia koronawirusa, wojna na Ukrainie, ogromna inflacja, a także prawdopodobne w przyszłości niedobory surowców, blackouty, a nawet i kryzys uchodźczy z powodu braku jedzenia i wody. To wszystko spowodowało i powodować będzie także przez kolejne lata, że wszyscy zaczynają przymykać oczy na postępujące zmiany klimatyczne. Rekordowe temperatury w Europie Zachodniej, susze, gigantyczne ulewy z powodziami, tornada i inne gwałtowne zjawiska pogodowe nie znikną na życzenie. Tak samo jak kryzysy same się nie rozwiążą, a wojna jeszcze długo nie ustanie.

Te wszystkie ważne wydarzenia światowe mają także mocny wpływ na nasz region, województwo podlaskie. Szczególnie, że nie wytwarzamy zbyt dużych pieniędzy na tle Europy, a nawet w samej Polsce. Przez to ciężej jest nam się bronić przed tym wszystkim, ale w naszym zasięgu jak najbardziej jest wiele rozwiązań, dzięki którym wiele ciężkich spraw przejdziemy bez większych szkód.
O ile nie mamy bezpośredniego wpływu na pogodę, to dzięki naszej przyrodzie, której się nie pozbyliśmy “w imię rozwoju”, na tle innych rejonów Polski jest u nas ciągle stabilnie. Ale nie oznacza to, że będzie tak cały czas. Bezczynność spowoduje, że za kilka lat dołączymy do takich rejonów kraju, w których rzeki pousychały. Wystarczy spojrzeć na mało rozwinięte Podkarpacie, gdzie ostatnio wielka rzeka San pozostała bez wody.

4 lata temu pisaliśmy, o tym, że w Białymstoku lasy się wycina a nie sadzi, stąd usuwamy miejsca, gdzie natura gromadzi nadmiary wody. Rzeka Biała natomiast jest wyregulowana, przez co podczas deszczu zamienia się w rynnę, przez co potencjalnie pitna woda szybko spływa dalej, by finalnie trafić do słonego Bałtyku. Już pomijamy fakt, że my tą samą pitną wodą spłukujemy sedes. Bo gdyby spojrzeć, ile życiodajnej substancji marnujemy, to złapalibyśmy się za głowę. Szczególnie, że woda z oceanów i mórz nie nadaje się bezpośrednio do spożywania.

http://serwer180971.lh.pl/czy-rzeka-biala-wsiaknie-duze-prawdopodobienstwo-jesli-nic-nie-zrobimy/

Regularnie jeździmy po Podlasiu i wiemy, że problemu z wodą w rzekach jeszcze nie ma, ale jest inny. Wszystkie lasy – także Puszcza Białowieska są suche jak wiór, zagrożenie pożarowe jest wysokie. Zainwestowano w szybkie wykrywanie zagrożeń, ale w likwidację u źródła już nie. Powinniśmy jak najszybciej wodę gromadzić tak, by podnieść jej poziom, aby lasy mogły się nawodnić.
Tymczasem w naszym regionie dalej króluje beton, który później podczas upałów trzeba chłodzić. Koronnym przykładem jest tu Rynek Kościuszki, który zabetonowano w 2010 roku. Wtedy wydawało się to bardzo eleganckie i schludne, dziś już wiemy, że tej “ozdoby” trzeba się jak najszybciej pozbyć. Najlepiej byłoby w całe otoczenie centrum miasta wkomponować dużo zieleni. Powtarzamy to już któryś raz z kolei i nadal będziemy powtarzać, bo widzimy, że presja ma sens.

Regularnie wyśmiewaliśmy wylewanie wody na Rynku Kościuszki. Teraz spacerując możemy zauważyć, że coś ruszyło w głowach urzędników. Nowoczesne urządzenia tworzą “mgiełkę”. Woda nadal się zużywa, ale już nie tyle co dawniej. Nie oznacza to, że mamy satysfakcję. Będziemy ją mieli, gdy pod wpływem presji zaczną skuwać beton. Ale do tego potrzeba więcej takich jak my.
Trudno oczekiwać, że od naszego tupania nogą i zamykania oczu, problemy same się rozwiążą. Dlatego róbmy to, co jest w naszym zasięgu. Zadbajmy o naszą lokalną ojczyznę, wpływajmy na urzędników – piszmy do nich maile, żądajmy, udostępniajmy, protestujmy, komentujmy. Najgorzej jest wtedy, gdy ignorujemy, bo wtedy inni decydują za nas.

http://serwer180971.lh.pl/trawa-zamiast-betonu-na-rynku-kosciuszki-czas-wracac-do-natury/

Featured Video Play Icon

Dworzec kolejowy w Białymstoku zyskuje zadaszenie. Filary już stoją.

To historyczna chwila. Pierwszy raz od 1862 roku, perony białostockiego dworca kolejowego będą miały zadaszenie. Filary już ustawiono. Podróżni będą się cieszyć, że w komfortowych warunkach będzie można czekać na pociąg. My natomiast czekamy na ukończenie prac z niecierpliwością, bo ponoć architektura nowego dachu ma nawiązywać do reszty budynku. Wizualizacje to jedno, ale życie często pokazuje, że w rzeczywistości tak pięknie nie jest. Miejmy nadzieję, że w tym przypadku wszystko cudnie się ze sobą zgra.

Jak widać, na początku dworzec kolejowy nie był specjalnie urodziwy jako całość, ale główny budynek był piękny zarówno z zewnątrz jak i w środku. Każdy, kto znajdował się w środku mógł poczuć się luksusowo. Nie dawno pierwotny wygląd został częściowo przywrócony. Oprócz dworca w Przemyślu, nasz budynek jest jednym z najpiękniejszych w Polsce. Dlatego ważne jest, by to co do niego dobudowujemy również takie było.

Warto jednak podkreślić, że w XIX wieku, dachy nie były specjalnie zdobione. Po prostu miały być użyteczne. Toteż nie należy oczekiwać od zadaszenia peronów efektu “wow”. Po prostu mają pasować do reszty.

Warto podkreślić, że zmienia się całkowicie otoczenie dworca. Najpierw wyburzono stary dworzec autobusowy, zmieniając go na mniejszy. Rozległe tereny po dawnych peronach zajęła galeria handlowa. Później zburzono Centrum Park, gdzie powstanie węzeł komunikacyjny miasta. Rozebrano także jedną z kładek. Dla drugiej przyszłości nie ma również. Zamiast nich będzie można przechodzić podziemnymi tunelami. Zadaszenie peronów jest wisienką na torcie.

graf. PKP Polskie Linie Kolejowe S.A.

Spór o ten budynek trwał od lat. Ostatni z rodu Zachertów nie dożył tej chwili.

Niewiele osób wie, że Park Krajobrazowy Puszczy Knyszyńskiej to nie tylko forma ochrony przyrody, ale podobnie jak w przypadku parku narodowego – konkretna siedziba, gdzie na co dzień pracują urzędnicy. A piszemy o tym dlatego, że ostatnio po 34 latach, wspomniani wyżej urzędnicy musieli przenieść się z z supraskiego Dworku Zacherta w inne miejsce. Wszystko dlatego, że budynek stał się własnością spadkobierców rodu Zachertów.

Przybyli z Łodzi, uciekając przed wysokim cłem na towary z Królestwa Polskiego. Fabryka sukna Wilhelma Zacherta i Adolfa Buchholtza seniora w krótkim czasie stała się jednym z największych w regionie. W jej pobliżu powstał murowany dom stanowiący podwaliny dla przyszłego pałacu. Pałac powstał dzięki teściom Adolfa Bucholtza. Gdy gdy młody przedsiębiorca chciał żenić się z jedną z najbogatszych panien łódzkich fabrykantów – Adelą Scheibler, rodzice narzeczonej zawitali na Podlasie sprawdzić, gdzie będzie mieszkać ich córeczka. Adolf usłyszał, że jeśli chce mieć za żonę Scheilblerównę, musi najpierw wybudować dla niej pałac. Jego budowa trwała ponad 13 lat. Do dziś stoi i pięknie się prezentuje na głównym placu w Supraślu.

To nie jest jedyna pamiątka po tym wielkim rodzie. Kolejna to Kaplica Zachertów. Powstała w 1885 roku zaprojektowana przez Henryka Żydoka. Wybudowano ją w stylu neoklasycystycznym, murowana z piaskowca. Nad jej wejściem widnieje herb rodziny. Stoi na supraskim cmentarzu. Wspomniany na początku dworek stoi nieco na uboczu miasteczka. Żeby do niego dojść trzeba wybrać się uliczką na tyłach Monasteru, prowadzącą równolegle do bulwarów. To właśnie ten budyneczek przez lata stanowił za siedzibę Parku Krajobrazowego. Co zrobią z nim spadkobiercy? Tego jeszcze nie wiadomo.

Wilhelm Fryderyk Zachert zmarł bezpotomnie, a jego majątek odziedziczyła żona Józefina Zachert. Kobieta zmarła bezdzietnie w 1924 roku, a zgodnie z jej wolą supraskie dobra dostał Konstanty Ernest Zachert, stryj Jana Zacherta. Licząca 1,5 tys. ha nieruchomość ziemska Supraśl należąca do Konstantego Zacherta przeszła na własność państwa z mocy dekretu z 1944 r. o przeprowadzeniu reformy rolnej. W 1991 r. wspomniany Jan Zachert i Andrzej Grzędziński, spadkobiercy Konstantego, rozpoczęli batalię o zwrot 32 ha miejskich gruntów w Supraślu, przejętych wraz z zespołem pałacowo-parkowym i zabudowaniami dawnej fabryki włókienniczej na podstawie tego dekretu. Ostatni wniosek złożyli 16 maja 2011 r. Jan Zachert zmarł w 2015 roku. Warto podkreślić, że był on honorowym obywatelem Supraśla i miasteczko odwiedzał bardzo często. Całe swoje życie starał się być kimś w rodzaju patrona Supraśla.

Ten dworek, który wreszcie trafił do spadkobierców Zacherta, to tylko jedna z niewielu nieruchomości. Wielokrotnie w debacie publicznej podnoszono, że przez spór o hektary zablokowany jest rozwój Supraśla. Nikt jednak do Zachertów o to pretensji nie miał. W końcu walczyli o swoją własność. My jednak uważamy, że ten “brak rozwoju” to najlepsze co się mogło Supraślowi trafić. Zrządzenie losu spowodowało, że deweloperzy nie mogą tam wepchać bloków, a urzędnicy skazić terenów “betonem za dotacjami”.

Nowa atrakcja turystyczna do rozbiórki przed otwarciem?

Zamiast wielkiej wieży, może być wielki klops. Nowa atrakcja turystyczna w Uhowie stoi gotowa, ale z informacji przesłanych przez naszego Czytelnika wynika, że nie przeszła odbioru technicznego i to z bardzo poważnego powodu. Tymczasem burmistrz Łap Krzysztof Gołaszewski przekonuje, że żadnych odbiorów nie było, a ta informacja jest kłamstwem.

Z informacji naszego Czytelnika wynika, że wieża widokowa została wybudowana zbyt blisko konstrukcji sieci energetycznej. Zgodnie z prawem odległość pozioma od konstrukcji powinna wynosić od 3 do prawie 6,5 metra. Jest to zależne od napięcia danej linii. Na poniższym zdjęciu widać, że sieć energetyczna jest rzeczywiście obok. Czy za blisko? Jeżeli do czegoś takiego by doszło to dlatego, że konstrukcja została zaplanowana wyłącznie “na papierze” bez oglądania terenu. Nie będziemy spekulować czy tak było w tym wypadku.

Jedno jest pewne, na przestawienie linii nie ma szans. Proces budowy takiej konstrukcji jest bardzo skomplikowany już na etapie wszelkich pozwoleń i decyzji. Czy rozbiórka i ponowne wybudowanie wieży wchodzi w grę? I tu wracamy do punktu wyjścia. Burmistrz Gołaszewski utrzymuje, że prace nadal trwają, a odbioru jeszcze nie było. Przypomnijmy, że konstrukcja czeka gotowa od końca maja. Wówczas pisaliśmy, że zostało tylko zagospodarować teren. Mija miesiąc i nadal nie znamy daty końca realizacji.

Czy Białystok pójdzie po rozum do głowy czyli drogą Wiednia?

Betonoza w Podlaskiem ma się całkiem dobrze. Tylko ostatnio pisaliśmy o tym jak wybetonowano plac w Łapach, ale to nie jest jedyny przykład z ostatnich czasów. Taki sam los spotkał główne skrzyżowanie w Choroszczy przy kościele, gdzie park zastąpiono betonowym placem. Pozbyto się również zieleni przy Komendzie Wojewódzkiej Policji przy i tak kompletnie zabetonowanej ulicy Sienkiewicza w Białymstoku. Wszystkich przykładów tego typu inwestycji z ostatnich lat można mnożyć na pęczki.

Druga strona medalu

Są dwie strony medalu, jedna jest taka, że Białystok i ogólnie cały region po II wojnie światowej był kompletnie zdewastowany zarówno przez Niemców jak i Rosjan. W latach powojennych nastąpiły czasy PRL-u, a w raz z nimi odbudowa kraju w stylu sowieckim. Wszystko co przetrwało, a stanowiło element dziedzictwa kraju zostało przez komunistów gęsto “zasłonięte” drzewami. Do tego dobudowano resztę. My i tak mieliśmy szczęście, że u nas projektował Bukowski. Jest wiele miejsc w kraju, gdzie pośrodku dawnej architektury stoją bloki z betonowych płyt. I tak spacerując przez Pałac Branickich w Białymstoku, a dawniej także w okolicach białostockiego ratusza oraz wielu innych miejsc, obserwowaliśmy tą wyjątkową architekturę nieco zasłonięta.

Dlatego we współczesnych latach nastąpiło odwracanie tego trendu i zaczęto wszystko odsłaniać. Wycinano masowo dojrzałe, ogromne drzewa, a zamiast tego zaserwowano nam elegancką kostkę brukową. Beton sprawił, że w otoczeniu stało się niezwykle schludnie. Ponadto można było poczuć się tak jak na zachodzie, gdzie tego typu rozwiązania dominują we wszystkich większych miastach. I tak oto symbolicznie odcięliśmy się od sowieckich wynalazków.

Kolejną rzeczą, którą mieliśmy w PRL-u było dokładnie to, co przywracamy dzisiaj. Czyli opakowania nadające się do recyklingu. Dawniej nie dało się kupić wędliny czy sera zapaczkowanych, a wszystko było zawijane w papier. Wszelkiej maści napoje występowały natomiast wyłącznie w szkle. Pewną ciekawostką była oranżada w woreczku foliowym. To wszystko zamieniliśmy na plastik. My jeszcze jakoś się jednak hamujemy. W takiej Japonii, w folie paczkowane są nawet owoce czy warzywa pojedynczo! Tak czy siak jako świat zaczęliśmy produkować na potęgę, zaczęliśmy zużywać na potęgę, zaś razem z wytworzonymi przedmiotami produkowane było ciepło. I tak cały świat podgrzał atmosferę. Opakowania plastikowe natomiast pływają w coraz większych ilościach w oceanach. Ostatecznie spożywamy razem z wodą mikrocząsteczki plastiku. Rocznie jest wielkość karty do bankomatu.

Dlatego dziś jesteśmy w sytuacji, gdy możemy siedzieć na podgrzanym do czerwoności Rynku Kościuszki, by w kompletnym skwarze popijać kawę z plastikowego kubczeka i zajadać się lodami z plastikowymi łyżeczkami (dawniej były do tego drewniane patyczki). Świat opakowań to tylko jedno. Żeby chłodzić te zabetonowane place, w ostatnich latach władze używały kurtyn wodnych i wylewały wodę pitną (bo innej nie mamy) żeby wszystko chłodzić. Opanowało nas kompletne marnotrawstwo.

Wycieczka do Wiednia

Jeżeli ktoś był w Wiedniu, to doskonale zdaje sobie sprawę, że jest on dokładnie tak samo zabetonowany jak Białystok i mierzy się z tymi samymi problemami co my. Tam jednak postanowiono przeciwdziałać. Dokładnie rzecz biorąc, w 2018 roku rozpoczęto pierwsze inwestycje polegające na przebudowie zabetonowanych miejsc w taki sposób, by dawały cień. Sadzono drzewa, tworzono zielone miejsca, zamykano ulice zmieniając je w skwery z alejkami dla pieszych i rowerzystów. Ogólnie rzecz biorąc zadziałano radykalnie. Toteż efekt końcowy również taki był. Obniżono temperaturę w mieście o 6 stopni!

Należy sobie zadać pytanie. Czy powinniśmy iść drogą Wiednia czy trwać w betonozie? Zadajcie sobie to pytanie, gdy będziecie przebywać w słoneczny dzień na jednym z takich placów, co zafundowała nas władza, za nasze pieniądze. Możemy też liczyć na to, że samo z siebie temperatury wrócą do normy. Bardziej prawdopodobne jest to, że przy obecnym podejściu zamienimy się w step.

Mnóstwo atrakcji dla całej rodziny w Noc Kupały. Wszystko to w Milewszczyźnie.

Korycin od niedawna szczyci się swoją nową atrakcją turystyczną jaką jest Park Kulturowy Milewszczyzna. To tam na co dzień można zwiedzić wiele ciekawych obiektów, natomiast raz na jakiś czas organizowane są także dodatkowe wydarzenia cykliczne. I tak samo teraz, 18 czerwca 2022 będzie można  tam świętować Noc Kupały. Zaplanowano tyle atrakcji, że zacznie się za dnia od pokazów i atrakcji dla dzieci, a skończy całonocną potańcówką.

 

Rodziców zainteresują pokazy dawnych rzemiosł oraz tradycyjne słowiańskie wypieki podpłomyków i chleba wraz z poczęstunkiem. Dla najmłodszych przygotowano stanowisko „małego archeologa”, inni będą mogli spróbować swoich sił na torze przeszkód zwanym „drogą wojownika”, lub sprawdzić się na torze łuczniczym. Na majdanie grodu będzie rozstawione obozowisko piastowskich wojów. Również w tym miejscu odbędzie się pokaz w trakcie, którego wojowie zaprezentują swoje uzbrojenie, podstawowe formacje którymi posługiwano się na wczesnośredniowiecznych polach bitew, a następnie podczas potyczek i pojedynków przedstawią to wszystko w praktyce.

Przez całą sobotę chętni będą mogli wraz z nami wyplatać kwietne wianki, które są nieodzownym elementem nocy Kupały. Będą wróżby i opowiemy wam o znaczeniu pachnących ziół. W sobotę wieczorem odbędzie się malowniczy obrzęd w trakcie, którego za pomocą rytualnego świdra będzie krzesany żywy ogień. Symbol życia, płodności i dominacji światła nad mrokiem. Następnie w uroczystym pochodzie przeniesiemy się nad rzekę Kumiałkę, gdzie panny rzucą swoje wianki do wody. Na zakończenie dnia planowana jest wspólna biesiada aby hucznie powitać najkrótszą noc w roku.

Featured Video Play Icon

Czy Suwałki to dobre miejsce do życia? Nie takie złe, jak się wydaje.

Suwałki to miasto, które znajduje się na północno-wschodnim krańcu naszego pięknego kraju. Istnieje o nich mnóstwo stereotypów, ale jedno jest niezaprzeczalne. Od lat suwalczanie mają nieustanną promocję w prognozach pogody. W “Rozmowach kontrolowanych” akcja filmu częściowo działa się w Suwałkach, zaś za głównym bohaterem wydano list gończy tylko po to by Suwalszczyzna mogła odznaczyć się politycznie. Ogólnie, śmiało można postawić hipotezę, iż więcej osób w Polsce wie gdzie leżą Suwałki, niż takich co wiedzą gdzie jest Białystok. Chyba nie musimy wspominać szerzej o białych niedźwiedziach, które rzekomo wędrują po ulicach miasta. Nie bez powodu są maskotką miasta. Żarty, żartami, ale czy na polskim biegunie zimna (w czasach zmian klimatycznych) warto jest zamieszkać?

Minusów niewiele

Skupmy się najpierw na minusach, bo wbrew pozorom jest ich niewiele. Pierwszy to taki, że jeszcze kilka lat mieszkańcy będą skazani na długie podróże koleją. Póki co dojazd do Białegostoku czy Warszawy odbywa się nieelektryfikowaną trasą kolejową przez Sokółkę. Brak prądu to spore utrudnienie, bo trzeba wypalać paliwo, które dla samochodów jest drogie, a dla pociągów horrendalnie drogie. Przez co pociągów zbyt wiele nie ma. Ale, by osłodzić sytuację wspomnimy, że powstaje szybka trasa Rail Baltica, która przyśpieszy te podróże znacznie. Drugim minusem jest ostra zima. Jeżeli ktoś zimą był kiedyś na przykład we Wrocławiu, a później w Suwałkach to mógł cały się trząść. Różnice w temperaturach są naprawdę znaczące!

Z plusów należy wymienić niższe ceny niż w Białymstoku. W ogóle pod tym względem stolica Podlaskiego bije na głowę wiele polskich miast. W grodzie nad rzeką Białą jest po prostu, zwyczajnie drogo. Tymczasem w Suwałkach ceny nie rosną aż tak gwałtownie jak w innych miastach. Z pewnością ma na to wpływ pogranicze z Litwą. Jeżeli w Suwałkach byłoby drogo, to nie przyjeżdżano by na zakupy z Litwy. Szczególnie, że tam obowiązuje waluta Euro.

Jeżeli chodzi o ceny mieszkań, to w Suwałkach średnio trzeba zapłacić dwa razy mniej niż w Białymstoku. W stolicy Podlaskiego ceny ostatnio wystrzeliły w kosmos. Tymczasem na północy jest stabilnie. W 2021 roku Suwałki znalazły się na 46. miejscu z największych miast pod względem cen mieszkań. W 70-tysięcznych Suwałkach mieszkanie z rynku wtórnego kosztuje średnio 5461 zł za mkw. Białystok jest w tym samym zestawieniu aż 20 pozycji wyżej.

Mnóstwo atrakcji

Pod względem pracy – w Suwałkach rynek wygląda podobnie co w Białymstoku. Nie ma tam zbytnio wiele korporacji, toteż presja zarobków nie jest aż tak wysoka jak w ogromnych ośrodkach typu Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Poznań czy Kraków. Wiele jest ofert z pracami prostymi typu kierowca, pracownik fizyczny czy budowlany. Ważnym punktem na gospodarczej mapie jest suwalska fabryka mebli.

Nie samą jednak pracą człowiek żyje. Jeżeli chodzi o czas wolny, to w Suwałkach możemy znaleźć tylko same plusy. Terenów zielonych nie brakuje, miejsc na spacer czy rower także. Jest także plaża nad Zalewem Arkadia. Niedaleko miasta jest także jezioro Szelment, gdzie latem jest bajeczna plaża, zaś zimą wyciąg narciarski. Do tego wieża widokowa i mnóstwo innych atrakcji. Gorzej niestety z rozrywką dla osób, które są w tak zwanym wieku “studenckim”. Baza gastronomiczno-imprezowa w Suwałkach kuleje. Ale można za to pójść do kina czy pubu.

W ogólnym rozrachunku – jeżeli ktoś jest po trzydziestce, założył rodzinę i szuka miejsca, gdzie może osiąść na dłużej – to zdecydowanie Suwałki będą dobrym wyborem. Pod warunkiem, że oboje nie macie w planach robienia “wielkiej kariery”. Powiedzmy sobie jednak szczerze, każdy kto w Podlaskiem mieszka, takich planów raczej nie ma.

Jest dokładna data realizacji pierwszego, podlaskiego odcinka ekspresowej 19

W drugiej połowie obecnego roku mają rozpocząć się prace przy budowie ekspresowej 19 od Kuźnicy do Sokółki. To będzie pierwszy z podlaskich odcinków, w którym udało się dopiąć formalności na tyle, by można było wyznaczyć konkretny termin realizacji. W przypadku innego odcinka – Białystok Zachód (węzeł w gminie Choroszcz, obok wsi Jeroniki) – Księżyno. Unieważniona została decyzja środowiskowa przez Wojewódzki Sąd Administracyjny, przez co na zielone światło jeszcze poczekamy.

Są też znane pierwsze plany budowy odcinka Krynice – Białystok Zachód. Tam mieszkańcy nieco protestowali, bo droga miała znacząco utrudnić im dojazd do działek. Na szczęście udało się porozumieć. Pod drogą ekspresową wykonawca zaprojektuje dodatkowe przeprawę.

Podlaski odcinek krajowej 19, gdy zamieni się w ekspresową będzie nieco wydłużony niż obecnie. Przebiegać będzie z przejścia granicznego w Kuźnicy przez Sokółkę, następnie (prawdopodobnie) obecną drogą przez Czarną Białostocką aż do Katrynki. Dalej powstanie węzeł łączący z krajową ósemką. Następnie droga przebiegnie przez gminę Dobrzyniewo trasą Krynice – Dobrzyniewo – Białystok Zachód.

We wspomnianych Jeronikach poprowadzi aż do Księżyna. Tam następnie wybudowana zostanie droga prowadząca do węzła Białystok Południe. Trasa prowadzić będzie równolegle do tak zwanej “angielki” z Białegostoku do Wojszek, która to od nie dawna po kilkudziesięciu latach dostała nawierzchnię na pełnej szerokości. Ostatni odcinek ekspresówki to Białystok Południe – Ploski. Kolejne etapy to Ploski – Haćki – Bielsk Podlaski – Siemiatycze. Nowoczesną drogą pojedziemy w 2025 roku.

Zalew w Wasilkowie zmieni się nie do poznania! Są znane dokładne plany.

Obecnie trwają prace remontowe nad zalewem w Wasilkowie. Stary, rozpadający się pomost został zdemontowany, tylko nie było do końca wiadomo co powstanie w zamian. Teraz wszystko stało się jasne. Lista inwestycji jest bardzo długa. Projekt modernizacji zakłada stworzenie nowoczesnego kompleksu z bogatym wachlarzem funkcji i atrakcji.

W ramach przebudowy powstaną: piaszczysta plaża, pływające fontanny, place zabaw dla dzieci w różnym wieku, tężnie solankowe, boiska do siatkówki plażowej, pomosty stałe oraz pływające, – mała gastronomia wraz z sanitariatami, miejsca parkingowe, miejsca do cumowania kajaków. Trzeba przyznać, że wszystko zapowiada się naprawdę imponująco. Szczególnie, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że do tej pory atrakcjami turystycznymi w okolicy najbardziej przyciągał Supraśl, a w ostatnim roku także Czarna Białostocka. Obecnie do grona z nowymi atrakcjami dołączyła także Choroszcz. Wasilków jednak ze wszystkich wymienionych będzie najbardziej bogaty w te atrakcje.

Ważny jest jeszcze jeden aspekt. Mianowicie pływające fontanny to nie tylko “bajer”, ale także bardzo pożyteczne urządzenie. W ubiegłym roku ulewy po upałach sprawiły, że podusiło mnóstwo ryb w rzece. Nie można było się w niej bardzo długo kąpać, przykry zapach był odczuwalny w całej okolicy, a strażacy napowietrzali wodę. Teraz o odpowiednie napowietrzenie będą dbały właśnie fontanny. Ciekawie prezentuje się także okrągły pomost. Wasilków na inwestycję otrzymał 9 milionów złotych w ramach rządowego Programu Inwestycji Strategicznych.

Nowy mural w mieście. Widnieje na nim Branicki o trzech twarzach.

Białystok zyskał w ostatnim czasie nowy mural. Widnieje na nim hetman Jan Klemens Branicki, czyli człowiek bez którego Białystok prawdopodobnie byłby dziś wsią. Branicki to nie tylko człowiek, któremu my, mieszkańcy zawdzięczamy historyczny skok rozwojowy. To także jeden z ważniejszych polskich magnatów XVIII wieku. Dlatego też nie powinno dziwić, że mural z jego podobizną widnieje w mieście. Konkretnie przy ul. Antoniukowskiej 48.

Inicjatorem powstania tego wielkiego malowidła jest fundacja Pro Anima. Pomysł muralu powstał w związku z przypadająca w ubiegłym roku 250. rocznicą śmierci magnata. – Nie jest to typowy portret jaki znamy, ponieważ Jan Klemens Branicki „ramy rozsadzał” swoją osobowością. Była to postać bardzo złożona i kontrowersyjna, w związku z tym w całej tej dynamicznej kompozycji są trzy twarze. Mural jest próbą pokazania złożoności i scalenia w jeden obraz tych wszystkich informacji, które mamy na jego temat – zaznaczyła Magdalena Pietraszko. – z fundacji Pro Anima.

Mural jest interaktywny: umieszczony na nim kod QR kieruje na stronę internetową, gdzie znajdują się informacje o historii powstania i pracy nad malowidłem. W przyszłości mają być tam też umieszczone gry terenowe oparte o historię XVIII-wiecznego Białegostoku.

fot. Adam Tarasiuk

Betonoza dopadła Łapy. Było zielono, a teraz jest “to coś”.

Łapy w ostatnim czasie stały się ofiarą miejskich urzędników. Zielone miejsce z drzewami zamienili w betonową pustynię. Dla jasności – mimo, że zielono, to schludnie tam nie było. To, co się wydarzyło nazywamy “rewitalizacją urzędniczą”. Plac Solidarności mógłby być miejscem, gdzie odpoczynek byłby latem przyjemny. Niestety – mieszkańcy będą mogli się smażyć, gdy tylko pojawią się upały.

Zacznijmy od “rewitalizacji urzędniczej”. Normalnie, “rewitalizować” – oznacza, że przywraca się tam życie. Tymczasem urzędnicy rozumieją ten termin jako wycinanie drzew i betonowanie wszystkiego co tylko się da. Jakoś tak się złożyło, że od wielu lat w polskim samorządzie nikt nie potrafi zaprojektować schludnego placu z dominacją zieleni i roślinności. A trawa jako nawierzchnia, którą można deptać, to w ogóle w naszym kraju jest pomysłem szatana. Dlatego możemy chodzić tylko po chodnikach. Ale żeby nie wyznaczać nikomu ścieżek, to betonuje się całe place – by każdy mógł chodzić jak tylko chce. Byleby nie po trawie.

Wiadomo, że po deszczu trawa byłaby mokra i nie można byłoby po niej chodzić, a jeszcze trzeba ją koniecznie kosić. To nic, że Polska jest w stanie permanentnej suszy i zatrzymywanie deszczu w ziemi każdym skrawkiem terenu powinno być na wagę złota. U nas jest kanalizacja, która deszczówkę szybko wylewa do wyprostowanej rzeki, a dalej szybciutko do morza. Wymieszać z solą i uczynić bezużyteczną.

Te kuriozalne myślenie cały czas w kolejnych projektach funkcjonuje i mimo, że mamy 2022 rok, poważne zmiany klimatyczne, długoletnią suszę, to dalej betonujemy wszystko co możemy. Powód jest dalej ten sam – dotacje. Coś, co powinno nas podciągnąć w rozwoju – zaczyna nas cofać. Trawa i drzewa niepotrzebne. My nie jesteśmy rezerwatem! Dlatego mieszkańcy Łap mogą się smażyć na nowym placu w upale dni, a urzędnicy będą smażyć się w piekle za swoje głupie pomysły.

Na szczęście, Plac Solidarności w Łapach to nie tylko betonowy plac. Pojawiły się także zadaszone wiaty czy też tężnia solankowa.

fot. Adam Tarasiuk

Nowa stacja jest miła dla oka, ale jest pewien problem

Stacja kolejowa w Wasilkowie to bardzo specyficzne miejsce, bo pasażerowie w większości mają do niej daleko. Stacja znajduje się na pograniczu miasta ze wsią Jurowce. Mimo wszystko, ostatnio był tam remont i w jego ramach zbudowano nowoczesny budynek. Dziennie pociągi zatrzymują się tam aż 19 razy. Jeżeli ktoś chciałby szybko się dostać na dworzec główny w Białymstoku, to byłby to dobry pomysł gdyby połączenia były jakoś ze sobą zsynchronizowane. Z tym jest największy problem.

Przykładowo, gdybyśmy chcieli jechać z Wasilkowa do Warszawy, to przerwa pomiędzy pociągiem Wasilków – Białystok, a Białystok – Warszawa byłaby zbyt duża, by miało to sens. Problem mają też działkowcy. W okolicach Nadawek znajdują się ogródki, ale dojście do nich wynosiłoby zaledwie 2 kilometry, ale ze stacji do ul. Nadawki nie ma drogi. Trzeba iść na około i zrobić piechotą dwa razy tyle. W przyszłości mają powstać jeszcze dwa przystanki kolejowe. Pierwszy właśnie w pobliżu ogródków, drugi na osiedlu Lisia Góra. Ale to melodia przyszłości. Poczekamy na to wiele lat.

Jest jeszcze problem trzeci. Żeby lokalna komunikacja kolejowa miała sens, musi być zsynchronizowana rozkładem jazdy z innymi środkami lokomocji. W przypadku Białegostoku mówimy tu oczywiście o autobusach komunikacji miejskiej, ale też rozkłady jazdy powinny być powiązane z autobusami PKS Nova i wspomnianymi pociągami dalekobieżnymi. Obecnie sytuacja wygląda tak, że każdy sobie rzepkę skrobie. Połączenie ze sobą godzinowo różnych przewoźników wymagałoby przede wszystkim współpracy różnych osób. A tu jest ciężko, bo w naszym kraju wszystko jest upolitycznione.

Konkluzja jest taka, że cieszy większy komfort pasażerów z Wasilkowa, ale nie zmienia to faktu że cały system komunikacji nie działa u nas tak jak trzeba. Upiększyliśmy sobie bałagan.

Featured Video Play Icon

W Podlaskiem jest 40 miast. Od ponad 20 lat skupiamy się tylko na 3.

Województwo Podlaskie istnieje od 1999 roku jako zlepek dawnych województw: łomżyńskiego, suwalskiego i białostockiego. Ze “starych” terenów odebrano naszemu regionowi Olecko i Gołdap. Niedługo stuknie 25 lat jak doszło do tych zmian. Dlatego też, chcielibyśmy rozpocząć dyskusję nad tym, czy urzędnicy nie powinni zmienić utartych schematów myślenia o naszym naszym województwie.

Do refleksji skłonił nas jeden z artykułów w lokalnej prasie, gdzie wymienia się propozycję, by Bielsk Podlaski był miejscem, w którym powstanie nowa jednostka Wojsk Obrony Terytorialnej. Nie wchodząc w szczegóły na ten temat zasadności, chcielibyśmy poruszyć inny – podobny temat. A mianowicie czy rozwój naszego regionu powinien odbywać się wyłącznie o Białystok, Łomżę i Suwałki? Co tak naprawdę dzieje się od niedawna, bo na początku kasa płynęła wielkim strumieniem tylko do stolicy województwa, a Łomży i Suwałkom kapało. W ostatnich latach zaczęło też kapać pozostałym miastom powiatowym. Bielsk czy Hajnówka zyskały lepsze połączenia kolejowe. Z Siemiatyczami jest taki problem, że stacja znajduje się daleko od miasta. Drogowo też się polepszyło. Po latach wyremontowano drogę Białystok – Wojszki, która tylko w połowie miała nawierzchnię, a która jest alternatywą dla krajowej 19. Lepiej jedzie się także z Białegostoku do Łap, ale nie tylko. Nowa droga prowadzi choćby z Sokółki do Dąbrowy Białostockiej i Lipska.

Infrastruktura to jedno. Kolejna sprawa to instytucje. Jednym z takich przykładów jest właśnie Wojsko Obrony Terytorialnej. Podlaska brygada swoją siedzibę ma w Białymstoku w Wojskowej Komendzie Uzupełnień. Dodajmy, że WOT to nowy rodzaj sił zbrojnych i jest cały czas “w trakcie organizacji”, przez co podlega Ministerstwu Obrony Narodowej, zaś pozostałe rodzaje są częścią Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Nie będziemy wchodzić w dywagacje czy potrzebna jest kolejna brygada, ale fakt że jakaś powinna na stałe funkcjonować bliżej granicy jest oczywisty. Tylko problem jest taki, że z Białegostoku łatwiej dojechać do większości punktów granicznych niż choćby z Bielska. Dlatego wracamy do problemy infrastruktury.

Jeżeli chcielibyśmy, by Siemiatycze, Bielsk czy Hajnówka zaczęły jeszcze lepiej się rozwijać – co jest w interesie całego województwa, to powinniśmy zacząć od infrastruktury. Nie możemy patrzeć na komunikację przez pryzmat “z Białegostoku” i “do Białegostoku”. Równie ważne są drogi lokalne. Na przykład Siemiatycze – Hajnówka – Siemianówka – Michałowo – Gródek – Krynki – Sokółka. Przejechanie tej trasy samochodem to obecnie katorga. To trasa, która wynosi 160 km. Krajową 19 jest krócej o 20 km, ale tu nie chodzi o to by było szybciej, ale żeby mieszkańcy przygranicznych miejscowości mogli w dogodnych warunkach przemieszczać się bez potrzeby zasilania “dziewiętnastki”.

Wracając jeszcze do instytucji. To problem znany od lat, z którym nikt, nic nie robi. Otóż ustawy o samorządzie gminnym, samorządzie powiatowym i samorządzie wojewódzkim nakładają na gminy, powiaty i województwa bliźniacze zadania. I tak w Białymstoku funkcjonuje miejski Białostocki Teatr Lalek i wojewódzki Teatr Dramatyczny. Opera jest w Białymstoku tak jak i filharmonia. W ogóle Urząd Marszałkowski czy Starostwo Powiatowe tak naprawdę nie powinny funkcjonować Białymstoku. Ten pierwszy z racji tego, że musi zajmować się całym województwem, zaś Białystok, Łomżę czy Suwałki powinien pozostawić włodarzom miast. Kuriozalne jest też, że Starostwo Powiatowe obsługuje mieszkańców powiatu białostockiego mając siedzibę w Białymstoku, gdy miasto jest odrębnym (innym powiatem) niż powiat białostocki.

Przykłady instytucji skupionych w jednym miejscu można mnożyć. Po prawie 25 latach wiemy już jaki jest koszt tego, że nie było połączeń kolejowych, drogi były fatalne, a większość instytucji skupionych jest w Białymstoku, Łomży i Suwałkach. Podlaskie miasta się wyludniają. A jakby ktoś nie wiedział, to łącznie w regionie jest ich 40. My przez ostatnie lata skupiliśmy się wyłącznie na jednym, a później na 3.

Featured Video Play Icon

Rusza wielka inwestycja w Białymstoku. Czekano na nią od wielu lat.

Pierwsze jej oznaki były, gdy z powierzchni zaczęło znikać Centrum Handlowe Park. To tam będzie znajdować się centrum przesiadkowe. Jednak cała inwestycja wiąże się głównie z przebudową całej okolicy. Będzie nowy układ drogowy. Zanim to nastąpi, przez rok lepiej omijać z daleka ulice Bohaterów Monte Cassino, Łomżyńską czy Wyszyńskiego. Chyba, że nie macie wyboru. Wtedy po prostu bądźcie cierpliwi.

Inwestycję zapowiadał ówczesny wiceprezydent Adam Poliński. Było to w 2015 roku. Teraz dokończy ktoś inny. Będzie też to wszystko wyglądało inaczej od pierwotnych zamierzeń. Jak zwykle zadecydowały pieniądze, a konkretnie ich brak. Od 7 maja ulice Bohaterów Monte Cassino i Łomżyńska na odcinku od ul. Kopernika do Wyszyńskiego będą całkowicie zamknięte. Kierowcy od ulicy Świętego Rocha do Wyszyńskiego z tej racji nie pojadą prosto, lecz w lewo do Wyszyńskiego lub w prawo na dworzec i do galerii.

Po rocznej przebudowie będzie po nowemu. Przede wszystkim skrzyżowanie ulic Wyszyńskiego z Bohaterów Monte Cassino zamieni się w rondo (umowne, bo będzie to po prostu wyspa centralna). Jak to przy tego typu inwestycjach – pojawią się też buspasy. Aczkolwiek to akurat normalne, skoro prowadzą do centrum przesiadkowego. To jednak nie koniec zmian. Bohaterów Monte Cassino oraz Łomżyńska będą miały po dwa pasy ruchu w każdą stronę. Będzie szerzej niż dotychczas.

Czy Białystok potrzebuje punktu dla turystów? Chyba nie bardzo.

Ta sprawa wydawać się może błaha, ale dotyczy publicznych pieniędzy. Dlatego warto ją opisać. Białystok, tak jak inne miasta mają informację turystyczną. W sezonie letnim punkt działa w bramie zegarowej Pałacu Branickich. Do końca 2020 roku stały punkt mieścił się w siedzibie kurii metropolitalnej. Mimo, że miasto dysponuje własnymi lokalami, to wynajmowało jeszcze jeden od kościoła. Obecnie nie ma żadnego punktu, który działałby cały rok. W ostatnim czasie toczyły się dyskusje nad tym, by do tego powrócić. Tylko gdzie miałby się mieścić? Pytanie powinno raczej brzmieć – czy jest sens, by go tworzyć?

Umówmy się, mamy XXI wiek, a praktycznie każdy ma smartfona. Miasto powinno zainwestować raczej w aplikację dla turystów do zwiedzania, a nie punkt informacji turystycznej. Można powiedzieć że tego typu działalność to przeżytek. Tylko jak to się mówi, diabeł tkwi w szczegółach. Za aplikację wystarczy zapłacić raz i ewentualnie wyznaczyć kogoś, kto będzie ją aktualizować o nowe informacje. Urzędników od takich spraw, akurat w mieście nie brakuje.

Tymczasem punkt stacjonarny to ciągłe koszty – poczynając od zapłaty za wynajem, bo jak widać, miasto u siebie lokali nie szukało, a kończąc na rosnących rachunkach za prąd czy wodę. Do tego oczywiście musimy doliczyć zatrudnienie pracownika, które również jest kosztowne. Wydawałoby się, że jest to logiczne, że lepiej zrobić coś raz i zapłacić raz niż płacić cały czas i to dużo. Tylko w Białymstoku to tak nie działa. Truskolaski od początku swoich rządów w mieście działa z rozmachem. Podczas pierwszej kampanii wyborczej, na jednym ze spotkań nawet powiedział, by nie utożsamiać go z tanim państwem. Wtedy było to jednak oczywiste, ludzie po latach 90. i rządach  Ryszarda Tura mieli dość dziadostwa. Tylko, tak jak wspomnieliśmy na początku, mamy XXI wiek i teraz nie trzeba robić po dziadowsku, by było zrobione dobrze. Pewne procesy możemy automatyzować, przez co obniżamy koszty działania. Kto jak kto, ale prezydent – ekonomista powinien to wiedzieć najlepiej. Stawiamy dolary przeciw orzechom, że on to doskonale wie, ale z jakiegoś powodu tego nie robi.

Możemy jedynie dywagować, że ten powód to “tumiwisizm”. Nie da się nie zauważyć, że prezydent oddał pałeczkę swojemu zastępcy Rafałowi Rudnickiemu, a sam nie zajmuje się już Białymstokiem tylko polityką ogólnokrajową. Jego działalność to teraz statystowanie przy inicjatywach bardziej rozpoznawalnych w Polsce prezydentów innych miast. Każdy chce się rozwijać, tylko po co trzymać się stołka?

W ostatnim czasie płonęły domy na osiedlu domków obok ul. Kopernika. Rozbudowuje się tam wielkie osiedle bloków.

Truskolaski wreszcie się zabrał do roboty. Eldorado deweloperów skończy się?

Po długiej serii zajmowania się sprawami politycznymi, Tadeusz Truskolaski ze swoją świtą wreszcie zabrali się do roboty. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie to w połowie 2023 roku skończy się eldorado deweloperów. To gdzie będą mogli budować, a gdzie nie – ma być uporządkowane.

Urzędnicza biurokracja

Zacznijmy od wyjaśnienia urzędniczej biurokracji. Do 2018 roku było tak, że jeżeli deweloper chciał wybudować blok w dowolnym miejscu w Białymstoku, to kupował sobie działkę. Jeżeli znajdowały się na niej jakieś stare domy, to wybuchały “tajemnicze” pożary, a blok powstawał niedługo po tym. Wynikało to z faktu, że Białystok ma dla różnych obszarów miasta plany zagospodarowania przestrzennego. Jeżeli w planie jest wpisana “zabudowa mieszkaniowa”, to deweloper miał żółte światło. Jak chciał budować składa wnioski do urzędu o wydanie warunków zabudowy. Wtedy albo dostawał te wytyczne (zgodne z planem zagospodarowania) albo dostawał odmowę. Gdy składał odwołania, to wygraną miał w banku.

Problem ten istniał w wielu miastach i cały czas był sposób na jego rozwiązanie. Nazywał się Studium zagospodarowania i kierunków uwarunkowań przestrzennych. To taki naddokument, który stał wyżej niż plan zagospodarowania przestrzennego. Problem w tym, że temat deweloperów i tajemniczych pożarów istniały od lat, a urzędnicy udawali że nic się nie dzieje. Mimo, że domy były ordynarnie podpalane, a potem jak gdyby nigdy nic powstawały tam bloki.

Przed wyborami

W Białymstoku obowiązywało studium z 1998 roku. Dopiero za problem wszędobylskiego budownictwa zabrano się przed ostatnimi wyborami. Wówczas Truskolaski był w stanie wojny z radą miejską, w której większość miał PiS. Urzędnicy prezydenta przygotowali nowe studium, zaś radni PiS dołożyli swoich poprawek, które sprzyjały jednemu z deweloperów. Tadeusz Truskolaski jako wykonawca uchwał rady miasta poprawek dokonał, ale poczekał z wysłaniem dokumentu do zatwierdzenia radnym aż do wyborów. Gdy te się odbyły, to okazało się że jest nowa większość w radzie, składająca się z radnych sprzyjających prezydentowi (Koalicja Obywatelska). Nowi radni stare poprawki wyrzucili. Opozycyjny już PiS postanowił wszcząć wojnę o to przy pomocy swojego wojewody, który może unieważniać uchwały samorządów jeżeli w jego opinii są niezgodne z prawem. Tak też się stało. Od czerwca 2019 roku do grudnia 2019 roku sprawa była w sądzie. Ostatecznie Wojewódzki Sąd Administracyjny uchylił decyzję wojewody. Nowe studium weszło w życie.

Między czasie w życie weszła także ustawa zwana “Lex Deweloper”, która miała przyśpieszyć budowę bloków pod rządowy program “Mieszkanie plus”. Jako, że w hierarchii polskiego prawa obowiązuje nadrzędność prawa krajowego nad lokalnym, to oznaczało, że uchwały rady miasta musiały zostać dostosowane do nowej ustawy “Lex Deweloper”. W praktyce oznaczało to, że studium znów jest do poprawki. Bo ustawa zakłada, że deweloper może budować o ile jego plany nie są sprzeczne ze studium. Dlatego plany zagospodarowania przestrzennego można sobie… sami wiecie co. W lipcu 2021 roku weszła jeszcze spec ustawa, która jeszcze bardziej ułatwia budowę bloków.

Za rok wybory samorządowe. Wiadome jest, że to, co wyprawiali deweloperzy za wszystkich kadencji Truskolaskiego (i jego poprzednika) stałoby się głównym motywem kampanii wyborczej ewentualnych przeciwników politycznych obecnego włodarza. Jeżeli obecny prezydent myśli o czwartej reelekcji lub planuje namaścić któregoś z zastępców (czyt. Rafała Rudnickiego), to właśnie teraz jest moment na załatwienie problemu z deweloperami wpychającymi się z blokami wszędzie gdzie się da.

Szykują awantury na wybory

I tak czytamy w Kurierze Porannym, że w połowie 2023 roku radni będą debatować czy przyjąć nowe studium zagospodarowania i kierunków przestrzennych. Akurat przed samymi wyborami. Będzie to swoista debata na zasadzie “kto z deweloperami, a kto przeciwko”. Sprytne prawda?

W roku wyborczym będziemy też mieli sprawę Krywlan. Do tego czasu dalej nie będą tam latać większe samoloty. Pod koniec października 2022 roku miasto będzie miało badania, które zadecydują o tym czy na wyciętym lesie można będzie budować cmentarz. Dopiero wtedy odpowiednie zapisy będą mogły trafić do studium. Do tego samego czasu ma być przygotowana także inwentaryzacja 117 hektarów lasu pod wycinkę.

Wygląda na to, że Tadeusz Truskolaski na rok wyborczy szykuje prawdziwy festiwal kłótni: o deweloperów, o wycinkę lasu, a także o budowę cmentarza przy Krywlanach. Coś nam się wydaje, że to jeszcze nie koniec.

Trwa remont mostu w Pałacu Branickich. Będzie dużo ładniejszy.

Most prowadzący do Pałacu Branickich właśnie jest remontowany. Dotychczas wyglądał fatalnie. Asfaltowa nawierzchnia,  stare poręcze, odrapana elewacja – tak było do tej pory. Obecnie jak możemy zobaczyć po starej nawierzchni nie ma już śladu. Jak widzimy na moście praca wre. Remont nie potrwa długo, bo tylko do końca czerwca 2022 roku. Do tego czasu brama wejściowa od ul. Akademickiej pozostanie zamknięta. Zwiedzający mogą wchodzić do ogrodu wejściem bliżej akademika lub bocznymi bramkami przy Herkulesach i Galerii Arsenał. Dostępna jest też brama od strony ul. Legionowej i od strony Placu Jana Pawła II przy katedrze.

Remont nie dotyczy tylko mostu. Podczas prac rozebrane zostaną także schody od strony rzeźby sfinksów. W planach jest także utwardzenie nawierzchni dojścia do mostu od strony ul. Akademickiej. A od strony salonu ogrodowego wykonana zostanie nawierzchnia żwirowa. Obecnie chodzi się tam po wydeptanym piachu. Na realizację prac Miasto uzyskało pozwolenie konserwatorskie Podlaskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Białymstoku.

Przypomnijmy, że Pałac Branickich w Białymstoku należy do Uniwersytetu Medycznego, zaś ogród, brama pałacowa i tereny zielone tuż za nią – do miasta. Miejmy nadzieję, że po remoncie otoczenie ogrodu zmieni się nieco na lepsze. Obecny most i asfaltowa alejka są po prostu obskurne i nie pasujące do reszty. Podobnie prezentuje się też parking przy samym pałacu – ten należy do uczelni. W tym przypadku jednak nie wiadomo kiedy się to zmieni, bo władze uczelni chciałyby w tym miejscu, pod ziemią zbudować wielką aulę. Jako, że Pałac jest najważniejszym zabytkiem w mieście, to dyskusja nad tym czy pozwolić na taką inwestycję może trwać bardzo długo. W tym czasie nikt nawierzchni zmieniać nie będzie.

Zdjęcia dostaliśmy od Czytelnika Adama, za co dziękujemy!

Takie sąsiedztwo będzie miało przyszłe blokowisko

Deweloperzy już zacierają ręce. Truskolaski sprzedaje kolejny gorący kąsek w centrum.

Białostockie centrum miasta w okolicach Młynowej to tak naprawdę jedno wielkie cmentarzysko. Gdyby tak rozkopać wszystko, to szczątki znajdują się w parku przy Centralu, na górce z cerkwią św. Marii Magdaleny, na dawnym cmentarzu stoi Opera i Filharmonia Podlaska, szczątki ujawniono także podczas remontu ul. Kalinowskiego/Sosowskiego. Na podstawie archiwalnych zdjęć wiemy też, że na przeciwko budynku ZUS-u znajduje się dawny cmentarz choleryczny. Dlatego mamy tam elegancki plac z roślinnością układającą się w Gwiazdę Dawida.

Tuż obok jest tak zwany “dziki parking”. Bardzo prawdopodobne jest, że pod spodem mogą znajdować się dotąd nieujawnione szczątki. Przypomnijmy, że chowanie ich w innym miejscu jest niezgodne z żydowskimi obyczajami. Rozkopanie “parkingu” mogło by doprowadzić do ujawnienia nowych szczątków. Wtedy można by było po prostu rozbudować obecny, elegancki plac. Podobnie było po drugiej stronie placu. Po ujawnieniu historycznych zdjęć, zlikwidowano “dziki parking” i postawiono słupki.

W tym przypadku miasto nie zamierza jednak schludnego terenu rozbudowywać. Mimo, że apelują o to sami mieszkańcy! Co w zamian? Oczywiście bloki. Teren jest na sprzedaż. Prawie pewne jest kto go kupi i co tam zbuduje. Nie trzeba mieć specjalnych umiejętności, by to odgadnąć.

Do tej pory pod internetową petycją, by terenu nie oddawać deweloperom, podpisało się kilkaset osób. Sprzeciwiają się one budowie bloku na dawnym “cmentarzysku”. Trudno się z nimi nie zgodzić. Najbardziej prymitywne plemiona mają wkodowane w swoją kulturę, by w jakiś sposób pożegnać zmarłych czy to grzebiąc czy paląc. Budowanie na dawnych cmentarzach to nowa, świecka tradycja chciwych urzędników, którzy sprzedaliby wszystko na czym da się zarobić. Gdyby jeszcze te pieniądze jakoś służyły mieszkańcom. Tymczasem Białystok jest bardzo mocno zadłużonym miastem, zaś jego gospodarz Tadeusz Truskolaski mimo że ekonomista – to od początku swego urzędowania nigdy nie wykazał budżetu na plus.

Jeszcze kilka lat i Białystok będzie wyglądać tak, że na środku miasta będzie znajdować się betonowy plac, a wokół niego blokowisko na blokowisku. Przypomnijmy tylko o tym, że nawet urzędnicy z białostockiego magistratu wpadali na takie “genialne” pomysły jak próba zabetonowania ścieżek w Lesie Zwierzynieckim. Ta betonowa obsesja powinna martwić mieszkańców. Bo jak tak dalej pójdzie, to w naszym mieście nie będzie można normalnie żyć. Rzeka Biała w końcu zaniknie, będziemy zmagać się z coraz większymi powodziami po ulewach, latem nie będzie dało się wyjść na zewnątrz. Jeżeli mieszkańcy pozwalają budować sobie szczelne naczynie, to niech potem się nie dziwią, że nie będzie w nim chociażby świeżego powietrza.

Cena wywoławcza za ziemię to 6 milionów złotych. Miasto zapewnia, że teren cmentarza nie będzie naruszony. Tylko, że oni tego jeszcze nie wiedzą. Chyba że potajemnie robili badania georadarem całego terenu i wiedzą co znajduje się pod spodem.

Takiego miejsca jak to, nie ma na żadnej mapie

Takiego miejsca jak to, nie ma na żadnej mapie

Takie hasło napisane na ścianie opuszczonego wagonu niedaleko stacji w Zubkach Białostockich doskonale oddaje klimat tego miejsca. Zostało ono zapomniane wiele lat temu. Czynna stacja kolejowa mieściła się na legendarnym szlaku Białystok – Wołkowysk – Baranowicze, otwartym w 1886 roku. Po II wojnie światowej stacja Zubki Białostockie dalej istniała. Niestety przemiany ustrojowe w Polsce zrujnowały linię. W latach 90. likwidowano kolejne połączenia, a ostatni pociąg, który zatrzymał się także w Zubkach Białostockich ruszył 2 kwietnia 2000 roku.

Po 22 latach od tamtego kursu, na YouTube można obejrzeć 3 krótkie filmiki pokazujące obecny stan rzeczy. Jest gorzej niż źle. Osobiście na stacji w Zubkach Białostockich byliśmy w 2005 roku czyli zaledwie 5 lat po ostatnim kursie. Wyglądało to wtedy tak:

Minęło 17 lat od naszej wizyty i możemy to samo miejsce obejrzeć ponownie. Niewiele tam się zmieniło.

Warto jednak sobie zadać pytanie czy tak musi być. Przypomnijmy, że w 2016 roku na tej trasie wróciły pociągi. Na początku tylko w weekendy, a ostatnio codziennie. Do końca września 2021 szynobus dojeżdżał do pobliskich Walił (Zubki są jedną stacje – Straszewo – dalej). W tym roku prawdopodobnie połączenie znów będzie funkcjonować, bo jest zainteresowanie turystyczne. Już jakiś czas temu pisaliśmy, że szynobus nie musi zatrzymywać się w Waliłach tylko mógłby dojeżdżać do samej granicy, po drodze zahaczając o wspomniane Straszewo, Zubki Białostockie i Gobiaty.

Problem w tym, że obecnie nie ma czego pokazywać turystom. Jak wyglądają Zubki już wiecie. Tak natomiast prezentuje się Straszewo.

Stacja Straszewo, fot. K. Kundzicz / Wikipedia

W Gobiatach natomiast stacji nie ma, ale jest bardzo wymowna brama z napisem po rosyjsku. “MIR” oznacza “Pokój”.

Nieczynne kolejowe przejście graniczne – Gobiaty

Tylko czy tak musi być? Czy nie można odrobinę zainwestować w te miejsca? Nie chodzi nam o nic wielkiego. Wystarczy, by w Straszewie był kawałek twardego podłoża. W Zubkach trzeba b było po prostu posprzątać, odmalować i wstawić okna. Miejsce mogłoby na co dzień być wiejską świetlicą albo po prostu służyć w sezonie turystom jako klimatyczna poczekalnia. W Gobiatach także wystarczy kawałek twardego podłoża do wysiadania.

Jeżeli wpiszemy w Google lub inne mapy “Zubki białostockie” to oczywiście zobaczymy to miejsce, tak samo jak Straszewo czy Gobiaty. Jednak w świadomości społeczeństwa tych miejsc nie ma. Są opuszczone i zapomniane. Czy takie mają pozostać? Nie trzeba zbyt wielu pieniędzy by przywrócić je do życia i zwrócić mieszkańcom w postaci użytecznych lokalizacji. Nie chodzi tylko o dojazd do Białegostoku dla garstki mieszkańców. Chodzi o to, by Białystok i Polska mogła tam przyjechać.

Straszewo to niezwykle dzikie i fantastyczne miejsce. Można tam zbierać tony grzybów, obserwować dzikie ptaki (w tym duże drapieżniki) i dzikie zwierzęta (łącznie z wilkami). Same Zubki to małą wioseczka ze wspomnianą stacją kolejową. Idealne miejsce do spacerów o każdej porze roku. Gobiaty to nie tylko interesujący punkt graniczny z bramą, ale także dobre miejsce do dalszych wycieczek. Do Kruszynian jest 10 km. Do Jałówki (gdzie są ruiny kościoła 12 km).

Ruiny kościoła w Jałówce, fot. P. Jakubczyk
Meczet w Kruszynianach

Warto wspomnieć też o rowerzystach, którzy zyskaliby dostęp do kolejnych tras, do których normalnie jest za daleko (by móc potem wrócić). Mogliby na przykład przyjechać do Zubek pociągiem, a dalej niezwykle malowniczą trasą rowerem do Siemianówki, do której też wróciły pociągi. To wszystko są realne pomysły, które można zrealizować niskim kosztem. Tylko potrzebna jest chęć. U nas niestety na tereny przygraniczne patrzy się dosyć specyficznie.

Na Dolnym Śląsku jest takie miasto nieopodal Wrocławia – Wałbrzych. Strasznie zaniedbane, zapuszczone i przygnębiające. Dawniej leżało na terenie Niemiec, ale po drugiej wojnie światowej dostała je Polska “na otarcie łez” za utratę kresów. Wówczas mieszkańcy nie byli przekonani o tym, że miasto trafiło do Polski na zawsze, więc nie bardzo chcieli w nie inwestować. Lata mijały, Wałbrzych coraz bardziej zapuszczony należał do Polski. I teraz ciężko jest nadgonić ten czas. Na Podlasiu podobnie jest z terenami przygranicznymi. Traktuje się tak, jakby ktoś miał tu wkroczyć i je nam zabrać. Lata mijają, a takich miejsc jak Zubki przybywa. Ostatni mieszkańcy po prostu z nich uciekają, bo nie ma po co tam siedzieć.

Od takich wiosek się zaczęło, potem taki sam los zaczął spotykać tak zwaną “Polskę powiatową” czyli małe miasteczka i te, które dawniej były stolicami województw (przy podziale na 49 regionów). Znikać zaczęły połączenia kolejowe, autobusowe, przestano dbać o budynki i infrastrukturę. Zaczynało brakować pracy i ludzi. Czy naprawdę kiedyś chcemy się obudzić w Podlaskiem, gdzie ludzie mieszkają tylko w Białymstoku, Łomży i Suwałkach? A do tego to wszystko zmierza, bo pozwalamy rządzącym, by w naszym imieniu nie dbali o małe miasta powiatowe i wioseczki. Nabrali dofinansowania z Unii Europejskiej i myślą że to na co pozwolili im wydać te pieniądze wystarczy. Otóż nie.

Featured Video Play Icon

Jest szansa na nowoczesną trasę Białystok – Augustów! Sporo się dzieje na podlaskich drogach.

Mimo, że mamy zimę, to wiele się dzieje na podlaskich drogach. Dla porządku przypomnijmy, że przez nasz region ma przebiegać Via Baltica (ekspresówka z Warszawy do Tallina w Estonii) oraz Via Carpatia (międzynarodowa trasa z Kłajpedy na Litwie do Salonik w Grecji). Trasa tej pierwszej przez Podlaskie przebiegać będzie od Budziska na granicy z Litwą, przez Suwałki, Szczuczyn, Stawiski, Łomżę i Śniadowo. Druga zaczyna się na granicy z Białorusią w Kuźnicy i biegnąć będzie po obecnej trasie, czyli Sokółkę do Białegostoku, a dalej przez Dobrzyniewo Duże, Choroszcz, Ploski, Haćki, Bielsk Podlaski i Siemiatycze.

Warto pamiętać, że przy okazji tych dwóch wielkich inwestycji powstają także obwodnice miast, ale też będą łączniki Via Carpatia – Via Baltica. Generalnie więc na tych dwóch korytarzach międzynarodowych skorzystają nie tylko przewoźnicy i firmy transportowe, ale wszyscy mieszkańcy – mając daleko od siebie TIR-y, a przy okazji mogąc korzystać z obwodnic. Jak wspomnieliśmy na początku, na podlaskich drogach, mimo zimy sporo się dzieje. Na przykład ostatnio otwarty został łącznik, którym można ominąć Łomżę jadąc z Zambrowa w kierunku Ostrołęki i Szczytna. Docelowo droga będzie łączyć drogę krajową 63 z ekspresówka Via Baltica.

Jeżeli chodzi o tą drogę, to w tym roku drogowcy mają skończyć odcinek Łomża Południe – Łomża Zachód ze zjazdem na drogę krajową 61 ze Szczuczyna do Ełku Południe. Gotowy będzie też odcinek łączący granicę z Litwą w Budzisku z obwodnicą Suwałk.

Ważą się też losy innych dwóch dróg – porzuconej przez niektórych polityków trasy Białystok – Augustów oraz szesnastki z Białegostoku do Ełku. Jedna z nich zostanie łącznikiem pomiędzy Via Carpatia a Via Baltica. Pod uwagę będą brane różne kryteria, jednak warto zauważyć, że na trasie Białystok – Augustów jest 5 razy więcej TIR-ów niż z Białegostoku do Ełku. A to może być kluczowy czynnik przy decyzji o łączniku. Problem w tym, że nikt nie zaplanował pieniędzy na taką inwestycję. Trzeba by było sporo się napocić w Warszawie, by przekonać premiera do zmian. Szczególnie, że każdy wariant ma swoich zwolenników i przeciwników. W tym wpływowych polityków.

W tym roku prawdopodobnie ruszą także prace nad Via Carpatia – mają być realizowane odcinku Kuźnica – Sokółka, Krynice – Białystok Zachód oraz Białystok Zachód – Księżyno.